Siedziałam przyczajona na parapecie okna niemal w całości pozbawionego
szyby. Jedynie małe odłamki sterczały gdzieniegdzie ze spróchniałej
okiennicy. Czekałam na odpowiedni moment by wyskoczyć i po
przebiegnięciu ulicy wskoczyć do kolejnego domu. Byłam na dzikim
terenie, pozostałościach podmiejskiego osiedla. Przyciskałam do piersi
karabin, delikatnie trzymając palec wskazujący na spuście. Dyszałam z
przejęcia i strachu. Stres, wielogodzinny wysiłek i niewyspanie dawały
powoli o sobie znać. Przetarłam załzawione oczy i starałam się skupić,
choć ból głowy rozsadzał mi czaszkę. Kątem oka dostrzegłam ruch i
usłyszałam głuchy warkot.
- Cholera – syknęłam i zeskoczyłam na podłogę. Wcisnęłam się pod
parapet i tak skulona nasłuchiwałam. Warczenie przerodziło się w
przeraźliwe wycie, jakby zajęczało tysiąc potępionych dusz prosto z
piekieł. Z trudem przełknęłam ślinę i przymknęłam oczy. Serce waliło mi w
piersi, jakby starało się wyrwać na wolność. Doskonale wiedziałam, co
czai się przed domem. Wiedziałam też, że nie dam rady pokonać tego sama.
Otworzyłam oczy. Gdy białe plamki zniknęły z pola widzenia poruszyłam
odrętwiałym ciałem, by przywrócić krążenie krwi. Poprawiłam prawie pusty
plecak, zapinając kieszenie i sprzączki. Wzięłam głęboki oddech i wolno
wypuściłam powietrze przez usta.
- Na trzy – szepnęłam do siebie. Odliczyłam w duchu i skoczyłam. Przez
ułamek sekundy widziałam przerażające szczęki, które rozwarte czekały na
mnie. Poczułam na nodze ciepło oddechu, gdy olbrzymi pies kłapnął
zębami tuż przy moim udzie. Z duszą na ramieniu, a w zasadzie, gdzieś
szybującą w oddali, skoczyłam do ruin. Słyszałam za sobą gardłowe
odgłosy i tupot czterech olbrzymich łap. Obejrzałam się na moment i
natychmiast gorzko tego pożałowałam. Potwór był coraz bliżej, wzniecał
za sobą tumany kurzu, a jego pazury młóciły powietrze by po chwili
zderzyć się z ziemią, wydrapując w niej głębokie szramy. Przyspieszyłam
trochę, ale niemal natychmiast zwolniłam do truchtu. Czułam jak każdy
mięsień napina się od wysiłku, płuca płoną bólem. Oddychałam ciężko,
rozpaczliwie łapałam powietrze przez usta. Wtedy jakaś silna ręka
pociągnęła mnie za rękaw w bok. Mimowolnie krzyknęłam, czyjaś dłoń
zacisnęła się na mojej twarzy, tłumiąc dźwięk.
- Nie ruszaj się – szepnął głos. Odsunął się ode mnie, a ja skuliłam
się w kącie, starając się uspokoić. Postać wyjrzała zza ściany. Po
chwili odetchnęła i odwróciła się do mnie.
<Ktoś chce odpisać?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz