Poluzował ramiona od plecaka, gdy te jakimś cudem się zacieśniły podczas
wspinania się na dach budynku. Uwielbiał patrzeć na widoki
rozpościerające się za murami Santari. Mimo, iż znalazł się tutaj
niedawno i nie zdążył ochłonąć po ostatnich latach mordowni tęsknił za
tą wolnością, która została mu odebrana, gdy tylko się tutaj znalazł.
Chłodne powitanie, choć spoko ludzie. No i właśnie to jest najważniejsze
- ŻYWI ludzie. Nikt nie został ugryziony, przemieniony w zombie,
zjedzony żywcem, czy cokolwiek w tym stylu. Coś za coś, oko za oko. W
tym wypadku bezpieczeństwo za swobodę, niepodległość. Na takich
warunkach należy żyć, inaczej padnie się trupem lub podzieli los tak
wielu, którym dopisało jeszcze mniej szczęścia. Ciekawe, czy posiadają
własną wolę? Wspomnienia? Jakieś chęci, cele, które mogłoby się
wypełnić? Być może ich istnienie polega już tylko na tym: widzisz, że
się rusza, zjedz i zabij. Zero zachcianek, emocji, czy chociażby uczuć.
Tak małych, ledwie dostrzegalnych. Skoro nie odczuwają obecności własnej
psychiki, to czy faktycznie czują ból cielesny? Oczywiście reagują, ale
bodźce mogą wysyłać inne sygnały, coś w deseń "coś mnie dotknęło,
czegoś mi brakuje", a nie "coś oderwało mi rękę". W końcu tkanki się
rozkładają, czy nie powinno to wyglądać właśnie w ten sposób? Już nawet
nie był pewien, do czego właściwie doszedł. Pewnie do niczego, jak to
zwykle bywa. Westchnął przeciągle, wczoraj zwiady, dzisiaj zwiady, jutro
pewnie też go wyślą... Uwielbia to, co robi, jednak patrzenie i samo
bycie na terenie, które kiedyś było jego otwartą, po części ukochaną,
przestrzenią, przeraża go. Bo przecież gdyby chciał mógłby odbiec,
jednak tylko na parę metrów. Skończyłby ze sztyletem w czaszce, kulą w
klatce piersiowej łańcuchem uwiązanym u nóg, przez którego padłby na
skały i zginął na miejscu. I wszystko dlatego, bo tak "trzeba". Bo on
może być ze strony wroga i dać namiary na to cholerne, a jednocześnie
wybawicielskie i wygodne miejsce. Gdyby mógł, już rzuciłby się z mostu.
Ale wie, że może się przydać. Poza tym, im więcej ludzi, tym lepiej.
Jego czyn byłby wielce egoistyczny. Tutaj próbuje się zachować gatunek
ludzki przy istnieniu, a tutaj niszczy się go samodzielnie. Wie, że
jeśli zastali by go martwego, obudziliby i zabiliby jeszcze raz ze
wściekłości, rzucając na bruk niczym szmacianą lalkę.
- Co ty robisz? Złaź stamtąd! - usłyszał czyiś głos tak wyraźny, że
natychmiast się odwrócił, spoglądając w dół. Westchnął głośno, o co
chodzi temu kolesiowi? Gniewny wzrok nieznajomego nie wywarł na nim
wrażenia, z resztą, nie ma zwyczaju słuchać się ludzi.
- Podobno mamy być cicho - oznajmił ponuro przypominając sobie, jak
dostał ochrzan o to, że śpiewa. I co z tego, że sobie śpiewa? Kiedyś
odpalił silnik ciężarówki i przejechał przez połowę miasta, wlokąc za
sobą prawdziwą hordę zombie. Przeżył? Przeżył. Więc o co chodzi?
- Mówię ostatni raz, złaź! - głos stał się o wiele bardziej stanowczy. -
Pójdę po dowódczynię i powiem, że jakiś idiota łazi po dachach przy
murze! - ściszył głos, jednak nadal pozostawił w nim samo zło. On
niszczy wszystko, co piękne, pomyślał z naburmuszoną miną i niczym
dziecko ukarane przez rodzica, skoczył na niższe piętro, potem na
jeszcze niższe, aż w końcu wylądował na ziemi ( tak, budowla tworzyła
coś w rodzaju schodków ), celowo rozkopując piach i wzbijając w
powietrze tumany kurzu.
- Zlazłem na pana polecenie - ukrył uśmiech, gdy ten się zakrztusił i
potarł oczy, gdy pył ich dosięgnął. Biedulek. Aż zaraz zacznie skakać i
śmiać się ze wszechogarniającego smutku.
- A teraz ze mną - usłyszał na końcu wypowiedzi ciche, zdeformowane
słowo wypowiedziane w dość gniewny sposób, brzmiące mniej więcej jak
"gnojku", jednak nie był pewien. Jeszcze chwile, a nerwy mu puszczą i
pośle mu takiego kopniaka, że go nawet pewnie szlajająca się po górach w
poszukiwaniu robaków do zjedzenia, teściowa nie pozna. Z resztą, jakby
mogła? W końcu parę chwil temu doszedł do wniosku, że skażeni nie
posiadają czegoś takiego, jak wspomnienia. I dobrze, bo wielu by teraz
na niego polowało z zemsty, i nie chodzi tutaj o czyny, które zrobił już
po ich przemianie w te obrzydliwe i okropne stwory.
- Gdzie niby? Ja tu zostaję - oznajmił twardym tonem głosu, jednak z
trudem powstrzymał śmiech, gdy zanucił pod nosem dalszą część piosenki
Łukasza Zagrobelnego ( chyba ) pod tymże tytułem, czyli "Ja tu zostaję" i
jego przemiły towarzysz strzelił taką minę, że wyglądał nie lepiej od
ostatniego truchła, jakie było mu zobaczyć.
- Idziesz ze mną. Do dowódczyni. Już - wycedził przez zęby. Już na
pierwszy rzut oka wydawało się, że nie zniesie sprzeciwu. Przygryzł
wargę, nie ma się gdzie schować nawet, gdyby gość poszedł sam i wszystko
powiedział tej czerwonowłosej bestii. Swoją drogą, bardzo ładnej
bestii, bez której nikt by tutaj nie przeżył. Okay, chyba nie mądrze
jest ją tak nazywać. Ale cóż... było, minęło. Najwyżej rzucą go na
pożarcie psom, tym dzikim, teraz już naprawdę prawdziwym bestiom. Gdy
nieznajomy zacisnął swoją dłoń na nadgarstku szarowłosego chłopaka, ten
pisnął dziewczęcym głosem i wyrwał dłoń,machając nią w powietrzu, niczym
poparzony. Odskoczył do tyłu i podniósł ją na wysokość oczu.
- Rozmazałeś mi lakier do paznokci, dopiero co nałożyłem - nie był
pewien czy wie, o czym właśnie mówi, gdyż nawet nie miał bladego
pojęcia, czy da się go rozmazać i czy poprawnie jest stwierdzić, iż się
go nałożyło. Posmarowało nim? Dało go? Nałożyło chyba brzmi najlepiej.
Twarz mężczyzny przybrała fioletowo-czerwoną barwę wściekłości, przez co
Hayato ledwo powstrzymał śmiech. I zrobił to tylko dzięki temu, iż
musiał zrobić szybki unik w bok, gdyż po prostu rzucił się w jego
kierunku z dłońmi zaciśniętymi w pięść. Spojrzał szybko na boki, jednak
nie zobaczył nikogo. I znowu coś mu w tym pomogło. Coś, czyli pięść
właśnie uderzająca go w podbródek. Jęknął bardziej z zaskoczenia niż z
bólu, i runął jak długi na ziemię. Zaklął głośno, ponownie zapominając o
ciszy. Mają tu gdzieś więzienie? Powinni go już zamknąć. Lub serio
rzucić tym psom. Bolała go cała szczęka i w dodatku plecy, na które
upadł. Usłyszał czyjeś głosy i dziwne dźwięki. Minęła jakaś chwila,
zanim otworzył oczy by sprawdzić, jak potoczyły się sprawy. Człowiek,
który właśnie posłał mu prawego sierpowego odchodził nieco chwiejnym
krokiem, przeklinając jeszcze gorzej, niż leżący w tej chwili chłopak
jeszcze przed chwilą, masując przy tym głowę. Nie był pewien, czy to z
nerwów, czy osoba, która nagle wykwitła przed nim mu dowaliła. Z cichym
jęknięciem podniósł się do pozycji leżącej i w tym samym momencie, gdy
ta się odwróciła, już stał, rozciągając się po przeżytym upadku i na
końcu chwytając za szczękę, wciąż pulsującą niczym w piekle. Dobre
porównanie. Doprawdy. Sam lepszego by nie wymyślił gdyby nie fakt, że to
on jest jego autorem.
- Żyjesz? - usłyszał pytanie.
- Umarłem gdzieś w trakcie. Dziękuję za wybawienie mnie od... tego typa -
już miał powiedzieć, że od dowódczyni, ale szybko ugryzł się w język.
To nie byłoby nie tyle nieodpowiednie, co zbyt dużo sugerujące. W końcu
ten ktoś może go wydać w jej ręce, a to niosło by ze sobą katastrofalne
skutki. Przynajmniej tak się teraz czuł.
< Kto zostanie jego dzielnym rycerzem???????????????????? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz