poniedziałek, 5 marca 2018

Od Olivii DO Aarona

Od kilku dni siedziałam za murami, nic nie robiąc, ponieważ niczego nie było nowego. Pomimo tego, że potrzebowali ludzi do walki z zombie za miastem, nie dostałam żadnych misji, co było dosyć uciążliwe. Doskonaliłam swoje umiejętności walki najszybciej i najlepiej podczas walk, jednak odebrano mi tą przyjemność. Przez to, że nie dostawałam zleceń, też nic nie zarabiałam. W duchu błagałam, aby w przeciągu następnych dni pojawiły się misje. Trzeba jakoś na siebie zarabiać, a zabijanie żywych trupów, było mi jak najbardziej na rękę. Co prawda to bardzo niebezpieczna praca, jednak mogłam się w stu procentach wyżyć się na nich i wyrzucić z siebie wszelkie negatywnych emocji, których ostatnio się nieco zebrało, przez tę dramę z Mobiusem oraz Taigą. Od ostatniej wyprawy za mur, trenowałam z manekinem, albo z dobrym kolegą, który jako jeden z niewielu się ode mnie nie odwrócił i wspierał mnie, gdy plotka o mnie i taktykiem się rozchodziła po całym mieście. Casper doskonale władał toporem, za co go szanowałam. Ten rodzaj broni ciężkiej stanowił dla mnie od zawsze poważny problem. Nie potrafiłam ani nim walczyć, ani przeciwko niemu. Uczył mnie różnych technik defensywy, których mnie ojciec nigdy nie uczył. On był typowym wojownikiem, ale mnie trenowali na kogoś kto walczył z ukrycia i często sięgał po nieczyste zagrania. Nie mieliśmy żadnego etosu, którego mieliśmy się kurczowo trzymać. Mój ojciec nawet to wyśmiewał i uważał to za pierwszy krok do zguby. Uznawaliśmy tylko dwie zasady, nie daj się zabić i wykonaj misję. Nic więcej nie mieliśmy zrobić. Yennefer doskonale się wpasowała w ten system w przeciwieństwie do dosyć wrażliwej mnie. Rodzice byli zawiedzeni tym faktem, przez co poczułam się niechciana nawet we własnym domu. Potrzebowałam akceptacji, której szukałam, będąc w Santari. Jednak nawet tutaj nie mogłam zaznać tego pięknego uczucia. Odsunięto mnie na bok przez osobę z autorytetem, a moje zdanie się kompletnie nie liczyło. Cieszyłam się z każdej osoby, która chciała ze mną rozmawiać.
-Zablokuj! - z moich myśli wyrwało mnie ostrzeżenie Caspera, który zorientował się, że myślami byłam nieobecna. Nie zdążyłam w pełni wykonać manewru, a co gorsze, cofając się, potknęłam się. Straciłam równowagę, a czas poświęcony na odzyskaniu jej, wystarczało aby mężczyzna mógł mnie zaatakować. W ostatnim momencie, zatrzymałam topór kilka centymetrów nad moją głową. Po moim czole spłynęła kropla zimnego potu.
- Zmęczona jesteś. - oznajmił brunet i odłożył broń. - Zgłodniałem, idziemy do karczmy na obiad? - zaproponował z szerokim i przyjaznym uśmiechem. Odwzajemniłam gest i przytaknęłam głową. Sama zrobiłam się nieco głodna, kiedy wspomniał o jedzeniu. Weszliśmy do mojego domu, aby się przebrać. Z luźnych i mało atrakcyjnych ubrań, przebrałam na spodnie do kolan oraz zwykłą czarną koszulkę. Na siebie jeszcze założyłam czarną, skórzaną kurtkę. Poszliśmy do pobliskiej karczmy. Po drodze nikt już mnie nie zaczepiał. Wszystko się już nieco uspokoiło, chociaż znajdą się tacy, co będą przez resztę życia wszystko wypominać. Weszliśmy do karczmy, gdzie było pełno ludzi. Cóż, tak to już jest, gdy przychodzi się w porze obiadowej. Podeszliśmy do lady aby zamówić jedzenie. Wzięłam zwykłą zupę i główne danie. Kumpel oznajmił mi, że pójdzie znaleźć jakieś miejsce, a żebym poczekała na niego przy ladzie. Po kilku minutach wrócił z dobrą nowiną, że znalazł dwa wolne miejsca, wciśnięte gdzieś w kącie. Duży plus dla mnie, przynajmniej nikt mnie będzie widział i będę mogła w spokoju zjeść posiłek. Nie minęło dużo czasu, kiedy podano nam na tacy talerze, wypełnionymi po brzegi jedzeniem. Idąc za mężczyzną, całkowicie się wyłączyłam i myślałam jedynie o Mobiusie, za którym zaczęłam niezmiernie tęsknić, chociaż obiecałam sobie, że będę ograniczać nasze spotkania. Podczas moich rozmyślań, nie zauważyłam, jak ciemnowłosy mężczyzna się podniósł z krzesła. Zorientowałam się dopiero w momencie, gdy miałam przed oczami jego klatkę piersiową. Podskoczyłam zaskoczona i totalnie zapomniałam o zupie oraz daniu głównym, które niosłam. Upadło na ziemię, a co gorsze, niewielka część na ubrania nieznajomego. Tego samego dnia straciłam równowagę po raz drugi… Jaka ja byłam żałosna. Przez moją głupotę pobrudziłam czyjeś ubrania. Spojrzałam na mężczyznę z paniką w oczach. Bałam się jego reakcji.
- P-przepraszam! - powiedziałam niepewnie. Przełknęłam ślinę i spojrzałam prosto w jego piękne oczy, które miały bardzo nietypowy kolor.

Aaron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy