Wiedziałam, że kilku mężczyzn z miasta, pragnie zobaczyć nieco więcej. W środku korciło mnie, żeby wyciągnąć katanę i poucinać im łby, ale z drugiej strony wzrok i zdenerwowanie na twarzy Mobiusa, było czymś o wiele piękniejszym. Po rozdaniu wszystkich dań, sama mogłam zasiąść do posiłku, obok towarzyszy z którymi wcześniej grałam w karty.
- Ja swoje zadanie wykonałam, gdzie zadanie dla niego? - Wskazałam widelec na bruneta, który skrzywił się nieco. Najwidoczniej miał nadzieję, że zapomnieliśmy o tym, że nie tylko ja muszę coś zrobić.
- No właśnie! - Mobius przyłożył palec do ust.
- Może dam Ci te buty i będziemy kwita - Przewrócił oczami, na co tylko prychnęłam śmiechem. Przypomniały mi się czasy, jak podczas jednej z misji kazali taktykowi ubrać strój po jednym naszym strażniku, który niefortunnie zginął. Ach, wyraz jego twarzy był bezcenny, zresztą, jak cała sytuacja, gdy zaczął odgrażać się bronią.
- Nie będę nosić ubrań po kimś - Fuknął. Najwyraźniej mówił już o tym wcześniej - Ale mam dla Ciebie nawet dobre zadanie. Masz dwa konie, z czego jeden Cię lubi. Będziesz go trzymać za uzdę, żeby nasza dowódczyni oswoiła się z tym zwierzem - Uśmiechnął się szeroko, przez co zaczęłam dusić się kawałkiem pieczywa.
- Nie zgadzam się - Mruknęłam, łapiąc za szklankę z wodą.
- Sama mówiłaś, że taka nauka Ci się przyda - Zrobił mały dzióbek, na co westchnęłam zrezygnowana.- Zaczynamy, jak się najesz!
- To niedorzeczne - Westchnął brunet, ale szybko zrozumiał, że nie ma się co kłócić z Mobiusem. Nawet jeśli by próbował to i tak zagadałby go w taki sposób, że by się zgodził. Niektórzy już się do tego przyzwyczaili, przez co to na nich nie działa, ale są tacy którzy do dzisiaj ulegają pod presją jego słów.
- W takim razie idę się przebrać - Otarłam twarz zewnętrzną stroną dłoni, kierując się do wyjścia. W mieszkaniu miałam plan założenia codziennego stroju, ale właśnie wtedy moim oczom ukazał się strój kowbojski. Pisnęłam widząc koszule w kratkę i kapelusz. Przed lustrem zaczęłam pleść dwa warkocze, aby wyglądać, jak pisać z bajek, które każdy z nas oglądał w dzieciństwie. Zadowolona ze swojego stroju, mogłam pójść do miejsca, gdzie trzymane były zwierzęta. Oboje byli już przy koniach, który głaskali i o czymś zawzięcie dyskutowali. Dopiero, gdy podeszłam bliżej, mogłam usłyszeć, że ich rozmowa jest na temat właśnie tych zwierząt.
- Możemy patatajać - Uśmiechnęłam się układając dłonie na biodrach.
- Każdy Twój strój zadziwia mnie coraz bardziej - Mobius uśmiechnął się w moim kierunku z delikatnymi rumieńcami na policzkach.

- Taiga zatrzymaj konia! - Usłyszałam za sobą głosy mężczyzn, które jednym uchem wleciały, a drugim wyleciały. Miło było poczuć wiatr we włosach. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, dlaczego krzyczą w moim kierunku. Przed nami pojawiła się sporej ilości kupka słomy. Nie wiedziałam, jak konia zatrzymać, czy poprosić aby skręcił. On wyhamował i dumnie stanął przed słomą. Ja natomiast, wystrzelona jak z procy utkwiłam w słomie. Od pasa w górę byłam w źdźble, natomiast reszta część mojego ciała znajdowała się na ziemi. Zapewne od strony osoby trzeciej musi to komicznie wyglądać, jednak mi w tym momencie nie było absolutnie do śmiechu.
- Niech mi ktoś pomoże! - Krzyknęłam poirytowana zaistniałą sytuacją.
Antahres, Mobius?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz