niedziela, 17 grudnia 2017

Od Norishiko CD Yosuke

Leniwie przeniosłam spojrzenie na mężczyznę, który z niezadowoloną miną patrzył na mnie z góry. Przewróciłam oczami, warcząc pod nosem coś o tym, że musimy wracać i ruszyłam z powrotem do celi, wymijając uprzednio niebieskowłosego. Nie miałam ochoty znowu czekać na niego przez piętnaście minut, dlatego stawiałam kroki nieco wolniej niż w drugą stronę, jednak nie na tyle, by chłopak się o tym zorientował. Zwyczajnie wyznaczyłam sobie bardziej krętą drogę, udając, że zaglądam do ciemniejszych zakamarków ulicy.
Taki spacer sprzyjał napływowi myśli, które uparcie kręciły się po moim umyśle, nieważne jak bardzo chciałam je odgonić. Dotyczyły one przede wszystkim nieśmiertelników, a konkretniej mówiąc imion i nazwisk na nich wygrawerowanych. Nim ta przybłęda mi je wyrwała, zdążyłam przejrzeć znaczną część z nich. Pojawiło się tam kilka znajomych imion i przynajmniej trzy nazwiska, które wywarły na mnie dziwne wrażenie, że powinnam je znać, skądś pamiętać albo przynajmniej kojarzyć. Jednak ani nie miałam pojęcia, o które dane konkretnie chodziło, ani skąd powinnam je znać. W moim umyśle krążyły tylko imiona i nazwiska, czasem rozmazane twarze, ale na pewno nie łączyły się one z tymi nazwami.
Nie wiedzieć czemu ogarnął mnie z tego powodu smutek. To dlatego, że nie potrafiłam sobie przypomnieć, którego z nich znałam, o ile faktycznie tak było? Czy może dlatego, że nie umiałam umiejscowić tej osoby w swoim życiu ani nawet nadać jej wyglądu? Pokręciłam głową, przykładając dłoń do czoła. Zbyt wiele rzeczy nadszarpnęło moją pamięć, marne szanse na przypomnienie sobie czegokolwiek...
Zatrzymałam się przed budynkiem, z którego jakiś czas wcześniej zabrałam mężczyznę do lekarza. Zaczekałam aż ten łaskawie wczłapie się do środka, po czym weszłam za nim, uprzednio wołając znajomą osobę z ulicy. Niewysoka czerwonowłosa dziewczyna przyszła do mnie w podskokach, spoglądając ciekawie na niebieskowłosego, który znowu siedział za kratami i wyglądał jakby miał za chwilę co najmniej zemdleć. Uniosłam lekko brew, widząc zainteresowanie młodej dziewczyny tymczasowym mieszkańcem, ale darowałam sobie komentowanie tego.
- Aria, popilnuj go przez chwilę. Muszę pójść po swoją porcję jedzenia. - Mruknęłam, odwracając się na pięcie z zamiarem natychmiastowego opuszczenia pomieszczenia. Nie było mi to jednak dane, gdyż dziewczyna w warkoczykach złapała mnie sprawnie za nadgarstek, ciągnąc lekko w swoją stronę.
- Też miałam iść! Jeśli nie odbiorę swojej porcji w ciągu pięciu minut, to przepadnie. - Zawyła żałośnie, uwieszając się na mojej ręce. Przewróciłam oczami, wyswobadzając rękę z jej uścisku. Jak na tak młodą i niewielką istotę była stosunkowo silna.
- Tobie też przyniosę, tylko z nim zostań. I nie rozmawiaj, jest więźniem. - Na to określenie mężczyzna jedynie prychnął, a ja nie mówiąc już nic więcej wyszłam na ulicę, zwracając swoje kroki ku stołówce.
Do celu swojej podróży dotarłam w ciągu kilku minut, zapewne gdybym wdawała się w zbędne rozmowy z innymi lub niespiesznie stawiała kroki, zajęłoby mi to dużo więcej czasu. Jednak chciałam mieć to już za sobą, odbieranie swojej i Arii porcji, przebywanie między ludźmi, a w szczególności pilnowanie tego ignoranta. Jakbym nie miała lepszych rzeczy do roboty, no naprawdę Mobius...
Jak na zawołanie, gdy tylko przekroczyłam próg stołówki, mój wzrok padł na szarowłosego, który w samotności spożywał swoją porcję. Nie wyglądał jakby się spieszył czy nawet cieszył, a choć nie rozmawiałam z nim zbyt często, zdążyłam zauważyć, że to coś na wzór jego wizytówki - uśmiech. Ten charakterystyczny, którym obdarzał wszystkich, nawet jeśli nie było najlepiej. Ale teraz się coś zmieniło, odkąd nasz przywódca przepadł bez wieści.
Mruknęłam cicho pod nosem i ruszyłam do punku rozdawania żywności, gdzie białowłosy wręczył mi dwie porcje, moją i Arii. Teoretycznie nie powinien tak robić, jednak przekonałam go, że jedzenie na pewno trafi do swojej właścicielki. Kiedy opuszczałam stołówkę, przeszłam obok Mobiusa, który zatrzymał mnie, pytając z kim zostawiłam nowego.
- Z Arią. - Odparłam krótko, mierząc go uważnym spojrzeniem.
- Z Arią? - Powtórzył, unosząc przy tym brwi, na co ja tylko wywróciłam oczami.
- Miałam prosić ją, żeby przyniosła mi jedzenie? Nie dostałabym nawet jednej trzeciej. - Prychnęłam, wychodząc z pomieszczenia, tym samym zostawiając taktyka samego z jedzeniem.
Do prowizorycznego aresztu wróciłam równie szybko, już na wejściu wręczając zapatrzonej dziewczynie jej porcję. Była tak pochłonięta przez myśli, że w pierwszej chwili nie zrozumiała, co trzyma w rękach. Po krótkiej wymianie zdań, czy na pewno nic nie zjadłam z jej porcji, Aria wróciła do swoich obowiązków, zostawiając naszą dwójkę samą.
Z cichym westchnieniem odwróciłam się do mężczyzny, ciągnąc jedną ręką kraty, by cela się otworzyła. Różnokolorowe oczy obserwowały mnie uważnie, jednak ich właściciel prawdopodobnie stwierdził, że nie stwarzam żadnego zagrożenia, gdyż nie raczył nawet drgnąć. Zaciskałam palce na metalu tak mocno, dopóki nie zaczęło mnie to boleć, dopiero wtedy odpuściłam i z ponurym wyrazem twarzy, rzuciłam więźniowi reklamówkę z jedzeniem.
- Na co mi to? - Popatrzył na przedmiot leżący na jego kolanach, jakby to był odcięty świński łeb.
- Żebyś nie zdechł z głodu przez noc. - Syknęłam, zatrzaskując wejście, po czym wskoczyłam na resztki kamiennego parapetu. - Zjedz cokolwiek, bo nie dożyjesz swojego wyjścia.
Sięgnęłam ręką swojego beretu i naciągnęłam go na oczy, by ochronić je przed światłem padającym na mnie z ulicy i zapewnić sobie jako taką ciemność.
- Innym bardziej się to przyda.
- To ty zdychasz za kratami. Przemyśl to lepiej. - Uniosłam na moment nakrycie głowy, by spojrzeć na niebieskowłosego, po czym nasunęłam beret na nos i zupełnie zignorowałam przybłędę, pogrążając się powoli we śnie.
~*~
Całą noc przesiedziałam na parapecie, z czego przespałam może trzy godziny, gdyż obudził mnie ten sam sen co zwykle. Tyle czasu już minęło, a to wspomnienie nadal mnie nęka i nie chce odpuścić. Może gdybym wtedy postąpiła inaczej, nie zgodziła się go zabić... Pokręciłam głową, chcąc odgonić od siebie wspomnienie zakrwawionej twarzy.
Na ulicy już od wschodu słońca kręcili się ludzie. Nie musiałam ich widzieć, by wiedzieć, że każdy załatwiał z rana swoje sprawy, by potem w pełni, lub nie, oddać się obowiązkom, jakie nakładała na niego jego funkcja. Większość z nich spieszyła się na śniadanie, by odebrać je jak najszybciej i dostać, teoretycznie, lepsze porcje. Na samo wspomnienie o śniadaniu, zaburczało mi w brzuchu, przez co podciągnęłam kolana pod brodę, nie chcąc dać tej satysfakcji niebieskowłosemu, który nie spał od dobrej godziny.
W pewnym momencie moich uszu doszły charakterystyczne kroki, którym akompaniowało brzdękanie metalu. Mobius. Cierpliwie czekałam, aż taktyk dojdzie do budynku i przekroczy jego próg. Kiedy się tak stało, a białowłosy odchrząknął, domagając się mojej uwagi, leniwie uniosłam swój beret i spoglądając niby to zdziwionym spojrzeniem na mężczyznę, odparłam.
- Och, to ty, Mobius. Nie spodziewałam się ciebie. Co cię tu sprowadza? - Posłałam mu przy tym przesłodzony uśmieszek, na którym ten zdążył się już bardzo dobrze poznać, dlatego nawet nie próbował wdawać się ze mną w dyskusję. Zdążył zauważyć, że takie rozmowy przysparzają mi ogrom frajdy. Ależ jesteś dziś złośliwa, Nori...
- Nie zmieniłeś zdania, prawda? - Taktyk zwrócił się do więźnia, zupełnie ignorując moją osobę i moje pytanie. Mężczyzna za kratami poruszył się niespokojnie na krześle, jakby dopiero teraz zorientował się, że całą noc przesiedział na krześle w jednej pozycji.
- Nie. - Krótka, zwięzła odpowiedz, a rozwiązywała tyle problemów.
- W takim razie, Nori, odprowadź go do bramy. - Rzucił komendę na odchodnym i zniknął, nim zdążyłam zsunąć się z parapetu. Jak zwykle nie miałam nic do gadania, nawet jeśli rozkaz mi się nie podobał. Z drugiej strony, dyscyplina, coś czego brakowało mi w "poprzednim" życiu, jeśli mogę to tak nazwać.
Prychnęłam, przewracając oczami i wyszłam na ulicę, otwierając uprzednio więzienne kraty. Jak zwykle droga ciągnęła się w nieskończoność, a to ze względu na tego przybłędę, który nadal człapał bez życia. Przez drogę nie rozmawialiśmy za wiele, pytał jedynie o spis ludności, na co prychnęłam, szczerze rozbawiona.
- Na pewno nie ma dostępu do niego ktoś taki jak ty.
Zatrzymaliśmy się dopiero paręnaście metrów przed bramą. Dzielił nas spory dystans, jednak było ją widać wyraźnie, podobnie jak konia tej przybłędy i osobę, która go trzymała. Wiatr wiał nam w plecy, jakby próbując wypchnąć za mury bezpiecznego miasta.
- Jesteś pewien, że chcesz tracić życie na szukanie czegoś, co zapomniało, że umarło? - Spytałam spokojnie, mrużąc lekko oczy. O dziwo w moim głosie nie było ani krzty złośliwości czy jakiegokolwiek innego negatywnego uczucia. Ot, zwykłe pytanie, jakie zadaje się komuś znajomemu, kiedy wie się, że chce on zrobić jakąś głupotę. Po kilku sekundach zorientowałam się, jak zabrzmiały te słowa, dlatego dla równowagi, prychnęłam z pogardą i odwróciłam się na pięcie. - Trafisz do bramy, miłej śmierci życzę.

sobota, 16 grudnia 2017

Od Megan CD Amber

Przyklepałam ziemię łopatą i odetchnęłam. Dzisiaj pochowałam kolejne pięć osób, ginie nas coraz więcej. Dla mnie to dobrze, wiem, że moja praca się nigdy nie skończy i ciągle będę mieć tą posadę, gdyż mało ludzi lubi grzebać przy trupach ziemie, a tym bardziej ich dotykać. Ostatnimi czasy największy strach, to zarażenie, zaraz po spotkaniu czegoś przerażającego, co cię zje na śniadanie. Łopatą wygrzebałam jeszcze ostatnie kreski na pagórku w kształcie krzyża, po czym narzuciłam na plecy miotach ognia i ściskając łopatę w dłoni, zaczęłam wracać w kierunku domu. Na ulicy panowała martwa cisza, jakby tamte pięć trupów było ostatnimi ludźmi w tej dzielnicy. śmierdziało padliną i stęchlizną, brakowało tylko sępów, które rzucą się na twoje ciało, gdy tylko się położysz na ziemi. W tej ciszy z łatwością można było usłyszeć tupot oraz rozpaczliwe łapanie powietrza. I jeszcze ten okropny odgłos wydobywany ze zdechłej paszczy... Skręciłam w lewo i podbiegłam do końca budynku. Wychyliłam się i zobaczyłam uciekającą dziewczynę, a za nim psa. Pierwsze co mi przyszło na myśl, to wygrzebywanie dziury i chowanie do niej kolejnej osoby. Albo jej spalenie i zasypanie prochów, które z czasem i tak by porwał wiatr.
Chwilę odczekałam za ścianą, a gdy osoba była wystarczająco blisko, złapałam ją i pociągnęłam do siebie. Zakrywając jej ręką usta kazałam się nie ruszać. Monstrum pobiegło dalej. Puściłam ją i wyjrzałam zza progu. Głupie stworzenie pobiegło dalej nie zdając sobie sprawy z zaistniałej sprawy. Odetchnęłam z ulgą. Jestem grabarzem, nie wojownikiem i nawet jeśli mam z nim szanse, nie należy to do mojego hobby. Odwróciłam się do dziewczyny siedzącej w kącie. Teraz nie mogłam dostrzec jej twarzy, ponieważ się skuliła, a cień padający przez budynek i tak by mi to uniemożliwił.
- Masz szczęście, że był jeden - powiedziałam. Poprawiając łopatę w dłoni, która się nieco wyślizgnęła. Postać podniosła głowa, ale pozostała skulona przy ścianie. W tej chwili wyglądała jak małe bezbronne dziecko, które nie wie co się dzieje. Też tak kiedyś wyglądałam, ale mnie przytłaczała wiedza.
- Dziękuje - powiedziała nadal biorąc łapczywie powietrze. Wzruszyłam ramionami. Odwróciłam się, mając zamiar odejść. skoro jest bezpieczna, nic mnie tu nie trzymało.

<Amber? Nieco krótkie...>

Od Amber

Siedziałam przyczajona na parapecie okna niemal w całości pozbawionego szyby. Jedynie małe odłamki sterczały gdzieniegdzie ze spróchniałej okiennicy. Czekałam na odpowiedni moment by wyskoczyć i po przebiegnięciu ulicy wskoczyć do kolejnego domu. Byłam na dzikim terenie, pozostałościach podmiejskiego osiedla. Przyciskałam do piersi karabin, delikatnie trzymając palec wskazujący na spuście. Dyszałam z przejęcia i strachu. Stres, wielogodzinny wysiłek i niewyspanie dawały powoli o sobie znać. Przetarłam załzawione oczy i starałam się skupić, choć ból głowy rozsadzał mi czaszkę. Kątem oka dostrzegłam ruch i usłyszałam głuchy warkot.
- Cholera – syknęłam i zeskoczyłam na podłogę. Wcisnęłam się pod parapet i tak skulona nasłuchiwałam. Warczenie przerodziło się w przeraźliwe wycie, jakby zajęczało tysiąc potępionych dusz prosto z piekieł. Z trudem przełknęłam ślinę i przymknęłam oczy. Serce waliło mi w piersi, jakby starało się wyrwać na wolność. Doskonale wiedziałam, co czai się przed domem. Wiedziałam też, że nie dam rady pokonać tego sama. Otworzyłam oczy. Gdy białe plamki zniknęły z pola widzenia poruszyłam odrętwiałym ciałem, by przywrócić krążenie krwi. Poprawiłam prawie pusty plecak, zapinając kieszenie i sprzączki. Wzięłam głęboki oddech i wolno wypuściłam powietrze przez usta.
- Na trzy – szepnęłam do siebie. Odliczyłam w duchu i skoczyłam. Przez ułamek sekundy widziałam przerażające szczęki, które rozwarte czekały na mnie. Poczułam na nodze ciepło oddechu, gdy olbrzymi pies kłapnął zębami tuż przy moim udzie. Z duszą na ramieniu, a w zasadzie, gdzieś szybującą w oddali, skoczyłam do ruin. Słyszałam za sobą gardłowe odgłosy i tupot czterech olbrzymich łap. Obejrzałam się na moment i natychmiast gorzko tego pożałowałam. Potwór był coraz bliżej, wzniecał za sobą tumany kurzu, a jego pazury młóciły powietrze by po chwili zderzyć się z ziemią, wydrapując w niej głębokie szramy. Przyspieszyłam trochę, ale niemal natychmiast zwolniłam do truchtu. Czułam jak każdy mięsień napina się od wysiłku, płuca płoną bólem. Oddychałam ciężko, rozpaczliwie łapałam powietrze przez usta. Wtedy jakaś silna ręka pociągnęła mnie za rękaw w bok. Mimowolnie krzyknęłam, czyjaś dłoń zacisnęła się na mojej twarzy, tłumiąc dźwięk.
- Nie ruszaj się – szepnął głos. Odsunął się ode mnie, a ja skuliłam się w kącie, starając się uspokoić. Postać wyjrzała zza ściany. Po chwili odetchnęła i odwróciła się do mnie.
<Ktoś chce odpisać?>

piątek, 15 grudnia 2017

Od Jojena CD Nehemii

Uśmiechnął się szeroko.
-Tak! - zakrzyknął, natychmiast zakrył usta dłonią i rozejrzał się, by sprawdzić, czy nikt go nie słyszał. - Bardzo dziękuję - powiedział już ciszej.
-Nie ma za co - powiedziała wręczając mu torbę.
-W zamian mogę pokazać ci moje małe zoo, gdy przyjdziesz po leki dla pani Huff.
-Dlaczego nie?
-Muszę iść, mam jeszcze kilku pacjentów na dziś - powiedział pokazując kartkę z niewyraźnie zapisanymi adresami.
Zwykle pisał ładnie i starannie, ale ostatnimi czasy zgłaszało się do niego tylu pacjentów, że nie nadążał z zapisywaniem nazwisk!
-Do zobaczenia! - powiedział odchodząc.
-Do widzenia! - usłyszał głos dziewczyny gdy był już na schodach.
Wyszedł na zewnątrz i spojrzał na kartkę, na której wypisane były inne nazwiska. Westchnął i ruszył w drogę.
Najpierw odwiedził jakiegoś miłego staruszka, który skarżył się na bóle pleców. Następna była zrzędliwa staruszka, która twierdziła, że słyszy głosy, a tak naprawdę sąsiad z góry ciągle kłócił się ze swoją żoną. Później był zakatarzony dzieciak, który był całkiem grzeczny i posłuszny. Później wrócił do domu, gdzie rzucił się na łóżko.
Szary kociak pacnął go łapką w policzek przypominając o porze karmienia.
Kiedy już wypełnił wszystkie miski, terraria, klatki i akwaria karmą usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył i jego oczom ukazała się dziewczyna, dzięki której jego zwierzaki nie będą przez długi czas głodne.
-Wejdź, proszę - uśmiechnął się.
<Nehemia?>

wtorek, 12 grudnia 2017

Od Jojena

Siedział w swoim pokoju, a rudy kot leżał na jego kolanach. Chłopiec pochłonięty był lekturą, z resztą jedną ze swoich ulubionych. Autor opowiadał w niej o pięknym świecie pełnym dobrych istot i zieleni, o świecie, w którym wszyscy żyli w zgodzie.
Ale oczywiście jak zawsze znalazł się jakiś bałwan, któremu taki stan rzeczy nie odpowiadał.
Jojen westchnął. Musiał pogodzić się z okrutną rzeczywistością i z tym, że idealny świat nie istnieje, choćby nie wiadomo kto nie wiadomo jak się starał.
Zamknął książkę i odłożył ją na bok, spojrzał na stary zegar wiszący na ścianie. Przyszła pora karmienia zwierzaków.
Delikatnie zdjął rudzielca z kolan i udał się w stronę niewielkiej kuchni, a kiedy tylko otworzył szafkę z jedzeniem cała jego kociarnia i psiarnia jak za mocą jakiegoś zaklęcia znalazła się w kuchni. Jojen szybko napełnił wszystkie miski i czym prędzej wydostał się z pomieszczenia, by nie zostać stratowanym.
Musi przestać przygarniać zwierzaki, inaczej całe swoje wynagrodzenie za pracę lekarza będzie wydawał na psią i kocią karmę.
No i oczywiście na karmę dla gryzoni.
I ptaków.
I gadów.
Nie zapominając o rybkach.
Otóż to, Jojen przygarniał do siebie nawet niechciane rybki. Odkąd powiedział znajomemu, że chętnie zajmie się jego welonką ludzie zaczęli znosić do niego rybki, które znudziły się ich dzieciom. To samo stało się z papugami, kanarkami i innymi stworzeniami posiadającymi pióra czy łuski.
Jakby tego było mało trzymanie zwierząt było zakazane, ale jakimś cudem udało mu się dogadać z pewnym sprzedawcą, który za niewielką kwotę dawał mu paczuszkę suchej karmy. Było mu trochę wstyd, kiedy uzmysłowił sobie, że działają nielegalnie.
Ale były też inne sposoby. Z części swoich racji przygotowywał jedzenie dla pupili, które wystarczyło na dość długo. Przydała się w tym również pomoc pewnej miłej dziewczyny, Nehemii. Uśmiechnął się na wspomnienie ich spotkania. Była naprawdę miła, a on był naprawdę wdzięczny za jej pomoc.
Jeśli nadal będzie spotykał tak miłych i dobrych ludzi jego zwierzęta nigdy nie będą głodne.
Usłyszał drapanie przy drzwiach wejściowych. Nie wiedział, czy to jego choroba daje o sobie znać, czy naprawdę ktoś majstrował przy jego drzwiach. Podszedł tam i delikatnie złapał klamkę, otworzył je lekko i wyjrzał przez niewielką szparę.
Na starej, niegdyś niebieskiej wycieraczce siedział mały, szary kotek i patrzył na Jojena swoimi dużymi, żółtymi oczami.
Chłopak przez chwilę patrzył na kota, aby po chwili przenieść wzrok na swoich podopiecznych i znów na przybłędę.
Miał już nie przygarniać zwierząt.
Westchnął.
-Chodź - wziął kota na ręce. - Trafiłeś na porę karmienia - i zamknął za sobą drzwi.

Od Megumi DO Nicolay'a

- Próba 206, serum na spowolnienie przemiany. Zobaczymy, jak działa. Oby bym razem udało mi się trochę wydłużyć jej czas. - powiedziałam do siebie. Przejrzałam się ponownie, jak działa na symulacji, wszystko powinno być dobrze. Wzięłam strzykawkę i napełniłam ja. Wzięłam tablet i podeszłam do łóżka mojej siostry. Zmieniłam jej kroplówkę. Posmarowałam jej rękę żelem szukać żyły. Gdy ją znalazłam. Zrobiłam nakłucie i wstrzyknęłam jej płyn. Patrząc na ekran, co się dzieje. Przez pierwszą godzinę nic się nie działo. Dopiero po chwili, Clem otworzyła oczy. Jej gałki miały swój naturalny kolor. Skóra także. Czyli działa. Podałam jej maskę z tlenem i usiadłam obok z butelka wody. Czekając, aż coś powie.
Mijały godziny, a Clem oddychała i piła wodę. Wstałam i ruszyłam do pokoju obok, badać kolejne próbki. Koniec końców, nie odezwała się, muszę ciężej pracować. Zdobyć więcej próbek i może wtedy mi się uda. Uda mi się znaleźć lek, aby siostra mogła jakoś żyć. Robiłam dodatkowe badania i wzięłam kolejną strzykawkę na wzmocnienie serum. Podeszłam do siostry i je wstrzyknęłam.
- Wybacz Clem. - powiedziałam.
- Meg, dziękuję. - odezwała się, pierwszy raz po długim czasie.
- Jak się czujesz? - spytałam, trzymając ja za dłoń.
- Jest... - przerwała, jej tętno zaczęło spadać i to drastycznie. Puls stawał się coraz słabszy. Wstrzyknęłam szybko zapasową szczepionkę oraz trochę mojej krwi. Musiałam, wziąć siostrę w śpiączkę.
~ Choć się odezwała od roku, to jakiś postęp. Gdybym miała więcej tego serum, może zamiast strzykawek jakiś płyn zrobię. Królówka z serum, może pomoże. - Mówiłam do siebie w myślach. Zamknęłam i przygasiłam światła.
- Dobranoc księżniczko. Najlepszego. - powiedziałam.
Nawet nie mogłam dać jej prezentu. Sprawdziłam wszystko jeszcze raz i ruszyłam na górę do klubu. Parę osób tam siedziało. Mieliśmy misję, ale nikt nie zna kodu dostępu na dół. Więc zostaje nam wejść na dach, czy też drugie piętro. Tam także są pokoje gościnne. Podeszłam do lady i wzięłam jedno z piw. Usiadłam na kanapie i je otworzyłam, po czym się napiłam. Wszyscy poszli się rozejrzeć, prócz jednego chłopaka. Usiadł obok mnie, wyglądał ciekawie. Zapewne taki jest.
- Nicolay. - powiedział.
- Megumi. - odpowiedziałam.
- Co jest tam na dole? - spytał się chłopak. Pokazał, jaki to on jest piękny.
- Piwnica. - powiedziałam, to prawda ogólnie.
Podałam mu dżojstik i włączyłam przycisk, aby pojawił się ekran. Włączyłam grę i wręczyłam mu słuchawki.
- Może masz chęć, Nico zagrać. - mruknąłem.
Kiwnął głowa, usiadłam wygodniej i wycisnęłam start.
Gra się rozpoczęła. Najpierw wybieraliśmy oraz tworzyliśmy swoje postacie. Po przeszło godzinie wylądowaliśmy na górze otoczeni płotem na wysokość ośmiu metrów, były też, jakieś bronię oraz jakiś ekwipunek wziąć plus samochód jakiś. Sporo było rzeczy do wyboru, mieliśmy zaledwie dwadzieścia minut, aby wszystko wziąć.
Wzięłam opancerzony samochód i do niego wszystko wkładałam do bagażnika, benzynę też i wszystko, co może być potrzebne. Gdy brama się otworzyła, siedziałam w samochodzie, a chłopak jechał na innym pojeździe.

Nicolay?

niedziela, 10 grudnia 2017

Od Nehemii CD Jojena

Przez cały ostatni tydzień nie wychodziłam za bardzo z pokoju, jedynie po jedzenie i dwa razy na zwiady z niewielką grupą ludzi. O dziwo nie było to spowodowane moim samopoczuciem, a stanem zdrowotnym jednej z moich współlokatorek, która mimo iż ledwo zipała z powodu gorączki i kaszlu, uparcie twierdziła, że wszystko z nią w porządku i nie pozwalała zawiadomić mi lekarza. Ani nikogo innego, kto byłby w stanie jej pomóc. Cały czas tylko fuczała na mnie i Sheilę, kiedy choćby nawiązywałyśmy w naszej rozmowie do lekarzy.
W końcu po sześciu dniach obie miałyśmy dość tego ciągłego zawodzenia Marshy i kiedy poszłam odebrać ze stołówki jedzenie dla siebie i współlokatorek, zahaczyłam jeszcze o mieszkanie lekarza, zostawiając mu adres pokoju. Liczyłam, że mężczyzna będzie taki dobry i pojawi się w miarę szybko. Oczywiście o całej sytuacji została powiadomiona tylko Sheila, gdyby zielonowłosa się dowiedziała, chyba wyskoczyłaby przez okno, nawet jeśli nie mogłaby utrzymać się na nogach.
Siedziałam na swoim łóżku, próbując skupić się na tekście w książce, jednak przez kaszel i pojękiwania Marshy trudno było mi to zrobić. Zerknęłam szybko na wysoką brunetkę, która już dobre dwie godziny temu dała sobie spokój z rysowaniem i teraz siedziała na fotelu z głową zwisającą z siedzenia. Z reguły byłam cierpliwym człowiekiem, jednak z każdą nieprzespaną nocą robiłam się coraz bardziej poddenerwowana, podobnie zresztą jak dwie pozostałe dziewczyny.
Nagłe pukanie do drzwi sprawiło, że obie z Sheilą podskoczyłyśmy, tyle że ona spadła z fotela i wylądowała plackiem na ziemi. Tłumiąc zmęczony śmiech w gardle, podeszłam do drzwi, otwierając je prawie natychmiast. Moim oczom ukazał się wysoki czarnowłosy chłopak z miłym uśmiechem na ustach. Nie byłam do końca pewna, czy to właśnie u niego byłam, rozmowa odbyła się *przez drzwi*.
- Czy tu mieszka... Hoof? Heff... Haff...- mężczyzna zerknął na karteczkę trzymaną w dłoni i próbował cokolwiek z niej wyczytać. Uśmiechnęłam się pod nosem; słyszałam, że lekarze mają nieczytelne pismo, ale żeby aż tak? Uniosłam dłoń do twarzy, by ukryć pod palcami delikatny uśmiech, który z każdą próbą odgadnięcia nazwiska Marshy stawał się coraz szerszy.
- Huff. - W końcu zlitowałam się nad męczącym się lekarzem i gestem ręki zaprosiłam go do środka.
- Ach, tak, Huff. To ty? - Zmierzył mnie badawczym spojrzeniem specjalisty, zatrzymując je na moment na mojej szyi, na której widniało rozcięcie, zaklejone pseudo plastrem z kawałka szmaty i taśmy klejącej. Odchrząknęłam i szybko zakryłam je kołnierzem koszulki, wskazując ręką na łóżko. Puste łóżko.
- Nie, to jest Mar... - Urwałam raptownie, widząc rozkopaną pościel. - Sheila, gdzie jest Marsha? - Przewróciłam spojrzenie na wysoką postać opierającą się o parapet okna.
- Znowu wlazła do szafy. - Mruknęła, wzruszając ramionami. Jakby dla potwierdzenia jej słów, zza drewnianych drzwi doszedł nas kaszel i jęknięcie w stylu *dlaczego mnie to spotyka*. - Nie musisz jej leczyć i tak się nie da. Na twoim miejscu uśpiłabym ją na tydzień...
Przewróciłam oczami, podchodząc do wielkiej drewnianej skrzyni. Początkowo zielonowłosa stawiała opór, którego spodziewali się wszyscy, jednak lekarz był na tyle sprytny, że przekonał ją, że warto wyjść z szafy i dać mu się zbadać.
Obie z Sheilą z podziwem przyglądałyśmy się jak czarnowłosy wypytywał Marshę o dolegliwości i inne potrzebne mu rzeczy i otrzymywał pełne odpowiedzi, niezawierające gróźb, warknięć i pomruków. Uważnie obserwowałam postać lekarza, zapisującego starannie notatki na kawałku papieru.
Po około piętnastu minutach cała sprawa była załatwiona, czarnowłosy stał już przy drzwiach razem ze mną. Mówił coś o jakichś lekach i że mam po nie do niego przyjść, a potem pilnować, żeby panna Huff przyjmowała je regularnie i w odpowiednich ilościach. W czasie tego monologu uzmysłowiłam sobie, że gdyby tylko zmienić mu ubranie i wcisnąć w ręce typową walizeczkę pełną lekarstw, mężczyzna wzorowo odegrałby rolę lekarza w jakimś czarno-białym filmie.
Na koniec pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, że rozumiem instrukcję i będę się do nich stosować. Kiedy mężczyzna chciał już wyjść, złapałam go za rękaw czarnej koszuli, ściągając jego uwagę i spojrzenie na siebie. Zerknęłam ukradkiem w stronę pokoju, gdzie obie dziewczyny pogrążone były w swoich zajęciach i zdawały się nie poświęcać nam ani grama swojej uwagi.
- Masz w domu zwierzęta, prawda? - Zaczęłam cichym głosem, może trochę za cichym, gdyż lekarz musiał się do mnie pochylić, by słyszeć wyraźnie wszystkie słowa. - Z tego co wiem, to raczej niedozwolone i nie dają dla nich dodatkowych racji żywnościowych.
Przeniosłam spojrzenie na różowe oczy, które wpatrywały się we mnie z mieszanką zastanowienia i zdziwienia. Czarne kosmyki osunęły się na kontrastujące blade czoło, gdy jego głowa zatrzęsła się w potwierdzeniu moich domysłów.
- Z uwagi na ostatnie wydarzenia, nie miałam zbytniej ochoty, by jeść, więc zostało mi nieco... - Zerknęłam w stronę swojej torby leżącej za drzwiami, w której ukryte było całe jedzenie, którego nie spożyłam. - Jeśli nie masz nic przeciwko chciałabym ci je dać. Mnie raczej nie będzie już potrzebne. Więc jak? - Uniosłam lekko brew, cierpliwie oczekując przemyślanej odpowiedzi lekarza.

|Jojen? x3|

środa, 6 grudnia 2017

Merry Christmas!

Dzisiaj w Santari, dzisiaj w Santari, wesoła nowina! 
Witam wszystkich! Jak już zdążyliście zauważyć, na blogu zapanował świąteczny nastrój! W związku ze zbliżającymi się świętami, mam dla was kilka niespodzianek ^^ 
1.  Ogłaszam konkurs na najlepszą kolędę! Co należy zrobić? Wymyślić kolędę pasującą do klimatu bloga. Może być to zupełnie nowa piosenka, bądź też przerobiona. Dodatkowe punkty będą również za wysłanie pasującej muzyki! Najlepsze kolędy będą śpiewane na czacie głosowym! *Oczywiście będzie to dla chętnych* O nagrody się nie martwcie, będą one bardzo atrakcyjne!
1. 29 grudnia (piątek) na discordapp, pojawi się czat RPG związany ze świętami! Wielkie zebranie przy wspólnym stole, ozdabianie choinki, wręczanie sobie prezentów, śpiew i zabawa, a także wszystko inne co przyjdzie wam do głowy! Zapraszamy wszystkich członków bloga, do wspólnej zabawy! 
Życzę wam, aby te święta były wyjątkowe, czas spędzony z rodzinami, a także przyjaciółmi był niezapomniany, aby na waszych twarzach gościł jedynie szczery uśmiech. Niech wszystko co złe w tym okresie zejdzie na boczny tor i niech już tam zostanie, bo życie jest za krótkie, by przejmować się niepowodzeniami! Dużo zdrowia, dobrych ocen, zdania matury, bądź też sesji, a także sukcesów w pracy. Spełnienia marzeń, tych małych i największych. Ogólnie wszystkiego dobrego, bo wszyscy zasługujemy na to co najlepsze! ^^ 
Pozdrawiam Tai! 


wtorek, 5 grudnia 2017

Od Virien CD Nicolay

Kiedy weszłam do pokoju Nicolaya.. stałam jak wryta.. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, po prostu mnie zatkało. Stał prze de mną pół nagi..a ja bezczelnie jeszcze na niego patrzyłam. Weszłam bez pukania..ale drzwi były otwarte..Jednak szybko odwróciłam wzrok, gdy ten przemówił. Podał mi poduszkę, którą zręcznie złapałam, miałam ochotę się nią zakryć lub zapaść się pod ziemię ze wstydu.. Czułam jak na mojej twarzy pojawiły się mocne rumieńce.. gorzej być nie mogło! Musiałam stąd natychmiast się zmyć zanim to zauważy.
-Tak, dobranoc-powiedziałam i szybko odeszłam. Westchnęłam idąc do jego salonu.. Parę głębokich wdechów i mi przejdzie.. z resztą co ma mi przejść?! Boże..Virien! Usiadłam na kanapie i od razu przykryłam się kocem, ułożyłam się odpowiednio i zamknęłam oczy. Nie mogłam jednak za nic zasnąć.. A mając świadomość jaka jestem zmęczona myślałam, że szybko zasnę. Jednak fakt, iż jestem w obcym domu..a w drugim pokoju jest obcy facet jakoś mi tego nie ułatwia. Westchnęłam zrezygnowana i usiadłam z powrotem. Ukryłam twarz w dłoniach i czekałam nie wiadomo na co. Jutro mnie już tu nie będzie.. muszę znaleźć dla siebie mieszkanie, a przynajmniej jakiś kąt w którym będę sama.. Jeśli jutro mi się nie uda to nie wiem co zrobię. Przecież tu nie wrócę.. Nie mogę. W mojej głowie znowu pojawił się obraz Nicolaya bez koszulki..a na twarzy powróciła tak znana dziś czerwień. Upomniałam się w myślach i skuliłam się bardziej, zakrywając się prawie cała kocem..

Nicolay? 

Od Nicolay'a CD Virien

Cicho zachichotałem przy czym też nieumyślnie ziewnąłem. Zerknąłem na nią jeszcze raz i zacząłem mówić.
- W takim razie.. czy jesteś pewna, że chcesz spać na kanapie? – spytałem wstając z kanapy.
- Tak, tak.. jestem pewna – uśmiechnęła się lekko.
- A ty? Co chciałaś się spytać?
- J-już nic.. to błahostka – odpowiedziała.
- Hmh.. błahostka, no dobra, w takim razie już trzeba iść spać – rzekłem i ruszyłem w stronę pokoju – jak coś to krzycz!
Uśmiechnąłem się jeszcze i wszedłem do swojego pokoju. Zapominając oczywiście zamknąć drzwi, to już mój zwyczaj. Zapaliłem światło i szukałem w szafce jakąś podkoszulkę do spania, kiedy już znalazłem rzuciłem już na swoje „cudowne” łóżko. Zdjąłem buty, swoją kurtkę i rzuciłem tak samo jak podkoszulek. Zdejmowałem też koszulkę i... Virien weszła do pokoju. Automatycznie się odwróciłem, patrzyliśmy i staliśmy w miejscu. W końcu też postanowiłem się odezwać:
- Słuuucham?
- Umm.. chciałam tylko prosić o jakąś większą poduszkę, jeśli można – wyglądała na trochę skrępowaną tą sytuacją.
- Jasne, jasne.. – wziąłem poduszkę i rzuciłem w stronę Virien – więc... ten, dobranoc.
- Tak, dobranoc – złapała poduszkę i wróciła do salonu.
Wziąłem oddech i ubrałem podkoszulkę. Następnie zdjąłem spodnie i położyłem się. Ciekawe co Virien myślała sobie jak weszła.. i jakie chciała mi zadać pytanie?
<Virien? :'3>

niedziela, 3 grudnia 2017

Od Antharesa CD Taigi&Mobiusa

Kręcąc głową w wyrazie dezaprobaty, po raz wtóry zdecydowanym ruchem chwyciłem dziewczynę za przedramię. Zgodnie z wcześniejszymi przestrogami lotem błyskawicy dobyła katany i wykonała cięcie z półobrotu, którego szczęśliwym zrządzeniem losu udało mi się w porę uniknąć. Nim zdążyłem się obejrzeć, wykonała kolejny zamach, tnąc powietrze z głośnym świstem. Starała się trafić mnie mniej więcej w okolicy zupełnie odsłoniętej szyi, lecz zanim ostrze zdążyło mnie dosięgnąć, w decydującym momencie unieruchomiłem jej rękę trzymającą katanę, której ostrze zawisło w powietrzu centymetry od mojego ramienia.
- Spokojnie, Tai - powiedziałem powoli i wyraźnie, niespotykanie łagodnym głosem, po raz pierwszy patrząc prosto w jej brązowe oczy z tak nieznacznej odległości - Weź chociaż konia.
Poczułem jak napór na moją dłoń stopniowo traci na sile. Nie puściłem jednak jej ręki, nie mając pewności, czy zaraz ponownie nie przyjdzie jej do głowy spróbować przedzielić mnie na dwie części. Wzrok czerwonowłosej przechodził to na mnie, to na klacz, która zaniepokojona wywołanym przez nas poruszeniem zaczęła cicho parskać i rwać trawę podkutymi kopytami. W końcu powoli wypuściłem rękę Taigi, która po chwili schowała katanę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, mogącym oznaczać zarówno gniew, smutek, jak i zwyczajną obojętność. Wyciągnąłem w jej stronę otwartą dłoń z czarnymi skórzanymi wodzami, obserwując w milczeniu, jak mięśnie pod jej ubraniami co chwilę się napinają. Gniewnym ruchem zabrała lejce i nie siląc się nawet, żeby na mnie spojrzeć, przeciągnęła klacz na swoją stronę. Odwróciła się i bez słowa ruszyła przed siebie. Tym razem nie próbowałem już jej zatrzymywać.
Odprowadzając czerwonowłosą wzrokiem, pytałem samego siebie, co dotychczas mną kierowało, czego właściwie się spodziewałem i, co najważniejsze, od kiedy w jakimkolwiek stopniu przejawiam troskę o kogokolwiek, włączając siebie. Nie miałem w tej kwestii większych złudzeń. Doskonale wiedziałem, że nie wykazałbym się taką zaciętością i wolą niesienia bezinteresownej pomocy, gdyby chodziło o kogoś innego. Sam poniekąd byłem zdumiony własnym przejawem, że tak pozwolę sobie to ująć, szlachetności i gotowości do poświęceń. Co prawda jej posunięcie nie było w moich oczach niczym więcej jak dziecięcym kaprysem, a przy tym rażącym przejawem nieodpowiedzialności i szczytem egoizmu, jednak w pewnym sensie rozumiałem jej zachowanie, choć wiedziałem, że afera z kochanką taktyka w żadnym stopniu jej nie usprawiedliwiała. Koniec końców, mimo świadomości, że ostatnimi czasy krew w Taidze burzyła się już na sam mój widok, nie spodziewałem się również tak bezceremonialnego i obcesowego potraktowania. Cóż, chyba niekoniecznie na nie zasłużyłem, skoro miałem intencje czyste niczym łza, czyż nie?
Po powrocie do twierdzy miałem mętlik w głowie. Wahałem się, co powinienem zrobić i czy w ogóle powinienem podejmować jeszcze jakiekolwiek kroki. Powoli traciłem cierpliwość oraz zainteresowanie zaistniałym bałaganem i zaczynałem uprzytamniać sobie, że dalsze brnięcie w tę sprawę w żadnym wypadku nie wyjdzie mi na zdrowie. Usiadłem na prowizoryczne ławce pod pierwszym budynkiem, który rzucił mi się w oczy i oparłem policzek o rękę wspartą na kolanie, zażywając pierwszej tego dnia chwili niezmąconej ciszy i błogiego spokoju. Wiedziałem, że powinienem rozejrzeć się nieco za Mobiusem, choć przypuszczałem, że i tak już dawno dowiedział się o wszystkim od strażników, którzy mieli okazję widzieć, jak najpierw Taiga sama opuszcza mury, a następnie moja skromna osoba na złamanie karku gna za nią, co mimo wzniosłej idei w praktyce okazało się wyjątkowo poronionym pomysłem. Nie zmieniało to jednak faktu, że taktyk pozostawał jedyną osobę, która mogła klarownie wyłożyć mi przyczynę zaistniałego chaosu, o ile tylko zechciałby ze mną o tym porozmawiać. Co prawda nie byłem zainteresowany tą sprawą aż tak bardzo, lecz w gruncie rzeczy i tak chwilowo nie miałem nic lepszego do roboty. Z ociąganiem dźwignąłem się na nogi i wyciągniętym krokiem ruszyłem najkrótszą drogą do biura Mobiusa, gdzie spodziewałem się zastać go w pierwszej kolejności.

<Taiga? Mobius?>

Rozdanie

Taiga Nagiko - Napisano 2 opowiadania
Wynagrodzenie: 2 700 punktów
Anthares Blanchard - Napisano 3 opowiadania
Wynagrodzenie: 3 900 punktów + awans na 5 poziom

Usuyo Ratara - Napisano 1 opowiadania + 9 quest
Wynagrodzenie: 2 300 punktów + awans na 4 poziom
Rin Raye White - Napisano 1 opowiadanie
Wynagrodzenie:  1 000 punktów
Megan Blackburn - Napisano 1 opowiadanie
Wynagrodzenie: 1 000 punktów + awans na 6 poziom
Julian Reese - Napisano 1 opowiadanie 
Wynagrodzenie: 1 600 punktów
Fragonia Rita Calveite - Napisano 1 opowiadanie
Wynagrodzenie: 1 000 punktów + awans na 2 poziom
Olivia Triss Merigold - Napisanie 1 questa
Wynagrodzenie: 1 500 punktów + awans na 4 poziom
Shinaru "Shin" Nakara - Napisano 2 opowiadania + pomysł na nowy quest
Wynagrodzenie: 2 350
 
Nehemia Larota Rassmussen - Napisano 1 opowiadanie + pomysł na nowy quest 
Wynagrodzenie: 3 250 punktów + awans na 2 poziom
Nicolay Nadase - Napisano 2 opowiadania 
Wynagrodzenie: 2 000 punktów + awans na 2 poziom
Virien Araya Vassco - Napisano 3 opowiadania 
Wynagrodzenie: 2 100 punktów + awans na 2 poziom
Yosuke Tsuginori - Napisano 1 opowiadanie + pomysł na nowe stanowisko 
Wynagrodzenie: 3 100 punktów + awans na 2 poziom
Norishiko Sayuri - Pomysł na nowy quest  
Wynagrodzenie:  150 punktów 
Clarence ,,Clark" Artwood - Napisano 2 opowiadania  
Wynagrodzenie:  2 300 punktów + awans na 2 poziom
Jojen Bloodstick - Napisano 1 opowiadanie  
Wynagrodzenie:  900 punktów

Od Shinaru CD Usuyo

Odetchnąłem z lekką ulgą widząc jak ja wraz z paroma innymi osobami dobiegamy w pobliże muru. Ta wyprawa nie należała do najprzyjemniejszych, więc szczerze dziękowałem za powrót.... byłem zmęczony, zaczął padać deszcz, a ubrania były upaćkane w bliżej nieznanej mi substancji. Będę musiał zrobić pranie....znowu ... . Zatrzymałem się przed murem do kontroli, lecz strażnicy, widząc mnie w tym stanie nieco się skrzywili — mogłem się domyślić, że niezbyt pasowało im wpuszczanie mnie z tym czymś na ciuchach.
-Wiem wiem... wrócę zaraz — uśmiechnąłem się lekko i pomachałem im na odchodzie. Musiałem gdzieś sprać większość brei, więc poszedłem wzdłuż leśnej ścieżki rozglądając się za jakimś stawem, czy jeziorkiem. Ten wysiłek został mi nagrodzony. Poza szlakiem znalazłem polane oraz krystalicznie czyste jeziorko. Woda była przeźroczysta jak kryształ, więc mogłem przyjrzeć się dnie usypanym małymi kamyczkami o różnych odcieniach szarości. Gdzieniegdzie były małe kupki zieleni, wokół których pływały małe rybki. Uśmiechnąłem się zadowolony, a jednocześnie urzeczony tym miejscem.
Podszedłem do tafli i delikatnie zanurzyłem dłoń w wodzie. Była zimna, lecz niezwykle kusząca. Wątpiłem, że jakikolwiek mutant by się tam czaił...choba, że nie widzialny. Zacząłem powoli ściągać ubrania, aż do bokserek ignorując kompletnie chłodne powiewy wiatru i rozpuściłem włosy. Nie dbałem o to, że będę chory. Po tej wyprawie potrzebuje wolnego na parę dni, by pozbyć się sprzed oczu tych dziwnych widoków. Wziąłem w dłoń katanę i zacząłem powoli wchodzić do wody, czekając, aż moje ciało przyzwyczai się do zmiany temperatury. Mało przyjemne dreszcze przeszły mnie po karku, gdy byłem już po pas w krystalicznej cieczy. Miałem chociaż świadomość, że oczyszczam swój umysł z brudnych wspomnień... czy jakoś tak. Kiedyś widziałem jak na filmach wojownicy siedzą pod wodospadem oczyszczając dusze, a przynajmniej tak to interpretowałem.
Stopniowo przyzwyczaiłem się do wody, więc nie miałem na sobie choćby oznak tego, że jest mi zimno...wróć...było wręcz idealnie. Uśmeichnąłem się zadowolony tracąc kompletnie czujność. Wtedy ktoś mnie zaszedł od tyłu. Niby to było proste pytanie, czy nie jest mi za zimno...ale nawet to wywołało u mnie reakcję obronną.
Pytającym okazał się biało włosy chłopak na oko mojego wzrostu. Nawet się nie wystraszył, gdy przyłożyłem mu osłoniętą pokrowcem katanę do szyi. Spojrzał na mnie pytająco swoimi bursztynowymi oczami, a następnie na moją broń, którą zaraz po tym tyknął parę razy palcem.
- Nawet jakbyś chciał nic byś mi tym przecież nie zrobił- Coraz bardziej nie rozumiałem jego osoby, lecz miał rację. Pokrowcem mogłem go jedynie ogłuszyć, gdybym trafił w odpowiednie miejsce, a tak jedynie nabiłbym mu parę siniaków na jego porcelanowej cerze.
Westchnąłem jedynie nieco uspokajając przyspieszone bicie serca. Wystraszył mnie...musiałem to niestety przyznać. Odsunąłem od niego broń ,uznając, że raczej nie jest dla mnie zagrożeniem....z resztą skądś kojarzyłem tą białą czuprynę. Musiałem go raz czy dwa razy widzieć na ulicach , choć niezbyt zwracałem na niego uwagę.
- Co tu robisz? Wiesz , że wyszedłeś poza mur? - To było głupie pytanie sądząc po tym, że nie trudno zauważyć, że się wychodzi poza bezpieczne tereny. Wolałem się jednak upewnić, że zrobił to celowo. Wtem moim oczom ukazał się mały kotek na ramieniu przybysza.
Zwierzątko patrzyło się na mnie z przechylonym łebkiem, a mi, aż zrobiło się cieplej. Był taki rozkoszny. Do tego rzuciło mi się w oczy, że jego ubrania są przemoczone, co było nieco dziwne pod względem tym, że stal pod parasolem.
- Wiem to — Jego beztroska nieco mnie rozwalił, lecz pod tym względem byliśmy podobni.
Spojrzałem na swoje ubrania, po czym nałożyłem je darując sobie płaszcz, który najbardziej oberwał. Może tak mnie wpuszczą.
-No dobra... Wracajmy do środka bo zaraz się kruszyno przeziębisz -Uśmiechnąłem się troskliwie. Mogłem się założyć, że chłopak jest albinosem. Białe jak śnieg włosy i jasna cera to tylko jedne z objawów tej wady. - Jestem Shinaru, lecz możesz mi mówić Shin — Przedstawiłem się dumnie i zaplotłem sobie warkocza dobieranego, który po związaniu przechodził w długi kucyk do obojczyka.
<Usuyo?>

Od Nehemii

Dla takich jak ja miasto Santari było zwykłą legendą, opowieścią, którą wymyślili ludzie tracący rozum. Niektórzy w to wierzyli, inni mieli nadzieję, że kiedyś tam trafią, a ci bardziej sceptyczni naśmiewali się z naiwności reszty. Bez względu na stosunek do tych opowieści i marzeń, każdego dnia wieczorem, kiedy zasiadaliśmy do posiłku, ktoś rozpoczynał ten temat. Nikogo nie trzeba było namawiać, żeby się do tego przyłączył, każdy dołączał do dyskusji swoje wyobrażenia odnośnie tego miejsca, które dzięki temu malowało się niemal jak dom. Twardo stąpający po ziemi, wyśmiewali co bardziej absurdalne pomysły, dzięki czemu Santari nie przybrało charakteru miejsca idealnego, rajskiego ogrodu, w którym panuje dostatek i nie ma bólu. Mieliśmy świadomość, że jeśli takie miejsce istnieje, to epidemia również na nim odbiła swoje piętno.
Przewróciłam się na plecy, przykrywając czoło lewą ręką i wróciłam do swoich rozmyślań. Zakładając, że miasto istnieje naprawdę, dlaczego dowódca nigdy nam o tym nie powiedział? Czyżby i on nie był poinformowany? Jeśli tak to czemu? Uważali, że jeśli dowiemy się o istnieniu takiego miejsca, to porzucimy naszą misje, by się tam dostać i żyć bezpiecznie? Chociaż po dłuższym zastanowieniu, może to lepiej, że istnienie Santari pozostawało dla nas zagadką. Jednak nie powiem, że w tym momencie taka wiedza nie byłaby mi przydatna.
Przekręciłam się na bok i leniwie uniosłam lekko powieki, by spojrzeć w puste oczy. W ułamku sekundy uzmysłowiłam sobie w co patrzę i podskoczyłam do siadu, kuląc się pod ścianą i jednocześnie zakrywając usta dłońmi, by nie wydostał się z siebie okrzyku zdziwienia. Po głębszym oddechu przypomniałam sobie, gdzie jestem i co się dzieje. Oparłam ręce na ziemi i wyciągnęłam prawą nogę przed siebie, odwracając od swojej osoby twarz martwego mężczyzny.
- Stary, wieczorem patrzyłeś w inną stronę, nie rób tak. - Mruknęłam do rozkładającego się ciała, będąc w pełni świadomą, że odpowie mi tylko cisza. W przeciwnym wypadku, bardzo źle by mi to wróżyło. Podniosłam się przytrzymując ściany i przeszłam nad mężczyzną, kierując się do wybitego okna.
Noc w tym rozpadającym się budynku nie należała do wygodnych, ale z pewnością do jednej z najwygodniejszych jakie udało mi się przeleżeć, odkąd odłączyłam się od swojej grupy. Ciekawe co teraz robią... Delikatnie wychyliłam głowę poza mury i rozejrzałam się po najbliższej okolicy. W zasięgu mojego wzroku nie było nic wartego choćby grama uwagi, jednak znałam już tą pozorną pustkę. Zawsze kiedy mi się tak wydawało, okazywało się, że słuch wyłapuje dużo więcej niż wzrok. Szkoda, że nie ma ze mną Yoshi. Przydałaby się.
Kilka minut potem byłam już gotowa do dalszej drogi. Mój dobytek był bogatszy tylko o jedną książkę z dziedziny psychologii, którą odkopałam spomiędzy jakichś pozostałości sufitu. Dla pewności zrzuciłam jeszcze kilka większych kamieni na trupa, ażeby nie zachciało mu się nagle za mną pójść. Przeskoczyłam przez pozostałość okna i wylądowałam na przewróconej latarni, która nieco porośnięta już roślinnością, opierała się o budynek, w którym przebywałam. Zsunęłam się powoli na chodnik i rozglądając na około, ruszyłam przed siebie.
~*~
Biegłam przed siebie niemal na oślep z przymkniętymi powiekami, chcąc uchronić swoje oczy od wszędobylskich gałęzi. Od kilkunastu minut goniły za mną trzy na wpół martwe psy i nie miały nawet zamiaru odpuszczać. Na moje nieszczęście zwierzęta wyskoczyły na mnie dopiero, gdy przekroczyłam linię zarośniętego lasu, więc nie było nawet mowy o odwrocie. Co chwilę gałęzie zaczepiały o którąś z części mojego ubioru, tak jakby cały las współpracował z tymi martwymi pchlarzami, których jedynym celem było zatopienie kłów w moim udzie.
O walce w pojedynkę z tymi stworami nawet nie myślałam. Jeszcze kiedy byliśmy wszyscy razem, z dowódcą i innymi grupami, opowiadano nam o takich śmiałkach, którzy chcąc zabłysnąć przed innymi wdali się w taką właśnie samotną bitwę. Tylko jeden bohater kilkunastu opowiadań wyszedł z tego żywy, chociaż jego późniejsze życie nie trwało zbyt długo na skutek poniesionych obrażeń. Wszystkie te historie pamiętałam dokładnie, a ich szczegóły przypominały mi się właśnie teraz, gdy podobna sytuacja spotkała mnie.
Myśli wciągnęły mnie tak bardzo, że zupełnie nie zauważyłam spadku terenu przede mną. Dodatkowo zahaczyłam nogą o jakieś splątane korzenie, a resztę załatwiła już grawitacja. Zaciskając zęby na dolnej wardze, by nie wydać z siebie żadnego krzyku, poleciałam w przód, starając się rękami zamortyzować upadek. Co prawda nie skręciłam karku, ale nie udało mi się też zatrzymać; przekoziołkowałam spory kawałek, obijając plecy o każdy wystający korzeń. Zagryzłam zęby jeszcze mocniej, gdy poczułam jak mój kręgosłup spotyka się z ostrym kamieniem. Poczułam to tak dokładnie, że byłabym w stanie wskazać konkretny kręg.
W końcu, po zrobieniu około dwudziestu fikołków, zatrzymałam się na czymś. A dokładniej mówiąc, to coś zatrzymało mnie, przytrzymując za ramiona nad ziemią. Chwilę zajęło mi ustabilizowanie obrazu, by wszystko przestało wirować, a obrazu z obu oczu się na siebie nałożyły. Pokręciłam lekko głową dla otrząśnięcia się z resztek zawirowań i powoli spojrzałam na postać, która mnie trzymała.
Pierwsze co zobaczyłam, to te charakterystyczne buty z wiązaniem na przodzie, których nawet w egipskich ciemnościach nie pomyliłabym z żadnymi innymi. Wyżej szczupłe nogi, z ochraniaczami na kolanach, szelki zwisające na uda, krótka spódniczka... Szybko przesunęłam wzrokiem po szaro żółtym mundurze, by ostatecznie zatrzymać go na uśmiechniętej od ucha do ucha dziewczęcej twarzy. Otworzyłam szerzej powieki, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Yoshi...? - Spytałam ledwo słyszalnym głosem, nie mogąc powstrzymać łez zbierających mi się pod powiekami. Bezgraniczne szczęście z ponownego spotkania siostry natychmiast mnie ogarnęło, odsuwając w zapomnienie wydarzenia sprzed kilkunastu sekund.
Jednak to uczucie zniknęło dużo szybciej niż się pojawiło, kiedy uzmysłowiłam sobie, że moja Yoshi nigdy nie sprzeciwiłaby się mojemu rozkazowi i dałabym sobie uciąć prawą rękę, że jest z resztą składu w bezpiecznym miejscu. Więc to...
Nagle jakby zza mgły wyłoniła się prawdziwe oblicze stworzenia, które zaciskało palce na moich ramionach. Blada, pociągła twarz w części schowana pod białym kapturem z odrażająco szerokim uśmiechem i pustymi oczodołami zawisła w powietrzu zaledwie kilka centymetrów od mojego nosa. W jednej sekundzie cała znieruchomiałam, wpatrując się w ciemność w miejscu, gdzie powinny być gałki oczne. Stworzenie poluzowało uścisk na moich ramionach, jakby upewniając się, że stoję o własnych siłach, po czym puściło zupełnie i odsunęło się na bezpieczniejszą odległość. Uniosło nieco swoją głowę, przypominając mi tym samym, że jeszcze kilka chwil temu byłam ścigana.
Odwróciłam się natychmiast, jednak po psach nie było nawet śladu. Nie sądziłam, by te zwierzaki odpuściły tak łatwo. Jeszcze raz spojrzałam na zakapturzoną postać i cały czas mając ją na oku, ruszyłam dalej przed siebie powolnym krokiem, nie do końca wiedząc co o tym wszystkim myśleć.
Niedługi czas potem postanowiłam przenieść się trochę wyżej, dla bezpieczeństwa. Wskoczyłam na najbliższe drzewo i manewrując między gałęziami, pokonywałam dalszą drogę. Na tej niewielkiej wysokości było nieco bezpieczniej niż na ziemi, dlatego postanowiłam oddać się na chwilę rozmyślaniom.
Dlaczego to dziwne stworzenie nie chciało mnie zabić? Dlaczego sprawiało wrażenie, jakby chciało mi pomóc i... zaopiekować się mną? Starałam się przypomnieć sobie jakąś opowieść, w której występowałby podobny stwór, ale na darmo. Nie pamiętałam, by kiedykolwiek ktokolwiek opowiadał o stworzeniu schowanym pod białą peleryną, bez oczu, za to z przerażającym uśmiechem na ustach niczym klaun. Na wspomnienie klaunów przeszły mnie ciarki. Więc czym było to stworzenie?
Nie wiem ile czasu skakałam tak z drzewa na drzewo ani jaki dystans ostatecznie pokonałam tego dnia do momentu, w którym moich uszu nie doszły rozmowy. W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam i zmęczony organizm płata mi figle, niczym przy spotkaniu z tym dziwnym stworzeniem. Jednak kiedy zaczęłam przysłuchiwać się owym głosom, doszłam do wniosku, że wyimaginowana rozmowa nie miałaby takiego sensu i zaczęłam szukać źródła rozmowy. Którym ostatecznie okazała się być dwójka młodych ludzi, zaopatrzonych w niewielkich rozmiarów broń palną.
Nie miałam ochoty ani sił wdawać się w walkę, a ci, którzy najprawdopodobniej byli zwiadowcami, byli za bardzo pochłonięci swoją konwersacją, by usłyszeć cichy szelest pochodzący z drzewa, który równie dobrze mógł być wynikiem wiatru. Śledziłam ich przez krótki czas, aż doszli do sporych rozmiarów muru, który odgradzał miasto od skażonego świata zewnętrznego. Przyglądałam się uważnie jak dwójka zwiadowców przekracza bramę w murze, nie przerywając swojej rozmowy nawet na chwilę.
Kiedy brama się zamknęła, odczekałam jeszcze kilkanaście sekund, nim zeskoczyłam z drzewa na suchą ziemię. Wciąż pozostawałam w cieniu korony drzewa, niewidoczna dla strażników, którzy pilnowali wejścia, jednak ja widziałam ich dość dobrze, ale moją uwagę bardziej pochłaniał sam mur i to co za nim było. Santari...
Momentalnie poczułam smutek. Żal, że jestem tu sama, a nie ze swoją grupą, całą resztą... Stałam tak kilka minut zastanawiając się czy nie odwrócić się na pięcie i nie szukać dalej swojego oddziału, jednak... Wiedziałam dobrze, że to jak szukanie igły w stogu siana. Z drugiej strony, nie chciałam być tu sama, wejść tam sama. Czy uważałam to za zdradę swoich przyjaciół i wszystkich naszych wyobrażeń, marzeń na temat tego miejsca? Zacisnęłam dłonie w pięści, spuszczając głowę na piersi. Pierwsze miejsce jakiego będą szukać to właśnie Santarii. To pierwsze miejsce, w którym będą szukać mnie. Potrząsnęłam głową, tłumiąc w gardle parsknięcie kpiny i ruszyłam powolnym krokiem w stronę bramy.
Strażnicy na murze niemal natychmiast wymierzyli we mnie swoje bronie, nakazując się zatrzymać, co też uczyniłam kilka kroków przed wejściem do miasta. Przyglądałam się im wszystkim uważnie, w szczególności kobiecej twarzy, która była najbliżej mnie. Zielone oczy zmierzyły mnie surowym wzrokiem od stóp po czubek głowy.
- Kim jesteś i co tutaj robisz? - Spytała, nie opuszczając lufy swojego pistoletu.
- Nazywam się Nehemia Larota Rassmussen. Jestem przywódcą składu czterysta cztery z tajnych oddziałów wojskowych. Jakiś czas temu rozdzieliłam się ze swoją grupą i dotarłam tutaj, no i... - rozejrzałam się, rozkładając ręce na boki. - Stoję. - Uśmiechnęłam się, spoglądając w górę na kobietę, która tylko skinęła na kogoś po drugiej stronie. Przez chwilę panowała cisza, aż coś szczęknęło, zgrzytnęło i metalowa brata uchyliła się, ukazując kolejnych ludzi stojących za nią.
Kolejna dziewczyna, tym razem dużo milsza z twarzy, zachęciła mnie do wejścia zapraszającym gestem ręki. Skorzystałam z zachęty różowowłosej i przekroczyłam mury Santarii, zostawiając za sobą większość z niebezpieczeństw oraz moich bliskich. Nim brama się za mną zamknęła, jeszcze ostatni raz zerknęłam w stronę ciemnego lasu, zniszczonych miast, które były tak daleko, że nie mogłam ich zobaczyć i wszystkiego tego, co widziałam w czasie tej podróży. Oraz mojej grupy.
Procedury bezpieczeństwa, czyli pierwsza rzecz jakiej się spodziewałam w tym miejscu. Dziewczyna, która zaprosiła mnie do miasta, tłumaczyła uprzejmym tonem, że to są ich procedury i muszą mnie przeszukać, a potem muszę odbyć rozmowę z kimś wyżej postawionym. Kiwałam głową, słuchając jej jednym uchem i rozglądając się po najbliższej okolicy. Budynki nie były może w mistrzowskich formach, ale zdecydowanie lepszych niż te poza murami, które czasem ciężko było nazwać budynkami.
Po krótkiej rewizji i oddaniu całej broni blondynowi, który od początku nam towarzyszył, wylądowałam w jakimś pokoju w głębi miasta. Różowowłosa kazała mi poczekać, aż przyprowadzi kogoś wyższego rangą, po czym opuściła pomieszczenie, niedługo potem w jej ślady poszedł także chłopak, pozostawiając wszystkie moje rzeczy na stoliku w pomieszczeniu. Szczerze nie miałam ochoty na nikogo czekać, dlatego zabrałam swoją torbę i UMP i wyszłam na ulicę, po której kręcili się różni ludzie. Nikt nie zwracał na mnie szczególnej uwagi, co było mi bardzo na rękę.
Szłam powolnym krokiem przed siebie, przyglądając się mijanym postaciom, budynkom i wszystkiemu innemu, na czym tylko mogłam zawiesić wzrok. Ze śmiechem przyznawałam w duchu, że nasze wyobrażenia co do tego miejsca, o których mówiliśmy przy jedzeniu, były dalekie od rzeczywistości. Byłam ciekawa, jak zareagowaliby moi przyjaciele, którzy w Santari widzieli raj; czy byliby bardzo zawiedzeni, czy może jednak wręcz przeciwnie.
Wzdrygnęłam się na wspomnienie jednego z wieczorów, kiedy to gorąca woda wylądowała na moich nogach z powodu rozmarzenia się jednego z żołnierzy. Odruchowo przesunęłam palcami po prawym udzie. Po krótkiej chwili spojrzałam na swoją dłoń, odnosząc wrażenie, że jest mokra i jakby nieco klejąca. Okazało się, że miałam opuszki czerwone od krwi, która sączyła się powoli z rozcięcia na udzie. Przystanęłam na chwilę zastanawiając się, dlaczego wcześniej tego nie poczułam lub dlaczego nie zostało to zauważone przez strażników, ale szybko doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej to wina mojego stroju, który nie należał do jasnych, dlatego ciemna krew nie była zbyt widoczna.
Gdy tylko uświadomiłam sobie, że jestem lekko ranna do mojego mózgu doszedł impuls o bólu i to nie tylko pochodzącym z nogi, ale także z kręgosłupa, który dodatkowo obciążyłam teraz torbą i bronią. Wolałam nie wiedzieć, że mnie boli... Stłumiłam jęknięcie bólu i ruszyłam znowu przed siebie, wpadając po chwili na coś.
Mruknęłam ponuro, unosząc nieco głowę w górę i kiedy tylko zorientowałam się, że wpadłam na kogoś a nie coś, odskoczyłam w tył. Szybko zmierzyłam postać wysokiego mężczyzny o szarych włosach i zatrzymałam wzrok na jego koszuli, w miejscu gdzie moje palce zetknęły się przez przypadek z jasnym materiałem, pozostawiając na nim trzy czerwone od krwi kropki. Przez chwilę miałam wrażenie, że krew odeszła z całego mojego ciała, a ono zaraz runie bezwładnie na ulicę, jednak nic takiego się nie stało.
- Sumimasen! - Zawołałam, kłaniając się w pół. - Izvini! To jest tylko krov, ja mogę to wyczyścić, naprawdę... Sumimaneeen... - Jęknęłam, wystraszona spoglądając to na mężczyznę, to na trzy plamki. Cała akcja trwała może pięć sekund, a może więcej, tylko fioletowooki nie mógł wydobyć z siebie słowa, ciężko było stwierdzić. Byłam bardziej przejęta tym jak wywabić plamy z krwi z jasnej koszuli, z tego co pamiętałam działała zimna woda, ale pewności nie miałam. W tym momencie nie byłam nawet pewna, czy zaraz nie oberwę.

|Mobiuuus? ^-^ Paczaj co mi wyszło, płacz i zgrzytanie zębów|

Od Jojena

Był to bardzo chłodny dzień, a ulica pusta. Nic dziwnego, że nikt nie miał ochoty na spacer, wiatr wiał silnie i posyłał małe igiełki chłodu na jego twarz.
Jojen założył kaptur na głowę, jednak niewiele to dało. Musiał go przytrzymać, aby wiatr nie zdmuchnął go ponownie. Cóż, praca to praca.
Wyjął karteczkę z kieszeni i ponownie z trudem przeczytał to, co sam na niej napisał. Tak to jest, gdy zapisuje się coś mając trzy psy plączące się pod nogami i pięć kotów na plecach, w dodatku kochających bawić się jego włosami. Nabazgrał adres swojego pacjenta tak niewyraźnie, że teraz nie wiedział, czy na pewno idzie w dobrą stronę. Nie potrafił nawet przeczytać nazwiska swojego pacjenta!
Westchnął i zaczął się rozglądać za budynkiem o tym samym numerze, który zapisał na kartce. Kiedy to robił zobaczył otwarty sklepik, postanowił, że zapyta sprzedawcę o drogę.
Kiedy wszedł do środka rozejrzał się. Towaru było niewiele, jednak były to rzeczy pierwszej potrzeby. Za ladą stał drobny chłopiec o białych włosach, który uśmiechał się do niego miło. Jojen podszedł do lady, chłopiec sięgał mu ledwie do ramion.
Jojen uśmiechnął się uprzejmie i wyjął żółtą kartkę, na której nabazgrany był adres. Pokazał ją chłopcu stojącemu za ladą i zapytał, czy wie może, jak odnaleźć drogę do tego miejsca. Sprzedawca opisał dokładnie drogę, jego głos był miły dla ucha, a Jojen już dawno nie spotkał tak uprzejmej osoby. Podziękował i wyszedł ze sklepu, po czym ruszył w dalszą drogę.
Po pewnym czasie odnalazł od tak długiego czasu poszukiwane miejsce. Otworzył skrzypiące drzwi i zamknął je, by chłód nie dostał się do środka. Przebył krótką drogę w górę po stromych schodach zastanawiając się, jak może pomóc potrzebującemu. Będzie musiał zapytać go o wszystko - co go boli, co najbardziej mu przeszkadza czy też dokucza, od jak dawna to trwa i wiele innych rzeczy.
Kiedy już stanął przed odpowiednimi, a tak mu się przynajmniej zdawało, drzwiami zapukał delikatnie i czekał, aż ktoś otworzy.
<Jakiś chętny Ktosiek?>

sobota, 2 grudnia 2017

OD Antharesa CD Clarence'a

Blanchard powoli wyminął bruneta, po czym ruszył niespiesznym krokiem ku przeciwległemu końcowi pokoju, maksymalnie zwiększając dzielącą ich odległość. Skrzyżował ręce na plecach i zmarszczył nieco brwi, przybierając postawę typową dla kogoś pochłoniętego rozważaniem mocno złożonego problemu. W końcu, usiadłszy z powrotem na swoim poprzednim miejscu, założył nogę na nogę, odchylił się do tyłu i donośnym głosem wezwał strażnika pozostawionego za drzwiami. Dał się słyszeć stłumiony trzask otwieranego zamka i dzwonienie kluczy. W progu stanął wysoki mężczyzna o ostrych rysach, ubrany z grubsza po wojskowemu, z karabinem przewieszonym przez ramię. Anthares przywołał go gestem ręki. Odgłos skrzypienia wiekowych desek odbił się echem po nieumeblowanych ścianach pokoju.
- Mamy jakieś wolne łóżka w okolicy? - zapytał fioletowo oki przez ramię, stukając paznokciem o metalowy podłokietnik. Mężczyzna oparł się ręką o stół i na chwilę pogrążył w rozmyślaniach. Ciszę przerywał tylko jego ciężki oddech, doskonale słyszalny w każdym kącie pomieszczenia.
- W tej części miasta, wątpię - zaczął niewyraźnie, jakby starając się możliwie najdokładniej przeczesać każdy fragment pamięci - choć zapewne znalazłoby się coś, gdyby dobrze poszukać.
Anthares skinął głową, po czym przeniósł wzrok na Clarence'a, stale pogrążonego w grobowym milczeniu. Stał oparty o ścianę, z rozdrażnieniem wypisanym na twarzy wielkimi rozstrzelonymi literami. Ares co prawda również dotychczas nie przejawiał specjalnego entuzjazmu ze swojego położenia, lecz zdążył pogodzić się już ze swą dolą i obecnie skupiał raczej na gładkim doprowadzeniu sprawy do finału. Uśmiechnął się do mężczyzny samymi ustami. Jego oczy niezmiennie pozostały srogie i zimne.
- A więc proszę ze mną, panie Clarence - podniósł się z ociąganiem, zapraszającym ruchem ręki wskazując porysowane dębowe drzwi - Jeśli będziemy mieli szczęście, być może jeszcze dzisiaj uda nam się znaleźć dla Ciebie jakiś przytulny kąt.
Oblicze Clarence'a pozostało niewzruszone. Z trudem przyszłoby znalezienie na nim jakichkolwiek śladów emocji, czy to gniewu, czy rozbawienia. Strażnik tymczasem wykorzystał sytuację, by się ulotnić.
- Co z bronią? - upomniał się, wypowiadając każde słowo powoli i wyraźnie, najwyraźniej nie zamierzając tak łatwo dać za wygraną, jak liczył na to Ares, który z premedytacją pominął tę kwestię. Sądził, że uda mu się w ten sposób zapobiec konieczności przytaczania setek powodów, według których nowo przybyłe osoby zwyczajnie nie mogły ot tak paradować sobie wśród mieszkańców w pełnym uzbrojeniu. Zresztą, teraz też nie zamierzał strzępić sobie języka, przypuszczał bowiem, że brunet tak jak za pierwszym razem puściłby wszystkie jego słowa mimo uszu.
- Nie potrzebujesz - uciął, strzepując niewidzialny pyłek z długiego brunatnego płaszcza, miejscami podszywanego złotymi wstawkami - Mieszkańcy Santari z reguły dobrze reagują na nowicjuszy.
Clarence prychnął i zrównał się z Antharesem, najwyraźniej nie mając ochoty na dalszą dyskusję. Na zewnątrz owiał ich przyjemnie chłodny wiatr. Ares odetchnął świeżym powietrzem, tak słodkim, w porównaniu z zaduchem panującym w ciasnym pokoju, w którym miał wrażenie, że spędzili co najmniej kilka żmudnych godzin. Położył rękę na biodrze, przyjmując typową dla siebie pozycję stania.
- Tułanie się od budynku do budynku to ostatnia rzecz, na którą mam teraz czas, więc zdecydowałem, że tymczasowo dostaniesz pokój, którego właściciele przebywają poza murami i nie zapowiada się, żeby szybko wrócili.
Clarence wzruszył ramionami.
- Obojętne.
Nie zwlekając, skierował się w stronę przeciwną do głównej bramy, w głąb miasta. Minęli może dwie uliczki, kiedy znaleźli się przed burym kilkupiętrowym budynkiem, niewiele odbiegającym wizualnie od reszty zabudowania wypełniającego miasto. Ares, w dalszym ciągu nie siląc się na zabawianie swego towarzysza rozmową, bez słowa skierował bruneta w lewo i otworzył ciężkie drzwi zamaszystym pchnięciem.
- Voila - puścił Clarence'a w drzwiach, zataczając ruch ręką - Pokój jest do Twojej dyspozycji.
Brunet powłóczył spojrzeniem po przestronnym pomieszczeniu. Piętrzące się stosy książek zajmowały znaczną powierzchnię stołów i krzeseł. Na bielonych ścianach wisiały pokreślone mapy okolicy i staroświeckie obrazy batalistyczne. Dwa z trzech łóżek nosiło jeszcze ślady minionej nocy, a przewieszona przez jedno z krzeseł biała koszula tylko zdawała się potwierdzać, że pokój jeszcze do niedawna nie był wcale niezamieszkany. Clarence z cmoknął z dezaprobatą.
- Będę miał współlokatorów?
Ares oparł się o framugę drzwi, krzyżując ręce na piersi.
- Zapewne dostaniesz inny pokój, nim zdążą wrócić. W tym czasie postaraj się niczego nie zepsuć.
- Zrobię co mogę - odparł zaczepnie, siadając na jedynym w pełni zaścielonym łóżku. Nacisnął kilka razy ręką na materac, najwidoczniej oszacowując jego miękkość. Po chwili przeciągnął się nieznacznie i przeniósł wyczekujące spojrzenie na Blancharda, wpatrującego się w zszarzałe niebo za oknem, częściowo zasłoniętym ciężką czerwoną zasłoną.
- Mój pokój znajduje się dwa piętra wyżej. W razie jakichkolwiek problemów jestem do usług - teatralnym ruchem spojrzał na kieszonkowy zegarek - Za dwie godziny w stołówce będzie wydawany obiad. Jeśli pozwolisz, zaprowadzę Cię tam osobiście. Dobrze by było, gdyby ktoś wyjaśnił Ci kilka podstawowych spraw i przedstawił osoby, które powinieneś znać. Do tego czasu proponowałbym pozostać w pokoju i nie próbować żadnych sztuczek. Tymczasowo jestem za Ciebie odpowiedzialny, więc byłoby miło, gdybyś nie narobił nam obu problemów.

<Clarence?>

Jojen Bloodstick-Lekarz


 "Walczyłeś, by ocalić swój świat. Czy to nie jest dość dobre? W końcu, sprawiedliwość w tym świecie jest tylko garścią zasad wymyślonych przez tych silnych, by im pasowały. Nikt nie myśli naprawdę o innych, stracisz wszystko, jeśli nie możesz nadążyć. Tylko dwa rodzaje ludzi są na tym świecie; ci, którzy kradną oraz ci, którzy są okradani" ~ Yana Toboso "Kuroshitsuji"


Imię i nazwisko: Jojen Bloodstick
Wiek: 21
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualny
Stanowisko: Lekarz
Broń:
-posiada on dwa pistolety przypięte długim łańcuchem do pasa
-na plecach nosi kuszę
-pod płaszczem chowa niewielki, aczkolwiek ostry sztylet
Poziom: Rekrut 4 900 punktów
Sympatia: -
Relacje: Nie jest w stanie powiedzieć, co łączy go z resztą mieszkańców, ponieważ tak naprawdę nikogo jeszcze nie zna zbyt dobrze. Stara się zachowywać przyjazne stosunki z każdym mieszkańcem.
Aparycja: 
  • Włosy: Jojen to chłopak o przydługich, czarnych włosach, które zwykle ułożone są we wszystkie strony świata, jednak czasami nakłada na nie żel, dzięki któremu są równe. Niekiedy spina grzywkę wsuwkami, a wtedy jego jasnoróżowe oczy są lepiej widoczne. Są zawsze czyste i puszyste, przyjemne w dotyku.
  • Twarz: Jego oczy są duże i mają jasny, różowy kolor. Usta Jojena są cienkie i blade jak jego skóra, a nos mały. Chłopak ma długie i gęste rzęsy, których może mu pozazdrościć niejedna kobieta. Jego uszy są szpiczaste jak u elfa, chłopak ma w nich różnego rodzaju kolczyki, nausznice.
  • Ciało: Jojen jest bardzo wysoki, mierzy równo 190 cm. Jest też szczupły, ma kobiece biodra i długie nogi, przez co często był wyzywany w dzieciństwie.
  • Znaki szczególne: Na klatce piersiowej ma szereg blizn, których dorobił się w ciągu całego swojego życia. Ma także tatuaż prawej dłoni - jest to wzór trupiej dłoni ozdobiony kwiatami przy kostkach. Wytatuowana jest również jego szyja, a także ramiona. Na szyi widnieją jakby pnące się po niej róże, tak samo jak na ramionach. Stroje chłopaka są w nieco gotyckich klimatach - uwielbia czarne płaszcze z ciężkimi pasami, a także spodnie z klamrami lub bez nich. Na nogach zawsze ma ciężkie, czarne buty z klamrami. Od czasu do czasu nosi także bezpalcowe rękawiczki. Kiedy nie ubiera rzeczy tego typu po prostu zakłada coś ciemnego - czy to koszulę, czy zwykły sweter. Jednak ciężkie buty są nieodłącznym elementem jego stylu, zupełnie jak naszyjnik z wisiorkiem w kształcie wilczej głowy, kolczasta obroża oraz bransoletka.
Charakter: Może na takiego nie wygląda, ale jest bardzo miłym człowiekiem, który stara się zachowywać przyjazne stosunki z wszystkimi otaczającymi go ludźmi. Często się uśmiecha i sumiennie wypełnia swoje obowiązki. Jest pomocny, czasami aż za bardzo - często zdarza mu się coś przez przypadek zepsuć, co świadczy o tym, że jest z niego wielki niezdara. Bywa, że robi sobie krzywdę nawet o tym nie wiedząc, a dopiero po pewnym czasie dostrzega, że skaleczył się w rękę lub nabił sobie guza.
Jego marzeniem jest odnaleźć kogoś, kto zostanie jego najlepszym przyjacielem. Nigdy nie miał nikogo takiego i bardzo chciałby się dowiedzieć, jak to jest, gdy ma się kogoś, na kim można polegać i komu można się zwierzyć i kto ufa ci bezgranicznie.
Jojen jest miłośnikiem zwierząt. Jego mieszkanie wypełnione jest kotami i psami, które wcześniej nie miały gdzie się podziać. Każdy ma swoje imię i miejsce do spania, a także osobną miskę. Pupile często wskakują do jego łóżka, gdy śpi, a zwłaszcza, gdy jest zimno.
Jednak jak każdy Jojen również ma swoją drugą stronę. Bywa, że całymi dniami nie wychodzi z domu i rozmyśla nad swoim życiem i nad tym, co się stało z tym światem. Kiedy jest w złym nastroju najczęściej siedzi cicho, uśmiechając się słabo do rozmówcy.
Zainteresowania: Jojen uwielbia malować i rysować, ma osobny pokój, w którym stoi sztaluga i szafka z wszelkiego rodzaju farbami, pędzlami, ołówkami i kredkami. Uwielbia także grać na skrzypcach i czytać książki, a zwłaszcza fantasy. Kiedyś kochał również literaturę science-fiction, jednak po tym co się wydarzyło już więcej ich nie tknął.
Bardzo interesuje go biologia, kocha też jazdę konną, gdyż miał z tym dużo do czynienia w czasach dzieciństwa i późniejszych.
  • Mocne strony:
- Dobrze posługuje się pistoletami i kuszą, a także sztyletem, bez problemu poradziłby sobie także z łukiem.
-Jest abstynentem, nie pali tytoniu. Uważa, że to niepotrzebna utrata zdrowia.
-Potrafi szybko biegać, a także się wspinać. Większe drzewo czy góra nie stanowią dla niego problemu.
-Świetnie jeździ konno, miał dużo do czynienia z tymi stworzeniami w czasach dzieciństwa czy późniejszych. Od jazdy w siodle woli jazdę na oklep i trzymanie konia za grzywę.
-Jest czyściochem, zawsze ma porządek czy to w głównym pokoju, w szafie z przyborami plastycznymi czy w szafce w łazience, wszystko jest czyściutkie. Nawet on sam - ubrania zawsze świeże.
-Gra na instrumentach. Jojen uwielbia swój fortepian, lubi też gitarę, ale najbardziej kocha swoje niebieskie skrzypce, przy których spędza większość swojego czasu.
-Jest oczytany, posiada wiedzę na różne tematy, doskonale zna anatomię zwierząt.
  • Słabe strony:
-Miałby problem z użyciem broni palnej większej niż jego własna.
-Nie potrafi rozmawiać z ludźmi. Stara się to zmienić, jednak często zatyka go podczas rozmów z obcymi, często nie wie co powiedzieć, nie wie co wypada mu powiedzieć.
-Jest niezdarą. Często robi sobie krzywdę nawet o tym nie wiedząc, upuszcza różne rzeczy i psuje.
-Ma obsesję na punkcie swojej higieny. Do przesady szoruje ręce, przez co są nieco suche. Myje je po każdym kontakcie z jakimkolwiek śmieciem i po każdym otwarciu szafki z koszem na odpady. Stara się nad tym pracować, na razie idzie mu dobrze.
-Wydaje się trochę dziwny, co wywołane jest jego chorobą. Często powie coś do osoby, której tak naprawdę nie ma i inni patrzą na niego jak na szaleńca. Martwi się, że przez to może stracić swoje stanowisko.
Inne:
-Jest wegetarianinem. Jego ojciec był rzeźnikiem, a matka zajmowała się zwierzętami i to dzięki niej przestał jeść mięso. Mieli duże gospodarstwo, na którym znajdowały się krowy, konie, świnie, kury i inne zwierzęta, których jego matka nie pozwalała tknąć żadnemu rzeźnikowi. Ojciec często kłócił się z nią o to, że zwierzęta zostały stworzone po to, by je jeść, a ona tłumaczyła mu uparcie, że to nieprawda. Stwierdzenie ojca w porównaniu do argumentów matki miało się dość słabo. Poza tym, Jojen od dziecka przebywał wśród zwierząt gospodarczych, a ich pies, Tika, był jego jedynym kolegą. Jojen często pomagał matce doić krowy i zbierać kurze jaja, a także golić owce. Ojciec widząc, że matka przekonuje syna do swojej racji zabrał go raz do rzeźni, by przedstawić, że ma rację. Widok martwych zwierząt tak go przeraził (Jojen miał wtedy siedem lat), że już nigdy nie tknął mięsa.
-Jest chory na schizofrenię, co stara się ukryć. Miewa napady paniki, podczas których krzyczy i rzuca się po całym pomieszczeniu, a wywołane jest to rzeczami, które widzi i słyszy. Często widzi różne zmutowane potwory, chociaż wcale ich tam nie ma, czasami widzi zwykłych ludzi, którzy chcą mu zrobić krzywdę. Bywa też tak, że siedzi w kącie pokoju i płacze, a w jego głowie pokazują się obrazy jego cierpienia.
Powoli zaczyna się przyzwyczajać do swoich wizji, jednak wolałby się ich całkowicie pozbyć.
-Boi się wody. Była zima, o on był jeszcze małym chłopcem. Bawił się ze swoim towarzyszem, Tiką, a wtedy przyszli do niego chłopcy z sąsiedniego gospodarstwa, którzy niezbyt za nim przepadali. Twierdząc, że chcą się z nim zaprzyjaźnić przeprowadzili go przez "rytuał przyjaźni". Kazali mu zamknąć oczy i odwrócić się placami do nich, a następnie opaść, by sprawdzić, czy chłopiec jest w stanie im zaufać. Zrobił to i owszem, złapali go, jednak gdy mieli go postawić, zrobili to z takim impetem, że wrzucili go do jeziora, nad którym się znajdowali. Lód pękł, a chłopiec wpadł do lodowatej wody, która szybko wlała się do jego płuc, a on machał rękami i nogami by wydostać się na powierzchnię. Nie pozwoliła mu na to ściana lodu, pod którą się znajdował. Wydawało się, że to już koniec, jednak Tika przyprowadził matkę chłopca, która zdołała go stamtąd wyciągnąć. Ze względu na tamten incydent nigdy nie nauczył się pływać.
-Brzydzi się przemocą. Nigdy nie był zwolennikiem zabijania, jednak nadeszły czasy, w których trzeba się bronić, a czasami jedynym sposobem jest wyeliminowanie przeciwnika.
-Kocha czekoladę i kakao. Co tu więcej mówić.
Właściciel: Draculaura

Obserwatorzy