Odkąd wybuchła apokalipsa wydarzyło się tyle rzeczy w moim życiu, że nie
sposób je policzyć. Jedno było tylko stałe - ucieczka. W każdym miejscu
znajdowały się one. Nie było miejsca w którym można było się przed nimi
skryć, a jeśli były to nie przetrwały zbyt długo. Potwory miałby bowiem
wielką motywację i chęć do skutecznego polowania na nas. Ich bronią nie
były pistolety lecz ich zęby, ich ręce oraz instynkt każący zniszczyć
każdą żywą istotę ludzką. Rozmyślając tak o owych stworach siedziałam na
wysokim dębie na polanie. Z tego punktu mogłam zauważyć ewentualne
niebezpieczeństwo, a także chwilę się zdrzemnąć. Od pewnego czasu
podróżowałam sama. Grupa w której byłam rozdzieliła się podczas ataku
kilku zombi ta taktyka miała ułatwić przetrwanie choć części nas.
Tymczasem miałam wrażenie, że przeżyłam tylko ja. Czekałam w tym miejscu
już od kilku dni. W miejscu w którym mieliśmy się spotkać. Dalsze
oczekiwanie byłoby czymś głupim. Oni mogliby mnie wyczuć. Zeszłam więc z
drzewa i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem rozglądając się i
wsłuchując w otoczenie. Po przebytych kilku kilometrach zauważyłam
martwą sarnę, a raczej zabitą przez człowieka i jeszcze niespożytą, za
pewne nie zdążył. To co mnie zmartwiło to fakt, że była jeszcze bardzo
ciepła. Wtem usłyszałam szmer niedaleko mnie. Odwróciłam się gwałtownie,
niedaleko mnie przechodziła niewielka grupka zombie. Jeden z nich
obrócił głowę w moim kierunku i wydał jęk. Zauważyli mnie - pomyślałam i
zaczęłam rozglądać się za kryjówką. Moją uwagę przyciągnęła sarna.
Szybko wygrzebałam część wnętrzności i obsmarowałam się częścią, po
chwili weszłam do tego co pozostało po zwierzęciu, a przynajmniej w
takim stopniu jak to było możliwe resztę przykryłam wnętrznościami. To
zamaskowało mój zapach. Jednak oni podeszli do mnie i starali się
uchwycić zapach który stracili. Było ich pięciu. Z tą ilością miałam
średnie szanse. Nawet na ucieczkę. Jeden z nich podszedł blisko mnie
jednak po chwili odszedł i reszta za nim. Po chwili odczekania wyszłam i
ruszyłam w przeciwnym kierunku co zombie. Po drodze znalazłam jeziorko
gdzie obmyłam się z krwi i wysuszyłam ubrania po czym ruszyłam dalej.
Pod wieczór niebo zasnuły ciężkie chmury, a ja znajdowałam się na
olbrzymiej nie zalesionej przestrzeni. przyspieszyłam kroku mając
nadzieję na odnalezienie jakiegokolwiek schronienia. Po parunastu
minutach marszu zauważyłam ruiny domu. Gdy dotarłam miejsce starannie je
obejrzałam w poszukiwaniu żywej istoty lub nieco mniej. Weszłam na
zadaszone piętro budynku i usiadłam pod ścianą opierając broń o ścianę.
Po chwili moje powieki mimowolnie opadły i zasnęłam. Obudził mnie głośny
trzask pioruna. W sekundę zerwałam się na nogi i rozejrzałam wokoło.
Albo burza dosyć szybko przyszła albo ja tak długo spałam, bo na dworze
lało dosyć mocno i od czasu do czasu można było usłyszeć dźwięk grzmotu.
Niedługo potem usłyszałam kroki na dole. Cicho zeszłam na dół. W
półmroku nie mogłam dostrzec tego czy jest to żywy czy martwy.
Postanowiłam jednak zaatakować tak by nie zrobić zbytniej krzywdy.
Poczułam opór ostrza. Jednak to nie świadczyło o tym kim była owa
postać. Po chwili walki postać odezwała się próbując mnie uspokoić. To
był człowiek, bo zombie nie mówią, prawda? Nie ufałam mu. Może chciał
tylko coś zyskać. Był on na razie jedyną osobą, którą spotkałam od kilku
dni. Udzielił mi informacji o mieście, które się trzyma.
- Jaką mam gwarancję, że to co mówisz jest prawdą? - zapytałam.
-Żadną- odparł, a jego odpowiedź mnie lekko zaskoczyła, bo kto tak mówi?
-Dlatego będziesz musiała mi zaufać, jeśli nie interesuje Cię wizja
dłuższego ukrywania się w tych gruzach - Na chwilę obecną raczej gorzej
być nie mogło więc decyzji o zaufanie mężczyźnie raczej nie było.
- Pokaż mi gdzie znajduje się miasto - poprosiłam
- Jak tylko przestanie lać - powiedział równocześnie siadając pod ścianą - Siadaj, chwilę to potrwa.
Przez chwilę przyglądałam się mojemu towarzyszowi po czym usiadłam obok
ściany naprzeciwko. Przez większość czasu siedziałam cicho od czasu do
czasu zadałam dodatkowe pytania o miasto, na które Anthares mi
odpowiadał.Gdy tylko przestało lać wyruszyliśmy. Była już noc więc
szliśmy z włączonymi latarkami rozglądając się uważnie dookoła.
- Ile kilometrów będziemy iść?
- Około pięciu. Zdążymy w godzinę. - odparł od razu gdy padło pytanie.
Po czym dodał ciszej - Miejmy nadzieję, że zombie się nie pojawią.
- Możliwość ich pojawienia się będzie nas dodatkowo motywować do
przyśpieszenia - odparłam - Mają zwyczaj do pojawiania się w momentach w
których najbardziej ich nie chcemy…
- Co do tego muszę przyznać ci rację - Choć tego nie widziałam miałam
wrażenie, że się lekko uśmiechnął. Podczas marszu rozmawialiśmy trochę o
zombie. Nie wiem ile czasu szliśmy. W pewnym momencie usłyszeliśmy jęk
zombie. Szybko odwróciliśmy się w jego kierunku. W naszym kierunku
zbliżało się trzech nieżywych. Popatrzyliśmy się po sobie. Z tą ilością
we dwójkę dalibyśmy sobie bez problemu radę. Ruszyliśmy do przodu. Po
chwili rozdzielając się i atakując ich z dwóch stron. Półtora metra
przed przeciwnikiem wykonałam wyskok. W powietrza wykonałam szybkie
cięcie. Głowa zombie spadła ziemię. Po chwili wykonałam cięcie w
kierunku łba drugiego. W połowie mój miecz napotkał opór. Był to miecz
mojego towarzysza. Cofnęłam ostrze aby mógł dokończyć ścinanie łba -
Nieźle.
- I nawzajem - odparłam po czym ruszyliśmy dalej. Kilkanaście minut
potem znaleźliśmy się pod murami miasta. - Wygląda na to, że nie
kłamałeś…
<Anthares?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz