To był już czwarty dzień wędrówki. Nie znając przyczyny Taiga,
zdecydowała, że tym razem pójdziemy sami. Oczywiście moja głowa
podpowiadała. Mobius coś się szykuje! Pewnie w końcu przestanie zgrywać
niedostępną! Taki chuj. Ciągnie mnie za sobą, z tą samą oschłą miną.
Przecież, jak dalej będzie się bawić w ten teatrzyk, to przestanie
wzbudzać taką aktywność, w moim drogim przyjacielu. Westchnąłem, patrząc
na krocze. Tak, tak, wiem jak Ci ciężko. W pewnym momencie podróży
pochłonęła nas mgła. Stąpałem jak najbliżej dowódczyni, by nie stracić
jej z oczu, na szczęście widoczność sięgała do dwóch metrów. Nagle do
moich uszu doszedł dźwięk łamanej gałęzi. Przyłożyłem celownik do oka,
jednak nic nie mogłem dostrzec. Bez słowa rozdzieliłem się z Taigą.
Patrzyłem przed siebie, widoczność była mimo wszystko marna, jeśli coś
na mnie skoczy, miałem tylko dwie sekundy na reakcje. Nie chciałem także
spowodować żadnego nieoczekiwane dźwięku, dlatego każdy krok był
delikatny i sprawdzał podłoże. W ostatniej chwili zatrzymałem nogę,
powierzchnia była nierówna, nałożyłem jeszcze trochę ciężaru, zginało
się.. gałąź. Zrobiłem dłuższy krok. Nadal na nic nie natrafiłem,
przeszedłem już z dziesięć metrów. Z tej okolicy dochodził dźwięk.
Usłyszałem ciężki i szybki oddech, jednak dobrze wiedziałem jakie
zwierze reaguje tak na stres. Nerwowe uderzenia kopyt. Dopiero wtedy
uświadomiłem sobie, że przede mną stoi czarny jak smoła koń. Widząc mnie
zastygł w bezruchu. Był bardzo zestresowany. Otwarty pysk i rozdęte
chrapy, mówiły za siebie. Koń miał tak szeroko otwarte źrenice, że z
łatwością w tej mgle dostrzegałem białko oka. Zanim zacząłby grzebać
nogą, lub rzucać łbem musiałem go uspokoić. Postanowiłem mówić do
zwierzęcia najdelikatniej jak potrafiłem, wyjąłem przy tym powolnym
ruchem jabłko z torby i skierowałem ku niemu. Pokazując brak złych
intencji, koń się uspokajał, jednak było to za mało. Widząc, że ma
lejce, szybkim ruchem się do niego zbliżyłem i za nie złapałem, tak by
koń nie dał rady stanąć dęba. Owinąłem ręce wokół niego i zacząłem
głaskać. Uspokojenie zwierzęcia zabrało mi parę, długich minut. Przez
ten czas dobrze mu się przyjrzałem. Był wychudzony, nic dziwnego jak na
panujące czasy. Sierść zmieszana z błotem i nie tylko. Moją uwagę jednak
odwróciły dwa napięte głosy. Kiedy odkleiłem się od konia, ten nagle
znowu się do mnie zbliżył. Zdziwiony, znowu ponowiłem ruch, zwierzę
jednak zrobiło to samo. Jabłko które nadal tkwiło w mojej dłoni
podsunąłem pod pysk, a tworzysz zjadł je z smakiem. Uśmiechnąłem się od
ucha do ucha i powoli ruszyłem w stronę głosów. Dobrze wiedziałem, że
ten narwany to dowódczyni, a drugi pewnie właściciel konia, w końcu
gdyby ten zwierzak był puszczony samopas, wyglądałby dużo lepiej. Nie
zajęło mi dużo czasu dotarcie do dwóch "kłócących" się postaci
- Dowódczyni, zobacz, co znalazłem! - Rozradowany przeszedłem koło
mężczyzny, który kurczowo trzymał się innego konia. Puściłem mu oczko i
stanąłem koło mojej muzy. Trzeba było pokazać, że teraz jeden jest już
nasz - Mamy tutaj całe zapasy tego pana - Stwierdziłem otwierając jedną z
toreb, a Taiga rzuciła mi spojrzenie oznajmiające, że zrobiłem kawał
dobrej roboty
- To moje rzeczy - Warknął mężczyzna widocznie niezadowolony z mojego
poczynania, zerknąłem na niego kątem oka i uśmiechnąłem się przyjaźnie
- Łaaa katany! - Wyjąłem dwa miecze, które tkwiły w pochwach - Większość
osób się niby posługuje, haaa chyba nikt nie rozumie potencjału jaki
drzemie w tych cackach.. - Wskazałem na moje strzelby z tłumikami, ale
nie rozczulałem się nad tym długo i moje poszukiwania trwały nadal. Nie
lubiłem być tym złym, co grzebie w cudzych rzeczach, zawsze była to
Taiga, ale co ja poradzę, że akurat była zajęta?
- Zostaw to - Usłyszałem oschłe ostrzeżenie
- Zamknij się - Syknęła Dowódczyni - Albo zabiorę Ci drugiego konia siłą
i przerobię na smaczny obiad, dla mieszkańców Santarii - Brunetowi
ewidentnie nie podobały się te słowa, gdyż mocno się spiął. Zrobiłem do
Taigi dzióbek, szepcząc, że to było bardzo okrutne, w końcu facet musiał
być do nich bardzo przywiązany
- A zanim zadasz to pytanie - Spojrzałem na mężczyznę z kataną pod
krtanią - Jesteśmy z Santarii, miasto bezpieczne od zagrożeń, otoczone
murem i kolczatką, każdy ma przydzielone stanowiska i tak właśnie ta
wredna zołza obok mnie to Dowódczyni - Przedstawiłem moją towarzyszkę
- Zauważyłem - Odparł krótko, co chwilę dokładnie nas lustrując
- Chcesz iść z nami? - Uśmiechnąłem się, dając przy okazji Taidze listę
rzeczy, które znalazłem w torbie faceta, wystarczający łup, jak na tyle
dni wędrówki. Rzeczy, które znaleźliśmy, do tej pory, schowaliśmy w
jednym z pojazdów pod siedzenia. Konie natomiast, idealnie przydadzą się
do transportu
- Wolę nie - Zacisnął dłoń na lejcach brązowego ogiera
- Ciepły posiłek... woda.. - Pociągnąłem temat, próbując zachęcić, na co
Taiga jedynie pokiwała przeciwnie głową, że znowu robię coś bez jej
zgody
- Zwyczajnie zostawcie mnie i moje konie w spokoju - Jak zawsze naiwne
podejście, spotkanie ludzi, zawsze kończy się dewastacją u którejś ze
stron, no przynajmniej to jedna z dwóch ścieżek do wyboru, w naszym
przypadku
- No tu jest problem, nie chce zabrzmieć jak szantażysta, ale albo z
nami idziesz i zatrzymujesz konie, albo nie i je Ci zabierzemy, a Ciebie
zostawimy z butelką wody i dwoma puszkami kukurydzy - Uniosłem
delikatnie ręce ku niebu, wzruszając przy tym ramionami. Chłopak
milczał, zacisnął mocno szczęki i patrzył na na z dość widoczną zawiścią
- To bez sensu, chodźmy dalej - Fuknęła Taiga
- Tai! Musimy już wracać - Przewróciłem oczami, przyciągając przy tym jej uwagę
- Czemu niby? - Kobieta spojrzała na mnie, czekając na kolejną głupotę, którą palnę
- Widzisz jak wyglądam...? - Pokazałem ubrania, które były całe ubłocone
przez wcześniejsze czułości z koniem - Chyba nie chcesz bym chodził w
takim stanie...
<Tai? Anthares?>
Biorę to na siebie~ Tai ^^
OdpowiedzUsuń