czwartek, 17 sierpnia 2017

Od Antharesa CD Taigi&Mobiusa

Zgodnie z życzeniem, ja oraz Mobius ruszyliśmy przodem, idąc nieomal ramię w ramię przez krótki czas. Gdy gestem ręki zachęcił mnie, abym puścił się pierwszy, szorstko odwołałem się do tej decyzji:
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł. Uprzejmie przypominam, że nie znam drogi.
Rzecz jasna, nie był to główny powód tej przekorności. Mój temperament zwyczajnie nie pozwalał mi na gładkie wykonywanie poleceń, które były mi nie w smak, dodatkowo wydawanych z emfazą przez młodszą ode mnie kobietę.
- Rozkaz to rozkaz, idziesz pierwszy. W razie problemów będę cię instruować - odparł ponaglająco, uraczywszy mnie kolejnym olśniewającym uśmiechem.
Spodziewałem się takiej odpowiedzi. Omiótłszy siwowłosego ponurym spojrzeniem, przyspieszyłem kroku, by go wyprzedzić. Dalszym dochodzeniem się i tak niczego bym nie wyegzekwował, jedynie spotęgowałbym podejrzliwość i niechęć wobec siebie. Chwilowa kapitulacja była więc na miejscu.
Rozejrzałem się po okolicy, wytężając wzrok. Mgła jak diabli, widoczność praktycznie żadna. Kolejna doskonała przyczyna, według której trzymanie się z tyłu było tysiąckroć wygodniejszą opcją. Jeśli się gdzieś zawieruszymy - co wydawało mi się pewne, znając wątpliwe kompetencje pana, który podprowadził mi konia oraz mój jastrzębi wzrok - będzie kogo obarczyć winą.
W pewnym momencie nad naszymi głowami przeleciało stado spłoszonych ptaszysk, gubiąc przy tym pokaźne ilości postrzępionych, brunatnych piór. Ich dudniące echem we mgle krakanie, zaniepokoiło konie. Zatrzymałem się w pół kroku, w skupieniu nasłuchując. Nic prócz cmentarnej ciszy, pewnym krokiem ruszyłem więc dalej.
- Od dawna się tutaj kręcisz? - usłyszałem mocno przytłumiony głos za plecami, należący z pewnością do uroczej pani komandor.
- Tak sądzę - uciąłem przez ramię, z kamienną twarzą ciągnąc za sobą stale opierającego się konia.
- A dokładniej? - wtrącił Mobius, najwyraźniej również pragnąc należeć do tej rozmowy.
Z konieczności udzielaniu mu odpowiedzi zwolnił mnie kolejny nie najlepiej wróżący odgłos. Gdzieś za mną, w niewielkiej odległości od Taigi, dał się słyszeć żywy szelest, jak gdyby jakieś duże zwierze szamotało się w suchych gałęziach, po zaplątaniu w czepliwy krzak. Zaraz potem, kilka metrów przed sobą dostrzegłem niewyraźny zarys czworonożnej sylwetki, która rozpłynęła się we mgle, nim zdążyłem ocenić, do jakiego konkretnie stworzenia należała. Nasze trio zastygło w miejscu, konie, podobnie jak my, nadstawiły uszu. Wkrótce dał się słyszeć rozdzierający powietrze upiorny skowyt, najpierw jeden, w odpowiedzi kolejny - dłuższy, w końcu kilka z różnych stron naraz.
- Tai...
- Zamknij się, Mobius. Wy dwaj wsiadać na konie. - w słowo z impetem wpadła mu oczywiście głównodowodząca, a widząc, jak patrzymy po sobie, dodała kolejno - No ruszać się, jazda!
Przechodząc na lewą stronę konia, dostrzegłem, jak grackim ruchem ręki dobyła katany, Mobius tymczasem, nie pokwapiwszy się najwyraźniej nawet o symboliczne zapytanie mnie o zgodę, z dostrzegalną wprawą natychmiast dosiadł mojej klaczy. Po chwili zrobiłem to samo, usadawiając się na grzbiecie Amour, może nieco mniej powabnie, lecz ciągle bardzo zręcznie.
- Wreszcie jakaś rozsądna decyzja - oświadczyłem półgłosem, zaciągając mocniej popręg. Potyczka z watahą psów, mając do osłonięcia konie i moją śmiesznie nieuzbrojoną osobę, byłaby zapewne dość niewygoda, a tak mogliśmy szybko się stąd ulotnić, nie ponosząc strat. Wiedziałem, że mimo marnej powierzchowności, moje konie ciągle kryły w sobie sporo pary. Oczywiście nie mogliśmy jechać długo w najwyższym pędzie, gdy tylko ominiemy niebezpieczeństwo, trzeba będzie natychmiast zwolnić.
Taiga wtenczas, podparłszy się jedną ręką pod bok, pozostała na swoim starym miejscu, ze wzrokiem skierowanym bezpośrednio na źródło szelestu. Po chwili spojrzała w naszym kierunku, a wyraz jej twarzy zdradzał, że dopiero teraz zrozumiała coś, co wcześniej musiało jej umknąć. Mieliśmy jedynie dwa konie, oznaczało to mniej więcej tyle, że skoro ja i Mobius siedzieliśmy już w siodłach, musiała dosiąść się do któregoś z nas.
- No, pani komandor, radzę szybko wybierać - skwitowałem, ponownie słysząc szatańskie wycie. Dodam, że cały ten czas niestrudzenie siłowałem się z rwącym koniem, który zgodnie z moimi przewidywaniami, gdy zobaczył tylko co się świeci, powtórnie zaczął nieść. Z coraz większym wysiłkiem przychodziło mi utrzymanie go w miejscu. Kątem oka spojrzałem na Mobiusa, który cały w skowronkach siedział najzupełniej spokojnie, poklepując swojego wniebowziętego wierzchowca po łopatce.
- Dowódczyni, zapraszam do siebie - podchwycił po chwili, z szelmowskim uśmiechem wyciągając otwartą dłoń w kierunki Taigi.
Coś jednak podpowiadało mi, że ta zachęcająca propozycja niekoniecznie musi zostać pozytywnie rozpatrzona. Puszczenie mnie samego było raczej ryzykowne, jako że miałbym doskonałą okazję, by po drodze gdzieś się zawieruszyć. Absolutnym przypadkiem, oczywiście. Pomysł czmychnięcia bez broni i ekwipunku był samobójczy, idea wcześniejszego ich zdobycia, karkołomna. Nadzieja, że moje pięści wskórają cokolwiek w jednoczesnym zderzeniu z bronią palną i kataną, to z kolei czysta imaginacja. Zawsze mogłem spróbować podstępu, jednak zobowiązałem się wcześniej przed samym sobą do nieprowadzenia działań podprogowych, do momentu aż nasza współpraca przestanie dobrze rokować na przyszłość.
Z rosnącym zainteresowaniem przyglądałem się Taidze, gdy nagle dostrzegłem, jak z podszycia obok niej wypadł warczący opętańczo ogromny ogar, z zębami ostrymi jak sztylety. Następny, z gęstą śliną spływającą z paskudnie pogruchotanego pyska, błyskawicznie wystartował w kierunku stojących obok siebie koni, pośród których zapanował równoczesny popłoch. Usłyszałem jak Mobius przeładowuje broń, kiedy z tego samego miejsca wychynął trzeci, trójnogi, w akompaniamencie wycia ukrytych psów, powoli kuśtykając w naszym kierunku.

<Taiga? Mobius?>

1 komentarz:

Obserwatorzy