Szedł pośród ulic, oświetlany wręcz śnieżnobiałym światłem księżyca,
rzucanym leniwie z góry. Nadal nie potrafił zdobyć się na wzrok
spoczywający w gwiazdach, znowu uczucie wirowania, spadania i Bóg wie
jeszcze czego, zjawiłoby się. Prawdziwym cudem byłoby, gdyby
dolegliwości nie pokazały się tak, jak to zwykle miały w zwyczaju robić.
Oczywiście, gdy tylko im na to pozwalał. Czyli zawsze, gdy jednak
chciał spojrzeć na nocne niebo. W dzień czasem też się tak działo, ale
skutki były o wiele mniejsze, niż te podczas drugiej "strefy czasowej"
doby. Z półuśmiechem obserwował wszystko wokół, jakby spodziewał się
napadu zombie, które chcą pożreć nie tylko jego mózg, ale również całe
ciało. Powoli, jakby delektując się jego bólem i cierpieniem. Ich
obecność działałaby jak strzykawka w ramieniu ze środkiem pobudzającym,
nie pozwalającym zasnąć, nawet zmrużyć oka. Mimo umierania nie byłby w
stanie stracić przytomności, przynajmniej przez o wiele dłuższy czas,
niż gdyby działoby się to normalnie. Oczywiście normą wcale to nie jest.
Bo od kiedy ciało rozrywane na strzępy jest codziennym widokiem? Tak,
teraz wielu by się kłóciło. Tłum wściekłych ludzi twierdziłby, że
przecież to jest jednak codzienny widok. Widzieli swoje dzieci,
rodziców, innych członków rodziny, przyjaciół, pupili oraz innych,
nieznajomych ludzi, jak padają martwi na bruk, by potem podnieść się i
włączyć do wiecznej tułaczki. Lub nigdy tego nie zrobić. No tak, ból
wszechobecny, nigdy nikogo nieopuszczający. Rozumie, że to trudne. Ale
osoby, które ciągle myślą stracie są na prawdę męczące. Samolubne jest
to, jeśli się myśli, że samemu poniosło się szkody. On też je poniósł,
ale nie ma myśli samobójczych, nie rzuca błagalnych spojrzeń na innych,
chcąc wyrwać się z tego wszystkiego. Z rzeczywistości oraz przeszłości.
Niektórzy nawet już nie są w stanie odróżnić tych dwóch czasów,
teraźniejszości oraz tego, co już minęło. Zalewani falą żałości, gniewu,
żalu, smutku, wręcz rozpaczy panicznego lęku, bólu i nie wiadomo
jeszcze czego, myślą, że to trwa teraz. Ale to już minęło, a oni tylko
użalają się nad sobą. Straty mogą być wręcz powalające, ale po co ciągle
się obwiniać, po co bez przerwy trwać w przekonaniu, że już nigdy nie
zobaczy się bliskich ci osób? Przecież może kiedyś natkniesz się na nie
błądzących bez celu po puszczy, lesie, górach, czy w jakimkolwiek innym
miejscu.. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, musi to zapamiętać, tak od
dzisiaj będzie pocieszał ludzi. "Może jeszcze kiedyś ich zobaczysz, jak
błądzą w poszukiwaniu mózgu w dziczy".
Wstał rano, równo o świcie. Energia go roznosiła, jakby ta kawa
odmieniła wszystko. Nawet krew płynącą dotychczas powoli, smętnie,
niczym leniwy nurt potoku gdzieś dziesięć kilosów dalej, tymczasem
rozkręca imprezę w stylu Gangnam Style. Po całości, na długość i
szerokość. Ubrał świeższe ubrania, po czym udał się do stołówki.
Otrzymał kromkę chleba, mniam. Zjadł w pośpiechu, jego żuchwa pracowała
systematycznie i bez jakiejkolwiek pomocy umysłu, oczywiście w
przenośni. Po prostu automat. Rozejrzał się na boki. Megan, czy wciąż
śpi? Jeśli tak, to zaserwuje jej taką pobudkę, że ogień strawi nie tylko
jego, ale i pół miasta. Z głupawym nastrojem ruszył w stronę jej
mieszkania. Droga nie zajęła mu długo, jakieś pięć minut. Pomijając
fakt, iż się zgubił. Nie jest tutaj długo, a do tego ostatnio dostawał
się do niej z zupełnie innego miejsca. No ale cóż, jakoś trzeba
przetrwać. Nawet nie spoglądał na przechodzących ludzi obok, to nie jego
sprawa kim są, co robią i po co. O ile nie mają jedzenia, bo szczerze,
zjadłby nie jedną kromkę, a całą beczkę zielonych jabłek i popił
podobną, tyle że zapełnioną kawą z mlekiem. O Boże, marzenie. Do tego
szarlotka, stos hamburgerów, frytek, puszek z colą, czekolady o
przeróżnych smakach ( oprócz gorzkiej i z rodzynkami ), lodów, kebabów i
wszystkiego, co kocha. I nie może dostać, co za ironia... Żachnął się.
Nie ma jej. To gdzie jest? Już gdzieś poszła? Czy ona robi to specjalnie
bo wie, że będzie jej szukać? Znajdzie ją, o tak.
No, więc cel został postawiony i wykonany, niczym najwyższej wagi
rozkaz, którego niewypełnienie grozi śmiercią a wynagrodzenie za
odwrotny skutek, toną jedzenia wymienionego powyżej. Bez daty ważności
ograniczającej wszystko co piękne. I smaczne, ale zwykle jedno współgra z
drugim. Włóczył się dość długo, słońce zdążyło już zwiastować południe,
mijał budynki, których farba odchodziła w bardzo nienaturalny sposób,
połamane cegły oraz te w całości, porozrzucane niedbale po okolicy,
uschnięte rośliny oraz te żywe, jak wysokie bluszcze porastające
wszystko i tak na prawdę dodające tego czegoś... Kocha rośliny, to fakt.
Ale sposób, w jaki te zielone liście i cienkie łodygi są usadowione na
murach, ścianach, filarach i wszystkim innym, jest wyjątkowy.
Kontynuując, znalazł Megan. Szła przed siebie drogą, którą przemierza
również jakąś godzinę temu. I dwie. Zdeterminowany nie da za wygraną,
czyż nie? Nie. Prościej jest spać i jeść, ale tutaj nie ma zbyt dużego
wyboru menu.
- Oszukujesz, mieliśmy się spotkać! - zawołał na powitanie niczym małe
dziecko, ale nie przeszkadzało mu to. Odwróciła się wpierw z pytającym
wyrazem twarzy, potem jednak parsknęła.
- To twoje słowa - oznajmiła, przewrócił oczyma. Co z tego, że to on to
powiedział? Prawie się zgodziła, więc powinna... nie w zasadzie nic nie
powinna. Taki odruch myśli, jak to się mówi. Nie, tego też się nie
mówi... Westchnął.
< Megan? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz