,,Co sprawiło, że udało ci się przeżyć", huh.. Clark pochylił się do
przodu, pozwalając krzesłu opaść i uderzyć o płytki pomieszczenia.
Powoli oparł łokcie na stole i splótł palce dłoni, patrząc w zimne,
fioletowe oczy rozmówcy. Posłał mu wredny, pewny siebie uśmiech i
parsknął lekko, na chwilę przymykając powieki. Nie chciało mu się
opowiadać historii stulecia, ale coś powiedzieć musiał. Zależało mu na
dobrym śnie tej nocy, a to czy zostanie, to się zobaczy.
- Nie trudno was znaleźć - zaczął, poruszając się lekko na krześle. - I
niekoniecznie chciałem was znajdywać, po prostu trafiłem na podejrzaną
przeszkodę na swojej drodze.. kiedy oddacie mi broń?
- Kiedy upewnimy się, że nie stanowisz zagrożenia - Anthares odparł
młodemu detektywowi formułkowo, bez emocji. Widać było jednak, że jego
cierpliwość się kończy i chce mieć to za sobą, ale co to obchodziło
bruneta? On miał czas i chciał przetestować rozmówcę. Spojrzał w bok
ponownie odchylając się na krześle i krzyżując ręce za głową.
- Bez herbaty średnio bierze mnie na rozlewność, ale.. - mruknął coś do
siebie i znowu skupił spojrzenie oraz uwagę na gościu, który go
przesłuchiwał. Oboje trwali w pewnej walce o dominację w sytuacji, a
jedno słowo mogło posypać jego plany odpoczynku, dlatego nieco spasował.
- Odszedłem od poprzedniej grupy.
- Była liczna? Kiedy? - kolejne nudne pytania, równie nudnym tonem
głosu, który przypominał mu tych wszystkich korporantów za czasów pokoju.
Zamyślił się.
- Cóż, trudno powiedzieć, było nas może dwudziestu - policzył w myślach. - Nie liczę dni.
Nastała nieprzyjemna cisza, podczas której oboje nad czymś myśleli.
Oczywiście skłamał, że nie liczył, bo gdyby jednak znali tamtych
debilów, mogliby poczuć się zagrożeni. Jedna rzecz której się nauczył,
to brak zaufania do ugrupowań. Jeśli już do jednego należysz to wiesz,
że śmieci twojego zachowania bez względu na okoliczności, zawsze przejdą
do następnych towarzyszy. W tym wypadku mogło być podobnie.
- Słuchaj, nie jestem byle wieśniakiem który posra się ze szczęścia, bo
zamkniesz go w bezpiecznym pokoiku - zirytowany przerwał ciszę i
wyprostował się. - Należałem do dwudziestoosobowej grupy ludzi
wojskowych, policji i zwykłych dzieciaków. Przetrwaliśmy razem ile się
dało, a potem poszedłem w świat, bo ich zmasakrowano. Doskonale znam się
na zarażonych więc wiem jak sobie radzić. Albo ufacie na słowo, albo
mnie wypuszczacie. Broń wraca pierwsza.
Nie czuł się swojo bez chociażby noża, toteż zaakcentował ostatnie
słowa, całej wypowiedzi nadając charakter cichej groźby. Mówił cicho i
stanowczo. Widząc, że mężczyzna dalej bawi się w obserwatora i
myśliciela, podniósł się z wolna i poprawił sweter, przechadzając się po
pokoju, co pozwoliło mu się nieco uspokoić. Może za długo był sam bez
towarzystwa innych ludzi, a teraz gdy faktycznie miał się dogadać,
puszczały mu nerwy. Oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na klatce
piersiowej.
- Chciałbyś zostać, czy planujesz odejść - wreszcie, odezwał się
Anthares, sam wstając. Clark zmierzył go spojrzeniem i odepchnął się.
- Odpowiedź chyba znasz. Chcę się porządnie wyspać i coś zjeść. Czy zostanę to kwestia waszej gościnności.
Mówiąc to, zbliżył się mocno do szatyna z obojętnym wyrazem twarzy. Byli
teraz tak blisko siebie, że detektyw spokojnie mógł się z nim
poszarpać, ale zamiast tego, stali prosto i bez większych wrażeń, gapili
się na siebie oceniająco.
- Pozwolisz, że odbiorę swoją własność i ktoś pokaże mi, gdzie znajduje się wolny pokój.
| Anthares? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz