Przechadzałam się przez las, rozglądając za niebezpieczeństwem, o którym wszyscy ostatnio mówili. Nie martwiłam się tym, ile ich będzie, czy też tym, czy nie będą jeszcze bardziej zmutowane. Chciałam iść i zrobić swoje. Złapać na katanę i nawalać nią, aż nie opadnę ze wszystkich sił. Nie liczyło się dla mnie nic innego. Nawet całe miasto przestało się dla mnie liczyć, w tym momencie miałam w nosie, czy pod moją nieobecność stanie w płomieniach, zostanie zaatakowane, czy będzie cały czas żyć swoim własnym życiem. Irytowanie stawało się jeszcze większe, gdy w pobliżu nikogo nie mogłam dostrzec. Wszędzie była głucha cisza. Jakby wszystkie zombie, zdawały sobie sprawę, że ich szukam i na złość pochowały się w najróżniejszych kryjówkach.Nagle do moich uszu dotarł nieznany dźwięk. Momentalnie stanęłam w pozycji obronnej. Pomimo tego, że w głowie cały czas miałam poprzednie wydarzenia, to wiedziałam, gdzie się znajduje i że nie mogę sobie pozwolić, na całkowite latanie wśród chmur. Dopiero po chwili zauważyłam konia, a na nim znajomego mi jeźdźca. Miałam nadzieję, że dałam mu jasno do zrozumienia, że nie życzę sobie, aby ktokolwiek za mną jechał.
Im dalej brnęliśmy w rozmowę, tym bardziej mnie irytował. Nic do niego nie docierało. Mogłam w kółko powtarzać, że nie wrócę, a ten dalej nawijał swoje, w pewnym momencie zastanawiałam się czy mówimy w tym samym języku. Zaczął klepać konia, tuż za swoją osobą, zapraszając mnie do zajęcia tego miejsca.
- Tak czy
inaczej, zapraszam na konia. Jeśli chcemy zdążyć przed zmrokiem, musimy
wyruszyć natychmiast. - Na jego twarzy wciąż malował się półuśmiech. Najwidoczniej był pewien swoich słów, i myślał, że zdoła mnie przekonać. Nie wiedziałam czy zacząć się śmiać, czy po prostu wybuchnąć krzykiem, jak go nie zabić. Fakt, że każdy już wiedział o tym, co się stało, utwierdzał mnie jedynie w przekonaniu, że nie mogę teraz wrócić. Na pewno nie w chwili, kiedy całe miasto zastanawia się co i dlaczego. Nienawidzę głupich spojrzeń i pytań, a także plotek. Ułożyłam dłoń na czole, wciągając w usta powietrze. Zbierałam w głowie myśli i układałam zdania, aby nie urazić mężczyzny. Nie chciałam go zbytnio urazić, w końcu zebrał się w sobie i pojechał, aby mnie poszukać i spróbować przekonać do powrotu, pomimo tego, że nie znamy się wcale tak długo, to wystawił swoje życie na szali... Dla mnie?
- Posłuchaj mówiłam Ci już, że muszę załatwić to sama, to był cholerny rozkaz! Miałeś zostać w mieście i siedzieć na dupie, co w tym trudnego? - Warknęłam, zaciskając zęby.
- Nie mogę pozwolić, abyś zginęła. Dowódca jest potrzebny w mieście, a ja nie chce Cię mieć na sumieniu - Po raz drugi zeskoczył z konia.
- Jakiego sumienia? To moja własna wola, sama postanowiłam iść na misję, a to że nie zebrałam ludzi to tylko i wyłącznie moja decyzja. Masz w tej chwili wracać do miasta. Jeśli nie będę zmuszona, wytłumaczyć Ci to siłą - Zagroziłam, nie zmieniając ani swojej postawy, ani tym bardziej wyrazu twarzy. Spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym pewnie podszedł. Kucnął i złapał mnie za nogi, szybko się prostując, w efekcie czego zawinęłam przez jego ramię. - Czy Ty kurwa na głowę upadłeś?!
- Już mówiłem. Zaraz będzie zmrok, w tym czasie będzie ciężko wrócić do miasta - Jak gdyby nigdy nic, odwrócił się do konia. Zacisnęłam obie dłonie w pięści, uderzając go gwałtownie w plecy. Upadł na kolana, dzięki czemu mogłam wstać i się otrzepać.
- Jeszcze raz wywiniesz mi taki numer, a Cię zabije czaisz? - Uśmiechnęłam się czując, jak chodzą mi wszystkie mięśnie na twarzy ze zdenerwowania.
Widząc, jak zbiera się z ziemi westchnęłam, przeczesując włosy dłonią. Rzeczywiście zaczyna się robić ciemno. Jeśli dalej, tak będziemy stać to prędzej czy później coś nas zaatakuje. Jeśli teraz zginie, będę go mieć na sumieniu. Co za uparty osioł. Podałam mu w końcu rękę. Bez słowa przyjął pomoc, prostując się i masując miejsce, w których były moje pięści.
- Dlaczego nie dajesz sobie pomóc? - Wydusił z siebie, opierając się o konia, ale w taki sposób, aby mógł na mnie spojrzeć.
- Już Ci mówiłam, muszę to zrobić. Dla mnie to jedyny sposób, nie wrócę z Tobą, bez względu na to, co powiesz i zrobisz, podjęłam decyzję i jej nie zmienię. Zresztą nie zginę, nie tak łatwo mnie zabić, nie jeden już próbował. Wracaj do miasta, póki nie jest za późno. - Mówiłam już znacznie spokojniej. Byłam w stanie zrozumieć co czuję. Zapewne postąpiłabym tak samo, na jego miejscu, gdybym się dowiedziała, że ktoś ma zamiar wybrać się w taką podróż.
- Jeśli nie chcesz wracać, to pozwól mi chociaż sobie towarzyszyć, z koniem będzie łatwiej - Poklepał swego przyjaciela, na potwierdzenie słów. Od razu pokiwałam przecząco głową.
- Coś Ty się tak uparł - Mruknęłam - Masz wracać do miasta, to rozkaz, uwierz mi że jeśli tego nie zrobisz, to jak wrócę to nie będziesz jeść przez dobry tydzień, także wypad - Wskazałam dłonią kierunek, w którym powinien pojechać.
- Równie dobrze mogę iść cały czas za Tobą i... - Nim zdążył dokończyć zdanie, przyłożyłam katanę do jego gardła. Zaskoczony spojrzał najpierw na ostrze, a później na mnie.
- Jesteśmy sami, powiedz kto mi udowodni, że Cię zabiłam bo miałam właśnie taki kaprys? Chce być sama, jeśli będziesz za mną jechać to nie zawaham się i Cię zabije - Opuściłam katanę, odwracając się do niego tyłem, aby móc dalej iść w swoim kierunku
Anthares? Mobius?
Zostawcie Tai! xD Ja mam plan i quest do wykonania, ona wróci spoczko, ale później ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz