piątek, 29 września 2017

Od Lucy CD Antharesa

Odkąd wybuchła apokalipsa wydarzyło się tyle rzeczy w moim życiu, że nie sposób je policzyć. Jedno było tylko stałe - ucieczka. W każdym miejscu znajdowały się one. Nie było miejsca w którym można było się przed nimi skryć, a jeśli były to nie przetrwały zbyt długo. Potwory miałby bowiem wielką motywację i chęć do skutecznego polowania na nas. Ich bronią nie były pistolety lecz ich zęby, ich ręce oraz instynkt każący zniszczyć każdą żywą istotę ludzką. Rozmyślając tak o owych stworach siedziałam na wysokim dębie na polanie. Z tego punktu mogłam zauważyć ewentualne niebezpieczeństwo, a także chwilę się zdrzemnąć. Od pewnego czasu podróżowałam sama. Grupa w której byłam rozdzieliła się podczas ataku kilku zombi ta taktyka miała ułatwić przetrwanie choć części nas. Tymczasem miałam wrażenie, że przeżyłam tylko ja. Czekałam w tym miejscu już od kilku dni. W miejscu w którym mieliśmy się spotkać. Dalsze oczekiwanie byłoby czymś głupim. Oni mogliby mnie wyczuć. Zeszłam więc z drzewa i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem rozglądając się i wsłuchując w otoczenie. Po przebytych kilku kilometrach zauważyłam martwą sarnę, a raczej zabitą przez człowieka i jeszcze niespożytą, za pewne nie zdążył. To co mnie zmartwiło to fakt, że była jeszcze bardzo ciepła. Wtem usłyszałam szmer niedaleko mnie. Odwróciłam się gwałtownie, niedaleko mnie przechodziła niewielka grupka zombie. Jeden z nich obrócił głowę w moim kierunku i wydał jęk. Zauważyli mnie - pomyślałam i zaczęłam rozglądać się za kryjówką. Moją uwagę przyciągnęła sarna. Szybko wygrzebałam część wnętrzności i obsmarowałam się częścią, po chwili weszłam do tego co pozostało po zwierzęciu, a przynajmniej w takim stopniu jak to było możliwe resztę przykryłam wnętrznościami. To zamaskowało mój zapach. Jednak oni podeszli do mnie i starali się uchwycić zapach który stracili. Było ich pięciu. Z tą ilością miałam średnie szanse. Nawet na ucieczkę. Jeden z nich podszedł blisko mnie jednak po chwili odszedł i reszta za nim. Po chwili odczekania wyszłam i ruszyłam w przeciwnym kierunku co zombie. Po drodze znalazłam jeziorko gdzie obmyłam się z krwi i wysuszyłam ubrania po czym ruszyłam dalej. Pod wieczór niebo zasnuły ciężkie chmury, a ja znajdowałam się na olbrzymiej nie zalesionej przestrzeni. przyspieszyłam kroku mając nadzieję na odnalezienie jakiegokolwiek schronienia. Po parunastu minutach marszu zauważyłam ruiny domu. Gdy dotarłam miejsce starannie je obejrzałam w poszukiwaniu żywej istoty lub nieco mniej. Weszłam na zadaszone piętro budynku i usiadłam pod ścianą opierając broń o ścianę. Po chwili moje powieki mimowolnie opadły i zasnęłam. Obudził mnie głośny trzask pioruna. W sekundę zerwałam się na nogi i rozejrzałam wokoło. Albo burza dosyć szybko przyszła albo ja tak długo spałam, bo na dworze lało dosyć mocno i od czasu do czasu można było usłyszeć dźwięk grzmotu. Niedługo potem usłyszałam kroki na dole. Cicho zeszłam na dół. W półmroku nie mogłam dostrzec tego czy jest to żywy czy martwy. Postanowiłam jednak zaatakować tak by nie zrobić zbytniej krzywdy. Poczułam opór ostrza. Jednak to nie świadczyło o tym kim była owa postać. Po chwili walki postać odezwała się próbując mnie uspokoić. To był człowiek, bo zombie nie mówią, prawda? Nie ufałam mu. Może chciał tylko coś zyskać. Był on na razie jedyną osobą, którą spotkałam od kilku dni. Udzielił mi informacji o mieście, które się trzyma.
- Jaką mam gwarancję, że to co mówisz jest prawdą? - zapytałam.
-Żadną- odparł, a jego odpowiedź mnie lekko zaskoczyła, bo kto tak mówi? -Dlatego będziesz musiała mi zaufać, jeśli nie interesuje Cię wizja dłuższego ukrywania się w tych gruzach - Na chwilę obecną raczej gorzej być nie mogło więc decyzji o zaufanie mężczyźnie raczej nie było.
- Pokaż mi gdzie znajduje się miasto - poprosiłam
- Jak tylko przestanie lać - powiedział równocześnie siadając pod ścianą - Siadaj, chwilę to potrwa.
Przez chwilę przyglądałam się mojemu towarzyszowi po czym usiadłam obok ściany naprzeciwko. Przez większość czasu siedziałam cicho od czasu do czasu zadałam dodatkowe pytania o miasto, na które Anthares mi odpowiadał.Gdy tylko przestało lać wyruszyliśmy. Była już noc więc szliśmy z włączonymi latarkami rozglądając się uważnie dookoła.
- Ile kilometrów będziemy iść?
- Około pięciu. Zdążymy w godzinę. - odparł od razu gdy padło pytanie. Po czym dodał ciszej - Miejmy nadzieję, że zombie się nie pojawią.
- Możliwość ich pojawienia się będzie nas dodatkowo motywować do przyśpieszenia - odparłam - Mają zwyczaj do pojawiania się w momentach w których najbardziej ich nie chcemy…
- Co do tego muszę przyznać ci rację - Choć tego nie widziałam miałam wrażenie, że się lekko uśmiechnął. Podczas marszu rozmawialiśmy trochę o zombie. Nie wiem ile czasu szliśmy. W pewnym momencie usłyszeliśmy jęk zombie. Szybko odwróciliśmy się w jego kierunku. W naszym kierunku zbliżało się trzech nieżywych. Popatrzyliśmy się po sobie. Z tą ilością we dwójkę dalibyśmy sobie bez problemu radę. Ruszyliśmy do przodu. Po chwili rozdzielając się i atakując ich z dwóch stron. Półtora metra przed przeciwnikiem wykonałam wyskok. W powietrza wykonałam szybkie cięcie. Głowa zombie spadła ziemię. Po chwili wykonałam cięcie w kierunku łba drugiego. W połowie mój miecz napotkał opór. Był to miecz mojego towarzysza. Cofnęłam ostrze aby mógł dokończyć ścinanie łba - Nieźle.
- I nawzajem - odparłam po czym ruszyliśmy dalej. Kilkanaście minut potem znaleźliśmy się pod murami miasta. - Wygląda na to, że nie kłamałeś…

<Anthares?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy