niedziela, 19 listopada 2017

Od Clarence'a

Chłodny powiew wiatru, stukanie butów i gdzieniegdzie spadające krople deszczu, który uzbierał się na dachach i parapetach zapuszczonego zgnilizną i pnączem miasta. Ciemno-szare niebo, wprawiające brakiem słońca w swego rodzaju letarg, oraz brak jakiejkolwiek żywej duszy. Krocząc tak, schowany pod płaszczem, zamyślony nie wiedział, dokąd zmierza. Ale on nigdy nie wypływał myślami tak daleko w dal, a przynajmniej nie odkąd niespodziewanie pozwolił emocjom ujść i zepsuł to, co budował od dwóch czy trzech miesięcy. Rozglądał się od czasu do czasu, upewniając, że żaden sztywny nie czai się na niego w korytarzach miejskich. Co robił w miejscu, w którym najłatwiej byłoby go złapać? Sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Był zmęczony, nie miał pożywienia, aczkolwiek to nie to było dla niego najbardziej irytujące. Od wielu dni nie spotkał ani jednej osoby, która nie rzucałaby się na niego z zębami, a on wbrew pozorom był osobą która najlepiej czuła się w społeczeństwie. Nigdy wcześniej nie był w tym mieście, a więc nie wiedział, kiedy może naskoczyć go i jaka horda, ani też czy nie znajdują się tutaj grupy gangsterskie, którym nie chciałby sam naskakiwać. Miał tylko nadzieję, że odnajdzie jakiś kościół, bo jak mówił jeden z jego dawniej zaufanych współ-survivalowców; gdzie Boża dłoń sięga, tam bogactwa skryte będą. Co miał na myśli? Ktoś pomyślałby, że to gadanie od rzeczy berecika, ale nie w tym przypadku. Kościoły mają to do siebie, że głęboko pod ziemią zachowują racje żywnościowe, o których nikt nie wie. Ale skąd wiedzą oni?
Nie takie budynki się przeczesywało.
Z daleka ujrzał coś, co przykuło jego uwagę. Dziwnie zabudowane przejście i mur, choć zarośnięte, po głębszych oględzinach dawało po sobie znać, że jest używane, może nie codziennie, ale z pewnością ktoś dba o jego stabilność. Zmrużył oczy i przyśpieszył nieco chodu, żeby zwolnić tuż przy samej bramie.
Co do cholery?
Skrzypienie które usłyszał z góry kazało mu cofnąć się i położyć dłoń na rewolwerze, w razie czego. Nie wiedział czego miał się spodziewać, ani jacy są ci ludzie, więc lepiej zachować ostrożność. Zmarszczył brwi i wyprostował się, oczekując rozwoju wydarzeń, ale jakby.. nikt nie wychodził. Stał jeszcze minutę w gotowości, po czym nareszcie wziął wdech i zrobił krok w przód.
- Stój! - a więc tak to wygląda. Stanął, jak nakazano i spojrzał w górę po raz kolejny, teraz widząc wartującego chłopaka, który w niego wycelował. Tylko jeden? Nie kwestionując już ich systemów obronnych, uniósł dłonie, stając w małym rozkroku.
- Nie jestem zarażony ani nie szukam kłopotów - powiedział znudzonym lecz poważnym tonem głosu. Ile razy przechodził przez podobne sytuacje? Trudno zliczyć. Dzieciak mniej więcej w jego wieku nieco opuścił broń.
- Tego nie wiemy - odpowiedział i całkiem ją opuścił.Nie powinieneś spuszczać nieznajomego z celownika nawet, jeśli nie ma przy sobie broni, kiedyś zapędzisz się do grobu takimi błędami.
- Jak chcesz, możesz sam sprawdzić, ale nie masz podstaw, by mi nie ufać.
- Ani podstaw, żeby ci zaufać - mądrze. Clarence stanął normalnie, opuszczając ręce i poprawił płaszcz.
- Pogaduszki pogaduszkami, ale z nas dwóch, to ja jestem na straconej pozycji, rozejrzyj się - okręcił się powoli wokół własnej osi z rozłożonymi ramionami, zwracając uwagę ciemniejszo-skórego na otoczenie w jakim się znajduje. - Jeśli pojawią się sztywni, to ja będę w niebezpieczeństwie. Więc może wpuścisz mnie i porozmawiamy sobie jak równy z równym, co?
Szatyn nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się niepewnie w Clark'a i zastanawiał nad czymś, aż usłyszał jakiś głos po drugiej stronie muru. Odwrócił wzrok i odpowiedział nieznajomemu, a następnie zwrócił się do Artwood'a.
- Wyjmij wszystkie bronie i połóż je na ziemi, ktoś je podniesie i dostaniesz je przy wyjściu - rozkazał. No to zaczyna sie zabawa. Brunet nieco niechętnie wyjął rewolwer z pochwy, a zaraz za nim nóż myśliwski, kładąc na ulicy. Nie znał ich, więc pozostawienie cacuszek na zewnątrz było dużym kredytem zaufania którego nie powinni naciągać. - Teraz podejdź do bramy.
Jak go poproszono, tak zrobił. Wolnym krokiem zbliżył się do wejścia które zostało otwarte i jego oczom ukazała się nowa osoba, która najpewniej zajmie się wprowadzeniem go i rozmową na temat pojawienia się w tych okolicach. Kto wie, może nawet zaproponują mu zostanie w ich szeregach.
- Zachowujmy się jak ludzie. Nazywam się Clarence.
Wyciągnął dłoń do powitania..

| Zapraszam ktosiu, wprowadź Clark'a w życie miejscówki |

1 komentarz:

Obserwatorzy