niedziela, 3 września 2017

Od Antharesa CD Mobiusa&Taigi

Wymownie milcząc, odprowadziłem wzrokiem Taigę, która, zdawkowo wytłumaczywszy się zmęczeniem, wstała od stołu, pozostawiając mnie w towarzystwie pana taktyka. Po prawdzie nie miałem absolutnie nic przeciw niemu, ale pospiesznie dokończyłem jedzenie i ponagliłem go, by zgodnie ze swymi zobowiązaniami, zaprezentował mi moje nowe lokum. Byłem wyczerpany w każdym możliwym znaczeniu tego słowa i chciałem jak najszybciej odpocząć, choć przypuszczam, że poprzez zahartowanie w licznych trudach nie było tego po mnie widać. Oczywiście w dalszym ciągu zamierzałem wziąć Mobiusa na spytki na temat miasta, ale w tamtym momencie nie miałem do tego pasji, a i sądzę, że nie zapamiętałbym wiele.
Niedługo później opuściliśmy stołówkę, żwawym tempem minęliśmy kilka przecznic i może po minucie marszu obaj stanęliśmy u stóp kilkupiętrowego budynku, w którym miałem zamieszkać. Mówiąc zwięźle, daleko mu było do luksusowego apartamentu, ale nie zamierzałem wybrzydzać, na początek miałem niewielkie wymagania. Po drodze zauważyłem niejeden w gorszym stanie zdradzający oznaki zamieszkania, mogę nawet dodać, że szczerze cieszyłem się z tego, co mi przypadło. Przynajmniej początkowo.
Jak się okazało, mój pokój znajdował się na drugim piętrze, zmuszeni byliśmy więc pokonać kręte schody. Swoją drogą, nieco zaskoczył mnie fakt, że Mobius zdecydował się podprowadzić mnie pod same drzwi. Zastanawiałem się, czy kierowała nim ostrożność, czy podobnie jak Taiga, sądził, że przypadkiem mogę się przeforsować i zemdleć po drodze.
Pierwsze co usłyszałem wchodząc do pomieszczenie, to parkiet niemiłosiernie skrzypiący pod naszymi butami. Już w pierwszej chwili zauważyłem, że standardy z zewnątrz tylko w niewielkim stopniu odpowiadają tym z wnętrza budynku. Nie przeszkadzał mi co prawda odchodzący ze ścian tynk, czy, nie daj Boże, panujący półmrok, ale gdy tylko zauważyłem dwa łóżka noszące ślady minionej nocy i przedmioty codziennego użytku, mimowolnie zazgrzytałem zębami. Taiga uprzedziła mnie co do współlokatorów, ale nie zmieniło to mojego stanowiska w tej kwestii. Oczywiście, towarzystwo nie jest złe, ale mimo to nadal nie paliłem się do dzielenia ciasnego pokoju z dwoma mężczyznami.
- Jak się podoba? - zagadnął Mobius, oparty plecami o jedną ze ścian i rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Okaże się, gdy poznam tamtą dwójkę - oświadczyłem z dyskretnym westchnieniem, na co tylko skinął głową z wieloznacznym uśmiechem. Po chwili odepchnął się od ściany z zamiarem powrotu do siebie. Wtedy też w moim mocno skołowanym, lecz ciągle trzeźwym umyśle, zrodził się pomysł, z którego pomocą mogłem zręcznie obrócić wszystko na swoje. Postanowiłem więc wykorzystać sytuację i niezwłocznie wdrożyć go w życie.
Sprawnie przesunąłem drewniany stół pod okno, jedyne dobrze oświetlone miejsce w pokoju, i zdmuchnąłem zalegającą na nim warstwę kurzu. Z głośnym szurnięciem dostawiłem do niego dwa krzesła, ustawiając je naprzeciw siebie i usiadłem na jedynym z nich. Założywszy nogę na nogę, spojrzałem na Mobiusa, który zatrzymał się na progu słysząc hałas, jaki wywołałem tym nagłym przemeblowaniem.
- Może zagramy? - wymyślnie tasując karty, uśmiechnąłem się serdecznie, pierwszy raz tego dnia, o ile mnie pamięć nie myli. Mimo dobrych intencji ów uśmiech mógł wyglądać w moim wydaniu zuchwale lub co gorsza, cynicznie, mając na uwadze moją niewybredną pozycję siedzenia i karty, na których widok mój kompan wyraźnie się wzdrygnął.
- To nie jest dobry pomysł. Zresztą, czas już na mnie - odparł stanowczo, po czym odwrócił się z wyraźnym zamiarem pozostawienia mnie samemu sobie, na co jeszcze nie mogłem pozwolić.
- Dalibóg, masz rację, to wręcz wyśmienity pomysł - raptownie poderwałem się z krzesła i kilkoma długimi krokami zaszedłem mu drogę, zasłaniając tym samym drzwi. - Nie dasz się chyba prosić, Nimbus?
- Mobius... - poprawił mnie, a ja niemal bezczelnie korzystając z jego chwilowego zbicia z topu, sukcesywnie kroczyłem naprzód, spychając go powoli na środek pokoju.
- Racja - zaśmiałem się, a widząc, że mój gość stoi w zamierzonym przez mnie miejscu, zaszedłem go od tyłu, złapałem za ramiona i naparłem na nie, zmuszając do zajęcia miejsca na wcześniej przygotowanym dla niego krześle.
- O co gramy? - zapytał w końcu, a ja pospiesznie zająłem miejsce naprzeciw niego.
- Jeśli wygrasz, otrzymasz te buty - majestatycznym ruchem nogi zaprezentowałem mu godne pozazdroszczenia, czarne oficerki, wykonane z prawdziwej skóry; miały podkutą podeszwę i wysoką cholewkę - Jeśli nie, postarasz się o bardziej przystępny pokój dla mnie.
Sądziłem, że z racji posiadania łask u pani komandir, spełnienie mojego skromnego życzenia nie powinno być dla niego trudnością. Zresztą, gra ze mną była niejako kuszące, ponieważ tylko ja mogłem na niej stracić, wierzyłem wiec, że zgodzi się bez mrugnięcia okiem. Marginesem dodam jeszcze, że z początku wcale nie martwiłem się o buty. Miałem pewną rękę do kart, fortuna stale mi sprzyjała, kiedyś dorobiłem się nawet łatki wyborowego szulera. Dość niesłusznie, bo nie miałem w zwyczaju oszukiwać.
Mobius zgodził się po chwili wahania.
Wprawnie rozdałem karty na porysowanym stole, noszącym wyraźne ślady odbitych spodów od szklanek. Okres świetności moich kart również należał już do przeszłości - miały postrzępione brzegi i zatarte figury; w praktyce nie stanowiło to jednak utrudnienia i partia przebiegła sprawnie.
Mobius wygrał. Nie miałem pojęcia, jak tego dokonał.
Pobladłszy nieco, ze stoickim spokojem zaśmiałem się wymuszenie w reakcji na nieprzewidziany obrót spraw:
- Zagrajmy jeszcze raz. Do poprzedniej puli dorzucam srebrny sygnet - zsunąłem ozdobę z serdecznego palca i przez chwilę obracałem przed oczami. Był ozdobiony grawerunkami i monogramem w centralnej części w postaci szlachetnej końskiej głowy. Śmieszna pamiątka przeszłości. Po chwili odrazą cisnąłem go na stół; w razie kolejnej przegranej, chyba bardziej żałowałbym butów - Ty możesz postawić gnata. - uśmiechnąłem się lekko, w taki sam sposób, jaki on od kilku godzin uskuteczniał na mnie i wskazałem podbródkiem pistolet przy jego pasie.
Nie czekając odpowiedzi, przez grzeczności podałem Mobiusowi karty do potasowania, a sam powtórnie rozejrzałem się po pomieszczeniu, w najgorszym przypadku, stanowiącym w niedalekiej przyszłości mój kąt w tym mieście.
Dopiero po chwili wodzenia wzrokiem dostrzegłem w półmroku postać nonszalancko opartą o framugę drzwi, których żaden z nas nie wpadł na pomysł zamknąć.
- Och, pani komandir... - mruknąłem, rozpoznając osobę w drzwiach. Cóż za niespodziewane wypadki przygnały ją z powrotem do nas? I co ważniejsze, od kiedy jest bacznym obserwatorem naszej przyjacielskiej rozgrywki? - Może zagrasz z nami? - Podniosłem się i przysunąłem trzecie krzesło do stołu, który wskazałem jej zapraszającym gestem.

<Tai? Mobius? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy