poniedziałek, 30 października 2017

Od Antharesa CD Lucy

Spojrzałem na złotowłosą z zadufanym uśmiechem.
- Och, zawsze mówię prawdę.
Nie czekając na odpowiedź, sprężystym korkiem ruszyłem w stronę murów, poprawiając katanę przy pasie. Lucy po chwili zrównała się ze mną. Mimo że właściwa ocena poszczególnych osób nie zajmowała mi zwykle wiele czasu, nie byłem w stanie wyczuć jej na podstawie tych kilku godzin, które, chcąc nie chcąc, musieliśmy ze sobą spędzić. Twarz miała całkowicie pozbawioną emocji, niewiele się odzywała, a ja, cóż, nie byłem na tyle ciekawy by pytać. Miałem nadzieję, że mimo pewnych obaw, pozornie wyglądałem równie nieugięcie. W tamtej chwili nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić, czy samowolna rekrutacja nowego członka o niewiadomym pochodzeniu skończy się dla mnie przyganą, czy wręcz przeciwnie. Bez względu na to, całą sytuację zdecydowałem się przyjąć z chłodną obojętnością. Wiedziałem doskonale, że zbyt impulsywnie podjąłem decyzję o sproszeniu jej do miasta. Nie byłbym jednak zdolny do pozostawienia dziewczyny samej sobie, bez żadnej szansy na przeżycie. Faktycznie, może i zaczynałem robić się zbyt sentymentalny, lecz nie mogłem poradzić nic na to, że było mi jej zwyczajnie żal.
Do bramy udało nam się dotrzeć bez nowych niespodzianek, kiedy dzień chylił się już ku końcowi.
***
Nie interesowałem się losem dziewczyny przez kolejne dni. Cóż tu wiele mówić, uważałem sprawę za rozwiązaną. Zgodnie z danym słowem przyprowadziłem ją do miasta i w tamtym momencie moja rola dobiegła końca. Nie czułem się odpowiedzialny za resztę, przypuszczałem zresztą, że moje towarzystwo i tak byłoby dla niej niezręczne, skoro czekał ją istny maraton przesłuchań, wstępna ocena predyspozycji, przydzielenie stanowiska i pokoju, oraz więcej spraw, w których nie byłem obeznany i jakoś niespecjalnie tego żałowałem. Pochłaniały mnie raczej własne sprawy - bieżące wydarzenia w Santarii nie pozwalały mi na zbyt długie usiedzenie w jednym miejscu. Wierzyłem więc, że moja tymczasowa nieobecność była usprawiedliwiona i nie zostanie bardzo źle odebrana przez Lucy.
Zdecydowałem się za nią rozejrzeć, dopiero kiedy koleje rzeczy miały szansę się ustabilizować, a ona sama przebywała w miejsce na tyle długo, by dostatecznie się z nim oswoić. Przyznam, że ciekawiło mnie jak sobie radzi. Nie mogło być tragicznie, biorąc pod uwagę zaradność, która pozwoliła jej na przeżycie w rzeczywistości obleganej przez potwory. Mimo to wydawała się jednak nieco wycofana i zamknięta w sobie, przez co obawiałem się, że nieprędko znajdzie w mieście bratnią duszę.
Moje wątpliwości rozwiały się, kiedy zmierzając w kierunku wschodniej flanki przypadkiem dostrzegłem ją całkowicie pochłoniętą rozmową z rudowłosą orędowniczką, pobieżnie znaną mi z widzenia. Nie namyślając się długo, ruszyłem w ich kierunku. Zajęte były sobą na tyle, że spostrzegły moje towarzystwo, dopiero gdy znalazłem się tuż przy nich. Orędowniczka popatrzyła na mnie nie kryjąc zaskoczenia, po czym przeprosiła nas i zajęła się pełnieniem zaniedbywanych obowiązków. Nie poświęciłem większej uwagi zachowaniu rudowłosej. Podskórnie czułem jednak, że była ona spowodowana moim okazyjnym pokazywaniem się z dowództwem.
- Dzień dobry, Lucy - z obojętnym wyrazem twarzy skinąłem jej głową na powitanie. Wyglądała znacznie lepiej niż podczas naszego pierwszego spotkania. Pobyt w Santari wyraźnie wyszedł jej na zdrowie. Wbrew pozorom, miasto dbało o swoich ludzi. A przynajmniej ja nigdy się nie skarżyłem. - Widzę, że dobrze odnajdujesz się już wewnątrz murów.
- Staram się - odparła z lekkim ociąganiem, również nie kryjąc zdumienia. Jak już miałem okazję zauważyć, nie należała do zbyt wylewnych osób. Jej postawa wyrażała spokój i coś na kształt zwyczajnej obojętności.
- Cieszy mnie to. Dobrze, że nawiązałaś już pierwsze znajomości - łypnąłem na rudowłosą dziewczynę, dyskretnie przyglądającą się nam kątem oka - To niezwykle istotne.
- Wiem o tym - odparła hardo, skrupulatnie przyglądając się bliżej nieokreślonemu punktowi obok mnie - Przy okazji, dziękuję za tamto. - jej ton był do tego stopnia wyprany z emocji, że miałem problem z ocenieniem, czy powiedziała to szczerze, czy tylko aby uczynić zadość formom grzecznościowym. W każdym razie, jeśli faktycznie się na mnie dąsała, zamierzałem wyjaśnić jej wszystko na stołówce jeszcze tego samego dnia. To miejsce niewiadomym sposobem stało się głównym ośrodkiem życia towarzyskiego przeważającej części członków miasta. Dobrze się składało, ponieważ nie dysponowałem dostateczną ilością czasu, aby zrobić to w tamtym momencie.
- Cóż - nonszalancko wzruszyłem ramionami, zdobywając się na półuśmiech - Sądzę, że każdy tutaj postąpiłby podobnie. Jeśli kiedyś będziesz czegoś potrzebować, możesz liczyć na moją pomoc. Łatwo mnie znaleźć jeśli się tylko wie, gdzie szukać - wskazałem podbródkiem stajnie, których ostatnio byłem dość częstym gościem. Osobiście dopilnowywałem obchodzenia się z moimi końmi i to nie bez powodu. Każda moja wizyta w tamtych stronach kończyła się zwykle solidną reprymendą dla chłopców stajennych którzy, jak wynikało z moich obserwacji, nie potrafili nawet poprawnie używać zgrzebła. Dodam tylko, że do tamtej pory nie sądziłem, żeby to w ogóle było wykonalne. - Do zobaczenia, Lucy. Widzimy się na obiedzie.

<Lucy? Przepraszam za czas>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy