niedziela, 26 listopada 2017

Od Antharesa CD Taigi&Mobiusa

Nietrudno było odgadnąć, co stało za złym samopoczuciem Taigi. Szczerze mówiąc, nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałbym się, że ta afera z Mobiusem i jego domniemaną kochanką tak bardzo ją dotknie. Zdawała się balansować na granicy psychicznej ruiny, a gdy powiadomiła mnie o decyzji samotnego udania się na hordę, nie mogłem pozwolić sobie na siedzenie z założonymi rękami i bierne obserwowanie dalszych wydarzeń, z nienamaczaniem tłumacząc sobie, że ta sprawa mnie nie dotyczy. Nikt poza mną nie wiedział o jej planach, co czyniło mnie jedyną osobą, która mogła spróbować ją powstrzymać i zapobiec katastrofie. Oczywiście był też inny, zdecydowanie mniej szlachetny powód, według którego nie mogłem uszanować jej decyzji. Byłem zainteresowany panią głównodowodzącą od dłuższego czasu, jednak jak dotąd nie miałem szansy przedsięwziąć w tym kierunku żadnych kroków z powodu jej związku z Mobiusem. Całe to wydarzenie otworzyło mi więc bezpośrednią drogę do wejścia na arenę i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że we własnych oczach nie miałem sobie nic do zarzucenia. W końcu nie próbowałem stanąć pomiędzy nimi wcześniej, jako że darzyłem Mobiusa niewymuszoną sympatią i ceniłem sobie jego przyjaźń. Skoro jednak postąpił wobec Taigi w taki, a nie inny sposób, czułem się w swoich zamiarach całkowicie rozgrzeszony i, krótko mówiąc, nie zamierzałem przepuścić takiej szansy lekką ręką.
Najszybciej jak to było możliwe, pognałem w kierunku stajni. Ściągnąłem po drodze uprząż ze ściany i od razu wparowałem do boksu karej klaczy, której dosiadanie na oklep oczywiście wiązało się z pewnym ryzykiem, lecz siodłanie byłoby poważną stratą czasu, na którą nie mogłem sobie wtedy pozwolić. Minęła dłuższa chwila, zanim udało mi się nakłonić Haine do przyjęcia wędzidła i cudem nie stracić przy tym palców. Popchnąwszy butem drzwiczki boksu, wskoczyłem na grzbiet konia i zdecydowanym ruchem spiąłem jej boki. Strzygąc uszami, wykonała obrót w boksie, potrząsając łbem.
- Jazda! - krzyknąłem, tracąc cierpliwość. Zwierzę, po chwili wierzgania w miejscu, w najwyższym pędzie wypadło z boksu, w ułamku sekund pokonując całą długość stajni i prawie tratując przy tym młodego stajennego. Kiedy znalazłem się przed główną bramą, upłynęło kilka minut, zanim udało mi się przekonać strażników do jej otworzenia. Po opuszczeniu twierdzy, z miejsca zabrałem się do przeczesywania okolicy, zaczynając od wschodnich rubieży, gdzie według pogłosek istniało największe prawdopodobieństwo natknięcia się na hordę. Nie potrafiłbym powiedzieć, ile czasu pędziłem przez okolicę, stopniowo zapuszczając się coraz dalej, co rusz klnąc pod nosem i modląc się jednocześnie, by przypadkiem nie natknąć się na zabłąkane monstra, albo co gorsza, ciało czerwonowłosej. Nie schodziłem z określonego tempa, wiedząc, że noce jesienią zapadały znacznie szybciej, a mocno powątpiewałem, czy kiedykolwiek udałoby mi odnaleźć Taigę w ciemnościach. Dostrzegając ją w końcu na jednym ze szlaków, miałem ochotę niemal uściskać ją z radości.
- Na Boga, wreszcie Cię znalazłem - kiedy gwałtownie ściągnąłem wodze, klacz przysiadła na zadzie nieopodal dziewczyny, wzbijając przy tym w powietrze kłęby szarego pyłu. Oboje byliśmy zmęczeni i zakurzeni jak po udziale w kilkudniowej gonitwie. Taiga natychmiast obróciła się w moją stronę, a po wyrazie jej twarzy, stanowiącym plątaninę zaskoczenia i gniewu, szybko zorientowałem się, że nie miałem co liczyć na serdeczne powitanie.
- Co Ty tutaj robisz, do cholery? - klacz nerwowo uderzyła tylnym kopytem o ziemię, słysząc wzburzenie w jej głosie. Chwyciłem mocniej za wodze, dziwiąc się, że po tym wszystkim jeszcze miała dość siły, żeby to robić.
- Cóż, prawdopodobnie ratuję Ci życie - zeskoczyłem z konia, podobnie jak on z trudem łapiąc oddech. Położyłem ręce na biodrach i swobodnie ruszyłem w kierunku Taigi, lecz zatrzymałem się wpół kroku, czując na sobie najbardziej żądne krwi spojrzenie, jakie do tej pory miałem okazję oglądać w jej wykonaniu. Nagle dotarło do mnie, że o jakimkolwiek przejawie wdzięczności z jej strony również będę mógł najwyżej pomarzyć.
- Czy ja wyrażam się niejasno? Wynoś się stąd, zanim stracę cierpliwość - obróciła się na pięcie, szykując do odejścia, na co nie mogłem pozwolić. Gdyby faktycznie coś jej się stało, cała odpowiedzialność zaciążyłaby na moich barkach. Oczywiście, nikt poza mną nie wiedziałby o tym, ale na swoje szczęście czy też nie, należałem do osób, które wyjątkowo ceniły sobie spokojny sen.
- Nie sądzisz chyba, że zadałem sobie taką fatygę, żeby wracać teraz z niczym - powiedziałem za nią z naciskiem, nieznacznie podnosząc głos. Poklepałem konia po łopatce, przerzuciłem wodze przez jego szyję i dogoniłem Taigę, chwytając ją za przedramię - Lojalnie uprzedzam, że jeśli nie zdecydujesz się wrócić do Santari z własnej woli, osobiście Cię tam zaniosę. Sama chyba rozumiesz, że nierozsądnie byłoby z mojej strony pozwolić dowódcy przejść na tamtej świat przez coś tak trywialnego, jak tamten epizod z Mobiusem i Olivią?
Taiga spojrzała na mnie w sposób nieopisany. Wiedziałem już, że swoim nierozważnym doborem słów trafiłem prosto w sedno, na własne życzenie dodatkowo komplikując całą sytuację.
- Skąd o tym wiesz?
Oparłem się o konia z westchnieniem człowieka noszącego na barkach utrapienia całego świata.
- Ciężko byłoby wskazać kogoś, kto jeszcze nie wie - odparłem zgodnie z prawdą, wiedząc, że wszelkie białe kłamstwa prędzej czy później i tak wyszłyby na jaw - Naprawdę, odpuść sobie. A jeśli nie jesteś w stanie, zawsze możesz obejść się z nim w taki sam sposób.
Usłyszawszy moją skromną radę, jęknęła sardonicznym śmiechem i uniosła jedną brew, otaksowując mnie bacznym spojrzeniem.
- To jakaś propozycja?
Wzruszyłem ramionami.
- Kto wie? - na moją twarz wstąpił zagadkowy półuśmiech, kiedy złapałem się ręką za podbródek. Zdecydowałem się nie postępować zbyt pochopnie do momentu nabrania głębszego rozeznania w obecnej sytuacji panującej pomiędzy tamtą dwóją. Miałem czas, a jak wiadomo, nieprzeniknione są koleje losu i zdrada Mobiusa mogła jeszcze okazać się pechowym nieporozumieniem, w wyniku którego tylko napytałbym sobie biedy u kogoś, kto nigdy nie postąpił wobec mnie nieuczciwie. Szybko powróciłem więc myślami do priorytetowej kwestii nakłonienia czerwonowłosej do powrotu, która przez moją nieuwagę chwilowo została zepchnięta na drugi plan. Wykonałem półobrót, wskazując klacz wielkopańskim gestem - Tak czy inaczej, zapraszam na konia. Jeśli chcemy zdążyć przed zmrokiem, musimy wyruszyć natychmiast.

<Taiga? Mobius?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy