niedziela, 17 grudnia 2017

Od Norishiko CD Yosuke

Leniwie przeniosłam spojrzenie na mężczyznę, który z niezadowoloną miną patrzył na mnie z góry. Przewróciłam oczami, warcząc pod nosem coś o tym, że musimy wracać i ruszyłam z powrotem do celi, wymijając uprzednio niebieskowłosego. Nie miałam ochoty znowu czekać na niego przez piętnaście minut, dlatego stawiałam kroki nieco wolniej niż w drugą stronę, jednak nie na tyle, by chłopak się o tym zorientował. Zwyczajnie wyznaczyłam sobie bardziej krętą drogę, udając, że zaglądam do ciemniejszych zakamarków ulicy.
Taki spacer sprzyjał napływowi myśli, które uparcie kręciły się po moim umyśle, nieważne jak bardzo chciałam je odgonić. Dotyczyły one przede wszystkim nieśmiertelników, a konkretniej mówiąc imion i nazwisk na nich wygrawerowanych. Nim ta przybłęda mi je wyrwała, zdążyłam przejrzeć znaczną część z nich. Pojawiło się tam kilka znajomych imion i przynajmniej trzy nazwiska, które wywarły na mnie dziwne wrażenie, że powinnam je znać, skądś pamiętać albo przynajmniej kojarzyć. Jednak ani nie miałam pojęcia, o które dane konkretnie chodziło, ani skąd powinnam je znać. W moim umyśle krążyły tylko imiona i nazwiska, czasem rozmazane twarze, ale na pewno nie łączyły się one z tymi nazwami.
Nie wiedzieć czemu ogarnął mnie z tego powodu smutek. To dlatego, że nie potrafiłam sobie przypomnieć, którego z nich znałam, o ile faktycznie tak było? Czy może dlatego, że nie umiałam umiejscowić tej osoby w swoim życiu ani nawet nadać jej wyglądu? Pokręciłam głową, przykładając dłoń do czoła. Zbyt wiele rzeczy nadszarpnęło moją pamięć, marne szanse na przypomnienie sobie czegokolwiek...
Zatrzymałam się przed budynkiem, z którego jakiś czas wcześniej zabrałam mężczyznę do lekarza. Zaczekałam aż ten łaskawie wczłapie się do środka, po czym weszłam za nim, uprzednio wołając znajomą osobę z ulicy. Niewysoka czerwonowłosa dziewczyna przyszła do mnie w podskokach, spoglądając ciekawie na niebieskowłosego, który znowu siedział za kratami i wyglądał jakby miał za chwilę co najmniej zemdleć. Uniosłam lekko brew, widząc zainteresowanie młodej dziewczyny tymczasowym mieszkańcem, ale darowałam sobie komentowanie tego.
- Aria, popilnuj go przez chwilę. Muszę pójść po swoją porcję jedzenia. - Mruknęłam, odwracając się na pięcie z zamiarem natychmiastowego opuszczenia pomieszczenia. Nie było mi to jednak dane, gdyż dziewczyna w warkoczykach złapała mnie sprawnie za nadgarstek, ciągnąc lekko w swoją stronę.
- Też miałam iść! Jeśli nie odbiorę swojej porcji w ciągu pięciu minut, to przepadnie. - Zawyła żałośnie, uwieszając się na mojej ręce. Przewróciłam oczami, wyswobadzając rękę z jej uścisku. Jak na tak młodą i niewielką istotę była stosunkowo silna.
- Tobie też przyniosę, tylko z nim zostań. I nie rozmawiaj, jest więźniem. - Na to określenie mężczyzna jedynie prychnął, a ja nie mówiąc już nic więcej wyszłam na ulicę, zwracając swoje kroki ku stołówce.
Do celu swojej podróży dotarłam w ciągu kilku minut, zapewne gdybym wdawała się w zbędne rozmowy z innymi lub niespiesznie stawiała kroki, zajęłoby mi to dużo więcej czasu. Jednak chciałam mieć to już za sobą, odbieranie swojej i Arii porcji, przebywanie między ludźmi, a w szczególności pilnowanie tego ignoranta. Jakbym nie miała lepszych rzeczy do roboty, no naprawdę Mobius...
Jak na zawołanie, gdy tylko przekroczyłam próg stołówki, mój wzrok padł na szarowłosego, który w samotności spożywał swoją porcję. Nie wyglądał jakby się spieszył czy nawet cieszył, a choć nie rozmawiałam z nim zbyt często, zdążyłam zauważyć, że to coś na wzór jego wizytówki - uśmiech. Ten charakterystyczny, którym obdarzał wszystkich, nawet jeśli nie było najlepiej. Ale teraz się coś zmieniło, odkąd nasz przywódca przepadł bez wieści.
Mruknęłam cicho pod nosem i ruszyłam do punku rozdawania żywności, gdzie białowłosy wręczył mi dwie porcje, moją i Arii. Teoretycznie nie powinien tak robić, jednak przekonałam go, że jedzenie na pewno trafi do swojej właścicielki. Kiedy opuszczałam stołówkę, przeszłam obok Mobiusa, który zatrzymał mnie, pytając z kim zostawiłam nowego.
- Z Arią. - Odparłam krótko, mierząc go uważnym spojrzeniem.
- Z Arią? - Powtórzył, unosząc przy tym brwi, na co ja tylko wywróciłam oczami.
- Miałam prosić ją, żeby przyniosła mi jedzenie? Nie dostałabym nawet jednej trzeciej. - Prychnęłam, wychodząc z pomieszczenia, tym samym zostawiając taktyka samego z jedzeniem.
Do prowizorycznego aresztu wróciłam równie szybko, już na wejściu wręczając zapatrzonej dziewczynie jej porcję. Była tak pochłonięta przez myśli, że w pierwszej chwili nie zrozumiała, co trzyma w rękach. Po krótkiej wymianie zdań, czy na pewno nic nie zjadłam z jej porcji, Aria wróciła do swoich obowiązków, zostawiając naszą dwójkę samą.
Z cichym westchnieniem odwróciłam się do mężczyzny, ciągnąc jedną ręką kraty, by cela się otworzyła. Różnokolorowe oczy obserwowały mnie uważnie, jednak ich właściciel prawdopodobnie stwierdził, że nie stwarzam żadnego zagrożenia, gdyż nie raczył nawet drgnąć. Zaciskałam palce na metalu tak mocno, dopóki nie zaczęło mnie to boleć, dopiero wtedy odpuściłam i z ponurym wyrazem twarzy, rzuciłam więźniowi reklamówkę z jedzeniem.
- Na co mi to? - Popatrzył na przedmiot leżący na jego kolanach, jakby to był odcięty świński łeb.
- Żebyś nie zdechł z głodu przez noc. - Syknęłam, zatrzaskując wejście, po czym wskoczyłam na resztki kamiennego parapetu. - Zjedz cokolwiek, bo nie dożyjesz swojego wyjścia.
Sięgnęłam ręką swojego beretu i naciągnęłam go na oczy, by ochronić je przed światłem padającym na mnie z ulicy i zapewnić sobie jako taką ciemność.
- Innym bardziej się to przyda.
- To ty zdychasz za kratami. Przemyśl to lepiej. - Uniosłam na moment nakrycie głowy, by spojrzeć na niebieskowłosego, po czym nasunęłam beret na nos i zupełnie zignorowałam przybłędę, pogrążając się powoli we śnie.
~*~
Całą noc przesiedziałam na parapecie, z czego przespałam może trzy godziny, gdyż obudził mnie ten sam sen co zwykle. Tyle czasu już minęło, a to wspomnienie nadal mnie nęka i nie chce odpuścić. Może gdybym wtedy postąpiła inaczej, nie zgodziła się go zabić... Pokręciłam głową, chcąc odgonić od siebie wspomnienie zakrwawionej twarzy.
Na ulicy już od wschodu słońca kręcili się ludzie. Nie musiałam ich widzieć, by wiedzieć, że każdy załatwiał z rana swoje sprawy, by potem w pełni, lub nie, oddać się obowiązkom, jakie nakładała na niego jego funkcja. Większość z nich spieszyła się na śniadanie, by odebrać je jak najszybciej i dostać, teoretycznie, lepsze porcje. Na samo wspomnienie o śniadaniu, zaburczało mi w brzuchu, przez co podciągnęłam kolana pod brodę, nie chcąc dać tej satysfakcji niebieskowłosemu, który nie spał od dobrej godziny.
W pewnym momencie moich uszu doszły charakterystyczne kroki, którym akompaniowało brzdękanie metalu. Mobius. Cierpliwie czekałam, aż taktyk dojdzie do budynku i przekroczy jego próg. Kiedy się tak stało, a białowłosy odchrząknął, domagając się mojej uwagi, leniwie uniosłam swój beret i spoglądając niby to zdziwionym spojrzeniem na mężczyznę, odparłam.
- Och, to ty, Mobius. Nie spodziewałam się ciebie. Co cię tu sprowadza? - Posłałam mu przy tym przesłodzony uśmieszek, na którym ten zdążył się już bardzo dobrze poznać, dlatego nawet nie próbował wdawać się ze mną w dyskusję. Zdążył zauważyć, że takie rozmowy przysparzają mi ogrom frajdy. Ależ jesteś dziś złośliwa, Nori...
- Nie zmieniłeś zdania, prawda? - Taktyk zwrócił się do więźnia, zupełnie ignorując moją osobę i moje pytanie. Mężczyzna za kratami poruszył się niespokojnie na krześle, jakby dopiero teraz zorientował się, że całą noc przesiedział na krześle w jednej pozycji.
- Nie. - Krótka, zwięzła odpowiedz, a rozwiązywała tyle problemów.
- W takim razie, Nori, odprowadź go do bramy. - Rzucił komendę na odchodnym i zniknął, nim zdążyłam zsunąć się z parapetu. Jak zwykle nie miałam nic do gadania, nawet jeśli rozkaz mi się nie podobał. Z drugiej strony, dyscyplina, coś czego brakowało mi w "poprzednim" życiu, jeśli mogę to tak nazwać.
Prychnęłam, przewracając oczami i wyszłam na ulicę, otwierając uprzednio więzienne kraty. Jak zwykle droga ciągnęła się w nieskończoność, a to ze względu na tego przybłędę, który nadal człapał bez życia. Przez drogę nie rozmawialiśmy za wiele, pytał jedynie o spis ludności, na co prychnęłam, szczerze rozbawiona.
- Na pewno nie ma dostępu do niego ktoś taki jak ty.
Zatrzymaliśmy się dopiero paręnaście metrów przed bramą. Dzielił nas spory dystans, jednak było ją widać wyraźnie, podobnie jak konia tej przybłędy i osobę, która go trzymała. Wiatr wiał nam w plecy, jakby próbując wypchnąć za mury bezpiecznego miasta.
- Jesteś pewien, że chcesz tracić życie na szukanie czegoś, co zapomniało, że umarło? - Spytałam spokojnie, mrużąc lekko oczy. O dziwo w moim głosie nie było ani krzty złośliwości czy jakiegokolwiek innego negatywnego uczucia. Ot, zwykłe pytanie, jakie zadaje się komuś znajomemu, kiedy wie się, że chce on zrobić jakąś głupotę. Po kilku sekundach zorientowałam się, jak zabrzmiały te słowa, dlatego dla równowagi, prychnęłam z pogardą i odwróciłam się na pięcie. - Trafisz do bramy, miłej śmierci życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy