Przez cały ostatni tydzień nie wychodziłam za bardzo z pokoju,
jedynie po jedzenie i dwa razy na zwiady z niewielką grupą ludzi. O
dziwo nie było to spowodowane moim samopoczuciem, a stanem zdrowotnym
jednej z moich współlokatorek, która mimo iż ledwo zipała z powodu
gorączki i kaszlu, uparcie twierdziła, że wszystko z nią w porządku i
nie pozwalała zawiadomić mi lekarza. Ani nikogo innego, kto byłby w
stanie jej pomóc. Cały czas tylko fuczała na mnie i Sheilę, kiedy choćby
nawiązywałyśmy w naszej rozmowie do lekarzy.
W końcu po sześciu dniach obie miałyśmy dość tego ciągłego zawodzenia
Marshy i kiedy poszłam odebrać ze stołówki jedzenie dla siebie i
współlokatorek, zahaczyłam jeszcze o mieszkanie lekarza, zostawiając mu
adres pokoju. Liczyłam, że mężczyzna będzie taki dobry i pojawi się w
miarę szybko. Oczywiście o całej sytuacji została powiadomiona tylko
Sheila, gdyby zielonowłosa się dowiedziała, chyba wyskoczyłaby przez
okno, nawet jeśli nie mogłaby utrzymać się na nogach.
Siedziałam na swoim łóżku, próbując skupić się na tekście w książce,
jednak przez kaszel i pojękiwania Marshy trudno było mi to zrobić.
Zerknęłam szybko na wysoką brunetkę, która już dobre dwie godziny temu
dała sobie spokój z rysowaniem i teraz siedziała na fotelu z głową
zwisającą z siedzenia. Z reguły byłam cierpliwym człowiekiem, jednak z
każdą nieprzespaną nocą robiłam się coraz bardziej poddenerwowana,
podobnie zresztą jak dwie pozostałe dziewczyny.
Nagłe pukanie do drzwi sprawiło, że obie z Sheilą podskoczyłyśmy,
tyle że ona spadła z fotela i wylądowała plackiem na ziemi. Tłumiąc
zmęczony śmiech w gardle, podeszłam do drzwi, otwierając je prawie
natychmiast. Moim oczom ukazał się wysoki czarnowłosy chłopak z miłym
uśmiechem na ustach. Nie byłam do końca pewna, czy to właśnie u niego
byłam, rozmowa odbyła się *przez drzwi*.
- Czy tu mieszka... Hoof? Heff... Haff...- mężczyzna zerknął na
karteczkę trzymaną w dłoni i próbował cokolwiek z niej wyczytać.
Uśmiechnęłam się pod nosem; słyszałam, że lekarze mają nieczytelne
pismo, ale żeby aż tak? Uniosłam dłoń do twarzy, by ukryć pod palcami
delikatny uśmiech, który z każdą próbą odgadnięcia nazwiska Marshy
stawał się coraz szerszy.
- Huff. - W końcu zlitowałam się nad męczącym się lekarzem i gestem ręki zaprosiłam go do środka.
- Ach, tak, Huff. To ty? - Zmierzył mnie badawczym spojrzeniem
specjalisty, zatrzymując je na moment na mojej szyi, na której widniało
rozcięcie, zaklejone pseudo plastrem z kawałka szmaty i taśmy klejącej.
Odchrząknęłam i szybko zakryłam je kołnierzem koszulki, wskazując ręką
na łóżko. Puste łóżko.
- Nie, to jest Mar... - Urwałam raptownie, widząc rozkopaną pościel. -
Sheila, gdzie jest Marsha? - Przewróciłam spojrzenie na wysoką postać
opierającą się o parapet okna.
- Znowu wlazła do szafy. - Mruknęła, wzruszając ramionami. Jakby dla
potwierdzenia jej słów, zza drewnianych drzwi doszedł nas kaszel i
jęknięcie w stylu *dlaczego mnie to spotyka*. - Nie musisz jej leczyć i
tak się nie da. Na twoim miejscu uśpiłabym ją na tydzień...
Przewróciłam oczami, podchodząc do wielkiej drewnianej skrzyni.
Początkowo zielonowłosa stawiała opór, którego spodziewali się wszyscy,
jednak lekarz był na tyle sprytny, że przekonał ją, że warto wyjść z
szafy i dać mu się zbadać.
Obie z Sheilą z podziwem przyglądałyśmy się jak czarnowłosy wypytywał
Marshę o dolegliwości i inne potrzebne mu rzeczy i otrzymywał pełne
odpowiedzi, niezawierające gróźb, warknięć i pomruków. Uważnie
obserwowałam postać lekarza, zapisującego starannie notatki na kawałku
papieru.
Po około piętnastu minutach cała sprawa była załatwiona, czarnowłosy
stał już przy drzwiach razem ze mną. Mówił coś o jakichś lekach i że mam
po nie do niego przyjść, a potem pilnować, żeby panna Huff przyjmowała
je regularnie i w odpowiednich ilościach. W czasie tego monologu
uzmysłowiłam sobie, że gdyby tylko zmienić mu ubranie i wcisnąć w ręce
typową walizeczkę pełną lekarstw, mężczyzna wzorowo odegrałby rolę
lekarza w jakimś czarno-białym filmie.
Na koniec pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, że rozumiem
instrukcję i będę się do nich stosować. Kiedy mężczyzna chciał już
wyjść, złapałam go za rękaw czarnej koszuli, ściągając jego uwagę i
spojrzenie na siebie. Zerknęłam ukradkiem w stronę pokoju, gdzie obie
dziewczyny pogrążone były w swoich zajęciach i zdawały się nie poświęcać
nam ani grama swojej uwagi.
- Masz w domu zwierzęta, prawda? - Zaczęłam cichym głosem, może trochę
za cichym, gdyż lekarz musiał się do mnie pochylić, by słyszeć wyraźnie
wszystkie słowa. - Z tego co wiem, to raczej niedozwolone i nie dają dla
nich dodatkowych racji żywnościowych.
Przeniosłam spojrzenie na różowe oczy, które wpatrywały się we mnie z
mieszanką zastanowienia i zdziwienia. Czarne kosmyki osunęły się na
kontrastujące blade czoło, gdy jego głowa zatrzęsła się w potwierdzeniu
moich domysłów.
- Z uwagi na ostatnie wydarzenia, nie miałam zbytniej ochoty, by jeść,
więc zostało mi nieco... - Zerknęłam w stronę swojej torby leżącej za
drzwiami, w której ukryte było całe jedzenie, którego nie spożyłam. -
Jeśli nie masz nic przeciwko chciałabym ci je dać. Mnie raczej nie
będzie już potrzebne. Więc jak? - Uniosłam lekko brew, cierpliwie
oczekując przemyślanej odpowiedzi lekarza.
|Jojen? x3|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz