poniedziałek, 30 października 2017

Od Antharesa CD Lucy

Spojrzałem na złotowłosą z zadufanym uśmiechem.
- Och, zawsze mówię prawdę.
Nie czekając na odpowiedź, sprężystym korkiem ruszyłem w stronę murów, poprawiając katanę przy pasie. Lucy po chwili zrównała się ze mną. Mimo że właściwa ocena poszczególnych osób nie zajmowała mi zwykle wiele czasu, nie byłem w stanie wyczuć jej na podstawie tych kilku godzin, które, chcąc nie chcąc, musieliśmy ze sobą spędzić. Twarz miała całkowicie pozbawioną emocji, niewiele się odzywała, a ja, cóż, nie byłem na tyle ciekawy by pytać. Miałem nadzieję, że mimo pewnych obaw, pozornie wyglądałem równie nieugięcie. W tamtej chwili nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić, czy samowolna rekrutacja nowego członka o niewiadomym pochodzeniu skończy się dla mnie przyganą, czy wręcz przeciwnie. Bez względu na to, całą sytuację zdecydowałem się przyjąć z chłodną obojętnością. Wiedziałem doskonale, że zbyt impulsywnie podjąłem decyzję o sproszeniu jej do miasta. Nie byłbym jednak zdolny do pozostawienia dziewczyny samej sobie, bez żadnej szansy na przeżycie. Faktycznie, może i zaczynałem robić się zbyt sentymentalny, lecz nie mogłem poradzić nic na to, że było mi jej zwyczajnie żal.
Do bramy udało nam się dotrzeć bez nowych niespodzianek, kiedy dzień chylił się już ku końcowi.
***
Nie interesowałem się losem dziewczyny przez kolejne dni. Cóż tu wiele mówić, uważałem sprawę za rozwiązaną. Zgodnie z danym słowem przyprowadziłem ją do miasta i w tamtym momencie moja rola dobiegła końca. Nie czułem się odpowiedzialny za resztę, przypuszczałem zresztą, że moje towarzystwo i tak byłoby dla niej niezręczne, skoro czekał ją istny maraton przesłuchań, wstępna ocena predyspozycji, przydzielenie stanowiska i pokoju, oraz więcej spraw, w których nie byłem obeznany i jakoś niespecjalnie tego żałowałem. Pochłaniały mnie raczej własne sprawy - bieżące wydarzenia w Santarii nie pozwalały mi na zbyt długie usiedzenie w jednym miejscu. Wierzyłem więc, że moja tymczasowa nieobecność była usprawiedliwiona i nie zostanie bardzo źle odebrana przez Lucy.
Zdecydowałem się za nią rozejrzeć, dopiero kiedy koleje rzeczy miały szansę się ustabilizować, a ona sama przebywała w miejsce na tyle długo, by dostatecznie się z nim oswoić. Przyznam, że ciekawiło mnie jak sobie radzi. Nie mogło być tragicznie, biorąc pod uwagę zaradność, która pozwoliła jej na przeżycie w rzeczywistości obleganej przez potwory. Mimo to wydawała się jednak nieco wycofana i zamknięta w sobie, przez co obawiałem się, że nieprędko znajdzie w mieście bratnią duszę.
Moje wątpliwości rozwiały się, kiedy zmierzając w kierunku wschodniej flanki przypadkiem dostrzegłem ją całkowicie pochłoniętą rozmową z rudowłosą orędowniczką, pobieżnie znaną mi z widzenia. Nie namyślając się długo, ruszyłem w ich kierunku. Zajęte były sobą na tyle, że spostrzegły moje towarzystwo, dopiero gdy znalazłem się tuż przy nich. Orędowniczka popatrzyła na mnie nie kryjąc zaskoczenia, po czym przeprosiła nas i zajęła się pełnieniem zaniedbywanych obowiązków. Nie poświęciłem większej uwagi zachowaniu rudowłosej. Podskórnie czułem jednak, że była ona spowodowana moim okazyjnym pokazywaniem się z dowództwem.
- Dzień dobry, Lucy - z obojętnym wyrazem twarzy skinąłem jej głową na powitanie. Wyglądała znacznie lepiej niż podczas naszego pierwszego spotkania. Pobyt w Santari wyraźnie wyszedł jej na zdrowie. Wbrew pozorom, miasto dbało o swoich ludzi. A przynajmniej ja nigdy się nie skarżyłem. - Widzę, że dobrze odnajdujesz się już wewnątrz murów.
- Staram się - odparła z lekkim ociąganiem, również nie kryjąc zdumienia. Jak już miałem okazję zauważyć, nie należała do zbyt wylewnych osób. Jej postawa wyrażała spokój i coś na kształt zwyczajnej obojętności.
- Cieszy mnie to. Dobrze, że nawiązałaś już pierwsze znajomości - łypnąłem na rudowłosą dziewczynę, dyskretnie przyglądającą się nam kątem oka - To niezwykle istotne.
- Wiem o tym - odparła hardo, skrupulatnie przyglądając się bliżej nieokreślonemu punktowi obok mnie - Przy okazji, dziękuję za tamto. - jej ton był do tego stopnia wyprany z emocji, że miałem problem z ocenieniem, czy powiedziała to szczerze, czy tylko aby uczynić zadość formom grzecznościowym. W każdym razie, jeśli faktycznie się na mnie dąsała, zamierzałem wyjaśnić jej wszystko na stołówce jeszcze tego samego dnia. To miejsce niewiadomym sposobem stało się głównym ośrodkiem życia towarzyskiego przeważającej części członków miasta. Dobrze się składało, ponieważ nie dysponowałem dostateczną ilością czasu, aby zrobić to w tamtym momencie.
- Cóż - nonszalancko wzruszyłem ramionami, zdobywając się na półuśmiech - Sądzę, że każdy tutaj postąpiłby podobnie. Jeśli kiedyś będziesz czegoś potrzebować, możesz liczyć na moją pomoc. Łatwo mnie znaleźć jeśli się tylko wie, gdzie szukać - wskazałem podbródkiem stajnie, których ostatnio byłem dość częstym gościem. Osobiście dopilnowywałem obchodzenia się z moimi końmi i to nie bez powodu. Każda moja wizyta w tamtych stronach kończyła się zwykle solidną reprymendą dla chłopców stajennych którzy, jak wynikało z moich obserwacji, nie potrafili nawet poprawnie używać zgrzebła. Dodam tylko, że do tamtej pory nie sądziłem, żeby to w ogóle było wykonalne. - Do zobaczenia, Lucy. Widzimy się na obiedzie.

<Lucy? Przepraszam za czas>

sobota, 28 października 2017

Od Mobiusa C.D Taiga

Kiedy kobieta wysłała mnie do pokoju początkowo nie chciałem tego zrobić, jednak uświadomiłem sobie, że jeśli zachowam się jak posłuszny kotek, to może otrzymam małą nagrodę? Sama myśl doprowadzała moje ciało do gęsiej skóry. Zadowolony ruszyłem do pokoju, gdzie miałem jeszcze kilka pastylek, które powinny chociaż częściowo zniwelować skutki przeziębienia. Kiedy znalazłem się w środku i spędziłem tam zaledwie kilkanaście minut, uświadomiłem sobie, że nie mam kompletnie nic do roboty, nawet wszystkie mapy zostały w moim biurze. Skierowałem się do zakurzonych półek, dawno tam już nie zaglądałem. Wszystkie były już przeze mnie przeczytane, lecz treść jednej gdzieś zanikła z tyłu mojej głowy. Postanowiłem sobie więc ją przypomnieć. Wziąłem ją i nabrałem powietrze do płuc, by mocnym podmuchem wyczyścić ją z kurzu. Ułożyłem się wygodnie na łóżku, przy tym biorąc swoje leki. Otworzyłem pierwsza stronę i przetarłem ją dłonią. Przejeżdżałem wzrokiem od słowa do słowa, ze strony na stronę. Nim się obejrzałem byłem już na ostatnim epilogu książki, a czerwonowłosa kobieta siedziała tuż obok mojej głowy. Automatycznie wyszczerzyłem się na jej widok
- Nie sądziłam, że czytasz - Uśmiechnęła się.- Jak się czujesz? - Zapytała, a ja byłem zadowolony, że dotrzymała obietnicy, odwiedzenia mnie
- Po lekach nieco lepiej, ale wciąż czuje w sobie chorobę - Westchnąłem - Jak Ci minął dzień? - Nie oczekiwałem, że to pytanie doprowadzi do tak interesującej historii, dodatkowo mogłem przy tym się najeść, bo podczas czytania, nawet nie wyczułem, jak głodny jestem. Kiedy przychodzi do tej czynności, zawsze przenoszę się do innego świata.
- Przecież Ty nie rezygnujesz z walk - Zaśmiałem się cicho, psikając przy tym dwa razy
- Nie będę zabijać kucharza - Wzruszyła ramionami - Poza tym, podejrzewam, że nie ma żadnych wielkich umiejętności. Jebany blondyn, nawet nie wiem, jak ma na imię, mam tylko nadzieję, że nie będzie na mnie polować, czy coś - Wzięła na palec trochę sera, który zaczął zlatywać z kanapki, wkładając go do ust. Co od razu wprowadzało moje ciało w niezwykła ekscytacje
- Obronie Cię - Wymruczałem jej do ucha, przez co się zaśmiała
- Leż, dzisiaj nie licz na nic więcej niż moja obecność - Puściła mi oczko, na co jedyne co się naburmuszyłem. Kazałem dziewczynie usiąść na kanapie. Ta z chęcią to zrobiła, a ja rzuciłem się głową na jej kolana. Zadowolony zamknąłem oczy i opatuliłem się kocem
- Skoro mogę liczyć tylko na Twoją obecność, to pozwól mi na chociaż tyle - Uśmiechnąłem się, gdy poczułem dłoń Taigi na mojej głowie
- Wiesz, masz delikatne i przyjemne dla skóry włosy - Powiedziała kobieta
- A co ty myślałaś? Wiesz jak o nie dbam? - Burknąłem nadal mając zamknięte oczy i oddając się dotykowi kochanki - I tak już coraz trudniej odżywkę znaleźć.. - Westchnąłem ciężko, na co dostałem odpowiedź w postaci cichego śmiechu
- Cały jesteś zadbany, czasami się zastanawiam jak ty to robisz, mimo ograniczonej wody - Kobieta powiedziała wszystko, tak jakby oczekiwała odpowiedzi
- Jak chcesz, mogę zająć się twoimi paznokciami - Zaśmiałem się
- Moja własna kosmetyczka? - Zapytała i przesunęła palcem po moim policzku
Podobny obraz- Dla mnie to będzie zaszczyt - Stwierdziłem i poczułem jak kobieta się nienaturalnie wierci, jakby chciała coś wyjąć spod swojego ciała. Zmarszczyłem brwi, gdy znowu zastygła w miejscu. Czując jak jej uda drżą, postanowiłem zapytać co się stało - Wszystko w porządku? - Wydusiłem niepewnie,a gdy odpowiedziała mi cisza, otworzyłem oczy. Nad twarzą widziałem białą kartkę. Od razu rozpoznałem, że to ta od Olivii, gdzie napisała, że się we mnie podkochuje. Natychmiastowo się podniosłem chcąc się tłumaczyć, jednak pierwsze co, to dostałem z liścia w policzek. Zaskoczony, spojrzałem na kobietę, która cała drżała z nerwów. Uderzenie nie było mocne, jednak paznokcie kobiety przejechały po mojej skórze, co doprowadziła do polania się krwi. Uniosłem delikatnie głowę, patrząc kątem oka na Taigę. Jak ten list mógł doprowadzić ją do takiej furii? Nagle przypomniało mi się jeden fragment listu "Ostatnie spotkanie było dla mnie wyjątkowe, mam nadzieję, że nie będziesz chciał tego zakończyć", odczytała to w złym kontekście? Myśli, ze chodzi o seks?
- Kto Ci to dał?! - Wykrzyczała - No kto!? - Powtórzyła z nienawiścią

<Tai?>

Od Juliana C.D Fragonia

Chłopak ujrzał czarnowłosą dziewczynę, która patrzyła prosto na niego. Wymieniając porozumiewawcze spojrzenia Julian był zachwycony, że jednak nie spóźnił się na spotkanie. Mężczyzna od razu ruszył w jej kierunku, kiedy nagle poczuł dziwny metaliczny posmak w ustach. Zadrżał uświadamiając sobie, że znów dostał krwotoku z nosa. Przyspieszył kroku, by jak najszybciej położyć tacę z jedzeniem. Kiedy mu się to udało przyłożył rękaw granatowej bluzy do twarzy. Nie chcą pokazywać wyjścia ze swojej strefy komfortu, starał się zachować jak najbardziej naturalnie. Usiadł na przeciwko dziewczyny, która zaraz zauważyła krew, zadrżała delikatnie i wymruczała kilka niezrozumiałych słów, po czym wyjęła białą chusteczkę i podarowała Julianowi. Z wdzięcznością przyjął przyjazny gest i zatkał obie dziurki, zaraz po rozerwaniu delikatnego materiału. Kiedy chłopak myślał, że wszystko już jest w porządku ujrzał coś na swych dłoniach. Jego serce jakby zwolniło, a wszystko wokół zatrzymało w czasie. Nie potrafił ruszyć nawet palcem, coś mu to uniemożliwiało, czyżby to zaschła krew pokrywająca jego dłonie? Myślał, że już się tego pozbył, tak dawno nie widział tego zjawiska, jednak znów, wszystko zaczyna się od nowa. W głowie dudniły pytania, dlaczego? Co źle zrobił? Miał wrażenie, że zdenerwował swoim zachowaniem jakiś byt, który tylko czeka na odpowiedni moment, by zniszczyć jego życie. W pewnym momencie poczuł ciepło na dłoni, rozkojarzony spojrzał przed siebie. Czarnowłosa dziewczyna wpatrywała się w niego z troską, ale także ukrytym w oczach przerażeniem.
- Nnniieee chce bbbbyyyć nnnachalna... - Wydusiła, a oddech Juliana powoli wracał do normy.
Dla pewności spojrzał na swoje dłonie, wszystko było w porządku, jednak ręka dziewczyny spoczywała na jego. Zrozumiał, że to ona mu pomogła, lecz o co chodziło z laboratorium? Czyżby ta nieśmiała młoda kobieta była stworzona do dużo wyższych celów? Julian chwilowo nic nie mówił, musiał przemyśleć propozycje. Wspomnień nie można się pozbyć, a tabletkami na uspokojenie ewidentnie nie chciał się truć. Chwycił delikatnie dłoń czarnowłosej.
- Tyle mi wystarczy. - Oznajmił, mając nadzieję, że dał znaczącą odpowiedź. Towarzyszka natychmiastowo się zarumieniła i zabrała swoją rękę, a Julek wziął się za jedzenie. Był niezwykle głodny, a fakt, że Kosjerży było bardzo mało, prawie cały dzień spędzał na murze. Mimo uprzedzeń jest tam wyjątkowo spokojnie, przez co chłopak ma dużo czasu na wykonywanie ulubionych czynności. Jest nieprawdopodobnie rzadko niepokojony przez innych, co mu bardzo odpowiada, ale brak możliwości odejścia od stanowiska niezwykle potrafi być irytujące i niekomfortowe. Julian poczuł się niezręcznie, kiedy zauważył, że zjadł już wszystko, a przez ten czas towarzyszka mogła tylko na niego patrzeć. Z delikatnie zaczerwienionymi policzkami poprosił ją o spacer, by nadrobić ten stracony czas. Najprawdopodobniej to co się niedawno stało, trochę przyćmiło jego zmysły.
- Trochę późno, lecz jaki Ci na imię? - Zaczął Julian, zaraz gdy opuścili stołówkę.
- Fffraaagonia... - Akcentowanie dziewczyny miało dużo do życzenia, jednak czego się spodziewać, po tak młodej osobie?
Najprawdopodobniej była jeszcze duchowo dzieckiem, gdy to wszystko się zaczęło. Nie zdziwiłby się, gdyby to wpłynęło negatywnie właśnie na wymowę dziewczyny. Chłopaka zżerała od wewnątrz ciekawość ile już Fragonia ma lat, lecz wiedział, że nie powinien o to pytać, przynajmniej nie teraz.
- Fragonia.. - Zamyślił się. - Śliczne imię, takie nietypowe. - Stwierdził z pełnym zainteresowaniem, czuł potrzebę poznania dziewczyny i miał zamiar do tego doprowadzić. - Ja jestem Julian Reese, ale możesz mówić do mnie Julek. - Przedstawił się, czując pełną satysfakcję, że w końcu zrobił jakiś krok na poznanie kogokolwiek.
- Rówwnieżżż ślicznnnee imię. - Odpowiedziała, na co kąciki ust chłopaka się delikatnie podniosły.
Chcąc ukryć swą słabość do przeplatającej się w jego głowie słodyczy dziewczyny, przetarł dłonią usta, by znowu wrócić do swojej normalnej mimiki. Musiał jak najszybciej zmienić temat, bo wyczuwał, że temat idzie w kierunku, z którym nigdy sobie nie radzi. Nie potrafił być romantyczny, no na pewno nie na trzeźwo.
- Mógłbym wiedzieć, o co chodziło z tym laboratorium? - Wypalił nagle Julian.
Jednak ciekawość dała górę, nad jego poczuciem strojnej rozmowy.

< Fragonia? >

piątek, 27 października 2017

Od Megan

Ohyda. Te metrowe stonogi są okropne. Nigdy nie lubiłam robaków, wszystkie zabijałam, prócz pająków i innych tych słodszych i mniej groźnych. Je puszczałam wolno, ignorowałam je, ale te stonogi były na prawdę ohydne. Miałam dreszcze na plecach, kiedy siedziałam na murku, a zza kosza na śmieci zaczęły wyłazić. Przypominały mi larwy much wymieszanej z modliszką i pająkiem. Ohydztwo! Natychmiast wyciągnęłam zza pleców moją broń w postaci miotacza ognia. Przemieszczały się szybko dzięki tylu odnóżom, a ich kły poruszały się, jakby już zatopiły się we mnie. Kiedy o tym pomyślałam natychmiast wstałam i włączyłam ogień. Niektóre się cofnęły, kryjąc się za koszami i uciekając, ale większość udało mi się przypiec. Słyszałam tylko coś na wzór cichego pisku wymieszanego z jakimś bulgotem. Kiedy ogień zniknął, na ziemi leżały czarne stworzenia, martwe. Nie ruszały się, może u niektórych jeszcze odnóża próbowały walczyć, ale nie miały szans. Założyłam na plecy miotacz ognia i odreagowałam to ohydztwo, ściągając rękoma niewidzialne larwy, które po mnie łaziły.
- Ohyda. Chyba zwymiotuje - mruknęłam i zaskoczyłam z murka, ale na drugą część. Nie miałam zamiaru przechodzić obok tych tworzeń, tym bardziej, ze za koszami na śmieci czaiły się ostatki. Stuknęłam butami o betonową posadzkę i chowając ręce do kieszeni ruszyłam przed siebie kierując się do zatęchłej dziury, w której mieszkałam. Prawie tam doszłam. Prawie. Spotkałam naszego dowódcę. Taiga oznajmiła mi, że są nowe ciała, których trzeba się pozbyć.
- Coraz więcej tego cholerstwa przechodzi przez mury - mruknęłam. Skinęłam głową i ruszyłam w kierunku przez nią wskazanym.
Zatrzymałam się na szerokiej ulicy, na której budynki się sypały. Martwe ciała leżały w różnej od siebie odległości. Pod niektórymi znajdowała się kałuża krwi, niektórzy byli przygnieceni przez zmutowane stwory (moja wiedza na temat potworów nie pozwala mi na określenie co to jest), niektórzy znajdowali się na jakichś szpikulcach, które je przebiły, a reszta po prostu leżała. Ludzie i zombie. Znowu. Wyciągnęłam ręce z kieszeni do góry i się rozciągnęłam. Następnie podchodziłam do każdego ciała wpierw sprawdzając, czy to człowiek, czy jakieś monstrum. Potwory zostawiałam chwilowo, a u ludzi sprawdzałam, czy żyją; w końcu ktoś mógł źle oszacować i mogłabym spalić żywą istotę. Miałam dużo pracy.
Pierwsze co zrobiłam, to wykopałam niewielkie dół, a raczej wgłębienie. Nie było duże, bo nie było dużo martwych. Następnie wrzuciłam do środka potwory, uważając z nimi. Spaliłam ich, a prochy przysypałam trochę ziemią. Nadeszła kolej na ludzi. Wszystkie ciała wrzuciłam do tego samego "grobu" i włączyłam ogień, kiedy nagle ktoś zaczął krzyczeć. Niektóre ubrania się podpaliły. Wyłączyłam broń i przyjrzałam się martwym. Żaden z nich się nie ruszał, kiedy z tyłu wyłoniła się jakaś postać.
- Nie widzisz, że pracuję? - mruknęłam trzymając broń przy sobie. W każdej chwili może się okazać, że to zakażony. W końcu co on tu robił?

<Julian? Możesz dokończyć?>

czwartek, 26 października 2017

Od Rin

Rysowałam sobie te dziwne monstra, które widziałam. Wyglądały dziwacznie, czym więcej ich rysowałam tym to wszystko wydawało się nierealne. Kolejne rysunki szły na kupkę, było ich ponad dwadzieścia. Odrzuciłam na bok szkicownik, wzięłam broń i wyszłam z domu. Wokół nie było nikogo, pustki wszędzie. Ruszyłam w stronę muru. Przechodząc między budynkami spojrzałam na niebo. Pełne gwiazd, księżyc w pełni, brak chmur. Spojrzałam ponownie na drogę, weszłam na podwyższenie, aby móc trochę z góry spojrzeć. Ludzi jak brak tak brak. - Gdzie ta cała populacja, no gdzie. Tak Rin gadaj do siebie, wszystko w porządku. - Zatrzymałam się i spojrzałam za siebie, mała puchata kulka truchtała za mną. Kucnęłam i podałam mu swoją dłoń. Powoli podchodził wąchał i polizał, powoli i delikatnie wzięłam kotka na ręce. Spojrzałam ponownie w jakimś kierunku czy ktoś się pojawił, ale nadal nic. Zaszłam do jego z barów, weszłam tam też tłumów nie było. Choć zastałam barmana.
- Gdzie są wszyscy? - zapytałam
- Nie słyszałaś? Jest jakaś godzina policyjna, że gdzieś się jakieś pasożyty plątają. Poza tym większość poszła na zwiady i gdzieś tam jeszcze. - Mówił barman, nie był otyły. W miarę szczupły, umięśniony. Widać było mięśnie, jakby tak trochę brał sterydy. Jak kto woli. Położyłam kotka na lądzie. - Możesz nalać trochę mleka albo śmietanki dla tego malca. - Poprosiłam, odwróciłam się w stronę wyjścia wyjęłam broń i powoli podeszłam, wpakowało nagle jakiś dwóch chłopaków. Kilka razy ich widziałam, spieszyło im się. Schowałam broń z powrotem i podeszłam do lady. Pogłaskałam kotka po główce oraz grzbiecie. Wyjęłam mój naszyjnik spojrzałam na niego nie święcił się więc jest bezpiecznie. Ta dwójka co przyszła przyglądała mi się albo patrzyła na to małe żyjątko. Odsunęłam się na bok, aby mieli większy dostęp do małej kulki.
- Jeśli podoba wam się kotek, to zostawiam pod wasza opieka. - Zerknęłam na chłopaków i wyszłam. Wróciłam do domu, omijając dziwne pełne hałasu miejsca. Miałam wrażenie jakby ktoś za mną szedł, przyspieszyłam i schowałam się za rogiem. Wyjęłam broń, odbezpieczyłam i czekałam. Nie musiałam długo czekać, akurat wyszłam zza rogu celując w tę osobę.
- Czemu we mnie celujesz? Chciałem Ci podziękować za tą puszystą kulkę. - opuściłam broń i zabezpieczyłam ja. Wywróciłam oczami, bo już naprawdę chciałam się położyć w łóżku.
- Spoko, nie musisz dziękować. To miłej nocy. - Pogłaskałam kota i tego chłopca po głowie, z lekkim uśmiechem poszłam do swojego domu.
Zamknęłam drzwi i poszłam wziąć prysznic, po nim niemal od razu wzięłam tabletkę i zasnęłam. Nawet nie wiem kiedy.
***
Obudziłam się po południu, wstałam i poszłam wziąć prysznic oraz się ubrać. W domu miałam w miarę ciepło, więc założyłam spódniczkę i bluzkę z długim rękawem. Poszłam do kuchni, aby zrobić sobie śniadanie. Po kwadransie siadłam razem ze śniadaniem i herbata i mogłam już zjeść je. Mieszkanie samej w takim domu jest bardzo fajne, nikt ci nic nie przestawia. Masz ciszę i spokój, nie lata nic, nie ma bałaganu. Taki raj, mój raj.
Gdy umyłam naczynia i je odłożyłam, aby wyschły. Poszłam do salonu usiąść i coś obejrzeć, włączyłam laptopa i zaczęłam przeszukiwać informacje albo też czegoś do obejrzenia. Po dokładnej analizie zeszło mi tak koło 2 godzin. Odłożyłam laptopa i przykryłam się kocem, położyłam się i włączyłam film.
Film, który włączyłam był o jakieś szczęśliwej rodzice, która wybrała się na wakacje życia. Tytułu to tam nie wiem jaki, nawet nie chce mi się patrzeć. Oglądam, aby zabić czas, mam zasłonięte rolety więc światła też za bardzo nie muszę zapalać. Mam w też mały warsztat, kilka akumulatorów i innych użytecznych przyrządów. Ogólnie rzecz mówiąc w całym mieszkaniu mam pochowana broń, więc no lepiej nie kraść. Ktoś zapukał do drzwi, wstałam i podeszłam do nich. Spojrzałam przez oko sowy i otworzyłam.
- O co chodzi? - Spojrzałam na chłopaków.
- To tak chcesz może popilnować z nami na murze akurat brakuje nam jednej osoby, poza tym ten tu blondyn z kucykiem Shinaru, chciał coś powiedzieć. - Spojrzałam na tego chłopaka.
- Więc no, ten z wczoraj kot mi uciekł. - Wywróciłam oczami, zamknęłam drzwi i poszłam zapukać naprzeciwko. Otworzyła mi starsza pani wszyscy nazywają ja kociara. Chyba nie trzeba wyjaśniać.
- Pani Konstancjo, ma pani tego małego kota. - Gdy to powiedziałam, na chwilę zniknęła i wróciła z kotem. Uśmiechnęła się i zamknęła drzwi.
- Pilnuj tego kota, jeśli nie umiesz to kociara się nim zajmie. - Wróciłam do swojego mieszkania.
- Dzięki będę pilnował. - powiedział chłopak.
- Więc pójdziesz z nami pilnować muru? Shinaru też będzie. - No spoko, w sumie to nie mam nic innego do roboty.
- Poczekajcie, zaraz wrócę. - Kiwnęli głową, weszłam i zamknęłam drzwi. Laptopa uśpiłam i poszłam się ubrać, bardziej odpowiednio. Wzięłam snajperkę oraz dwa pistolety. Kilka magazynów także włożyłam do kieszeni bluzy. Zawiesiłam sobie broń przez ramię i wyszłam gotowa. Zamknęłam dom i poszłam za chłopakami. Był tam Taylor, Shin, Oli, Siegrain, Anthares, Noel oraz Nick. Byłam pomiędzy grupka albo jakoś w środku.
Bawiłam się moim nożem, zapomniałam, że mam go praktycznie zawsze przy sobie. Gdy dwóch z chłopaków gdzieś poszło, że potem dołącza do nas.
Weszłam na nie wysoki dach i siadłam sobie na krawędzi zwierzając nogi i patrzyłam to na nich to na horyzont. No nie powiem nudziłam się, ale było tylko w tym to, że słuchałam, o czym gadają. Potem przyszła reszta.

Shinaru? Wiem szału, nie ma, ale niech już będzie...

piątek, 20 października 2017

Odchodzą

Ludzie modlą się o życie wieczne, a większość z nich nie ma pojęcia jak wykorzystać te parę chwil na ziemi.

Imię&Nazwisko: Rodzice jego nigdy nie ukrywali zamiłowania do nietypowych imion. Nie raz obiło mu się o uszy, że miał nazywać się Mieszko, Oktawian, czy nawet Wolfgang. Koniec końców zdecydowali się na najnormalniejsze imię. O ile można nazwać je normalnym. Tak więc trafiło na Nikodema. Nikodema Gajewskiego. Oczywiście formalnie. Prywatnie możesz wołać na niego jak tylko dusza zapragnie. Nikodem, Nikuś, Nikodymek, Nikozjusz, Nikolele, Niko, Nike [taktafirma]. Jednakże prywatnie oznacza tylko za zezwoleniem, po zawarciu bliższej znajomości. Spróbuj dopiero go poznać i rzucić którymś z tych zdrobnień, a chłopak będzie gotów odciąć ci język.
Wiek: Szesnaście lat
Płeć: Mężczyzna


 "Oko za oko" 

Imię&Nazwisko: Hayato Igarashi
Wiek: 25 lat
Płeć: Mężczyzna, jakieś wątpliwości?

Bardzo nam przykro żegnać dwóch Panów, jednak taka jest wola właścicieli. Mam nadzieję, że zobaczymy was jeszcze w mieście :)

czwartek, 19 października 2017

Nowości

Uwaga! 
Wiem, że przez szkołę, wielu z was ma mniej czasu, ale mimo wszystko proszę zachować aktywność na blogu, a także zapraszać nowe osoby (Zachęcę was punktami! Za każdą osobę, która dołączy z waszego "polecenia" otrzymacie 500 punktów, a jeśli napiszę więcej niż 10 opowiadać dodatkowy 1000!)
Zapraszam do sprawdzenia fabuły, a także i zagrożeń, zostały tam dodane nowe informację, z czasem będą one coraz bardziej rozbudowywane :)
Pojawił się nowy punkt w formularzu, a mianowicie "relacje". Możecie wysyłać mi w wiadomości prywatnej, co łączy was z innymi członkami miasta. Czy jest to przyjaźń, nienawiść, a może jakieś pokrewieństwo? Mam nadzieję, że wszyscy szybko to uzupełnią!
~Pozdrawiam Tai!

środa, 18 października 2017

Od Taigi CD Mobiusa

Zacisnęłam usta w wąską kreseczkę i stanęłam w bezruchu. Spojrzałam za siebie, aby sprawdzić, czy ktokolwiek spogląda w naszą stronę. Wystarczyło, że już plotkowali, że się z kimś spotykam, nie chciałam rozgłosu, głupich pytań i jeszcze więcej komentarzy. Westchnęłam, poddając się. Ułożyłam dłoń na jego głowie i delikatnie pomiziałam po włosach. Oby tylko mnie nie zaraził, najgorsze co może być to leżeć z gorączką w łóżku i smarkać się w ostatnie znalezione chusteczki. Uniosłam oczy ku górze i delikatnie je przymknęłam.
- Powinieneś iść do Aspena i do łóżka, im szybciej tym mniej osób pozarażasz - Chciałam się delikatnie odsunąć, ale trzymał na tyle mocno, że mi to uniemożliwił. - Dalej puszczaj, ludzie zaczynają się gapić - Mruknęłam.
- Niech się gapią, przeszkadza Ci to? - Wymamrotał, na co strzeliłam go w łeb. Po tym ruchu, puścił mnie i masował miejsce, w którym przez ułamek sekundy była moja dłoń.
- Bolało - Burknął.
- Leki i łóżko, nie będę się powtarzać. Wieczorem Cię skontroluje - Zaznaczyłam, grożąc mu palcem. Na te słowa uśmiechnął się jedynie, wracając do chusteczki, którą mu podarowałam. Zostawiłam go w stołówce z nadzieją, że posłucha moich rozkazów.... Nie, to były rady, rzeczywiście martwiłam się o jego stan. Niekiedy zwykłe przeziębienie w tych warunkach, może stać się prawdziwym zagrożeniem dla człowieka. Osłabiony organizm, szybciej łapie wiele groźnych infekcji. Wróciłam do niewielkiego pomieszczenia, gdzie jak się okazało odbywało się jakieś spotkanie. Zaskoczona oparłam się o futrynę. Nie przypominam sobie, żebym cokolwiek organizowała, ani też nie wiedziałam, aby ktokolwiek inny cokolwiek robił. Zaczęłam się przysłuchiwać rozmowie, a raczej monologu jednej osoby. Mianowicie blondyna, którego odkryte ciało było ozdobione tatuażami, które zamiast przypominać o ważnych rzeczach, były zbiorem przypadkowych obrazków... Czy ja tam widziałam jedną z emotikon? Kiedyś to było dosyć popularne, to fakt, ale żeby to sobie wydziarać? Otrząsnęłam myśli i wróciłam do słuchania. W niektórych momentach wręcz chciało mi się śmiać. Najwidoczniej owy blondyn był buntownikiem i chciał wprowadzić szereg zmian.
- Dlaczego nie możemy mieć prywatności? Musimy się kąpać wszyscy razem, podczas gdy ona ma własny prysznic! Jej wolno wszystko, a nam nic! Powinniśmy obalić jej rządy, póki nie jest za późno, kto wie co będzie następne, może będzie nam rozkazywać z kim mamy spać?! - Nie ciężko było się domyślić o kim mowa, teraz przynajmniej wiem, dlaczego nie zostałam zaproszona. Odchrząknęłam w końcu, aby wszyscy na mnie spojrzeli. Niektórzy, jakby odetchnęli z ulgą, że nie będą musieli już wysłuchiwać tych słów, inni natomiast z przerażeniem.
- Przeszkadza wam to, że nie ma zamków? A przypominacie sobie sytuację w której jeden człowiek przeszedł ochronę, pomimo zakażenia? Przemienił się w mieszkaniu, na szczęście pozostała trójka, która była w środku mogła uciec, a dlaczego? Bo drzwi były otwarte. Co jeśli, odpukać, w mieście zapanuje epidemia? Nikt was nie ostrzeże w nocy, bo drzwi będą zamknięte. Pokój z prysznicem dostają ludzie zasłużeni, są tacy co nie mają współlokatorów i niewątpliwie nadejdzie taki czas, gdzie będą mogli się wprowadzić do mieszkania z łazienką. Co do związków, mam w dupie kto z kim śpi i liczę na to samo z waszej strony. Coś jeszcze jest niejasne? - Mówiłam spokojnie, chociaż miałam wrażenie, że to tylko kwestia czasu, aż wybuchnę.
- Teraz taka mądra. Kobieta nie może być dowódcą, wyzywam Cię na pojedynek? - Blondynek zeskoczył ze stołu i na nowo zaczął się wydzierać. Spojrzałam na niego, jak na idiotę po czym odwróciłam się do jednego ze strażników
- Kto to w ogóle jest? - Zapytałam, a odpowiedź nawet mnie nie zaskoczyła. Był to jeden z tych co siedział na kuchni. No tak, nie wchodzę na kuchnię, także nie znam ludzi pracujących tam.- Jesteś zwykłym szowinistą - Ułożyłam dłonie na biodrach. W sumie bawiła mnie ta cała sytuacja. Pomogłam tutaj zdecydowanej większość, także jego słowa nie powinny na nich robić większego wrażenia.
- Walcz ze mną! - Złapał za broń, na szczęście białą. Nie wiadomo co by zrobił, jakby znalazł pistolet, w tej agresji mógłby nawet strzelić, a wtedy na pewno leżałabym martwa.
- Nie będę Cię zabijać, tylko dlatego, że masz takie fantazje - Ułożyłam dłoń na skroni, aby uspokoić nerwy. - Odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę, wracajcie do pracy, a Ty jeszcze raz podniesiesz na mnie broń, a pójdziesz do izolatki - Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia. Co za debil, jeszcze kilka takich akcji i rzeczywiście stanę z nim do pojedynku i mocno uszkodzę. Czas mijał szybko, nawet nie spostrzegłam, gdy zaszło słońce. Przypomniałam sobie, o Mobiusie, który leży chory. Bez namysłu skierowałam się do bloku, w którym miał mieszkanie. Weszłam bez pukania, w obawie, że śpi. Leżał na kanapie, przykryty kocem z książką w dłoni. Usiadłam obok niego, na co się uśmiechnął.
- Nie sądziłam, że czytasz - Odwzajemniłam jego gest.- Jak się czujesz?
- Po lekach nieco lepiej, ale wciąż czuje w sobie chorobę - Westchnął - Jak Ci minął dzień? - Przeniósł się do siadu, dzięki czemu ułożyłam mu na nogach mały pakunek, w którym była kolacja. - O ja, kolacja, dziękuje - Chciał mnie pocałować, ale nastawiłam mu jedynie policzek
- Jesteś chory - Przypomniałam - Nawet mi nie gadaj o dzisiejszym dniu - Westchnęłam, gdy zaczął się zajadać pieczywem z białym serem i szczypiorkiem opowiedziałam mu o całej sytuacji, która miała miejsce
- Przecież Ty nie rezygnujesz z walk - Zaśmiał się cicho, psikając przy tym dwa razy.
- Nie będę zabijać kucharza - Wzruszyłam ramionami - Poza tym, podejrzewam, że nie ma żadnych wielkich umiejętności. Jebany blondyn, nawet nie wiem, jak ma na imię, mam tylko nadzieję, że nie będzie na mnie polować, czy coś - Wzięłam na palec trochę sera, który zaczął zlatywać z kanapki, wkładając go do ust.
- Obronie Cię - Wymruczał mi do ucha, przez co się zaśmiałam.
- Leż, dzisiaj nie licz na nic więcej niż moja obecność - Puściłam mu oczko.

Mobius? W sumie... Mam ochotę na dramat xDDD

poniedziałek, 16 października 2017

Od Olivii CD Mobiusa

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Trochę się zdziwiłam jak je usłyszałam, ponieważ to bardzo rzadkie, że ktoś coś ode mnie o takiej godzinie. Sam fakt, że ktoś ma jakaś sprawę do mnie jest niecodzienne. Ubrałam na siebie szlafrok i otworzyłam drzwi. Przede mną stanęła ta sama dziewczyna, która mnie wczoraj wyzywała w karczmie. Nie wiedziałam zbytnio jak zareagować na jej przybycie, w końcu uznała, że powinnam była umrzeć zamiast jej siostry.
-Witam, co cię sprowadza? - zapytałam się unosząc jedną brew. Czekałam tylko na kolejny wybuch złości i spoliczkowania mnie. Jednak dostałam coś innego.
-Przepraszam za wczoraj, poniosło mnie - odpowiedziała, jednak jej głos był bardzo obojętny, czyli nie mówiła tego z dobrego serca. - Nie żebym żałowała swoich słów, ale twój przyjaciel taktyk kazał mi ciebie przeprosić - dodała i odwróciła się do mnie plecami, po czym poszła przed siebie. Wzruszyłam ramionami i zamknęłam drzwi. Przez chwilę stałam oparta o nie i zastanawiałam się co powinnam zrobić. Pójść za dziewczyną i powiedzieć jej, że nie ma problemu oraz niepotrzebnie przyszła, czy pójść prosto do Mobiusa, by mu podziękować. Jednak nie chciałam wyjść na jakiegoś stalkera czy jakąś desperatkę. Jednak bardzo chciałam się z nim zobaczyć. Jak tylko z nim rozmawiałam, to czułam spokój i odcięcie się od całego świata. Postanowiłam zignorować kobietę a pójść do taktyka. Wróciłam do pokoju i zaczęłam się ubierać. Zdjęłam z siebie piżamę i odwróciłam się głową do tylu by spojrzeć w lustro. Przez chwilę stałam w ciszy. Przyglądałam się swoim plecom, na którym były wytatuowane złożone skrzydła smoka. Jednak byłam w stanie dojrzeć w nich małe ślady blizn. Westchnęłam cicho i kontynuowałam przebieranie się. Ubrałam koszulkę z delikatnym dekoltem i czarne, obcisłe spodnie. Trochę niepewnie wyszłam z domu, miałam wrażenie, że coś jest nie tak z moim wyglądem. Moje myśli przerwała moja koleżanka, która do mnie podeszła.
-Cześć Triss - powiedziała uśmiechnięta.
-O hej Kamila - odwzajemniłam gest. - Co ty taka radosna? - zapytałam się zaciekawiona jej wyjątkowo dobrym humorem. Kilka dni temu zerwał z nią chłopak, z którym była ponad trzy lata i była cały czas smutna. Niestety, nie wiedziałam zbytnio jak jej pomóc. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Moje związki trwały krótko, najdłuższy był rok. Mimo wszystko próbowałam pocieszyć nieszczęśliwie zakochaną, ale z tego co widzę, ktoś mnie wyręczył.
-A taki przystojny szarowłosy dżentelmen pomógł mi - na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. Wiedziałam już kto to mógł być, Mobius. Wiele dziewczyn z mojego otoczenia tak na niego reaguje, gdy on do nich się odezwie czy coś ten deseń.
-O to dobrze, że ci humor poprawił - powiedziałam spokojnym głosem i pożegnałam się z Kamilą. Poszłam pod jej dom, ponieważ podobno Mobius miał być. Owszem zastałam go robiącego coś, czego nie mogłam dojrzeć.
-Mobius... - zaczęłam.
-Witaj - uśmiechnął się i wrócił do roboty. Zauważyłam wtedy, że naprawiał rurę i skupiał większość swojej uwagi na pracy.
-Przepraszam za wczoraj, że tak wyszłam, ale nie wytrzymałam - nie czekałam dłużej i nie uprzedzając zaczęłam tłumaczyć swoje zachowanie - Ale teraz już wszystko jest dobrze, przyszła dzisiaj rano i mnie przeprosiła - dokończyłam, jednak Mobius nic nie odpowiadał. - Zły jesteś? - zapytałam się cicho. Nagle mężczyzna wstał i westchnął głośno.
- Skończone! - powiedział radośnie i wyciągnął ręce a potem odwrócił się w moją stronę. - Wybacz, chwilowo się wyłączyłem, co mówiłaś? - dodał.
-Co się stało z twoją twarzą? - zauważyłam delikatny, czerwony ślad na jego twarzy w kształcie dłoni.
- A to.. - pocierał miejsce, które wczoraj nie został oszczędzone - Ta dziewczyna z wczoraj, trochę mnie poturbowała - jak tylko to powiedział, szczęka mi niemal opadła na ziemię. Zaniemówiłam. Jak tamta laska mogła się tak bezszczelnie zachowywać? -Tak więc, o czym mówiłaś? - zapytał się ponownie.
- To przez Ciebie przyszła mnie przeprosić... - nie wiedziałam zbytnio jak mu odpowiedzieć. Poczułam się zakłopotana. Bałam się jego reakcji na moje słowa. Zaczęłam zastanawiać się nad swoimi słowami. Moje myśli przerwał Mobius.
- Ej! Ej! Właśnie! - zaśmiał się głośno - Muszę dzisiaj omijać dowódczynię, pomożesz mi z tym? - nie dając mi czas na odpowiedzieć owinął rękę wokół moich ramion. Poczułam się niezręcznie i przez poczułam delikatny strach, jednak szybko znikł - Jak zobaczy ten ślad pomyśli, że znowu jakieś dziewczyny podrywałem i będę mieć przesrane - wyjaśnił - To co ty na to? - spojrzał mi prosto w oczy z nadzieją, że mu pomogę. Musiałam wszystko przemyśleć. Nie chciałam się po raz kolejny jej narażać, wystarczy że wyjechałam na misję bez ich zgody.
-Pomogę - odpowiedziałam odruchowo. Nigdy nie potrafiłam odmówić kolegom i koleżankom, ale w szczególności chłopakom, którzy mi się podobali.
~ Głupia, jak ty masz mu pomóc? ~ skarciłam samą siebie za to co powiedziałam, ale co się powiedziało się już nie cofnie.
-Dziękuję! - krzyknął radośnie i ścisnął mnie mocniej. Nie powiem, jego dotyk mnie uspokajał, ale tego było już trochę za dużo jak dla mnie. Odsunęłam się krok od niego a on spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Sorki Mobius, ale jeśli nie masz na przeciwko, możemy na chwilę pójść do zagrody? Chciałabym zobaczyć w jakim stanie jest mój koń po wczorajszej akcji - powiedziałam spokojnie, ale trochę niepewnie. Chciałam z nim trochę teraz pobyć, przynajmniej nie będę ciągle czuła się winna za śmierć reszty grupy.
-Erm, jasne - odpowiedział, jednak widziałam po nim, że bardzo nie chciał. Nie lubi zwierząt? Postanowiłam nie rozpieszczać dzisiaj Ashleya, nie umrze bez jednego dnia pieszczoch i rozmowy. Po drodze do zagrody kupiłam jabłko dla ogiera. Gdy zbliżyliśmy się do stajni, usłyszałam głośne rżenie. Odwróciłam się do Mobiusa, który stanął tuż przed drzwiami do stajni.
-Poczekam na ciebie, tylko mam nadzieję, że wrócisz zanim umrę - zażartował a ja posłałam w jego stronę przyjazny uśmiech. Nic nie odpowiedziałam tylko przytaknęłam. Weszłam do stajni i od razu z boksu wychylił się wielki, czarny łeb konia z białą strzałką na środku pyska. Zarżał radośnie i nastawił uczy.
-Hej kochany - podeszłam do ogiera i podałam mu świeżo kupione jabłko. Koń od razu zjadł łapczywie owoc. Spojrzał na mnie swoimi brązowymi, żywymi i mądrymi oczami. Po chwili je zamknął i oparł swoją głowę o moją klatkę piersiową, cicho rżąc. Miałam wrażenie, że nadal był zestresowany. Bał się nadal tej całej sytuacji.
-Już dobrze... -poklepałam go po szyi. Nagle ten podniósł łeb i spojrzał w stronę Mobiusa, który stał i czekał na mnie. Ogier spojrzał na mnie zaciekawiony, ale też zaniepokojony.
-Tak to ten mężczyzna, który mi się podoba - szepnęłam mu do ucha z delikatnym rumieńcem, jednak Ashowi się chyba to niezbyt spodobało. Z jakiegoś nieznanego powodu stał się trochę niespokojny. On doskonale wiedział jak się czułam po incydencie z moim byłym. Jemu się wyżalałam a on tylko słuchał i od czasu do czasu próbował przytulić. - Ale na nic nie liczę, ma kogoś innego na oku - dodałam nadal szepcząc mu do ucha. Z jednej strony cieszę się, że kogoś znalazł i jest szczęśliwy, jednak z drugiej, poczułam zazdrość. Byłam jednak świadoma, że żaden normalny mężczyzna by chciał mieć niestabilną psychicznie dziewczynę, która jest jeszcze upierdliwa jak ch.olera wie co. - Dobra kochany, ja muszę iść. Wieczorem jeszcze przyjdę - pożegnałam się z moim wierzchowcem i pocałowałam go w czoło. Kiedy szłam w stronę Mobiusa czułam na siebie wzrok karosza. Byliśmy bardzo do siebie przywiązani. Oczywiście dwa trzy dni beze mnie przeżyje, ale tydzień? Bałam się nawet o tym pomyśleć co mógłby się stać.
-Co tam mu szeptałaś? Obgadywałaś mnie? - zaśmiał się głośno. Cóż... tak, ale nie powiem mu tego.
-Nie, powiedziałam mu skróconą wersję tego co się wczoraj stało - odpowiedziałam i odwróciłam się. Nie wiedziałam, czemu to zrobiłam, ale zobaczyłam czerwone włosy na horyzoncie. Od razu przyszło mi na myśl, że to dowódczyni. Szturchnęłam łokciem mężczyznę i zaczęłam szybkim krokiem iść w przeciwnym kierunku. Na szczęście szybko załapał o co chodzi i poszedł za mną. Przez cały czas chciałam się go zapytać, czy są razem, jednak bałam się zadawać takich osobistych pytań. Ch.olera wie jak zareaguje. Powoli zaczęłam odpływać do swojego świata. Wiedziałam, że musiałam coś zrobić z tym pierdolonym uczuciem do Mobiusa, tyle że to nie takie proste. Miałam banalną zasadę, zajętych nie tykam. Porozmawiać porozmawiam, ale nie będę zarywać.

Mobius?

Od Megan CD Hayato

Przyglądałam się malutkiej buteleczce z wodą utlenioną. Dużo nie pomoże, ale zawsze coś. W końcu może odkazić rany, ale gdy wyobrażę sobie ten piekący ból... muszę to zignorować.
- Może ta noc nie będzie najgorsza. Ścielić na podłodze? - Zapytał, na co pokiwałam głową i zaczął robotę. Ja za to wróciłam do zaglądania kolejnych szafek w poszukiwaniu czegoś równie pożytecznego, kiedy Hayato zaczął rozkładać płaszcze na ziemi. W dwóch kolejnych szafkach nic nie było, dopiero w trzeciej coś znalazłam.
- Przywitaj się z gospodarzem - powiedziałam do chłopaka odsuwając się od dolnej szafki, aby mógł zobaczyć szare zgniłe kości, a na nich powieszone ubrania. Widziałam, jak chłopak się wzdryga, ale też lekko uśmiecha.
- Szczerzy się do mnie - stwierdził jakby z dumą, na co zamknęłam szafkę. Nic nie odpowiedziałam, tylko dalej grzebałam w półkach. Jedyne co znalazłam to stary i nieco śmierdzący ręcznik, który pewnie miał więcej bakterii i zarazków niż nasze rany. Nie ruszałam go. Wróciłam do chłopaka, który siedział na swoim "łóżku", z wyciągniętą nogą. Krew zaschła, sama noga spuchła, a on był blady jak trup. Usiadłam obok niego, także prostując obie kończyny i czując delikatną ulgę. - Masz tę wodę utlenioną? - zapytał spoglądając na mnie. Skinęłam głowa i mu ją podałam, wyjmując z kieszeni. Spojrzał na nia bacznie obserwując i obracając ją w palcach. - A jak okaże się, że to jakiś kwas? - westchnęłam i usiadłam bliżej niego, zabierając mu przedmiot z naprzeciwka oczu.
- Wyżre ci nogę - odpowiedziałam beznamiętnie. - Ty pierwszy
- Dlaczego? - natychmiast zareagował, kiedy buteleczka wisiała nad jego raną. - Nawet jak nie będzie kwasem, to mi chyba noga odpadnie - najwidoczniej nie tylko ja zdawałam sobie sprawę z możliwego bólu. W końcu to nie jest jakieś powierzchowne zadarcie, tylko otwarta rana, aż do skóry. Westchnęłam cofając dłoń.
- Taki będzie ból, ale trzeba odkazić. Nie wiadomo czy przypadkiem się nie zaraziliśmy czymś - bez dłuższego czekania polałam trochę wody na swoją nogę, która od razu zaczęła się pienić. Szczypało okropnie, na początku nie mogłam nabrać powietrza do płuc, ale ostatecznie zacisnęłam zęby, zamknęłam oczy i chwile odczekałam. Kiedy ból stał się mniejszy, polałam ponowie. - Jak widzisz, noga na swoim miejscu. Teraz ty - wyciągnęłam w jego kierunku butelkę. Spojrzał na nią z niepewnością i jakby z obrzydzeniem, po czym wziął ją do ręki. Oboje milczeliśmy, żadne z nas się nie odezwało, póki buteleczka była pusta, a nasze rany przestały się piec. Były czerwone, ale wydawały się czyściejsze oraz krew przestała lecieć.
- Rano szukamy wyjścia – położyłam się na płaszczu. Był ogromny, musiał należeć do potężnego mężczyzny, którym na pewno nie był szkielet w szafie. Puszyste, mięciutkie i ciepłe. Takie rzeczy na prawdę ciężko znaleźć, a tym bardziej w takiej ilości. - Chyba, że któreś z nas nie będzie mogło chodzić. Wtedy trzeba będzie szukać jedzenia – dodałam i mając zamiar okryć się drugim kożuchem, spostrzegłam, że do dyspozycji mam trzy. Od razu do głowy przyszła myśl, co z nim zrobić. Podniosłam się i wstałam biorąc do ręki jeden egzemplarz ubrania.
- Gdzie idziesz? - zapytał. Podeszłam do wybitego okna, gdzie teraz znajdowała się dziura z ramą. Nie była duża, to musiało być jedno niewielkie okienko. Idealnie pasuje do wielkości płaszcza.
- Nie powinno być tak zimno – po tych słowach zawiesiłam ubranie na wystających gwoździach, wpierw zrywając z nich starą szmatę, która chyba miała być firanką. Potem wzięłam parę desek i oparłam je o dolną część płaszcza. Jeśli będzie wiało, może się od razu nie zerwie.
- Na pewno. Te płaszcze i tak są cholernie grube – wróciłam na swoje miejsce i okryłam się szczelnie płaszczem, starając się podkulić obie nogi. - Już idziesz spać? - zapytał z lekka zdziwiony, na co przytaknęłam i odwróciłam się do niego plecami.
- Jutro trzeba jak najwcześniej wstać. Tobie radzę to samo zrobić – położyłam głowę i zamknęłam oczy. Zasnęłam po paru chwilach.
Obudziłam się w środku nocy. Nie mogłam spać. Podniosłam się na łokciach. Hayato spał z otwartymi ustami, co dość zabawnie wyglądało. Brakowało tylko stróżki śliny cieknącej mu po policzku. Spojrzałam na płaszcz skrywający dziurę w ścianie. W budynku panowała kompletna ciemność i cisza, nie czułam zagrożenia, ale i tak nie mogłam spać. Męczyłam się z jakieś dwie godziny. Ciągle myślałam, jak mamy stąd wyjść. Wrócić tamtymi drzwiami, przez ciemny korytarz i modlić się, aby tamta piwnica nie została pogrzebana przez deski? Czy jest tu jakaś droga ucieczki? Raczej musi, tylko pewnie przez zmęczenie nie zauważyliśmy niczego.
Ktoś mnie zaczął szturchać w policzek. Machnęłam ręką, ale to nie pomogło. Coś dalej mnie szturchało, a raczej ktoś.
- Lucy, przestań - ponownie machnęłam ręką, a dziewczyna zaprzestała swej czynności.
- Kto to Lucy? - otworzyłam oczy i spojrzałam na twarz chłopaka o szarych słowach. Zmarszczyłam brwi podnosząc się na łokciach.
- Zaspałam - mruknęłam. - Idziemy - po tych słowach wstałam, ale czując paraliżujący ból w nodze, kiedy przeniosłam na nią ciężar, ledwo co ustałam na nogach. Stanęłam na jednej nodze, aby drugiej w żaden sposób nie męczyć.

<Hayato?>

Od Fragonii CD Juliana

Dziewczynka zastanawiała się trochę nad odpowiedzią, jednak ze względów grzecznościowych postanowiła się ostatecznie zgodzić na propozycję Konsjeża. Dawno nie jadła z kimś wspólnego posiłku. Po przydzieleniu porcji przez sprzedawcę zawsze chowała się w swoich czterech ścianach, żeby nikt jej nie przeszkadzał, ale z drugiej strony... Ostatni taki wspólny posiłek jadła chyba ze swoim młodszym bratem, zanim ten zginął. Być może naprawdę brakowało jej towarzystwa. W końcu prawie cały czas przebywała w swoim ciasnym pokoju, dbając o swoje lalki i zabawiając się w alchemika. Wychodziła tylko po to, aby zabrać coś do jedzenia, ewentualnie na jakieś zbiórki.
Szybko oddaliła się od ciemnowłosego, nawet nie zapytawszy go o imię. Najwyżej pogadają dłużej przy obiedzie.
Chciała teraz jak najszybciej udać się do domu, żeby wypakować swoje znaleziska. Rzadko kiedy wypuszczano ją na misje. Zazwyczaj zostawała w mieście i miała czas na przyrządzanie nowych wywarów oraz naprawianie swoich lalek. Jednak tym razem postanowiła w końcu zdobyć się na odwagę i wyjść poza mury, aczkolwiek przekonanie dowódcy, by została wypuszczona na zewnątrz. Kosztowało ją naprawdę sporo nerwów. Nie lubiła dyskutować z dorosłymi, jednak zależało jej na wydostaniu się z tego obozu. Zamierzała poszukać nowych składników do swoich wywarów oraz starych, pozostawionych zabawek. Nie miała tego za dużo, ale jak na pierwszą jej misję poza murami to i tak nieźle sobie poradziła. W dodatku wróciła do miasta w jednym kawałku, co już było dużym osiągnięciem.
Rozmyślając nad tym wszystkim, w końcu dotarła do upragnionego budynku. Rozejrzała się. O ile się nie myliła, miała jeszcze godzinę na ogarnięcie się. Potem dopiero miała się spotkać przy posiłku z Konsjeżem. (...)
Po umyciu się i rozpakowaniu swoich znalezisk Fragonia pojawiła się na stołówce, gdzie wydawane były posiłki. Zwykle pojawiała się jako jedna z pierwszych, żeby zabrać, co było jej i zmyć się stąd, unikając niepotrzebnych rozmów. Tym razem jednak przyszła trochę później, kiedy zdecydowana większość pojawiła się już, aby zjeść swój posiłek. Usiadła z boku i zaczęła obserwować uważnie, czy aby ciemnowłosy nie pojawił się już i nie czeka na Tyks.
Niestety, jego nadal nie było. Może przyszedł wcześniej, nie zobaczył dziewczynki i zrezygnował z czekania na nią? Czarnowłosa spuściła smutno głowę. Liczyła na to, że w końcu z kimś będzie mogła porozmawiać. Chyba naprawdę brakowało jej drugiej osoby.
Nie czekając dłużej, wzięła swoją porcję i ruszyła w stronę wyjścia, plącząc się pod nogami starszych od siebie osób. Próbowała nie rozlać gorącej zupy. Ostatni raz rozejrzała się przed wyjściem po stołówce i dopiero wtedy go zobaczyła. Wziął swoją porcję i spojrzał prosto na Fragonię. Dziewczynka pochyliła głowę i usiadła przy pobliskim, pustym stoliku. Ciemnowłosy usiadł obok niej, a dziewczynka miała okazję, żeby przyjrzeć mu się uważniej. Konsjeż przyłożył do swojego nosa rękaw. Dopiero teraz Tyks zauważyła czerwone plamki.
Chłopak krwawił. Malutka odsunęła się zniesmaczona tym widokiem. W głowie jej zawirowało. Nie była w stanie nawet się ruszyć z miejsca, a przecież nie mogła go zostawić w takiej sytuacji. Przełknęła ślinę i trzęsąc się, wyjęła białą chustkę i podała ją nieśmiało chłopakowi. Chciała coś powiedzieć, jednak z jej ust wydobywały się nic nieznaczące zlepki sylab. Próbowała się uspokoić. Czuła, że musi jakoś pomóc. Jedyne, co jej przychodziło do głowy to zabranie dopiero co poznanego do swojej siedziby.
- Ppppoomóc...? - wyjąkała w końcu Tyks, przysuwając się do chłopaka.
- To zaraz minie. - mruknął chłopak obojętnie, kiedy wyczuł niepokój dziewczyny.
No cóż, od razu można było się domyślić, że dziewczynka była zdenerwowana całą tą sytuacją. Miała wrażenie, że coś ściska jej gardło, przez co nie mogła nic więcej dodać. Niby zwykły krwotok z nosa, jednak nawet takie błahostki potrafiły poruszyć małolatę. Być może on na coś chorował? Ciemnowłosy spojrzał na swoje ręce i zamarł, jakby zobaczył na nich coś niepokojącego. Zaciekawiona Tyks spojrzała na jego dłonie. Poza kilkoma kropkami krwi nie było na nich nic ciekawego. Chcąc „obudzić” go z transu, delikatnie złapała go za jedną rękę.
- Nnnniieee chce bbbbyyyć nnnachalna...
Dziewczynka nagle przerwała. Zdała sobie sprawę, że znowu mówiła niewyraźnie i chłopak może ją źle zrozumieć. Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i powiedziała to, co leżało jej na sercu.
- W laboratorium mam może coś... Mogę pomóc.

Julek? Wybacz mi, musisz dać mi trochę czasu na „wczucie się". Zwykle mam problemy z początkami, a Usuyo możesz do opków dodawać. Ja akurat miałam taki pomysł na Julka, także no... Jak coś spartaczyłam, to najmocniej przepraszam.~~

wtorek, 10 października 2017

Od Juliana Do Usuyo, Fragonia

Julian wpatrywał się w horyzont, który piętrzył się za lasami otaczającymi Santari. Było już późno, jednak mężczyzna musiał stać na straży, by oczekiwać tych, którzy kilka, lub kilkanaście godzin temu opuścili miasto. Jego zadaniem jest sprawdzanie, czy nie zostali ukąszeni, dlatego nie mógł nawet na chwilę opuścić stanowiska. Z ludźmi z Santari, nie jest, w na tyle bliskich stosunkach, by zawołali go, gdy ktoś przyjdzie. Zaprzyjaźnienie się ułatwiłoby mu chociaż w najmniejszym stopniu życie, jednak nie potrafi się przełamać. Ma wrażenie, że gdy już zyska dobre stosunki, to będzie męczony ich towarzystwem. Chociaż sam trudny charakter mężczyzny, nie jest przechylny do łatwego miłowania sobie ludzi.
- Przepraszam! - Od rozmyśleń, które płynęły w stronę starych bajek w telewizji po chęć zdobycia świeżej szczoteczki do zębów, oderwał go głos, dochodzący, gdzieś spod niego. Jego wzrok od razu skierował się tam i dostrzegł niskiego białowłosego mężczyznę, który mimo późnej pory posiadał przy sobie parasolkę. Zanim zdążył zapytać, czego chłopak chce, ten zaczął mówić - Przepraszam mógłby Pan mnie wpuścić? - Zapytał z lekkim zmartwieniem, jakby oczekiwał, że Konsjerż się nie zgodzi. Julian odparł krótko i pokiwał głową w pozytywnej odpowiedzi. - Naprawdę? Co za ulga! - Uśmiechnął się młodzieniec, wywołując przy tym dziwne uczucie w brzuchu ciemnowłosego. Mężczyzna zszedł z muru i zajął się otwarciem bramy, gdy już to zrobił, dostrzegł rozradowanego chłopaka. Wyglądał na naprawdę uprzejmą i energiczną osobę. Julian nie musiał nawet nic mówić, a ten zdjął koszulkę i pozwolił sprawdzić swoje ciało. Było blade i gładkie, ugryzienie byłoby na nim bardzo widoczne. Mężczyzna przełknął ślinę i pozwolił białowłosemu założyć bluzkę, który grzecznie podziękował i ruszył dalej. Jednak wzrok Juliana ruszył zaraz za chłopakiem. Okalało go dziwne uczucie. Chciał go zatrzymać i zapytać o imię, nim będzie za późno, lecz nieznajomego już nigdzie nie było. Z głębokim westchnieniem spuścił wzrok. Nie miał tendencji do tak szybkiego zauroczenia, zawsze był stały w uczuciach, tak więc czemu teraz? Brak mu bliskości z drugą osobą? Bardzo prawdopodobne. Julian spojrzał niepewnie na swoje ręce, były czyste. Odetchnął z ulgą, bał się, że znowu zobaczy je pokryte krwią. Nadal miał przebłyski strasznych zdarzeń, jednak już nie wywoływały na nim większego wrażenia. Były tylko nieistotną częścią jego przeszłości, o której chce jak najszybciej zapomnieć. Powrócił do swoich obowiązków, polegających na patrzenie martwo w przestrzeń, oczekując, że ktoś go za jakiś czas wybudzi swym wołaniem, w chęci dostania się do miasta. O dziwo nie trwało to długo. Kiedy dostał się na mur, zobaczył przed nim grupę zbliżających się ludzi. Byli to członkowie Santari, pamiętał jak wypuszczał ich kilka dni temu. Miał zapisane w notatniku ilu ich było, kiedy spojrzał na okrągłą liczbę, miał wrażenie, że coś się nie zgadza. Zszedł na dół by ponownie otworzyć bramę. Wchodzący ludzi wzdychali z ulgą i krzyczeli jak dobrze jest być w domu. Julian najchętniej by ich puścił już do swoich mieszkań, jednak miał obowiązki. Podszedł do dowódcy grupy i omówił z nim chęć sprawdzenia "kondycji" jego pododdziału. Zapytał, również, przy okazji, czy wszyscy wrócili z wyprawy. Mężczyzna dumnie odparł, że nikt nie zginął, poprowadził ich najlepiej jak potrafił, a nawet przywieźli spore zapasy. Czarnowłosego trochę to zdziwiło. Nie wydawało mu się, by źle policzył ludzi, jednak stwierdził, że w czasie swoich obowiązków, zwróci na to uwagę. Sprawdzenie wszystkich zajęło ponad czterdzieści minut. Julian poprosił ich by ustawili się w grupie, gdyż musi pododznaczać, tych co wrócili. Takie notatki się przydają, widać dokładnie, komu udało się przetrwać na zewnątrz, a komu nie. Zaczął czytać kolejno nazwiska i wszystko mu się zgadzało. Mężczyzna zmarszczył brwi patrząc na grupę.
- Przepraszam, czy ktoś jeszcze nie został sprawdzony? - Zapytał Julian jak najgłośniej, a ludzie rozejrzeli się po sobie. - Jedna osoba się nie stawiła, a potwierdziła swoją obecność, gdy wyczytywałem nazwiska. - Wytłumaczył kosjerż, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Nagle Julian dostrzegł niską dziewczynę z tyłu grupy, wtopiła się w tło, jednak ciekawy kolor oczu, przykuł uwagę mężczyzny. Prawie by ją pominął. Dopiero teraz zgadzała mu się liczba ludzi, która wyruszyła. Wcześniej kompletnie nie zauważył czarnowłosej. Nie lubił podnosić głosu, nawet wołając kogoś, dlatego niepewnie wszedł w tłum ludzi i podszedł do nieznajomej. - Przepraszam, jeszcze ty zostałaś. - Oznajmił, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Oczy kobiety błądziły po otaczających ją ludziach, Julian dobrze wiedział o co chodzi, nie pierwszy raz się z tym spotyka, kobiety są bardzo wyczulone na mężczyzn, którzy patrzą na ich prawie nagie ciała.
- Nie chcę przy ludziach - Stwierdziła niepewnie, mówiąc na tyle cicho, by tylko kosjerż usłyszał. Mężczyzna pokiwał głową i uniósł ton głosu.
- Wszystko wyjaśnione! Proszę się rozejść do domów! - Julian domyślał się, że paru ludzi mogło zostać, bo wręcz oczekiwało tego, że kobieta się rozbierze, jednak rzucił im wrogie spojrzenie, co spowodowało, że już woleli odpocząć po tak długiej podróży. Mężczyzna skupił całą swoją uwagę na dziewczynie, która z wdzięczności delikatnie pokiwała głową. Nie chcą by się peszył, odwrócił się do czasu, aż tak zdejmie swoje ubranie. Kiedy usłyszał ciche potwierdzenie, że może sprawdzić kobietę, dostrzegł po ciele, że to nie była osoba dorosła. Zdziwiło go to trochę, ciałem dziewczyna przypomniała szesnastolatkę. Do tego, była bardzo wychudzona. Sprawdził ją jak najszybciej i kazał się ubrać. Kiedy dziewczyna skończyła, Julian poprosił również o zdjęcie maski. Czarnowłosa cały czas była bardzo cicho i podczas sprawdzania i teraz. Mężczyzna powtórzył pytanie i dopiero po chwili czekania, ujrzał naprawdę piękną twarz młodej dziewczyny. Zaskoczony nie ukrywał swoich emocji, myślał, że maska służyła do zakrycia, czego co ma zostać w ukryciu przed ludźmi, lecz czemu zakrywać coś tak ślicznego. Julian potwierdził możliwość oddalenia się dziewczyny, lecz zanim to zrobiła, zatrzymał ją.
- Przepraszam, masz może ochotę wyjść później na obiad? - Zapytał niepewnie. W sumie sam nie wiedział czemu to powiedział. Nigdy nic nie wyszło przypadkiem z jego ust, a teraz? Tak nagle? I to jeszcze do młodej dziewczyny. Chyba naprawdę, chciał ujrzeć jej twarz ponownie.

< Fragonia? Wybacz, że wstawiłam tutaj też Usuyo, ale nikt mi nie odpisuje, a chcę by był aktywny. >

Od Mobiusa CD Olivia

Patrzyłem jak kobieta wybiega z budynku, westchnąłem ciężko, patrząc na nieznajomą, która szarpała się z jej towarzyszem
- Tak niszczyć ludziom posiłek - Burknąłem odsuwając talerz, mimo że zostało na nim jeszcze sporo jedzenia. Czułem zażenowanie sytuacją, która miała przed chwilą miejsce. Miałem zwyczajnie ochotę wrócić do swojego pokoju, ale nie potrafiłem pozostawić tego bez komentarza
- Coś ty powiedział? - Warknęła do mnie kobieta, nienawidziłem kłócić się z z płcią piękna, zawsze uważałem się za dżentelmena, jednak w tej sytuacji miałem ochotę pluć na nią jadem
- A co Cie to brzydulo obchodzi? - Uśmiechnąłem się szeroko, na co ta zaczęła ronić łzy
- Straciłam siostrę! Nic Cie to nie obchodzi? - Wykrzyknęła, wydzierając swój głos z gardła, na co ja uderzyłem pięściami o stół, przy tym wstając na przeciwko niej. Pozostałem w takiej pozycji kilka sekund, po czym spojrzałem na nią z obrzydzeniem. To ona ostatnia powinna wypowiadać takie słowa
- Śmieszne, że ty to mówisz - Prychnąłem, ale po chwili przybrałem kamienny wyraz twarz - A obchodziło Cie co poczuła ta dziewczyna, gdy zaczęłaś mówić, że lepiej by ona zginęła, a nie Twoja siostra? - Zmarszczyłem brwi - Z której strony jej życie jest mniej cenne? - Zaciskałem mocno pięści, gdy ugryzłem się z całej siły w język, nie chcąc pokazać tego co chodzi mi po głowie - Współczułbym Ci, ale nie jesteś lepsza od tych stworzeń, które nas zabijają - Dodałem chcąc odejść, jednak nieznajoma znowu chciała coś wykrzyknąć, nawet się odwróciłem z widocznym zadowoleniem, czekając, aż zmusi mnie do powiedzenia kilku słów więcej
- Wystarczy... - Mężczyzna towarzyszący kobiecie chwycił ją za ramię, ale ta się wyszarpała - To jest taktyk, lepiej bardziej nie podpadać - Próbował ją uspokoić. Wargi nieznajomej zaczęły drżeć, podeszła do mnie i zaczęła patrzeć mi w oczy. Całe zaszklone, mimo to, nie żałowałem tego co powiedziałem. Stała tak kilka sekund i uderzyła mnie z liścia w polik. Czując jak moja buzia się odchyliła, uśmiechnąłem się i odwróciłem by opuścić pomieszczenie. Nie usłyszałem już nic, zwyczajnie każdy poszedł w swoim kierunku. Kiedy znalazłem się w swoim mieszkaniu, od razu skierowałem się do łazienki. Mój polik wręcz płonął od tego uderzenia, może przesadziłem? Spojrzałem na swoją twarz w lustrze. Zostanie ślad. Musiała akurat tutaj? Już lepiej by mi w jaja przywaliła. Zmarszczyłem brwi, dzisiejszy dzień jest ewidentnie przepełniony złymi sytuacjami. Najpierw tyle ludzi zginęło, teraz to. W sumie nie powinienem się dziwić, że ta kobieta tak zareagowała, ale wszystko ma swoje granice. Ja tez powinienem je znać. Coś zaczęło mnie ściskać w żołądku. Mobius, nie czas na poczucie winy, lepiej zastanów się jak zasłonić to przed Taigą. Przecież niedawno mi mówiła, że boi się faktu, że ją zranię. Kiedy zobaczy ten ślad, od razu będzie mieć własny plan zdarzeń. W co ja się pakuję? Pomasowałem kark i położyłem się na kanapie. Czas trochę odpocząć...
~Kolejny dzień~
Zostałem dzisiaj poproszony do brudnej roboty, sam nie wiem czemu się zgodziłem? Może dlatego, że poprosiła mnie naprawdę piękna kobieta? Trudno będzie odejść od starych nawyków. Przełknąłem ślinę, ważne, że przy takiej robocie dowódczyni nie będzie mnie szukać
- Mobius.. - Usłyszałem za sobą kobiecy głos, nie odwracałem się, tylko spojrzałem tam kątem oka. Dostrzegłem Olivie, moją wczorajszą towarzyszkę. Najwyraźniej powinienem zapytać, jak się czuję po tym wszystkim, jednak byłem trochę zajęty. A podzielności uwagi to ja nie posiadam
- Witaj - Uśmiechnąłem się, przy tym głośno ziewając, lecz nadal szperałem przy rurze, gdyż byłem bliski końca
- Przepraszam za wczoraj, że tak wyszłam, ale nie wytrzymałam - Kobieta bez ostrzeżenia zaczęła rozmowę tłumaczeniem się - Ale teraz już wszystko jest dobrze, przyszła dzisiaj rano i mnie przeprosiła -
 Poinformowała mnie kobieta, na co odpowiedziałem milczeniem - Jesteś zły? - Zapytała, co ledwo usłyszałem, gdyż byłem niesamowicie skupiony na swoje robocie, przekręciłem ostatni raz klucz francuski i wstałem z głośnym westchnięciem
- Skończone! - Zaśmiałem się wycierając ręce i odwracając do towarzyszki. Co prawda nie była to robota dla mnie, ale fakt, że sobie poradziłem bardzo mnie zadowalał - Wybacz, chwilowo się wyłączyłem, co mówiłaś? - Dopytałem
- Co się stało z Twoją twarzą? - Zdziwiona wskazała na jeszcze widoczny ślad na policzku
- A to.. - Potarłem punkt zainteresowania dłonią - Ta dziewczyna z wczoraj, trochę mnie poturbowała - Kobieta nie ukrywała zdziwienia słysząc te słowa. Wręcz zaniemówiła - Tak więc, o czym mówiłaś? - Zapytałem ponownie
- To przez Ciebie przyszła mnie przeprosić.. - Wyszeptała, a ja patrzyłem na Olivie nie rozumiejąc. Chyba jest w tej chwili w swoim świecie, tak więc czas było ją obudzić
- Ej! Ej! Właśnie! - Prychnąłem śmiechem - Muszę dzisiaj omijać dowódczynię, pomożesz mi z tym? - Nie czekając na odpowiedzieć owinąłem rękę wokół jej ramion - Jak zobaczy ten ślad pomyśli, że znowu jakieś dziewczyny podrywałem i będę mieć przesrane - Wytłumaczyłem - To co ty na to? - Spojrzałem kobiecie w oczy. Najwyraźniej wróciła na ziemię, bo wyglądała na nie lada zaskoczoną

<Olivia?>

poniedziałek, 9 października 2017

Od Shinaru CD Nikodema

Wpatrywałem się w malinowy chłopaka ze współczuciem i łagodnością. Nie wydawał się kimś złym, a wręcz przeciwnie- był delikatny, choć nie wiem dokładnie ,co tak naprawdę się stało prócz tego, że miałem sen. Przeprosił mnie już z trzeci raz, a później się przedstawił.
-Nie masz za co mnie przepraszać — pogłaskałem jego miękkie włosy , które lekko opadały na jego rysy twarzy. Zgarnąłem je mu za ucho, by nie przeszkadzały w widzeniu.
Moja bezpośredniość nie było niczym dziwnym...zawsze taki byłem. Można było to w różny sposób odebrać, lecz liczył się tylko fakt, czy sprawię tej osobie przyjemność z bycia obok mojej osoby. Nie chciałem by ktoś czuł ból czy smutek, gdy ja staram się wyglądać na wiecznego optymistę, który do wszystkich się uśmiecha niezależnie od sytuacji.
- A teraz wstawaj , a nie tak kucasz przede mną — wstałem żwawo podpierając ręce po bokach. - Trafiłeś na dobrą osobę, więc Nikodem ... - zrobiłem krótką przerwę myśląc, co właściwie miałem terasz powiedzieć... no tak. Skleroza mnie dopada w tak młodym wieku...ale na szczęście nie boli. - Powiedz mi coś o sobie — okrążyłem go w momencie, gdy podnosił się. Był o mnie wyższy o jakieś 15 cm.. ciężko stwierdzić z mojej perspektywy.
-O sobie? - zapytał wodząc za mną spojrzeniem, jakby się czegoś bał. Przecież go nie zjem czy coś
-Tak - uśmiechnąłem się kolejny raz ukazując moje ząbki. Wiedziałem, że moje kły są nieco za długie, ale on też nie miał normalnego uzębienia...właściwie, to jego najbardziej się rzucał w oczy, gdyż wyglądał jakby spiłowany czymś. - Zainteresowania, hobby, stanowisko.... cokolwiek — znów go okrążyłem, a pod koniec położyłem mu dłoń na ramieniu, by się lekko oprzeć.
-Nie wiem za bardzo co powiedzieć..... - mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi. Każdy ma problem z mówieniem o sobie. Ludzie już tacy byli, a ja już dobrze znałem ich zachowanie. Łatwo było mi też przewidzieć co zaraz zrobią.
-Mam ja zacząć? - stanąłem prosto przed nim ... dosłownie na palcach by zmniejszyć różnice naszego wzrostu, ale jednocześnie by być bliżej jego oczu. Wolałem się w nie patrzeć, gdy z kimś rozmawiałem
<Nikoooś? Atak małego gadatliwego kurdupla >

Od Hayato CD Megan

To nie jest był dobry pomysł. To nie mógł być dobry pomysł. Te myśli towarzyszyły mu od samego początku, gdy wzrokiem odprowadzał idącą przed siebie Megan. Zdawała się bić niezależnością na kilometr, a może i nawet więcej. Kobiety to istoty trudne do zrozumienia, czasem wybierające niezbyt odpowiednie rozwiązanie tylko pod wpływem emocji. Zastanowił się, czy rozsądnym jest nocować w nieznanym sobie miejscu, gdzie budynki się walą i pełno jest robactw, przynoszących niebezpieczeństwo. Czy ona na prawdę robi to na poważnie? Pokiwał z dezaprobatą głową, jednak doskonale wiedział, że nie wygra z nią wojny o to, gdzie będą nocować. Tutaj, czy u siebie na mieszkaniach. Nawet jeśli nie ukazałby uległości pod tym względem, mogłaby po prostu powiedzieć, że może sobie robić co chce i nawet szlajać do woli po okolicy. Zacisnął szczęki, na prawdę ten pomysł nie przypadł mu do gustu. Zbyt niebezpiecznie. To prawda, że boli i trudno by mu było podróżować, ale jak sama stwierdziła, przydałby się jakiś medyk, czy chociażby zielarz. Tutaj żadnego nie ma, a in dłużej zwlekają, tym gorzej. Ponadto, ona przecież także jest zraniona. Przeklął parę razy, kierując się za dziewczyną do niewielkiego budynku. Wyglądał obiecująco, ale ten, do którego udali się wcześniej, także. A skończyli pod ziemią, prawdopodobnie w jakiejś piwnicy, czy czymś podobnym.
- Poszukaj jakichś koców - poleciła, gdy tylko znalazł się w środku. Zupełnie, jakby tylko oczekiwała, jak się zjawi. Jakby miała pewność, że tak będzie.Jest aż tak przewidywalny? Cóż, jakoś to chyba przeżyje. Cztery pomieszczenia, każde zagracone. Jedno to toaleta, pewnie z niedziałającą kanalizacją, bo jakżeby inaczej. Drugie sypialnia, trzecie kuchnia. Czwarte coś w rodzaju pokoju gościnnego, trudno stwierdzić. Znajdowała się tam podejrzanie pachnąca kanapa, na której pleśń zdążyła już pozostawić ślady i przebarwienia. W myślach tocząc istną walkę o to, czy ponownie zaproponować udanie się z powrotem do znanych sobie miejsc, czy też to olać i zdać się na chory instynkt ( a być może chore rozumowanie ) towarzyszki. Pokuśtykał niezdarnie wzdłuż ściany, kierując się w stronę szafy. Była ona dość jasna, o barwie podobnej do koloru skóry ludzi odmiany białej. Była wręcz idealnie równa z wzrostem chłopaka, nie musiał się więc wysilać na to, by walczyć o dosięgnięcie najwyższej półki. Przyglądnął się bacznie drewnu - gołym okiem było widać szarawą warstwę kurzu oraz obwisłe nici pajęczyn - bez żadnego pająka. Dotknął mebla, końcem palca wskazującego nakreślił pionową kreskę, długą na około pięć centymetrów, wyraźnie odznaczającą się na wyblakłym tle - jej wnętrze było znacznie ciemniejsze i intensywniejsze. Podniósł palec na wysokość oczu, ujrzał na nim wyraźny argument, że należałoby kiedyś zrobić tam porządki. W powietrzu zauważył unoszące się drobiny tego, co wzburzył swoim przybyciem - nawet podłoga została istnym siedliskiem szarego pyłu. Poczuł uczucie, jakiego wręcz nienawidzi - jakby ktoś od środka parzył go w nos. Kichnął, zamykając szczelnie oczy. Podobno nie da się tego robić z otwartymi, ale wolałby się nie upewniać co do tego stwierdzenia. W ilu procentach prawdziwego, niewielu wie. Wsadził palce w szczelinę pomiędzy drzwiami szafy - klamki leżały na podłodze. Proste, raczej nikt nie pofatygował się, by nadać im jakiś oryginalny kształt, czy wzór. Otworzył, usłyszał parę uderzeń, zanim spojrzał pod nogi już wiedział, co to - kulki na mole. Parę niewielkich przedmiotów toczyło się w różnych prędkościach po podłodze, w różnych kierunkach. Spojrzał przed siebie i ujrzał coś, co mogłoby się przydać. Co prawda to nie koce, ale pięć płaszczy. Aż dziwne, że nikt tego jeszcze nie zabrał. W końcu wszystko jest na wagę złota, a tak cenne materiały, jak coś ciepłego na zimę, to ewidentnie rzadkość. Zaśmiał się, uradowany z odkrycia. Idealnie. Rozłożą na ziemi po jednym, jedne ubiorą, a jeden zostanie la Megan. Zrobi z nim, co chce - czy też ubierze dodatkowo jako formę ocieplenia, czy to da pod głowę, czy doda jako kolejną warstwę miękkiego posłania. Cóż, chyba że zdecyduje się na nocowanie na tym materacu, również pokrytym grzybami. Wilgotnym i śmierdzącym potem i czymś przypominającym wymiociny. Poczuł dreszcze na samą myśl o tym. Odepchnął od siebie tego typu myśli, sięgając po wiszące na plastikowych wieszakach części garderoby. Przewiesił je sobie przez ramię, po czym odwrócił się, zamknął szafę i ruszył w drogę powrotną do Megan. Zastał ją sprawdzającą zawartość sypialni, aktualnie stojącą przy półce. Każda z otwartych szuflad była pusta.
- Patrz, co znalazłem - oznajmił z dumą, pokazując swoje zdobycze. Odwróciła się do niego przodem, spoglądając na dwa czarne, jeden szary i dwa w szaro-zieloną i czerwono-brązową kratę, ciepłe płaszcze. Ich gruba tkanina musi zapewnić jakieś ukojenie, nie ma mowy, by było inaczej.
- Ja też coś znalazłam - powiedziała i podniosła dłoń. Przyjrzał się jej znalezisku - niewielka buteleczka o białym kolorze. Z stożkowatą nakrętką, zamiast tradycyjną okrągłą. Uśmiechnął się szeroko, woda utleniona? - Nie ma na niej daty, jest co najmniej połowa, bo ciężka - wytłumaczyła mniej więcej to, co zdołała już odkryć.


< Megan? >

piątek, 6 października 2017

Od Mobiusa CD Hayato, Taiga

- Wiem, że lubicie bawić się w moich rodziców, ale bez przesady - Uśmiechnąłem się, a Taiga, jak i Hayato spiorunowali mnie wzrokiem. Widocznie nie lubili tego określenia - W dodatku nie wiem jak wy.. - Przeciągnąłem ostatnie słowo - Ale dawno nie jadłem pizzy - Stwierdziłem wznosząc wzrok ku niebiosom, by przypomnieć sobie, jak się ją robi. Co jak co, ale do przepisów nie mam kompletnie głowy
- Jemu na pewno nic nie jest? - Usłyszałem głos Hayato - Przecież on je tylko biały ser z pomidorami, nawet żółtego nie tknie, a co dopiero pizzy - Wymruczał białowłosy, który wymieniał się spojrzeniami z Taigą, która pokiwała głową na znak, że się z nim zgadza
- Chyba się w głowę uderzył podczas walki - Sama wydawała się zaniepokojona
- Macie problemy.. - Mruknąłem - Byście mi pomogli przypomnieć przepis na ciasto - Powiedziałem z wyrzutem
- To nic trudnego, a problemem raczej jest uzyskanie składników - Stwierdziła dowódczyni, nadal nie wierząc, że chcę ją zrobić
- Powiedzcie mi tylko czego mam szukać - Podirytowany, chciałem wyciągnąć z nich chociaż najmniej pomocną informację. Czemu mi nie odpowiadają od razu na pytanie? Czasami mam ochotę rzucić w nich cegłami i zakopać w nadziei, że wrócą jako zombie i się trochę poznęcam nad ich truchłami. Szkoda jednak, że wtedy ich mordy będą tak brzydkie, że nie będę mógł na nich patrzeć, a co do smrodu, nawet moje perfumy tego nie przebiją. Tylko te szczegóły mnie powstrzymują
- Z tego co pamiętam to potrzebujesz drożdży, wody, mąki, soli i oliwy - Wymienił Hayato, na co znowu chciałem rzucić się na niego z miłością, jednak powstrzymał mnie dłonią, która znalazła się na mojej twarzy. Spodziewał się tego. No trudno. Wyprostowałem się i powtórzyłem w głowie, to co mam zdobyć
- W takim razie idźcie do mojego mieszkania, a ja niedługo wrócę - Powiedziałem z zadowoleniem, biorąc broń do rąk
- Z niewiadomego powodu czuję, że nie skończy się to dobrze - Taiga skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej, a ja się wyszczerzyłem. Teraz mnie już nic nie powstrzyma. Bez słowa ruszyłem w stronę kuchni. Zaraz przed drzwiami upewniłem się, że nadal jestem pokryty krwią, już zaschła, jednak dzięki temu wrażenie, było jeszcze lepsze. Nałożyłem na twarz poważną maskę i z uderzenia nogą wszedłem do kuchni
- Won stąd! - Krzyknąłem - Trzeba przeszukać pomieszczenia, czy nie ma tutaj żadnego zagrożenia! - Rozejrzałem się. W pomieszczeniu razem było pięć osób. Trzy kucharki, kucharz i sprzedawca. Nie rozumiejąc pozostawili swoje czynności kierując się w moim kierunku - Co tak wolno?! Nie słyszeliście muszę sprawdzić ten budynek! - Podniosłem znowu głos. Kiedy widziałem, że już chcieli pytać o co chodzi spiorunowałem ich wzrokiem, dając znak, by pytali o to kogo innego. Kiedy wszyscy opuścili w pośpiechu pomieszczenie, westchnąłem i wyszczerzony zacząłem szwendać się po kuchni. Wszędzie było mnóstwo składników, aż dziwne, że nie ma tutaj żadnej ochrony. W końcu nie jestem pierwszym, ani ostatnim cwaniaczkiem w tym miasteczku. Zaciekawiony patrzyłem na to co robili wcześniej kucharze, wyglądało to na kolacje. Idealnie posiekane porcje. Nie ukrywałem, że było to dla mnie zaskakujące. W końcu mało kto stara się, tym bardziej w takich warunkach. Chyba trafili nam się ludzie z pasją. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem przypominać czego potrzebuję. Wodę. Chwyciłem za najbliższa butelkę i podszedłem do kranu. Jak oczekiwałem, był tu pełny dostęp do ciepłej wody. Napełniłem całą litrową butelkę. Co prawda do pizzy nie będzie, aż tyle potrzeba, ale reszta zostanie dla mnie. Zagotuje się w potem w garnku, lub w czym innym. Dobra, teraz sól. No teraz to rarytas. Wyjąłem z kieszonki małą paczuszkę i przejrzałem szafki, przy okazji trafiłem na poszukiwaną przeze mnie mąkę, którą chwyciłem i schowałem do torby. Idąc dalej znalazłem sól, której trochę, tak z dwie łyżki wsypałem do torebeczki. Oliwa. Spojrzałem w stronę patelni, jesteśmy tak liczni, że całe osiem leżało na palnikach. Chociaż połowa z nich nie wygląda na często używane. Gaz najwyraźniej też nam się kończy. Wypadałoby znaleźć jakieś butle w następnej wyprawie. Oliwa stała obok, akurat się kończyła, więc chwyciłem resztki. Raczej nie będą pamiętać takiego szczegółu. Drożdże. Pierwsza myślą oczywiście była lodówka, jednak gdy ją otworzyłem była pusta. Nie działała. Więc, gdzie oni trzymają "te" rzeczy. Mój wzrok przykuły ciężkie metalowe drzwi. Bez zastanowienia do nich podszedłem i zacząłem kombinować jak je otworzyć, co udało mi się dopiero po kilku minutach. Mocniejsze to od bunkru. Mruknąłem kiedy w końcu dostałem się do środka. Było strasznie zimno, a na hakach wisiało mięso. Nie wiedziałem, że nam się tak dobrze powodzi. W sumie robią to mądrze, gdybyśmy dostawali lepsze jedzenie, w każdym dobrym okresie, to przez kolejne miesiące byśmy głodowali. Nie można dać ludziom do myślenia, że mają za dobrze. Zacząłem się rozglądać. Powtarzając sobie w głowie "drożdże", "drożdże" przecinałem wzrokiem wszystkie półki. Kiedy z okrzykiem radości je znalazłem, usłyszałem jak coś nagle huknęło. Wzdrygnąłem się, gdy w pomieszczeniu zrobiło się ciemno jak w trumnie. Nie rozumiejąc o co chodzi, próbowałem dostać się po omacku do wyjścia. Wyczuwając chłodną klamkę, zacząłem ją przekręcać. Jak nic to nie dało, doszło do szarpania. No chyba sobie kurwa kpicie. Zacząłem uderzać w drzwi
- Halo! Jest tam kto!? - Wykrzyknąłem i powtarzałem to co kilka minut. To się urządziłem... Zacząłem chodzić w kółko, by jak najdłużej utrzymać wysoką temperaturę ciała. To serio jakieś jaja. Zazgrzytałem zębami. Bardziej żałosnej śmierci sobie nie mogłem wyobrazić. Niech na nagrobku napiszą, dokładne okoliczności! By się ludzie przynajmniej na pogrzebie pośmiali! Zirytowany znowu zacząłem tracić siły na bezsensownym uderzaniu nogami w drzwi. Już dawno zostałbym znaleziony, gdyby nie to, że zachciało mi się zablokować główne drzwi belką. Taiga i Hayato, pewnie uznają, że za bardzo kombinuję i dlatego mi to tyle zajmuje. Moje oczy już przyzwyczaiły się do panującej wokół ciemności. Ciało zaczęło drżeć, nie potrafiłem już tego powstrzymać. Od chodzenia w kółko
Podobny obrazjuż do kamieni szlachetnych się dokopuję. Teraz zwykłe zimno przerodziło się w nieprzyjemny ból. Usiadłem pod drzwiami i zamknąłem oczy. Nie miałem zamiaru zasypiać i żegnać się z tym światem, ale nie raz słyszałem od tych szurniętych babek z bloku obok o tym, że jak pomyślisz, że jest Ci ciepło to rzeczywiście tak będzie. Oszukanie mózgu, czy inne takie. Co by było, gdyby mnie tu nie było! Oto jest pytanie. Wyobraziłem sobie, jak siedzę w ogrzewanym mieszkaniu z Hayato i Taigą, a przed nami leży, pyszna, gorąca pizza.
Biorę kawałek i gryzę. Ciągnący ser. Tuczące. Plus dwa kilogramy...
- To nie pomaga! - Krzyknąłem wkurzony

< Miałem dość długą nieobecność, proszę o wybaczenie, pizza na przeprosiny xd Hayato? Taiga?>

Od Mobiusa CD Taiga

Nienawidziłem, gdy tak duża ilość ludzi bez żadnych obaw, wkracza na teren zwany, moją przestrzenią prywatną. Jednak z jakiegoś powodu poczułem satysfakcję i zadowolenie, fakt, że ludzi biorą mnie za bohatera, był całkiem przyjemny. Chociaż myśl o tym, że teraz coraz więcej osób będzie zainteresowanych moją osobą i będą mnie nękać, oj, to mi się w ogóle nie uśmiechało. Nie mogę dać się ponieść emocjom. Zmarszczyłem brwi i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej
- No już, z czego wy tak się cieszycie? - Warknąłem, a wszyscy stanęli jak w ryci, patrząc na mnie, czy pytam serio - Codziennie, ludzie wychodzą na zewnątrz do tych potworów, by zdobyć dla was jedzenie, jak wrócą z niczym, czemu ich tak nie witacie? Dlatego, że przywiozłem z moim pod odziałem kilka puszek, uważacie mnie za bohatera? - Prychnąłem - Rozumiem, że ludzie, nie mają dla was wartości, póki nie przywiozą wam czegoś, czym wykarmią wasze mordy - Spojrzałem po wszystkich zmieszanych twarzach - Jesteście żałości - Dodałem i przebiłem się przez dziki tłum. Kiedy oddaliłem się od ludzi na około dziesięć metrów, zacząłem poprawiać swoje ubranie, które było strasznie potargane. Nie potrafią trzymać rąk przy sobie. W sumie i tak było brudne, w końcu przespałem w nim kilka dni. Co bym zrobił za gorącą kąpiel. Przejrzę potem mapy w tej sprawie, może coś się załatwi. Kotły gazowe,albo olejowe, nie byłby złym pomysłem. Mamy chociaż chwilę przerwy, przed szukaniem jedzenia, warto by pójść teraz w innym kierunku. Moje powieki są dzisiaj niesłychanie ciężkie. Zacząłem delikatnie je masować, przez co na kogoś wpadłem. Zdziwiony ujrzałem przed sobą Olivie, której twarz była cała czerwona na mój widok
- Olivia - Stwierdziłem
- Już wróciłeś - Skierowała wzrok w innym kierunku
- I to z całkiem ciekawymi zapasami - Zaśmiałem się dumnie, kiedy zauważyłem, że kobieta właśnie wyszła z mojego bloku, a mieszka prawie na drugim końcu - Co tutaj robiłaś? - Zapytałem zaciekawiony
- A.. rozglądałam się - Powiedziała nerwowo i oddaliła się, mówiąc, że jest w pośpiechu. Nie zatrzymywałem jej w końcu, sam byłem zmęczony i chciałbym już położyć się w swoim łóżku. Fakt, że mieszkam sam, był bardzo wygodny. Wiem w jakim stanie zostawiłem swoje mieszkanie i nie mam czy się przejmować. Wszedłem powoli na pierwsze piętro i wszedłem w pierwsze drzwi po prawej. Od razu uderzył we mnie przyjemny zapach męskich perfum. Wszystko było na swoim miejscu, nie miałem wątpliwości, że nikt z złymi zamiarami tutaj nie zaglądał. Przechodząc koło kanapy dostrzegłem małą karteczkę, a raczej kopertę. Złapałem po drodze za okulary, które ułatwiały mi czytanie. Zaciekawiony usiadłem i ją otworzyłem. Pismo było czytelne i ładne. Mój wzrok przemierzał to kolejne zdania. Kiedy skończyłem westchnąłem i położyłem kopertę tam, gdzie ją znalazłem. Więc dlatego Olivia tutaj była. Wziąłem papierosa do ust i go podpaliłem.

Uśmiechnąłem się. Może czas zaprosić Taigę do siebie? Oblizałem z zaciekawieniem wargi
~Następnego dnia~
Myślałem, że błogosławieństwo na mnie spadło, gdy dostrzegłem na śniadanie kurczaka, o którym wczoraj kompletnie zapomniałem. Do tego otrzymałem herbatę i bez żadnych kłótni wyciągnąłem do tego plasterek cytryny. Co się dziwić niski Usuyo, nikomu nie potrafił odmówić, z czego lubiłem skorzystać. Usiadłem na swoim miejscu, a wokół mnie zrobiła się jakby dziura ozonowa. Wszyscy mnie unikali. Plotki w tym małym miasteczku szybko się rozchodzą
- Co ty im wczoraj powiedziałeś? - Zapytała Taiga zauważając, że wszyscy patrzą na mnie spod byka i omijają moją osobę szerokim łukiem
- Prawdę - Wzruszyłem ramionami, jakby nic się nie stało i zacząłem pić herbatę z cytryną, mój organizm był trochę osłabiony, czułem, że coś mnie łapie
- I to dość srogą, myślałam, że spodoba Ci się bycie postrzeganym jak bohatera - Powiedziała z szerokim uśmiechem, a ja uniosłem jedną brew
- Bohaterem powinien zostać nazwany człowiek, który odda życie za drugą osobę, nie spotkałem się jeszcze, by witali oklaskami kogokolwiek, kto przetrwał w tym piekle na zewnątrz, cieszą się tylko wtedy, gdy przywieziesz coś, by wykarmić ich głupie mordy
- Czyż przywożąc im jedzenie, nie jesteś przypadkiem osobą, która ratuje ich życie przed głodem? - Uśmiechnęła się
- Sam bym tego nie uniósł - Spojrzałem na kobietę, która poklepała mnie delikatnie po ramieniu - Jesteś naprawdę dobrym człowiekiem - Stwierdziła
- To tylko wrażenie - Westchnąłem ciężko i nagle poczułem nieprzyjemne kręcenie w nosi, wydałem z siebie głośne kichnięcie, przez które aż podskoczyłem - No ładnie przeziębiony - Potarłem nos, szukając wolną ręką chusteczki
- Proszę - Taiga podała mi biały cienki, wręcz przezroczysty materiał
- Dziękuję - Uśmiechnąłem się i wytarłem nos, jutro jak znać mój organizm, będę mieć wysoką gorączkę. Będę musiał zajść do Aspena, po jakieś leki. Lepiej zrobić to jeszcze dzisiaj. Może zioła też się przydadzą. Ważne by szybko wyzdrowieć. Nienawidzę wydzieliny, która ciągle sączy się z nosa. A do tego ból gardła i kaszel. Gorsze to od ukąszenia szwendacza. Zamyślony zapomniałem o kobiecie siedzącej na przeciwko mnie, nim w ogóle sobie o tym przypomniałem, dostrzegłem kobietę zaraz obok mojej twarzy. Zdziwiony, poczułem jak dotyka twarzą mojego czoła. Miała zamknięte oczy, a kosmyki jej włosów muskały moją skórę. Mięsiste usta kobiety, były zaraz przede mną. Gdyby pozostała tak chwilę dłużej, nie wiadomo co bym zrobił
- Masz gorączkę - Stwierdziła, odsuwając się, a ja chwyciłem ją i przytuliłem do siebie. Przez to, że kobieta stała, miałem głowę na wysokości jej piersi, chociaż przez bandaż nie było to jakieś niezwykłe uczucie. Zwyczajnie chciałem poczuć ciepło ciała kobiety - Źle się czujesz? - Zapytała kobieta, próbująca się wyrwać
- Zwyczajnie... zostań tak jeszcze przez chwilę - Wymamrotałem pokazując irytację przez jej ciągłe, nagłe ruchy

<Taiga?>

niedziela, 1 października 2017

Od Megan CD Hayato

Nie, nie mam zamiaru wymiotować. Nie, nic mnie nie przygniotło, żadna szafa i żadne belki. Dlaczego o to się pyta? Nawet, jeśli miałabym taki zamiar, to chyba nie na niego, co nie? Po za tym jak znam siebie, pewnie bym wszystko połknęła z obrzydzeniem.
- I nic sobie więcej nie zrobiłam – dodałam, aby uniknąć jakichkolwiek pytań na ten temat. Co go to obchodzi? To moja sprawa, czy mam tylko siniaki, czy może będzie trzeba amputować ręce i nogi.
Chwilę szliśmy w ciszy, próbując odnaleźć drogę, bo w rzeczywistości obydwoje się zgubiliśmy. Ja przyszłam tu inną drogą niż tą, która rozciąga się przede mną, Hayato za to w tej kwestii się nie odzywał, ale nie protestował, kiedy zaczęłam go prowadzić w przypadkową stronę. Sam za to rozglądał się po miejscu, jakby był tu pierwszy raz. Nie rozumiem, tyle już czasu chodzę po tym mieście, a okazuje się, że istnieje skrawek, którego nie rozpoznaje. Może to jakaś ukryta część? Albo odgrodzona od reszty, do której wpadliśmy przypadkiem, przechodząc przez główny budynek? Gdyby tak było, zaraz coś powinno na nas skoczyć z ukrycia, chociażby ten najmniejsza robaki czy sama ręka zombiaka, a tu nic. Cisza, kompletna pustka, jakby tu nikogo nie było; jak żywych i umarłych.
- Chyba się zgubiłaś – skomentował po jakimś czasie, kiedy mijaliśmy wyjście z tamtej piwnicy. Jakim cudem mogłam okrążyć to miejsce? Szłam cały czas prosto, nie skręcałam (chyba). Kroczyłam ciągle obok ściany.
- Ty także – odpowiedziałam stając i się rozglądając. Były tylko dwie drogi, jednak przed nami i druga za. Z tego co pamiętam, nie było żadnego rozwidlenia, żadnego skrętu. Tylko droga prosta, może lekko skręcała cały czas w lewo, ale... czy to możliwe, że okrążyliśmy wszystko? Jeśli tak, to jak się stad wydostać?
- Ale to ja szedłem za tobą – odpowiedział i usiadł na kamieniu. Na jego twarzy pojawiła się ulga. Zapewne zdrowa noga dawała o sobie znać pulsującym bólem, skoro cały czas cały ciężar ciała przerzucał na nią, próbując drugiej, tej chorej zbytnio nie nadwyrężać. Wyglądał okropnie, niczym po walce z trzema dorosłymi mężczyznami, którzy porządnie skopali mu tyłek, a on sam nie miał nawet czym się bronić, kiedy drudzy trzymali w dłoniach kije bejsbolowe.
- To była twoja decyzja – wzruszyłam ramionami i spojrzałam na drzwi, przez które tu się znaleźliśmy. O nie, ja tam nie wrócę. Tak także nie ma innej drogi, chyba, że zaczęlibyśmy się wspinać po poziomej ścianie, co w jego wykonaniu jest to niemożliwe, a skorzystanie z desek jako drabiny czy czegoś takiego zbyt ryzykowne. Nie mam zamiaru ponownie spaść z nie wiadomo jakiej wysokości, bo drewno było spróchniałe i nie wytrzymało raptem czterdziestu kilogramów.
- Innego wyboru raczej nie miałem – odparł z bladym uśmiechem. Na jego twarzy widniała zaschnięta krew. Przydałaby mu się pomoc lekarska, z tego co wiem, może wdać się zakażenie do jego nogi. Wątpię, aby wczoraj czyścili tam podłogę. Podeszłam do niego i stanęłam nad nim. Podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie nieco zdziwiony.
- Truposz lepiej wygląda niż ty – stwierdziłam przyglądając się jego bladej twarzy i krwi na niej zaschniętej.
- Dzięki, już dawno nikt mnie tak nie skomplementował – powiedział sarkastycznym tonem. - Chciałaś coś jeszcze dodać?
- Tak. Nocujemy tu, czy będziemy chodzić całą noc, w poszukiwaniu wyjścia? - zapytałam. Chłopak chwilę milczał, a gdy otworzył usta by mi odpowiedzieć, dodałam: - Twoja twarz i noga mówią same za siebie – odwróciłam się i zaczęłam się kierować do budynku, który wyglądał jak jednorodzinny dom i wyglądał na całkiem mocny. Chłopak nie musiał odpowiadać, bo nawet jeśli zechcę mu się szukać nocą wyjścia, ja nie mam zamiaru. Wolę odpocząć, bo podobnie jak on kuleje i noga daje o sobie potwornie znać. Jakby ktoś mi rozrywał na żywca skórę i posypywał solą, co jest najgorszym możliwym bólem; bynajmniej tak sądzę.

<Hayato? Wybacz, że tyle czekałeś>

Od Amber

Gruba książka zsunęła się z kulawego stolika i z hukiem upadła na podłogę. Wzdrygnęłam się, słysząc niepotrzebny hałas, który mógł zdradzić moje położenie. Sięgnęłam po karabin i wolno przyciągnęłam go do siebie. Poczułam się trochę bezpieczniej, więc rozluźniłam mięśnie i uspokoiłam oddech. Z powrotem oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy. Było mi niewygodnie, ale zmęczenie i usypiające pohukiwanie sowy sprawiło, że szybko zmorzył mnie sen.
Przebudziłam się gwałtownie, słońce nie zdążyło się jeszcze wychylić ponad horyzont. Jedyne co zrobiło to pomalowało wschodnie niebo na delikatny róż. Przeciągnęłam się, mimowolnie szukając wzrokiem plecaka. Stał w rogu, tak jak go zostawiłam. Uśmiechnęłam się lekko – czasami można było zapomnieć, że to świat opanowany przez potwory.
Dzisiaj miałam okazję spać poza murami miasta, nie zdążyłam wrócić z poszukiwań. Nocowałam w opuszczonym domu, co było ryzykowne i nieodpowiedzialne.
- Jak nie oberwiesz za to, kochana, to gratulacje – powiedziałam do siebie, uśmiechając się głupio. Zarzuciłam plecak na ramię i aż się zgięłam pod jego ciężarem. Było tam sporo niepotrzebnych rzeczy – niepotrzebnych dla innych, dla mnie to były prawdziwe skarby. W jednym domu, który przeszukiwałam znalazłam w zagłębieniu pod spróchniałym łóżkiem kieszonkowy zegarek. Był zardzewiały i od dawna nie działał, ale obrałam sobie za cel naprawić go. To znalezisko spowodowało zastrzyk adrenaliny. Pracowałam szybciej i sprawniej, jednak to przekładało się na brak czujności i częstszą nieuwagę. Dwa razy prawie zostałam zaatakowana.
Potrząsnęłam głową z politowaniem i ostrożnie wysunęłam się zza ściany. Obok mnie leżały wyrwane z zawiasów drzwi, a nieopodal potłuczone, porcelanowe naczynia. Ścisnęłam mocniej kolbę karabinu i skoczyłam w wysoką trawę. Oddychałam ciężko, serce biło mi jak oszalałe. Takim wyprawom zawsze towarzyszył przyjemny dreszczyk emocji, ale też stres i niepokój. Przecież ryzykowało się życie. Z dodatkowym ciężarem w postaci około ośmiokilogramowej torby powoli przemieszczałam się naprzód. Widziałam, jak mięśnie napinają się od wysiłku, dłonie robią się czerwone przez tarcie i krew buzującą w żyłach. Czułam się zjednoczona z naturą, czułam się jej częścią, gdy zniżyłam się do poziomu, na którym żyje większość zwierząt. Wyjrzałam ostrożnie ponad trawę, żeby ocenić położenie. Byłam już niedaleko, najwyżej kilometr. Ale poruszając się z taką prędkością dotrę tam za dwie godziny… Usiadłam, zastanawiając się, co robić. Machinalnie skubałam skrawek starej kurtki wojskowej, którą kiedyś dostałam od brata. Była na mnie za duża o jakieś dwa rozmiary, ale na wyprawy nigdy nie zakładałam innej. Przeczesałam palcami długie włosy i spojrzałam przed siebie. Widziałam tylko wydeptaną ścieżkę, którą zazwyczaj się poruszałam i pień dobrze mi znanego dębu. Słońce właśnie rozpoczynało swoją codzienną wycieczkę po niebie, rozświetlając liście złotymi promieniami. Westchnęłam i podniosłam się z trudem z ziemi. Trawa sięgała mi do pasa, przez co byłam na swoje nieszczęście dobrze widoczna. Jednak teraz niezbyt mnie to obchodziło, chciałam jak najszybciej znaleźć się w mieście. Ruszyłam szybkim truchtem w stronę północno-wschodnią. Zwalniałam co jakiś czas z powodu zbyt dużego obciążenia. Przeklinałam w tej chwili swoje zamiłowanie do przypadkowych przedmiotów. Nagle zobaczyłam przed sobą zarys sylwetki. Była niemal niewidoczna na tle ciemnozielonej gęstwiny. Poruszała się z wprawą, skacząc z jednej plamy cienia na drugą. Obserwowałam chwilę jej płynny krok, przypominało to taniec bez partnera. Podeszłam bliżej, by lepiej się przyjrzeć nieznajomemu. Chyba mnie zauważył, bo zatrzymał się i obrócił głowę (przynajmniej o tym świadczył nieznaczny ruch).
<Kim jesteś, władco cienia?>

Obserwatorzy