Witajcie! Obchodzimy dzisiaj dzień chłopaka, dlatego też z tej okazji chciałabym życzyć wszystkim Panom wszystkie co najlepsze! Dużo zdrowia, szczęście, dobrych ocen w szkole, spełniania najskrytszych marzeń, ciekawych prezentów od koleżanek, przyjaciółek, lub wybranek waszych serc. Również ja mam do was niespodziankę, o której niestety nie dowiecie się dzisiaj, ale mimo wszystko mam nadzieję, że się spodoba.
Pozdrawiam Tai!
sobota, 30 września 2017
Amber Wright-Poszukiwacz
„Nie zauważy żadne żywe stworzenie, gdy ludzkość wyda ostatnie tchnienie.
I nawet wiosna, gdy się obudzi o świcie, nie dojrzy, że oddaliśmy życie.”
Imię&Nazwisko: Amber Wright
Wiek: 19 lat
Płeć: kobieta
Orientacja: heteroseksualna
Stanowisko: Poszukiwacz
Broń: Karabin M4A1, pistolet Desert Eagle, nóż myśliwski, czasami używa łuku
Poziom: Nowy 900 punktów
Sympatia: Raczej brak
Relacje:
Aparycja:
- Włosy: Długie, do lędźwi, czarne, nie są gęste, raczej normalne. Najczęściej nosi je rozpuszczone, choć zdarza jej się je zaplatać w warkocz.
- Twarz: Nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale to co się odznacza to duże, ciemne oczy, które uważnie lustrują otoczenie.
- Ciało: Naznaczone bliznami, drobne, atletyczne. Amber jest filigranowa, jak baletnica, lalka z porcelany, ale w tym ciałku drzemie olbrzymia siła, nieokiełznana i zabójcza. Ma 165 cm wzrostu, więc jest raczej niska, ale nie lubi jak ktoś z niej drwi z tego powodu.
- Znaki szczególne: Wszystkie jej blizny są szczególne, bo każda ma swoją historię. Pomiędzy łopatkami ma sine znamię. W uszach ma kilka kolczyków, a na lewym przedramieniu tatuaż przedstawiający kruka.
Zainteresowania:
- Pisze dziennik: pisanie było dawniej jej pasją. Wiersze, krótkie opowiadania. Jednak ograniczyła się do opisywania każdego dnia, zwięźle i w pośpiechu.
- Spacery: nocą, za dnia, bez różnicy. Lubi odkrywać nowe miejsca, a potem sporządzać mapy. Zawsze towarzyszy temu dreszczyk emocji, gdy zobaczysz nowe drzewo lub jezioro, nie odkryte do tej pory przez innych.
- Zbiera różne przedmioty i przechowuje je w pudełku pod łóżkiem. Z czasem przerodziło się to w manię, nie umie zostawić ważnej dla siebie rzeczy, musi ją zabrać.
- Mocne strony: Jest zwinna, szybka i cicha. To pozwala jej przetrwać. Umie zabić z zimną krwią, ale tylko w słusznej sprawie. Odznacza się siłą fizyczną, dobrym wzrokiem i intuicją. Dobrze posługuje się bronią palną, jak i łukiem bądź nożem. Potrafi się dobrze wspinać na duże wysokości, wtopić się w tło, umie być niewidoczna. Orientuje się w terenie.
- Słabe strony: Ataki paniki/lęku, nad którymi nie umie zapanować. Zdarza jej się okaleczać, gdy coś jej nie wyjdzie, wyładowuje gniew na sobie. Czasami działa pochopnie, powie o jedno słowo za dużo czego potem bardzo żałuje. Może być agresywna, wręcz sadystyczna, nieludzka. Za słabość uznaje, gdy płacze nocą w poduszkę z bezsilności.
- Woli wytrawne wino od słodkiego. W zasadzie nie pije innego alkoholu. No może czasami skusi się na whisky lub dobry likier,
- Ulubiony owoc – pomarańcza,
- Zdarza jej się zapalić, ale raczej się tego wystrzega,
- Nosi naszyjnik z drogim kamieniem, który dostała od babci,
- Miała starszego brata. Miała, bo zniknął kilka lat temu, od tamtej pory nikt go nie widział. Amber po cichu liczy, że kiedyś wróci.
Właściciel: Scarlett Spancer
piątek, 29 września 2017
Od Lucy CD Antharesa
Odkąd wybuchła apokalipsa wydarzyło się tyle rzeczy w moim życiu, że nie
sposób je policzyć. Jedno było tylko stałe - ucieczka. W każdym miejscu
znajdowały się one. Nie było miejsca w którym można było się przed nimi
skryć, a jeśli były to nie przetrwały zbyt długo. Potwory miałby bowiem
wielką motywację i chęć do skutecznego polowania na nas. Ich bronią nie
były pistolety lecz ich zęby, ich ręce oraz instynkt każący zniszczyć
każdą żywą istotę ludzką. Rozmyślając tak o owych stworach siedziałam na
wysokim dębie na polanie. Z tego punktu mogłam zauważyć ewentualne
niebezpieczeństwo, a także chwilę się zdrzemnąć. Od pewnego czasu
podróżowałam sama. Grupa w której byłam rozdzieliła się podczas ataku
kilku zombi ta taktyka miała ułatwić przetrwanie choć części nas.
Tymczasem miałam wrażenie, że przeżyłam tylko ja. Czekałam w tym miejscu
już od kilku dni. W miejscu w którym mieliśmy się spotkać. Dalsze
oczekiwanie byłoby czymś głupim. Oni mogliby mnie wyczuć. Zeszłam więc z
drzewa i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem rozglądając się i
wsłuchując w otoczenie. Po przebytych kilku kilometrach zauważyłam
martwą sarnę, a raczej zabitą przez człowieka i jeszcze niespożytą, za
pewne nie zdążył. To co mnie zmartwiło to fakt, że była jeszcze bardzo
ciepła. Wtem usłyszałam szmer niedaleko mnie. Odwróciłam się gwałtownie,
niedaleko mnie przechodziła niewielka grupka zombie. Jeden z nich
obrócił głowę w moim kierunku i wydał jęk. Zauważyli mnie - pomyślałam i
zaczęłam rozglądać się za kryjówką. Moją uwagę przyciągnęła sarna.
Szybko wygrzebałam część wnętrzności i obsmarowałam się częścią, po
chwili weszłam do tego co pozostało po zwierzęciu, a przynajmniej w
takim stopniu jak to było możliwe resztę przykryłam wnętrznościami. To
zamaskowało mój zapach. Jednak oni podeszli do mnie i starali się
uchwycić zapach który stracili. Było ich pięciu. Z tą ilością miałam
średnie szanse. Nawet na ucieczkę. Jeden z nich podszedł blisko mnie
jednak po chwili odszedł i reszta za nim. Po chwili odczekania wyszłam i
ruszyłam w przeciwnym kierunku co zombie. Po drodze znalazłam jeziorko
gdzie obmyłam się z krwi i wysuszyłam ubrania po czym ruszyłam dalej.
Pod wieczór niebo zasnuły ciężkie chmury, a ja znajdowałam się na
olbrzymiej nie zalesionej przestrzeni. przyspieszyłam kroku mając
nadzieję na odnalezienie jakiegokolwiek schronienia. Po parunastu
minutach marszu zauważyłam ruiny domu. Gdy dotarłam miejsce starannie je
obejrzałam w poszukiwaniu żywej istoty lub nieco mniej. Weszłam na
zadaszone piętro budynku i usiadłam pod ścianą opierając broń o ścianę.
Po chwili moje powieki mimowolnie opadły i zasnęłam. Obudził mnie głośny
trzask pioruna. W sekundę zerwałam się na nogi i rozejrzałam wokoło.
Albo burza dosyć szybko przyszła albo ja tak długo spałam, bo na dworze
lało dosyć mocno i od czasu do czasu można było usłyszeć dźwięk grzmotu.
Niedługo potem usłyszałam kroki na dole. Cicho zeszłam na dół. W
półmroku nie mogłam dostrzec tego czy jest to żywy czy martwy.
Postanowiłam jednak zaatakować tak by nie zrobić zbytniej krzywdy.
Poczułam opór ostrza. Jednak to nie świadczyło o tym kim była owa
postać. Po chwili walki postać odezwała się próbując mnie uspokoić. To
był człowiek, bo zombie nie mówią, prawda? Nie ufałam mu. Może chciał
tylko coś zyskać. Był on na razie jedyną osobą, którą spotkałam od kilku
dni. Udzielił mi informacji o mieście, które się trzyma.
- Jaką mam gwarancję, że to co mówisz jest prawdą? - zapytałam.
-Żadną- odparł, a jego odpowiedź mnie lekko zaskoczyła, bo kto tak mówi? -Dlatego będziesz musiała mi zaufać, jeśli nie interesuje Cię wizja dłuższego ukrywania się w tych gruzach - Na chwilę obecną raczej gorzej być nie mogło więc decyzji o zaufanie mężczyźnie raczej nie było.
- Pokaż mi gdzie znajduje się miasto - poprosiłam
- Jak tylko przestanie lać - powiedział równocześnie siadając pod ścianą - Siadaj, chwilę to potrwa.
Przez chwilę przyglądałam się mojemu towarzyszowi po czym usiadłam obok ściany naprzeciwko. Przez większość czasu siedziałam cicho od czasu do czasu zadałam dodatkowe pytania o miasto, na które Anthares mi odpowiadał.Gdy tylko przestało lać wyruszyliśmy. Była już noc więc szliśmy z włączonymi latarkami rozglądając się uważnie dookoła.
- Ile kilometrów będziemy iść?
- Około pięciu. Zdążymy w godzinę. - odparł od razu gdy padło pytanie. Po czym dodał ciszej - Miejmy nadzieję, że zombie się nie pojawią.
- Możliwość ich pojawienia się będzie nas dodatkowo motywować do przyśpieszenia - odparłam - Mają zwyczaj do pojawiania się w momentach w których najbardziej ich nie chcemy…
- Co do tego muszę przyznać ci rację - Choć tego nie widziałam miałam wrażenie, że się lekko uśmiechnął. Podczas marszu rozmawialiśmy trochę o zombie. Nie wiem ile czasu szliśmy. W pewnym momencie usłyszeliśmy jęk zombie. Szybko odwróciliśmy się w jego kierunku. W naszym kierunku zbliżało się trzech nieżywych. Popatrzyliśmy się po sobie. Z tą ilością we dwójkę dalibyśmy sobie bez problemu radę. Ruszyliśmy do przodu. Po chwili rozdzielając się i atakując ich z dwóch stron. Półtora metra przed przeciwnikiem wykonałam wyskok. W powietrza wykonałam szybkie cięcie. Głowa zombie spadła ziemię. Po chwili wykonałam cięcie w kierunku łba drugiego. W połowie mój miecz napotkał opór. Był to miecz mojego towarzysza. Cofnęłam ostrze aby mógł dokończyć ścinanie łba - Nieźle.
- I nawzajem - odparłam po czym ruszyliśmy dalej. Kilkanaście minut potem znaleźliśmy się pod murami miasta. - Wygląda na to, że nie kłamałeś…
<Anthares?>
- Jaką mam gwarancję, że to co mówisz jest prawdą? - zapytałam.
-Żadną- odparł, a jego odpowiedź mnie lekko zaskoczyła, bo kto tak mówi? -Dlatego będziesz musiała mi zaufać, jeśli nie interesuje Cię wizja dłuższego ukrywania się w tych gruzach - Na chwilę obecną raczej gorzej być nie mogło więc decyzji o zaufanie mężczyźnie raczej nie było.
- Pokaż mi gdzie znajduje się miasto - poprosiłam
- Jak tylko przestanie lać - powiedział równocześnie siadając pod ścianą - Siadaj, chwilę to potrwa.
Przez chwilę przyglądałam się mojemu towarzyszowi po czym usiadłam obok ściany naprzeciwko. Przez większość czasu siedziałam cicho od czasu do czasu zadałam dodatkowe pytania o miasto, na które Anthares mi odpowiadał.Gdy tylko przestało lać wyruszyliśmy. Była już noc więc szliśmy z włączonymi latarkami rozglądając się uważnie dookoła.
- Ile kilometrów będziemy iść?
- Około pięciu. Zdążymy w godzinę. - odparł od razu gdy padło pytanie. Po czym dodał ciszej - Miejmy nadzieję, że zombie się nie pojawią.
- Możliwość ich pojawienia się będzie nas dodatkowo motywować do przyśpieszenia - odparłam - Mają zwyczaj do pojawiania się w momentach w których najbardziej ich nie chcemy…
- Co do tego muszę przyznać ci rację - Choć tego nie widziałam miałam wrażenie, że się lekko uśmiechnął. Podczas marszu rozmawialiśmy trochę o zombie. Nie wiem ile czasu szliśmy. W pewnym momencie usłyszeliśmy jęk zombie. Szybko odwróciliśmy się w jego kierunku. W naszym kierunku zbliżało się trzech nieżywych. Popatrzyliśmy się po sobie. Z tą ilością we dwójkę dalibyśmy sobie bez problemu radę. Ruszyliśmy do przodu. Po chwili rozdzielając się i atakując ich z dwóch stron. Półtora metra przed przeciwnikiem wykonałam wyskok. W powietrza wykonałam szybkie cięcie. Głowa zombie spadła ziemię. Po chwili wykonałam cięcie w kierunku łba drugiego. W połowie mój miecz napotkał opór. Był to miecz mojego towarzysza. Cofnęłam ostrze aby mógł dokończyć ścinanie łba - Nieźle.
- I nawzajem - odparłam po czym ruszyliśmy dalej. Kilkanaście minut potem znaleźliśmy się pod murami miasta. - Wygląda na to, że nie kłamałeś…
<Anthares?>
czwartek, 28 września 2017
Od Nikodema CD Shina
Drzemiący na najzwyklejszej w świecie ławce, najzwyklejszy w świecie
blondynek. Nie przykuwał uwagi ludzi. Śpiący w takich miejscach byli już
na porządku dziennym, to nie ten świat, co kiedyś. Teraz mottem
przewodnim społeczeństwa było przetrwanie, a o dogodne warunki do życia
nikt się nie trudził.
Nie miałem zielonego pojęcia dlaczego obserwowałem istotę od dłuższego czasu, zamiast przewalić czas na czymś ciekawszym i potrzebniejszym. Na przykład przeniesieniu paczki z kąta do kąta, bo przyznam szczerze, ostatnio nie było co robić, przynajmniej dla mnie. Ilość nowych ludzi nieco zrzucała bagaż z pleców.
Ściągnąłem brwi, gdy postać zaczęła się rzucać, a na czole wystąpiła głęboka bruzda, zakłócająca aurę odprężenia.
Potem wszystko działo się dla mnie tak szybko. Hasło "mama", mój płacz, jego litania, chustki, wycieranie zapłakanej twarzy. Próby uspokojenia emocji, które wyrwały się nagle, niekontrolowanie, porwały moje ciało, wydusiły łzy, które powinny się skończyć już dawno temu.
Nie ma to jak dobre pierwsze wrażenie, co nie? Zaryczany nastolatek brzmi dobrze. Zaryczany, wielki nastolatek w trakcie apokalipsy brzmi jeszcze lepiej.
Przetarłem oczy, wytarłem buzię i nos. Ochłonąłem nieco, spojrzałem na chłopaka przez napuchnięte powieki. Ponownie ogarnąłem twarz, chrząknąłem, w końcu dotarłem do jako takiego ogaru.
— Przepraszam — mruknąłem, gdy gula zeszła z mojego gardła, oddech się uspokoił, a obrazy uciekły sprzed oczu. — Jeszcze raz przepraszam za moje zachowanie. — Odważyłem się dokładniej przyjrzeć długowłosemu, zlustrować spojrzeniem jego buźkę. Ciekawskie oczy, delikatne rysy twarzy. — Chciałem sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku, a tymczasem sam skończyłem jak ofiara... — Nieśmiały uśmiech z mojej strony, odkaszlnięcie flegmy zalegającej w tchawicy. — Żyjesz? Nieco się szarpałeś, wierciłeś. — Ciche pomruki z mojej strony. Byle upewnić się, że nic tak właściwie się nie stało, potem mogę uciekać. Nie będę sprawiać więcej problemów, już i tak przyprawiłem chłopaka o nerwy. Pokiwał w odpowiedzi głową.
Nietypowe tęczówki mieniły się w każdym możliwym odcieniu. Fizycznie niemożliwe, by ktokolwiek obdarowany był taką cechą. Jest mutantem? Potworem? Rzuci się na mnie zaraz po tym, jak sprawił fałszywe wrażenie wrażliwego osobnika od wycierania łez nieznajomym? Może. Powinienem uciekać? Prawdopodobnie. Zrobię to? A po co? Jeśli mam teraz zginąć, to zginę tak czy siak.
To przykre, ale do śmierci trzeba się po prostu przyzwyczaić i z nią pogodzić. Nie ma innej opcji.
Cisza zapadła, oczy zawisły. Powietrze zrobiło się gęstsze, duszące, nieprzyjemne. Pełne niepewności i przepełnione zawstydzeniem.
— Przepraszam — powtórzyłem trzeci raz, spuszczając lekko przyćmione oczy, wbijając wzrok we własne, stare, zniszczone buty. Wcześniej się przedstawił, co znaczyło, że przydałoby się odpowiedzieć. Zamilkłem, przemyślałem sprawę, odtrąciłem wszystko co trwało wokół, skupiając się w swojej bańce. — Nikodem — szept. Bardzo, bardzo cichy szept.
Nie miałem zielonego pojęcia dlaczego obserwowałem istotę od dłuższego czasu, zamiast przewalić czas na czymś ciekawszym i potrzebniejszym. Na przykład przeniesieniu paczki z kąta do kąta, bo przyznam szczerze, ostatnio nie było co robić, przynajmniej dla mnie. Ilość nowych ludzi nieco zrzucała bagaż z pleców.
Ściągnąłem brwi, gdy postać zaczęła się rzucać, a na czole wystąpiła głęboka bruzda, zakłócająca aurę odprężenia.
Potem wszystko działo się dla mnie tak szybko. Hasło "mama", mój płacz, jego litania, chustki, wycieranie zapłakanej twarzy. Próby uspokojenia emocji, które wyrwały się nagle, niekontrolowanie, porwały moje ciało, wydusiły łzy, które powinny się skończyć już dawno temu.
Nie ma to jak dobre pierwsze wrażenie, co nie? Zaryczany nastolatek brzmi dobrze. Zaryczany, wielki nastolatek w trakcie apokalipsy brzmi jeszcze lepiej.
Przetarłem oczy, wytarłem buzię i nos. Ochłonąłem nieco, spojrzałem na chłopaka przez napuchnięte powieki. Ponownie ogarnąłem twarz, chrząknąłem, w końcu dotarłem do jako takiego ogaru.
— Przepraszam — mruknąłem, gdy gula zeszła z mojego gardła, oddech się uspokoił, a obrazy uciekły sprzed oczu. — Jeszcze raz przepraszam za moje zachowanie. — Odważyłem się dokładniej przyjrzeć długowłosemu, zlustrować spojrzeniem jego buźkę. Ciekawskie oczy, delikatne rysy twarzy. — Chciałem sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku, a tymczasem sam skończyłem jak ofiara... — Nieśmiały uśmiech z mojej strony, odkaszlnięcie flegmy zalegającej w tchawicy. — Żyjesz? Nieco się szarpałeś, wierciłeś. — Ciche pomruki z mojej strony. Byle upewnić się, że nic tak właściwie się nie stało, potem mogę uciekać. Nie będę sprawiać więcej problemów, już i tak przyprawiłem chłopaka o nerwy. Pokiwał w odpowiedzi głową.
Nietypowe tęczówki mieniły się w każdym możliwym odcieniu. Fizycznie niemożliwe, by ktokolwiek obdarowany był taką cechą. Jest mutantem? Potworem? Rzuci się na mnie zaraz po tym, jak sprawił fałszywe wrażenie wrażliwego osobnika od wycierania łez nieznajomym? Może. Powinienem uciekać? Prawdopodobnie. Zrobię to? A po co? Jeśli mam teraz zginąć, to zginę tak czy siak.
To przykre, ale do śmierci trzeba się po prostu przyzwyczaić i z nią pogodzić. Nie ma innej opcji.
Cisza zapadła, oczy zawisły. Powietrze zrobiło się gęstsze, duszące, nieprzyjemne. Pełne niepewności i przepełnione zawstydzeniem.
— Przepraszam — powtórzyłem trzeci raz, spuszczając lekko przyćmione oczy, wbijając wzrok we własne, stare, zniszczone buty. Wcześniej się przedstawił, co znaczyło, że przydałoby się odpowiedzieć. Zamilkłem, przemyślałem sprawę, odtrąciłem wszystko co trwało wokół, skupiając się w swojej bańce. — Nikodem — szept. Bardzo, bardzo cichy szept.
wtorek, 26 września 2017
Od Shinaru CD Goro
Powiew Świeżego powietrza miło przeczesał moje włosy. Znajdowałem się
na dachu jakiegoś budynku należącego zapewne do jakiegoś mieszkańca. Nie
przejmowałem się tym, że może to komuś sprawiać problem- na razie nikt
mnie przecież nie ochrzanił.
Dziś był wyjątkowo spokojny dzień jak dla mnie. Zazwyczaj coś się działa w mieście, gdy go obserwuje. Od jakichś sprzeczek po zadowolonych ludzi żartujących w towarzystwie innych- to Zawsze wprawiało mnie w lepszy nastrój, a teraz? Nuda...wszyscy chodzili swoimi drogami, jakby z góry ktoś im narzucał chodzenie jak w zegarku z miejsca na miejsce. Niektóre twarze widywałem już po raz enty ,zważywszy na to, że: 1. często tędy chodzą 2. Już długo są na terenie objętych murem.
I tu pojawiło się światełko nadziei.
Nowa twarzyczka pojawiła się na moich oczach. Z tej wysokości nie widziałem dokładnie jego wyglądu, lecz przypominał mi sportowca jednej z amerykańskich gier. Szedł przez miasto rozglądając się dookoła zapewne poznając nowe tereny. Postanowiłem zejść tam do niego i przyjrzeć mu się bliżej- w końcu nowe osoby, mogą się okazać kimś bardziej interesującym, na jakiego się wydają.
Zwinnymi skokami zeskoczyłem z dachu starając się zrobić jak najmniej hałasu, by nie zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę domowników. Ostatnim moim celem lądowania okazała się pusta, połamana skrzynka, która pod moim ciężarem postanowiła się załamać wytrącając mnie z równowagi. Nie było to zbyt przyjemne biorąc pod uwagę fakt, że drewno się "lekko" rozwaliło i powbijały mi się w nogę i ręce drzazgi, które będę musiał później wyciągać. Syknąłem jedynie zagryzając z uśmiechem wargę wyciągając te największe. Mogłem teraz wyglądać w oczach innych jak jakiś masochista, który się zadowala sprawiając ból swojemu ciału, lecz nie.... nie przepadałem za ty, a uśmiech jest czymś naturalnym dla mnie i niech tak zostanie.
Ruszyłem za chłopakiem z początku pozostając na bezpiecznej odległości. Był zdecydowanie wyższy ode mnie, mimo że dziś włożyłem buty na lekkim podwyższeniu. Kosmyki czarnych włosów wystawały mu spod czapki Bejsbolowej zabawnie odstając na boki jak jakieś uszka. Nie wydawał się gderliwą postacią, więc jak gdyby nigdy nic minąłem go , by zaraz zatrzymać go. Stanąłem na jego drodze z zadziornym uśmiechem. Ręce miałem schowane w kieszenie czarnej kurteczki z długim rękawem i kapturem obszytym jasnobrązowym futerkiem. Jedyne co mogło wydawać się innym za dziwne to wysokie buty z lekkim podwyższeniem dodającym mi jakieś półtora centymetra.
-Hello wysportowany kolego — zagadałem obdarowując go sympatycznym ,a zarazem niewinnym uśmiechem osoby, co nie ma złych zamiarów.
< Goro? Wybaw mnie od klątwy ludzi, co mi nie odpisują ;-; >
Dziś był wyjątkowo spokojny dzień jak dla mnie. Zazwyczaj coś się działa w mieście, gdy go obserwuje. Od jakichś sprzeczek po zadowolonych ludzi żartujących w towarzystwie innych- to Zawsze wprawiało mnie w lepszy nastrój, a teraz? Nuda...wszyscy chodzili swoimi drogami, jakby z góry ktoś im narzucał chodzenie jak w zegarku z miejsca na miejsce. Niektóre twarze widywałem już po raz enty ,zważywszy na to, że: 1. często tędy chodzą 2. Już długo są na terenie objętych murem.
I tu pojawiło się światełko nadziei.
Nowa twarzyczka pojawiła się na moich oczach. Z tej wysokości nie widziałem dokładnie jego wyglądu, lecz przypominał mi sportowca jednej z amerykańskich gier. Szedł przez miasto rozglądając się dookoła zapewne poznając nowe tereny. Postanowiłem zejść tam do niego i przyjrzeć mu się bliżej- w końcu nowe osoby, mogą się okazać kimś bardziej interesującym, na jakiego się wydają.
Zwinnymi skokami zeskoczyłem z dachu starając się zrobić jak najmniej hałasu, by nie zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę domowników. Ostatnim moim celem lądowania okazała się pusta, połamana skrzynka, która pod moim ciężarem postanowiła się załamać wytrącając mnie z równowagi. Nie było to zbyt przyjemne biorąc pod uwagę fakt, że drewno się "lekko" rozwaliło i powbijały mi się w nogę i ręce drzazgi, które będę musiał później wyciągać. Syknąłem jedynie zagryzając z uśmiechem wargę wyciągając te największe. Mogłem teraz wyglądać w oczach innych jak jakiś masochista, który się zadowala sprawiając ból swojemu ciału, lecz nie.... nie przepadałem za ty, a uśmiech jest czymś naturalnym dla mnie i niech tak zostanie.
Ruszyłem za chłopakiem z początku pozostając na bezpiecznej odległości. Był zdecydowanie wyższy ode mnie, mimo że dziś włożyłem buty na lekkim podwyższeniu. Kosmyki czarnych włosów wystawały mu spod czapki Bejsbolowej zabawnie odstając na boki jak jakieś uszka. Nie wydawał się gderliwą postacią, więc jak gdyby nigdy nic minąłem go , by zaraz zatrzymać go. Stanąłem na jego drodze z zadziornym uśmiechem. Ręce miałem schowane w kieszenie czarnej kurteczki z długim rękawem i kapturem obszytym jasnobrązowym futerkiem. Jedyne co mogło wydawać się innym za dziwne to wysokie buty z lekkim podwyższeniem dodającym mi jakieś półtora centymetra.
-Hello wysportowany kolego — zagadałem obdarowując go sympatycznym ,a zarazem niewinnym uśmiechem osoby, co nie ma złych zamiarów.
< Goro? Wybaw mnie od klątwy ludzi, co mi nie odpisują ;-; >
poniedziałek, 25 września 2017
Od Goro
1 Dzień. Życie poza murem .
Tuż po wybuchu pierwszych epidemii dało się jeszcze żyć na świecie.
Grałem sobie w bejsbol tak jak zawsze i starałem się być jak najlepszym zawodnikiem .
Jednak kontrole zdrowia stały się codziennością a dla mnie wręcz utrapieniem bo nigdy nie lubiłem się badać. A jak by tego brakowało odwołano rozgrywki między krajowe i mogłem grać tylko w lokalnym klubie. Niestety na moje ogromnie nieszczęście powoli coraz mniej ludzi interesowało się sportem, ponieważ coraz więcej było zombie i epidemia powoli stawała się nie do opanowania. Przez to też wszystkie rozgrywki zostały odwołane a ja musiałem znaleźć sobie inne zajęcie. Tuż po tym jak mecze zostały odwołane , bardzo szybko zaczęło przybywać zombie które to zabijały coraz więcej ludzi zdrowych, a na to miejsce osoby zabite powstawały jako nowe potwory które dało się zabić tylko rozłupując im czaszki lub wybić im szybko oczy przez co stawały się zdezorientowane i była wtedy możliwość zabicia zombie bez ryzyka ugryzienia , szybko zdałem sobie sprawę że moje szybkie piłki mogą mi ocalić życie , a moja metalowa pałka wprost idealnie nadaje się do rozwalania im głów . Ale jednak życie w tym świecie okazało się bardzo ciężkie a dlatego że szybko gospodarka krajów się załamała i powoli kończyły się zapasy żywności a ludzie powoli stawali się gatunkiem zagrożonym wyginięciem . Zacząłem szukać schronienia z grupą znajomych którzy przeżyli wspólnie z mną , jednak podczas szukania schronienia zostaliśmy zaatakowani i wszyscy zginęli , niestety wśród tych osób była moja mama która w ostatniej chwili osłoniła mnie przed atakującym mnie zombie , mimo bólu kazała mi uciekać . Zrobiłem to co mi kazała , mimo rozdartego serca . Dwa dni po tym wydarzeniu ukazał się przede mną wielki mur po którym chodzili ludzie , żywi ludzie . Od razu resztkami sił dowlokłem się do muru prosząc o schronienie jednak nie spotkałem się z miłym przyjęciem od razu ktoś do mnie wystrzelił z pistoletu i krzyknął do mnie żebym stanął i się nie ruszał . Oczywiście tak zrobiłem ale przy tym zacząłem krzyczeć :
- Nie widzie że jestem żywy i jestem zdrowy ? ,
strażnik mi odpowiedział na to : stój tam gdzie stoisz zaraz ktoś do ciebie podejdzie
- A po co ? zapytałem się już wkurzony
-Żeby sprawdzić czy nie jesteś zakażony , odkrzyknął strażnik
Po chwili podeszło do mnie dwóch wojskowych , sprawdzili mnie i udzielili w końcu schronienia za murami .
1. Dzień za murami
Po sprawdzeniu znalazłem się w całkiem sporym mieście które w całości okalał mur a przy każdej z bram stało wojsko , zacząłem się zastanawiać i myśleć nad swoim życiem i co robić dalej a dokładnie to myślałem :
(Ach walona katastrofa co za głupi ludzie przeprowadzili te pojebane eksperymenty na tych ludziach, odebrali mi sens moje życia , moją kochaną grę w Bejsbol . Ale co mi tam szkodzi przynajmniej mogę porzucać twardą piłką w głowy umarlaków całkiem fajne jest to zajęcie jednak szybko się to nudzi bo w niczym nie przypomina to gry i nie jest ciekawe , ciągle myślę nad tym jaki sens w życiu sobie znaleźć i chyba znalazłem po spotkaniu pewnej osoby ...
( ktoś ? )
Tuż po wybuchu pierwszych epidemii dało się jeszcze żyć na świecie.
Grałem sobie w bejsbol tak jak zawsze i starałem się być jak najlepszym zawodnikiem .
Jednak kontrole zdrowia stały się codziennością a dla mnie wręcz utrapieniem bo nigdy nie lubiłem się badać. A jak by tego brakowało odwołano rozgrywki między krajowe i mogłem grać tylko w lokalnym klubie. Niestety na moje ogromnie nieszczęście powoli coraz mniej ludzi interesowało się sportem, ponieważ coraz więcej było zombie i epidemia powoli stawała się nie do opanowania. Przez to też wszystkie rozgrywki zostały odwołane a ja musiałem znaleźć sobie inne zajęcie. Tuż po tym jak mecze zostały odwołane , bardzo szybko zaczęło przybywać zombie które to zabijały coraz więcej ludzi zdrowych, a na to miejsce osoby zabite powstawały jako nowe potwory które dało się zabić tylko rozłupując im czaszki lub wybić im szybko oczy przez co stawały się zdezorientowane i była wtedy możliwość zabicia zombie bez ryzyka ugryzienia , szybko zdałem sobie sprawę że moje szybkie piłki mogą mi ocalić życie , a moja metalowa pałka wprost idealnie nadaje się do rozwalania im głów . Ale jednak życie w tym świecie okazało się bardzo ciężkie a dlatego że szybko gospodarka krajów się załamała i powoli kończyły się zapasy żywności a ludzie powoli stawali się gatunkiem zagrożonym wyginięciem . Zacząłem szukać schronienia z grupą znajomych którzy przeżyli wspólnie z mną , jednak podczas szukania schronienia zostaliśmy zaatakowani i wszyscy zginęli , niestety wśród tych osób była moja mama która w ostatniej chwili osłoniła mnie przed atakującym mnie zombie , mimo bólu kazała mi uciekać . Zrobiłem to co mi kazała , mimo rozdartego serca . Dwa dni po tym wydarzeniu ukazał się przede mną wielki mur po którym chodzili ludzie , żywi ludzie . Od razu resztkami sił dowlokłem się do muru prosząc o schronienie jednak nie spotkałem się z miłym przyjęciem od razu ktoś do mnie wystrzelił z pistoletu i krzyknął do mnie żebym stanął i się nie ruszał . Oczywiście tak zrobiłem ale przy tym zacząłem krzyczeć :
- Nie widzie że jestem żywy i jestem zdrowy ? ,
strażnik mi odpowiedział na to : stój tam gdzie stoisz zaraz ktoś do ciebie podejdzie
- A po co ? zapytałem się już wkurzony
-Żeby sprawdzić czy nie jesteś zakażony , odkrzyknął strażnik
Po chwili podeszło do mnie dwóch wojskowych , sprawdzili mnie i udzielili w końcu schronienia za murami .
1. Dzień za murami
Po sprawdzeniu znalazłem się w całkiem sporym mieście które w całości okalał mur a przy każdej z bram stało wojsko , zacząłem się zastanawiać i myśleć nad swoim życiem i co robić dalej a dokładnie to myślałem :
(Ach walona katastrofa co za głupi ludzie przeprowadzili te pojebane eksperymenty na tych ludziach, odebrali mi sens moje życia , moją kochaną grę w Bejsbol . Ale co mi tam szkodzi przynajmniej mogę porzucać twardą piłką w głowy umarlaków całkiem fajne jest to zajęcie jednak szybko się to nudzi bo w niczym nie przypomina to gry i nie jest ciekawe , ciągle myślę nad tym jaki sens w życiu sobie znaleźć i chyba znalazłem po spotkaniu pewnej osoby ...
( ktoś ? )
Rozdanie
Taiga Nagiko - Napisano 4 opowiadania
Wynagrodzenie: 4 500 punktów + awans na 12 poziom
Mobius Brandford - Napisano 4 opowiadania + zrobienie baneru
Wynagrodzenie: 5 300 punktów + awans na 9 poziom
Hayato Igarashi - Napisano 4 opowiadania
Wynagrodzenie: 4 200 punktów
Anthares Blanchard - Napisano 3 opowiadania
Wynagrodzenie: 3 400 punktów + awans na 3 poziom
Usuyo Ratara - Napisano 2 opowiadania
Wynagrodzenie: 3 000 punktów
Megan Blackburn - Napisano 3 opowiadania
Wynagrodzenie: 3 200 punktów + awans na 5 poziom
Olivia Triss Merigold - Napisano 2 opowiadania
Wynagrodzenie: 2 300 punktów + awans na 3 poziom
Megumi Shiki - Napisano 1 opowiadanie
Wynagrodzenie: 2 000 punktów + awans na 2 poziom
Shinaru "Shin" Nakara - Napisano 1 opowiadanie
Wynagrodzenie: 1 700 punktów
Wynagrodzenie: 4 500 punktów + awans na 12 poziom
Mobius Brandford - Napisano 4 opowiadania + zrobienie baneru
Wynagrodzenie: 5 300 punktów + awans na 9 poziom
Hayato Igarashi - Napisano 4 opowiadania
Wynagrodzenie: 4 200 punktów
Anthares Blanchard - Napisano 3 opowiadania
Wynagrodzenie: 3 400 punktów + awans na 3 poziom
Usuyo Ratara - Napisano 2 opowiadania
Wynagrodzenie: 3 000 punktów
Megan Blackburn - Napisano 3 opowiadania
Wynagrodzenie: 3 200 punktów + awans na 5 poziom
Olivia Triss Merigold - Napisano 2 opowiadania
Wynagrodzenie: 2 300 punktów + awans na 3 poziom
Megumi Shiki - Napisano 1 opowiadanie
Wynagrodzenie: 2 000 punktów + awans na 2 poziom
Shinaru "Shin" Nakara - Napisano 1 opowiadanie
Wynagrodzenie: 1 700 punktów
niedziela, 24 września 2017
Od Antharesa Do Lucy
Kolejny grom rozświetlił bure niebo, zasnute niemal całkowicie przez
spiętrzone ciemne chmury. Zakląwszy pod nosem, przyspieszyłem kroku.
Pierwsze krople deszczu momentalnie spadły na wyjałowioną ziemię, która
według moich przypuszczeń niedługo miała przeistoczyć się w wyborowe
grzęzawisko. Nie miałem wiele czasu na poszukiwania schronienia, jeśli
planowałem uniknąć brodzenia w błocie po kolana w swoich świeżo
wyglansowanych oficerkach. Zazgrzytałem zębami, widząc, jak ulewa
przybiera na sile, a firmament przecina kolejna ognista błyskawica. W
tamtej chwili byłem święcie przekonany, że ten dzień niewątpliwie nie
zapisze się w mojej pamięci jako udany.
Zaczęło się dość niewinnie. O świcie głównodowodzącą wspomniała mi, że strażnicy patrolujący z murów okolicę, jakoby dostrzegli samotnego zombie uparcie szwendającego się wokół miasta w wiadomym celu. Mówiąc skrótowo, ja i kilku takich, których szczerze nie kojarzyłem, miało wyeliminować delikwenta, jako obiekt stanowiący potencjalne zagrożenie dla mieszkańców. To pozornie nieskomplikowane zadanie szybko stało się dość problematyczne. Mianowicie okazało się, że w istocie zombie nie było wcale typem samotnika, jak nas zapewniono. Od razu przechodząc do sedna tej historii, powiem, że moi kompani w wyniku nieoczekiwanej potyczki gdzieś się zawieruszyli.
Droga powrotna do miasta zajęłaby mi najwyżej kilka minut wyciągniętego marszu, jednak nie uśmiechało mi się przemoknąć na wskroś podczas tego spaceru. Zdecydowałem się więc przeczekać największy deszcz i zawieruchę w ruinach budynku, który znajdował się zdecydowanie bliżej.
Kiedy wparowałem do środka, woda obficie kapała z moich ubrań na wyszczerbioną posadzkę a para buchała z ust przy każdym wydechu. Palcami zaczesałem do tyłu mokre włosy, które opadły mi na oczy, zdając sobie sprawę z bezcelowości udawania się w to miejsce. Moja twarz wyrażała dezaprobatę dla samego siebie, gdy czułem, że mógłbym wylewać wodę z butów strumieniami; fatygowanie się od razu z powrotem do miasta wyszłoby na jedno.
Po chwilowym odpoczynku opieszale ruszyłem rozejrzeć się w głąb budynku, z każdym krokiem słysząc wyraźnie, jak deski jęczą zdradziecko pod ciężarem mojego ciała. Nie oczekiwałem znaleźć tam niczego godnego uwagi - z powodu bliskości miasta zapewne przeszukiwano to miejsce już niezliczoną ilość razy. Nie zmieniało jednak faktu, że niektóre monstra również mogły wpaść na pomysł, by chwilowo się tu zaszyć.
Minąłem hol, słysząc krople deszczu uderzające o przeciekający dach. Niedługo później zatrzymałem się na progu pierwszego pokoju, nonszalancko opierając się o wyszczerbioną futrynę drzwi. Moim oczom ukazał się żałosny widok; pomieszczenie było wypełnione pogruchotanymi, doszczętnie niszczonymi sprzętami. Połamane stoły, poobdzierane ściany, walające się odłamki szkła i zapach gnijącego drewna. Ale ani śladu zombie. Odepchnąłem się więc od obramowania i poszedłem dalej.
Przechodząc do kolejnego pomieszczenia, kątem oka dostrzegłem błysk ostrza tuż za swoimi plecami. Płynnym ruchem błyskawicznie dobyłem katany i wykonałem półobrót w samą porę, by skrzyżować ostrze z osobą najwyraźniej dybiącą na moje życie. Nim zdążyłem się przyjrzeć śmiałkowi, ten natarł na mnie z tak nieoczekiwanym impetem, że musiałem uskoczyć do tyłu. Zyskałem tym samym chwilę, aby zobaczyć, z kim mam do czynienia.
W odległości kilku metrów w wojowniczej pozycji stała drobna, blondwłosa niewiasta, z kataną i wrogim spojrzeniem wycelowanym prosto w moją osobę. Od koncepcji zaszarżowania na mnie nie odwiódł jej bynajmniej fakt, że bezsprzecznie górowałem nad nią postawą. Ostrza przecięły powietrze i ponowie skrzyżowały się z głośnym szczękiem. Mimo zawziętości atakującej, pojedynek nie trwał długo. Nie siląc się specjalnie na delikatność, wytrąciłem jej broń z ręki przy pierwszej nadarzającej się okazji.
- Spokojnie, moja damo - wypowiadając słowa powoli i z naciskiem, otaksowałem ją lodowatym wzorkiem, odnosząc przy tym wrażenie, że nie widziałem jej po raz pierwszy - Jesteś bezpieczna, nie mam złych zamiarów - dla uwiarygodnienia swoich słów z rozmachem odrzuciłem w bok katanę. Po chwili głucho upadła na drewniany parkiet poza moim polem widzenia. Modliłem się w myślach, by potem udało mi się odnaleźć ją pośród tego chaosu.
Powietrze wypełniła napięta cisza.
- Kim jesteś? I co tu robisz? - zapytała w końcu głosem całkowicie wypranym z wszelkich emocji, czy to gniewu, czy żalu, uważnie bacząc na każdy mój ruch. Pozornie wydawała się całkowicie niewzruszona, ale delikatne drżenie jej prawej ręki zdradzało, że nie była to szczera prawda. Zaraz też cofnęła się o krok, najwyraźniej pragnąc zwiększyć dzielący nas dystans. Westchnąłem dyskretnie, po czym przedstawiłem się, zgodnie z życzeniem złotowłosej:
- Nazywam się Anthares Blanchard. Zostałem wysłany na misję z Santari, los jednak chciał, że po drodze zastała mnie gwałtowna burza, którą, jak pewnie się już domyślasz, zdecydowałem się przeczekać w tym miejscu.
Wolałem pytać niż udzielać odpowiedzi, ale postanowiłem zrobić mały wyjątek od tej reguły. Zdobyłem się przy tym na łagodny ton, który, dodam na marginesie, był w moim wykonaniu równie rzadkim zjawiskiem, co woda na pustyni. Moja wyrozumiałość brała się poniekąd stąd, że jeszcze nie tak dawno znajdowałem się w bardzo podobnym położeniu, doskonale potrafiłem więc wczuć się w sytuację, w której się znalazła.
- Lucy Star - powiedziała cicho, najprawdopodobniej ważąc w myślach moje słowa. - Co masz na myśli, mówiąc „Santari”?
Pokrótce wytłumaczyłem jej, co kryło się pod tą nazwą, sugestywnie wspominając przy okazji, że miasto przyjmuje wszelkich rekrutów z otwartymi ramionami.
- Jaką ma gwarancję, że mówisz prawdę? - przechyliła lekko głowę, nieznacznie marszcząc brwi i omiatając mnie nieufnym spojrzeniem.
- Żadną - uśmiechnąłem się lekko, układając dłonie na biodrach - Dlatego będziesz musiała mi zaufać, jeśli nie interesuje Cię wizja dłuższego ukrywania się w tych gruzach.
<Lucy? :3>
Zaczęło się dość niewinnie. O świcie głównodowodzącą wspomniała mi, że strażnicy patrolujący z murów okolicę, jakoby dostrzegli samotnego zombie uparcie szwendającego się wokół miasta w wiadomym celu. Mówiąc skrótowo, ja i kilku takich, których szczerze nie kojarzyłem, miało wyeliminować delikwenta, jako obiekt stanowiący potencjalne zagrożenie dla mieszkańców. To pozornie nieskomplikowane zadanie szybko stało się dość problematyczne. Mianowicie okazało się, że w istocie zombie nie było wcale typem samotnika, jak nas zapewniono. Od razu przechodząc do sedna tej historii, powiem, że moi kompani w wyniku nieoczekiwanej potyczki gdzieś się zawieruszyli.
Droga powrotna do miasta zajęłaby mi najwyżej kilka minut wyciągniętego marszu, jednak nie uśmiechało mi się przemoknąć na wskroś podczas tego spaceru. Zdecydowałem się więc przeczekać największy deszcz i zawieruchę w ruinach budynku, który znajdował się zdecydowanie bliżej.
Kiedy wparowałem do środka, woda obficie kapała z moich ubrań na wyszczerbioną posadzkę a para buchała z ust przy każdym wydechu. Palcami zaczesałem do tyłu mokre włosy, które opadły mi na oczy, zdając sobie sprawę z bezcelowości udawania się w to miejsce. Moja twarz wyrażała dezaprobatę dla samego siebie, gdy czułem, że mógłbym wylewać wodę z butów strumieniami; fatygowanie się od razu z powrotem do miasta wyszłoby na jedno.
Po chwilowym odpoczynku opieszale ruszyłem rozejrzeć się w głąb budynku, z każdym krokiem słysząc wyraźnie, jak deski jęczą zdradziecko pod ciężarem mojego ciała. Nie oczekiwałem znaleźć tam niczego godnego uwagi - z powodu bliskości miasta zapewne przeszukiwano to miejsce już niezliczoną ilość razy. Nie zmieniało jednak faktu, że niektóre monstra również mogły wpaść na pomysł, by chwilowo się tu zaszyć.
Minąłem hol, słysząc krople deszczu uderzające o przeciekający dach. Niedługo później zatrzymałem się na progu pierwszego pokoju, nonszalancko opierając się o wyszczerbioną futrynę drzwi. Moim oczom ukazał się żałosny widok; pomieszczenie było wypełnione pogruchotanymi, doszczętnie niszczonymi sprzętami. Połamane stoły, poobdzierane ściany, walające się odłamki szkła i zapach gnijącego drewna. Ale ani śladu zombie. Odepchnąłem się więc od obramowania i poszedłem dalej.
Przechodząc do kolejnego pomieszczenia, kątem oka dostrzegłem błysk ostrza tuż za swoimi plecami. Płynnym ruchem błyskawicznie dobyłem katany i wykonałem półobrót w samą porę, by skrzyżować ostrze z osobą najwyraźniej dybiącą na moje życie. Nim zdążyłem się przyjrzeć śmiałkowi, ten natarł na mnie z tak nieoczekiwanym impetem, że musiałem uskoczyć do tyłu. Zyskałem tym samym chwilę, aby zobaczyć, z kim mam do czynienia.
W odległości kilku metrów w wojowniczej pozycji stała drobna, blondwłosa niewiasta, z kataną i wrogim spojrzeniem wycelowanym prosto w moją osobę. Od koncepcji zaszarżowania na mnie nie odwiódł jej bynajmniej fakt, że bezsprzecznie górowałem nad nią postawą. Ostrza przecięły powietrze i ponowie skrzyżowały się z głośnym szczękiem. Mimo zawziętości atakującej, pojedynek nie trwał długo. Nie siląc się specjalnie na delikatność, wytrąciłem jej broń z ręki przy pierwszej nadarzającej się okazji.
- Spokojnie, moja damo - wypowiadając słowa powoli i z naciskiem, otaksowałem ją lodowatym wzorkiem, odnosząc przy tym wrażenie, że nie widziałem jej po raz pierwszy - Jesteś bezpieczna, nie mam złych zamiarów - dla uwiarygodnienia swoich słów z rozmachem odrzuciłem w bok katanę. Po chwili głucho upadła na drewniany parkiet poza moim polem widzenia. Modliłem się w myślach, by potem udało mi się odnaleźć ją pośród tego chaosu.
Powietrze wypełniła napięta cisza.
- Kim jesteś? I co tu robisz? - zapytała w końcu głosem całkowicie wypranym z wszelkich emocji, czy to gniewu, czy żalu, uważnie bacząc na każdy mój ruch. Pozornie wydawała się całkowicie niewzruszona, ale delikatne drżenie jej prawej ręki zdradzało, że nie była to szczera prawda. Zaraz też cofnęła się o krok, najwyraźniej pragnąc zwiększyć dzielący nas dystans. Westchnąłem dyskretnie, po czym przedstawiłem się, zgodnie z życzeniem złotowłosej:
- Nazywam się Anthares Blanchard. Zostałem wysłany na misję z Santari, los jednak chciał, że po drodze zastała mnie gwałtowna burza, którą, jak pewnie się już domyślasz, zdecydowałem się przeczekać w tym miejscu.
Wolałem pytać niż udzielać odpowiedzi, ale postanowiłem zrobić mały wyjątek od tej reguły. Zdobyłem się przy tym na łagodny ton, który, dodam na marginesie, był w moim wykonaniu równie rzadkim zjawiskiem, co woda na pustyni. Moja wyrozumiałość brała się poniekąd stąd, że jeszcze nie tak dawno znajdowałem się w bardzo podobnym położeniu, doskonale potrafiłem więc wczuć się w sytuację, w której się znalazła.
- Lucy Star - powiedziała cicho, najprawdopodobniej ważąc w myślach moje słowa. - Co masz na myśli, mówiąc „Santari”?
Pokrótce wytłumaczyłem jej, co kryło się pod tą nazwą, sugestywnie wspominając przy okazji, że miasto przyjmuje wszelkich rekrutów z otwartymi ramionami.
- Jaką ma gwarancję, że mówisz prawdę? - przechyliła lekko głowę, nieznacznie marszcząc brwi i omiatając mnie nieufnym spojrzeniem.
- Żadną - uśmiechnąłem się lekko, układając dłonie na biodrach - Dlatego będziesz musiała mi zaufać, jeśli nie interesuje Cię wizja dłuższego ukrywania się w tych gruzach.
<Lucy? :3>
piątek, 22 września 2017
Od Hayato CD Megan
- Ale nadal biję pięknem - przewróciła oczyma, chyba nie mając zamiaru
oponować czy chociażby odpowiadać. Ale wierzył jej, w sensie, że wygląda
gorzej. Bo tak też się czuł. Noga pulsowała mu niemiłosiernie, każde
nawet drgnięcie powodowało falę na nowo odkopywanego bólu. Zacisnął
szczęki ciesząc się, że już wyszli na powierzchnię. Nawet nie wspominał o
tym, jak bardzo duszno zrobiło mu się tam, na dole, Bóg wie gdzie. Nie
wiedział, dlaczego, ale miał obawy, że natkną się na hordę zombie, gdy
tylko zrobią krok. To było na prawdę okropne, irracjonalne uczucie.
Nagle jednak zauważył, że nie tylko on jest ranny. Kończyna Megan,
również noga, także krwawiła. Zmarszczył czoło, neutralizując ciche
syknięcie wydobywające się z jego ust, gdy mimowolnie napiął mięśnie, co
okazało się błędem. Skomplikowane do wykrycia głównego punktu
spazmatycznego rwania w dolnej części ciała męki się powieliły.
- Ty też jesteś ranna - odezwał się spoglądając spod przymrużonych powiek na szkarłatne plamy kwitnące na materiale okalającym jej skórę. Na moment powędrowała za jego wzrokiem, patrząc chyba na dokładnie to samo miejsce, co on, ale nie był w stanie tego stwierdzić, gdyż grzywka oraz położenie głowy skutecznie zahamowały dopływ jego wiedzy, przynajmniej na tę parę sekund.
- Wiem - odpowiedziała bezceremonialnie, chyba siląc się na opanowany ton głosu - gdzieś tam usłyszał drżącą nutę, będącą raczej wynikiem jego wyobrażeń. Ostatnio coraz bardziej do nich powraca, czasem aż trudno odróżnić to, co się dzieje od tego, co mam miejsce tylko i wyłącznie w jego głowie. Rozejrzał się na boki, ile mogło minąć czasu? Nie był pewien, jak długo spędził chwil sam ze sobą, opatulony kocem własnych przemyśleń i monologów, nie mogąc się wyrwać z sideł zastawionych, po części, przez samego siebie.
- A więc jaką masz pewność, że mieszkanie, do jakiego masz zamiar się wprowadzić, nie załamie się pod twoimi stopami? - przerwał nieznośną ciszę, pulsującą wręcz w powietrzu, wytwarzającą drgania, jakie da się wyczuć podczas bardzo głośno idącego radia pod stopami, na podłodze. Huczny bit ogłaszający weekend, przerwę, czy chociażby parę chwil wolności. O tak, muzyka zdecydowanie daje przepustkę do szczęścia, bycia niezależnym i nieobliczalnym. Oczywiście, w dobrym sensie. Czasem pobudza, wypuszcza cały gniew, a nawet i smutek. To nieprawda, że płakanie jest złe. To tylko wymysł ludzi. Przeżywanie ogromnego smutku niewiele się różni od przeżywania ogromnego smutku i płakania jednocześnie. Druga opcja tak na prawdę jest lepsza - okazuje się przecież emocje. A tak powinno być, nikt nie musi się kryć ze swoimi uczuciami. Już od małego jest się nauczanym, by nie płakać. Bo co? Przecież to pomaga. Wymazać z siebie negatywne emocje, otworzyć się przed samym sobą, a może i nawet całym światem.Rzeczą ludzką jest płakać. Nie trzeba wstydzić się płakać. Zadrżał uświadamiając sobie, jak szybko tok jego myślenia z poprawnego mieszkania zmienił się w podstawowe odruchy emocjonalne każdego z normalnych ludzi. Psychopaci mają inaczej. Zapytani o największą wstydliwą rzecz, jaka ich spotkała w życiu, odpowiedzą bez wahania, o ile nie skłamią. Nie obchodzi ich to, co myślą inni. Mało ich w ogóle obchodzą uczucia. Oczywiście nie licząc własnych.
- Jeśli będę miała zamiar się wprowadzić, uwierz mi, nie stanie się tak - rzekła spokojnie. Zastanowił się nad jej słowami, można by je odczytać na dwa sposoby. A - dokładnie sprawdzi teren i wszystko przeanalizuje, zanim podejmie właściwą decyzję. B - skoro to jej mieszkanie, nie ma prawda się tak stać. Wysokie ego czasem dodaje zbyt wiele pewności siebie, co może zgubić. Ale ona raczej jest ostrożna, coś mu tak podpowiadała intuicja. Pokiwał tylko głową.
- Chodźmy - zaproponował w końcu wyczuwając, jak jego towarzyszka już się do tego szykuje. Zrobił parę kroków, kuśtykając nieznośnie przed siebie. Skakanie na jednej nodze, choć mogłoby się wydawać łatwiejsze, wcale takie nie jest. Mięśnie nogi szybko by się zmęczyły, a druga przy każdym podskoku działałaby niczym ziemia w promilu dwóch metrów od wybuchu bomby atomowej. Po prostu by buchała żywym ogniem, nową dawką cierpienia i zadając nowe zmartwienia. Zaciskał i rozluźniał szczeki, był to raczej odruch, niż jakiekolwiek odreagowanie na obecną sytuację.
-Zrobiłaś sobie jeszcze coś pod ziemią, czy tylko rozwaliłaś nogę? - spytał po chwili milczenia, którą rozpoczęło przytakujące skinięcie głowy Megan. Posłała mu spojrzenie bez wyrazu, dodał więc szybko - tak tylko pytam, wolałbym wiedzieć, gdy postanowisz zarzygać mi buty zaraz po tym, jak brzuch wcześniej miałaś zmiażdżony trzema belkami, czy może nawet i szafą - sprecyzował.
- Nie, nie mam zamiaru wymiotować - odparła jak nauczycielka zniecierpliwiona zachowaniem niesfornej klasy, wciąż narzucającej jej na barki nowe problemy i zmieniającą ten dzień w istne piekło. Uśmiechnął się na tę wizję, to śmieszne wyobrażenie.
< Megan? >
- Ty też jesteś ranna - odezwał się spoglądając spod przymrużonych powiek na szkarłatne plamy kwitnące na materiale okalającym jej skórę. Na moment powędrowała za jego wzrokiem, patrząc chyba na dokładnie to samo miejsce, co on, ale nie był w stanie tego stwierdzić, gdyż grzywka oraz położenie głowy skutecznie zahamowały dopływ jego wiedzy, przynajmniej na tę parę sekund.
- Wiem - odpowiedziała bezceremonialnie, chyba siląc się na opanowany ton głosu - gdzieś tam usłyszał drżącą nutę, będącą raczej wynikiem jego wyobrażeń. Ostatnio coraz bardziej do nich powraca, czasem aż trudno odróżnić to, co się dzieje od tego, co mam miejsce tylko i wyłącznie w jego głowie. Rozejrzał się na boki, ile mogło minąć czasu? Nie był pewien, jak długo spędził chwil sam ze sobą, opatulony kocem własnych przemyśleń i monologów, nie mogąc się wyrwać z sideł zastawionych, po części, przez samego siebie.
- A więc jaką masz pewność, że mieszkanie, do jakiego masz zamiar się wprowadzić, nie załamie się pod twoimi stopami? - przerwał nieznośną ciszę, pulsującą wręcz w powietrzu, wytwarzającą drgania, jakie da się wyczuć podczas bardzo głośno idącego radia pod stopami, na podłodze. Huczny bit ogłaszający weekend, przerwę, czy chociażby parę chwil wolności. O tak, muzyka zdecydowanie daje przepustkę do szczęścia, bycia niezależnym i nieobliczalnym. Oczywiście, w dobrym sensie. Czasem pobudza, wypuszcza cały gniew, a nawet i smutek. To nieprawda, że płakanie jest złe. To tylko wymysł ludzi. Przeżywanie ogromnego smutku niewiele się różni od przeżywania ogromnego smutku i płakania jednocześnie. Druga opcja tak na prawdę jest lepsza - okazuje się przecież emocje. A tak powinno być, nikt nie musi się kryć ze swoimi uczuciami. Już od małego jest się nauczanym, by nie płakać. Bo co? Przecież to pomaga. Wymazać z siebie negatywne emocje, otworzyć się przed samym sobą, a może i nawet całym światem.Rzeczą ludzką jest płakać. Nie trzeba wstydzić się płakać. Zadrżał uświadamiając sobie, jak szybko tok jego myślenia z poprawnego mieszkania zmienił się w podstawowe odruchy emocjonalne każdego z normalnych ludzi. Psychopaci mają inaczej. Zapytani o największą wstydliwą rzecz, jaka ich spotkała w życiu, odpowiedzą bez wahania, o ile nie skłamią. Nie obchodzi ich to, co myślą inni. Mało ich w ogóle obchodzą uczucia. Oczywiście nie licząc własnych.
- Jeśli będę miała zamiar się wprowadzić, uwierz mi, nie stanie się tak - rzekła spokojnie. Zastanowił się nad jej słowami, można by je odczytać na dwa sposoby. A - dokładnie sprawdzi teren i wszystko przeanalizuje, zanim podejmie właściwą decyzję. B - skoro to jej mieszkanie, nie ma prawda się tak stać. Wysokie ego czasem dodaje zbyt wiele pewności siebie, co może zgubić. Ale ona raczej jest ostrożna, coś mu tak podpowiadała intuicja. Pokiwał tylko głową.
- Chodźmy - zaproponował w końcu wyczuwając, jak jego towarzyszka już się do tego szykuje. Zrobił parę kroków, kuśtykając nieznośnie przed siebie. Skakanie na jednej nodze, choć mogłoby się wydawać łatwiejsze, wcale takie nie jest. Mięśnie nogi szybko by się zmęczyły, a druga przy każdym podskoku działałaby niczym ziemia w promilu dwóch metrów od wybuchu bomby atomowej. Po prostu by buchała żywym ogniem, nową dawką cierpienia i zadając nowe zmartwienia. Zaciskał i rozluźniał szczeki, był to raczej odruch, niż jakiekolwiek odreagowanie na obecną sytuację.
-Zrobiłaś sobie jeszcze coś pod ziemią, czy tylko rozwaliłaś nogę? - spytał po chwili milczenia, którą rozpoczęło przytakujące skinięcie głowy Megan. Posłała mu spojrzenie bez wyrazu, dodał więc szybko - tak tylko pytam, wolałbym wiedzieć, gdy postanowisz zarzygać mi buty zaraz po tym, jak brzuch wcześniej miałaś zmiażdżony trzema belkami, czy może nawet i szafą - sprecyzował.
- Nie, nie mam zamiaru wymiotować - odparła jak nauczycielka zniecierpliwiona zachowaniem niesfornej klasy, wciąż narzucającej jej na barki nowe problemy i zmieniającą ten dzień w istne piekło. Uśmiechnął się na tę wizję, to śmieszne wyobrażenie.
< Megan? >
środa, 20 września 2017
Od Taigi CD Mobiusa
Patrzyłam zaskoczona na bunkier, gdzie było dosłownie wszystko, o co warto było nawet oddać życie. Skubany ma intuicję. Chociaż to nie zmienia faktu, że było to dosyć niebezpieczne, mogło się tutaj roić od zombie, albo innych mutantów, które mogłyby odebrać nam życie jednym ruchem. Ułożyłam dłonie na biodrach i westchnęłam cicho. Głupio było mi to przyznać, ale dobrze się spisał, mogłam wręcz powiedzieć, że byłam z niego dumna i może nie potrzebnie przejmowałam się tym, że sobie nie poradzi?
- Robi się późno, proponowałabym tutaj zostać na noc - Spojrzałam na niego. Leżał w najlepsze na łóżku polowym, najwyraźniej z siebie zadowolony.
- Właśnie miałem to powiedzieć - Wyszczerzył się w moim kierunku na co przewróciłam oczami. Rozłożyłam jeden ze swoich koców, aby móc się na nim położyć. Nienawidziłam spać na zimnej ziemi, ale lepsze to niż śmierć. - Będziemy wartować wejście, gdyby ktoś lub coś chciało do nas wejść w nocy - Jego głos zrobił się poważny, rozdzielając małe grupki patrolujące wejście. Byłam bardzo zaskoczona, gdy usłyszałam, że mam być z jednym mężczyzną, którego znam jedynie z widzenia. Pozostawiłam to bez komentarza, pomimo iż z początku byłam pewna, że będzie chciał mieć ze mną wartę. Skinęłam głową, akceptując jego decyzję i nie podważając zdania. Ułożyłam się wygodnie, zamykając oczy, oddychając głęboko, aby móc trochę odpocząć. Dawno nie miałam czasu na misji, aby normalnie się położyć i w sumie nie przejmować za wieloma sprawami. W sumie miłe to uczucie, czasami zapominam, że i ja mam prawo nie przejmować się tym światem. Szkoda, że nie umiem tak odlecieć codziennie. Z moich zamyśleń wyrwał mnie czyiś dotyk.
- Przepraszam, że budzę, ale nasza kolej - Młody mężczyzna uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Odwzajemniłam mu tym samym i wstałam, aby podejść do drabiny, która prowadziła do wyjścia. Oparłam się o ścianę i ziewnęłam. Rozglądałam się wzrokiem, nasłuchując czy aby nie zbliża się jakiekolwiek zagrożenie. Nagle zauważyłam niewielki karton przy zaciemnionej ścianie. Podeszłam tam z kataną w dłoni, delikatnie otwierając zawartość. Widząc tam jedną rzecz, wręcz krzyknęłam z radości, przez co mój partner uciekł zawołać resztę. Wszyscy zerwali się myśląc, że dzieje się coś złego, zapewne każdy miał w myślach obraz, jak walczę z hordą zombie, która wlewa się przez mały otwór.
- Tai, co się stało? - Mobius wyszedł z szeregu, a ja wyłoniłam się z cienia w zupełnie nowym stroju, nie mogłam opanować swojego zachwytu.
- To jest genialne - Pisnęłam wręcz podniecona.
- Czy tylko mnie ciekawi, jak to możliwe, że tak szybko się przebrała? - Usłyszałam ciche pytanie, na które jedynie się zaśmiałam.
- Mam wprawę - Mrugnęłam do nich podnosząc swoje katany z uśmiechem. Najlepsze znalezisko miesiąca!
- Krzyczysz i zrywasz wszystkich z nóg bo znalazłaś strój kota? - Mobius podniósł jedną brew. Nie mogłam rozszyfrować, czy był teraz zirytowany, czy raczej zadowolony z tego w czym teraz przed nim stoję.
- Nie byle jaki, jest nienaruszony z metką. Oddałabym za niego życie - Powiedziałam z powagą, przeglądając się w ostrzu - No chyba nie chcecie mi powiedzieć, że wyglądam w tym źle? - Zmarszczyłam brwi dokładnie obserwując wszystkie twarze.
- Nie, absolutnie, nigdy! - Odezwali się chórem, na co się uśmiechnęłam.
- No to świetnie! Możemy wracać do swoich zajęć - Zadowolona stanęłam obok drabiny, kręcąc ogonem.
- Wiesz, że to lekka przesada? - Mobius zbliżył się do mnie. Spojrzałam za niego, jednak nikogo nie dostrzegłam. - Myślałem, że coś Ci się stało - Westchnął, czyżby nie umiał się na mnie gniewać? Uroczo.
- Przecież podnieciłeś się na sam widok, nie rozumiem tego rozgoryczenia - Z uwodzicielskim uśmiechem, przejechałam "przypadkowo" dłonią po jego wybrzuszeniu w spodniach.
- Czy to nie Ty chciałaś się ukrywać przed całym światem? - Złapał mnie za dłoń, przyciskając ją do ściany. Drugą dłoń ułożył na mojej tali, z łobuzerskim uśmiechem. Uniosłam głowę ku górze, śmiejąc się cicho. Wtedy właśnie poczułam ciepłe usta na swojej skórze. Ciepły, a zarazem wilgotny dotyk, sprawił dreszcze na całym ciele. W porę jednak się opamiętałam, delikatnie go od siebie odpychając. Poklepałam go po ramieniu z tym samym uśmiechem.
- Wracaj do pracy, panie dowódco - Zaśmiałam się cicho, opierając się nogą o ścianę. Zrobił dzióbek z niezadowolenia i odszedł do reszty. Spojrzałam na drabinę ze znudzeniem. Ziewnęłam jeszcze kilka razy, po czym zaczęłam nucić sobie jedną ze znanym piosenek sprzed kilku lat. W końcu przyszła kolejna zmiana, a ja ponownie ułożyłam się na swoim kocu. Szybko zasnęłam spokojna o swoje bezpieczeństwo.
Rano zaczęliśmy pakować ostatnie rzeczy, które jeszcze zostały. Rzeczywiście było tego sporo, każdy z nas miał dwie pełne torby.
- Może pomogę? - Spodziewałam się takiego pytania, ale zupełnie od kogoś innego. Odwróciłam się patrząc na mężczyznę, z którym wczoraj miałam "wartę".
- Nie obrażaj mnie - Burknęłam, idąc przodem do wyjścia. Pierwszy wyszedł Mobius, ja szłam zaraz za nim. Cała droga była o dziwo spokojna, ale za to w mieście zapanował istny harmider. Większość widząc nas z takimi zapasami, zaczęli traktować, jak bohaterów. Byłam zaskoczona, gdy każdy zaczął mi gratulować znaleziska, przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że tylko zastępuję strażnika.
- Ale uspokójcie się - Warknęłam - To nie moja zasługa tylko Mobiusa, ja zastępowałam wojownika i tak też się zachowywałam - Podniosłam ręce w geście obronnym. Najpierw spojrzeli na mnie zaskoczeni, a później rzucili się na Mobiusa.- Zaraz poczuje się zazdrosna - Mruknęłam do chłopaka, który był zaskoczony takim zachowaniem.
- Weź mi pomóż - Mruknął błagalnie w moim kierunku, na co pokręciłam złowieszczo głową.
- Powodzenia - Puściłam mu oczko, zabierając swoją własną torbę. Ach, zatęskniłam za swoją łazienką i łóżkiem, a i zjeść coś wypada.
Mobius? Bez szału, następne może będzie lepsze xD
- Robi się późno, proponowałabym tutaj zostać na noc - Spojrzałam na niego. Leżał w najlepsze na łóżku polowym, najwyraźniej z siebie zadowolony.
- Właśnie miałem to powiedzieć - Wyszczerzył się w moim kierunku na co przewróciłam oczami. Rozłożyłam jeden ze swoich koców, aby móc się na nim położyć. Nienawidziłam spać na zimnej ziemi, ale lepsze to niż śmierć. - Będziemy wartować wejście, gdyby ktoś lub coś chciało do nas wejść w nocy - Jego głos zrobił się poważny, rozdzielając małe grupki patrolujące wejście. Byłam bardzo zaskoczona, gdy usłyszałam, że mam być z jednym mężczyzną, którego znam jedynie z widzenia. Pozostawiłam to bez komentarza, pomimo iż z początku byłam pewna, że będzie chciał mieć ze mną wartę. Skinęłam głową, akceptując jego decyzję i nie podważając zdania. Ułożyłam się wygodnie, zamykając oczy, oddychając głęboko, aby móc trochę odpocząć. Dawno nie miałam czasu na misji, aby normalnie się położyć i w sumie nie przejmować za wieloma sprawami. W sumie miłe to uczucie, czasami zapominam, że i ja mam prawo nie przejmować się tym światem. Szkoda, że nie umiem tak odlecieć codziennie. Z moich zamyśleń wyrwał mnie czyiś dotyk.
- Przepraszam, że budzę, ale nasza kolej - Młody mężczyzna uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Odwzajemniłam mu tym samym i wstałam, aby podejść do drabiny, która prowadziła do wyjścia. Oparłam się o ścianę i ziewnęłam. Rozglądałam się wzrokiem, nasłuchując czy aby nie zbliża się jakiekolwiek zagrożenie. Nagle zauważyłam niewielki karton przy zaciemnionej ścianie. Podeszłam tam z kataną w dłoni, delikatnie otwierając zawartość. Widząc tam jedną rzecz, wręcz krzyknęłam z radości, przez co mój partner uciekł zawołać resztę. Wszyscy zerwali się myśląc, że dzieje się coś złego, zapewne każdy miał w myślach obraz, jak walczę z hordą zombie, która wlewa się przez mały otwór.
- Tai, co się stało? - Mobius wyszedł z szeregu, a ja wyłoniłam się z cienia w zupełnie nowym stroju, nie mogłam opanować swojego zachwytu.
- To jest genialne - Pisnęłam wręcz podniecona.
- Czy tylko mnie ciekawi, jak to możliwe, że tak szybko się przebrała? - Usłyszałam ciche pytanie, na które jedynie się zaśmiałam.
- Mam wprawę - Mrugnęłam do nich podnosząc swoje katany z uśmiechem. Najlepsze znalezisko miesiąca!
- Krzyczysz i zrywasz wszystkich z nóg bo znalazłaś strój kota? - Mobius podniósł jedną brew. Nie mogłam rozszyfrować, czy był teraz zirytowany, czy raczej zadowolony z tego w czym teraz przed nim stoję.
- Nie byle jaki, jest nienaruszony z metką. Oddałabym za niego życie - Powiedziałam z powagą, przeglądając się w ostrzu - No chyba nie chcecie mi powiedzieć, że wyglądam w tym źle? - Zmarszczyłam brwi dokładnie obserwując wszystkie twarze.
- Nie, absolutnie, nigdy! - Odezwali się chórem, na co się uśmiechnęłam.
- No to świetnie! Możemy wracać do swoich zajęć - Zadowolona stanęłam obok drabiny, kręcąc ogonem.
- Wiesz, że to lekka przesada? - Mobius zbliżył się do mnie. Spojrzałam za niego, jednak nikogo nie dostrzegłam. - Myślałem, że coś Ci się stało - Westchnął, czyżby nie umiał się na mnie gniewać? Uroczo.
- Przecież podnieciłeś się na sam widok, nie rozumiem tego rozgoryczenia - Z uwodzicielskim uśmiechem, przejechałam "przypadkowo" dłonią po jego wybrzuszeniu w spodniach.
- Czy to nie Ty chciałaś się ukrywać przed całym światem? - Złapał mnie za dłoń, przyciskając ją do ściany. Drugą dłoń ułożył na mojej tali, z łobuzerskim uśmiechem. Uniosłam głowę ku górze, śmiejąc się cicho. Wtedy właśnie poczułam ciepłe usta na swojej skórze. Ciepły, a zarazem wilgotny dotyk, sprawił dreszcze na całym ciele. W porę jednak się opamiętałam, delikatnie go od siebie odpychając. Poklepałam go po ramieniu z tym samym uśmiechem.
- Wracaj do pracy, panie dowódco - Zaśmiałam się cicho, opierając się nogą o ścianę. Zrobił dzióbek z niezadowolenia i odszedł do reszty. Spojrzałam na drabinę ze znudzeniem. Ziewnęłam jeszcze kilka razy, po czym zaczęłam nucić sobie jedną ze znanym piosenek sprzed kilku lat. W końcu przyszła kolejna zmiana, a ja ponownie ułożyłam się na swoim kocu. Szybko zasnęłam spokojna o swoje bezpieczeństwo.
Rano zaczęliśmy pakować ostatnie rzeczy, które jeszcze zostały. Rzeczywiście było tego sporo, każdy z nas miał dwie pełne torby.
- Może pomogę? - Spodziewałam się takiego pytania, ale zupełnie od kogoś innego. Odwróciłam się patrząc na mężczyznę, z którym wczoraj miałam "wartę".
- Nie obrażaj mnie - Burknęłam, idąc przodem do wyjścia. Pierwszy wyszedł Mobius, ja szłam zaraz za nim. Cała droga była o dziwo spokojna, ale za to w mieście zapanował istny harmider. Większość widząc nas z takimi zapasami, zaczęli traktować, jak bohaterów. Byłam zaskoczona, gdy każdy zaczął mi gratulować znaleziska, przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że tylko zastępuję strażnika.
- Ale uspokójcie się - Warknęłam - To nie moja zasługa tylko Mobiusa, ja zastępowałam wojownika i tak też się zachowywałam - Podniosłam ręce w geście obronnym. Najpierw spojrzeli na mnie zaskoczeni, a później rzucili się na Mobiusa.- Zaraz poczuje się zazdrosna - Mruknęłam do chłopaka, który był zaskoczony takim zachowaniem.
- Weź mi pomóż - Mruknął błagalnie w moim kierunku, na co pokręciłam złowieszczo głową.
- Powodzenia - Puściłam mu oczko, zabierając swoją własną torbę. Ach, zatęskniłam za swoją łazienką i łóżkiem, a i zjeść coś wypada.
Mobius? Bez szału, następne może będzie lepsze xD
wtorek, 19 września 2017
Od Megan CD Hayato
Ruszyliśmy przed siebie, między rozwalonymi deskami. Świeca była
jagodowa, skąd on wytrzasnął taką świeczkę? Trudno o zwykłą, a co
dopiero zapachową. Szedł powoli, wlókł się za mną, dlatego zabrałam
świeczkę. Nie mogłam go winić, w końcu wyglądał jak siedem nieszczęść,
ale to nie oznaczało, że będę się nad nim użalać. Miałam wrażenie, że
zaraz z ciemności wyskoczy jakieś martwe monstrum, chociaż gorzej bym
zareagowałam na larwę, pełznącą w moim kierunku. Przeszły mnie dreszcze.
Pewnie stąpałam nogami po twardym podłożu, kiedy deski zamieniły się w
ziemię. Zwykłą czarną ziemię. Pomieszczenie wyglądało jak piwnica,
wnioskuje to po belkach, które podtrzymywały sufit. A skoro to
piwnica...
- Trzymaj – oddałam chłopakowi ogień. Sama zaś podeszłam do ściany i (z obrzydzeniem) zaczęłam przeciągać dłonią po ziemi, aż natrafiłam na drewno. Stare i spróchniałe, kiedy w nie zapukałam, rozległ się głuchy pusty dźwięk.
- Co robisz? - usłyszałam z tyłu pytanie. Zignorowałam je, nie miałam ochoty na żadne rozmowy. Po prostu się stąd wydostać i nigdy już nie wracać w te strony. Albo chociaż nie wchodzić w do tych budynków, które mieszczą się w promieniu pół kilometra. Udało mi się wymacać klamkę. Była okrągła, nienawidziłam takich. Zawsze miałam wrażenie, że ktoś je wysmarował masłem, przez co nie mogłam się nigdzie dostać. Hayato podszedł do mnie. Świeczka oświeciła drzwi, które były oblepione ziemią, a w niej znajdowały się zdechłe robaki. Automatycznie puściłam klamkę i zaczęłam wycierać dłoń o spodnie.
- Ohyda! - powiedziałam z obrzydzeniem. Miałam wrażenie, że te wszystkie zdechlaki właśnie po mnie łażą.
- A niby taka twarda jesteś – usłyszałam prychnięcie ze strony chłopaka. Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Każdy ma słaby punkt – stwierdziłam. - Otwórz – dodałam. Chłopak chwycił klamkę i ją przekręcił. Drzwi automatycznie puściły i otworzyły się z piskiem, podobnym do tych, które nagrywa się w horrorach, aby podnieść nieco przerażające uczucie, by potwór wyskakujący z ciemności wystraszył widza do tego stopnia, aby on sam uciekł, a potem miał koszmary. Ale tutaj nic takiego się nie stało, a wręcz przeciwnie. Gdzieś tam daleko ujrzeliśmy błysk światła.
- Idziesz pierwsza? - pokręciłam głową. Hayato się cicho zaśmiał i ruszył przodem, trzymając w dłoni świeczkę, która mieszając swój ładny zapach ze zgnilizną i ziemią, śmierdziała gorzej niż można by się było domyślać. Nagle zaczęliśmy iść do góry, ukazały nam się schody. Nie były drewniane, tylko betonowe, dzięki czemu nie musieliśmy się bać, że zaraz wylądujemy w samym piekle. Schodów nie było dużo, a światło po chwili było tak wyraźne, że można było zgasić świeczkę. Hayato ręką musiał się opierać o ścianę i po prostu podskakiwać. Ja jedynie pilnowałam, aby się nie wywrócił do tyłu z tego względu, że nie chciałam się potoczyć do tyłu niczym kula sadła. W końcu wyszliśmy na ulicę. Drzwi, które powinny znajdować się na końcu, były rozwalone i leżały na ziemi.
- Cudnie – odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na chłopaka. - Wyglądasz gorzej niż wcześniej – stwierdziłam przyglądając się jego bladej twarzy i grymasie bólu. Do tego krew...
<Hayato?>
- Trzymaj – oddałam chłopakowi ogień. Sama zaś podeszłam do ściany i (z obrzydzeniem) zaczęłam przeciągać dłonią po ziemi, aż natrafiłam na drewno. Stare i spróchniałe, kiedy w nie zapukałam, rozległ się głuchy pusty dźwięk.
- Co robisz? - usłyszałam z tyłu pytanie. Zignorowałam je, nie miałam ochoty na żadne rozmowy. Po prostu się stąd wydostać i nigdy już nie wracać w te strony. Albo chociaż nie wchodzić w do tych budynków, które mieszczą się w promieniu pół kilometra. Udało mi się wymacać klamkę. Była okrągła, nienawidziłam takich. Zawsze miałam wrażenie, że ktoś je wysmarował masłem, przez co nie mogłam się nigdzie dostać. Hayato podszedł do mnie. Świeczka oświeciła drzwi, które były oblepione ziemią, a w niej znajdowały się zdechłe robaki. Automatycznie puściłam klamkę i zaczęłam wycierać dłoń o spodnie.
- Ohyda! - powiedziałam z obrzydzeniem. Miałam wrażenie, że te wszystkie zdechlaki właśnie po mnie łażą.
- A niby taka twarda jesteś – usłyszałam prychnięcie ze strony chłopaka. Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Każdy ma słaby punkt – stwierdziłam. - Otwórz – dodałam. Chłopak chwycił klamkę i ją przekręcił. Drzwi automatycznie puściły i otworzyły się z piskiem, podobnym do tych, które nagrywa się w horrorach, aby podnieść nieco przerażające uczucie, by potwór wyskakujący z ciemności wystraszył widza do tego stopnia, aby on sam uciekł, a potem miał koszmary. Ale tutaj nic takiego się nie stało, a wręcz przeciwnie. Gdzieś tam daleko ujrzeliśmy błysk światła.
- Idziesz pierwsza? - pokręciłam głową. Hayato się cicho zaśmiał i ruszył przodem, trzymając w dłoni świeczkę, która mieszając swój ładny zapach ze zgnilizną i ziemią, śmierdziała gorzej niż można by się było domyślać. Nagle zaczęliśmy iść do góry, ukazały nam się schody. Nie były drewniane, tylko betonowe, dzięki czemu nie musieliśmy się bać, że zaraz wylądujemy w samym piekle. Schodów nie było dużo, a światło po chwili było tak wyraźne, że można było zgasić świeczkę. Hayato ręką musiał się opierać o ścianę i po prostu podskakiwać. Ja jedynie pilnowałam, aby się nie wywrócił do tyłu z tego względu, że nie chciałam się potoczyć do tyłu niczym kula sadła. W końcu wyszliśmy na ulicę. Drzwi, które powinny znajdować się na końcu, były rozwalone i leżały na ziemi.
- Cudnie – odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na chłopaka. - Wyglądasz gorzej niż wcześniej – stwierdziłam przyglądając się jego bladej twarzy i grymasie bólu. Do tego krew...
<Hayato?>
poniedziałek, 11 września 2017
Od Shinaru
Ból w nogach, suchość w ustach i przeraźliwe pieczenie płuc domagających
się powietrza. To właśnie czułem biegnąc ile sił w nogach do mojego
domu. Niby moja kondycja była wyrobiona, jednak teraz nie miałem czasu
na przestrzegania zasad równomiernego rozkładu sił, by przebiec jak
najwięcej....teraz chodziło mi o jak najszybsze dotarcie do domu, by
upewnić się, że tam wszystko jest jak powinno, że matce nic nie jest. Ta
piękna i dobra kobieta nie dość, że dała mi życie, to nadwyrężała swoje
kruche jak porcelana zdrowie, by mnie odpowiednio wychować. Jej obecny
stan raczej nie poszedł na marne- nie mogła już chodzić, była niezwykle
słaba i gdyby nie ja i ojciec, który pracował jak za trzech już dawno by
nie przetrwała. A teraz? Była sama w domu, podczas, gdy inni wokół byli
zalani krwią, bądź po prostu martwi.
Tak bardzo pragnąłem im pomóc.
Tak bardzo pragnąłem, by to wszystko tego dnia było jedynie złym snem, bądź sceną odegraną do jakiegoś kiepskiego filmu.
Tylko czemu to było, aż tak realistyczne?
-Nie umieraj! - wydałem z siebie cichy krzyk i jeszcze bardziej przyspieszyłem, by na pewno zdążyć...chociaż w ostatniej chwili, ale jednak. By jakoś jej pomóc. Może i wydawało się do głupie, ale uśmiechałem się, nie potrafiłem skontrolować tego gestu, póki nie stracę nadziei.
Przeskoczyłem szybko nad murkiem, który oplatał teren mojego domu. Wszystko wydawało się być w normie, nie licząc tego, że nogi prawie się pode mną załamały, gdy w końcu się zatrzymałem. Tak dawno nie czułem uczucia zmęczenia do tego stopnia, że miałem ochotę się po prostu położyć i przeleżeć tydzień, bądź dłużej...byle nie cierpieć przez zakwasy. Zaśmiałem się cicho pod nosem opierając słonie o kolana...dosłownie na chwile musiałem odsapnąć, by nie wypluć płuc... lecz to był mój błąd. Z domu dochodziły odgłosy tłuczonego szkła, co od razu odpędziło mnie od myśli o odsapnięciu. Wparowałem szybko do budynku przez otwarte okno- nie miałem czasu szukać kluczy w plecaku. Wnętrze nie wyglądało już na mój dom. Regały były przewrócone, ukochana porcelanowa kolekcja mamy była w kawałkach, drzwi obdarte z farby... zdecydowanie te bestie już tu były. Wziąłem w dłoń katanę, która do tego czasu wisiała na ścianę jako ozdoba i zacząłem powoli sprawdzać dom. Chciałem zachowywać się cicho, lecz podłoga jak na złość dziś zaczynała mnie nie lubić i skrzypiała pod każdym moim krokiem. Czym więcej pomieszczeń odwiedzałem, tym mój uśmiech zaczął maleć, aż w końcu z ostatnim pokojem ostatecznie znikł dając miejsce przerażeniu.
Była to sypialnia mojej matki, która teraz wyglądała jak pomieszczenie należące do rzeźnika. Kwiecista tapeta na ścianach była pokryta powoli zasychającą krwią, a na środku pokoju leżało ciało mojej rodzicielki.
~~~~*~~~
-mamo!?- Obudziłem się gwałtownie przez jakieś szturchnięcie w ramię. Moje serce biło jak szalone, a płuca nie chciały współpracować. Jednak to był jedynie koszmar, a raczej wizja tego, co było kiedyś. Ile to już minęło? Ze dwa lata? Nie wypadałoby zapomnieć, a taki koszmar od czasu do czasu nie jest zły.
Uśmiechając się z głupoty własnego optymizmu rozejrzałem się dookoła. Wiedziałem, że ktoś mnie dotknął, więc wypadałoby się dowiedzieć kto. Obok miejsca, na którym spałem — ławka albo bóg wie co to było- stał chłopak na bank wyższy ode mnie. Patrzył na mnie ze strachem? Ciężko to było określić, ale jedno było pewne: był bliski płaczu. Dosłownie mnie zamurowało widząc takiego olbrzymy, który wyglądał, jakby miał zaraz rozpłakać się jak małe dziecko....co z resztą zrobił.
-E...ej? - podniosłem się do siadu, akurat w tym momencie, gdy czerwonowłosy chłopak przykucnął zakrywając twarz dłońmi. Chyba jeszcze śniłem albo coś z nim jest nie tak. A co za tym szło? Jego nagła rozpacz nieco mnie zaskoczyła, ale i zaciekawiła. Jest zdecydowanie inny niż ludzie, których dotychczasowo mijałem. -No nie płacz płaczku noooo - uśmiechnąłem się najbardziej przyjaźnie jak tylko mogłem. Nie był to zwykłe zmuszenie mięśni twarzy do pracy...był jak najbardziej prawdziwy i szczery. Usiadłem już prosto i pogłaskałem nieznajomego po włosach.
- rozumiem, że jestem głupi, aż chce się płakać, ale jednak to drobna przesada- wystawiłem język, co zdecydowanie zaprzeczało moim słowom. Było nad czym płakać. Widząc, że na te słowa chłopak odkrył swoją twarz poczułem wewnętrzną satysfakcję i ulgę. Mogłem dokładniej się przyznać osobie, która mnie obudziła. Szczupła twarzyczka, zapłakane oczy w odcieniu maliny. Mógł być w moim wieku, ewentualnie lekko młodszy. -No nie ma co płakać, prawda? Ja jestem ten dobry, więc o co chodzi? Nazywam się Shinaru, ale wystarczy Shin — wyciągnąłem z kieszonki aksamitną chusteczkę i otarłem łzy chłopakowi...dosłownie jak nigdy nic. Co z tego, że nie wiedziałem kim jest i jak się nazywa, ale po co to komu? Jest chyba w potrzebie sądząc po tak nagłym wybuchu emocji.
<Nikuś...popisz się płaczku ty mój (musiałem) >
Tak bardzo pragnąłem im pomóc.
Tak bardzo pragnąłem, by to wszystko tego dnia było jedynie złym snem, bądź sceną odegraną do jakiegoś kiepskiego filmu.
Tylko czemu to było, aż tak realistyczne?
-Nie umieraj! - wydałem z siebie cichy krzyk i jeszcze bardziej przyspieszyłem, by na pewno zdążyć...chociaż w ostatniej chwili, ale jednak. By jakoś jej pomóc. Może i wydawało się do głupie, ale uśmiechałem się, nie potrafiłem skontrolować tego gestu, póki nie stracę nadziei.
Przeskoczyłem szybko nad murkiem, który oplatał teren mojego domu. Wszystko wydawało się być w normie, nie licząc tego, że nogi prawie się pode mną załamały, gdy w końcu się zatrzymałem. Tak dawno nie czułem uczucia zmęczenia do tego stopnia, że miałem ochotę się po prostu położyć i przeleżeć tydzień, bądź dłużej...byle nie cierpieć przez zakwasy. Zaśmiałem się cicho pod nosem opierając słonie o kolana...dosłownie na chwile musiałem odsapnąć, by nie wypluć płuc... lecz to był mój błąd. Z domu dochodziły odgłosy tłuczonego szkła, co od razu odpędziło mnie od myśli o odsapnięciu. Wparowałem szybko do budynku przez otwarte okno- nie miałem czasu szukać kluczy w plecaku. Wnętrze nie wyglądało już na mój dom. Regały były przewrócone, ukochana porcelanowa kolekcja mamy była w kawałkach, drzwi obdarte z farby... zdecydowanie te bestie już tu były. Wziąłem w dłoń katanę, która do tego czasu wisiała na ścianę jako ozdoba i zacząłem powoli sprawdzać dom. Chciałem zachowywać się cicho, lecz podłoga jak na złość dziś zaczynała mnie nie lubić i skrzypiała pod każdym moim krokiem. Czym więcej pomieszczeń odwiedzałem, tym mój uśmiech zaczął maleć, aż w końcu z ostatnim pokojem ostatecznie znikł dając miejsce przerażeniu.
Była to sypialnia mojej matki, która teraz wyglądała jak pomieszczenie należące do rzeźnika. Kwiecista tapeta na ścianach była pokryta powoli zasychającą krwią, a na środku pokoju leżało ciało mojej rodzicielki.
~~~~*~~~
-mamo!?- Obudziłem się gwałtownie przez jakieś szturchnięcie w ramię. Moje serce biło jak szalone, a płuca nie chciały współpracować. Jednak to był jedynie koszmar, a raczej wizja tego, co było kiedyś. Ile to już minęło? Ze dwa lata? Nie wypadałoby zapomnieć, a taki koszmar od czasu do czasu nie jest zły.
Uśmiechając się z głupoty własnego optymizmu rozejrzałem się dookoła. Wiedziałem, że ktoś mnie dotknął, więc wypadałoby się dowiedzieć kto. Obok miejsca, na którym spałem — ławka albo bóg wie co to było- stał chłopak na bank wyższy ode mnie. Patrzył na mnie ze strachem? Ciężko to było określić, ale jedno było pewne: był bliski płaczu. Dosłownie mnie zamurowało widząc takiego olbrzymy, który wyglądał, jakby miał zaraz rozpłakać się jak małe dziecko....co z resztą zrobił.
-E...ej? - podniosłem się do siadu, akurat w tym momencie, gdy czerwonowłosy chłopak przykucnął zakrywając twarz dłońmi. Chyba jeszcze śniłem albo coś z nim jest nie tak. A co za tym szło? Jego nagła rozpacz nieco mnie zaskoczyła, ale i zaciekawiła. Jest zdecydowanie inny niż ludzie, których dotychczasowo mijałem. -No nie płacz płaczku noooo - uśmiechnąłem się najbardziej przyjaźnie jak tylko mogłem. Nie był to zwykłe zmuszenie mięśni twarzy do pracy...był jak najbardziej prawdziwy i szczery. Usiadłem już prosto i pogłaskałem nieznajomego po włosach.
- rozumiem, że jestem głupi, aż chce się płakać, ale jednak to drobna przesada- wystawiłem język, co zdecydowanie zaprzeczało moim słowom. Było nad czym płakać. Widząc, że na te słowa chłopak odkrył swoją twarz poczułem wewnętrzną satysfakcję i ulgę. Mogłem dokładniej się przyznać osobie, która mnie obudziła. Szczupła twarzyczka, zapłakane oczy w odcieniu maliny. Mógł być w moim wieku, ewentualnie lekko młodszy. -No nie ma co płakać, prawda? Ja jestem ten dobry, więc o co chodzi? Nazywam się Shinaru, ale wystarczy Shin — wyciągnąłem z kieszonki aksamitną chusteczkę i otarłem łzy chłopakowi...dosłownie jak nigdy nic. Co z tego, że nie wiedziałem kim jest i jak się nazywa, ale po co to komu? Jest chyba w potrzebie sądząc po tak nagłym wybuchu emocji.
<Nikuś...popisz się płaczku ty mój (musiałem) >
niedziela, 10 września 2017
Shinaru "Shin" Nakara-Zwiadowca
Imię&Nazwisko: Shinaru "Shin" Nakara"Uśmiech jest pierwszą rzeczą jaką człowiek powinien ujrzeć u nowo poznanej osoby. Dzięki temu od razu można poczuć się częścią wielkiej rodziny bez więzów krwi."
Wiek: 19 lat
Płeć: mężczyzna
Orientacja: biseksualny
Stanowisko: Zwiadowca
Broń: Przeważnie Katana, ale nie pogardzi innymi mieczami czy szpadami
Poziom: Rekrut 6 250 punktów
Sympatia: jest kochliwy, więc nie zdziwcie się, jeśli kogoś złapie w swe sidła
Relacje:
Aparycja:
- Włosy: Aksamitne oraz barwne niczym złoto. Włosy Shin'a są dość charakterystyczne nie tylko pod tymi dwoma aspektami. Z jednej strony krótkie, zaś z drugiej sięgają mu prawie to pasa. Związuje je zazwyczaj białą puchatą gumką i przerzuca na lewe ramię. Czasami, gdy się nudzi plecie dobierany warkoczyk po boku , czy odwala inne kombinacje godne dobrego fryzjera.
- Twarz: Delikatne rysy , mały nosek i delikatnie zarysowane usta wygięte w troskliwy uśmiech sprawiają, że chłopak cieszy się dość nieprzeciętną urodą. Jego gładka cera nie posiada tak zwanych "skaz" ...czyli pieprzyków czy innych odznaczeń. Godne uwagi są jego oczy - zawsze uważnie przyglądające się innym ludziom. Odcień jego tęczówek zmienia się pod wpływem padającego na nie światła....raz wydają się lekko złotawe, a innym razem podchodzą pod błękit oceanu.
- Ciało: Przeciętnej budowy ciało blondyna nie wydaje się jakoś specjalnie wysportowane, co nie znaczy, że nie potrafi przebiec maratonu. Odbija się od ziemi o niecałe 166 cm, co oznacza, że nie wiele waży. jeśli chodzi o styl ubierania- zmienia się on szybciej niż godziny na zegarku. Jednego dnia wygląda jak zwykły dzieciak w prostych ciuchach, a innego przyodziewa bardziej szalonego. Nie jest to zależne od czegokolwiek...po prostu kocha się wyróżniać.
- Znaki szczególne: Nie posiada blizn, ani tatuaży. Jedną z najbardziej odznaczających się znamion na jego ciele jest pieprzyk nad pępkiem. Do tego jego kły są dłuższe niż powinny...spokojnie...nie gryzie (chyba)
Jego stosunek do ludzi jest dość oczywisty: są to istoty , którymi się interesuje (co z tego, że sam jest człowiekiem, a niedaleko są zombie) i które obserwuje. bo go najzwyklej w świecie ciekawią. I nie jest to ciekawość naukowa...po prostu zachowanie niektórych sprawia, że jego dzień staje się mniej nudny, albo go po prostu bawią. W wypadku, gdy jakaś randomowa osoba go w szczególności zainteresuje po prostu podchodzi i do niej zagaduje jak gdyby nigdy nic. Trzeba się jednak liczyć z tym, że się strasznie szybko przywiązać, bądź nawet zakochać. Uczucie jest jednak ulotne, gdy go nie pielęgnuje. Jednak, gdyby coś jednak by przetrwało z pewnością byłby jednym z najbardziej kochanych stworzeń na tej planecie.
Jeśli chodzi o jego życie codzienne, a w pracy. Praktycznie się nie różni. Zawsze chodzi uśmiechnięty...nikt nie wie co by musiało się stać, by go stracił nie wspominając o łzach. Jego motto mówi z resztą samo za siebie, dlaczego tak jest. Rodzina (nawet ta nie prawdziwa) jest dla niego najważniejsza. Jeśli będzie na służbie, zawsze pójdzie na ratunek ignorując rozkazy...nawet za cenę swojego życia. Każdy dla niego jest częścią rodziny...nawet wróg - choć w tym wypadku można go zaliczyć bod znienawidzonego teścia...ale wciąż to rodzina
Podsumowując zwięźle i z większym sensem: umysłowy dzieciak, który ma wieczny zaciesz i kocha obserwować ludzi. Nadawał by się nawet na stalkera. Nie ma dla niego tematów tabu...może gadać o wszystkim i o niczym, a do tego doradzić czy wysłuchać....a przede wszystkim pocieszyć. Ten debilek ma wielki dar do tego...jak nie powie jakieś dziwne suchary nie pasujące do sytuacji, to zacznie śpiewać. jego melodyczny głos nawet bez akompaniujących mu instrumentów jest rytmiczny, a przede wszystkim czysty. Nie jest typem co wyje jak wilk z zapaleniem strun głosowych...robi to , bo umie i działa to na ludzi.
Zainteresowania: Shinaru posiada dość rozległe zainteresowania, lecz żadne nie podchodzi pod stałe hobby. Potrafi coś ugotować, uszyć, czy naprawić, ale co tak naprawdę mu wychodzi perfekcyjnie i ciężko się wybronić, że to naprawdę lubi i nie przestanie tego robić mimo zakazów? Zdecydowanie jedną z takich czynności byłoby przebieżki i szermierka. Chłopak kocha biegać i robi to codziennie rano i wieczorem. Szermierka jest jednak czymś co uważa za konieczne by się obronić, więc uczył się jej od małego.
Do głównych obiektów zajmujących jego uwagę są również ludzie. Uważa, że gatunek do którego należy jest ciekawy i na okrągło pokazują coś nowego, dlatego obserwuje obcych przechodniów, a nie kiedy podchodzi by zagadać. Niestety jego wadą jest to, że szybko się w tych osobach zakochuje, bądź przywiązuje - Dlatego jest uznawany za nikogo innego niż Kochasia.
- Mocne strony:
- Jest bardzo wytrzymały - potrafi przebiec duże dystanse bez zbytniego męczenia się.
- Szybko się przyzwyczaja do nowych warunków.
- Bardzo łatwo dogaduje się z nowo poznanymi osobami.
- Jest bardzo wszechstronny
- Potrafi dobrze władać nad wszelkimi ostrzami typu szabla, miecz czy szpada (o ile są jednoręczne)
- Jest bardzo spostrzegawczy przez wnikliwą obserwacje obranych celów.
- Posiada wyjątkowo melodyjny i spokojny głos, dlatego zdarza się, że śpiewa
- Słabe Strony:
-Posiada bardzo silny instynkt bronienia innych, dlatego gdy coś komuś grozi jest porywczy i nieposłuszny - wszystko by obronić osobę w niebezpieczeństwie.
-Nie jest punktualny
-Śpi jeśli tylko ma okazje
-Jest wiecznie głodny, dlatego nie poleca się jeść w jego obecności bo będzie żebrać.
-Kocha koty. Nie potrafi przejść obojętnie obok tych puchatych kulek. Zawsze musi je pogłaskać, przytulić czy pomiętosić.
-Jest uczulony na orzechy i kokosy. Nie raz już przez to trafił do szpitala z atakiem
Inne:
- Kocha koty nad życie, a nienawidzi psów. Często dręczy je jedzeniem... a raczej pokazuje im, że coś ma, a ostatecznie sam to zjada
-Uwielbia słodycze wszelkiego typu czy koloru
- Ma uczulenie na orzechy i kokos
- Nie może się powstrzymać przed mówieniem komplementów pobliskim osobą, nie ważne czy to facet, czy dziewczyna
- Jest oburęczny , choć częściej posługuje się prawą.
- Mimo, że podaje się za biseksualnego, jest on bardziej Homo
- Uwielbia, gdy ktoś głaszcze go po głowie, bądź robi cokolwiek z jego włosami (byle nie ścinać)
- Nie boi się eksperymentować ze stylem. Może nawet założyć buty na obcasie przez jego niski wzrost.
- Od czasu do czasu sięga po papierosy, lecz nie jest od nich uzależniony.
- Pasjonuje się obserwacją ludzi, przez co czasami można go uznać za prześladowce lub stalkera
- Ma bardzo mocną głowę pod względem alkoholu.
Właściciel: KoniaraHadara | justtysia270@gmail.com | gg: 61486622
OD Antharesa CD Taigi&Mobiusa
Mobius zerwał się w ułamku sekundy i w najwyższym pędzie pognał do
Taigi, nim zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch. Natychmiast pomógł jej
wydostać się ze słomy, a gdy stanęła na równe nogi, ciasno oplótł ją
rękami, przywierając do niej całym swoim wzburzonym jestestwem.
- Niczego sobie nie złamałaś? Coś Cię boli? - zasypawszy ją istną litanią pytań tego pokroju, z niemal ojcowską czułością zaczął oglądać każdą część jej ciała, obficie pokrytego słomą. Nie zdziwiła mnie ta troska, gdyby z równym rozmachem gruchnęła na zbitą ziemię, pewnie z powodzeniem skręciłaby sobie kark.
- Oczywiście, że nie. Wypuść mnie - odsunęła się od niego ze stoickim spokojem, i otrzepując pył z kolan, uśmiechnęła się jakby na potwierdzenie tych słów. Zaraz potem zaczęła uważnie oglądać swoje ubrania, prawdopodobnie doszukując się ewentualnych usterek, a gdy wszystko okazało się być nienaruszone, zabrała się za wybieranie źdźbeł słomy z włosów, w czym z widocznym zaangażowaniem pomógł jej Mobius. Przyznam, że od jakiegoś czasu zastanawiała mnie relacja panująca między tamtą dwójką, co do której ciągle miałem poważne wątpliwości. Jak na moje oko mogli być równie dobrze rodzeństwem, przyjaciółmi, jak i parą. Tak czy owak, jednego byłem pewien - byli sobie bardzo bliscy.
Chwyciłem tymczasem cienki, lecz, jak mi się wydawało, mocny sznur, który miałem na podorędziu i zagwizdałem na Amour, który z miejsca postawił uszy oraz przydługi, gęsty ogon i wyciągniętym kłusem zbliżył się w moją stronę. Schwyciłem go za ogłowie, do którego wprawnie przywiązałem linę i ruszyłem w wiadomym kierunku, prowadząc wierzchowa za sobą.
Mobius z miejsca zgromił mnie nieprzychylnym spojrzeniem, uznając najwyraźniej za współwinnego zaistniałego wypadku, z czym nie mogłem się niestety zgodzić. Nim Taiga dosiadła konia, w skrócie poinstruowałem ją jak mogłem najprzystępniej na temat kierowania zwierzęciem oraz prawidłowego dosiadu. Nie ponoszę odpowiedzialności za to, że mimo dobrej woli strzępiłem sobie język na darmo. Przypominam również, że od samego początku sceptycznie podchodziłem do tego zadania, choć nie oznaczało to od razu, że nie miałem w planach doprowadzić go do końca. Wręcz przeciwnie, z tą różnią jednak, że tym razem nie zamierzałem puścić Taigi samej.
- Lepiej będzie, jeśli na chwilę obecną będę prowadził Cię na lonży - spojrzałem przenikliwie na wyżej wspomnianą, zdobywając się na uprzejmy uśmiech, jednocześnie wskazując jej długi sznurek przywiązany do ogłowia wałacha. - Oczywiście jeśli Twoim życzeniem jest wsiadać ponownie na konia.
- Też mi pomysł - prychnęła nieznacznie, ostatecznie pozbywając się słomy z przedramienia swojej kraciastej koszuli - Mogę spróbować jeździć sama - zadeklarowała, omiatając hardym spojrzeniem mnie wraz z ciemno-kasztanowatym wierzchowcem, sporadycznie ryjącym przednim kopytem o ziemię.
Nie uszło mojej uwadze, że upadek z Amour (który mimo wszystko był całkiem wysokim koniem) właściwie nie wywarł na niej żadnego wrażenia. Nie straciła przez to dość pogodnego usposobienia czy zaciętości i chociaż wiedziałem, że nie mam do czynienia z byle jaką kobietą, chwilowo zdobyła moje uznanie.
- Nie marudź - uciął Mobius, decydując się stanąć po mojej stronie - Gdy oswoisz się z siodłem, będziesz sobie jeździła nawet na oklep, jeśli będziesz miała ochotę. - uśmiechnął się w jej kierunku, na co nasza urocza głównodowodząca wzniosła tylko brunatne oczy ku niebiosom.
Po chwili gorących namów udało nam się ją przekonać - z pewnością rzadko występującą u początkujących jeźdźców ponownie dosiadła konia. Widząc, że siedzi wygodnie, odszedłem na kilka kroków, wypuściłem nieco liny i poleciłem, by ruszyła żywym stępem. Dostrzegając znudzenie, towarzyszące jej podczas zataczania pierwszego okręgu tym chodem, wyraziłem zgodę na przejście go kłusa. Pod wpływem nagłej zmiany prędkości czerwone warkocze i czarna grzywa momentalnie zaczęły igrać z wiatrem. Kiedy moja uczennica poczuła się pewniej w siodle, bez cackania się wypuściłem sznur na maksymalną długość i krzyknąłem donośnie „galop”. Pewnie nie miałem okazji wspomnieć o tym wcześniej, ale moje konie reagują na tego typu komendy, toteż nim Taiga zdążyła zaprotestować, Amour postawił łeb i ruszył z kopyta spokojnym, miarowym i, według moich doświadczeń, przyjemnym dla jeźdźca galopem. Oczywiście, gdybym tylko zobaczył, że coś jest nie tak, natychmiast zainterweniowałbym, ale Taiga bez słowa skargi złapała się tylko rękami siodła. Co prawda, w związku z jej kamienną twarzą nie byłem pewny co do jej odczuć, ale skoro wszystkie obelgi i wymysły tego świata nie spadły na moją głowę, wierzyłem że nie mogło być bardzo źle. Kątem oka spojrzałem na Mobiusa, który z nieukrywanym zachwytem bacznie obserwował każdy ruch wykonywany przez jeźdźca. Nie mogłem się z nim nie zgodzić - nie istnieje chyba dostojniejszy widok pod słońcem niż koń pełnej krwi w powłóczystym galopie.
Zatrzymując wierzchowa, byłem wyraźnie usatysfakcjonowany postępami poczynionymi przez Taigę. Miałem też płonną nadzieję, że tym razem sporadyczne wskazówki, które zostały przeze mnie udzielone, nie zostały całkowicie puszczone mimo uszu. Przytrzymałem strzemię, by ułatwić jej zejście z siodła.
- Zadanie uznaję za wykonane - skwitowałem, jedną ręką podpierając się pod bok, drugą gładząc konia po chrapach.
- Skoro tak dobrze Ci idzie, możemy wybrać się na wieczorną przejażdżkę. - Mobius zrównawszy się z panią komandor, założył jej na głowę kowbojski kapelusz, który zgubiła w trakcie jazdy i energicznie poklepał konia po szyi - Pogadam z Olivią, by udostępniła nam trzeciego konia - uśmiechnął się w wieloznaczny sposób, który zapewne tylko on pojmował - A teraz kontynuujemy grę!
Bezceremonialnie wsadził jej do ręki moje karty, których zapewne zapomniałem zabrać, na co tylko uniosłem brew właściwym sobie sposobem, krzywiąc się przy tym dość niedyskretnie. Niech będzie, mogę zagrać jeszcze jeden raz, jednakże zdumiewające szczęście siwowłosego co do kart, powoli zaczynało zalatywać mi konkretnym przekrętem. Mówiąc w skrócie, zamierzałem chyłkiem patrzeć mu na ręce podczas kolejnego rozdania. Wypogadzając się, przeprosiłem ich na chwilę, po czym zdybałem kręcącego się w pobliżu młodego farmera i podałem mu wodze, polecając, by należycie zajął się koniem.
<Taiga? Mobius? :3>
- Niczego sobie nie złamałaś? Coś Cię boli? - zasypawszy ją istną litanią pytań tego pokroju, z niemal ojcowską czułością zaczął oglądać każdą część jej ciała, obficie pokrytego słomą. Nie zdziwiła mnie ta troska, gdyby z równym rozmachem gruchnęła na zbitą ziemię, pewnie z powodzeniem skręciłaby sobie kark.
- Oczywiście, że nie. Wypuść mnie - odsunęła się od niego ze stoickim spokojem, i otrzepując pył z kolan, uśmiechnęła się jakby na potwierdzenie tych słów. Zaraz potem zaczęła uważnie oglądać swoje ubrania, prawdopodobnie doszukując się ewentualnych usterek, a gdy wszystko okazało się być nienaruszone, zabrała się za wybieranie źdźbeł słomy z włosów, w czym z widocznym zaangażowaniem pomógł jej Mobius. Przyznam, że od jakiegoś czasu zastanawiała mnie relacja panująca między tamtą dwójką, co do której ciągle miałem poważne wątpliwości. Jak na moje oko mogli być równie dobrze rodzeństwem, przyjaciółmi, jak i parą. Tak czy owak, jednego byłem pewien - byli sobie bardzo bliscy.
Chwyciłem tymczasem cienki, lecz, jak mi się wydawało, mocny sznur, który miałem na podorędziu i zagwizdałem na Amour, który z miejsca postawił uszy oraz przydługi, gęsty ogon i wyciągniętym kłusem zbliżył się w moją stronę. Schwyciłem go za ogłowie, do którego wprawnie przywiązałem linę i ruszyłem w wiadomym kierunku, prowadząc wierzchowa za sobą.
Mobius z miejsca zgromił mnie nieprzychylnym spojrzeniem, uznając najwyraźniej za współwinnego zaistniałego wypadku, z czym nie mogłem się niestety zgodzić. Nim Taiga dosiadła konia, w skrócie poinstruowałem ją jak mogłem najprzystępniej na temat kierowania zwierzęciem oraz prawidłowego dosiadu. Nie ponoszę odpowiedzialności za to, że mimo dobrej woli strzępiłem sobie język na darmo. Przypominam również, że od samego początku sceptycznie podchodziłem do tego zadania, choć nie oznaczało to od razu, że nie miałem w planach doprowadzić go do końca. Wręcz przeciwnie, z tą różnią jednak, że tym razem nie zamierzałem puścić Taigi samej.
- Lepiej będzie, jeśli na chwilę obecną będę prowadził Cię na lonży - spojrzałem przenikliwie na wyżej wspomnianą, zdobywając się na uprzejmy uśmiech, jednocześnie wskazując jej długi sznurek przywiązany do ogłowia wałacha. - Oczywiście jeśli Twoim życzeniem jest wsiadać ponownie na konia.
- Też mi pomysł - prychnęła nieznacznie, ostatecznie pozbywając się słomy z przedramienia swojej kraciastej koszuli - Mogę spróbować jeździć sama - zadeklarowała, omiatając hardym spojrzeniem mnie wraz z ciemno-kasztanowatym wierzchowcem, sporadycznie ryjącym przednim kopytem o ziemię.
Nie uszło mojej uwadze, że upadek z Amour (który mimo wszystko był całkiem wysokim koniem) właściwie nie wywarł na niej żadnego wrażenia. Nie straciła przez to dość pogodnego usposobienia czy zaciętości i chociaż wiedziałem, że nie mam do czynienia z byle jaką kobietą, chwilowo zdobyła moje uznanie.
- Nie marudź - uciął Mobius, decydując się stanąć po mojej stronie - Gdy oswoisz się z siodłem, będziesz sobie jeździła nawet na oklep, jeśli będziesz miała ochotę. - uśmiechnął się w jej kierunku, na co nasza urocza głównodowodząca wzniosła tylko brunatne oczy ku niebiosom.
Po chwili gorących namów udało nam się ją przekonać - z pewnością rzadko występującą u początkujących jeźdźców ponownie dosiadła konia. Widząc, że siedzi wygodnie, odszedłem na kilka kroków, wypuściłem nieco liny i poleciłem, by ruszyła żywym stępem. Dostrzegając znudzenie, towarzyszące jej podczas zataczania pierwszego okręgu tym chodem, wyraziłem zgodę na przejście go kłusa. Pod wpływem nagłej zmiany prędkości czerwone warkocze i czarna grzywa momentalnie zaczęły igrać z wiatrem. Kiedy moja uczennica poczuła się pewniej w siodle, bez cackania się wypuściłem sznur na maksymalną długość i krzyknąłem donośnie „galop”. Pewnie nie miałem okazji wspomnieć o tym wcześniej, ale moje konie reagują na tego typu komendy, toteż nim Taiga zdążyła zaprotestować, Amour postawił łeb i ruszył z kopyta spokojnym, miarowym i, według moich doświadczeń, przyjemnym dla jeźdźca galopem. Oczywiście, gdybym tylko zobaczył, że coś jest nie tak, natychmiast zainterweniowałbym, ale Taiga bez słowa skargi złapała się tylko rękami siodła. Co prawda, w związku z jej kamienną twarzą nie byłem pewny co do jej odczuć, ale skoro wszystkie obelgi i wymysły tego świata nie spadły na moją głowę, wierzyłem że nie mogło być bardzo źle. Kątem oka spojrzałem na Mobiusa, który z nieukrywanym zachwytem bacznie obserwował każdy ruch wykonywany przez jeźdźca. Nie mogłem się z nim nie zgodzić - nie istnieje chyba dostojniejszy widok pod słońcem niż koń pełnej krwi w powłóczystym galopie.
Zatrzymując wierzchowa, byłem wyraźnie usatysfakcjonowany postępami poczynionymi przez Taigę. Miałem też płonną nadzieję, że tym razem sporadyczne wskazówki, które zostały przeze mnie udzielone, nie zostały całkowicie puszczone mimo uszu. Przytrzymałem strzemię, by ułatwić jej zejście z siodła.
- Zadanie uznaję za wykonane - skwitowałem, jedną ręką podpierając się pod bok, drugą gładząc konia po chrapach.
- Skoro tak dobrze Ci idzie, możemy wybrać się na wieczorną przejażdżkę. - Mobius zrównawszy się z panią komandor, założył jej na głowę kowbojski kapelusz, który zgubiła w trakcie jazdy i energicznie poklepał konia po szyi - Pogadam z Olivią, by udostępniła nam trzeciego konia - uśmiechnął się w wieloznaczny sposób, który zapewne tylko on pojmował - A teraz kontynuujemy grę!
Bezceremonialnie wsadził jej do ręki moje karty, których zapewne zapomniałem zabrać, na co tylko uniosłem brew właściwym sobie sposobem, krzywiąc się przy tym dość niedyskretnie. Niech będzie, mogę zagrać jeszcze jeden raz, jednakże zdumiewające szczęście siwowłosego co do kart, powoli zaczynało zalatywać mi konkretnym przekrętem. Mówiąc w skrócie, zamierzałem chyłkiem patrzeć mu na ręce podczas kolejnego rozdania. Wypogadzając się, przeprosiłem ich na chwilę, po czym zdybałem kręcącego się w pobliżu młodego farmera i podałem mu wodze, polecając, by należycie zajął się koniem.
<Taiga? Mobius? :3>
czwartek, 7 września 2017
Od Taigi CD Antahresa&Mobiusa
Głupie zadanie, nie wiem jak on mógł wpaść na coś równie debilnego...Chociaż kogo ja oszukuje? Takie zadania idealnie pasują do jego charakteru. Muszę panować nad wchodzeniem w różnego rodzaju zakłady, jeszcze chwila i stanę się hazardzistką. Paradowanie w stroju kelnerki, absolutnie mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, miałam z tego niezły ubaw. Jak każda kobieta lubiłam przyciągać na siebie spojrzenia mężczyzn, a atutem w tej sytuacji była moja szafa z różnymi strojami. Moja największa słabość. Ubrania. Nie ważne czy to misja czy nie, widząc jakiś sklep z ubraniami, który wygląda na cały, nie mogę się powstrzymać, aby nie wejść do środka. Nawet dla jednej sukienki gotowa jestem walczyć, jak o ostatnią butelkę wody.
Wiedziałam, że kilku mężczyzn z miasta, pragnie zobaczyć nieco więcej. W środku korciło mnie, żeby wyciągnąć katanę i poucinać im łby, ale z drugiej strony wzrok i zdenerwowanie na twarzy Mobiusa, było czymś o wiele piękniejszym. Po rozdaniu wszystkich dań, sama mogłam zasiąść do posiłku, obok towarzyszy z którymi wcześniej grałam w karty.
- Ja swoje zadanie wykonałam, gdzie zadanie dla niego? - Wskazałam widelec na bruneta, który skrzywił się nieco. Najwidoczniej miał nadzieję, że zapomnieliśmy o tym, że nie tylko ja muszę coś zrobić.
- No właśnie! - Mobius przyłożył palec do ust.
- Może dam Ci te buty i będziemy kwita - Przewrócił oczami, na co tylko prychnęłam śmiechem. Przypomniały mi się czasy, jak podczas jednej z misji kazali taktykowi ubrać strój po jednym naszym strażniku, który niefortunnie zginął. Ach, wyraz jego twarzy był bezcenny, zresztą, jak cała sytuacja, gdy zaczął odgrażać się bronią.
- Nie będę nosić ubrań po kimś - Fuknął. Najwyraźniej mówił już o tym wcześniej - Ale mam dla Ciebie nawet dobre zadanie. Masz dwa konie, z czego jeden Cię lubi. Będziesz go trzymać za uzdę, żeby nasza dowódczyni oswoiła się z tym zwierzem - Uśmiechnął się szeroko, przez co zaczęłam dusić się kawałkiem pieczywa.
- Nie zgadzam się - Mruknęłam, łapiąc za szklankę z wodą.
- Sama mówiłaś, że taka nauka Ci się przyda - Zrobił mały dzióbek, na co westchnęłam zrezygnowana.- Zaczynamy, jak się najesz!
- To niedorzeczne - Westchnął brunet, ale szybko zrozumiał, że nie ma się co kłócić z Mobiusem. Nawet jeśli by próbował to i tak zagadałby go w taki sposób, że by się zgodził. Niektórzy już się do tego przyzwyczaili, przez co to na nich nie działa, ale są tacy którzy do dzisiaj ulegają pod presją jego słów.
- W takim razie idę się przebrać - Otarłam twarz zewnętrzną stroną dłoni, kierując się do wyjścia. W mieszkaniu miałam plan założenia codziennego stroju, ale właśnie wtedy moim oczom ukazał się strój kowbojski. Pisnęłam widząc koszule w kratkę i kapelusz. Przed lustrem zaczęłam pleść dwa warkocze, aby wyglądać, jak pisać z bajek, które każdy z nas oglądał w dzieciństwie. Zadowolona ze swojego stroju, mogłam pójść do miejsca, gdzie trzymane były zwierzęta. Oboje byli już przy koniach, który głaskali i o czymś zawzięcie dyskutowali. Dopiero, gdy podeszłam bliżej, mogłam usłyszeć, że ich rozmowa jest na temat właśnie tych zwierząt.
- Możemy patatajać - Uśmiechnęłam się układając dłonie na biodrach.
- Każdy Twój strój zadziwia mnie coraz bardziej - Mobius uśmiechnął się w moim kierunku z delikatnymi rumieńcami na policzkach.
- Nie gadaj, zrób mi miejsce bo wchodzę na konia - Z uśmiechem na ustach najpierw pogłaskałam delikatnie go po grzywie po czym weszłam na jego grzbiet. Nie robił żadnych gwałtownych ruchów, dlatego uznałam, że to pozwolenie, aby jechać. Nie słuchając porad Antahresa ponagliłam konia do jazdy. Szybko zaczął on kłusować, a ja podskakując śmiałam się, jak dziecko.
- Taiga zatrzymaj konia! - Usłyszałam za sobą głosy mężczyzn, które jednym uchem wleciały, a drugim wyleciały. Miło było poczuć wiatr we włosach. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, dlaczego krzyczą w moim kierunku. Przed nami pojawiła się sporej ilości kupka słomy. Nie wiedziałam, jak konia zatrzymać, czy poprosić aby skręcił. On wyhamował i dumnie stanął przed słomą. Ja natomiast, wystrzelona jak z procy utkwiłam w słomie. Od pasa w górę byłam w źdźble, natomiast reszta część mojego ciała znajdowała się na ziemi. Zapewne od strony osoby trzeciej musi to komicznie wyglądać, jednak mi w tym momencie nie było absolutnie do śmiechu.
- Niech mi ktoś pomoże! - Krzyknęłam poirytowana zaistniałą sytuacją.
Antahres, Mobius?
Wiedziałam, że kilku mężczyzn z miasta, pragnie zobaczyć nieco więcej. W środku korciło mnie, żeby wyciągnąć katanę i poucinać im łby, ale z drugiej strony wzrok i zdenerwowanie na twarzy Mobiusa, było czymś o wiele piękniejszym. Po rozdaniu wszystkich dań, sama mogłam zasiąść do posiłku, obok towarzyszy z którymi wcześniej grałam w karty.
- Ja swoje zadanie wykonałam, gdzie zadanie dla niego? - Wskazałam widelec na bruneta, który skrzywił się nieco. Najwidoczniej miał nadzieję, że zapomnieliśmy o tym, że nie tylko ja muszę coś zrobić.
- No właśnie! - Mobius przyłożył palec do ust.
- Może dam Ci te buty i będziemy kwita - Przewrócił oczami, na co tylko prychnęłam śmiechem. Przypomniały mi się czasy, jak podczas jednej z misji kazali taktykowi ubrać strój po jednym naszym strażniku, który niefortunnie zginął. Ach, wyraz jego twarzy był bezcenny, zresztą, jak cała sytuacja, gdy zaczął odgrażać się bronią.
- Nie będę nosić ubrań po kimś - Fuknął. Najwyraźniej mówił już o tym wcześniej - Ale mam dla Ciebie nawet dobre zadanie. Masz dwa konie, z czego jeden Cię lubi. Będziesz go trzymać za uzdę, żeby nasza dowódczyni oswoiła się z tym zwierzem - Uśmiechnął się szeroko, przez co zaczęłam dusić się kawałkiem pieczywa.
- Nie zgadzam się - Mruknęłam, łapiąc za szklankę z wodą.
- Sama mówiłaś, że taka nauka Ci się przyda - Zrobił mały dzióbek, na co westchnęłam zrezygnowana.- Zaczynamy, jak się najesz!
- To niedorzeczne - Westchnął brunet, ale szybko zrozumiał, że nie ma się co kłócić z Mobiusem. Nawet jeśli by próbował to i tak zagadałby go w taki sposób, że by się zgodził. Niektórzy już się do tego przyzwyczaili, przez co to na nich nie działa, ale są tacy którzy do dzisiaj ulegają pod presją jego słów.
- W takim razie idę się przebrać - Otarłam twarz zewnętrzną stroną dłoni, kierując się do wyjścia. W mieszkaniu miałam plan założenia codziennego stroju, ale właśnie wtedy moim oczom ukazał się strój kowbojski. Pisnęłam widząc koszule w kratkę i kapelusz. Przed lustrem zaczęłam pleść dwa warkocze, aby wyglądać, jak pisać z bajek, które każdy z nas oglądał w dzieciństwie. Zadowolona ze swojego stroju, mogłam pójść do miejsca, gdzie trzymane były zwierzęta. Oboje byli już przy koniach, który głaskali i o czymś zawzięcie dyskutowali. Dopiero, gdy podeszłam bliżej, mogłam usłyszeć, że ich rozmowa jest na temat właśnie tych zwierząt.
- Możemy patatajać - Uśmiechnęłam się układając dłonie na biodrach.
- Każdy Twój strój zadziwia mnie coraz bardziej - Mobius uśmiechnął się w moim kierunku z delikatnymi rumieńcami na policzkach.
- Nie gadaj, zrób mi miejsce bo wchodzę na konia - Z uśmiechem na ustach najpierw pogłaskałam delikatnie go po grzywie po czym weszłam na jego grzbiet. Nie robił żadnych gwałtownych ruchów, dlatego uznałam, że to pozwolenie, aby jechać. Nie słuchając porad Antahresa ponagliłam konia do jazdy. Szybko zaczął on kłusować, a ja podskakując śmiałam się, jak dziecko.
- Taiga zatrzymaj konia! - Usłyszałam za sobą głosy mężczyzn, które jednym uchem wleciały, a drugim wyleciały. Miło było poczuć wiatr we włosach. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, dlaczego krzyczą w moim kierunku. Przed nami pojawiła się sporej ilości kupka słomy. Nie wiedziałam, jak konia zatrzymać, czy poprosić aby skręcił. On wyhamował i dumnie stanął przed słomą. Ja natomiast, wystrzelona jak z procy utkwiłam w słomie. Od pasa w górę byłam w źdźble, natomiast reszta część mojego ciała znajdowała się na ziemi. Zapewne od strony osoby trzeciej musi to komicznie wyglądać, jednak mi w tym momencie nie było absolutnie do śmiechu.
- Niech mi ktoś pomoże! - Krzyknęłam poirytowana zaistniałą sytuacją.
Antahres, Mobius?
środa, 6 września 2017
Od Hayato CD Megan
Boli, boli, boli. Myślał o tym słowie przez cały czas. Boli noga, boli ręka, boli głowa, bolą plecy, boli wszystko. Czuł się jak w transie, słyszał głośny szum. Mówił do niego, krzyczał, wił się wokół umysłu zaplatając na nim sidła.
- Kogo my tu mamy? - pierwszy szept, tak natarczywy, a po chwili ponowiony, cichszy, niemalże pokorny i zdławiony strachem. Wzruszył ramionami. A przynajmniej to sobie wyobraził, czy w rzeczywistości to też tak działa? Czy się rusza, gdy robi to w swoim umyśle? Wyostrzył wzrok, dostrzegł zarys twarzy patrzącej się na niego wzrokiem. Jakim, nie był pewien.
- Chyba śpisz - westchnął, słysząc to przeszedł go dreszcz, właśnie o tym pomyślał. Obudź się, obudź się, obudź się.
- Opętańcu, pokaż mi się! - krzyk? Szept? Wołanie, błaganie, rozkaz? Rozejrzał się na boki, kto to powiedział? Pustka, nic więcej. Przebłysk świadomości wdarł się do niego, starał się go chwycić niczym kotwicy, oplótł wokół wspomnienia zwalonych desek ramiona, przyciągnął je do siebie.
- Wydostańcie mnie stąd - poprosił. Załkał cicho, gdy odpowiedziały:
- Bez sensu - w istocie do, co się działo, było bez sensu. Myślał, że wydostaje się z własnej głowy, a tymczasem tulił paranoidalny okrąg stworzony przez parę sekund świata realnego. Zapukał w biel. Skąd tam wzięła się ściana? Nie wiedział, zapomniał o tym pytaniu równie szybko, co się pojawiło. Od początku, widział ją, była fioletowa. Zobaczył przyszłość, uznał to za normalne, przecież od zawsze tak było, gdy walczył w Posejdonem. Szepty ponownie zmieniły się w przeciągły szum. Odwrócił się, ukucnął i chwycił w dłonie radio.
- Hades władca Atlantydy znowu zapomniał wyłączyć piekarnika - mruknął do siebie, wyłączył radio nagle stające się mikrofalą. To normalne. Odłączył kabel od gniazdka będącego w drzewie z kamienia. Zaśmiał się, świetny żart opowiedział mu cichy wiatr. Przecież prześcieradło nie ma nóg, co też on opowiada? Zamarł. Znowu to zrobił, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Zatopił się w odmętach umysłu, bezsensu i alogicznych prawd. Skoczył, chcąc złapać za linę. To droga do normalności.
- Nie kręć się - usłyszał głos Megan. Uśmiechnął się, przestał się ruszać. Powiedziała, spełni życzenie.Usiadł na trawie i czekał.
Złapał gwałtownie powietrze do ust, zapach świeżej skoszonej trawy rozmył się w powietrzu wraz z uczuciem zrównoważenia i niefrasobliwości, o co chodzi? Ujrzał czarne włosy dziewczyny, kurz unoszący się w powietrzu, własne ciało - w istocie siedział, ale już nie tam, gdzie jeszcze przed chwilą. Czyli właściwie... gdzie? Zapomniał. Wszystkiego.
- Musimy stąd iść - oznajmiła, oprzytomniał i skinął głową, rozglądając się na boki. Sytuacja nie była dobra, nie rozmyślał na tym, co się stało. Pamiętał wszystko jak przez mgłę - opatrywała go, ledwo co reagował na ból. Później podziękuje, na razie muszą się zmywać.
- Ja tam nie wejdę - oznajmił, wskazując głową na dziurę w podłodze. Cóż, teoretycznie w podłodze... Spojrzała na niego po części zdziwiona, jednak szybko oprzytomniała.
- Trudno nie zauważyć, idziemy dalej, może znajdziemy jakieś wyjście - ponownie wykonał ten sam ruch głową na znak, że się zgadza i rozumie. Z lekką trudnością wstał, nogi mu zdrętwiały. Chora kończyna denerwowała, irytowała i przyprawiała o ból zębów. Dosłownie, pulsowały.
- Czekaj - oznajmił nagle, ściągając z pleców plecak. Posłała mu pytające spojrzenie, nie odpowiedział. Przedmiot skrywał wiele innych rzeczy, teraz mogących okazać się praktycznymi. Wyjął zapałki i świecę zapachową.
- Wiele to nie da, ale może coś zdziała - powiedział.
- O ile nie ściągnie uwagi - jej głos zdawał się posępny, lecz wciąż opanowany. Spiorunował ją wzrokiem. Lepiej obejrzeć teren, inaczej spadnie się jeszcze głębiej. lezie na coś, zaplącze w korzenie. Bo są pod ziemią, powinno coś tutaj być?
< Megan? Taki bez sensu początek, wiem, ale brak pomysłu, wena zmarła >.< >
- Kogo my tu mamy? - pierwszy szept, tak natarczywy, a po chwili ponowiony, cichszy, niemalże pokorny i zdławiony strachem. Wzruszył ramionami. A przynajmniej to sobie wyobraził, czy w rzeczywistości to też tak działa? Czy się rusza, gdy robi to w swoim umyśle? Wyostrzył wzrok, dostrzegł zarys twarzy patrzącej się na niego wzrokiem. Jakim, nie był pewien.
- Chyba śpisz - westchnął, słysząc to przeszedł go dreszcz, właśnie o tym pomyślał. Obudź się, obudź się, obudź się.
- Opętańcu, pokaż mi się! - krzyk? Szept? Wołanie, błaganie, rozkaz? Rozejrzał się na boki, kto to powiedział? Pustka, nic więcej. Przebłysk świadomości wdarł się do niego, starał się go chwycić niczym kotwicy, oplótł wokół wspomnienia zwalonych desek ramiona, przyciągnął je do siebie.
- Wydostańcie mnie stąd - poprosił. Załkał cicho, gdy odpowiedziały:
- Bez sensu - w istocie do, co się działo, było bez sensu. Myślał, że wydostaje się z własnej głowy, a tymczasem tulił paranoidalny okrąg stworzony przez parę sekund świata realnego. Zapukał w biel. Skąd tam wzięła się ściana? Nie wiedział, zapomniał o tym pytaniu równie szybko, co się pojawiło. Od początku, widział ją, była fioletowa. Zobaczył przyszłość, uznał to za normalne, przecież od zawsze tak było, gdy walczył w Posejdonem. Szepty ponownie zmieniły się w przeciągły szum. Odwrócił się, ukucnął i chwycił w dłonie radio.
- Hades władca Atlantydy znowu zapomniał wyłączyć piekarnika - mruknął do siebie, wyłączył radio nagle stające się mikrofalą. To normalne. Odłączył kabel od gniazdka będącego w drzewie z kamienia. Zaśmiał się, świetny żart opowiedział mu cichy wiatr. Przecież prześcieradło nie ma nóg, co też on opowiada? Zamarł. Znowu to zrobił, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Zatopił się w odmętach umysłu, bezsensu i alogicznych prawd. Skoczył, chcąc złapać za linę. To droga do normalności.
- Nie kręć się - usłyszał głos Megan. Uśmiechnął się, przestał się ruszać. Powiedziała, spełni życzenie.Usiadł na trawie i czekał.
Złapał gwałtownie powietrze do ust, zapach świeżej skoszonej trawy rozmył się w powietrzu wraz z uczuciem zrównoważenia i niefrasobliwości, o co chodzi? Ujrzał czarne włosy dziewczyny, kurz unoszący się w powietrzu, własne ciało - w istocie siedział, ale już nie tam, gdzie jeszcze przed chwilą. Czyli właściwie... gdzie? Zapomniał. Wszystkiego.
- Musimy stąd iść - oznajmiła, oprzytomniał i skinął głową, rozglądając się na boki. Sytuacja nie była dobra, nie rozmyślał na tym, co się stało. Pamiętał wszystko jak przez mgłę - opatrywała go, ledwo co reagował na ból. Później podziękuje, na razie muszą się zmywać.
- Ja tam nie wejdę - oznajmił, wskazując głową na dziurę w podłodze. Cóż, teoretycznie w podłodze... Spojrzała na niego po części zdziwiona, jednak szybko oprzytomniała.
- Trudno nie zauważyć, idziemy dalej, może znajdziemy jakieś wyjście - ponownie wykonał ten sam ruch głową na znak, że się zgadza i rozumie. Z lekką trudnością wstał, nogi mu zdrętwiały. Chora kończyna denerwowała, irytowała i przyprawiała o ból zębów. Dosłownie, pulsowały.
- Czekaj - oznajmił nagle, ściągając z pleców plecak. Posłała mu pytające spojrzenie, nie odpowiedział. Przedmiot skrywał wiele innych rzeczy, teraz mogących okazać się praktycznymi. Wyjął zapałki i świecę zapachową.
- Wiele to nie da, ale może coś zdziała - powiedział.
- O ile nie ściągnie uwagi - jej głos zdawał się posępny, lecz wciąż opanowany. Spiorunował ją wzrokiem. Lepiej obejrzeć teren, inaczej spadnie się jeszcze głębiej. lezie na coś, zaplącze w korzenie. Bo są pod ziemią, powinno coś tutaj być?
< Megan? Taki bez sensu początek, wiem, ale brak pomysłu, wena zmarła >.< >
Od Megan CD Hayato
I nagle wszystko runęło. Straciłam grunt pod nogami. Zasłoniłam głowę
rękami przed spadającymi deskami i gruzem. W ciągu sekundy zaczęliśmy
spadać w dół, a razem z nami cały pokój, jeśli nie część budynku – a
może i nawet cały. Wszystko się sypało i w pewnym momencie leciałam, a
raczej spadałam. I mimo, iż większość marzy o lataniu, ja chciałam, aby
to się jak najszybciej skończyło. Dlatego po kolejnych sekundach moje
ciało uderzyło o twarde podłoże. Byłam wszystkiego świadoma, otworzyłam
oczy i się rozejrzałam. Deski spadały wręcz z nieba (w rzeczywistości
byliśmy parę pięter niżej, jeśli nie trafiliśmy aż do piwnicy, a deski
sypały nam się na głowy i z sufitów i z podłóg). Trwało to długo,
widziałam kurz, który szczypał mnie w oczy i te cholerne drzewo.
Dlaczego zrobili z tego większość budynku? Nie dziwie się, że właśnie
się wali, ale... dlaczego teraz?!
W końcu wszystko się uspokoiło, ucichło. Wydawało się, że całe "trzęsienie" już przeszło. Zrzuciłam z siebie wpierw parę desek, podniosłam się i wyjęłam nogę – tę, która była zabandażowana i aktualnie mocno krwawiła. Przeklęłam pod nosem wstając na jedną nogę, nie chcąc by się okazało, że stoję na kolejnej spróchniałej desce która powtórzy tą akcje. Rozejrzałam się. Cztery czarne ściany pokryte pleśnią, pusty pokój, a w nich ja i sterta desek. No i poharatana noga, znowu. Gdy o niej sobie przypomniałam, zaczęłam szukać wzrokiem tego ciamajdy, który także uszkodził sobie nogę. Zero głosów, czy chociażby jęków.
Zginął?
I nagle poczułam się jednocześnie zawiedziona jak i zażenowana. Pierwszy raz od nie wiem ilu postanawiam poznać kogoś, otworzyć się (albo i nie) trochę, a raczej nie zrzucić go z okna przy pierwszej lepszej okazji i mimo, iż miałam ochotę go spalić, deski za mnie załatwiły całą sprawę. To okropne uczucie. Na prawdę. Nigdy tak się nie czułam.
Miałam zamiar znaleźć wyjście i stąd odejść, jakby nigdy nic. Skoro nie daje znaku życia, znaczy, ze nie żyje. A jeśli jest nieprzytomny, to sobie poradzi. W końcu przetrwają najsilniejszy, ale jego noga... w końcu ogromna drewniana drzazga przypominająca bardziej kołek, którym się tłukło wampiry nie można nazwać "niczym". Zatrzymałam się i głęboko rozmyślałam, co zrobić. Poszukać ciała i spalić, nim wejdą w nie jakiejś robaki, a on się obudzi ożywiony jako zombie... czy może go tu zostawić na pastwę losu i zgadywać tylko czy udało mu się stąd wydostać... czy jednak pomóc. I przed oczami pojawił mi się obraz małej Lisy, w zielono zgniłej podartej bluzce, brudną w błocie. Padał wtedy deszcz, a ona trzymałam w rękach coś białego, co chowało się w jej ramionach i nawet się nie ruszało. Był to kot, tyle, że martwy. Nigdy nie zapomnę słów, kiedy tłumaczyła się, dlaczego uciekła mi spod ręki w swoją stronę. "Nie można zostawić nikogo w potrzebie, jest nas coraz mniej.". Westchnęłam zrezygnowana. I nawet jeśli kot zdechł w jej rękach, nie żałowała tego, że wskoczyła do walącego się domu i wyciągnęła zwierzaka spomiędzy desek. Tyle, że jedna z niej dość mocno uszkodziła jej ciało, a podrzucanie małego dziecka jeszcze to pogorszyło...
- Hayato? - odezwałam się. - Żyjesz, czy mogę iść? - zapytałam rozglądając się na wszystkie strony, starając się cały ciężar ciała przenieść na tą jedną nogę. Nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, dlatego ponownie krzyknęłam jego imię. Dopiero wtedy usłyszałam stłumiony jęk, a parę metrów ode mnie deski się poruszyły. Jedna z nich osunęła się ukazując mi rękę, która się ruszała. Jakoś doskoczyłam do niego i pomogłam mu zrzucić stertę, która go przygniatała.
- Miło, że sobie nie poszłaś – powiedział i usiadł. Głowa mu krwawiła jak i jedna ręka. Nie licząc nogi, oczywiście.
- Wszystko przez twojego buta – mruknęłam podając mu rękę. Spojrzał na nią, potem na nogę, a następnie na mnie. Kiedy się nie ruszył sama złapałam go za ubranie na barku i podnosząc. Wstał kiedy poczuł się szarpany i obrzucił mnie spojrzeniem, które chyba miało mnie zabić. Ale coś mu się nie udało. - Nie będziemy tu siedzieć, bo jeszcze reszta budynku nam się zwali na głowę – mruknęłam wyszukując jakiegoś przejścia. Chłopak coś mruknął pod nosem, ale chyba zrezygnował z komentarza. Udało mi się dostrzec skrawek światła gdzieś w górnym kącie. Kulejąc podeszłam tam i zaczęłam wyciągać deski. Kiedy jakieś na mnie spadały, tylko kryłam rękoma twarz, by po chwili wrócić do pracy. Hayato został z tyłu i patrzył. Byłam ciekawa, czy w ogóle kontaktował. Miał rozciętą głowę, jeśli nie miał żadnego wstrząsu. Krew w końcu musiała się skądś wziąć.
W końcu udało mi się wyciągnąć wszystkie deski, aby się okazało, że wylądowaliśmy w jakiejś dziurze, a wyjście znajduje się jakieś dwa metry wyżej. Odsunęłam się wzdychając i ponownie rozglądając. Nic nie wyglądało, jakby chciało się ponownie rozwalić, a ja ze swoją nogą i z tym kaleką nie miałam zamiaru skakać po spróchniałych deskach, by się wspiąć na powierzchnie. Fuknęłam i się odwróciłam. Spojrzałam na chłopaka. Usiadł na środku podłogi i wpatrzył się w ziemię mętnym wzrokiem. Pewnie okropnie się czuł. Trudno, wytrzyma. Usiadłam obok niego i kawałkiem ubrania koszulki, którą rozerwałam, wyczyściłam krew w mojej nogi i zawiązałam ranę, by dalej nie krwawiła.
- Opętańcu, pokaż mi się – mruknęłam siadając bardziej na przeciw niego i łapiąc jego głowę w ręce. Podniosłam ją i uważnie oglądałam z każdej strony sprawdzając jakie są szkody. Ten tylko wpatrywał się we mnie, ale jego wzrok był tam zamglony, że wydawało mi się, iż jest w swoim własnym świecie. Tak jak dzieci z Down'em lub innym upośledzeniem. - Jak nie będziesz miał wstrząsu, uznaj się za wielkiego szczęściarza – powiedziałam rozrywając kawałek jego koszulki i wycierając krew, która spływała mu po twarzy. Jeśli zacznie mi marudzić, że porwałam jego ulubioną koszulkę, wsadzę mu ten materiał do gęby.
<Hayato? Czas, przez który czekasz na odpis, postaram się wynagradzać długością>
W końcu wszystko się uspokoiło, ucichło. Wydawało się, że całe "trzęsienie" już przeszło. Zrzuciłam z siebie wpierw parę desek, podniosłam się i wyjęłam nogę – tę, która była zabandażowana i aktualnie mocno krwawiła. Przeklęłam pod nosem wstając na jedną nogę, nie chcąc by się okazało, że stoję na kolejnej spróchniałej desce która powtórzy tą akcje. Rozejrzałam się. Cztery czarne ściany pokryte pleśnią, pusty pokój, a w nich ja i sterta desek. No i poharatana noga, znowu. Gdy o niej sobie przypomniałam, zaczęłam szukać wzrokiem tego ciamajdy, który także uszkodził sobie nogę. Zero głosów, czy chociażby jęków.
Zginął?
I nagle poczułam się jednocześnie zawiedziona jak i zażenowana. Pierwszy raz od nie wiem ilu postanawiam poznać kogoś, otworzyć się (albo i nie) trochę, a raczej nie zrzucić go z okna przy pierwszej lepszej okazji i mimo, iż miałam ochotę go spalić, deski za mnie załatwiły całą sprawę. To okropne uczucie. Na prawdę. Nigdy tak się nie czułam.
Miałam zamiar znaleźć wyjście i stąd odejść, jakby nigdy nic. Skoro nie daje znaku życia, znaczy, ze nie żyje. A jeśli jest nieprzytomny, to sobie poradzi. W końcu przetrwają najsilniejszy, ale jego noga... w końcu ogromna drewniana drzazga przypominająca bardziej kołek, którym się tłukło wampiry nie można nazwać "niczym". Zatrzymałam się i głęboko rozmyślałam, co zrobić. Poszukać ciała i spalić, nim wejdą w nie jakiejś robaki, a on się obudzi ożywiony jako zombie... czy może go tu zostawić na pastwę losu i zgadywać tylko czy udało mu się stąd wydostać... czy jednak pomóc. I przed oczami pojawił mi się obraz małej Lisy, w zielono zgniłej podartej bluzce, brudną w błocie. Padał wtedy deszcz, a ona trzymałam w rękach coś białego, co chowało się w jej ramionach i nawet się nie ruszało. Był to kot, tyle, że martwy. Nigdy nie zapomnę słów, kiedy tłumaczyła się, dlaczego uciekła mi spod ręki w swoją stronę. "Nie można zostawić nikogo w potrzebie, jest nas coraz mniej.". Westchnęłam zrezygnowana. I nawet jeśli kot zdechł w jej rękach, nie żałowała tego, że wskoczyła do walącego się domu i wyciągnęła zwierzaka spomiędzy desek. Tyle, że jedna z niej dość mocno uszkodziła jej ciało, a podrzucanie małego dziecka jeszcze to pogorszyło...
- Hayato? - odezwałam się. - Żyjesz, czy mogę iść? - zapytałam rozglądając się na wszystkie strony, starając się cały ciężar ciała przenieść na tą jedną nogę. Nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, dlatego ponownie krzyknęłam jego imię. Dopiero wtedy usłyszałam stłumiony jęk, a parę metrów ode mnie deski się poruszyły. Jedna z nich osunęła się ukazując mi rękę, która się ruszała. Jakoś doskoczyłam do niego i pomogłam mu zrzucić stertę, która go przygniatała.
- Miło, że sobie nie poszłaś – powiedział i usiadł. Głowa mu krwawiła jak i jedna ręka. Nie licząc nogi, oczywiście.
- Wszystko przez twojego buta – mruknęłam podając mu rękę. Spojrzał na nią, potem na nogę, a następnie na mnie. Kiedy się nie ruszył sama złapałam go za ubranie na barku i podnosząc. Wstał kiedy poczuł się szarpany i obrzucił mnie spojrzeniem, które chyba miało mnie zabić. Ale coś mu się nie udało. - Nie będziemy tu siedzieć, bo jeszcze reszta budynku nam się zwali na głowę – mruknęłam wyszukując jakiegoś przejścia. Chłopak coś mruknął pod nosem, ale chyba zrezygnował z komentarza. Udało mi się dostrzec skrawek światła gdzieś w górnym kącie. Kulejąc podeszłam tam i zaczęłam wyciągać deski. Kiedy jakieś na mnie spadały, tylko kryłam rękoma twarz, by po chwili wrócić do pracy. Hayato został z tyłu i patrzył. Byłam ciekawa, czy w ogóle kontaktował. Miał rozciętą głowę, jeśli nie miał żadnego wstrząsu. Krew w końcu musiała się skądś wziąć.
W końcu udało mi się wyciągnąć wszystkie deski, aby się okazało, że wylądowaliśmy w jakiejś dziurze, a wyjście znajduje się jakieś dwa metry wyżej. Odsunęłam się wzdychając i ponownie rozglądając. Nic nie wyglądało, jakby chciało się ponownie rozwalić, a ja ze swoją nogą i z tym kaleką nie miałam zamiaru skakać po spróchniałych deskach, by się wspiąć na powierzchnie. Fuknęłam i się odwróciłam. Spojrzałam na chłopaka. Usiadł na środku podłogi i wpatrzył się w ziemię mętnym wzrokiem. Pewnie okropnie się czuł. Trudno, wytrzyma. Usiadłam obok niego i kawałkiem ubrania koszulki, którą rozerwałam, wyczyściłam krew w mojej nogi i zawiązałam ranę, by dalej nie krwawiła.
- Opętańcu, pokaż mi się – mruknęłam siadając bardziej na przeciw niego i łapiąc jego głowę w ręce. Podniosłam ją i uważnie oglądałam z każdej strony sprawdzając jakie są szkody. Ten tylko wpatrywał się we mnie, ale jego wzrok był tam zamglony, że wydawało mi się, iż jest w swoim własnym świecie. Tak jak dzieci z Down'em lub innym upośledzeniem. - Jak nie będziesz miał wstrząsu, uznaj się za wielkiego szczęściarza – powiedziałam rozrywając kawałek jego koszulki i wycierając krew, która spływała mu po twarzy. Jeśli zacznie mi marudzić, że porwałam jego ulubioną koszulkę, wsadzę mu ten materiał do gęby.
<Hayato? Czas, przez który czekasz na odpis, postaram się wynagradzać długością>
Od Taigi CD Hayato&Mobiusa
Spojrzałam na odchodzącego chłopaka w nieznanym nam kierunku. To do niego niepodobne, aby po tak długim oczekiwaniu w kolejce, teraz nagle z niej wyszedł. Zmarszczyłam brwi zaniepokojona jego działaniem. Przez chwilę stałam wraz ze złotookim w milczeniu, pogrążona w swoich myślach. Kolejka powoli przesuwała się do przodu, a my razem z nią. Nieobecność taktyka, zaczynała działać mi wręcz na nerwy. Gdyby sytuacja nie była poważna, nawet bym się tym nie przejęła, ale po takiej akcji, nie było go już kilka minut.
- Popilnuj kolejki, pójdę go poszukać. - Mruknęłam do chłopaka, sama oddalając się w miejsce, w które jeszcze niedawno kierował się Mobius. Zaskoczona rozglądałam się dookoła. Nie było tutaj nic co chociaż mogłoby przykuć uwagę. Im dalej szłam w ciemny zaułek tym bardziej czułam nieprzyjemne zapach. Zombie? Nie to niemożliwe, był tylko jeden którego załatwiliśmy. Dopiero po chwili spostrzegłam leżącego na ziemi chłopaka wraz z kałużą krwi. Niewiarygodne, że zombie chodził tak o po mieście. Z jednej strony, dobrze że Mobiusa coś zaniepokoiło i że to właśnie on zdołał go pokonać. Gdyby ten człowiek... A raczej zombie spotkał się z dzieckiem, albo kimś słabym, mielibyśmy prawdziwy problem. Takie coś może doprowadzić nawet do rozpadu miasta. Z drugiej jednak strony, jeśli to on zostałby zakażony bolałoby mnie to najbardziej... Nie wiem czy umiałabym go zabić, nawet jeśliby się przemienił.
- Wszystko okej? - Oparł dłoń o moje ramię.
- Nie... Gdyby zaatakował kogoś słabego - Westchnęła, na co się jedynie zaśmiał.
- Hej, nie przejmuj się tym. Przecież spotkał mnie i nie miał ze mną żadnych szans - Powiedział dumnie, na co przewróciłam oczami. Wróciliśmy do kolejki, gdzie mężczyźni zaczęli małą sprzeczkę, co wywołało u mnie krótki śmiech. Miło było widzieć, że się dogadują. Zresztą Hayato, pomimo ciężkiego charakteru, dziwnego poczucia humoru był dobrym człowiekiem. Może nie ufałam mu w 100%, ale zdecydowanie bardziej jemu zaufam na misji, niż połowie strażników z miasta.
- Chodźcie, trzeba iść przodem. Jeśli Cię chociaż drasnął, musimy o tym wiedzieć - Spojrzałam na nich z powagą. Oboje spojrzeli na siebie niepewnie, ale zgodzili się ze mną.
- Ja tam Ci mówię, że jestem cały - Mobius wzruszył ramionami, na co tylko westchnęłam. Obyś miał rację, pomyślałam wchodząc do Aspena. Nikt nie robił problemów z tego powodu. Najwidoczniej ślady krwi przekonały ich do tego, aby nie robić protestów. Mobius i lekarz spojrzeli na siebie wręcz z nienawiścią. Nie sądziłam, że mają ze sobą problem. Hayato, oparł się o futrynę z obojętnością.
- To ja pójdę ostatni - Odezwał się złotooki, na co skinęłam głową. Nie przeszkadzała mi jego decyzja. Aspen zaprosił ruchem dłoni jedno z nas za kotarę. Wypchnęłam Mobiusa przed nas, a sama stanęłam obok drugiego towarzysza.- Myślisz, że go dorwał? - Zapytał po chwili ciszy, która panowała między nami.
- Mam nadzieję, że nie - Westchnęłam, po czym zdałam sobie sprawę z tonu mojego głosu - Taktyk, jest bardzo potrzebny w mieście, ciężko będzie znaleźć drugiego - Dodałam obojętnie, aby zakryć pierwsze wrażenie.
- Zachowywał się normalnie - Zmarszczył brwi.
- W pierwszych minutach, godzinach nie widać różnicy. Oczywiście w zależności od organizmu - Odchyliłam głowę.
- Zabijesz go, jeśli okaże się, że no wiesz? - Poczułam jego wzrok na sobie. Ścisnęło mnie w gardle i sercu. Nawet ciężko było mi myśleć, o tym, że może do tego dojść. Ścisnąłem dłonie za plecami, aby nie mógł tego zauważyć.
- Zrobię to, co będę musiała - Powiedziałam wręcz bezgłośnie. Starając się wyrzucić te myśli z głowy. Mimo wszystko miałam nadzieję, że będzie wszystko dobrze. Oczywiste było to, że nasze relacje się zmieniły, ciężko było udawać to przy innych.
- Zdrowy. Nawet zadrapania nie ma - Aspen wypuścił Mobiusa, który zapinał swoją koszulę.
- No przecież mówiłem, nie powiedziałeś niczego nowego - Przewrócił oczami, na co odetchnęłam z ulgą.
- Dobrze, teraz ja - Wyminęłam go z widoczną ulgą na twarzy. Po szybkim sprawdzeniu mojego ciała, mogłam się ubrać i udać na moje poprzednie miejsce. Nienawidziłam tego sprawdzania. Nie wiem dlaczego, ale nasz lekarz ma cholernie zimne dłonie. Hayato zniknął za kotarą, a ja spojrzałam na Mobiusa.
- Znowu się martwiłaś - Szepnął pokazując mi język, przewróciłam oczami i spojrzałam przed siebie - Kurde, do wieczora mam chodzi w takim stanie? Przecież to obrzydliwe - Mruknął oglądając dokładnie swoje ubrania, a także dłonie.
- Idź do mnie i weź prysznic. Tylko tak, żeby nikt nie widział. I to jednorazowa sytuacja, żeby była jasność - Burknęłam, a gdy Hayato wyszedł, zwróciłam się do niego - Chodź oddam Ci Twoje rzeczy, dopóki jesteśmy w pobliżu i nie mam nic do roboty - Podniosłam nieco kącik ust
Trochę krótko, ale czas goni xD
Hayato, Mobius?
- Popilnuj kolejki, pójdę go poszukać. - Mruknęłam do chłopaka, sama oddalając się w miejsce, w które jeszcze niedawno kierował się Mobius. Zaskoczona rozglądałam się dookoła. Nie było tutaj nic co chociaż mogłoby przykuć uwagę. Im dalej szłam w ciemny zaułek tym bardziej czułam nieprzyjemne zapach. Zombie? Nie to niemożliwe, był tylko jeden którego załatwiliśmy. Dopiero po chwili spostrzegłam leżącego na ziemi chłopaka wraz z kałużą krwi. Niewiarygodne, że zombie chodził tak o po mieście. Z jednej strony, dobrze że Mobiusa coś zaniepokoiło i że to właśnie on zdołał go pokonać. Gdyby ten człowiek... A raczej zombie spotkał się z dzieckiem, albo kimś słabym, mielibyśmy prawdziwy problem. Takie coś może doprowadzić nawet do rozpadu miasta. Z drugiej jednak strony, jeśli to on zostałby zakażony bolałoby mnie to najbardziej... Nie wiem czy umiałabym go zabić, nawet jeśliby się przemienił.
- Wszystko okej? - Oparł dłoń o moje ramię.
- Nie... Gdyby zaatakował kogoś słabego - Westchnęła, na co się jedynie zaśmiał.
- Hej, nie przejmuj się tym. Przecież spotkał mnie i nie miał ze mną żadnych szans - Powiedział dumnie, na co przewróciłam oczami. Wróciliśmy do kolejki, gdzie mężczyźni zaczęli małą sprzeczkę, co wywołało u mnie krótki śmiech. Miło było widzieć, że się dogadują. Zresztą Hayato, pomimo ciężkiego charakteru, dziwnego poczucia humoru był dobrym człowiekiem. Może nie ufałam mu w 100%, ale zdecydowanie bardziej jemu zaufam na misji, niż połowie strażników z miasta.
- Chodźcie, trzeba iść przodem. Jeśli Cię chociaż drasnął, musimy o tym wiedzieć - Spojrzałam na nich z powagą. Oboje spojrzeli na siebie niepewnie, ale zgodzili się ze mną.
- Ja tam Ci mówię, że jestem cały - Mobius wzruszył ramionami, na co tylko westchnęłam. Obyś miał rację, pomyślałam wchodząc do Aspena. Nikt nie robił problemów z tego powodu. Najwidoczniej ślady krwi przekonały ich do tego, aby nie robić protestów. Mobius i lekarz spojrzeli na siebie wręcz z nienawiścią. Nie sądziłam, że mają ze sobą problem. Hayato, oparł się o futrynę z obojętnością.
- To ja pójdę ostatni - Odezwał się złotooki, na co skinęłam głową. Nie przeszkadzała mi jego decyzja. Aspen zaprosił ruchem dłoni jedno z nas za kotarę. Wypchnęłam Mobiusa przed nas, a sama stanęłam obok drugiego towarzysza.- Myślisz, że go dorwał? - Zapytał po chwili ciszy, która panowała między nami.
- Mam nadzieję, że nie - Westchnęłam, po czym zdałam sobie sprawę z tonu mojego głosu - Taktyk, jest bardzo potrzebny w mieście, ciężko będzie znaleźć drugiego - Dodałam obojętnie, aby zakryć pierwsze wrażenie.
- Zachowywał się normalnie - Zmarszczył brwi.
- W pierwszych minutach, godzinach nie widać różnicy. Oczywiście w zależności od organizmu - Odchyliłam głowę.
- Zabijesz go, jeśli okaże się, że no wiesz? - Poczułam jego wzrok na sobie. Ścisnęło mnie w gardle i sercu. Nawet ciężko było mi myśleć, o tym, że może do tego dojść. Ścisnąłem dłonie za plecami, aby nie mógł tego zauważyć.
- Zrobię to, co będę musiała - Powiedziałam wręcz bezgłośnie. Starając się wyrzucić te myśli z głowy. Mimo wszystko miałam nadzieję, że będzie wszystko dobrze. Oczywiste było to, że nasze relacje się zmieniły, ciężko było udawać to przy innych.
- Zdrowy. Nawet zadrapania nie ma - Aspen wypuścił Mobiusa, który zapinał swoją koszulę.
- No przecież mówiłem, nie powiedziałeś niczego nowego - Przewrócił oczami, na co odetchnęłam z ulgą.
- Dobrze, teraz ja - Wyminęłam go z widoczną ulgą na twarzy. Po szybkim sprawdzeniu mojego ciała, mogłam się ubrać i udać na moje poprzednie miejsce. Nienawidziłam tego sprawdzania. Nie wiem dlaczego, ale nasz lekarz ma cholernie zimne dłonie. Hayato zniknął za kotarą, a ja spojrzałam na Mobiusa.
- Znowu się martwiłaś - Szepnął pokazując mi język, przewróciłam oczami i spojrzałam przed siebie - Kurde, do wieczora mam chodzi w takim stanie? Przecież to obrzydliwe - Mruknął oglądając dokładnie swoje ubrania, a także dłonie.
- Idź do mnie i weź prysznic. Tylko tak, żeby nikt nie widział. I to jednorazowa sytuacja, żeby była jasność - Burknęłam, a gdy Hayato wyszedł, zwróciłam się do niego - Chodź oddam Ci Twoje rzeczy, dopóki jesteśmy w pobliżu i nie mam nic do roboty - Podniosłam nieco kącik ust
Trochę krótko, ale czas goni xD
Hayato, Mobius?
wtorek, 5 września 2017
Od Mobiusa CD Taiga
- Lubisz im pokazywać, że jesteś osobą, z którą lepiej nie zadzierać, prawda? - Zaśmiałem się, gdy spotkałem ponownie kobietę, skrywającą się w kuchni. Na szczęście potrafiłem powstrzymać się od wymiotów. Zgagi niestety już nie. Chociaż nadal czułem ten okropny zapach - Aż nie do wiary, że siedzieli w ukryciu dwa lata - Stwierdziłem. Za tym szło, że wszystko wzięli do piwnicy, całe jedzenie. Nie znajdziemy tu nawet małej puszki
- Zbierz wszystkich - Odezwała się Taiga i już mogłem powiedzieć, że coś ją trapi. Nawet nie zwróciłem jej uwagi na to, że ja tutaj jestem dowódcą. No tak, nawet w tych czasach, spotkanie mężczyzny, a tym bardziej żywego, jedzącego wnętrzności własnego wnuka, jest czymś przerażającym. Chociaż mnie bardziej obrzydziła woń unosząca się w piwnicy. Nie potrafię czuć jakiegokolwiek współczucia wobec obcych mi ludzi. Niektórzy przez to mówią, że nie jestem człowiekiem. Może i słusznie
- Nie przejmuje się - Powiedziałem z uśmiechem do kobiety i wróciłem w okolice piwnicy, gdzie dalej trwało rumowisko - Znaleźliście coś? - Zapytałem na tyle głośno, by przykuć uwagę, nawet najgorszego słuchacza. Przeszedł kolejny rumor i wszyscy równocześnie pokręcili przecząco głową. Westchnąłem ciężko - Dobra, spadamy stąd, uważajcie tylko na alarm, zneutralizowałem go, ale jak będziecie zbyt ruchliwi, możecie go włączyć - Poinformowałem, prawie grożąc palcem. Wszyscy po dziesięciu minutach stali przed domem, co jakiś czas zabijając przechodzące szwendacze. Czekaliśmy jedynie na dowódczynię, która gdzieś zaginęła. Ludzie znajdowali sobie jakieś zajęcia, więc na szczęście nie musiałem słuchać żadnego gderania. Mimo to trochę zatroskany stałem przy wysokim ogrodzeniu, wpatrując się w wielką willę. Takie coś nie przepuściłoby zombiaków, tym bardziej tak silne ogrodzenie. Spojrzałem na metalowe pręty. W takim razie czemu, oni się tam skryli? Coś musiało ich wystraszyć w środku. Nagle moje źrenice się rozszerzyły. Taiga! Pobiegłem do willi, z krzykiem. Kiedy nic mi nie odpowiedziało, myślałem, że zaraz zemdleję. Nie może być za późno. Biegałem z pokoju do pokoju. Ku*wa czemu to musi być tak cholernie duże?! Szamotałem się z miejsca na miejsce. Kiedy wbiegłem na drugie piętro, na końcu korytarza dostrzegłem czerwonowłosą. Przerażony wypatrywałem w niej dziwnego ruchu, zachowania, czegokolwiek co mogłoby dać znać, że jest już za późno. Poczułem, jak moje drżące ręce sięgają po broń
- Czemu się tak wydzierasz? - Usłyszałem podirytowaną kobietę
- Boże święty, nic Ci nie jest?! - Krzyknąłem, łapiąc ją za ramiona i dokładnie się jej przyglądając
- Co? Czemu miałoby mi coś być? - Zdziwiła się, nie rozumiejąc mojej reakcji. Przytuliłem kobietę do siebie i odetchnąłem z ulgą. Jednak jestem przewrażliwiony. Najprawdopodobniej rodzina zobaczyła w telewizji co się dzieje i skryła się w środku. Może nawet czekali na pomoc, która nie przybyła. Czasami dziękuję Bogu, że potrafię się mylić - Mobius? - Usłyszałem głos kobiety, na co się od niej odsunąłem z rumieńcami. Pokazać taką słabość. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w dół schodów
- Wszyscy na Ciebie czekają - Mruknąłem i już dokładnie pamiętając rozmieszczenie pokoi, bez trudu dostałem się do głównych drzwi. Kiedy wyszedłem na świeże powietrze, miałem ochotę krzyczeć. Przeczesałem jednak powoli moje włosy, by nie utraciły idealnego ułożenia i policzyłem do dziesięciu. Kiedy wypuściłem chłodne powietrze z płuc, poczułem jak powoli się uspokajam. Wróciłem do grupy, która zaczęła mnie wypytywać dlaczego tak się nagle zerwałem. Wytłumaczyłem szczerze mój niepokój, na co niektórzy zareagowali podziwem, a inni głupkowatymi żartami, jak "Ja to bym zostawił ją na pastwę potwora". Przyjąłem to żartobliwie, gdyż nie podejrzewałem ich na bycie takimi idiotami, by olać dowódczynię w potrzebie. Niech se żartują, w końcu kobieta jest cała i zdrowa. Po chwili zauważyłem ją, jak idzie w naszym kierunku. Chciałem już się rzucić na nią z masą pytań, co tak długo robiła i czy dobrze się bawiła? Lecz nie czując na to ochoty, rozkazałem wszystkim ustawić się w kluczu, oczywiście moja gruba już dokładnie miała to obcykane, gdyż nie raz tłumaczyłem im na czym polega współpraca ze mną. Poszedłem trochę oddalony od grupy, okazując im ręką znak, w którą stronę mają się udać. Skierowali się na szeroką łąkę, na końcu której był las oddzielający nas od Santari. Była to droga na skróty, co pewnie nie spodobało się Taidze, lecz nie miała w tym wypadku nic do powiedzenia. Uśmiechnąłem się do siebie. Jak zawsze oddaliłem się od grupy, by mieć na oku jak największy teren. Nagle dostrzegłem kawałek terenu, który się nienaturalnie zmienia.
- Schron! - Krzyknąłem do gruby będącej przynajmniej dwadzieścia metrów ode mnie. Od razu jak cała gromada biegnie w moim kierunku, a ja się zabrałem za klapę. Miałem małe problemy, przez nałożoną farbę nic nie zardzewiało, a mogło byś dużo łatwiej. No w końcu to schron, siłą tego nie rozpieprzysz. Moja gruba stała już od jakiegoś czasu przy mnie, co jakiś czas coś mrucząc. Jedni nie wierzyli, że udami mi się to otworzyć, dlatego jeszcze bardziej chciałem im dokopać i po chwili uchyliłem klapę. Ciemna dziura pokazała się przed naszymi oczami
- Ta drabina prowadzi pewnie z dziesięć metrów pod ziemię - Powiedziałem i złapałem za latarkę, która wcześniej, ktoś wyciągnął w moją stronę
- To nie jest zbyt bezpieczne - Zauważyła Taiga, a ja się szeroko uśmiechnąłem
- To moje drugie imię - Powiedziałem głosem znanego aktora, a ta przewróciła oczami. Zerkając co chwilę w dół schodziłem w ciemność. Uderzył we mnie mrożący krew w żyłach chłód, doprowadzający mnie do dreszczy. Nagle nie czułem się już tak pewnie. Myślałem czy zawrócić, jednak nie byłem w stanie. Nie czułem smrodu, chociaż w takim zimnie, pewnie i tak bym nie wyczuł, czy coś tam jest. Kiedy zauważyłem, że drabina się kończy położyłem stopę na gruncie. Rozejrzałem się. Schron był podłużny i okrągły. Czyli jego druga połowa, zaraz pode mną jest przeznaczona do przechowywania rzeczy. Zadowolony zauważyłem włącznik światła, do którego natychmiastowo sięgnąłem. Jego volty były tak silne, że oślepiły mnie na kilka dłuższych sekund, jednak kiedy zobaczyłem co się w nim znajduje, aż m,nie zatkało. Wyglądał lepiej od tamtej willi, no i się nie zgubisz! Jak ja kocham technologię! No nie zaliczając tej pieprzonej apokalipsy. Zanim jednak pozwiedzam dalej, postanowiłem przejść do tego co ciekawiło mnie najbardziej. Przyklęknąłem i uniosłem dwumetrowy kawał ciężkiego materiału, symulującego podłogę
- Haha! - Rozpromieniłem się widząc przynajmniej szesnaście, dwudziesto litrowych puszek z jedzeniem, a gdy zajrzałem głębiej, zauważyłem, że pod całą podłoga coś się znajduje. Po prawej woda, po lewej koce i apteczki. Widząc, że reszta już schodzi, poszedłem dalej dostrzegając szczelinę, zacząłem się tym bawić i po chwili rozłożyłem jednoosobowe łóżko. Bez myślenia się na nią walnąłem zadowolony, po czym spojrzałem na resztę. Taiga, już podchodziła do schowka w podłodze, gdzie przykucnęła
- Jedzenie, woda, apteczki, koce... - Wymieniała wszystko z ogromnym zdziwieniem, ale i spełnieniem na twarzy
- Pomyślą, że obrobiliśmy Lidla - Zaśmiałem się niezwykle zadowolony
<Taiga?>
- Zbierz wszystkich - Odezwała się Taiga i już mogłem powiedzieć, że coś ją trapi. Nawet nie zwróciłem jej uwagi na to, że ja tutaj jestem dowódcą. No tak, nawet w tych czasach, spotkanie mężczyzny, a tym bardziej żywego, jedzącego wnętrzności własnego wnuka, jest czymś przerażającym. Chociaż mnie bardziej obrzydziła woń unosząca się w piwnicy. Nie potrafię czuć jakiegokolwiek współczucia wobec obcych mi ludzi. Niektórzy przez to mówią, że nie jestem człowiekiem. Może i słusznie
- Nie przejmuje się - Powiedziałem z uśmiechem do kobiety i wróciłem w okolice piwnicy, gdzie dalej trwało rumowisko - Znaleźliście coś? - Zapytałem na tyle głośno, by przykuć uwagę, nawet najgorszego słuchacza. Przeszedł kolejny rumor i wszyscy równocześnie pokręcili przecząco głową. Westchnąłem ciężko - Dobra, spadamy stąd, uważajcie tylko na alarm, zneutralizowałem go, ale jak będziecie zbyt ruchliwi, możecie go włączyć - Poinformowałem, prawie grożąc palcem. Wszyscy po dziesięciu minutach stali przed domem, co jakiś czas zabijając przechodzące szwendacze. Czekaliśmy jedynie na dowódczynię, która gdzieś zaginęła. Ludzie znajdowali sobie jakieś zajęcia, więc na szczęście nie musiałem słuchać żadnego gderania. Mimo to trochę zatroskany stałem przy wysokim ogrodzeniu, wpatrując się w wielką willę. Takie coś nie przepuściłoby zombiaków, tym bardziej tak silne ogrodzenie. Spojrzałem na metalowe pręty. W takim razie czemu, oni się tam skryli? Coś musiało ich wystraszyć w środku. Nagle moje źrenice się rozszerzyły. Taiga! Pobiegłem do willi, z krzykiem. Kiedy nic mi nie odpowiedziało, myślałem, że zaraz zemdleję. Nie może być za późno. Biegałem z pokoju do pokoju. Ku*wa czemu to musi być tak cholernie duże?! Szamotałem się z miejsca na miejsce. Kiedy wbiegłem na drugie piętro, na końcu korytarza dostrzegłem czerwonowłosą. Przerażony wypatrywałem w niej dziwnego ruchu, zachowania, czegokolwiek co mogłoby dać znać, że jest już za późno. Poczułem, jak moje drżące ręce sięgają po broń
- Czemu się tak wydzierasz? - Usłyszałem podirytowaną kobietę
- Boże święty, nic Ci nie jest?! - Krzyknąłem, łapiąc ją za ramiona i dokładnie się jej przyglądając
- Co? Czemu miałoby mi coś być? - Zdziwiła się, nie rozumiejąc mojej reakcji. Przytuliłem kobietę do siebie i odetchnąłem z ulgą. Jednak jestem przewrażliwiony. Najprawdopodobniej rodzina zobaczyła w telewizji co się dzieje i skryła się w środku. Może nawet czekali na pomoc, która nie przybyła. Czasami dziękuję Bogu, że potrafię się mylić - Mobius? - Usłyszałem głos kobiety, na co się od niej odsunąłem z rumieńcami. Pokazać taką słabość. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w dół schodów
- Wszyscy na Ciebie czekają - Mruknąłem i już dokładnie pamiętając rozmieszczenie pokoi, bez trudu dostałem się do głównych drzwi. Kiedy wyszedłem na świeże powietrze, miałem ochotę krzyczeć. Przeczesałem jednak powoli moje włosy, by nie utraciły idealnego ułożenia i policzyłem do dziesięciu. Kiedy wypuściłem chłodne powietrze z płuc, poczułem jak powoli się uspokajam. Wróciłem do grupy, która zaczęła mnie wypytywać dlaczego tak się nagle zerwałem. Wytłumaczyłem szczerze mój niepokój, na co niektórzy zareagowali podziwem, a inni głupkowatymi żartami, jak "Ja to bym zostawił ją na pastwę potwora". Przyjąłem to żartobliwie, gdyż nie podejrzewałem ich na bycie takimi idiotami, by olać dowódczynię w potrzebie. Niech se żartują, w końcu kobieta jest cała i zdrowa. Po chwili zauważyłem ją, jak idzie w naszym kierunku. Chciałem już się rzucić na nią z masą pytań, co tak długo robiła i czy dobrze się bawiła? Lecz nie czując na to ochoty, rozkazałem wszystkim ustawić się w kluczu, oczywiście moja gruba już dokładnie miała to obcykane, gdyż nie raz tłumaczyłem im na czym polega współpraca ze mną. Poszedłem trochę oddalony od grupy, okazując im ręką znak, w którą stronę mają się udać. Skierowali się na szeroką łąkę, na końcu której był las oddzielający nas od Santari. Była to droga na skróty, co pewnie nie spodobało się Taidze, lecz nie miała w tym wypadku nic do powiedzenia. Uśmiechnąłem się do siebie. Jak zawsze oddaliłem się od grupy, by mieć na oku jak największy teren. Nagle dostrzegłem kawałek terenu, który się nienaturalnie zmienia.
- Schron! - Krzyknąłem do gruby będącej przynajmniej dwadzieścia metrów ode mnie. Od razu jak cała gromada biegnie w moim kierunku, a ja się zabrałem za klapę. Miałem małe problemy, przez nałożoną farbę nic nie zardzewiało, a mogło byś dużo łatwiej. No w końcu to schron, siłą tego nie rozpieprzysz. Moja gruba stała już od jakiegoś czasu przy mnie, co jakiś czas coś mrucząc. Jedni nie wierzyli, że udami mi się to otworzyć, dlatego jeszcze bardziej chciałem im dokopać i po chwili uchyliłem klapę. Ciemna dziura pokazała się przed naszymi oczami
- Ta drabina prowadzi pewnie z dziesięć metrów pod ziemię - Powiedziałem i złapałem za latarkę, która wcześniej, ktoś wyciągnął w moją stronę
- To nie jest zbyt bezpieczne - Zauważyła Taiga, a ja się szeroko uśmiechnąłem
- To moje drugie imię - Powiedziałem głosem znanego aktora, a ta przewróciła oczami. Zerkając co chwilę w dół schodziłem w ciemność. Uderzył we mnie mrożący krew w żyłach chłód, doprowadzający mnie do dreszczy. Nagle nie czułem się już tak pewnie. Myślałem czy zawrócić, jednak nie byłem w stanie. Nie czułem smrodu, chociaż w takim zimnie, pewnie i tak bym nie wyczuł, czy coś tam jest. Kiedy zauważyłem, że drabina się kończy położyłem stopę na gruncie. Rozejrzałem się. Schron był podłużny i okrągły. Czyli jego druga połowa, zaraz pode mną jest przeznaczona do przechowywania rzeczy. Zadowolony zauważyłem włącznik światła, do którego natychmiastowo sięgnąłem. Jego volty były tak silne, że oślepiły mnie na kilka dłuższych sekund, jednak kiedy zobaczyłem co się w nim znajduje, aż m,nie zatkało. Wyglądał lepiej od tamtej willi, no i się nie zgubisz! Jak ja kocham technologię! No nie zaliczając tej pieprzonej apokalipsy. Zanim jednak pozwiedzam dalej, postanowiłem przejść do tego co ciekawiło mnie najbardziej. Przyklęknąłem i uniosłem dwumetrowy kawał ciężkiego materiału, symulującego podłogę
- Haha! - Rozpromieniłem się widząc przynajmniej szesnaście, dwudziesto litrowych puszek z jedzeniem, a gdy zajrzałem głębiej, zauważyłem, że pod całą podłoga coś się znajduje. Po prawej woda, po lewej koce i apteczki. Widząc, że reszta już schodzi, poszedłem dalej dostrzegając szczelinę, zacząłem się tym bawić i po chwili rozłożyłem jednoosobowe łóżko. Bez myślenia się na nią walnąłem zadowolony, po czym spojrzałem na resztę. Taiga, już podchodziła do schowka w podłodze, gdzie przykucnęła
- Jedzenie, woda, apteczki, koce... - Wymieniała wszystko z ogromnym zdziwieniem, ale i spełnieniem na twarzy
- Pomyślą, że obrobiliśmy Lidla - Zaśmiałem się niezwykle zadowolony
<Taiga?>
Od Olivii CD Taigi&Siegraina
Niezbyt mi się podobało w jaki sposób ona się do nas odzywała. Była wyjątkowo wredna. Westchnęłam cicho, by nie irytować bardziej dowódczyni. Dobrze wiedziałam, że mogłam pójść do Mobiusa czy do niej i zapytać się o szczegóły misji. A tego nie zrobiłam, bo po raz kolejny jak głupia zaufałam komuś. Gdybym tylko wtedy podeszła do taktyka i zapytała się chociaż coś na temat misji, wszystko byłoby lepiej. Nikt by nie zginął... Niby wszyscy mówią, że to nie moja wina, jednak czuję się po części odpowiedzialna za to.
-To wszystko - uśmiechnęłam się delikatnie - Miłego dnia - dodałam i spojrzałam na nieznajomego mężczyznę. Wyglądał tak jakby chwilę temu pozbył się jakieś bardzo niewygodnych ubrań.
-Ja też będę szedł - powiedział spokojnym głosem i skierował się w stronę wyjścia. Nie czekając na nikogo zaczęłam iść w stronę domu. Co prawda powinnam była iść na stołówkę i zjeść coś, ale pewnie od razu wszyscy zaczną gadać o mnie, przez co kurwicy mogę dostać. Byłam świadoma, że to nie będzie dłużej trwało niż tydzień, jednak działało mi to już na nerwy. Szczególnie, że mój były zaczął rozpowiadać wszystkim dookoła jaka to ja nie jestem zła. Nagle zauważyłam, że nieznajomy szedł za mną. Stanęłam i odwróciłam się, wpatrywając mu się prosto w oczy.
-Czy też chcesz mi powiedzieć, że nie powinnam była wrócić z tej misji? - powiedziałam sarkastycznym tonem, spodziewając się niemiłych słów z jego strony. Jednak na twarzy mężczyzny malowało się zdziwienie.
-Nie, uspokój się. Nie wszyscy chcą ciebie wyzywać - odpowiedział spokojnym tonem. Spuściłam głowę i spojrzałam na podłogę.
-Przepraszam, ostatnio przez to wszystko stałam się nerwowa - powiedziałam drżącym głosem. Przez te wszystkie dramy, powoli traciłam panowanie nad swoimi emocjami. Za każdym razem gdy ktoś do mnie podchodził, nie był przyjaźnie nastawiony, albo patrzył na mnie z góry, co mnie trochę irytowało. Ale cóż, co ja mogę zrobić? Nic nie mogę. W grupie oni są silniejsi i moje zdanie nie ma ani trochę znaczenia. Wiadomo, ktoś stanie w mojej obronie, ale bądźmy szczerzy, jest tyle takich osób ile kot napłakał. Niestety to spotkało nie tylko mnie, ale też niektórych moich kompanów.
-Nie ma sprawy, nie idziesz na obiad? - zapytał się ciemnowłosy, kiedy zobaczył, że idę w przeciwnym kierunku niż stołówka.
-Nie mam apetytu - odpowiedziałam krótko i nic więcej nie mówiąc, odwróciłam się chcąc odejść. Bałam się kolejnego wyśmiania. Powoli to wszyscy co się działo wokół mnie, zaczęło mnie przerastać. Od dwóch dni prawie nie wychodzę z domu. Na moje nieszczęście mój były wykorzystał tą sytuację przeciwko mi. Rozpowiada równe plotki, które nie mają ani ziarenka prawdy i mogę bez problemu obalić jego teorie. Jednak on już takie historie poukładał, że stworzył kompletnie inny świat. Szkoda, że nie wykorzystuje swoich zdolności gdzieś indziej tylko na ludziach.
Sieg? Sorki, że tak długo, ale sprawy prywatne ;-;
-To wszystko - uśmiechnęłam się delikatnie - Miłego dnia - dodałam i spojrzałam na nieznajomego mężczyznę. Wyglądał tak jakby chwilę temu pozbył się jakieś bardzo niewygodnych ubrań.
-Ja też będę szedł - powiedział spokojnym głosem i skierował się w stronę wyjścia. Nie czekając na nikogo zaczęłam iść w stronę domu. Co prawda powinnam była iść na stołówkę i zjeść coś, ale pewnie od razu wszyscy zaczną gadać o mnie, przez co kurwicy mogę dostać. Byłam świadoma, że to nie będzie dłużej trwało niż tydzień, jednak działało mi to już na nerwy. Szczególnie, że mój były zaczął rozpowiadać wszystkim dookoła jaka to ja nie jestem zła. Nagle zauważyłam, że nieznajomy szedł za mną. Stanęłam i odwróciłam się, wpatrywając mu się prosto w oczy.
-Czy też chcesz mi powiedzieć, że nie powinnam była wrócić z tej misji? - powiedziałam sarkastycznym tonem, spodziewając się niemiłych słów z jego strony. Jednak na twarzy mężczyzny malowało się zdziwienie.
-Nie, uspokój się. Nie wszyscy chcą ciebie wyzywać - odpowiedział spokojnym tonem. Spuściłam głowę i spojrzałam na podłogę.
-Przepraszam, ostatnio przez to wszystko stałam się nerwowa - powiedziałam drżącym głosem. Przez te wszystkie dramy, powoli traciłam panowanie nad swoimi emocjami. Za każdym razem gdy ktoś do mnie podchodził, nie był przyjaźnie nastawiony, albo patrzył na mnie z góry, co mnie trochę irytowało. Ale cóż, co ja mogę zrobić? Nic nie mogę. W grupie oni są silniejsi i moje zdanie nie ma ani trochę znaczenia. Wiadomo, ktoś stanie w mojej obronie, ale bądźmy szczerzy, jest tyle takich osób ile kot napłakał. Niestety to spotkało nie tylko mnie, ale też niektórych moich kompanów.
-Nie ma sprawy, nie idziesz na obiad? - zapytał się ciemnowłosy, kiedy zobaczył, że idę w przeciwnym kierunku niż stołówka.
-Nie mam apetytu - odpowiedziałam krótko i nic więcej nie mówiąc, odwróciłam się chcąc odejść. Bałam się kolejnego wyśmiania. Powoli to wszyscy co się działo wokół mnie, zaczęło mnie przerastać. Od dwóch dni prawie nie wychodzę z domu. Na moje nieszczęście mój były wykorzystał tą sytuację przeciwko mi. Rozpowiada równe plotki, które nie mają ani ziarenka prawdy i mogę bez problemu obalić jego teorie. Jednak on już takie historie poukładał, że stworzył kompletnie inny świat. Szkoda, że nie wykorzystuje swoich zdolności gdzieś indziej tylko na ludziach.
Sieg? Sorki, że tak długo, ale sprawy prywatne ;-;
poniedziałek, 4 września 2017
Od Mobiusa CD Antahresa&Taiga
- Chyba sobie kpisz - Warknęła Taiga i opuściła pomieszczenie. Anthares spojrzał na mnie pytająco, a ja jedynie się uśmiechnąłem
- Nie martw się, nie będziemy długo czekać - Odparłem, dobrze wiedziałem, że ta kobieta uwielbia konkurencje, ale to ja byłem hazardzistą i miałem wszystkie sztuczki w małym palcu. Co prawda każda kolejna gra zbliżała mnie z powrotem do mojego uzależnienia, lecz w tych czasach dużo już nie stracę, no mojego zegarka, lub perfum nigdy bym nie postawił. Jedyne rzeczy, które trzymają mnie przy człowieczeństwie
- Dobra, zagram... - Nagle kobieta pojawiła się ponownie w drzwiach i usiadła na wolnym krześle. Wiedziałem. Uśmiechnąłem się szeroko i zacząłem tasować karty
- O co gramy? - Mężczyzna na przeciwko mnie uniósł brew. Wyglądał na bardzo zainteresowanego zaistniałą sytuacją, cóż się dziwić, każdy z nas był po części podekscytowany
- Przegrani muszą wykonać jedno życzenie wygranego - Odezwałem się pierwszy z widocznym zadowoleniem. Taiga i Anthares spojrzeli na siebie niepewnie. Jakby zaraz mieli znaleźć wspólny język. Mężczyzna już raz ze mną przegrał, jednak zawsze może mu przyjść do myśli, że miałem farta
- Zgoda - Powiedział zdecydowany czarnowłosy, lecz kobieta nadal się wahała, zdawała sobie sprawę, że nienawidzę przegrywać i zawsze znajdę sposób by wygrać, ale kto by się oparł tak kuszącej propozycji?
~Godzinę później~
- Ahh! - Rozciągnąłem ręce - A mogliśmy grać na pieniądze - Westchnąłem, lecz szybko się rozchmurzyłem - To jak, gotowi na zadanka? - Zapytałem z szerokim uśmiechem na ustach. Wygrałem, więc obie osoby musiały spełnić jedno moje życzenie - Musisz się przebrać za seksowną kelnereczkę i obsłużyć ludzi na stołówce - Spojrzałem na Taigę pewnie, a mężczyzna koło nas, aż zadrżał. Nie owijałem w bawełnę. Patrzył się na mnie z niedowierzaniem, że powiedziałem coś takiego do dowódczyni. Kobieta też rzuciła mi zabójcze spojrzenie. Lubiłem posuwać się za daleko
- Rozumiem - Powiedziała krótko i wyszła, a ja wybuchłem śmiechem
- Myślałem, że zaraz dostanę w twarz - Przyznałem się bez bicia. Strasznie jarała mnie stanowczość tej kobiety, dlatego nie mogłem się doczekać, co dla nas przygotuje - Lepiej chodźmy do stołówki, bo nas jeszcze zabawa ominie - Puściłem oczko mężczyźnie, który siedział, jak na szpilach. Najwyraźniej nadal nie doszło do niego co się właśnie stało, lecz widząc jak wychodzę z pokoju, od razu pobiegł za mną
- Nie boisz się mieć u niej przewalone? - Zapytał
- Nie, ale ty zostajesz w swoim mieszkaniu - Zauważyłem, pamiętając to co było w pierwszej stawce - A i nie oddawaj mi swoich butów, nienawidzę używanych rzeczy - Aż zadrżałem na samą myśl. Nigdy nie potrafiłem chodzić w czymś, ze świadomością, że wcześniej pochłaniało to pot i zapach obcej mi osoby
- Czyli gdybym, ja wygrał, zmieniłbyś mi mieszkanie, ale nie wziął butów? - Zapytał zaciekawiony Anthares, a ja odpowiedziałem mu uśmiechem
- Nie wygrałeś - Odparłem, doprowadzając tym samym mężczyznę do delikatnego bulwersu, co mogłem stwierdzić bo wyrazie jego twarzy. Uwielbiałem irytować świeżaków, przynajmniej zanim zacznę wyzywać ich od bezużytecznych jak resztę tego plebsu. Dobrze mieć wysokie stanowisko. Uśmiechnąłem się, gdy w końcu wydostaliśmy się z budynku. Stołówka była niedaleko, a akurat zbliżała się pora posiłku. Już teraz powinno być tam chociaż parę osób, więc może być ciekawie. Tylko jeszcze ciekawe, w czym przyjdzie kochana dowódczyni, ale nie zdziwiłbym się, gdyby miała strój kelnerki, w końcu, gdzie nie jesteśmy zbiera dla siebie niektóre ciuszki i nie tylko. W końcu skąd wzięłyby się w jej mieszkaniu te liczne butelki wina, dla osoby będącej tam pierwszy raz, może wydawać się alkoholiczką. Weszliśmy do stołówki i stanęliśmy prze wejściu. Nie było wielu ludzi, ale zawsze. Zajmowali się sobą, rozmowami. Wszyscy w grupkach. Nagle koło nas przeszła czerwonowłosa. Widząc jej pomarańczowy fartuszek, aż się zarumieniłem. To niebywałe, że do kobiety może pasować i mordercza postać z kataną, jak i seksowna panienka w restauracji. Dziewczyna kompletnie nie zwróciła na nas uwagi. Podeszła do najbliższych członków Santari i oparła się o stół, pytając, czy może coś podać
- Chyba sprawiłeś jej więcej przyjemności, niż zawstydzenia - Powiedział Anthares, widząc, że kobieta delikatnie się uśmiecha
- Naszym oczom też - Zaśmiałem się, lecz wtedy zobaczyłem, jak jeden z mężczyzn patrzy się zbyt intensywnie na dowódczynię. Był to jeden z tych "niegrzecznych" typów. Sprawiających ciągłe kłopoty. Niesłuchający się, takimi gardzę najbardziej. Zacząłem powoli iść w tamtym kierunku. Mój wyraz twarzy natychmiastowo się zmienił. Kolesia do czegoś kusiło i było to bardzo widoczne. Taiga, zapisywała akurat zamówienia, więc nie mogła zauważyć, jak mężczyzna spogląda jej pod spódnicę. Podirytowany stanąłem zaraz za nim, a ten zaczął kierować rękę, w stronę walorów dowódczyni. Złapałem go za nadgarstek, mocno ściskając
- Gdzie z łapami, śmieciu? - Warknąłem, patrząc na niego z góry, a ten, aż zadrżał. Wymamrotał coś przerażony i wyrwał rękę z uścisku. Unikając mojego spojrzenia, uciekł w popłochu, wraz z kumplami. Gdybym tylko mógł, wyjąłbym spluwę i zastrzelił jednego, za drugim
- Odstraszasz mi klientów - Powiedziała flirciarsko Taiga. Ewidentnie za bardzo się wczuła, pewnie jakbym go nie powstrzymał to dałaby się temu brudasowi obmacywać, ba całej trójce. Nie ma to jak królowa miasta, obnażona przez trzy goryle. Widzę już te nagłówki. Chyba zacznę tutaj produkcję gazet
- Na pewno widziałaś co kombinował - Odparłem widocznie podirytowany
- Ty wymyśliłeś to wyzwanie - Stwierdziła z uśmiechem, a Anthares patrzył na nas rozbawiony
- Już mi nie dokopuj - Fuknąłem - Wyglądałaś, jakby Ci się to podobało - Zauważyłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej i zwróciłem całą uwagę na czarnowłosego - Teraz twoja kolej - Uśmiechnąłem się szeroko, teraz czas na poprawienie sobie humoru
< Jakoś mi kiepsko wyszło, chyba zmęczenie daje siwe znaki xd Anthares, Tai?>
- Nie martw się, nie będziemy długo czekać - Odparłem, dobrze wiedziałem, że ta kobieta uwielbia konkurencje, ale to ja byłem hazardzistą i miałem wszystkie sztuczki w małym palcu. Co prawda każda kolejna gra zbliżała mnie z powrotem do mojego uzależnienia, lecz w tych czasach dużo już nie stracę, no mojego zegarka, lub perfum nigdy bym nie postawił. Jedyne rzeczy, które trzymają mnie przy człowieczeństwie
- Dobra, zagram... - Nagle kobieta pojawiła się ponownie w drzwiach i usiadła na wolnym krześle. Wiedziałem. Uśmiechnąłem się szeroko i zacząłem tasować karty
- O co gramy? - Mężczyzna na przeciwko mnie uniósł brew. Wyglądał na bardzo zainteresowanego zaistniałą sytuacją, cóż się dziwić, każdy z nas był po części podekscytowany
- Przegrani muszą wykonać jedno życzenie wygranego - Odezwałem się pierwszy z widocznym zadowoleniem. Taiga i Anthares spojrzeli na siebie niepewnie. Jakby zaraz mieli znaleźć wspólny język. Mężczyzna już raz ze mną przegrał, jednak zawsze może mu przyjść do myśli, że miałem farta
- Zgoda - Powiedział zdecydowany czarnowłosy, lecz kobieta nadal się wahała, zdawała sobie sprawę, że nienawidzę przegrywać i zawsze znajdę sposób by wygrać, ale kto by się oparł tak kuszącej propozycji?
~Godzinę później~
- Ahh! - Rozciągnąłem ręce - A mogliśmy grać na pieniądze - Westchnąłem, lecz szybko się rozchmurzyłem - To jak, gotowi na zadanka? - Zapytałem z szerokim uśmiechem na ustach. Wygrałem, więc obie osoby musiały spełnić jedno moje życzenie - Musisz się przebrać za seksowną kelnereczkę i obsłużyć ludzi na stołówce - Spojrzałem na Taigę pewnie, a mężczyzna koło nas, aż zadrżał. Nie owijałem w bawełnę. Patrzył się na mnie z niedowierzaniem, że powiedziałem coś takiego do dowódczyni. Kobieta też rzuciła mi zabójcze spojrzenie. Lubiłem posuwać się za daleko
- Rozumiem - Powiedziała krótko i wyszła, a ja wybuchłem śmiechem
- Myślałem, że zaraz dostanę w twarz - Przyznałem się bez bicia. Strasznie jarała mnie stanowczość tej kobiety, dlatego nie mogłem się doczekać, co dla nas przygotuje - Lepiej chodźmy do stołówki, bo nas jeszcze zabawa ominie - Puściłem oczko mężczyźnie, który siedział, jak na szpilach. Najwyraźniej nadal nie doszło do niego co się właśnie stało, lecz widząc jak wychodzę z pokoju, od razu pobiegł za mną
- Nie boisz się mieć u niej przewalone? - Zapytał
- Nie, ale ty zostajesz w swoim mieszkaniu - Zauważyłem, pamiętając to co było w pierwszej stawce - A i nie oddawaj mi swoich butów, nienawidzę używanych rzeczy - Aż zadrżałem na samą myśl. Nigdy nie potrafiłem chodzić w czymś, ze świadomością, że wcześniej pochłaniało to pot i zapach obcej mi osoby
- Czyli gdybym, ja wygrał, zmieniłbyś mi mieszkanie, ale nie wziął butów? - Zapytał zaciekawiony Anthares, a ja odpowiedziałem mu uśmiechem
- Nie wygrałeś - Odparłem, doprowadzając tym samym mężczyznę do delikatnego bulwersu, co mogłem stwierdzić bo wyrazie jego twarzy. Uwielbiałem irytować świeżaków, przynajmniej zanim zacznę wyzywać ich od bezużytecznych jak resztę tego plebsu. Dobrze mieć wysokie stanowisko. Uśmiechnąłem się, gdy w końcu wydostaliśmy się z budynku. Stołówka była niedaleko, a akurat zbliżała się pora posiłku. Już teraz powinno być tam chociaż parę osób, więc może być ciekawie. Tylko jeszcze ciekawe, w czym przyjdzie kochana dowódczyni, ale nie zdziwiłbym się, gdyby miała strój kelnerki, w końcu, gdzie nie jesteśmy zbiera dla siebie niektóre ciuszki i nie tylko. W końcu skąd wzięłyby się w jej mieszkaniu te liczne butelki wina, dla osoby będącej tam pierwszy raz, może wydawać się alkoholiczką. Weszliśmy do stołówki i stanęliśmy prze wejściu. Nie było wielu ludzi, ale zawsze. Zajmowali się sobą, rozmowami. Wszyscy w grupkach. Nagle koło nas przeszła czerwonowłosa. Widząc jej pomarańczowy fartuszek, aż się zarumieniłem. To niebywałe, że do kobiety może pasować i mordercza postać z kataną, jak i seksowna panienka w restauracji. Dziewczyna kompletnie nie zwróciła na nas uwagi. Podeszła do najbliższych członków Santari i oparła się o stół, pytając, czy może coś podać
- Chyba sprawiłeś jej więcej przyjemności, niż zawstydzenia - Powiedział Anthares, widząc, że kobieta delikatnie się uśmiecha
- Naszym oczom też - Zaśmiałem się, lecz wtedy zobaczyłem, jak jeden z mężczyzn patrzy się zbyt intensywnie na dowódczynię. Był to jeden z tych "niegrzecznych" typów. Sprawiających ciągłe kłopoty. Niesłuchający się, takimi gardzę najbardziej. Zacząłem powoli iść w tamtym kierunku. Mój wyraz twarzy natychmiastowo się zmienił. Kolesia do czegoś kusiło i było to bardzo widoczne. Taiga, zapisywała akurat zamówienia, więc nie mogła zauważyć, jak mężczyzna spogląda jej pod spódnicę. Podirytowany stanąłem zaraz za nim, a ten zaczął kierować rękę, w stronę walorów dowódczyni. Złapałem go za nadgarstek, mocno ściskając
- Gdzie z łapami, śmieciu? - Warknąłem, patrząc na niego z góry, a ten, aż zadrżał. Wymamrotał coś przerażony i wyrwał rękę z uścisku. Unikając mojego spojrzenia, uciekł w popłochu, wraz z kumplami. Gdybym tylko mógł, wyjąłbym spluwę i zastrzelił jednego, za drugim
- Odstraszasz mi klientów - Powiedziała flirciarsko Taiga. Ewidentnie za bardzo się wczuła, pewnie jakbym go nie powstrzymał to dałaby się temu brudasowi obmacywać, ba całej trójce. Nie ma to jak królowa miasta, obnażona przez trzy goryle. Widzę już te nagłówki. Chyba zacznę tutaj produkcję gazet
- Na pewno widziałaś co kombinował - Odparłem widocznie podirytowany
- Ty wymyśliłeś to wyzwanie - Stwierdziła z uśmiechem, a Anthares patrzył na nas rozbawiony
- Już mi nie dokopuj - Fuknąłem - Wyglądałaś, jakby Ci się to podobało - Zauważyłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej i zwróciłem całą uwagę na czarnowłosego - Teraz twoja kolej - Uśmiechnąłem się szeroko, teraz czas na poprawienie sobie humoru
< Jakoś mi kiepsko wyszło, chyba zmęczenie daje siwe znaki xd Anthares, Tai?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)