czwartek, 30 listopada 2017

Dimitrij Todorovskij-Taktyk

"Bo cierpienie, proszę pana, to wielka rzecz. W cierpieniu jest pewna idea."

Imię&Nazwisko: Dimitrij Todorovskij
Wiek: 21 zim
Płeć: mężczyzna
Orientacja: biseksualny
Stanowisko: Taktyk
Broń: Jeżeli umysł można zaliczyć do broni, to jest on jego głównym atutem do walk, jak i obrony. W wypadku, gdy to zawiedzie to w butach i przy pasku ma parę małych noży do rzucania, którymi celuje między oczy.
Poziom: Nowy 0 punktów
Sympatia: jeżeli ktoś odważy się do niego takim stopniu zbliżyć to zapraszam
Relacje: -
Aparycja:
  • Włosy: gęste czarne włosy za ucho przypominające nieco aksamit w dotyku
  • Twarz: Ostre rysy twarzy dość klasyczne dla jego narodowości. Skóra blada niczym porcelana podkreślają jego pełne uwagi i zainteresowania fioletowe oczy. Mały nos i wąskie usta wygięte w chytry uśmiech są u niego dość pospolite.
  • Ciało: Wątłej postury ciało mierzy zaledwie 175 cm. Nie odznacza się mięśniami ani masywną sylwetką....dosłownie można go nazwać patyczakiem.
  • Znaki szczególne: Zawsze (czy to zima, czy lato) na swojej głowie nosi czapkę uszatkę, którą dostał kiedyś od ojca. Do tego nosi ciuchy z długimi rękawami, by ukryć wątłość swojego ciała oraz masę blizn powstałych w nieznanych okolicznościach (głównie plecy i ramiona). Długie buty umożliwiają mu chowanie małych noży, których używa do ostatecznej samoobrony bądź okaleczania innych.
Charakter: Cechy Dimitija można opisać w parę sposobów. Na pierwszy rzut oka można go opisać jako zwykłego, wątłego faceta zgarbionego przy ladzie baru patrzącego się bez wyrazu w przestrzeń. W takich chwilach jego umysł pracuje na najwyższych obrotach. Stał się posiadaczem dość rozbudowanej wyobraźni połączonej z wysokim poziomem inteligencji. Od dziecka kochał grać z ojcem w różne logiczne gry oraz rozwiązywać skomplikowane zagadki z książek detektywistycznych.
Ów brunet posiada również cechy typowe dla samotnika ze słabością do alkoholu (dlatego rusza swój tyłek do najbliższego baru). Lubi siedzieć w zaciszach swego domu, przy kominku z ciepłą herbatą i książką. Nie lubi, gdy ktoś zawraca mu głowę pierdołami w takich momentach. Najczęściej takie osoby szybko stają się obiektem jego niezbyt przyjemnych badań nad ludzką psychiką....choć nie tylko oni.
Gdy wejdzie się w nim w jakąś głębszą przyjaźń może się zdarzyć, że osoba śpiąca w jednym domu z nim obudzi się związana, a nad nią będzie znajdować się Dimitrij z jakąś dziwną przypadkową rzeczą. Takie przedmioty łączy jedno- zadają ból przy użyciu. Nie ważne czy to rozgrzany wosk, mały nóż, czy inne pierdoły, on i tak bądź się uśmiechał w swój romantyczny sposób widząc twoje cierpienie. Poza takimi fazami, gdy bliżej się go pozna staje się towarzyską i ciepłą osobą. Nie wierzysz? Możesz to doświadczyć na własnej skórze.
Zainteresowania: Obserwacja ludzi- głównie ich reakcje na bodźce lub sytuacje awaryjne. Ból i cierpienie to jego pasja, choć nie jest masochista (bardziej należy do sadystów). Od czasu do czasu lubi też pograć w pokera, szachy czy inne gry, w których wymagany jest umysł i można się o coś założyć- na razie nigdy nie przegrał. Prócz takich złych/sadystycznych zainteresowań posiada jeszcze zamiłowanie do różnych powieści detektywistycznych, jak i psychologicznych. W wolnym czasie robi marionetkę na wzór otaczających go ludzi, lecz nie używa ich do jakichś strasznych celów- po prostu wiszą na ścianie jako ozdoba.
  • Mocne strony:
-Wyjątkowo wysokie IQ i umiejętność korzystania z tego. Nie ma zagadki, której by nie rozwiązał.
-Potrafi manipulować ludźmi pod względem psychologicznym.
-Posiada twardą głowę, jeśli chodzi o picie alkoholu.
- Bardzo dobrze znosi niskie temperatury.
-Jest świetnym aktorem, a jednocześnie kłamcą. Może przybrać prawie każdą maskę, by zwieść drugą osobę.
  • Słabe strony:
-Choruje na anemię.
-Bardzo słaby organizm. Omdlenia z powodu przepracowania, czy osłabienia jest u niego na porządku dziennym.
-Ma słabość do alkoholu. Zrobi dosłownie wszystko za kieliszek dobrej wódki.
-Uzależniony od Hazardu, jak i gry w szachy.
-Posiada skłonności sadystyczne.
-Potrafi obsługiwać jedynie prosty telefon, który służy mu jedynie do dzwonienia czy pisania wiadomości.
-Często zasypia bądź zamyśla się w niezbyt dobrych momentach.
Inne:
- Uwielbia obserwować ludzkie reakcje na zadawany ból, przez co często uznaje się go za sadystę.
-Bardzo lubi kolor czerwony i różowy.
-Jego najcenniejszym przedmiotem jest czapka uszatka. Nie daje jej nikomu, a kto ją zdejmie szybko otrzymuje rany cięte.
-Najdziwniejszym hobby, jakim posiada jest tworzenie małych lalek/marionetek na wzór osób, jakie zna. Są one dość proste i przerażające, jednak on Lubi na nie patrzeć wspominając jakieś chwile z ową postacią.
-Cierpi na niedokrwistość (anemię) co tłumaczy jego porcelanową cerę i słabe zdrowie.
- Zdarza mu się mówić coś do siebie. Zazwyczaj są to jakieś dziwne cytaty z książek, jakie czytał.
-Raz na jakiś czas zdarza mu się mieć worki pod oczami. Łatwo wtedy zgadnąć, że zarwał noc dla jakiejś książki.
-Gra na Wiolonczeli, lecz nie chwali się tym.
-Jest rodowitym Rosjaninem, lecz nie posiada akcentu. Używa go jedynie wtedy, gdy mówi w tym języku.
Właściciel: KoniaraHadara | justtysia270@gmail.com | gg: 61486622

Od Yosuke CD Norishiko

Kolejna kartka z kalendarza apokalipsy została spopielona. Kolejny dzień listopada został przywitany przez ocalałych, chociaż doskonale wiedzieli, że jeszcze nie przyszedł czas na zmiany. Jedyne przemiany, jakie można było zauważyć, to te związane z porą roku. Drzewa, będące przyszłym opałem, powoli zaczęły tracić swój ubiór, noce nadchodziły szybciej, trwały dłużej i stawały się chłodniejsze, zaś ludzie popadali w jesienny marazm. W obecnej sytuacji niewiele pogarszał ich stan.
Od paru dni, na obrzeżach miasta, nieustannie występowała nadzwyczaj gęsta mgła, utrudniając jakikolwiek zwiad, a nawet obserwację prowadzoną z murów Santarii. Dlatego właśnie cała straż została postawiona na baczność, kiedy dziwne dźwięki zaczęły przebijać się przez szarą ścianę. Niezidentyfikowany, chaotyczny stukot towarzyszył stłumionemu charczeniu sprawiając, że niektórzy poczuli wzrastający niepokój, idący na równi ze zbliżającym się zagrożeniem. W chwili, gdy z mgły wyskoczył gniady koń z na ciemno ubranym jeźdźcem, straże stały gotowe do wystrzału, lecz zostali powstrzymani przez obecnego, wyżej postawionego, zwierzchnika.
Nieważne, jak źle było, kierowali się wyznaczonymi zasadami, więc skoro owym zagrożeniem, wydającym początkowo przeraźliwe dźwięki, był zwyczajny koń, nie mogli tak po prostu odstrzelić żywej istoty na nim siedzącej. Bronie zostały opuszczone, aczkolwiek pozostali nadzwyczaj czujni, co nie było czymś dziwnym.
Koń został zatrzymany tuż przed samą bramą, jednak niespokojnie przybierał nogami. Nawet ściągnięte wodze nie mogły go uspokoić. Mężczyzna zsunął kaptur z głowy, unosząc wzrok ku strażnikom. Jego lewa ręka podejrzanie zwisała wzdłuż tułowia, ale tajemnica została szybko odkryta, gdy koń zrobił pełen obrót. Trzymał w niej coś na wzór wideł. Nim którykolwiek ze strażników zdążył wykrztusić słowo, gość sam postanowił rozpocząć rozmowę.
- Nazywam się Yosuke Tsuginori, jestem kapitanem oddziału ABM. - Niski głos rozniósł się wśród pobliskich pustostanów, tym samym mogąc sprowadzić na niego niemałe niebezpieczeństwo. - Od samego początku naszym zadaniem było niesienie pomocy ludziom, którzy przetrwali i owej pomocy potrzebowali.
- Gdzie zgubiłeś resztę swojego oddziału? - Przeniósł wzrok na szatyna, od którego wyszło pytanie.
- Nie żyją. - Odpowiedział zwięźle i na temat, nie mając zamiaru bardziej się nad nim rozczulać. Zsiadł z konia, mogąc w końcu zatrzymać go w jednym miejscu. - Nie szukam azylu na całe życie. Wystarczy mi jedna noc.
W chwili, gdy jedno z ciężkich, metalowych skrzydeł bramy uchyliło się na zewnątrz, zrzucił z siebie poszarpaną pelerynę, którą założył tylko na czas jazdy. Dwóch młodych mężczyzn podeszło do niego, na twarzach mając wymalowany strach.
- Ze względu na twój stan na jakiś czas musimy odebrać ci broń i uniemożliwić kontakt z innymi osadnikami. - Ostrożnie odebrał z jego dłoni widły, odpiął widoczny nóż i wyjął z kabury pistolet, pozostawiając jednak amunicję, a to ze względu na przytłaczające spojrzenie mężczyzny.
Yosuke podsumował to wszystko ciężkim westchnięciem, ale nie miał się co dziwić. Z powodu otwartej rany na czole krew spłynęła na znaczną część twarzy, niegdyś błękitna koszula zmieniła się w paletę najobrzydliwszych barw, z drugiej strony nie przypominając już nawet koszuli, bo brakło jednego rękawa i większej części kołnierza. Na prawym udzie posiadał prowizoryczny opatrunek związany z prawdopodobnie znalezionej szmaty.
Dlatego jedynym godnym zaufania stworzeniem w tej parze był koń. Jako pierwszy został wprowadzony zwierzak i to nie ze względu na priorytety panujące w mieście. Po prostu Yosuke musiał w większej mierze unikać stawania na prawą nogę ze względu na ranę postrzałową, skutkiem czego nie poruszał się nadzwyczaj prędko. Kiedy brama została zamknięta tuż za jego plecami a huk rozniósł się w głąb miasta, zauważył tylko jedną, znaczącą różnicę. Na zewnątrz murów niemożliwym było spotkać tak wiele osób. Cóż miał się dziwić, skoro to było po części miasto, a to, co do tej pory spotykał, to tylko prowizoryczne obozy z wykorzystaniem wolnych budynków.
Niewiele z owego miasta mógł zobaczyć, gdyż od razu został skierowany do pierwszego, dwupiętrowego budynku, który stykał się z murem. Frontowa ściana parteru prawie nie istniała. Ostała się tylko część, nie większa niż jedna czwarta całości. Już z daleka dało się ujrzeć cele, zachowane w nadzwyczaj dobrym stanie. Niegdyś komisariat, teraz izolatka, tak?
- To nie są rany po walce ze szwendaczami. - Zatrzymał się przed samym budynkiem, nie mając najmniejszej ochoty tam wchodzić i dać się zamknąć. Nie miał czasu na takie rzeczy. Nie mógł zbyt długo pozostać w jednym miejscu. Kątem oka zerknął tylko, jak przywiązują konia do kawałka metalowego słupka. - Nie możecie przeprowadzić mnie do następnej bramy? Od razu wyjdę.
- Skoro od samego początku nie chciałeś spędzać tutaj nocy, trzeba było objechać. - Usłyszawszy młody, męski głos, Yosuke odwrócił się, napotkawszy obojętne spojrzenie zmęczonych oczu. - Źle podjęte decyzje mają swoje skutki, więc nie rób problemu i tam wejdź. Za parę godzin zostaniesz wypuszczony. Problem stworzył, nie mając zamiaru się ruszyć, dlatego został zaprowadzony siłą i usadzony na jedynym krześle w celi. Dopiero w chwili, gdy tamci użyli wobec niego ofensywy zrozumiał, jak bardzo jest wycieńczony. Nawet drewniane krzesło stało się najwygodniejszą rzeczą dotąd przezeń spotkaną. Powieki same mu opadły, chociaż starał się nie zasnąć. Nie w takim momencie.
- Czyżby bunt drużyny tak bardzo cię przetrącił, panie kapitanie? - Puknięcie w metalowy pręt i wyniosły ton co prawda sprawiły, iż otworzył powieki, lecz nie zmusiły go do odpowiedzi.
Okazyjnie zorientował się, że pozostał tylko jeden strażnik z muru oraz chłopak, którego poznał przed paroma minutami. W pomieszczeniu, pomimo braku ściany, było ciepło, a to dzięki stojącemu w rogu koksownikowi. Przedzimie wszędzie dało się we znaki w ciągu ostatnich kilku dni. Najszczególniej Yosuke, który teraz miał na sobie szmatę, a nie ubranie, bo reszta rzeczy pozostała na koniu.
- Długo jeszcze mamy czekać? Mam o wiele ciekawsze zajęcia, niż stanie tutaj i patrzenie na półżywego typa. To nawet nie należy do moich obowiązków. - Mężczyzna, widocznie mierzący sobie ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, biorąc pod uwagę wysokość sufitu, oparł się bokiem o pozostałość ściany, przy której stał również obdarty z lakieru, drewniany stół. Na blacie leżało to, co skonfiskowali Yosuke przed wejściem. Niespodziewanie nóż znalazł się w szczupłej dłoni. - Równie dobrze sami możemy wszystko sprawdzić, ty przekażesz to dalej, a ja pójdę na miasto. Nie ma co tracić czasu. Szlag wie, kiedy zginiemy.
Odłożył nóż z powrotem na blat i ledwo ruszył się z miejsca, gdy zatrzymał o głos ubezwłasnowolnionego.
- Zechciej przynieść mi płaszcz, bo zaraz zamarznę, a raczej nie chcesz mieć niewinnego człowieka na sumieniu. - Wymuszony uśmiech odbił się od ściany przepełnionej obojętnością, aczkolwiek przekaz dotarł, co zakomunikował mu przygładzenie dłonią już i tak przylizanych włosów.
Wyminął stojącego przy wejściu bladego mężczyznę o kruczoczarnych włosach, a po paru sekundach rżenie konia utwierdziło Yosuke w przekonaniu, że nadal tam stoi z jego rzeczami. Nieobecność człowieka obojętnego dziwnie się przedłużała albo to był po prostu głupi żart ze strony mózgu, który specjalnie wydłużył czas. Aż powrócił, z płaszczem oraz torbami zdjętymi z siodła, i rzucił je niedbale na stół, kurtkę pozostawiając przewieszoną na ramieniu. W momencie, gdy podszedł do krat, Yosuke z cichym stęknięciem podniósł się z krzesła, również zbliżając się ku wyjściu z celi, które tak czy owak, musiało zostać otwarte, ponieważ pręty były zbyt ciasno ustawione, uniemożliwiając podanie ubioru.
Przekręcił klucz w zamku, uchylił kraty na tyle, by zmieściło się jego ramię i w ten sposób podał płaszcz Yosuke. Na taką okazje Tsuginori czekał. Złapał obojętniaka za przedramię, pociągnął wystarczająco szybko, by ten nie zdążył zbytnio się obronić. Jego czoło spotkało się z chłodnym metalem, lecz uderzenie nie unieszkodliwiło przeciwnika. Obaj w tym samym czasie złapali się za koszule, chwilowo odpuszczając dalszą walkę.
- Kto ci pozwolił ruszać moje rzeczy? - Zapytał niezbyt przyjaznym tonem, odsuwając się od wejścia do celi.
- Sam sobie pozwoliłem, a ty, tym atakiem tylko dorobiłeś problemów. - Od niego nastąpiło gwałtowniejsze szarpnięcie, które spotkało się z o wiele słabszą odpowiedzią. - Zabiję cię przy najbliższej okazji.
- Wystarczy, obaj się uspokójcie. - Osoba trzecia, obecna od samego początku, postanowiła zainterweniować.
Bierny na tyle, że niespiesznie do nich podszedł i rozdzielił, zostając między nimi, co by uniemożliwić dalszą ofensywę ze strony któregokolwiek, chociaż to Yosuke zaczął odpuszczać jako pierwszy, widocznie mając już problemy z utrzymaniem się na nogach. Przestąpił parę kroków i oparł się dłońmi o blat stołu, gdy niespodziewanie otrzymał kopniaka prosto w ranę po postrzale. Stłumił w sobie okrzyk bólu, jednak to w niczym nie pomogło. Padł na kolana, kurczowo trzymając się krawędzi blat, posyłając nowemu wrogowi nieprzychylne spojrzenie.
- Przestań! - Ten, który przed chwilą ich rozdzielił, odsunął od Yosuke agresora, stawiając tuż przed wyjściem. - Idź po Juliana. Im szybciej się tutaj znajdzie, tym prędzej wrócisz do swoich zajęć.
Chłopak uniósł wpierw brodę, widocznie biorąc głębszy wdech, a wyszedł na zewnątrz po głośnym wydechu. Nie było go z parę sekund, podczas których Yosuke zdążył się podnieść ze swoim płaszczem w dłoniach, i powrócił z kolejnym człowiekiem. Do męskiego grona dołączyło dziewczę, niewysokie, niższe nawet od niego, różowowłose, ubrane w strój wzorowany na mundurku. Zastanawiający był też beret na jej głowie. Czyżby w tym mieście istniała jakaś jednostka stworzona przez tutejsze władze? Może w wolnej chwili się dopyta, o ile nie zapomni.
- Julian nie przybędzie. - Oznajmiła, podpierając jedną z dłoni na zgrabnym biodrze, jednocześnie patrząc na nowego przybyłego dość ofensywnie. - Jest zajęty... Kimś, a że robicie tyle zamieszania, dotarło to aż do mnie, na drugi koniec miasta. Sama zajmę się oceną przedmiotów, które wniósł. To nie jest takie trudne.
Nie czekając na uwagi ze strony obecnych podeszła do stolik i, nim osłabiony Yosuke zdążył zareagować, zawartość jednej z toreb bezczelnie została wywalona na blat.
- Ares - Zwróciła się do mężczyzny, częściowo dbającego o ład w ciasnym pomieszczeniu, wręczając mu znalezioną rogatywkę. - Batony, cukierki, są nawet leki przeciwbólowe, w tym morfina do dożylnego podania, lecz strzykawki brak...
- Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że nie kłamał na temat swojego stopnia. - Ów wspomniany Ares oddał Yosuke jego własność, nie ukrywając zainteresowania resztą rzeczy. Odznaczenie na czapce oraz płaszczu mówi samo przez się.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, sięgając już po drugą torbę, która w mgnieniu oka znalazła się w dłoni właściciela.
- Wolałbym, aby pozostała nieotwarta. - Wysilił się na lekki uśmiech, nie będący nawet w części przyjazny, jednak zawsze jakiś progres. - Chciałbym też zobaczyć się z waszym przełożonym, bo od pierwszych sekund mojego pobytu tutaj zasad nie poznałem, a robicie, co chcecie.
- Mam nadzieję, że po części nam wybaczysz, bo sam przyznam, padła nieco organizacja ze względu na wyjazd dowódcy oraz nieuchronnie zbliżającej się hordzie. - Ares, w niczym nie przypominający boga wojny, zdecydowanie chciał go udobruchać.
Dziewczę w tym czasie domagało się oddania drugiej torby.
- Słyszałeś. Daj mi ją, obejrzymy jej zawartość i oddamy, dlatego nie zachowuj się jak dziecko. - Spojrzała nań dość wyniośle, co tylko zirytowało Yosuke.
- Nie podskakuj młoda, bo nie masz takiej władzy ani siły, żeby mnie do tego zmusić. - Każde słowo wypowiedział powoli i nadzwyczaj wyraźnie, aby wszystko do niej dotarło.
Różowowłosa sięgnęła ręką za ramię i ściągnęła z niego karabin FN FAL, na co Yosuke prychnął, powstrzymując śmiech.
- To niezła broń dla takiej dziewczynki wybrali. - Wyśmiał ją prosto w twarz, gdy lufa karabinu wbiła się w jego brzuch. Bez najmniejszego zawahania odsunął broń od siebie. - Uważaj, bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę.
- No jak ja go zaraz... - Wypowiedź została niedokończona, gdyż do środka wkroczył kolejny, wysoki mężczyzna. Szara grzywa nieco przysłoniła twarz, lecz dało się bez problemu zauważyć zirytowane spojrzenie.
- Pół miasta zebrało się w jednym miejscu, bo nie potraficie ogarnąć jednej prostej rzeczy. - Westchnął ciężko, gdy pozostała dwójka męskich rodzajów opuściła budynek, widocznie chcąc uniknąć zbędnej dyskusji. - Nawet nie pytam, gdzie Julian. Nori, masz się nim zająć, zachowując przy tym człowieczeństwo. Zabierz go do lekarza i przypilnuj przez noc. Rano zdecydujemy, co dalej.
Dziewczyna, o imieniu Nori, ledwo zdążyła otworzyć usta, widocznie chcąc zaprotestować.
- Jeśli będzie sprawiał więcej problemów, zezwalam na odstrzał. - Rzucił na odchodne, znikając za rogiem.
- Ale Mobius! - Dziewczyna potruchtała za nim, gdy w tym czasie Yosuke zebrał swoje rzeczy, jednak nadal trzymał najważniejszą dla siebie torbę, która zawierała wszystkie najważniejsze pamiątki po drużynie.
Kuśtykając dotarł do wyjścia, lecz jedyne, co ujrzał to oddalający się rumak z nowym właścicielem i plecy dziewczęcia. Ta, niezadowolona z powierzonego zadania, tylko się na obejrzała, rzuciła opryskliwe „idziemy” i nawet nie szła powoli, a wręcz przeciwnie. Tuptała niczym łania.
Listopad to był zdradliwy miesiąc. Jeszcze nie nadeszła astronomiczna zima, a ciemno było już w połowie dnia. Niewiele latarni oświetlało ich drogę, jednak dla stałych mieszkańców to pewnie nie stanowiło problemu.
Sam lekarz na szczęście nie zadawał zbyt wielu pytań, aczkolwiek dziwacznie fascynował się jego oczami, co z każdą kolejną minutą spędzoną w prowizorycznym gabinecie, czuł coraz większy dyskomfort. Z drugiej strony nie mógł mu zarzucić braku obycia w fachu. Rany zostały dokładnie oczyszczone i zabezpieczone przed dalszymi urazami. Nawet wyjmowanie resztek kuli z uda nie było nadzwyczaj bolesne. Odmówił także przyjęcia leków przeciwbólowych. Ktoś będzie potrzebował ich bardziej, a on nie takie cierpienia już przeszedł.
Wycieńczony do granic możliwości opuścił szpitalny gabinet, człapiąc wolniej, aniżeli wcześniej. Różowowłosa dziewczyna czekała na niego na ławce na końcu korytarza. Z daleka zauważył, iż trzyma w dłoniach to, czego nie powinna ruszać, a on sam popełnił wielki błąd, zostawiając torbę. Gdy po długim, ciężkim marszu doszedł do niej, od razu wyrywając ze smukłych dłoni pęk nieśmiertelników.
- Nie powinnaś była tego ruszać.

wtorek, 28 listopada 2017

Od Usuyo Do Shinaru Quest "Jezioro "

Usuyo szedł powoli mokrym chodnikiem nasłuchując rytmicznych uderzeń kropel deszczu o jego czerwoną parasolkę. Taka pogoda utrzymywała się już od ponad kilku godzin, co dość przytłaczało młodzieńca. Większość mieszkańców Santari było ponurych i niechętnych do miłej, oraz spokojnej konwersacji. Mimo to pełen entuzjazmu i energii chłopak obracał swoją parasolką patrząc jak krople deszczu rozpryskują się wokół niego. Dobrze pamiętał jak jeszcze kilka lat temu, w taki sposób oblewał swoich przyjaciół wodą, by dla zabawy im dokuczyć. Kończyło to się zawsze okrutnym przeziębieniem, lecz jakże wspaniałymi wspomnieniami. Policzek Usuya zaczął go delikatnie łaskotać, przez co wiedział, że jego mały Kuro już się obudził. Kotek siedział na jego ramieniu przeczesując swoje policzki drobną łapką. Albinos z uśmiechem powitał swojego ulubionego towarzysza i wyjął z kieszonki trochę suchej karmy, którą raz po raz podawał swojemu pupilowi. Widząc, że Kuro jest pełen sił, Usuyo postanowił wykorzystać wspaniałą pogodę. Pobiegł szybko w stronę bramy, mimo mokrego podłoża z łatwością utrzymywał równowagę. Niedaleko stąd podczas jednej z wypraw znalazł mały most, który nadawałby się idealnie do jego ulubionego zajęcia. Przez to, że ciągle padało strażnicy mieli ograniczoną widoczność i nawet nie zwrócili uwagi, gdy młodzieniec wymknął się za tereny miasta. Energicznym krokiem szedł przed siebie, patrząc na zburzone deszczem drzewa. Czystość powietrza było czymś niezwykle pożądanym przez niego w ostatnim czasie. Chciał nacieszyć się tym jak najdłużej i nie musiał obawiać się umarlakami, które pewnie nie mogą nawet podnieść się z ziemi. Kiedy dotarł do celu stanął na samym skraju niezabezpieczonego mostu. Bez większego namysłu rozpostarł ręce i poczuł jak chłodne krople spływają po jego twarzy. Roześmiał się cicho i zaczął powoli uderzać stopami o posadzkę. Chciał jak najbardziej odwzorować taniec z deszczowej piosenki. Wsłuchując się w krople deszczu zaczął powoli poruszać czerwoną parasolką. W głowie tworzyła się już jego melodia, do której dopasowywał kroki. Nie zważając na jakiekolwiek niebezpieczeństwo z uśmiechem na ustach rozpoczął rytmiczny taniec. Jego ruchy były prawie nie słyszalne w szumie deszczu, lecz chłopak czuł wypełniające go szczęście. Nagle jednak noga albinosa się omsknęła co spowodowało, że wpadł prosto w zburzoną wodę. Na jego szczęście rzeka nie była głęboka, dzięki czemu Usuyo zamoczył zaledwie swój mundurek. Kaszląc z zaskoczenia, przymrużonym okiem zauważył, że deszcz przestał już padać. Chłopak chciał się podnieść, jednak obolałe ciało na obecną chwilę mu na to nie zezwalało. Przeczesał ręką mokre włosy, które zaczynały drażnić jego oczy. Był już pewien, że jego skóra nie pozostanie bez żadnych skaz. Rozejrzał się niepewnie, wszystko ucichło. Brak jakiegokolwiek odgłosu. Uniósł się niepewnie, czując wypełniającą go ciekawość. Po chwili do jego uszu doszedł dźwięk plusku, początkowo myślał, że wpadł tam jakiś nieumarły, jednak hałas się nie powtórzył. Usuya przeszły zimne dreszcze, jeśli w taką pogodę pozostanie jeszcze jakiś czas w mokrym ubraniu, skończy się to dla niego nieprzyjemnym przeziębieniem, czy zapaleniem płuc. Wziął swoją parasolkę, która dzięki zablokowaniu się na kamieniu, nie popłynęła dalej z delikatnym nurtem. Otrzepawszy się z błota stanął na wystające kamienie i powoli przeskoczył na brzeg. Chciał wracać, jednak z jakiegoś powodu wcześniejszy hałas nie pozostawiał jego myśli w spokoju. Położył dłoń na ramię i zaczął ją pocierać, jakby w nadziei, że to chociaż trochę ogrzeje jego ciało. Uważnie stawiał kroki, by upewnić się, że nie doprowadzi swojej osoby, do jeszcze gorszego stanu. Po chwili marszu, doszedł do niezwykłego jeziora. Usuyo zaskoczyła jego czystość, było prawie przezroczyste. Chłopak delikatnie się schylił, uważając przy tym na to, by nie wpaść na jakąś zasadzkę stwora niewiadomego pochodzenia. Albinos niezwykle się zdziwił, gdy niedaleko niego ujrzał blondyna, który właśnie brał orzeźwiającą kąpiel. Był tutaj przez czas burzy? Czy może dopiero przybył? Chłopaka niebywale zaciekawił nieznajomy. Usuyo uśmiechnął się szeroko i starał się podejść jak najbliżej, ale tak by nie być zmuszonym wchodzenia do wody. Mimo wszystko nie udał jezioru, a jak okaże się, że stuknął się w głowę i tak naprawdę przystojny mężczyzna to zombie? Jedno jest pewne, byłaby to piękna śmierć, w ramionach niezwykłego mężczyzny. Kiedy zbliżył się wręcz na odległość ręki, przykucnął i przyjrzał się jeszcze dokładniej. Obcy nie miał nawet gęsiej skórki na bladej cerze, co mówiło, że woda nie musi być w cale taka zimna. Długie rozpięte migoczące się jak złoto włosy, opadały na ramiona i łopatki mężczyzny. Zachwycony ich pięknem młodzieniec uśmiechnął się jeszcze szerzej, bardzo chciał zobaczyć twarz chłopaka, przez co nie mógł już dłużej trzymać języka za zębami.
- Nie jest Ci zimno? - Powiedział nieoczekiwanie głośno Usuyo. Blondyn wzdrygnął się nagłym, dość specyficznym powitaniem i z cichym piskiem wyjął swoją katanę wraz z pochwą przystawiając do ciała albinosa. Tutaj biorąc kąpiel trzeba być ubezpieczonym. - Nawet jakbyś chciał nic byś mi tym przecież nie zrobił. - Wymruczał białowłosy nie rozumiejąc reakcji mężczyzny, przy tym dotykając delikatnie palcem jego broni. Takie uderzenie jedynie by zabolało, ale nie pozbyło się problemu, nie lepiej od razu wyjąć katanę? W tej kwestii Usuyo był jak dziecko, nie rozumiał zabijania i istnieje obawa, że nigdy nie zrozumie.


< Shin? >

poniedziałek, 27 listopada 2017

Od Taigi CD Antharesa&Mobiusa

Przechadzałam się przez las, rozglądając za niebezpieczeństwem, o którym wszyscy ostatnio mówili. Nie martwiłam się tym, ile ich będzie, czy też tym, czy nie będą jeszcze bardziej zmutowane. Chciałam iść i zrobić swoje. Złapać na katanę i nawalać nią, aż nie opadnę ze wszystkich sił. Nie liczyło się dla mnie nic innego. Nawet całe miasto przestało się dla mnie liczyć, w tym momencie miałam w nosie, czy pod moją nieobecność stanie w płomieniach, zostanie zaatakowane, czy będzie cały czas żyć swoim własnym życiem. Irytowanie stawało się jeszcze większe, gdy w pobliżu nikogo nie mogłam dostrzec. Wszędzie była głucha cisza. Jakby wszystkie zombie, zdawały sobie sprawę, że ich szukam i na złość pochowały się w najróżniejszych kryjówkach.Nagle do moich uszu dotarł nieznany dźwięk. Momentalnie stanęłam w pozycji obronnej. Pomimo tego, że w głowie cały czas miałam poprzednie wydarzenia, to wiedziałam, gdzie się znajduje i że nie mogę sobie pozwolić, na całkowite latanie wśród chmur. Dopiero po chwili zauważyłam konia, a na nim znajomego mi jeźdźca. Miałam nadzieję, że dałam mu jasno do zrozumienia, że nie życzę sobie, aby ktokolwiek za mną jechał.
Im dalej brnęliśmy w rozmowę, tym bardziej mnie irytował. Nic do niego nie docierało. Mogłam w kółko powtarzać, że nie wrócę, a ten dalej nawijał swoje, w pewnym momencie zastanawiałam się czy mówimy w tym samym języku. Zaczął klepać konia, tuż za swoją osobą, zapraszając mnie do zajęcia tego miejsca.
- Tak czy inaczej, zapraszam na konia. Jeśli chcemy zdążyć przed zmrokiem, musimy wyruszyć natychmiast. - Na jego twarzy wciąż malował się półuśmiech. Najwidoczniej był pewien swoich słów, i myślał, że zdoła mnie przekonać. Nie wiedziałam czy zacząć się śmiać, czy po prostu wybuchnąć krzykiem, jak go nie zabić. Fakt, że każdy już wiedział o tym, co się stało, utwierdzał mnie jedynie w przekonaniu, że nie mogę teraz wrócić. Na pewno nie w chwili, kiedy całe miasto zastanawia się co i dlaczego. Nienawidzę głupich spojrzeń i pytań, a także plotek. Ułożyłam dłoń na czole, wciągając w usta powietrze. Zbierałam w głowie myśli i układałam zdania, aby nie urazić mężczyzny. Nie chciałam go zbytnio urazić, w końcu zebrał się w sobie i pojechał, aby mnie poszukać i spróbować przekonać do powrotu, pomimo tego, że nie znamy się wcale tak długo, to wystawił swoje życie na szali... Dla mnie?
- Posłuchaj mówiłam Ci już, że muszę załatwić to sama, to był cholerny rozkaz! Miałeś zostać w mieście i siedzieć na dupie, co w tym trudnego? - Warknęłam, zaciskając zęby.
- Nie mogę pozwolić, abyś zginęła. Dowódca jest potrzebny w mieście, a ja nie chce Cię mieć na sumieniu - Po raz drugi zeskoczył z konia.
- Jakiego sumienia? To moja własna wola, sama postanowiłam iść na misję, a to że nie zebrałam ludzi to tylko i wyłącznie moja decyzja. Masz w tej chwili wracać do miasta. Jeśli nie będę zmuszona, wytłumaczyć Ci to siłą - Zagroziłam, nie zmieniając ani swojej postawy, ani tym bardziej wyrazu twarzy. Spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym pewnie podszedł. Kucnął i złapał mnie za nogi, szybko się prostując, w efekcie czego zawinęłam przez jego ramię. - Czy Ty kurwa na głowę upadłeś?!
- Już mówiłem. Zaraz będzie zmrok, w tym czasie będzie ciężko wrócić do miasta - Jak gdyby nigdy nic, odwrócił się do konia. Zacisnęłam obie dłonie w pięści, uderzając go gwałtownie w plecy. Upadł na kolana, dzięki czemu mogłam wstać i się otrzepać.
- Jeszcze raz wywiniesz mi taki numer, a Cię zabije czaisz? - Uśmiechnęłam się czując, jak chodzą mi wszystkie mięśnie na twarzy ze zdenerwowania.
Widząc, jak zbiera się z ziemi westchnęłam, przeczesując włosy dłonią. Rzeczywiście zaczyna się robić ciemno. Jeśli dalej, tak będziemy stać to prędzej czy później coś nas zaatakuje. Jeśli teraz zginie, będę go mieć na sumieniu. Co za uparty osioł. Podałam mu w końcu rękę. Bez słowa przyjął pomoc, prostując się i masując miejsce, w których były moje pięści.
- Dlaczego nie dajesz sobie pomóc? - Wydusił z siebie, opierając się o konia, ale w taki sposób, aby mógł na mnie spojrzeć.
- Już Ci mówiłam, muszę to zrobić. Dla mnie to jedyny sposób, nie wrócę z Tobą, bez względu na to, co powiesz i zrobisz, podjęłam decyzję i jej nie zmienię. Zresztą nie zginę, nie tak łatwo mnie zabić, nie jeden już próbował. Wracaj do miasta, póki nie jest za późno. - Mówiłam już znacznie spokojniej. Byłam w stanie zrozumieć co czuję. Zapewne postąpiłabym tak samo, na jego miejscu, gdybym się dowiedziała, że ktoś ma zamiar wybrać się w taką podróż.
- Jeśli nie chcesz wracać, to pozwól mi chociaż sobie towarzyszyć, z koniem będzie łatwiej - Poklepał swego przyjaciela, na potwierdzenie słów. Od razu pokiwałam przecząco głową.
- Coś Ty się tak uparł - Mruknęłam - Masz wracać do miasta, to rozkaz, uwierz mi że jeśli tego nie zrobisz, to jak wrócę to nie będziesz jeść przez dobry tydzień, także wypad - Wskazałam dłonią kierunek, w którym powinien pojechać.
- Równie dobrze mogę iść cały czas za Tobą i... - Nim zdążył dokończyć zdanie, przyłożyłam katanę do jego gardła. Zaskoczony spojrzał najpierw na ostrze, a później na mnie.
- Jesteśmy sami, powiedz kto mi udowodni, że Cię zabiłam bo miałam właśnie taki kaprys? Chce być sama, jeśli będziesz za mną jechać to nie zawaham się i Cię zabije - Opuściłam katanę, odwracając się do niego tyłem, aby móc dalej iść w swoim kierunku

Anthares? Mobius?
Zostawcie Tai! xD Ja mam plan i quest do wykonania, ona wróci spoczko, ale później ^^

niedziela, 26 listopada 2017

Od Antharesa CD Taigi&Mobiusa

Nietrudno było odgadnąć, co stało za złym samopoczuciem Taigi. Szczerze mówiąc, nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałbym się, że ta afera z Mobiusem i jego domniemaną kochanką tak bardzo ją dotknie. Zdawała się balansować na granicy psychicznej ruiny, a gdy powiadomiła mnie o decyzji samotnego udania się na hordę, nie mogłem pozwolić sobie na siedzenie z założonymi rękami i bierne obserwowanie dalszych wydarzeń, z nienamaczaniem tłumacząc sobie, że ta sprawa mnie nie dotyczy. Nikt poza mną nie wiedział o jej planach, co czyniło mnie jedyną osobą, która mogła spróbować ją powstrzymać i zapobiec katastrofie. Oczywiście był też inny, zdecydowanie mniej szlachetny powód, według którego nie mogłem uszanować jej decyzji. Byłem zainteresowany panią głównodowodzącą od dłuższego czasu, jednak jak dotąd nie miałem szansy przedsięwziąć w tym kierunku żadnych kroków z powodu jej związku z Mobiusem. Całe to wydarzenie otworzyło mi więc bezpośrednią drogę do wejścia na arenę i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że we własnych oczach nie miałem sobie nic do zarzucenia. W końcu nie próbowałem stanąć pomiędzy nimi wcześniej, jako że darzyłem Mobiusa niewymuszoną sympatią i ceniłem sobie jego przyjaźń. Skoro jednak postąpił wobec Taigi w taki, a nie inny sposób, czułem się w swoich zamiarach całkowicie rozgrzeszony i, krótko mówiąc, nie zamierzałem przepuścić takiej szansy lekką ręką.
Najszybciej jak to było możliwe, pognałem w kierunku stajni. Ściągnąłem po drodze uprząż ze ściany i od razu wparowałem do boksu karej klaczy, której dosiadanie na oklep oczywiście wiązało się z pewnym ryzykiem, lecz siodłanie byłoby poważną stratą czasu, na którą nie mogłem sobie wtedy pozwolić. Minęła dłuższa chwila, zanim udało mi się nakłonić Haine do przyjęcia wędzidła i cudem nie stracić przy tym palców. Popchnąwszy butem drzwiczki boksu, wskoczyłem na grzbiet konia i zdecydowanym ruchem spiąłem jej boki. Strzygąc uszami, wykonała obrót w boksie, potrząsając łbem.
- Jazda! - krzyknąłem, tracąc cierpliwość. Zwierzę, po chwili wierzgania w miejscu, w najwyższym pędzie wypadło z boksu, w ułamku sekund pokonując całą długość stajni i prawie tratując przy tym młodego stajennego. Kiedy znalazłem się przed główną bramą, upłynęło kilka minut, zanim udało mi się przekonać strażników do jej otworzenia. Po opuszczeniu twierdzy, z miejsca zabrałem się do przeczesywania okolicy, zaczynając od wschodnich rubieży, gdzie według pogłosek istniało największe prawdopodobieństwo natknięcia się na hordę. Nie potrafiłbym powiedzieć, ile czasu pędziłem przez okolicę, stopniowo zapuszczając się coraz dalej, co rusz klnąc pod nosem i modląc się jednocześnie, by przypadkiem nie natknąć się na zabłąkane monstra, albo co gorsza, ciało czerwonowłosej. Nie schodziłem z określonego tempa, wiedząc, że noce jesienią zapadały znacznie szybciej, a mocno powątpiewałem, czy kiedykolwiek udałoby mi odnaleźć Taigę w ciemnościach. Dostrzegając ją w końcu na jednym ze szlaków, miałem ochotę niemal uściskać ją z radości.
- Na Boga, wreszcie Cię znalazłem - kiedy gwałtownie ściągnąłem wodze, klacz przysiadła na zadzie nieopodal dziewczyny, wzbijając przy tym w powietrze kłęby szarego pyłu. Oboje byliśmy zmęczeni i zakurzeni jak po udziale w kilkudniowej gonitwie. Taiga natychmiast obróciła się w moją stronę, a po wyrazie jej twarzy, stanowiącym plątaninę zaskoczenia i gniewu, szybko zorientowałem się, że nie miałem co liczyć na serdeczne powitanie.
- Co Ty tutaj robisz, do cholery? - klacz nerwowo uderzyła tylnym kopytem o ziemię, słysząc wzburzenie w jej głosie. Chwyciłem mocniej za wodze, dziwiąc się, że po tym wszystkim jeszcze miała dość siły, żeby to robić.
- Cóż, prawdopodobnie ratuję Ci życie - zeskoczyłem z konia, podobnie jak on z trudem łapiąc oddech. Położyłem ręce na biodrach i swobodnie ruszyłem w kierunku Taigi, lecz zatrzymałem się wpół kroku, czując na sobie najbardziej żądne krwi spojrzenie, jakie do tej pory miałem okazję oglądać w jej wykonaniu. Nagle dotarło do mnie, że o jakimkolwiek przejawie wdzięczności z jej strony również będę mógł najwyżej pomarzyć.
- Czy ja wyrażam się niejasno? Wynoś się stąd, zanim stracę cierpliwość - obróciła się na pięcie, szykując do odejścia, na co nie mogłem pozwolić. Gdyby faktycznie coś jej się stało, cała odpowiedzialność zaciążyłaby na moich barkach. Oczywiście, nikt poza mną nie wiedziałby o tym, ale na swoje szczęście czy też nie, należałem do osób, które wyjątkowo ceniły sobie spokojny sen.
- Nie sądzisz chyba, że zadałem sobie taką fatygę, żeby wracać teraz z niczym - powiedziałem za nią z naciskiem, nieznacznie podnosząc głos. Poklepałem konia po łopatce, przerzuciłem wodze przez jego szyję i dogoniłem Taigę, chwytając ją za przedramię - Lojalnie uprzedzam, że jeśli nie zdecydujesz się wrócić do Santari z własnej woli, osobiście Cię tam zaniosę. Sama chyba rozumiesz, że nierozsądnie byłoby z mojej strony pozwolić dowódcy przejść na tamtej świat przez coś tak trywialnego, jak tamten epizod z Mobiusem i Olivią?
Taiga spojrzała na mnie w sposób nieopisany. Wiedziałem już, że swoim nierozważnym doborem słów trafiłem prosto w sedno, na własne życzenie dodatkowo komplikując całą sytuację.
- Skąd o tym wiesz?
Oparłem się o konia z westchnieniem człowieka noszącego na barkach utrapienia całego świata.
- Ciężko byłoby wskazać kogoś, kto jeszcze nie wie - odparłem zgodnie z prawdą, wiedząc, że wszelkie białe kłamstwa prędzej czy później i tak wyszłyby na jaw - Naprawdę, odpuść sobie. A jeśli nie jesteś w stanie, zawsze możesz obejść się z nim w taki sam sposób.
Usłyszawszy moją skromną radę, jęknęła sardonicznym śmiechem i uniosła jedną brew, otaksowując mnie bacznym spojrzeniem.
- To jakaś propozycja?
Wzruszyłem ramionami.
- Kto wie? - na moją twarz wstąpił zagadkowy półuśmiech, kiedy złapałem się ręką za podbródek. Zdecydowałem się nie postępować zbyt pochopnie do momentu nabrania głębszego rozeznania w obecnej sytuacji panującej pomiędzy tamtą dwóją. Miałem czas, a jak wiadomo, nieprzeniknione są koleje losu i zdrada Mobiusa mogła jeszcze okazać się pechowym nieporozumieniem, w wyniku którego tylko napytałbym sobie biedy u kogoś, kto nigdy nie postąpił wobec mnie nieuczciwie. Szybko powróciłem więc myślami do priorytetowej kwestii nakłonienia czerwonowłosej do powrotu, która przez moją nieuwagę chwilowo została zepchnięta na drugi plan. Wykonałem półobrót, wskazując klacz wielkopańskim gestem - Tak czy inaczej, zapraszam na konia. Jeśli chcemy zdążyć przed zmrokiem, musimy wyruszyć natychmiast.

<Taiga? Mobius?>

piątek, 24 listopada 2017

Od Clarence'a CD Antharesa

,,Co sprawiło, że udało ci się przeżyć", huh.. Clark pochylił się do przodu, pozwalając krzesłu opaść i uderzyć o płytki pomieszczenia. Powoli oparł łokcie na stole i splótł palce dłoni, patrząc w zimne, fioletowe oczy rozmówcy. Posłał mu wredny, pewny siebie uśmiech i parsknął lekko, na chwilę przymykając powieki. Nie chciało mu się opowiadać historii stulecia, ale coś powiedzieć musiał. Zależało mu na dobrym śnie tej nocy, a to czy zostanie, to się zobaczy.
- Nie trudno was znaleźć - zaczął, poruszając się lekko na krześle. - I niekoniecznie chciałem was znajdywać, po prostu trafiłem na podejrzaną przeszkodę na swojej drodze.. kiedy oddacie mi broń?
- Kiedy upewnimy się, że nie stanowisz zagrożenia - Anthares odparł młodemu detektywowi formułkowo, bez emocji. Widać było jednak, że jego cierpliwość się kończy i chce mieć to za sobą, ale co to obchodziło bruneta? On miał czas i chciał przetestować rozmówcę. Spojrzał w bok ponownie odchylając się na krześle i krzyżując ręce za głową.
- Bez herbaty średnio bierze mnie na rozlewność, ale.. - mruknął coś do siebie i znowu skupił spojrzenie oraz uwagę na gościu, który go przesłuchiwał. Oboje trwali w pewnej walce o dominację w sytuacji, a jedno słowo mogło posypać jego plany odpoczynku, dlatego nieco spasował. - Odszedłem od poprzedniej grupy.
- Była liczna? Kiedy? - kolejne nudne pytania, równie nudnym tonem głosu, który przypominał mu tych wszystkich korporantów za czasów pokoju. Zamyślił się.
- Cóż, trudno powiedzieć, było nas może dwudziestu - policzył w myślach. - Nie liczę dni.
Nastała nieprzyjemna cisza, podczas której oboje nad czymś myśleli. Oczywiście skłamał, że nie liczył, bo gdyby jednak znali tamtych debilów, mogliby poczuć się zagrożeni. Jedna rzecz której się nauczył, to brak zaufania do ugrupowań. Jeśli już do jednego należysz to wiesz, że śmieci twojego zachowania bez względu na okoliczności, zawsze przejdą do następnych towarzyszy. W tym wypadku mogło być podobnie.
- Słuchaj, nie jestem byle wieśniakiem który posra się ze szczęścia, bo zamkniesz go w bezpiecznym pokoiku - zirytowany przerwał ciszę i wyprostował się. - Należałem do dwudziestoosobowej grupy ludzi wojskowych, policji i zwykłych dzieciaków. Przetrwaliśmy razem ile się dało, a potem poszedłem w świat, bo ich zmasakrowano. Doskonale znam się na zarażonych więc wiem jak sobie radzić. Albo ufacie na słowo, albo mnie wypuszczacie. Broń wraca pierwsza.
Nie czuł się swojo bez chociażby noża, toteż zaakcentował ostatnie słowa, całej wypowiedzi nadając charakter cichej groźby. Mówił cicho i stanowczo. Widząc, że mężczyzna dalej bawi się w obserwatora i myśliciela, podniósł się z wolna i poprawił sweter, przechadzając się po pokoju, co pozwoliło mu się nieco uspokoić. Może za długo był sam bez towarzystwa innych ludzi, a teraz gdy faktycznie miał się dogadać, puszczały mu nerwy. Oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Chciałbyś zostać, czy planujesz odejść - wreszcie, odezwał się Anthares, sam wstając. Clark zmierzył go spojrzeniem i odepchnął się.
- Odpowiedź chyba znasz. Chcę się porządnie wyspać i coś zjeść. Czy zostanę to kwestia waszej gościnności.
Mówiąc to, zbliżył się mocno do szatyna z obojętnym wyrazem twarzy. Byli teraz tak blisko siebie, że detektyw spokojnie mógł się z nim poszarpać, ale zamiast tego, stali prosto i bez większych wrażeń, gapili się na siebie oceniająco.
- Pozwolisz, że odbiorę swoją własność i ktoś pokaże mi, gdzie znajduje się wolny pokój.

| Anthares? |

czwartek, 23 listopada 2017

Od Virien CD Nicolay'a

Czułam się trochę dziwnie, kiedy Nicolay robił to wszystko dla mnie.. Osoby, której w ogóle nie zna i nie wie do czego jest zdolna. Białowłosy chłopak usiadł zaraz przy mnie, cały czas miałam go na oku.. Co poradzić, kiedy nie ufa się nikomu. Jego propozycja mnie lekko zaniepokoiła jak i speszyła.. Ja spać tu?! Co jeśli… Dobrze.. spokojnie. Nie mogę podchodzić do każdego jak do wroga, ponieważ może okazać się sojusznikiem. Westchnęłam lekko i spojrzałam w błękitne oczy..
-Ja.. nie chcę robić problemu-wyjąkałam. -Nie chcę się panoszyć..nie znasz mnie, ja ciebie..-powiedziałam już pewniej. Nicolay lekko się uśmiechnął i pokręcił głową.
-Żaden problem.-powiedział. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wydusiłam ani słowa.. Musiałam pomyśleć.. przecież i tak nie mam innego wyjścia, chodź mogłabym spać na zewnątrz..
-Zgoda.. Dziękuję ci bardzo-powiedziałam w końcu, nadal mając go na uwadze. -Ale łóżka nie musisz mi oddawać, równie dobrze mogę spać tutaj.-dodałam. Nie bardzo wiedziałam co ja w tym momencie wyprawiam.. Powinnam stąd wyjść już dawno i zostawić go w spokoju.. Ale nie..nadal tu siedzę i jeszcze przyjęłam propozycję i zostaje na noc. Przeniosłam wzrok na książkę, którą trzymałam, po czym odłożyłam ją na jej miejsce. W pomieszczeniu panowała niezręczna cisza.. Zapewne tak samo jak ja i on czuł się dziwnie mając obcą osobę obok.
-Czy..-zaczęliśmy w tym samym momencie, sama nie wiem dlaczego ale zaśmiałam się, szybko jednak się uspokoiłam.
-Ty..ty pierwszy.-rzekłam.
<Nicolay?>

środa, 22 listopada 2017

Od Antharesa CD Clarence'a

Zarozumiałe powitanie nowo przybyłego nie zdołało jeszcze dobrze przebrzmieć, kiedy z zaskoczenia pochwyciło go dwóch mężczyzn, w tym młodociany szatyn, który wcześniej rozmawiał z nim przez mur. Brunet być może nie przejawiał dotychczas agresji, lecz ostrożności nigdy za wiele, szczególnie w stosunku do obcych. Metalowa brama natychmiast zatrzasnęła się z potężnym zgrzytem. Ares, do którego wcześniej została wyciągnięta dłoń, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej przyglądał się wyjątkowo krótkiej szamotaninie, otaksowując mężczyznę wzrokiem zimnym jak stal.
- No dobrze, a więc witamy w Santari, panie Clarence - skwitował z chłodną uprzejmością, kiedy brunet zrozumiał, że szarpanie się było bezcelowe. Zwrócił się do znajomego strażnika po swojej prawej - Zaprowadźcie go przed oblicze dowództwa.
Wykonał ruch, jakby przygotowywał się do odejścia, gdy drogę zastąpił mu młody konsjerż, niższy od niego prawie o głowę. Przez chwilę zbierał się w sobie, po czym wymamrotał łamiącym się głosem, kiedy Ares ponaglająco uniósł brew.
- Dowództwo jest obecnie niedyspozycyjne. Starszy kapral Taiga prosiła wyraźnie, aby pod żadnym pozorem nie zakłócać jej spokoju.
Ares, skinąwszy głową, podparł się ręką pod bok i pogrążył w krótkim milczeniu. Być może i był najstarszy wiekiem pośród zgromadzonych, lecz wciąż pozostawał szarym szeregowym, który nieszczególnie kwapił się do podejmowania jakichkolwiek decyzji wykraczających poza jego aktualne kompetencje.
- Cóż, według procedur należałoby sprawdzić, czy nie jest zakażony, przeszukać, przeprowadzić wstępny wywiad i czekać na dalsze rozkazy kogoś decyzyjnego, skoro dowódczyni jakoby jest zajęta. - wypowiadając ostatnie słowa, spróbował wyminąć konsjerża, podskórnie przeczuwając, że ów zadanie może przypaść mu w udziale, jeśli nie ulotni się dostatecznie szybko. Chłopak, najwyraźniej przeczuwając jego zamiary, zagrodził mu drogę ponownie, co nie spotkało się z wybuchem entuzjazmu ze strony Blancharda.
- Nikt taki nie pojawi się prędko. - zaczął blondyn zacznie śmielej niż za pierwszym razem - Przeważająca część osób wysokich rangą przebywa poza murami miasta na czas nieokreślony lub pochłonięta jest bieżącymi sprawami miasta.
Blanchard nieznacznie napiął mięśnie szczęki, a grobowy wyraz jego twarzy dobitnie ukazywał, jaki posiadał stosunek do obowiązków, które właśnie spadały mu na głowę. Przeniósł wzrok na Clarence'a, którego twarz ozdobi trącący zuchwałością, wyczekujący półuśmiech. Westchnął ciężko.
- Dobrze więc, skoro nie mam innego wyjścia, zajmę cię tym osobiście. - podniósł głos, ponownie zwracając się do strażnika - Zaprowadźcie go co celi, ja tymczasem odniosę broń do składu. - z wieloznacznym uśmiechem zwrócił wzrok ku nowemu - Na przechowanie.
- Nie taka była umowa. - wtrącił się brunet, gromiąc Aresa spojrzeniem. Ten tylko rozłożył ręce.
- Nie ze mną ją zawarłeś.
Bez przeszkód wyminął konsjerża, który odprowadził go spojrzeniem, nie ruszając się więcej z miejsca.
***
Kilka minut później z ociąganiem wkroczył do pomieszczenia, po tym jak wstępnym przeszukiwaniom Clarence'a stało się zadość. Jak dało się zauważyć, nie był specjalnie poruszony czy zainteresowany całą sytuacją. Pojawianie się w mieście nowych osób było częstym zjawiskiem, którego świadkiem był już kolejny raz. Posiadał również na głowie inne sprawy, których nie chciał odwlekać w czasie, toteż zależało mu, aby wykonać powierzone zadanie sprawnie i bez komplikacji.
Zastał bruneta siedzącego przy stole w nadzwyczaj nonszalanckiej pozycji. Nie tracąc czasu na żaden wstęp, bez słowa usiadł naprzeciwko niego.
- Ta rozmowa to czysta formalność - zaczął dyplomatycznym tonem, mierząc mężczyznę spojrzeniem - Zadam ci kilka pytań, na które oczywiście odpowiesz, a potem...
- A jeśli odmówię? - wpadł mu w słowo, kładąc nieznaczny nacisk na każdy wyraz. Ares powoli zaczynał uświadamiać sobie, że może nie pójść tak gładko, jak sobie to wcześniej zamierzył. Przeczuwał ponadto, że bezczelność jego rozmówcy może nieco nadwyrężyć jego cierpliwość i porządnie zszargać mu nerwy.
- Twoja strata. - uciął, prostując się - Zawsze możesz próbować pytać.
- Czym jest to całe Santari? - zapytał jakby od niechcenia, niemal eksponując swoje znudzenie i lekceważenie. Ares powstrzymał się, by nie zmarszczyć brwi. Ostatecznie jednak puścił prowokację mimo uszu i odpowiedział całkowicie neutralnym tonem.
- Niezależnym, samowystarczalnym miastem, którego ideą jest ochrona ludzi przed zombie i umożliwienie im prowadzenia normalnego życia, cokolwiek to znaczy - zrobił pauzę, chcąc dać mężczyźnie czas na przyswojenie wiadomości - Nowi zawsze witani są z otwartymi ramionami, więc kiedy nie będzie ku temu żadnych przeciwwskazań, zapewne zostaniesz jego pełnoprawnym członkiem. Cóż, chyba że masz inne plany, w takim razie droga wolna.
- Co wiązałoby się z przystaniem na tę propozycję? - odchylił się na krześle, patrząc na Blancharda pewnym siebie spojrzeniem, niemal bezczelnym.
- W takim wypadku otrzymasz stanowisko, mieszkanie, racje żywnościowe, et cetera, et cetera... - Wziął głęboki oddech, czując, że jego cierpliwość powoli zaczyna osiągać swój kres. - No dobrze, teraz moja kolej. Po pierwsze, jak tu trafiłeś i co sprawiło, że udało ci się przeżyć?

<Clarence?>

poniedziałek, 20 listopada 2017

Od Taigi CD Antharesa&Mobiusa

Spojrzałam na talię kart, które znajdowały się w mojej dłoni. Prawdę mówiąc, nawet nie zauważyłam, kiedy Mobius zabrał je z małego stolika. Sama nie miałam ochoty na kolejną porażkę i wykonywanie głupich zadań. Nie potrzebowałam ich zegarków, ani ubrań. Tutaj i tak mało kto liczył czas, a męskie ubrania są mi tak potrzebne, jak świnie patyk, czyli w ogóle. Spojrzałam na chłopaków, którzy nad czymś myśleli. W końcu odchrząknęłam zabierając tym samym głos.
-Nie ma na co czekać, czas nas goni, obowiązki same się nie zrobią - Zaczęłam tasując karty - Zasady są proste. Każdy wykłada 1/3 porcji swojego obiadu, dzięki czemu wygrany ma praktycznie drugi obiad za darmo - Wzruszyłam ramionami, kucając przy większym kamieniu, przy którym nie raz widywałam ludzi zajadających się swoimi porcjami.
- Jak dla mnie może być - Anthares zajął miejsce nieopodal mnie, skupiając swój wzrok na Mobiusie. Wyglądał tak, jakby próbował przeanalizować każdy jego ruch. Czyżby podejrzewał go o to, że oszukuje przy kartach? Cóż wiele, mogłabym o nim powiedzieć, ale nie to, że oszukuje i kłamie.
- Dobra, chyba nie mam wyboru - Białowłosy podniósł ręce, jakby w geście obronnym, zajmując miejsce. To złe, ale korzystając z okazji, że chłopacy skupiali się na sobie i swoich dłoniach, miałam idealną okazję do tego, aby sama trochę przechylić szablę szczęścia na swoją stronę. Tak, używałam nieczystych ruchów, ale w końcu tutaj chodzi o jedzenie, a w takich przypadkach wszystkie chwyty są dozwolone. Z uśmiechem spojrzałam na karty, które jasno wskazywały na to, że wygrałam. Skrzyżowałam dłonie na piersi, a Ci jedynie westchnęli.
- Chce po równo mięsa i warzyw! - Wskazałam na nich palcem, mając wciąż na twarzy uśmiech zwycięscy. - A teraz wracamy do swoich obowiązków, nie ma na co czekać - Wskazałam, prostując swoje nogi. Pomachałam im jeszcze na odchodne, kierując się w stronę głównego wyjścia. Musiałam się dowiedzieć, kilku rzeczy, a także sprawdzić, jak wygląda okolica. W rozmowie z jedną grupką, która właśnie co wróciła z kilkoma pierdołkami, zaczęła opowiadać o nie za dużej hordzie, która przesuwa się w kierunku miasta. Słysząc to przypomniałam sobie propozycję spaceru na koniach, będzie trzeba to przełożyć. We trójkę moglibyśmy sobie nie poradzić, zwłaszcza iż nie mamy wielu informacji na ich temat. Nikt nie wie, czy są to zwykłe zombie, które nie sprawiają już większego problemu doświadczonym mieszkańcom, czy jest to coś groźniejszego. Westchnęłam wyciągając swój notatnik, aby wszystko zapisać.
- Trzeba będzie pozbierać ludzi i wysłać ich na zwiady, ale to z pewnością nie teraz - Pomiziałam się ołówkiem po głowie, przygryzając wargę, rozkładając także mapy, aby lepiej mi zobrazowali, gdzie widzieli zagrożenie.
Po kilku złych dniach, które każdego dnia przynosiły ze sobą coraz gorsze wiadomości, byłam już na skraju wytrzymałości psychicznej. Musiałam uciec i wyżyć się na kimś, kogo śmierć nie zagrozi miastu. Nie mogłam patrzeć na Mobiusa i Olivię, wiadomość, że oni ze sobą... Że cokolwiek mogło ich połączyć. Głupia, pewnie każdy już o tym wie i śmieje się, gdy tylko mnie widzi, że dałam sobie doprawiać rogi. Musiałam wyjść, inaczej mogłoby się to skończyć źle. Tuż przy drzwiach, zatrzymał mnie Anthares, który był wyraźnie zaniepokojony moim stanem, oraz tym, że chce wyjść sama. No tak, jeszcze tydzień temu mówiłam o niebezpieczeństwie, o hordzie zombie, która grasuje w okolicy, a teraz sama porywam się na wyprawę.
- Przecież to pewna śmierć i to są Twoje słowa - Zatrzymał mnie, podnosząc jedną brew.
- Może właśnie śmierć jest mi teraz najbardziej potrzebna - Mruknęłam, odwracając wzrok. Wciąż miałam w głowie słowa i widok, sprzed kilkunastu minut.
- Co Ty pieprzysz? - Jeszcze mocniej chwycił za moje ramię - Pójdę z Tobą, weźmiemy konie, w razie dużego problemu damy radę uciec - Zaproponował z dużym entuzjazmem. Pokręciłam jedynie przecząco głową, wyrywając mu się.
- Jeśli nie wrócę za dwa tygodnie, będzie to oznaczało, że jestem martwa. Nikogo nie mianuję na dowódce, niech ludzie kogoś wybiorą
- Mówisz o sobie jakbyś już była martwa....
- Bo w środku właśnie taka jestem - Zacisnęłam dłonie na katanach i poszłam w kierunku wyjścia. Nikt już nie próbował mnie zatrzymywać. Aura, która wokół mnie panowała, musiała wszystkich powstrzymywać od takich zamiarów.

Anthares,Mobius? Musiałam jakoś połączyć wątki, żeby zamieszania nie było xD

niedziela, 19 listopada 2017

Od Clarence'a

Chłodny powiew wiatru, stukanie butów i gdzieniegdzie spadające krople deszczu, który uzbierał się na dachach i parapetach zapuszczonego zgnilizną i pnączem miasta. Ciemno-szare niebo, wprawiające brakiem słońca w swego rodzaju letarg, oraz brak jakiejkolwiek żywej duszy. Krocząc tak, schowany pod płaszczem, zamyślony nie wiedział, dokąd zmierza. Ale on nigdy nie wypływał myślami tak daleko w dal, a przynajmniej nie odkąd niespodziewanie pozwolił emocjom ujść i zepsuł to, co budował od dwóch czy trzech miesięcy. Rozglądał się od czasu do czasu, upewniając, że żaden sztywny nie czai się na niego w korytarzach miejskich. Co robił w miejscu, w którym najłatwiej byłoby go złapać? Sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Był zmęczony, nie miał pożywienia, aczkolwiek to nie to było dla niego najbardziej irytujące. Od wielu dni nie spotkał ani jednej osoby, która nie rzucałaby się na niego z zębami, a on wbrew pozorom był osobą która najlepiej czuła się w społeczeństwie. Nigdy wcześniej nie był w tym mieście, a więc nie wiedział, kiedy może naskoczyć go i jaka horda, ani też czy nie znajdują się tutaj grupy gangsterskie, którym nie chciałby sam naskakiwać. Miał tylko nadzieję, że odnajdzie jakiś kościół, bo jak mówił jeden z jego dawniej zaufanych współ-survivalowców; gdzie Boża dłoń sięga, tam bogactwa skryte będą. Co miał na myśli? Ktoś pomyślałby, że to gadanie od rzeczy berecika, ale nie w tym przypadku. Kościoły mają to do siebie, że głęboko pod ziemią zachowują racje żywnościowe, o których nikt nie wie. Ale skąd wiedzą oni?
Nie takie budynki się przeczesywało.
Z daleka ujrzał coś, co przykuło jego uwagę. Dziwnie zabudowane przejście i mur, choć zarośnięte, po głębszych oględzinach dawało po sobie znać, że jest używane, może nie codziennie, ale z pewnością ktoś dba o jego stabilność. Zmrużył oczy i przyśpieszył nieco chodu, żeby zwolnić tuż przy samej bramie.
Co do cholery?
Skrzypienie które usłyszał z góry kazało mu cofnąć się i położyć dłoń na rewolwerze, w razie czego. Nie wiedział czego miał się spodziewać, ani jacy są ci ludzie, więc lepiej zachować ostrożność. Zmarszczył brwi i wyprostował się, oczekując rozwoju wydarzeń, ale jakby.. nikt nie wychodził. Stał jeszcze minutę w gotowości, po czym nareszcie wziął wdech i zrobił krok w przód.
- Stój! - a więc tak to wygląda. Stanął, jak nakazano i spojrzał w górę po raz kolejny, teraz widząc wartującego chłopaka, który w niego wycelował. Tylko jeden? Nie kwestionując już ich systemów obronnych, uniósł dłonie, stając w małym rozkroku.
- Nie jestem zarażony ani nie szukam kłopotów - powiedział znudzonym lecz poważnym tonem głosu. Ile razy przechodził przez podobne sytuacje? Trudno zliczyć. Dzieciak mniej więcej w jego wieku nieco opuścił broń.
- Tego nie wiemy - odpowiedział i całkiem ją opuścił.Nie powinieneś spuszczać nieznajomego z celownika nawet, jeśli nie ma przy sobie broni, kiedyś zapędzisz się do grobu takimi błędami.
- Jak chcesz, możesz sam sprawdzić, ale nie masz podstaw, by mi nie ufać.
- Ani podstaw, żeby ci zaufać - mądrze. Clarence stanął normalnie, opuszczając ręce i poprawił płaszcz.
- Pogaduszki pogaduszkami, ale z nas dwóch, to ja jestem na straconej pozycji, rozejrzyj się - okręcił się powoli wokół własnej osi z rozłożonymi ramionami, zwracając uwagę ciemniejszo-skórego na otoczenie w jakim się znajduje. - Jeśli pojawią się sztywni, to ja będę w niebezpieczeństwie. Więc może wpuścisz mnie i porozmawiamy sobie jak równy z równym, co?
Szatyn nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się niepewnie w Clark'a i zastanawiał nad czymś, aż usłyszał jakiś głos po drugiej stronie muru. Odwrócił wzrok i odpowiedział nieznajomemu, a następnie zwrócił się do Artwood'a.
- Wyjmij wszystkie bronie i połóż je na ziemi, ktoś je podniesie i dostaniesz je przy wyjściu - rozkazał. No to zaczyna sie zabawa. Brunet nieco niechętnie wyjął rewolwer z pochwy, a zaraz za nim nóż myśliwski, kładąc na ulicy. Nie znał ich, więc pozostawienie cacuszek na zewnątrz było dużym kredytem zaufania którego nie powinni naciągać. - Teraz podejdź do bramy.
Jak go poproszono, tak zrobił. Wolnym krokiem zbliżył się do wejścia które zostało otwarte i jego oczom ukazała się nowa osoba, która najpewniej zajmie się wprowadzeniem go i rozmową na temat pojawienia się w tych okolicach. Kto wie, może nawet zaproponują mu zostanie w ich szeregach.
- Zachowujmy się jak ludzie. Nazywam się Clarence.
Wyciągnął dłoń do powitania..

| Zapraszam ktosiu, wprowadź Clark'a w życie miejscówki |

Od Megan CD Juliana

Obserwowałam kłótnie chłopaka z psem, który go ignorował i dalej gryzł jego opony. Przestał dopiero wtedy, kiedy Julian go odciągnął. Psiak za to wskoczył na niego, a następnie położył się przy jego boku, nie pozwalając mu wstać. Dość zabawne; kłótnia z psem, jakby był człowiekiem, oraz pokonanie człowieka przez psa. Poczułam w powietrzu ohydny smród. Oderwałam wzrok od tej scenki i się rozejrzałam. Na początku nic nie wzbudziło mojego zainteresowania, prócz szczurów wybiegających spod kontenerów. Zmrużyłam oko i odwróciłam się w tamtą stronę. Za sobą słyszałam śmiech chłopaka, kiedy pies zaczął go lizać po twarzy. Uważnie przyjrzałam się tamtej uliczce... Na początku wyłoniły się z niej dwa cienie, a następnie ich właściciele. Jeden z nich trzymał metalowa rurę i był zwykłym zombie, ale drugi... bez dwóch zdań, był to wojownik. Pamiętam ze zdjęcia, że różni się od swojego pobratymca zbroją.
- Julian - wypowiedziałam imię chłopaka nie odwracając się od zagrożenia. - Bierz psa - spojrzałam na nich. Chłopak stał już na nogach i przyglądał mi się.
- Co się dzieje? - wskazałam mu zagrożenie zauważając, że oni także nas spostrzegli. Chłopak delikatnie zbladł, po czym zaczął wołać Szekspira. Ja także ruszyłam w kierunku swojego domu; był w końcu najbliżej. Nim te potwory nas zauważyły, cała nasza trójka zdążyła wejść do budynku i zamknąć drzwi.
- Pilnuj psa - rozkazałam patrząc na chłopaka. Ten skinął głową i zaczął szukać swego pupila, który znowu gdzieś zniknął. Miałam tylko nadzieję, że nie wbiegł mi do kuchni. Skoro wyrwał mi z ręki mięso, to równie dobrze może wyjść wszystko, co ja tam mam; nawet, jeśli nie jest to dużo ilość.
Zostałam przy drzwiach i nasłuchiwałam. Z początku niczego nie usłyszałam, czułam jedynie smród zgnilizny, który był coraz bardziej odczuwalny. Napierałam na drzwi, z uchem dociśniętym do nich; po chwili mogłam usłyszeć ciężkie dyszenie. Nie zdążyłam zareagować, a uderzyli w drzwi. Zostałam lekko odepchnięta do tyłu. Na szczęście były one bez rozumu, nie mogło im przyjść do głowy naciśnięcie klamki, ale to i tak nie zmienia faktu, że drzwi długo mogą nie wytrzymać.
- Julian! - zawołałam chłopaka sięgając po broń. Kiedy chłopak znalazł się obok mnie, rozkazałam mu biec za mną. Drzwi zaczęły pękać, a przez dziury widziałam ich ohydne ręce, które całkowicie próbowały rozwalić wejście. Odpaliłam broń; z miotacza buchnął promień ogna, kierując się prosto na drzwi. Po trzech sekundach zaczęłam robić kroki do przodu. Monstra się odsuwały do tyłu, a ja ich atakowałam ogniem, które nagle zgasnął. Zdążyłam wyjść zza progu. Oba zombiaki leżały na ziemi, z tym, ze tylko ten słabszy płonął. Wojownik za to zbierał się do wstania i atakowania nas. - Szybko! - oboje rzuciliśmy się do ucieczki. Chłopak wołał swojego psa, który dwa razy zaszczekał i nagle pojawił się przed nami. Skręciliśmy za ścianę i jeszcze chwilę pobiegliśmy, aż znaleźliśmy się na innej ulicy. Zatrzymaliśmy się rozglądając. Kiedy żądne z nas nie dostrzegło żadnego zagrożenia, spojrzałam na broń.
- Musze uzupełnić gaz – powiedziałam do siebie. Julian chwilę milczał nadal się rozglądając. Następnie kucnął przy psie i pogłaskał go. Bez słowa zaczęłam się kierować do magazynu, gdzie trzymane są butle z gazem. Po chwili usłyszałam kroki za sobą; chłopak wyrównał ze mną kroku. - Idziesz ze mną?
- We trzech zawsze bezpieczniej – odpowiedział. Skinęłam głową. Zawiesiłam broń na plecy i wyjęłam z kieszeni papierosa i zapałkę. Potarłam ją o paznokieć, a płomieniem podpaliłam fajkę. Zaciągnęłam się mocno, aby się dobrze zapalił. Wypuściłam szary dym z ust i trochę nosem.
- Chcesz pół, czy nie palisz? - zapytałam.

<Julian? Wybacz, dość krótkie>

Clarence Artwood-Orędownik

,,Miej wyjebane, a będzie ci dane." 


Imię i nazwisko: Clarence ,,Clark" Artwood
Wiek: 24 lata  
Płeć: Najbardziej męski mężczyzna jakiego spotkasz.
Orientacja: Homoseksualna, co powinno być obrazą w tych czasach. Żadna kobieta nie doczeka się potomka z jego nazwiskiem.
Stanowisko: Orędownik, to jedyna praca której może podjąć się na spokojnie i będzie ją dobrze wykonywał. Nie wymaga od niego zbyt wiele, a on podczas obchodów może poznać bliżej osadę i jej członków. To wręcz idealnie. Będzie wiedział wszystko i o wszystkich.
Broń: Rewolwer cztero komorowy, oraz dobrze naostrzony nóż myśliwski. Nie potrzebuje nic więcej.
Poziom: Początkujący 2 300 punktów
Sympatia: Nie posiadał ani nie posiada żadnej sympatii w swoim życiu, a przynajmniej nie teraz. Nie łatwo wpaść mu w oko, a jeszcze ciężej zainteresować go na tyle, by zakochał się w tobie i chciał cię posiąść. Jest w tych sprawach rozważny. Nie chce tracić swojego czasu na bezsensowne miłostki.
Relacje: Na daną chwile żadne. Nie zna nikogo z miasta, bo dopiero się w nim znalazł. Miał problemy z dogadywaniem się z poprzednimi współsurvivalowcami, jeden z argumentów skończył się zabiciem kolegi. Wędrował więc sam.
Aparycja:
  • Włosy: Krótkie, niekiedy ulizane lub wolno powiewające brunatne pasma gęstych kłaków, o które wyjątkowo dba każdego dnia. Stara się podcinać je co miesiąc żeby się nie zapuściły z powodów bezpieczeństwa. Uważa, że zdrowe i ułożone włosy w takich czasach nie tylko dodają ci powagi, atrakcyjności lecz także podwyższają twoje szanse na łatwe odnalezienie grupy, z którą możesz walczyć o przetrwanie. Uważa się, że osoba która ma czas na zajmowanie się włosami, nie musi się martwić niczym innym, a więc jest ustawiona. 
  • Twarz: Sztywna, nieokazująca emocji. Policzki i broda uwydatnione, usta pełne i rumiane. Skóra okalana drobnymi bliznami, które ukrywają kolonię pieprzyków. Nos prosty i smukły, brwi ciemne i gęste, a pod nimi duże, jasnobrązowe oczy schowane pod długimi rzęsami. 
  • Ciało: Mierzący 185cm, wysportowany gentleman o długich nogach i ładnie urzeźbionym brzuchem. Obdarowany dojrzałym wyglądem, waży około 72 kilogramy. Nie jest masywny, ani delikatny. Blada skóra ładnie obsypana jest pieprzykami, zwłaszcza na plecach. 
  • Znaki szczególne: Na szyi nosi znamię które z wiekiem się powiększa. Nie jest pewien czy ma je od urodzenia, ale zdarza się, że drapie je do krwi, jedynie pogarszając wygląd narośli. Posiada również tatuaż węża na plecach, który oplata jego biodro i pnie się do lewej strony szyi, przeciwnej narośli, która zdążyła rozrosnąć się na tyle, by sięgać pigmentu.
Charakter: Clarence jest osobą bezduszną i bezwzględną. Często chowa emocje głęboko w sercu i nie ukazuje ich choćbyś błagał go na kolanach o chociaż słowo pocieszenia. Jego twarz wydaje się mieć ten sam wyraz każdego dnia, a jednak prawdziwy przyjaciel wiedziałby, że to tylko przykrywka. Jest on dość skryty i nie lubi otwierać się przed nieznajomymi, z resztą, takich ludzi traktuje jak szmaty i się nimi nie interesuje, no chyba, że jest coś, co mu się w tobie spodoba. Nie ulituje się, zabije cie jeśli staniesz mu na drodze. Ryzykuje dzień po dniu, nie bacząc na konsekwencje swoich akcji, bo zwyczajnie jest w sobie zadufany. Choleryk i hipokryta, oraz "wierszokleta", czyli innymi słowy wygadany gość. Perwersyjna świnia, ale i to udaje mu się nieźle zatuszować. Potrafi jednak być uprzejmy, miły i rozbawić cię do łez, wszystko jednak zależy od tego, jak ty się zachowujesz. Czy cie pokocha, czy znienawidzi, każdy zaczyna od tego samego punktu. Obojętności. Facetom nie daje fory, wszyscy są potencjalnymi wrogami, ale jego orientacja dodaje temu smaczku, a bo i są potencjalnymi partnerami. Kobiety traktuje ulgowo, bo uważa, że jest to płeć słabsza i podatna na urazy. Sobie; nigdy nie folguje. Idzie na całość, daje z siebie wszystko albo nic, wtedy powtarza swoje motto, z którym idzie przez życie. Ciężko mu rozmawiać o dzieciach, bo zanim wybuchła apokalipsa, udało mu się jakimś cudem zapłodnić jedyną dziewczynę z którą uprawiał seks, lecz ta umarła w wypadku kiedy martwi zaczęli powracać do życia. Ani ona, ani dziecko nie przeżyli. I choć nie interesował się samą kobietą, dziecko już od samego początku znaczyło dla niego wiele.
Zainteresowania: Tego jest obszerna lista. Chociaż nastały ciężkie czasy i mało ludzi ma prawo bytu zważywszy na słabość, a chwila dla siebie jest jak dar od nieba, to jego zainteresowania nie skurczyły się o prawie żaden podpunkt. Mężczyzna jest fanatykiem filmu i sztuki, ma bardzo specyficzny pogląd na świat. Kiedy ty będziesz brzydzić się i wymiotować widząc rozwalone ciało, on chętnie wyjmie kartkę papieru i nabazgra podstawowe kształty obiektu, widząc w tym arcydzieło. Co do filmu, ma niezłą kolekcję baterii i zawsze w torbie nosi aparat, którym nagrywa niektóre sceny z życia codziennego. Rewolwer - to jego ukochana zabawka. Odkąd pamięta zawsze ciekawiły go te głośne, lecz skuteczne maleństwa, jednak za czasów pokoju nie mógł choćby obejrzeć je z bliska. Teraz, nosząc jeden, z ręcznie wyrytym imieniem, dumnie zachowuje amunicje, ale nie waha się wyjmować go i celować ludziom w głowę, kiedy wchodzą mu na nerwy. Nie mniej jednak uważa ze strzelaniem w obawie przed zarażonymi. Uwielbia chóry męskie, oraz muzykę piękną; odzwierciedlającą duszę i jej zakamarki. Przykładem mógłby być Enigmatic Soul, który był jednym z jego pierwszych ulubionych tego typu utworów. Sam, nie potrafi śpiewać i nigdy nie usłyszysz, by choćby próbował. Uwielbia długie rozmowy na określony temat, on po prostu lubi dyskutować. Jak za bardzo się wczuje, trudno mu przerwać. Nie mniej jednak wysłucha cię i skomentuje twój punkt widzenia. Nie zapominajmy też o herbacie - choć ciężko ją dostać, on wciąż nie może bez niej żyć. Kawę odstawił, ale ten napój bogów - tak, to jego zainteresowanie. Zna niesamowitą ilość nazw herbat, których pewnie nigdy nie słyszałeś. A z tych niepoprawnych rzeczy.. jest jeden fetysz, który posiada. Uwielbia sprawiać swoim partnerom ból. Oczywiście, nie wiesza ich na suficie, ani nie przebija kołkami, ale nie zdziw się, jak z cichym szeptem rozbierze cię i w oświetleniu świeczek zacznie polewać twoje delikatne ciało woskiem, zanim zacznie całować cię po szyi.
  • Mocne strony: 
- Jest świetnym strzelcem. Nie tylko ze swojego rewolweru, którego nawiasem, wyćwiczył do perfekcji, ale również innych broni palnych.
- Jego refleks jest godny pochwały. Ciężko go zaskoczyć.
- Bystry i potrafi zauważyć, kiedy kłamiesz. Nie daje sobie w kasze dmuchać. 
- Już za nastoletnich lat pracował razem z ojcem jako młodociany detektyw. Nie zdarzyło się jeszcze, by morderca uszedł płazem za jego kadencji.
- Nauczył się wyrabiać środki odurzające. Na początku sam zastanawiał się, na co mu to dokładnie, ale teraz znajdzie powód i sens. 
- W walce jeden na jednego ma wygórowane szanse, nawet jeśli nie posiada przy sobie broni. Dobrze bije się na pięści.
- Dobrze gotuje.
- Potrafi tak zatuszować morderstwo, że nigdy nie poznasz prawdy. 
- Dobry kłamca. 
  • Słabe strony: 
- Łatwo choruje; często można spotkać go kasłającego w zaczerwienioną od krwi chustę. 
- Nie jest dobry w biegu na długi dystans.
Inne: Przeogromny zazdrośnik. Jeśli wpadniesz mu w oko i dasz mu nadzieje, a zaczniesz się sprzedawać innym to bądź pewien, że albo wykończy twoich kochasiów, albo ciebie. Nie jest na tyle głupi, by zabijać samego siebie.
Inne zdjęcia: X X
Właściciel: Doggi| Howrse - Jasve Discord - Jasve

Od Nicolay'a CD Virien

Kiedy dziewczyna zdecydowała się na jakiś napój spojrzałem co mam w swojej niedużej kuchni. Szperając po szafkach trafiłem na torebki herbaty. Biorąc je do ręki zerknąłem na Vi. Wyglądała na niezadowoloną. Cóż się dziwić, w końcu jest w mieszkaniu nieznajomego faceta, który robi jej herbatkę. Patrzyłem na nią jeszcze chwile jak przeglądała się w lustrze. Potem wziąłem szklankę i włożyłem do niej torebkę herbaty. Złapałem też czajnik i podszedłem do kranu. Znowu popatrzyłem czy dalej tam stoi, ale... Nie było jej tam. Powoli się obróciłem, gdy ona stała za mną. Podskoczyłem, a czajnik wylądował na ziemi, szczęście że był pusty.
- Coś się stało? - spytała patrząc w moje oczy i siadając przy stoliku.
- N.. nic po prostu bardzo cicho weszłaś do środka!
- Przepraszam jeśli cię wystraszyłam.. - popatrzyła w ziemię.
- Nie szkodzi - zacząłem podnosić czajnik, a potem nalałem do niego wody i odstawiłem na miejscu, teraz tylko czekać.
Oparłem się o blat kuchenny i wziąłem kilka oddechów. Zaczęła mnie boleć głowa, najgorsze co może być.
- Może.. przeniesiesz się na kanapę, tam jest wygodniej - uśmiechnąłem się lekko.
- Mhm.. - mruknęła dziewczyna i poszła usiąść do salonu.
Ja skierowałem się do łazienki, potrzebowałem jakiś tabletek na ból głowy. Szukałem w jednej i drugiej szafce, miałem leki na niestrawności, jakieś maści na bóle mięśni i stawów, ale nic na ból głowy. Wzdychałem sobie po cichu, w nocy nie pójdę do lekarza. Postanowiłem jednak jeszcze poszperać. Wynik moich poszukiwań to.... ,,To była strata czasu". Nagle zacząłem słyszeć piszczenie. To przecież czajnik! Poszedłem szybkim krokiem do kuchni i zalałem herbatę Virien. Potem zaniosłem ją do niej. Kiedy byłem w salonie zauważyłem, że przygląda się książką, jedną nawet trzymała.
- Lubisz książki? - spytałem.
- To nie tak, że je wielbię.. ale zainteresowały mnie tytuły - leciutko się uśmiechnęła, niby malutki uśmiech, a już coś.
- Usiądź, ogrzejesz się - dałem jej jeszcze ciepłą herbatę.
Podszedłem jeszcze do półki z książkami, na dole znajdowała się szafka z kołdrami, prześcieradłami itd. Ja wziąłem koc, kiedy się podniosłem okryłem ją nim, a ona go jedynie poprawiła.
- Wiesz.. jeśli coś chcesz to mów - popatrzyłem na nią po czym ziewnąłem - tak w ogóle to nocujesz? Możesz spać w łóżku, nie gardzę kanapą.

Virien? (Krótkie, ale jest )

piątek, 17 listopada 2017

Od Olivii Quest "Pierwsze wrażenie"

Tego dnia nie miałam nic do roboty poza treningiem lub zajmowaniem się swoim koniem. Ostatnio nie było wiele zleceń na wyjazd za mury a jeśli już były, przydzielano je dla bardziej doświadczonych wojowników. Początkujący musieli czekać na swoją kolej, jednak powoli już brakowało walczących, więc wcielano pojedynczych nowicjuszy do drużyn. Nikt mnie do tej pory nie wybrał, przez co mogłam siedzieć za murem i robić to co chciałam. Akurat wtedy była piękna pogoda by wyprowadzić konia na padok by na nim pojeździć. W końcu należy mu się trochę ruchu. Stanie w boksie i sam wybieg dla takiego ruchliwego i energicznego zwierzęcia nie wystarczy. Ubrałam się w obcisłe bryczesy zrobione z nieprzemakalnego materiału, a po wewnętrznej stronie, od połowy ud do trochę poniżej kolan, była dodatkowa warstwa skóry. Założyłam jeszcze luźną koszulkę z rękawami do łokci. Zamiast glanów miałam na sobie buty do jazdy, sięgające mi za kostkę. Chwyciłam jabłko dla Ashleya i wyszłam z domu. Po drodze spotkałam kolegę, który również szedł w stronę stajni. Okazało się, że wczoraj wieczorem wrócił z misji, a dzisiaj miał akurat wolne. Planował dzień spędzić ze swoim wałachem, Monsunem. Zaproponowałam wspólną przejażdżkę na co zgodził się bez wahania. Gdy tylko zjawiłam się przed stajnią, usłyszałam głośne i znane mi rżenie. Z jednego boksów, znajdujących się po lewej stronie wyłonił się czarny łeb konia z gwiazdką na czole. Podeszłam do radosnego ogiera, który domagał się drapania po szyi. Pomimo tego, że jest karym koniem, można było zobaczyć gołym okiem cały brud na jego ciele. Westchnęłam cicho, kiedy przypomniałam sobie, że dwa dni temu wykąpałam tego brudasa. Poszłam do siodlarni by wsiąść zestaw do czyszczenia oraz stojak z siodłem i uzdą. Położyłam to obok drzwi do boksu i gdy tylko je otworzyłam Ash, niemal wyskoczył z boksu, przy okazji taranując mnie. Udało mi się go zatrzymać go w ostatniej chwili, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej, pchając delikatnie by stawić mu opór oraz go uspokoić.
-Na bok - powiedziałam cichym i spokojnym głosem. Ogier natychmiast się cofnął i stanął grzecznie obok poidła. Wyciągnęłam szczotkę włosianą, która służyła do pozbycia się brudów z konia oraz zgrzebła gumowego by usunąć wszelkich zaklejek brudu, które powstały na sierści zwierzęcia. Gdy przejechałam stanowczo, ale niezbyt mocno po boku konia, wokół nas uniosła się mała chmurka kurzu. Zaczęłam się zastanawiać co ten koń robił przez cały czas w boksie. Powoli przestałam widzieć sens by ciągłym myciu go. W końcu i tak po kilku dniach był ujebany jak świnia (nie obrażając świń). Po dziesięciu minutach dokładnego czyszczenia, mogłam podziwiać swoją ciężką pracę. Ashley aż lśnił, ale nie łudziłam się, że w tym stanie zostanie na długo. Osiodłałam wierzchowca. Na całe szczęście ten koń w przeciwieństwie do wielu innych nie robił ze swojego brzucha balona, by utrudnić mi założenie siodła ani nie uciekał łbem przed założeniem uzdy. Kiedy był już gotowy do jazdy, wyprowadziłam go z boksu. Obok mnie stał siwy wałach z Kacprem, moim kolegą. Gdy tylko wyszliśmy ze stajni, usłyszeliśmy krzyk ze strony głównych bram. Ludzie krzyczeli „Zombie! Zombie!”. Spojrzeliśmy na siebie i wskoczyliśmy na wierzchowce aby czym prędzej dojechać do domu po broń albo na pomoc bezbronnym. Po drodze spotkałam ludzi, którzy uciekali w panice przed nadbiegającymi zombie. Na ziemi niedaleko nich leżała mała dziewczynka, która potknęła się podczas ucieczki. Nikt jej nie pomógł. Zawróciłam konia by w ostatniej chwili ją podnieść z ziemi i usadowić za sobą. Pognałam w stronę domu, nie zważając na tłumy ludzi. Koń był na tyle zwinny, że omijał ich jak pachołki. Dojechaliśmy do mojego domu i kazałam dziewczynce zostać w nim i nie ruszać się. Jeden z wielu plusów tego budynku, było jego położenie. Znajdowało się dosyć daleko od głównych bram, przez co zombie nie dotrze do tego miejsca od razu po wejściu do Santari. Chwyciłam łuk i wypełniony po brzegi kołczan oraz swój wielki miecz. Niedaleko mnie pojawiło się kilku innych wojowników. Dołączyłam do nich. Jako jedyna z trzech osób dosiadałam konia, reszta musiała poruszać się na nogach, przez co rozdzieliliśmy się. Kiedy dojechaliśmy do jednych z bocznych ulic, zsiadłam z ogiera by móc łatwiej się poruszać po dachach, co dawało mi znaczną przewagę nad zombi, które poruszały się po ulicach. Szybkim i zwinnym ruchem wspięłam się na najbliższy budynek. Scena, którą zobaczyłam mroziła krew w żyłach. Na ziemi leżały martwe dzieci, kobiety oraz starsze osoby. Duża część zombie dobijała się do domów. Widziałam jak jedna rodzina uciekła na balkon i bezskutecznie próbowali się bronić przed wrogami. Nałożyłam strzałę na cięciwę i wypuściłam ją. Trafiła idealnie między oczy potwora. Wyciągnęłam kolejną i kolejną. Żadna nie chybiła celu. Zużyłam z cztery strzały, ale dzięki temu ta rodzina miała czas by zabarykadować wejście na ich balkon. Zaczęłam strzelać do „żywych trupów”, które szwendały się po ulicach, szukając kolejnych ofiar. Powoli zaczęły kończyć mi się strzały. Jakbym miała wrócić do domu po kolejne zapasy, to zombie zdążyłyby zaatakować kolejne bezbronne osoby. Nagle obok mnie pojawił się zdyszany Kacper z dodatkowym kołczanem w ręku. Widocznie dla niego wspinaczka nie była rzeczą naturalną przez co się chłopak nieźle zmęczył. Podziękowałam za dodatkowe strzały. Wykończyłam wszystkie, które miałam w swoich zapasach i chwyciłam ten od kolegi. Oho, był problem. Były to lżejsze strzały, czyli nie robiły aż tak wielkich obrażeń jak te moje. Jednak lepsze to niż nic. Spojrzałam odruchowo w stronę bramy. Na całe szczęście zamknięto ją przez co już wystarczyło wykończyć tych wszystkich co siało strach w mieście. Zeskoczyłam z dachu, obok Asha. Dosiadłam go by od razu wybiec na główną ulicę. Stukot kopyt zwróciło uwagę wielu zombie, które rzuciły się w stronę konia. Ashley był na tyle wytrenowany, że nie zaczął wierzgać ani stawać dębem jak wiele innych koni. Zachował spokój i zaczął biec przed siebie. Nie byłam pewna, w którą stronę by jechać. Uznałam, że powinnam zajechać do zbrojni po dodatkowe strzały. Byłam w stanie je wszystkie zużyć w mgnieniu oka. Nagle zauważyłam, że w całej hordzie znalazło się kilku szybszych zombiaków. Kazałam ogierowi biec przed siebie a sama cała się obróciłem się o 180° by siedzieć w przeciwnym kierunku jazdy. Za jednym razem wyjęłam pięć strzał, jednak tylko jedną nałożyłam na cięciwę. Cztery trzymałam w pogotowiu w dłoni. Czekałam na odpowiednią chwilę. Gdy tylko nadszedł znaleźli się dosyć blisko wystrzeliłam jedną strzałę a nałożenie kolejnej i wystrzelenie zajęło mi sekundę. Co prawda nie zabijałam tymi strzałami zombie, jednak większość strzał trafiała ich w głowę. Kiedy dojechałam do zbrojni poprosiłam o jeden kołczan ze strzałami. Gdy zaczęli się pytać jakie podać, odpowiedziałam, że byle jakie, byleby leciały prosto. Horda zombie coraz bardziej się zbliżała. Płynnymi ruchami wyciągałam strzały i wystrzeliwałam je w stronę nadchodzących wrogów. Strzelanie z łuku była jedyną rzeczą, w której przewyższałam swoją siostrę, Yennefer. Obie mamy dobrego cela, jednak byłam znaczniej szybsza a moja celność przy tym nie malała. Jednak coś ten morderczy trening z ojcem dawał. Do walki przyłączyła się znaczna większa część wojowników, przez co zombie traciło przewagę. Gdy stwierdziłam, że nie będę już potrzebna do walki, ponieważ znalazło się kilku bardzo doświadczonych wojowników. W dodatku... przez to skupienie na strzelaniu, zużyłam bardzo dużo swojej energii. Mogłabym powiedzieć, że mózg mi się przegrzał. Wypuściłam ostatnią strzałę, która już niestety nie zabiła zombie. Przemęczenie dawało już znać. Nie mogłam się już skupić na dokładnym strzelaniu. Ścisnęłam łydkami konia, który pobiegł galopem w stronę stajni... Musiałam odpocząć z godzinę. To był efekt uboczny mojego mocnego skupienia się na szybkim i dokładnym strzelaniu. Jednak nie przejmowałam się tym, najważniejsze było to, że nie zginęło za wiele cywilów.

Od Virien CD Nicolay'a

Było mi masakrycznie zimno...i wiem iż sama jestem sobie winna. Nigdy nie ubierałam się tak jak powinnam..wolę zawsze po swojemu, a że potem jest mi zimno to już skutek uboczny, z którym muszę sobie jakoś radzić. Gdy białowłosy chłopak zaproponował, byśmy poszli do niego, już miałam odmówić, ale to by mi teraz nie pomogło. Nie znam tu nikogo.. Jest noc.. Zimno mi.. Jestem przemoczona i zmęczona. Jakbym odmówiła, byłabym idiotką.. Ale to znaczy, iż będę musiała mieć się na baczności przy nim, nie znam go.. Z resztą poznawać nie muszę, nie zależy mi na mocnych, czy jakichkolwiek relacjach z kimkolwiek. Westchnęłam cicho i spojrzałam wprost w błękitne oczy, które patrzyły na mnie przez cały ten czas, gdy obmyślałam chyba wszystko, a zarazem nic. Dopiero teraz zauważyłam, że jest o wiele wyższy ode mnie oraz dobrze zbudowany.. Tylko co mnie to obchodzi? Nic. Właśnie. I tak ma do cholery zostać.
-Zgoda.-odpowiedziałam krótko. Chłopak uśmiechnął się lekko i zaczął iść jako pierwszy w kierunku mi nie znanym. Szłam obok niego, oczywiście trzymając się na dystans, w ciągłej ciszy, chodź ten chciał coś wyraźnie powiedzieć, to jakby nic z niego wydobyć się nie mogło, może to nawet lepiej?
--
Zaszliśmy do jednego z budynków, wpuścił mnie pierwszą, po czym skierował się do pierwszych drzwi. Weszłam niepewnie do jego mieszkania, a kiedy zamknął za nami drzwi, dla mnie to było jakbym właśnie straciła furtkę powrotu, wycofania się z tego. Co ja właściwie tu robię? Powinnam sama o siebie zadbać. Znaleźć nocleg i jak zwykle działać po swojemu. A ja znajduje się w mieszkaniu jakiegoś mężczyzny, którego nawet nie znam! Co jest ze mną nie tak?!
-Chciałabyś coś do picia?-usłyszałam jego głos, był bardzo wybrzmiały i pewny siebie. Przez chwilę się nie odezwałam, jednak chłopak ponownie na mnie spojrzał swoimi niebieskimi oczami.. Tak niebieskie jak niegdyś kogoś kto był mi bliski. Tylko jego są bardziej jasne, w sumie jakby tak szczerze powiedzieć.. Oczy Nicolaya podobają mi się bardziej.
-Jeśli mogę poprosić..-odpowiedziałam kierując się w jego stronę. Idąc w jego stronę dostrzegłam lustro i..i przeraził mnie mój widok. Cała przemoczona..super po prostu.
<Nicolay?>

czwartek, 16 listopada 2017

Od Juliana C.D Megan

Chłopak wyjątkowo szybko poczuł się swobodnie w towarzystwie dziewczyny. Pierwsze wrażenie zniknęło za niezwykłą postacią Megan, która jego zdaniem była niebywale dobroduszną osobą. Miała klarowne uzasadnienie na to, czemu grzebie zwłoki, w końcu równie dobrze, mogła powiedzieć, że robi to, by nie było smrodu. Dziewczyna stawała się coraz bardziej barwna, nie była już straszna i szara, jak uważał na samym początku. Dłonie przestały drżeć, wręcz były już wyjątkowo ciepłe, co pokazywało pewność jaka zaczęła drzemać w Julianie. Przez czas układania kamieni trwała cisza, chłopak nie czuł się niezręcznie, jednak zastanawiał się, czy powinien zacząć jakikolwiek temat. Dobrze wiedział, że nie jest w tym dobry i mógł wyjść naprawdę źle w oczach towarzyszki, jak palnie coś głupiego. Z drugiej strony wielu ludzi zniechęca do jego osoby nieumiejętność poprawnej konwersacji. Wziął głęboki oddech i skierował wzrok w stronę Megan, jednak widząc skupienie na twarzy dziewczyny od razu zrezygnował z planu, który formował się w jego głowie. Postanowił sam zająć się tym za co się wcześniej zabrał. Ułożenie kamieni było tylko kwestią sekund, gdy nadeszło pożegnanie. O dziwo chłopak usłyszał same komplementy na swój temat, co sprawiło, że poczuł szczęście poprzez odnalezienie kogoś, kto chociaż w tej malutkiej cząstce jest taki jak on. Przez dudniące słowa dziewczyny w jego głowie, przypadkiem pominął go bardzo ważny aspekt, a dokładnie adres dziewczyny. Chociaż najprawdopodobniej jest to najlepszy scenariusz jaki mógł się wydarzyć, bo jak ten człowiek wyczuje, że ma szansę na bliższe relacje, niż nieznajomy, staje się prawie stalkerem. Julian ruszył do własnego mieszkania rozwodząc się nad każdym posunięciem, które wykonał podczas tych kilkudziesięciu minut. Przeanalizował i wytknął sobie wiele rzeczy, sam fakt, że bał się dziewczyny wydawał się niemiły. Poczuł chwilowe speszenie i chciał jak najszybciej zająć czymś innym swoje myśli. Przypomniał sobie o starym rowerze, który niedawno znalazł, wystarczyło tylko napompować koła i przykręcić kilka śrubek. Dawno nie majsterkował i był to idealny moment na przypomnienie sobie kilku trików. Miał wolny dzień, więc musiał to jakoś wykorzystać, a w tej chwili przeczytał już wszystkie książki ze swojego pokoju. Chciałbym oczywiście wczytać się w kolejne opowieści, jednak nie miał ochoty pytać obcych ludzi o ich zakurzone i klejące się powieści. Wszedł do piwnicy i zaczął szukać swojego numerka, znalazł go dość szybko, gdyż nie był ukryty za ciemnymi zaułkami, jak to miało miejsce z jego pierwszym tymczasowym apartamentem. Julian musiał wysilić swoje mięśnie by dostać się do zapomnianego przez wielu pomieszczenia. Po chwili jednak z piskiem i szorstkim dźwiękiem tarcia drzwi o podłogę dostał się do środka. Powitał go okropny zapach alkoholu i coś na pokrój nieświeżego mięsa. Skrzywił się jedynie lekko i rozejrzał. Jego współlokatorzy to zdziczałe zwierzęta, która ciągle płaczą nad swoim losem i robią wszystko by zdobyć alkohol, czy inny odurzający środek. Ściany były szare, lecz w niektórych miejscach malowała się tęcza, która powstała z wymiocin. Wszędzie były koce, jakby żył tam bezdomny od co najmniej pięciu lat, do oczu rzucały się także niedojedzone resztki, które nie wyglądały na te ze stołówki. Julian wiedział, że jego współlokatorzy to niezłe dupki, ale żeby jeszcze okradać innych w takich czasach. Zmarszczył brwi i złapał za swój rower jak najszybciej się stamtąd wydostając. Dodatkowo jak uznał w myślach, przypadkiem nie zamknął drzwi, chciałby by Ci dwaj znaleźli się na pieńku, a to tylko i wyłącznie przez zwykły przeciąg. Zostawiając swój nowy sposób transportu na klatce, pobiegł do pokoju się przebrać. Już po chwili wraz ze sportowym odzieniem i wyposażeniem, które pomoże mu naprawić rower wybiegł na ulicę. Zajął się majsterkowaniem, które przyniosło mu niezwykłą przyjemność, przypomniały mu się czasy, gdy robił takie rzeczy z ojcem. Był dla niego autorytetem, nigdy nie potrzebował pomocy specjalistów, potrafił zrobić wszystko sam. Chodząca złota rączka. Nagle coś połaskotało ucho Juliana. Zdziwiony spojrzał w tamtym kierunku i nagle coś lepkiego przejechało po jego twarzy. Szary przyjaciel merdając ogonem patrzył się z zaciekawieniem co robi jego właściciel. Rozradowany chłopak wykrzyczał imię swojego przyjaciela i przytulił go do siebie.
ᵇ ʸ https://mobile.twitter.com/tjghks1324 (⺣◡⺣)♡
Przez brak bliskości z ludźmi, Szekspir stał się najbliższy sercu Juliana, dlatego też chłopak nie puszczał go, aż do momentu skończenia reperowania roweru. Zmęczony bliskością zwierzak zaczął biec wzdłuż ulicy, co było idealną okazją dla mężczyzny by przetestować maszynę! Bez najmniejszego wahania wskoczył na nią i zaczął pędzić za psem. Był niezwykle szczęśliwy, jednak jazdy na rowerze nigdy się nie zapomina, pomimo lat. Wiatr we włosach wywoływał niezapomnianą przyjemność i przynosił ogrom wspomnień. Pędził wraz z towarzyszem przez ulice Santari, napawając się swoim jakże mały, ale cieszącym sukcesem. Szekspir nagle się zatrzymał, każąc właścicielowi zrobić to samo. Julian zdezorientowany zaczął wołać psa, by ten do niego przyszedł, jednak jego nos zaczął wędrować w powietrzu. Było widać, że zwierzę coś wyczuło. Szekspir nagle ruszył biegiem w stronę jednego z pobliższych domów. Zmartwiony Julian szybko zszedł z roweru zostawiając go na drodze i biegnąć za swoim psim przyjacielem, który zniknął za drzwiami, które sam otworzył. Chłopak do tej pory żałuje, że nauczył go tej sztuczki, nie raz przynosi w pysku jedzenie, jak kiełbaski, jednak całe w ślinie nie wyglądają już tak apetycznie i sam zwierzak może się tylko nimi nacieszyć. Julian był przerażony, że zwierzak coś przeskrobie i gdy znalazł się przy drzwiach, te otworzyły się z impetem. Czując gęsią skórkę na ciele zobaczył jak kochany wilczur wybiega z kawałkiem kiełbasy, a zanim goniły ogromne płomienie, które zatrzymały się zaraz przed twarzą zastygłego chłopaka. Było to coś tak niespodziewanego, że z przerażenia stał się cały blady. Zadrżał, gdy zobaczył przed sobą malutką istotę. Ze wszystkich ludzi na świecie podpadł właśnie jej.
- To twój pies? - Zapytała marszcząc brwi Megan, która celowała w niego miotaczem płomieni.
- Przepraszam za niego. - Wydusił ze skruchą zakrywając swoją osobą jedzącego swój przysmak Szekspira. Nie wiedział co mógł zrobić, miał wrażenie, że zostaną z niego zaraz same skwarki. Uważał dokładnie na każde słowo, które chciał powiedzieć.
- Nasłałeś go na mnie? - Kobieta uniosła jedną brew, wywołując zdziwienie na twarzy Juliana. W sumie nie powinien się dziwić, jego pies wbiegł do obcego domu i był to akurat dom osoby, którą dzisiaj poznał. Brzmi to jak tak, jakby chciał prześladować dziewczynę, za to jaka jest. Za jej nietypowość, oryginalność, pewność siebie, chęć złamania tak silnej osoby.
- Co? Oczywiście, że nie, jak mógłbym to zrobić? - Pytał starając się zachować zimną krew. - Obiecuję, że na następnym posiłku dostaniesz moją porcję, naprawdę przepraszam za niego. - Chłopak delikatnie się uniżył. Miał nadzieję, że nie usłyszy słów, które oznaczałyby, że nie będzie mu dane więcej porozmawiać z kobietą.
- To ty zostawiłeś tam rower? - Wskazała Megan na niebieski środek transportu. Chłopak się obrócił i zobaczył jak Szekspir zaczął przegryzać opony. Julian stanął jak dęba i natychmiast podbiegł do upierdliwego chowańca.
- Szekspir przestań! - Wykrzyknął kłócąc się z psem, jak z prawdziwym człowiekiem.

< Megan? Wybacz ilość sprawdzianów mnie przygniotła>

środa, 15 listopada 2017

Norishiko Sayuri-Orędownik

"Never regret. If it's good, it's wonderful. If it's bad, it's experience."


Imię&Nazwisko: Norishiko Sayuri
Wiek: 17 lat
Płeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualizm.
Stanowisko: Orędownik
Broń: Zainteresowanie bronią palną to za mało, by umieć ją obsługiwać. Do tej pory nauczyła się posługiwać dwoma karabinami, SG 510 oraz FN FAL. Z bronią białą idzie jej o wiele lepiej, potrafi się z nią zsynchronizować niemal jak z własnym ciałem. Od człowieka, z którym przebyła większość drogi z rodzimych terenów, otrzymała na pamiątkę bagnet, z którego również często korzysta. W razie potrzeby może także skorzystać z własnych nóg i rąk.
Poziom: Nowa 150 punktów
Sympatia: Kiedy ostatnim razem pozwoliła sobie na uczucia, nie skończyło się to dla niej dobrze, więc tym razem podziękuje.
Relacje:-
Aparycja:
  • Włosy: W zależności od tego jak pada na nie światło ich kolor waha się od blado czerwonego po popielaty róż. Pasma po obu stronach twarzy spina z tyłu głowy najzwyklejszym czarnym klipsem do włosów, tak by nie zasłaniały jej oczu, gdy się pochyla. Dodatkowo pierwsze pasmo po prawej stronie ma zawsze zaplecione w niewielki warkoczyk.
  • Twarz: Łagodne rysy twarzy kontrastują z chłodem jaki zazwyczaj błyska z dużych cyjanowych oczu, które obserwują świat spod na wpół zamkniętych powiek. Wąskie, blade wargi przez większość czasu złożone w prostą linię, która w zdenerwowaniu zupełnie znika. Czasem można ją zobaczyć w okularach. Poza ciemnymi workami pod oczyma z powodu niewyspania, nie posiada żadnych znaków szczególnych.
  • Ciało: Nori z pewnością wyróżnia się z tłumu, chociaż może bardziej się w nim gubi ze swoim niecałym metrem pięćdziesiąt. Nieco wychudzone, drobne ciało, które mimo wszystko zachowało swoje dorodne kształty oraz gibkość i sprawność wyrobioną przez lata w czasie treningów. Kolorowe stroje, które zwykła nosić, zastąpiła najzwyklejszymi mokasynami, czarnymi zakolanówkami i białą koszulą z kołnierzykiem i bez rękawów. Do tego czarny krawat, krótka spódniczka w tym samym kolorze i marynarka z wyhaftowanym złotą nicią okiem Horusa na lewej klapie. Kiedy rezygnuje z czarnej kurtki, by ukryć przedramiona zakłada długie rękawiczki tego samego koloru. Całości dopełnia nieodłączny dodatek, jakim jest czarny beret, przypięty do jej włosów, przez co nigdy się nie zsuwa.
  • Znaki szczególne: Z pewnością nakrycie głowy, które jej nie odstępuje poza pokojem i wiecznie zakryte ręce. Kiedy czuje się zakłopotana lub zawstydzona urządza małą bitwę na kciuki i uparcie się temu przypatruje, unikając w ten sposób spojrzenia rozmówcy i odkrycia zaczerwienionych policzków.
Charakter: Norishiko jest z pozoru łatwą do odczytania osobą. Jej zachowanie, mimika twarzy, a nawet krok jasno mówi, że jest obojętna na wszystko i wszystkich. Jest tu, by wykonać swoje zadanie i nie interesuje ją nic co wychodzi poza to, a już tym bardziej wchodzenie w relacje międzyludzkie. W czasie swojej pracy może wydawać się nawet bezduszna, kiedy bez mrugnięcia okiem strzela do istot stwarzających zagrożenie.
Jest bardzo małomówna, praktycznie się nie odzywa, a jeśli już to słowa jej zazwyczaj przesiąknięte są kpiną, ironią i sarkazmem, do tego dochodzi przewracanie oczami i delikatne, złośliwe uśmieszki. Nie odzywa się zbyt często, ale nie znaczy to, że niczego nie słyszy. Norishiko jest bardzo uważna w słuchaniu i obserwowaniu otoczenia, widzi i słyszy często dużo więcej niż ludzie by chcieli. Zbiera w ten sposób sporo informacji, które później może wykorzystywać do osiągania swoich celów. To bardzo wygodne, często zamiast sama się z czymś męczyć, zleca to komuś w zamian za dochowanie krępującej tajemnicy. Jej umysł jest bardzo pojemny, zapamiętuje niemal wszystkie szczegóły na temat ludzi z miasta, w szczególności współpracowników i osób, które mogą okazać się w przyszłości przydatne. Jednocześnie o sobie nie mów nic, głównie dlatego, że nie ma komu, choć są w mieście dwie osoby, z którymi Nori przeprowadza od czasu do czasu pogawędki. Ale nawet te dwie dziewczyny, traktuje chłodno i podchodzi z dystansem do wszystkiego co razem robią.
Tak duża rezerwa spowodowana jest tym, że kilka razy straciła już bliskie sobie osoby, a nie ma w sobie tyle optymizmu, by wierzyć, że to może się poprawić. Wszystkie swoje emocje i uczucia chowa głęboko, często tak głęboko, że sama nie jest świadoma, iż żywi uczucia do kogoś, kto stał się dla niej bliski. Wszystkie oznaki jakiejkolwiek troski czy przywiązania z paniką w sobie tłumi, nim ktokolwiek zdąży to zauważyć.
Cierpliwość nie jest jej mocną stroną, szybko się irytuje, szczególnie natrętnymi osobami, które zadają głupie pytania. Wyznaje zasadę: "Toleruj tylko to, czego nie możesz zabić", wyjątkiem od tego są dzieci. Panowanie nad gniewem też jej nie wychodzi, potrafi bez ostrzeżenia wymierzyć komuś cios, bez względu na płeć tej osoby.
Pod grubą warstwą obojętności i chłodu nadal skrywa się gdzieś pozostałość po tej dziewczynie, którą była kiedyś. Po tej kochanej, radosnej Nori z pasją, której oddawała się bez reszty, a przynajmniej tak opisywali ją dziadkowie, kiedy widziała się z nimi ostatni raz. Sama określiłaby siebie raczej jako, wredną, nadętą sukę, która nie potrafiła docenić ważnych dla niej osób i głównie dlatego je straciła. Nie zmienia to jednak faktu, że gdzieś tam głęboko, nadal istnieje wrażliwa Norishiko, która jak każdy potrzebuje miłości.
Zainteresowania: Kiedyś do jej zainteresowań należał zdecydowanie taniec i śpiew, występowała na scenie wraz z grupą podobnych sobie dziewczyn, dodatkowo uczęszczała do akademii dla uzdolnionych młodych ludzi, gdzie szkoliła się w tym kierunku. Wybuch epidemii niemal dosłownie zmiótł jej marzenie o profesjonalnych występach i karierze, dlatego Nori postanowiła skupić się na czymś co zainteresowało ją na niedługi czas przed apokalipsą. Mianowicie na broni palnej. Pociąg do niej poczuła po wizycie na strzelnicy, na którą przed zniknięciem zabrał ją pewien chłopak. W trakcie pobytu w akademii nie miała okazji więcej zmierzyć się z pistoletem, dlatego też jej ciekawość zaspokajały jedynie książki i różnorakie poradniki, ale czymże jest wiedza teoretyczna w porównaniu z praktyczną?
Do zainteresowań można zaliczyć także gotowanie oraz czytanie. Czyta zawsze by zapełnić w nocy czas, kiedy powinna spać, a nie może. Z uwagi, że czyta wszystko co nawinie się jej pod palce, ma rozległą, ale ogólną wiedzę.
  • Mocne strony:
- Jest młoda, co wiąże się z tym, że jej umysł jest bardzo lotny i mimo problemów z pamięcią, szybko łapie nowe rzeczy.
- Ze względu na wieloletnie treningi jest bardzo wygimnastykowana i rozciągnięta.
- Niewielkie rozmiary ułatwiają jej przemykanie między przeszkodami, jest bardzo skuteczna w pościgach i sprawnym przemieszczaniu się po mieście czy lesie.
- Gotowanie. Nori całkiem nieźle radzi sobie z gotowaniem, co w połączeniu z "magicznymi" umiejętnościami przygotowania czegoś z niczego i znajomością roślin, ułatwia zdobycie i przygotowanie większej ilości pożywienia.
  • Słabe strony:
- Jedną z najsłabszych stron Nori jest z pewnością panowanie nad gniewem. Mimo braku cierpliwości nie jest łatwo podnieść jej ciśnienie, jednak kiedy się to komuś uda, marny jego los.
- Czasem naprawdę trudno zmusić ją do wykonywania poleceń, nawet jeśli są to polecenia z usta samego dowódcy.
- Niekiedy ma problemy z pamięcią, ponieważ jej psychika wypchnęła pewne wydarzenia z pamięci Nori.
- Kondycja. Przez wynalazek bardzo się osłabiła, mimo codziennych treningów, dlatego też stara się unikać pościgów, a w walkach zachowywać dystans z przeciwnikiem.
- Bezsenność i koszmary. Już dawno nie miała nocy, którą przespałaby całą, bez nagłych pobudek z krzykiem, czy płaczem, zalana łzami i potem, dlatego często w ciągu dnia jest zmęczona, co wiąże się także z większym poirytowaniem oraz częstymi bólami głowy, a te z kolei z nadwrażliwością na głośne dźwięki.
Inne:
- Od 5 roku życia chorowała na afonię, jednak jej rodzice wypłacili ogromne sumy, by "przywrócić" jej głos. Tak się stało, głos wrócił do Nori, jednak z "małą" pomocą pewnego wynalazku, który pozwala jej nieco manipulować głosem.
- Jednocześnie ten wynalazek nie wpływa zbyt korzystnie na jej organizm, co odkryła dopiero po apokalipsie, kiedy zabrakło leków jakie miała przyjmować przez cały czas. Jej kondycja zmarniała, mimo uprawianego sportu, a kiedy za bardzo się przemęczy ciemnieje jej przed oczami.
- Reaguje nerwowo, a niekiedy dość agresywnie, na wszelkie oznaki troski i jakiegokolwiek przywiązania.
- Podobnie jest z bliskością drugiej osoby. Nie chodzi tu o tą fizyczną bliskość, lecz psychiczną, kiedy dwójka ludzi zbliża się do siebie poprzez rozmowy.
- Niemal całe ręce pokryte ma małymi bliznami, czego się bardzo wstydzi, dlatego też ukrywa je przed wścibskimi oczami.
- Jej dłonie praktycznie zawsze są zimne, co argumentuje słowami: "Rozchodzi się od serca".
- Z bezsennością i koszmarami zaczęła borykać się kilka miesięcy po rozpoczęciu epidemii.
- Jej słabym punktem jest zdecydowanie szyja, wystarczy delikatnie ją tam dotknąć a dziewczyna już zaczyna piszczeć lub mruczeć, w zależności od rodzaju dotyku.
- Nie przegapi żadnej okazji, by się napić.
- Kiedy nudzi się jej na stołówce, a nie ma potrzeby, żeby się spieszyła, lubi układać jedzenie tak, by wyglądało na bardziej pożywne i droższe.
Właściciel: Miśka098 [Hwr], Gami [chat]

Obserwatorzy