Po słowach Taigi westchnąłem tak mocno, aż poczułem niedotlenienie.
Jestem dla niej ważny! Zrobiłem piruet ze szczęścia. Czułem motylki w
brzuchu, ale one tam nie latały, tylko wwiercały się jak w obiad. Miałem
ochotę wysłać kobiecie całusa.
Niestety moje jakże utalentowane ruchy, zostały powstrzymane przez ostry
i podłużny ból barku. Z sykiem złapałem się za ramię. Westchnąłem
ciężko. Chyba muszę się w końcu jej posłuchać. Z niechęcią skierowałem
się do budynku, który mieszkańcy Santari, nazywali "szpitalem", ta tę
starą budę. Lubię dbać o swoje zdrowie, ale nie z pomocą lekarzy. Bark
był naprawdę natarczywy, nie podejrzewałem, że będzie to tak bolało.
Jeszcze jakiś czas temu lubiłem ból, czemu teraz wydawał mi się taki,
odrzucający? W sumie kiedyś prawie go nie czułem. Co mnie tak zmieniło?
Nagle przed oczami pokazała mi się czerwonowłosa kobieta. Poczułem jak
rumieńce wkradają się na moją twarz. Zakryłem je prędko dłonią. To chyba
jakiś żart...
~~~
Zapukałem do drzwi, które jak miałem wrażenie, pod tak delikatnym
naporem, prawie runęły na ziemię. Otworzył mi Aspen. Niewątpliwie
przystojny, niższy i nawet zadbany mężczyzna. Spojrzał mi prosto w oczy,
jakby chciał z nich wyczytać co mi jest. Bez słowa się odwrócił i
poklepał dłonią o siedzenie, znajdujące się zaraz obok jego biurka
- Nie krępuj się, wchodź - Powiedział z miłym uśmiechem. Skrzywiłem się
lekko i przeszedłem przez próg - To, co się stało? - Zapytał zakładając
nogę na nogę, przy tym wpatrując się w swoje notatki. Najprawdopodobniej
zapełnione listą nowych leków, która niedawno przywieźliśmy. Chociaż
jak przed chwilą słyszałem, część do niego nie doszła, bo banda debili
zaczęła o nie kłótnie
- Wybiłem bark - Odparłem z westchnieniem i usiadłem na wcześniej
wskazanym mi miejscu - Został już nastawiony, jednak napierdala jak
cholera - Powiedziałem bez owijania co mi dolega. Chciałem dostać tylko
saszetkę leków i ruszyć dalej swoją drogą. Aspen pokiwał głową, jakby w
zamyśle i zakreślił coś w notesie
- Kto Ci go nastawiał? - Zapytał bacznie mi się przyglądając
- Przyjaciel - Odparłem, a chłopak zrobił zdziwiona minę
- Od kiedy kogoś z Santarii uważasz za przyjaciela? - Wyszczerzył się
Aspen, przy tym dając mi polecenie, bym się rozebrał z górnej partii
ubrań
- Uważam tych, którzy na to zasługują - Odwzajemniłem uśmiech, który był
dość arogancki, z jakiegoś powodu nie potrafiłem rozmawiać z tym
mężczyzną. Irytował mnie fakt, że zachowywał się tak, jakby wszystko o
mnie wiedział, a raczej zawsze mówi w taki sposób. Zdjąłem bluzkę. Skóra
w okolicy barku była widocznie zabarwiona na fiolet. Hayato pewnie tak
mocno mną szastał, że się porobiło. Aspen podszedł do mnie i zaczął
bacznie oglądać bark, przy tym go badając zimnymi jak lód rękami
-Dobrze się chłopak spisał, gdyby mu to nie wyszło, kto wie czy nie
musiałbym ci teraz amputować reki - Powiedział lekarz, podczas
smarowania mojego ramienia jakąś maścią, śmierdzącą gorzej od truposzy.
Jeszcze wyglądało jak błoto Shreka. Ohydztwo, już wolałbym walczyć z
bólem. Niechętnie odwróciłem twarz i wytrzymałem tę ala kurację.
Aspenowi nie zajęło to długo, już po chwili wytarł i zdezynfekował ręce,
po czym usiadł na swoim miejscu
- Co to jest? - Charknąłem niezadowolony
- Lek, własnoręcznie robiony - Uśmiechnął się i znowu zaczął coś kreślić
w notesie - Powinno niedługo pomóc - Dodał, a ja to odebrałem za
idealną okazję, by się stąd ulotnić. Wziąłem swoją bluzkę i jak
najszybciej ruszyłem w stronę drzwi, ale nic nie mogło być takie łatwe.
Mężczyzna zatrzymał mnie głośny chrząknięciem - Nie zakładaj tylko na to
bluzki - Powiedział głośno, a ja usłyszałem skrzyp jego krzesła, co
oznaczało, że wstał z miejsca
- Oczywiście, ze nie założę, nie chcę ubrudzić koszuli - Uśmiechnąłem
się i odwróciłem. Podskoczyłem delikatnie, gdy zauważyłem, że jego twarz
znajduje się całkiem blisko mojej. Spojrzałem na niego pytająco, nadal
utrzymując zadowoloną mimikę
- Weź to i smaruj dwa razy dziennie, przez tydzień - Dał mi małe pudełeczko tego błota
- No chyba sobie żartujesz.. - Spojrzałem na niego błagalnie
- Przyszedłeś tutaj, bym Ci ulżył, czy po to byś marudził? - Zapytał podnosząc jedną brew
- Roger... - Machnąłem mu ręką przed twarzą i się ulotniłem. Wyszedłem z
budynku i od razu poczułem szastające mnie pejczem zimne powietrze. Ta i
weź teraz chodź bez koszulki. Boże jak to capi. Spojrzałem na szczelnie
zamknięte pudełeczko, co on tam dodał do cholery? Skrzywiony ruszyłem w
kierunku miejsca, gdzie teraz powinna być Taiga z Hayato. Było to dość
blisko, więc nie musiałem długo czekać, by usłyszeć krzyki ukochanej
dowódczyni. Od razu poczułem jak poprawia mi się humor. Wskoczyłem jak
sarna na schodki prowadzące do pokoju i już po chwili dostrzegłem dość
sporą zebraną gromadę
- A co tutaj tak drętwo? - Wszedłem do pomieszczenia z ogromnym
uśmiechem na twarzy, w końcu bark nie bolał, a przede mną cały dzień!
<Przepraszam, że musieliście czekać Yato? Tai?>
Moje! :D
OdpowiedzUsuń