poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Od Taigi CD Mobiusa

Zostawiłam irytujących mężczyzn, wychodząc na zewnątrz, gdzie zaczęły mnie muskać promienie słoneczne. Przy drzwiach wartowali strażnicy. Mężczyzna widząc mnie stanął dęba i przybrał wręcz idealną pozę. Kobieta... Sama nie wiem czy mnie nie widziała, czy też widzieć nie chciała, zadowolona przechyliła puszkę ze złotym napojem. Nie trudno było przewidzieć, że postępuje podobnie do mnie i zabiera niektóre fanty na swój własny użytek. Powinnam zareagować, ale po co? Kilka piw, nie powinno nikomu zrobić wielkiej różnicy, nie mówiąc już o tym, że każdy ma swoje słabości.
- Nie przesadzaj z tym piwem, pijana nie będziesz zbyt przydatna - Mruknęłam przechodząc obok. Nie czekając na odpowiedź poszłam w swoim kierunku.
Sprawdzając wszystkie miejsca, zastanawiałam się czego brakuje teraz najbardziej, oprócz lekarstw, które ciężko będzie znaleźć. Wszystkie apteki w pobliżu były przez nas splądrowane, aby zdobyć większą ilość, trzeba będzie znaleźć magazyn, lub dobrą aptekę. Muszę zdobyć mapy i informację, gdzie takie coś znaleźć. Weszłam na mur, aby rozejrzeć się po okolicy, wszędzie panowała idealna cisza. Można by rzec, że nawet było to straszne. Rzadko kiedy, nie można było dostrzec żadnego umarłego. Oparłam się o jedną z wierz strażniczych, starając się ogarnąć wszystko wzrokiem. Planowałam w głowie drogę, jaką trzeba będzie wyruszyć, na co najmniej trzy dniową wyprawę. Westchnęłam odwracając się twarzą do miasta. Gdzieniegdzie widziałam przechadzających się ludzi, spieszących się, rozmawiających, trochę jak w normalnym mieście, sprzed okresu wybuchu epidemii. W pewnym momencie moją uwagę zwrócił czarnowłosy mężczyzna, który kiwał energicznie w moim kierunku. Dopiero, gdy wytężyłam wzrok rozpoznałam w nim, naszego lekarza. Aspen najwyraźniej się niecierpliwił widząc, jak patrzę na niego z góry, zamiast zejść do niego i wysłuchać. Westchnęłam, zeskakując na sam dół. Stanęłam naprzeciwko mężczyzny, który odchrząknął.
- Mamy problem - Zaczął z poważnym wyrazem twarzy. Mogłam się domyślić o co chodzi, od kilku dni nie słyszę o niczym innym.
- O co chodzi? - Westchnęłam, odgarniając kosmyk niesfornych włosów.
- O leki, głównie przeciwbólowe. Potrzeba ich najwięcej, większość wracających z misji, ma stłuczenia, a wtedy muszę podać coś przeciwbólowego, nie mówiąc już o ludziach, którzy mają problemy z zębami - Zaczął, wyciągając swój notatnik. Doceniałam to, że wszystko tak dobrze notował, patrząc na białą kartkę, byłam pod wrażeniem, tego jak wszystko jest poukładana. Miał dokładnie zapisane, kto, kiedy i o której do niego przyszedł, a także jakie dostał leki i co mu dolegało. Przewertował, wszystkie kartki, aż znalazł rozpiskę leków. Wyrwał jedną z kartek podając mi. Były tam dokładnie wypisane nazwy leków, których brakuje najbardziej. Jeden tytuł przykuł moją uwagę najbardziej.
- Po co żel na ukąszenia komarów i innych robaków? Bez tego chyba idzie żyć - Podniosłam wzrok znad listy, aby na niego spojrzeć. Złapał dłonią za swoje włosy, a zaraz po tym odchylił głowę i westchnął głęboko, jakby zbierał się w sobie, aby mi to wyjaśnić.
- Bardzo mnie to irytuje, a komarów jest coraz więcej - Wyjaśnił, a jego twarz wyrażała ból, jak po stracie najbliższej osoby.
- Powinnam to natychmiast skreślić, ale póki co najlepiej wykonujesz swoją pracę - Westchnęłam - Jak wyruszymy i znajdę gdzieś taką maść, to Ci wezmę - Skinęłam głowa, chowając całą listę w specjalnej kieszeni.
- Dziękuje - Skinął głową i odszedł w kierunku budynku, gdzie miał swoje małe biuro. Dziwny człowiek, nie często mam okazje go widywać, jednak z pewnością należy do ludzi z wielkim zapasem cierpliwości. Wiele kobiet się za nim ogląda w mieście, zresztą nie ma się co dziwić,może się on pochwalić nienaganną urodą. Spojrzałam na swój brzuch, a zaraz po tym na całe ciało. Wszędzie widniał brud. No tak, nie brałam prysznicu od kilku dni, codziennie było coś ważniejszego do załatwienia, nie mówiąc już o małej awarii.
Po wyduszeniu informacji o tym, iż można już używać wody, aczkolwiek chcą to wyjawić stopniowo, żeby wszyscy nie rzucili się do łazienek, zadowolona poszłam do swojego pokoju, gdzie widniała niewielka łazienka. Zawsze głupio mi z niej korzystać, ale co poradzić, że dostałam właśnie takie mieszkanko? Niby jest to niesamowite udogodnienie, ale nie miałabym nikomu za złe, gdybym musiała korzystać z publicznych toalet. Po szybkim prysznicu, powiesiłam wyprane bandaże na sznurku, biorąc nowe, czyste. Odświeżona mogłam iść na posiłek. Przechadzałam się obok nowo posadzonych krzaczków, kiedy moją uwagę przykuły czerwone kule. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy odkryłam, że są to truskawki.Stanęłam dęba rozglądając się dookoła. Nie mogę tak po prostu zacząć je zrywać i zabrać na moje własne korzyści. Nie mogę, ale za bardzo kocham te owoce, aby tego nie zrobić. Wyjęłam z kieszeni niewielką chusteczkę i włożyłam w nią kilka owoców, dokładnie je owijając i chowając, aby się nie podusiły. Teraz w mej głowie był tylko jeden plan, zjeść szybko obiad i uciekać do swojego pokoju, aby delektować się słodkim smakiem tej ambrozji. Oczywiście, w moim planie musiała pojawić się skaza. Od wejścia słychać było krzyk Mobiusa, który narzekał na jedzenie, jakby tego było mało, zabrał ze sobą tego nowego... Tylko dlaczego trzyma go jak psa na smyczy? Miałam ochotę parsknąć śmiechem, słysząc jego propozycję.
- A Ty co będziesz jeść? Jesteś mi dzisiaj potrzebny, powinieneś mieć siłę - Skrzyżowałam ręce na piersi bacznie obserwując oboje.
- Chcesz mnie w końcu zaprosić do siebie? - Podniósł jedną brew - Nawet się wykąpałaś... Hej chwila! Skąd wzięłaś wodę!? - Niebezpiecznie się do mnie zbliżył, przez co odepchnęłam go, by wrócił na swoje poprzednie miejsce.
- Jesteś debilem. Potrzebuje mapy, ale o tym później. Co on tutaj robi? I czemu jest obwiązany jak pies? - Sama już nie wiedziałam, jak powinnam ich traktować. Mobius to kretyn i lekkoduch, ale ma wiedzę, która nie raz jeszcze uratuje nam wszystkim tyłki. Natomiast tego drugiego nie znamy w ogóle, podejrzewam, że jest niezłym narwańcem, ale prawdę mówiąc sama byłabym wkurzona, gdyby ktoś przywlekł mnie do ciemnej klitki.
- Jeszcze go nie znamy, ale to nie znaczy, że ma głodować - Pokazał swoje białe zęby, a ja pokiwałam niedowierzająco głową.
- Przestań zbawiać świat, bo kiedyś wszyscy na tym ucierpimy - Wzięłam niewielką tackę, na której znalazł się mój obiad, chociaż ciężko to tak nazwać. Dobrze, że chociaż zjadliwe jest. - Nie chcesz jeść, Twoja sprawa. Po posiłku masz go zaprowadzić do izolatki, dopóki Aspen nie znajdzie czasu, aby go przebadać - Ostatni raz spojrzałam na swój posiłek i chciałam się udać do wolnego stolika, gdy poczułam, że ktoś podkłada mi nogę.
- Kim Ty jesteś, żeby mi mówić, gdzie ja mam przebywać? - Nowy Zmarszczył brwi dokładnie mi się przyglądając. Widząc to wręcz wybuchnęłam śmiechem.
- Dowódcą, więc się zamknij i żryj ten posiłek! - Wolną ręką złapałam go za ubrania, mocno zaciskając na nich pięść. Wtedy stało się coś czego się nie spodziewałam. Wyrwał mi się, odpychając mnie tym samym. Na ziemie wyleciały moje ukochane truskawki, mogłabym je pozbierać, ale wtedy na chusteczce pojawił się czyiś but, zostawiając już tylko czerwoną plamę, myślałam, że zacznę płakać.
- Czy to były truskawki? - Mobius kucnął podnosząc chusteczkę. Spojrzał raz na mnie, a raz na nowego chłopaka. - Taiga tylko spokojnie, to tylko jedzenie - Zaczął wyczuwając narastającą we mnie frustrację.
- Tylko?! Śmiesz mi powiedzieć, że to jest tylko jedzenie?! To są moje truskawki, Ty.... Sukinkocie, zabije Cię! No rozwalę łeb! - Wyciągnęłam katanę, szykując się na atak.
- Ej! Nie atakuj bezbronnego - Między nami pojawił się białowłosy chłopak
- Cofnij się - Wycedziłam przez zęby
- Nie... - Zmarszczył brwi, podczas gdy zaczęłam liczyć do 10. Wiedziałam, że nie mogłam go zabić, pomimo iż ochota na to w tym momencie była niewyobrażalnie wielka. Po minucie ciszy, która panowała w całej stołówce, schowałam broń i jeszcze raz spiorunowałam wzrokiem chłopaka.
- Przecież bym go nie zabiła. - Mruknęłam zabierając swoją tackę - Smacznego - Odwróciłam się na pięcie idąc do stolika pod oknem.

Mobius/Hayato? :>

1 komentarz:

Obserwatorzy