Spojrzał zmieszany na odchodzącą w pośpiechu kobietę, uśmiechając się
niby ze zrozumieniem. Jednak w rzeczywistości nie tak do końca wszystko
pozostało dla niego jasne. Wino w butelce podpowiadało, że albo wieczór
był zaplanowany na jeden z tych romantycznych, albo też jedno z nich
piło, podczas gdy pojawiło się drugie. Kazano mu przyjść do domy
dowódczyni, dając jasne instrukcje jak, gdzie i co. Jeśli nie pomylił
domów, a Mobius nie wparował w stanie błogiej nieważkości i butelką z
trunkiem w dłoni, to ona zaczęła. Przynajmniej się upijać. Ale, jakby
sam miał to zrobić, jedna porcja by nie wystarczyła... W każdym razie,
ma zapomnieć. Chciało mu się zaśmiać, ale zamiast tego uśmiechał się
szeroko i położył dłoń na zdrowym ramieniu Mobiusa, jakby gratulował mu
trudnej do zdobycia zwierzyny. Cóż, po części to prawda.
- Dam wam dziesięć minut, spróbuj ją uspokoić, czy coś. Powiemy że się
zgubiłem, nie wydam was - rozbawiony i wciąż nieco zawstydzony, odsunął
się i wyszedł z budynku, ledwo powstrzymując śmiech. Dopiero gdy znalazł
się poza ścianami mieszkania Taigi, przytrzymał palcem wskazującym i
kciukiem zatoki sitowe i chichotał dobre pięć sekund, zanim się nie
opanował. Ktoś mógłby być w pobliżu i go słyszeć, a nawet widzieć. I
chociaż potrafi kłamać po mistrzowsku, jakoś nie ma ochoty na
tłumaczenie się ze swojego humoru. Oparł się ramieniem o strukturę, w
której wciąż tkwiła zakochana para, zaczął oglądać teren. Zanim nie
znaleziono go i polecono, by znalazł Mobiusa i sam stwierdził, żeby
wskazano mu dom Taigi, bo tam udał się po nasmarowanie barku maścią i
przyjęcie paru rozkazów dotyczących właśnie map, wałęsał się po okolicy.
Badał ruiny, wypatrywał czegokolwiek lub kogokolwiek za murami Santari
na dachu swojego, jak mu powiedziano, lokum. Widok był wyjątkowy,
przynajmniej tak mu się zdawało wtedy, gdy tak jak i teraz tkwił w
środku, w otoczeniu bezpiecznej ściany odgradzającej to, co niezwykłe i
groźne od tego, co łatwe i szare. Super. Nawet to słowo traci już swoją
wartość, tak często się go używa. Po prostu super. Zastanowił się, od
jak dawna coś łączy Taigę i Mobiusa. Jak to wszystko się zaczęło? To
dobre pytania, tyle że bez odpowiedzi. Jego myśli plątały się, tworząc
supeł kolorowych nici, a nawet i prawdziwych lin.
- Wybrałeś sobie moment - usłyszał po paru minutach głos Mobiusa. Nie
brzmiał jakoś bardzo oskarżycielsko, tak na prawdę to stanowił istne
morze uczuć. Frustracja, poirytowanie, załamanie, chyba nawet gdzieś tam
krył się cień rozbawienia. Hayato uśmiechnął się lekko, zbywając uwagę,
że przynajmniej nie stał gdzieś tam i nie podglądał chcąc odczekać i
się ukazać, jak skończą. Nie jego sprawa, nie jego życie. Chociaż był
ciekawy, co robił przez te parę minut, nie spytał. A czy to ważne? Nie
jego sprawy. Wie gdzie granica, choć często na przekracza. Bardzo
często. Naprawdę.
- Wiesz, cokolwiek to było, życzę wam szczęścia - powiedział jednak po
części wbrew własnym rozmyślaniom, o prostu czuł, że powinien coś
powiedzieć. W każdym razie, nadal nie mógł wyzbyć się jakby...
rozradowanego? Rozbawionego? Chyba tak, tonu głosu. Na co Mobius chyba
nie zareagował z podobnymi emocjami.
- To nie było NIC - powiedział tak twardo, że aż ciarki przeszły po jego
plecach, wzdłuż kręgosłupa, a włoski na karku stanęły dęba. Zaraz
jeszcze wyjmie pistolet i strzeli mi w łeb, pomyślał nadal w nastroju do
śmieszkowania. Z resztą, tak jak zwykle. Podniósł jednak ręce zgięte w
łokciach w geście obronnym, robiąc wymowną minę.
- Spoko, nie brnę, nie moja sprawa - powiedział, zaraz ponownie
otwierając usta, by zabrać głos - wiesz... Jest taka sprawa... Nie chcę
chodzić w tych samych ubraniach, w dodatku czuję się bezbronny gdy
oddałem katanę... Nie, żebym chciał wyrządzić komuś krzywdę, ale chyba
wiesz, o czym mówię... Poczucie bezpieczeństwa, przyzwyczajenie, taki
instynkt... Wiesz może, gdzie trzymają moje rzeczy? - doszedł w końcu do
sedna sprawy, niezbyt wiedząc, jak co powiedzieć. Co prawda to nie
najlepszy moment na tego typu rozmowy, ale dobry powód do zmiany tematu
no i w końcu musi odzyskać swoją własność. Usłyszał z gardła towarzysza
coś w stylu zduszonego śmiechu, jednak spoglądając na twarz Mobiusa,
zobaczył, że naśladując jego gest jeszcze sprzed paru minut, masuje
zatoki sitowe z zamkniętymi oczyma. Jakby tak teraz wpadł na znak
drogowy, czy coś... Ale tutaj nie ma znaków. Chyba...
- Na pewno gdzieś są, ale sam widziałeś, jak zdewastowali leki. Ale
prawdopodobnie się uchowały, zobaczy się - powiedział niby zmęczonym
tonem głosu, ale jednak miał przeczucia, że choć trochę cieszy się z
faktu, iż w końcu przestał gadać o przypale Mobiusa i Taigi. Nadal
chciało mu się śmiać, ale zachował beztroską minę, z dłońmi w kieszeni.
Pozostało tylko jeszcze pytanie - jak radzi sobie ta czerwonowłosa
tygrysica? Jakoś nie mógł wyobrazić sobie jej zakłopotanej, ze zmieszaną
miną schowaną pod rozgrzanymi dłońmi. Pewnie siedzi i dalej delektuje
się smakiem czerwonawej cieczy lub czegoś innego, co jeszcze tak u
siebie skrywa. Być może zatapia w alkoholu dość wstydliwe wydarzenie,
ale mimo wszystko zabawne. Przynajmniej dla tego szarowłosego, zawsze
znajdującego jakiś powód do ponabijania się. Ale patrząc na ucieczkę
dowódczyni i jakby zagniewaną, nieobecną minę jej ( w pięćdziesięciu
procentach ) obiektu westchnień, na co tak naprawdę nie wygląda, nie
było mu tak wesoło. No, może trochę. Ale nie tak, jak teraz. Słońce
zaszło, jednak księżyc świecił na tyle jasno, że swobodnie mógł dojrzeć
wszystko w zasięgu wzroku. Cóż, prawie wszystko, ale to już tylko marne
formalności. Czasem nawet na tyle zbędne, że można je swobodnie
zignorować, wyrzucić w kąt życia o dawno zapomnianym znaczeniu i
ponownie pogrążyć się w tym wszechobecnym gównie.
- Dzięki - powiedział w końcu, bawiąc się w stawianie bezszelestnych
kroków. I chociaż zawodowiec by go wyśmiał, nie słyszał ich, ku swojej
uciesze. Jednak robił to już tak często, że zapamiętał dokładnie gdzie
stawiać stopę, na czym, pod jakim kątem i od której części zaczynać,
czyli od palców. Przynajmniej tak mu jest łatwiej.
< Taiga? Mobius? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz