środa, 22 listopada 2017

Od Antharesa CD Clarence'a

Zarozumiałe powitanie nowo przybyłego nie zdołało jeszcze dobrze przebrzmieć, kiedy z zaskoczenia pochwyciło go dwóch mężczyzn, w tym młodociany szatyn, który wcześniej rozmawiał z nim przez mur. Brunet być może nie przejawiał dotychczas agresji, lecz ostrożności nigdy za wiele, szczególnie w stosunku do obcych. Metalowa brama natychmiast zatrzasnęła się z potężnym zgrzytem. Ares, do którego wcześniej została wyciągnięta dłoń, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej przyglądał się wyjątkowo krótkiej szamotaninie, otaksowując mężczyznę wzrokiem zimnym jak stal.
- No dobrze, a więc witamy w Santari, panie Clarence - skwitował z chłodną uprzejmością, kiedy brunet zrozumiał, że szarpanie się było bezcelowe. Zwrócił się do znajomego strażnika po swojej prawej - Zaprowadźcie go przed oblicze dowództwa.
Wykonał ruch, jakby przygotowywał się do odejścia, gdy drogę zastąpił mu młody konsjerż, niższy od niego prawie o głowę. Przez chwilę zbierał się w sobie, po czym wymamrotał łamiącym się głosem, kiedy Ares ponaglająco uniósł brew.
- Dowództwo jest obecnie niedyspozycyjne. Starszy kapral Taiga prosiła wyraźnie, aby pod żadnym pozorem nie zakłócać jej spokoju.
Ares, skinąwszy głową, podparł się ręką pod bok i pogrążył w krótkim milczeniu. Być może i był najstarszy wiekiem pośród zgromadzonych, lecz wciąż pozostawał szarym szeregowym, który nieszczególnie kwapił się do podejmowania jakichkolwiek decyzji wykraczających poza jego aktualne kompetencje.
- Cóż, według procedur należałoby sprawdzić, czy nie jest zakażony, przeszukać, przeprowadzić wstępny wywiad i czekać na dalsze rozkazy kogoś decyzyjnego, skoro dowódczyni jakoby jest zajęta. - wypowiadając ostatnie słowa, spróbował wyminąć konsjerża, podskórnie przeczuwając, że ów zadanie może przypaść mu w udziale, jeśli nie ulotni się dostatecznie szybko. Chłopak, najwyraźniej przeczuwając jego zamiary, zagrodził mu drogę ponownie, co nie spotkało się z wybuchem entuzjazmu ze strony Blancharda.
- Nikt taki nie pojawi się prędko. - zaczął blondyn zacznie śmielej niż za pierwszym razem - Przeważająca część osób wysokich rangą przebywa poza murami miasta na czas nieokreślony lub pochłonięta jest bieżącymi sprawami miasta.
Blanchard nieznacznie napiął mięśnie szczęki, a grobowy wyraz jego twarzy dobitnie ukazywał, jaki posiadał stosunek do obowiązków, które właśnie spadały mu na głowę. Przeniósł wzrok na Clarence'a, którego twarz ozdobi trącący zuchwałością, wyczekujący półuśmiech. Westchnął ciężko.
- Dobrze więc, skoro nie mam innego wyjścia, zajmę cię tym osobiście. - podniósł głos, ponownie zwracając się do strażnika - Zaprowadźcie go co celi, ja tymczasem odniosę broń do składu. - z wieloznacznym uśmiechem zwrócił wzrok ku nowemu - Na przechowanie.
- Nie taka była umowa. - wtrącił się brunet, gromiąc Aresa spojrzeniem. Ten tylko rozłożył ręce.
- Nie ze mną ją zawarłeś.
Bez przeszkód wyminął konsjerża, który odprowadził go spojrzeniem, nie ruszając się więcej z miejsca.
***
Kilka minut później z ociąganiem wkroczył do pomieszczenia, po tym jak wstępnym przeszukiwaniom Clarence'a stało się zadość. Jak dało się zauważyć, nie był specjalnie poruszony czy zainteresowany całą sytuacją. Pojawianie się w mieście nowych osób było częstym zjawiskiem, którego świadkiem był już kolejny raz. Posiadał również na głowie inne sprawy, których nie chciał odwlekać w czasie, toteż zależało mu, aby wykonać powierzone zadanie sprawnie i bez komplikacji.
Zastał bruneta siedzącego przy stole w nadzwyczaj nonszalanckiej pozycji. Nie tracąc czasu na żaden wstęp, bez słowa usiadł naprzeciwko niego.
- Ta rozmowa to czysta formalność - zaczął dyplomatycznym tonem, mierząc mężczyznę spojrzeniem - Zadam ci kilka pytań, na które oczywiście odpowiesz, a potem...
- A jeśli odmówię? - wpadł mu w słowo, kładąc nieznaczny nacisk na każdy wyraz. Ares powoli zaczynał uświadamiać sobie, że może nie pójść tak gładko, jak sobie to wcześniej zamierzył. Przeczuwał ponadto, że bezczelność jego rozmówcy może nieco nadwyrężyć jego cierpliwość i porządnie zszargać mu nerwy.
- Twoja strata. - uciął, prostując się - Zawsze możesz próbować pytać.
- Czym jest to całe Santari? - zapytał jakby od niechcenia, niemal eksponując swoje znudzenie i lekceważenie. Ares powstrzymał się, by nie zmarszczyć brwi. Ostatecznie jednak puścił prowokację mimo uszu i odpowiedział całkowicie neutralnym tonem.
- Niezależnym, samowystarczalnym miastem, którego ideą jest ochrona ludzi przed zombie i umożliwienie im prowadzenia normalnego życia, cokolwiek to znaczy - zrobił pauzę, chcąc dać mężczyźnie czas na przyswojenie wiadomości - Nowi zawsze witani są z otwartymi ramionami, więc kiedy nie będzie ku temu żadnych przeciwwskazań, zapewne zostaniesz jego pełnoprawnym członkiem. Cóż, chyba że masz inne plany, w takim razie droga wolna.
- Co wiązałoby się z przystaniem na tę propozycję? - odchylił się na krześle, patrząc na Blancharda pewnym siebie spojrzeniem, niemal bezczelnym.
- W takim wypadku otrzymasz stanowisko, mieszkanie, racje żywnościowe, et cetera, et cetera... - Wziął głęboki oddech, czując, że jego cierpliwość powoli zaczyna osiągać swój kres. - No dobrze, teraz moja kolej. Po pierwsze, jak tu trafiłeś i co sprawiło, że udało ci się przeżyć?

<Clarence?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy