Podniosłem się na nogi. Po chwili się zachwiałem. Wciąż kręciło mi się w
głowie po tym, jak rąbnęła moją głową o ścianę, to nie było miłe.
- Taiga! - zawołałem. - Nie wygłupiaj się! Nie możesz mnie tu zostawić!
- Owszem mogę i właśnie to robię. - uśmiechnęła się z wyższością i odeszła.
Zacząłem walić rękami o ścianę, lecz to nic nie dało. Tylko się
zmęczyłem. Strażnicy również byli głusi na moje wołania i prośby. Ci
wszyscy ludzie byli bezduszni. Dlaczego mi to robią? Przecież nikogo nie
zabiłem ani nie byłem agresywny. To ma być żart? Jeśli tak, to
nieśmieszny. Nienawidziłem siedzieć w zamkniętych pomieszczeniach. To
wywoływało u mnie lęk.
Przez pierwsze minuty po prostu chodziłem w kółko. Czekałem i liczyłem
na to, że mnie wypuszczą. Przecież nie mogą trzymać mnie całą noc
tutaj. Jak się później okazało, mogli.
Zmęczony dreptaniem bez celu w końcu oparłem się o ścianę i zsunąłem się
po niej plecami. Podkuliłem nogi i objąłem kolana ramionami. Ułożyłem
głowę, opierając się o nie policzkiem. Wciąż wpatrywałem się w stronę
wyjścia. Niestety nic się nie działo. Powoli zapadał zmrok. Nic nie
widziałem, nawet własnej ręki czy nogi. Nienawidziłem ciemności. Na
takie chwile zawsze miałem przy sobie latarkę. Gdy mieszkałem poza
murami, to od czasu do czasu ją zaświecałem i zapewniałem sam siebie, że
wszystko jest w porządku. Nie mogłem palić jej bez przerwy, ale co
kilka minut wystarczało. Tutaj nie miałem nic. Byłem sami i nie
widziałem czy na pewno nikt nie czai się w przeciwległym kącie.
Może i jestem dorosły, lecz to nie moja wina, że bałem się ciemnych
pomieszczeń. Wychowywałem się w domu dziecka. Nikt przecież nie
przygarnie siedmioletniego chłopca. Gdy ktoś chciał kogoś zaadoptować to
przeważnie były niemowlaki. Ja już byłem dla nich za stary na adopcję,
więc resztę mojego dzieciństwa spędziłem w tamtym okropnym miejscu. Nie
był to kolorowy okres w moim życiu. Wcale nie jest tak świetnie jak
mówią. Tam rządzi prawo pięści, jeśli jesteś silny, masz wszystko. Ja
tego nie miałem. Byłem za słaby, aby stawić opór komukolwiek, dlatego to
nade mną się znęcali. Gdy z głośno krzyczałem, czy płakałem, to
opiekunki zamykały takich jak ja w opuszczonej sali. Nazywały to pokój
wyciszeń, ale jak można było się uspokoić w takim miejscu? Pomieszczenie
miało może metr na metr i było bardzo małe. Siedziałem tam po kilka
godzin. Zawsze wychodziłem stamtąd w jeszcze większym przerażeniu niż
wcześniej, ale nikt nie widział w tym czegoś złego. Opiekunowi byli
święci, skoro podjęli się wychowywania sierot i niechcianych dzieci. Od
tamtego czasu unikałem takich pomieszczeń. Dzisiaj jednak nie miałem
żadnego wyboru. Zostałem na siłę tu wepchnięty i pomimo, iż mam
dwadzieścia parę lat, to drżę z przerażenia. I możliwe, że z oczu płyną
mi łzy i cicho mamroczę coś pod nosem. Ratunkiem okazuje się sen, lecz
on nie trwa za długo. Znów budzę się z krzykiem w powodu koszmarów.
Szkoda tylko, że z niego w trafiam do kolejnego koszmaru -
rzeczywistości. Z całego serca nienawidzę tego miejsca.
Kiedyś spotkałem starca i był on lekko szalony. Powtarzał, że woli jeść
szczury i być zjedzony przez zombie, niż znaleźć schronienie w miastach,
które zbudowali ludzie w ochronie przed stworami. Gdy spytałem się go, o
co mu chodzi, powiedział dwa słowa: więzienie i śmierć. I nic nie
poradzę, że zacząłem tak postrzegać to miasto. Nie mogłeś tu być wolny. O
niczym nie decydowałem. Znajdowali się tu ludzie ponad tobą, którzy
wydawali ci polecenia, a ty musiałeś ich słuchać. Mieli wszystko, kiedy
ty nie miałeś kompletnie niczego. Planowałem odzyskać katanę i udać się
za mury. Jeśli znajdę tam jakiś bezpieczny kąt i trochę żywności,
zostanę tam.
Nikomu nie powinienem ufać. Wszyscy ludzie byli tacy sami. Przerażali
mnie. Do rana nie zmrużyłem ani oka. Siedziałem pod ścianą i delikatnie
się kołysałem. Było mi zimno, lecz tym się nie przejmowałem. Martwiłem
się, że zostawia mnie tu na kolejną noc, a potem na kolejną i nigdy nie
wypuszczą. Tak szybko jak ta myśl przyszła mi do głowy, tak szybko ją
wyrzuciłem. Usłyszałem otwierane drzwi i po chwili weszła do środka
Taiga. Zmrużyłem oczy na jasny snop światła, który się tu dostał.
- I jak wrażenie po miło spędzonej nocy? - zapytała.
- Wspaniałe. - odparłem z kpiną i podniosłem się z ziemi.
Wyminąłem ją bez słowa i wyszedłem na zewnątrz. Coś krzyczała za mną,
lecz nią już się nie przejmowałem. Skierowałem swoje kroki, aż
zatrzymałem się przy murze. Było tu mniej ludzi niż w samym centrum.
Znalazłem ustronne miejsce i tam usiadłem. Nie chciałem tu być. -
pomyślałem, a po moim policzku spłynęła łza. Szybko ją wytarłem i
zganiłem się w myślach za taką słabość. Przecież nie byłem już
siedmioletnim bachorem, a dorosłym facetem. Zacisnąłem dłonie w pięści,
lecz to wcale nie pomagało. Zamierzałem przeczekać do wieczora i wykraść
się z miasta. Nie miałem co liczyć na moją katanę, której mi szybko nie
oddadzą. A ja nie mogłem czekać. Nie mogłem zostać tu ani chwili
dłużej.
Tai?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz