niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Hayato CD Megan

Szedł pośród ulic, oświetlany wręcz śnieżnobiałym światłem księżyca, rzucanym leniwie z góry. Nadal nie potrafił zdobyć się na wzrok spoczywający w gwiazdach, znowu uczucie wirowania, spadania i Bóg wie jeszcze czego, zjawiłoby się. Prawdziwym cudem byłoby, gdyby dolegliwości nie pokazały się tak, jak to zwykle miały w zwyczaju robić. Oczywiście, gdy tylko im na to pozwalał. Czyli zawsze, gdy jednak chciał spojrzeć na nocne niebo. W dzień czasem też się tak działo, ale skutki były o wiele mniejsze, niż te podczas drugiej "strefy czasowej" doby. Z półuśmiechem obserwował wszystko wokół, jakby spodziewał się napadu zombie, które chcą pożreć nie tylko jego mózg, ale również całe ciało. Powoli, jakby delektując się jego bólem i cierpieniem. Ich obecność działałaby jak strzykawka w ramieniu ze środkiem pobudzającym, nie pozwalającym zasnąć, nawet zmrużyć oka. Mimo umierania nie byłby w stanie stracić przytomności, przynajmniej przez o wiele dłuższy czas, niż gdyby działoby się to normalnie. Oczywiście normą wcale to nie jest. Bo od kiedy ciało rozrywane na strzępy jest codziennym widokiem? Tak, teraz wielu by się kłóciło. Tłum wściekłych ludzi twierdziłby, że przecież to jest jednak codzienny widok. Widzieli swoje dzieci, rodziców, innych członków rodziny, przyjaciół, pupili oraz innych, nieznajomych ludzi, jak padają martwi na bruk, by potem podnieść się i włączyć do wiecznej tułaczki. Lub nigdy tego nie zrobić. No tak, ból wszechobecny, nigdy nikogo nieopuszczający. Rozumie, że to trudne. Ale osoby, które ciągle myślą stracie są na prawdę męczące. Samolubne jest to, jeśli się myśli, że samemu poniosło się szkody. On też je poniósł, ale nie ma myśli samobójczych, nie rzuca błagalnych spojrzeń na innych, chcąc wyrwać się z tego wszystkiego. Z rzeczywistości oraz przeszłości. Niektórzy nawet już nie są w stanie odróżnić tych dwóch czasów, teraźniejszości oraz tego, co już minęło. Zalewani falą żałości, gniewu, żalu, smutku, wręcz rozpaczy panicznego lęku, bólu i nie wiadomo jeszcze czego, myślą, że to trwa teraz. Ale to już minęło, a oni tylko użalają się nad sobą. Straty mogą być wręcz powalające, ale po co ciągle się obwiniać, po co bez przerwy trwać w przekonaniu, że już nigdy nie zobaczy się bliskich ci osób? Przecież może kiedyś natkniesz się na nie błądzących bez celu po puszczy, lesie, górach, czy w jakimkolwiek innym miejscu.. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, musi to zapamiętać, tak od dzisiaj będzie pocieszał ludzi. "Może jeszcze kiedyś ich zobaczysz, jak błądzą w poszukiwaniu mózgu w dziczy".
Wstał rano, równo o świcie. Energia go roznosiła, jakby ta kawa odmieniła wszystko. Nawet krew płynącą dotychczas powoli, smętnie, niczym leniwy nurt potoku gdzieś dziesięć kilosów dalej, tymczasem rozkręca imprezę w stylu Gangnam Style. Po całości, na długość i szerokość. Ubrał świeższe ubrania, po czym udał się do stołówki. Otrzymał kromkę chleba, mniam. Zjadł w pośpiechu, jego żuchwa pracowała systematycznie i bez jakiejkolwiek pomocy umysłu, oczywiście w przenośni. Po prostu automat. Rozejrzał się na boki. Megan, czy wciąż śpi? Jeśli tak, to zaserwuje jej taką pobudkę, że ogień strawi nie tylko jego, ale i pół miasta. Z głupawym nastrojem ruszył w stronę jej mieszkania. Droga nie zajęła mu długo, jakieś pięć minut. Pomijając fakt, iż się zgubił. Nie jest tutaj długo, a do tego ostatnio dostawał się do niej z zupełnie innego miejsca. No ale cóż, jakoś trzeba przetrwać. Nawet nie spoglądał na przechodzących ludzi obok, to nie jego sprawa kim są, co robią i po co. O ile nie mają jedzenia, bo szczerze, zjadłby nie jedną kromkę, a całą beczkę zielonych jabłek i popił podobną, tyle że zapełnioną kawą z mlekiem. O Boże, marzenie. Do tego szarlotka, stos hamburgerów, frytek, puszek z colą, czekolady o przeróżnych smakach ( oprócz gorzkiej i z rodzynkami ), lodów, kebabów i wszystkiego, co kocha. I nie może dostać, co za ironia... Żachnął się. Nie ma jej. To gdzie jest? Już gdzieś poszła? Czy ona robi to specjalnie bo wie, że będzie jej szukać? Znajdzie ją, o tak.
No, więc cel został postawiony i wykonany, niczym najwyższej wagi rozkaz, którego niewypełnienie grozi śmiercią a wynagrodzenie za odwrotny skutek, toną jedzenia wymienionego powyżej. Bez daty ważności ograniczającej wszystko co piękne. I smaczne, ale zwykle jedno współgra z drugim. Włóczył się dość długo, słońce zdążyło już zwiastować południe, mijał budynki, których farba odchodziła w bardzo nienaturalny sposób, połamane cegły oraz te w całości, porozrzucane niedbale po okolicy, uschnięte rośliny oraz te żywe, jak wysokie bluszcze porastające wszystko i tak na prawdę dodające tego czegoś... Kocha rośliny, to fakt. Ale sposób, w jaki te zielone liście i cienkie łodygi są usadowione na murach, ścianach, filarach i wszystkim innym, jest wyjątkowy. Kontynuując, znalazł Megan. Szła przed siebie drogą, którą przemierza również jakąś godzinę temu. I dwie. Zdeterminowany nie da za wygraną, czyż nie? Nie. Prościej jest spać i jeść, ale tutaj nie ma zbyt dużego wyboru menu.
- Oszukujesz, mieliśmy się spotkać! - zawołał na powitanie niczym małe dziecko, ale nie przeszkadzało mu to. Odwróciła się wpierw z pytającym wyrazem twarzy, potem jednak parsknęła.
- To twoje słowa - oznajmiła, przewrócił oczyma. Co z tego, że to on to powiedział? Prawie się zgodziła, więc powinna... nie w zasadzie nic nie powinna. Taki odruch myśli, jak to się mówi. Nie, tego też się nie mówi... Westchnął.

< Megan? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy