piątek, 17 listopada 2017

Od Olivii Quest "Pierwsze wrażenie"

Tego dnia nie miałam nic do roboty poza treningiem lub zajmowaniem się swoim koniem. Ostatnio nie było wiele zleceń na wyjazd za mury a jeśli już były, przydzielano je dla bardziej doświadczonych wojowników. Początkujący musieli czekać na swoją kolej, jednak powoli już brakowało walczących, więc wcielano pojedynczych nowicjuszy do drużyn. Nikt mnie do tej pory nie wybrał, przez co mogłam siedzieć za murem i robić to co chciałam. Akurat wtedy była piękna pogoda by wyprowadzić konia na padok by na nim pojeździć. W końcu należy mu się trochę ruchu. Stanie w boksie i sam wybieg dla takiego ruchliwego i energicznego zwierzęcia nie wystarczy. Ubrałam się w obcisłe bryczesy zrobione z nieprzemakalnego materiału, a po wewnętrznej stronie, od połowy ud do trochę poniżej kolan, była dodatkowa warstwa skóry. Założyłam jeszcze luźną koszulkę z rękawami do łokci. Zamiast glanów miałam na sobie buty do jazdy, sięgające mi za kostkę. Chwyciłam jabłko dla Ashleya i wyszłam z domu. Po drodze spotkałam kolegę, który również szedł w stronę stajni. Okazało się, że wczoraj wieczorem wrócił z misji, a dzisiaj miał akurat wolne. Planował dzień spędzić ze swoim wałachem, Monsunem. Zaproponowałam wspólną przejażdżkę na co zgodził się bez wahania. Gdy tylko zjawiłam się przed stajnią, usłyszałam głośne i znane mi rżenie. Z jednego boksów, znajdujących się po lewej stronie wyłonił się czarny łeb konia z gwiazdką na czole. Podeszłam do radosnego ogiera, który domagał się drapania po szyi. Pomimo tego, że jest karym koniem, można było zobaczyć gołym okiem cały brud na jego ciele. Westchnęłam cicho, kiedy przypomniałam sobie, że dwa dni temu wykąpałam tego brudasa. Poszłam do siodlarni by wsiąść zestaw do czyszczenia oraz stojak z siodłem i uzdą. Położyłam to obok drzwi do boksu i gdy tylko je otworzyłam Ash, niemal wyskoczył z boksu, przy okazji taranując mnie. Udało mi się go zatrzymać go w ostatniej chwili, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej, pchając delikatnie by stawić mu opór oraz go uspokoić.
-Na bok - powiedziałam cichym i spokojnym głosem. Ogier natychmiast się cofnął i stanął grzecznie obok poidła. Wyciągnęłam szczotkę włosianą, która służyła do pozbycia się brudów z konia oraz zgrzebła gumowego by usunąć wszelkich zaklejek brudu, które powstały na sierści zwierzęcia. Gdy przejechałam stanowczo, ale niezbyt mocno po boku konia, wokół nas uniosła się mała chmurka kurzu. Zaczęłam się zastanawiać co ten koń robił przez cały czas w boksie. Powoli przestałam widzieć sens by ciągłym myciu go. W końcu i tak po kilku dniach był ujebany jak świnia (nie obrażając świń). Po dziesięciu minutach dokładnego czyszczenia, mogłam podziwiać swoją ciężką pracę. Ashley aż lśnił, ale nie łudziłam się, że w tym stanie zostanie na długo. Osiodłałam wierzchowca. Na całe szczęście ten koń w przeciwieństwie do wielu innych nie robił ze swojego brzucha balona, by utrudnić mi założenie siodła ani nie uciekał łbem przed założeniem uzdy. Kiedy był już gotowy do jazdy, wyprowadziłam go z boksu. Obok mnie stał siwy wałach z Kacprem, moim kolegą. Gdy tylko wyszliśmy ze stajni, usłyszeliśmy krzyk ze strony głównych bram. Ludzie krzyczeli „Zombie! Zombie!”. Spojrzeliśmy na siebie i wskoczyliśmy na wierzchowce aby czym prędzej dojechać do domu po broń albo na pomoc bezbronnym. Po drodze spotkałam ludzi, którzy uciekali w panice przed nadbiegającymi zombie. Na ziemi niedaleko nich leżała mała dziewczynka, która potknęła się podczas ucieczki. Nikt jej nie pomógł. Zawróciłam konia by w ostatniej chwili ją podnieść z ziemi i usadowić za sobą. Pognałam w stronę domu, nie zważając na tłumy ludzi. Koń był na tyle zwinny, że omijał ich jak pachołki. Dojechaliśmy do mojego domu i kazałam dziewczynce zostać w nim i nie ruszać się. Jeden z wielu plusów tego budynku, było jego położenie. Znajdowało się dosyć daleko od głównych bram, przez co zombie nie dotrze do tego miejsca od razu po wejściu do Santari. Chwyciłam łuk i wypełniony po brzegi kołczan oraz swój wielki miecz. Niedaleko mnie pojawiło się kilku innych wojowników. Dołączyłam do nich. Jako jedyna z trzech osób dosiadałam konia, reszta musiała poruszać się na nogach, przez co rozdzieliliśmy się. Kiedy dojechaliśmy do jednych z bocznych ulic, zsiadłam z ogiera by móc łatwiej się poruszać po dachach, co dawało mi znaczną przewagę nad zombi, które poruszały się po ulicach. Szybkim i zwinnym ruchem wspięłam się na najbliższy budynek. Scena, którą zobaczyłam mroziła krew w żyłach. Na ziemi leżały martwe dzieci, kobiety oraz starsze osoby. Duża część zombie dobijała się do domów. Widziałam jak jedna rodzina uciekła na balkon i bezskutecznie próbowali się bronić przed wrogami. Nałożyłam strzałę na cięciwę i wypuściłam ją. Trafiła idealnie między oczy potwora. Wyciągnęłam kolejną i kolejną. Żadna nie chybiła celu. Zużyłam z cztery strzały, ale dzięki temu ta rodzina miała czas by zabarykadować wejście na ich balkon. Zaczęłam strzelać do „żywych trupów”, które szwendały się po ulicach, szukając kolejnych ofiar. Powoli zaczęły kończyć mi się strzały. Jakbym miała wrócić do domu po kolejne zapasy, to zombie zdążyłyby zaatakować kolejne bezbronne osoby. Nagle obok mnie pojawił się zdyszany Kacper z dodatkowym kołczanem w ręku. Widocznie dla niego wspinaczka nie była rzeczą naturalną przez co się chłopak nieźle zmęczył. Podziękowałam za dodatkowe strzały. Wykończyłam wszystkie, które miałam w swoich zapasach i chwyciłam ten od kolegi. Oho, był problem. Były to lżejsze strzały, czyli nie robiły aż tak wielkich obrażeń jak te moje. Jednak lepsze to niż nic. Spojrzałam odruchowo w stronę bramy. Na całe szczęście zamknięto ją przez co już wystarczyło wykończyć tych wszystkich co siało strach w mieście. Zeskoczyłam z dachu, obok Asha. Dosiadłam go by od razu wybiec na główną ulicę. Stukot kopyt zwróciło uwagę wielu zombie, które rzuciły się w stronę konia. Ashley był na tyle wytrenowany, że nie zaczął wierzgać ani stawać dębem jak wiele innych koni. Zachował spokój i zaczął biec przed siebie. Nie byłam pewna, w którą stronę by jechać. Uznałam, że powinnam zajechać do zbrojni po dodatkowe strzały. Byłam w stanie je wszystkie zużyć w mgnieniu oka. Nagle zauważyłam, że w całej hordzie znalazło się kilku szybszych zombiaków. Kazałam ogierowi biec przed siebie a sama cała się obróciłem się o 180° by siedzieć w przeciwnym kierunku jazdy. Za jednym razem wyjęłam pięć strzał, jednak tylko jedną nałożyłam na cięciwę. Cztery trzymałam w pogotowiu w dłoni. Czekałam na odpowiednią chwilę. Gdy tylko nadszedł znaleźli się dosyć blisko wystrzeliłam jedną strzałę a nałożenie kolejnej i wystrzelenie zajęło mi sekundę. Co prawda nie zabijałam tymi strzałami zombie, jednak większość strzał trafiała ich w głowę. Kiedy dojechałam do zbrojni poprosiłam o jeden kołczan ze strzałami. Gdy zaczęli się pytać jakie podać, odpowiedziałam, że byle jakie, byleby leciały prosto. Horda zombie coraz bardziej się zbliżała. Płynnymi ruchami wyciągałam strzały i wystrzeliwałam je w stronę nadchodzących wrogów. Strzelanie z łuku była jedyną rzeczą, w której przewyższałam swoją siostrę, Yennefer. Obie mamy dobrego cela, jednak byłam znaczniej szybsza a moja celność przy tym nie malała. Jednak coś ten morderczy trening z ojcem dawał. Do walki przyłączyła się znaczna większa część wojowników, przez co zombie traciło przewagę. Gdy stwierdziłam, że nie będę już potrzebna do walki, ponieważ znalazło się kilku bardzo doświadczonych wojowników. W dodatku... przez to skupienie na strzelaniu, zużyłam bardzo dużo swojej energii. Mogłabym powiedzieć, że mózg mi się przegrzał. Wypuściłam ostatnią strzałę, która już niestety nie zabiła zombie. Przemęczenie dawało już znać. Nie mogłam się już skupić na dokładnym strzelaniu. Ścisnęłam łydkami konia, który pobiegł galopem w stronę stajni... Musiałam odpocząć z godzinę. To był efekt uboczny mojego mocnego skupienia się na szybkim i dokładnym strzelaniu. Jednak nie przejmowałam się tym, najważniejsze było to, że nie zginęło za wiele cywilów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy