niedziela, 11 marca 2018

Od Aarona CD. Juliana+quest 9 i 11

Delikatnie się uśmiechnąłem. Odwzajemniłem jego uściski, jednocześnie odpowiadając:
- Zwą mnie Aaron James Micheal Marcus Romeo Alvaro Garay, ale  mów mi Aaron lub Al.
Usta mężczyzny uniosły się na coś na znak uśmiechu. Ja znowu usiadłem na murze i chciałem rzec, gdy Taiga się zjawiła.  Spojrzałem się na nią, jednocześnie zastanawiając się czy czegoś nie przeskrobałem... Jednak jakbym mógł coś nabroić skoro cały czas jestem tutaj? Czyżby o coś innego się rozchodziło? Dowódczyni poprosiła, że tak delikatnie to ujmę do siebie za około 2 godzin. Musiało być grubo.. Po odejściu Taigi pojawił się gościu, którego spotkałem na pierwszym dniu dołączenia do Santarii... Co on wtedy robił? Próbował oswoić  zarażonego psa, więc musiałem poinformować o tym Taigę i zabić psa. Z jego bełkotu wynikało, że nie wiedział, chociaż wygląd psa  powoli pokazywał co innego! Nadal jednak mnie zastanawia jak on przemycił tego psa? W sumie miał broń, ale czy środki usypiające działają na zmutowane psy? Podszedł do mnie i zaczął mi grozić, że pożałuję tego, co zrobiłem. W duchu westchnąłem i nic z jego gróźb nie brałem na poważnie. Chłopak był najwyraźniej chory psychicznie.  Julek akurat nie mógł przyjść w tym czasie, kiedy nas dowódczyni prosiła, ale ja się zjawiłem. Poinformowała, że ma dla nas zadanie i jutro da mi znać, czy Julek się zgodził....
~Następnego dnia~
~Co to znaczy dzielić się uczuciami takimi jak smutek, radość z innymi? Od pewnego czasu — ze względu na słowa starego przyjaciela: Ignorowanie... Myślisz, że to coś da? Tak, to też sposób, żeby sobie jakoś z tym radzić. Jednak myślisz, że dadzą ci już spokój, jeśli zobaczą, że cię to nie rusza? Może i tak, ale niektórzy zaczną cię wyzywać jeszcze bardziej. Bo jeśli cię to nie rusza, to przecież można, walić ile wlezie, prawda? A może, zamiast się poddawać, pokaż im, kim tak naprawdę jesteś? Nie potworem, a wartościową osobą. Spraw, żeby zaczęli cię doceniać. Nie pozwól im pokazać, że mają co do twojej osoby rację. Przemyśl to, co ci powiedziałem. Zrób, jak uważasz. Zastanów się też, czy wolisz się już kompletnie poddać, czy pokazać, ile jesteś wart. Racja, nie znam cię, ale czuję, że na wiele cię stać. To właśnie one mi dały coś domyślenie, czy moje postępowanie w stosunku do innych jest właściwe. Nigdy nie byłem osobą dość towarzyską ani zbyt rozmowną. Jednak warto, było, mieć kogoś z kim mógłbym porozmawiać czy nawet się pokłócić. Życie i śmierć. Co jest dla nas sensem życia? "Sens życia nikomu nie zostaje ofiarowany. Każdy musi go zdobywać i tworzyć.” to słowa mężczyzny, który mnie uratował kiedyś. Każdego dnia każdy z nas chociaż raz dziennie zadaje sobie pytanie: "Po co żyję?". Z założenia taka myśl przychodzi nam pod wpływem melancholii. Pragniemy odkryć, co jest naszym sensem i celem życia. Niestety sens życia trzeba odkryć samemu, a dla każdego z nas jest on inny. Dla jednej osoby sensem życia może być rodzina, dla drugiego praca, a dla jeszcze innej zabawa, bo „żyje się tylko raz”, ale czy to wszystko? Dzień powszedni, jak każdy inny składa się z wielu obowiązków, zajęć, planów, ale i również z naszych myśli, a myśli polegają na rozważaniu, a według mnie rozważanie to właśnie podstawa filozofii…... Czy nie ”filozofujemy”, kiedy wyobrażamy, sobie jakby np. mogło wyglądać nasze życie?, czy nie oznacza to, iż sens życia jest po prostu w nas? To właśnie my kreujemy własny wizerunek siebie, wiedząc, kim jesteśmy, mamy możliwość racjonalnego i wolnego wyboru celu w naszym życiu, zaczynamy wtedy działać w sposób świadomy i wolny. Kreujemy swój własny świat i swoje własne szczęście. Bardzo często nie zastanawiamy się nad tym, co tak naprawdę jest ważne, a wręcz skupiamy się na sprawach powszednich, codziennych, monotonnych, takich, które powodują, że zatracamy w pewnym momencie swój pierwotny cel życia, nad którym tyle kiedyś rozważaliśmy, snuliśmy plany, marzenia..( To marzenia właśnie są motorem do osiągnięcia czegoś, dają siłę do rozwoju). Ten moment pozwala na „myśli”- myśli, które pozwalają zastanowić się nad sensem naszego istnienia związanego z wybranym ideałem człowieczeństwa czy magii, którą, na co się posługujemy. Czy możliwy jest wspólny sens życia dla każdego człowieka? Niektórzy sądzą, że istnieje. Każdy by odpowiedział, co innego np. zbawienie — to by zapewne odpowiedziałaby osoba głęboko wierząca, jednak czy tak naprawdę o tym myślimy i do tego dążymy? Moim zdaniem to tak naprawdę każdy dąży do osiągnięcia szczęścia, a jest to główny cel, jednak bardzo ogólnikowy… Każdy ma inną definicję szczęścia, dla każdego dążenie do niego jest czymś innym, jest dążeniem do czegoś konkretnego dla nas, czegoś, co nas potrafi uszczęśliwić, sprawi, że będzie nam się chciało żyć i da poczucie sensu życia. „Sens istnienia polega na dostrzeganiu pięknych błahostek w życiu- sens życia także”. Pewien mag dał mi kiedyś mądrą wskazówkę jak żyć: ”Kochaj i czyń, co chcesz”. Dla mnie umiejętność kochania jest podstawą naszej egzystencji, bo w naturze każdego człowieka jest kochać i pragnąć miłości, jeśli nauczymy się kochać, będziemy wiedzieli, jak i po co żyć. Problemy i zawiłości losu spotykają każdego człowieka, jednak każdy z nas ma swój własny sposób na ukojenie jego skutków. Co mnie upaja? Dla mnie lekarstwem jest wsłuchiwanie się w szum lasu, w którym jest zaklęta historia, promienie słońca, które zadziorne ogrzewają moją twarz w poranny blasku czy na pożegnaniu, kiedy to słońce wita księżyc, ale również te kilka chwil spędzonych w towarzystwie innych. Cały ten mój odwrócony romantyzm, który sprawia, że mam chęć do życia i na mej twarzy pojawia się uśmiech. Radość przeżywania tego wszystkiego to moja euforia w spokoju- to mój duchowy azyl, moja filozofia, sens mojego życia. Jednakże i ja miałem takie dni, kiedy nie chciało mi się nic — nawet z łóżka zwlec się czy żyć. Mam, wrażenie jakby ogarniała mnie pustka i ciemność, nad którymi nie mam kontroli, a myśli przeplatają się przez głowę tak chaotycznie, że nie wiem, dlaczego i po co mam się ubrać albo żyć. Te myśli układają się w pewną całość, w pytania, na które pragnę poznać, odpowiedzieć. Są moja energia do wstania z łóżka i chęcią na znalezienie odpowiedzi na nie. Czemu pada śnieg? Dlaczego uwielbiam muzykę? Co ona mi daje? Mnóstwo tych pytania sprawia, że chce żyć i szukać odpowiedzi na nie. Każdy dzień może być wyjątkowy, ponieważ każdego dnia mogę, znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Każdy ma swoja filozofie życia- życie z zasadami lub bez nich to również filozofia, własną drogą życia, własne rozmyślania, przekonania i cele. Własny szum fal, muśnięcie wiatru. Czy mogę uważać, że nic nie ma sensu? Co mam robić? Zostawić wszystko? Nie! Bo to właśnie nie miałoby sensu. Wszystko, co robimy każdego dnia, powinniśmy robić tak, żeby czuć się dobrze, komfortowo, aby czerpać z tego jak największą przyjemność, ponieważ nawet to, co uważamy za bezsensowne i mało warte może być świetne. Wiec, jeśli dostaliśmy dar życia, to korzystajmy z niego, najpiękniej i najwięcej jak umiemy, bo ten dar nie jest bezsensowny, to tylko od nas zależy, jak go wykorzystamy. Czy będziemy bezwolnym pyłkiem, którym kieruje, wiatr tam, gdzie ma ochotę, czy wyrwiemy się z objęć wiatru, podążając, tam, gdzie mamy ochotę? ..... Większość ludzkich pyłków uwalnia się spod nakazów i monotonii i odnajduje swoją ścieżkę życia. Ja już znalazłem ją i jest nią próba zdobycia przyjaciół oraz nauczyć się samokontroli nad własnymi emocjami.~~
Siedziałem już od kilku dni w domu lub na murach od mojej rozmowy z Taigą. Takie zachowanie było niepodobne do mnie! Hades— mój pupil — zawsze był przy mnie, kiedy byłem w domu. Całw mieszkanie nawet wysprzątałem od wielu lat, gdzie nie tylko ja mieszkam. W tej chwili byłem w tawernie i cieszyłem się chwilowym spokojem. Mieszkańcy już mnie tak często nie zaczepiali, a czasem witali się ze mną. Na razie nie mogłem znaleźć żadnej książki, która zachęciła mnie bym ją przeczytał. Po chwili do biblioteki weszła Taiga, która miała dla mnie i Julka jakieś zlecenie czy coś w tym stylu, i to bardzo poważną. Julek ma większe doświadczenie i ze względu na to, postanowiła Taiga go również przydzielić do mnie. Zaskoczyło mnie to, co powiedziała Taiga. Zgadłem, że chodziło o to bym zdobył więcej doświadczenia, ale po jej wyrazie twarzy uznałem, że chodzi o coś jeszcze, a ataki zombii są przykrywką, która miała na celu odwrócić od kogoś lub czegoś uwagę. Wziąłem od niej papier i zacząłem czytać treść zlecenia, a brzmiało ono tak: "Podczas jednej z ekspedycji poza mury Santarii zaginął mój syn. Chciałbym aby grupka śmiałków sprowadziło go z powrotem lub przynajmniej jego pierścień, bym miał pamiątkę po nim, gdyby nie żył.". Za istne zlecenie mnie zaintrygowało, a pierwsza walka z zombie zachęcała mnie i o ile to nie jest sen, to będzie prawdziwe wyzwanie! Spojrzałem się w oczy Taigi, która się do mnie uśmiechała, jakby wiedziała, , żem się ucieszył na to zlecenie. Dała mi również znać, że Julek został poinformowany o tym. Spokojnie wyszedłem z tawerny, by móc się przygotować. Nie mogłem tak bez przygotowania na tę misję wyruszyć, gdyż to byłoby szalone! Spakowałem do plecaka bandaże, maści i mapę w razie czego. Co tu mogę jeszcze wziąć? Chyba wszystko wziąłem. A! Spakowałem również książkę o różnych typach zombii, by móc, rozpoznać w razie czego z czym nam przyjdzie się zmierzyć. Po sprawdzeniu i upewnieniu się, że wszystko mam, byłem gotowy do drogi. Taiga czekała przed mym mieszkaniem. Odprowadziła do bramy, gdzie był już Julek i życzyła nam  powodzenia oraz prosiła, byśmy na siebie uważali. Obiecaliśmy jej to i swe zacne kroki skierowaliśmy do głównego wyjścia. Nie spodziewałem się jakiś trudności w pierwszym etapie podróży, ale znalezienie jakiegokolwiek przewodnika czy śladu na pewno będzie trudno, ale tuż przed wyjściem napotkaliśmy się na jakiegoś wojownika czy zwiadowce.
- Ej, nowy. - usłyszałem za sobą głos mężczyzny, więc się odwróciłem — Jeśli chcesz wybierasz się zza mury i chcesz pomocy to musisz coś dla mnie zrobić.
Opowiedział mi, co chciał, bym zrobił. W jaskini nieopodal Santarii zalęgła się Stonoga, a on zostawił tam ważną paczkę. Mężczyzna poprosił, mnie bym mu tą paczkę przyniósł. Przystałem na to, gdyż była to chyba jedyna osoba, która za takie coś zgodzi się nam pomóc. W sumie potrafiłem bezszelestnie się poruszać, więc powinno się udać. Jednakże wiedziałem, że może być i tak trudno. Spokojnym krokiem ruszyliśmy na północny-wschód od Santarii, a po dwóch godzinach solidnego marszu byliśmy na miejscu. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na mego towarzysza. Julian wydawał się spokojny, poprosiłem by został na zewnątrz, a sam wszedłem do środka leża Stonogi. Starałem się jak najciszej się poruszać, ale po chwili zirytowało mnie wolne tempo, chociaż wiedziałem, że nie było innego wyjścia. Miałem cichą nadzieję, że uda mi się to bez walki wykonać, gdyż wyglądało na to, że stonoga spała. Wyciągnąłem za pasa nóż i delikatnie, to może złe określenia... Powiedzmy, ostrożnie zacząłem ucinać kawałek nogi Stonogi. Kiedy zwierzę się poruszyło, zamarłem, ale na szczęście się nie obudziła. Zdobyłem nogę, teraz wystarczy postarać się obejść Stonogę i zabrać paczkę. Szukałem jak najdogodniejszej drogi, która umożliwiłaby mi obejście jej, ale nic. W sumie mogłem nad nią przejść i tak też zrobiłem.... Musiałem odgarnąć kilka rzeczy, jakie leżały na paczce, co wywołało hałas i Stonoga się poruszyła. Spojrzałem na nią, która nadal była bezruchu— no miałem taką nadzieję. Słyszałem, że pewna Stonoga, która odpoczywała jak ta "nasza" udawała! Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem jeden krok nad ciałem śpiącej wywerny. Po cichym odetchnięciu zrobiłem drugi krok i byłem już po drugiej stronie ciała zwierzęcia. Bardzo powoli wziąłem paczkę, a po podniesieniu jej byłem zaskoczony. Była lekka jak piórko...  Ciekawe, co było w środku. Jak wszedłem, tak samo wyszedłem. Muszę powiedzieć, że miałem ogromne szczęście. Szybko oddaliłem się od leża Stonogi. Odnalazłem tajemniczego mężczyznę i wręczyłem mu paczkę. Najbardziej się ucieszył na na jej zawartość, a była to fotografia. Na moje pytanie, kto na na niej jest, mruknął tylko, unikając odpowiedzi. Jego usługi były zaskakujące dziwne...Lepszy rydz niż nic, prawda? On i jego dwaj kompani powitała nas okrzykiem "arr!", przez co chciało mi się śmiać, gdyż miny, jakie przy tym robili, były komiczne jak to udawanie ich piratów. "Kapitan"rozkazał swym "majtkom" rozłożyć żagle i obrać kurs na wiatr, w sensie szliśmy na północ. Po godzinie zarządził przerwy, usiadł przy mnie i zaproponował mi rumu. Przyjąłem jego propozycję..
- Przypominasz mi kogoś — rzekł, po piątej butelce rumu. Był kompletnie pijany.
Jego słowa mnie zaskoczyły. Ktoś był do mnie podobny? Nie znałem swej przeszłości... Może miałem rodzeństwo, które żyło... Spytałem, jednego z towarzyszy naszego przewodnika jak wygląda ich życie tutaj. Jego odpowiedź brzmiała tak: "Piekielna to pustynia, gdzie burze przemykają po jej krajobrazie, biczując wszystkich, którzy odważą się stąpać! Nawet tutaj, za murem, słychać jego grzmiący ryk, nazywają ją Pustynią burz, ale ona bardziej przypomina mi Pustynię strachu, jeśli chodzi o mnie. To miejsce, w którym człowiek nie jest mile widziany, jeśli tam pójdziesz, niech bogowie zmiłują się, bo ta pustynia z pewnością nie zrobi tego". Jego słowa mnie zaskoczyły, ale po chwili dołączył się inny towarzysz : "Mimo burz jakie tę pustynię otaczają, to za nią  porasta bujny zielony las, który jest czymś w rodzaju labiryntu. Wielu badaczy uznało, że czuję się w tym lesie niekomfortowo. To dowód na to, że natura żyje, a wszystko chroni ją. Wed... " Nie dokończył, gdyż pierwszy marynarz — bosman — go uderzył za wtrącenie się do rozmowy. Podszedłem bliżej wyjścia namiatu i spoglądałem na nocne niebo. Jeśli wierzyć słowom kapitana przy dobrych wiatrach za dwa dni powinniśmy być przekroczyć pustynię.
~dwa dni później~
O dziwo przejście pustyni obyło się bez burz. No, przynajmniej na nasze szczęście. Pożegnałem naszych przewodników, którzy obiecali na nas  poczekać i wyruszyłem w stronę lasu  by porozmawiać z kimś, kto może coś widział o ile ktoś tutaj może być. Las nie zdawał mi się jakoś straszny, może dlatego, iż przewodnik, który był znajomym tamtego, który na nas czekał, prowadził nas. W czasie podróży mijaliśmy wiele dziwnych roślin , które po raz pierwszy widziałem na oczy. Po około godzinie spaceru dotarliśmy na miejsce. Przewodnik od razu zaprowadził mnie do ruin, gdzie mieszkał przywódca tych ludzi, którzy mieszkali za murami Santari. Siedziałem na ziemi i czekałem. Po chwili zjawił się on, który mi podziękował za odwiedziny sanatariańczyków. Zaskoczyła mnie jego uprzejmość. Przywódca  wydawał się dosyć skrytą osobą, która coś ukrywała przed nami, a to mogłoby nam pomóc w misji, ale nie będę naciskał. Pożegnaliśmy go i ruszyliśmy dalej do małej, improwizowanej osady, gdyż może osadnicy coś więcej wiedzą na temat poszukiwanego żołnierza. Żaden mieszkaniec nie chciał ze mną rozmawiać na ten temat, mógłbym stwierdzić, że mnie unikają! Ja chciałem tylko odnaleźć kogoś... Jak ich przekonać, że nie mam złych zamiarów? Jednak po chwili zrozumiałem, o co chodzi, a to za sprawą dziecka! Oni nie ufali nam.. Zaśmiałem się cicho, po czym poprosiłem towarzyszy by się lekko wyluzowali. Po kilku krępujących rozmowach, lekko nam zaufali. Ze strachem opowiadali mi o tych wydarzeniach jakie przytrafiły się poprzedniej grupie, którą poszukiwaliśmy. Jeden z nich wskazał nam miejsce na północ od ruin zamku. Musieliśmy od wioski iść cały czas prosto i skręcić na lewo, i trafimy na ruiny. Podziękowałem za pomoc i od razu ruszyliśmy w tamtym kierunku. Po opuszczeniu wioski u mego boku zjawił się Julek, z którym zacząłem rozmowę. Po pół godzinnym spacerze znalazłem się przy ruinach. Obszedłem je w celu zbadania ich, gdyż mogły nas na coś naprowadzić. No cóż, nic nie znalazłem, ale nie miałem zamiaru odpuszczać tak łatwo. Niby tutaj było niedawne miejsce obozowania naszych towarzyszy, więc jeśli zostali zaatakowani to coś musiało zostawić jakikolwiek ślad po sobie!
Szukając jakichkolwiek śladów, jeden z naszych towarzyszy natrafił na coś. Ktoś czaił się zza krzakami i nas obserwował. Oliver chciał go już zajść od tyłu i nawet przedstawił po cichu plan, lecz ja go powstrzymałem,tłumacząc towarzyszom, że on może coś wiedzieć albo nas zaprowadzić. Musieliśmy tylko odpowiednio go przechytrzyć, by myślał, że nie zorientowaliśmy się o jego nieobecność, ale jednocześnie dostać to, czego chcemy. Na początku musieliśmy udawać, że nie wiemy, iż nas śledzi, a następnym krokiem było zrobienie tak by nie zorientował się, że brakuje Oliviera, który miał go śledzić. Śmiesznie to brzmi: Szpieg zostaje śledzony, mimo iż sam śledzi. Ironia, prawda? Wróciliśmy do swych obowiązków poszukiwawczych, ale bałem się, że Oliver wszystko zdradzi. Był to chłopak w gorącej wodzie kąpany. Najpierw robił, potem dopiero myślał nad konsekwencjami swych decyzji. W myślach jednak doceniałem jego determinację i wolę. Po złapaniu kontaktu wzrokowego z Oliverem, dałem mu znam by się odłączył od nas. Chłopak niby rzucił, że musi się załatwić i znikł za drzewem. Nie minęło nawet półgodziny, kiedy usłyszeliśmy hałas i wypadającego z koron drzew Oliviera oraz uciekającego szpiega. Ruszyliśmy za nim biegiem, ale był szybszy od nas, więc go zgubiliśmy. Jednak przez to znaleźliśmy się w innym miejscu niż mieliśmy zamiar. Julek zgodził się ze mną, że wypadałoby się tu rozejrzeć. Każdy z nas miał przydzielony obszar. Po godzinie Olivier przybiegł do nas podekscytowany, że znalazł jezioro. Nie chciał nam nic więcej powiedzieć, ale nalegał byśmy poszli za nim. Na początku pomyślałem, że to nic wielkiego, ale kiedy nalegał byśmy poszli z nim, byłem wielce zaskoczony jego widokiem. Zresztą nie tylko ja.. Spojrzałem na Julka. Nie miał lepszej miny od mojej.  Wokół jeziora nie widzieliśmy żadnych ciał czy możliwość by były zakopane, ponieważ teren jasno mówił za siebie.  Jednakże Julek poprosił nas byśmy zachowali ostrożność. Obeszliśmy jezioro z każdej możliwej strony i żadnych trupów nie spotkaliśmy. W wodzie też ich nie było, a po stwierdzeniu Julka, że była w 100% czysta zaskoczyła mnie. Jak to możliwe?! Trudno mi było uwierzyć w zapewnienia Julka, który po raz trzeci robił badania nad jeziorem i wychodziło mu zawsze to samo, że jezioro jest czyste i zdatne do użytku.  Olivier poprosił mnie i Julka byśmy zrobili sobie tu małą przerwę. Spojrzałem się na Juliana, który nie miał nic przeciwko. Było dwa do jednego, więc zostałem przegłosowany. Rozsiedliśmy się wygodnie na ziemi i obserwowaliśmy oraz cieszyliśmy się ciszą i spokojem. Zabrało mi się na rozmyślenia.
~Czy dobrze zrobiłem dołączając do Santarii? Czy ogólnie dobrze zrobiłem? Czy uda mi się utożsamić się z tą nową społecznością i jej członkami, czy pozostanę odludkiem do końca życia?Może powinienem uznać iż w pełni dobrze rozwinięta tożsamość społecznie nie potrafi rozwiązać problemów dla jednostki.  Może, gdzieś w głębi serca miałem nadzieję, że mogę przysłużyć się miastu czy nawet postarać się i ułatwić oraz zrobić tak by moje relacje z nim czy z otoczeniem było o wiele bardziej satysfakcjonujące, albo podnieść własną samoocenę bądź postarać się z łatwością poruszać i mieć orientację w życiu społecznym. Moje pytanie, które brzmi: " Jednostka, która nie jest przystosowana jak ja to na jaką grupę powinna liczyć?"  Zazwyczaj na pierwszym kroku mogą liczyć na pozytywną identyfikację z grupą innych jednostek takich jak oni. Ale jeśli jednostka natrafi na negatywną identyfikację to może to przyśpieszyć jej -jednostce- marginalizację. Każdy z nas powinien zwrócić uwagę, że identyfikacja z grupą to ważny aspekt w rozwoju naszej osobistej tożsamości. Jednakowoż czy ja potrafiłbym nawiązać taki stosunek ze społeczeństwem, a zwłaszcza z całą gildią?  W obecnych świecie istnieją modele, które wpływają na procesy wychowawcze, a są to same ambicje jednostki, która posiada w swej świadomości silne JA, które składa się z osobistej tożsamości. Czasem uważam, że należę właśnie do takich jednostek. Według mnie ukształtowanie, już takiej dojrzałem tożsamości prywatnej, w sensie osobistej następuje pod koniec młodości. Zawsze uważałem, że silne Ja to osoba, która jest świadoma własnych osądów przez siebie wydanych przez nią samą...  Na co nakładać musi się świadomość swego potencjału rozwojowego, swych talentów - umiejętności,  dość wysokie i stabilne poczucie swej wartości, pozytywna samoocena, poczucie wsparcia ze strony osób, z którymi dana osoba się identyfikuje, i które postrzega jako swoich bliskich. Chociaż uważam, że warunkiem skutecznego rozwoju własnej tożsamości jest wyodrębnienie się z otoczenia, które potrafi trwale potrafi przekonać, że jest się osobą niepowtarzalną, niezależnie od odgrywanych ról i relacji z otoczeniem, chciałem taką osobą być. Może byłem,ale nie zdawałem sobie z tego sprawy lub nie przywiązywałem wagi.O ile dana jednostka posiada własne talenty, a otoczenie ją doceni za to, to  kształtowanie własnej tożsamości nastąpi prawie automatycznie. Chyba, że nie posiada jakiś własnych talentów, a jej wychowanie odbywało się bez wrogości, ale z przyjaźnie to taka jednostka umie otrzymać informacje na własny temat, a te pokazują iż jest wartościową osobą, która nie jest taka sama jak inny.  Jeśli w swym kształtowaniu tożsamości jednostka miała mniej problemów to nie potrzebuje szukać informacji na temat kim jest i co jest warta taka jednostka. Jednostki, u których zostały dostrzeżone talenty są skupione na osobistej tożsamości i lubią podkreślać różnice między sobą, a innymi, aniżeli afiszują się przynależnością do jakiejkolwiek grupy... Ja natomiast starałem się silne Ja ukształtować, co mi się udało, ale nie uzyskałem odpowiedzi na pytania: kim jestem i ile warty jestem. Pozostawało pytanie: Co ja wniosę do tego miasta,by mogło  się rozwijać nawet jeśli nie znam siebie? ~
Nawet nie wiem ile czasu rozmyślałem, ale to Julek wyrwał mnie z tego stanu. Spojrzałem się na niego zaskoczony i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że się ściemnia. Nie mogłem dać wiary, że aż kilka godzin tu siedzieliśmy! Julian spojrzał się na mnie i usiadł w milczeniu.. Pewnie nie rozpocznie rozmowy, co nie? Nie myliłem się. Czekał, więc ja zacząłem.
~Następnego dnia, z samego rana~
 W lesie panował całkowity półmrok, gdy szukaliśmy śladów, co utrudniało nasz cel. Chwila! Światło! Poprosiłem Oliviera, by zniszczył kilka gałęzi, dzięki czemu umożliwił, dostanie się światła na dno lasu. Nagle powietrze wokół mnie świsnął sztylet. Szybko zrozumiałem, że to pułapka! Ruszyłem za tym kimś, który uciekał w stronę ruin. Następnie wszedłem do środka ruin, które dokładnie przebadałem. Pod zrujnowaną ławką znalazłem kawałek krwi i sierści. Na pewno to nie należało do żadnego zwierzęcia, a więc jedyna opcja to człowiek albo zombie. Postanowiłem to zbadać w wiosce. Udałem się do biblioteki, gdzie od razu szukałem w różnych księgach o możliwych zombie występujących tutaj, który by umiał coś takiego rzucać kolcami i kawałek tej sierści pasowałby. Po 20 książce znalazłem idealnego zombie, który pasował do opisu! Nosił nazwę Szczurowilka... Pokazany wygląd nie zachęcał do szukania go z własnej woli. Opis tego zmutowanego potwora wyglądał tak: " Szczurowilk powstał z mutacji genów wilka i szczura, którzy po katastrofie mieli zmutowane geny. Szczurowilki nie są naturalnym tworem, ale stworzył je szalony naukowiec, który zwiał z psychiatryka ponad 3 lata temu" No nieźle... Czegoś takiego się nie spodziewałem, a zwłaszcza spotkania takiego zombie w tych okolicach. Szczerze to obawiałem się tej walki...W sumie nie musiałbym z nim walczyć, gdyby zastawić dość dobrą pułapkę, która odebrałaby mu siły, a ja byśmy potem wbili mu w serce kilka mieczy lub truciznę. Tylko jak tego dokonać? Sam nie wiedziałem... Jeszcze raz zajrzałem do książki, ale ona nic nie mówiła, o tym jak można go pokonać oprócz tego, że najlepiej go oślepić i unikać ataków. Chyba że to była odpowiedź na zostawienie na jego pułapkę. Nie tylko słońcem można kogoś oślepić. Na niego powinno również zadziałać sztuczne światło! Tylko kwestia jak go unieruchomić... Spojrzałem na Juliana, który w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się obok mnie.. Nie, on nie da rady. Mieszkańcy dzikich terenów, jak ja na nich mówię trudnią się w polowaniach, ale nie pomogą nam.... Jakby wykorzystać ich sieć, oczywiście odpowiednio ją zmodyfikować. Może się udać.. Podszedłem do jakiegoś z nich i poprosiłem go użyczenie sieci.. Niechętnie, ale się zgodził. Usiadłem na ziemi i zacząłem odpowiednio ją modyfikować. Do sieci przypiąłem przewód elektryczny. Miałem niebywałego farta, że przed otrzymaniem tej misji kupiłem odpowiedni sprzęt, który potrafił długo przewodzić prąd na inne przedmioty, ale nie wiedziałem, jak go przymocować, ale w tym już pomógł mi Julek. Miałem okazję to sprawdzić. Olivier przynosił nam odpowiednie narzędzia. Po skończonej robocie musieliśmy tylko znaleźć przynętę i miejsce. Wróciłem do wioski i wszedłem do baru, który leżał w ruinach jakiegoś domu. Nie zdradzając, nic a nic wzrokiem szukałem szaleńca, który nam pomoże. Jeden mężczyzna zwrócił moją uwagę. Był to rosły mąż, który przewyższał innych o dwa metry jak nie więcej. Posiadał średniej długości, czarne włosy. Jego ubiór był obdarty i poniszczony. Twarz znaczyły liczne blizny, jak i zmarszczki, musiał być w podeszłym wieku. Musiał chyba wyczuć, że mu się przyglądam i podszedł do mnie. Bez owijania w bawełnę, powiedziałem, mu czego chcę od niego, a on się zgodził. Zamurowało mnie. Bez jakiegokolwiek sprzeciwu zgodził nam się pomóc. Wyjaśnił mi, że nie ma nic do stracenia, a życie już go nuży i jeśli jest, okazja to woli umrzeć w walce niż uciekać z podkulonym ogonem od problemu. Przekazałem mu, gdzie się spotkamy. Sam musiałem się ogarnąć, gdyż wszystko może szlag trafić albo gorzej. Julian zawsze był gotowy, czym mnie zaskakiwał. Po około godzinie byłem na miejscu, ale naszego "pomocnika" nie było jeszcze. Zacząłem się martwić, iż zrezygnował, ale się pojawił. Z uśmiechem spytał, gdzie ma stać. Pokazałem mu miejsce, ale dodałem, iż mamy jeszcze sporo czasu do zmierzchu. Około północy Hurde — tak miał, na imię mój towarzyszył — ustawił się w wyznaczonym miejscu i czekał. Minuty nie miłosiernie nam się dłużyły. Jednak po godzinie pojawił się Szczurowilk i ruszył w stronę Hurde, ale ten, zamiast wykonać unik, zaczął, uciekać i sam wpadł w pułapkę i został porażony prądem. Szczurowilk, widząc, to szybko poderwał się, by złapać Hurde. Stanąłem naprzeciwko jego, jednocześnie zasłaniając Hurde i każąc mu uciec, ale ten uparł się, iż się schowa. Ruszyłem pierwszy do ataku, co chyba było moim najgłupszym pomysłem, iż dałem się tak łatwo podnieść emocjom. Szczurowilkowi udało się mnie ugryźć aż do kości, przez co poczułem piekący ból, ale Julek nadszedł z odsieczą. Swoim kijem zdzieliłem go po łbie, a ja spowodowany bólem szybko przeszedłem do defensywy. Po pewnym czasie zranił mnie po raz drugi, gdyż udało mu się złamać moją obronę. Usłyszałem jego piskliwy jak na szczura odgłos. Wystarczyło go pokonać i go potem zabić. A jeśli się nie uda? Nie wiem. Spoglądałem na przeciwnika i myślałem, czy nie zaryzykować własnych życiem, by go powstrzymać... Przypomniały mi się słowa Taigi, która prosiła nas byśmy uważali na siebie, ponieważ nieujarzmiony mój gniew brał górę nad rozsądkiem niebezpieczna. Druga opcja jest słabsza od tej pierwszej, ale bezpieczna, gdyż polegała na ucieczce. Zamknąłem oczy, ale moją chwilę nieuwagi wykorzystał mój przeciwnik, by zadać śmiertelną ranę, przez co stękną i syknąłem z bólu... Czy w ogóle może jednocześnie syknąć i stęknąć? Psiakrew! Muszę się skupić, bo będzie kiepsko ze mną jak i z moimi towarzyszami! Zganiłem, się w myślach ciężko wstając. Tym razem użyłem sztyletów, a nie ciężkiego miecza. Miałem nadzieję, że da mi to przewagę, chociaż również mogłem się mylić, ale wolałem się upewnić przed użyciem granatu z trucizną. Nie myliłem się, no przynajmniej podejrzewałem to. Miałem rację, atak sztyletami nic nie wskórał, ponieważ sam potrafił się szybciej ode mnie poruszać i dzięki temu uniknął ciosu. Prychnąłem cicho i zastanawiałem się, co zrobić. Jak odkryć, wykorzystać podczas walki jego słabość. Chciałem zaatakować, ale upadłem przez ranę, która mocno krwawiła. No cóż ... Jednak nie miałem wyboru i postanowiłem lekkomyślnie się narazić, by móc zadać śmiertelną ranę. Zamknąłem oczy i czekałem za długo. Gdy otworzyłem oczy zobaczyłem jak Julian walczy z całych sił wraz z Olivierem ze Szczurowilkiem. Domyślili się, co chciałem zrobić i nie dali mi tej głupiej szansy. Ryknąłem głośno i przeraźliwe. Zaraz po tym ruszyłem do ataku na mego wroga. Nie kontrolowałem swego gniewu i nienawiści, po prostu dałem się ponieść emocjom, a to nie był nigdy dobry doradca. Zamknąłem go w prowizorycznej klatce jaką przygotował na szybkiego Olivier, a nasz wróg ustawił się pod nią, a potem każdy z nas rzucał w niego sztyletami czy strzelał. Nasza walka wbrew pozorom była prawie wyrównana, gdyż trójka przeciwko jednemu, silnemu przeciwnikowi. Prawie, ponieważ ja byłem ranny wśród moich towarzyszy, a on nie zatem miał on przewagę nade nami. Rzucił, mną aż na chwilę straciłem przytomność... Kiedy się ocknąłem, przede mną stał Julek z kijem besbolowym w ręku. Ja natomiast nadal leżałem i chciało mi się trochę śmiać, gdyż to komicznie wyglądało. Mój towarzysz spojrzał na mnie, ale jego wzrok wyrażał lekkie zaskoczenie moją reakcją... Chyba dobrze odczytałem jego wyraz twarzy, jeśli nie to przepraszam. Podniosłem się z trudem, ale byłem gotowy na dalszą część walki. Chciałem mu coś powiedzieć, ale po chwili znów nas zaatakował, więc musieliśmy wykonać szybki unik. Mimo iż mój przeciwnik był silniejszy ode mnie. Przerzucił mnie za siebie, aż wpadłem z impetem na drzewo przez co wyplułem krew z ust, a sam rzucił się, by przegryźć szyję Julianowi.
Chłopak był w pułapce, gdyż po moim upadku na tamto drzewo, ono się zawaliło i zagrodziło drogę ucieczki. Część mojej świadomości kazała mi wstać i walczyć, lecz ja, byłem lekko oszołomiony, ale chciałem pomóc Julianowi. Udało mi się, chociaż na chwilę uzyskać kontrolę nad ciałem i osłoniłem mężczyznę, przyjmując na siebie siłę ataku i obrażenia. Spojrzałem na chłopaka, który również na mnie patrzył, Julian był zaskoczony, że go osłoniłem swym ciałem, a ja mu kazałem się skupić. Coś tam rzekł o współpracy i miał rację, ale muszę, wrócić do rzeczywistości i ujarzmić ból, by to się udało. Jednak nasz wróg mnie zaatakował swymi pazurami, ale natrafiły na kij Juliana i tylko nieliczne nas zraniły. Moje oczy lekko krwawiły— co zauważył Julek i się zaniepokoił — zaatakowałem go szybkim  ciosem, ale jednocześnie odpychając Julka do tyłu. Możliwe, iż bym szalał jeszcze, ale byłem wycieńczony i osłabiony po walce. Jednak wiedziałem, że musimy złapać tego zmutowanego szczura .Szczurowilk przypatrywał nam się, po czym zniknąłby z ukrycia nas zaatakować. Zmysł wzroku na nic się tu nie przyda, ale zmysł słuchu jak najbardziej. Cisza. Słyszałem ciszę, czyżby uciekł? Nie... Szczurowilk nigdy nie uciekają bez ofiar... On się z nami bawi, chce byśmy czuli strach. Czyli ma skłonności do torturowania psychicznego swej ofiary? Interesujące. Jednak nie teraz mi się nad tym zastanawiać, ale skupić się na walce. Julian  wykorzystał ten czas na obandażowanie mych ran. Potwór nie kazał długo na siebie czekać, zaatakował nas od tyłu. Jednakże dzięki szybkiemu refleksowi oślepiłem go i wyprowadziliśmy  kilka dość silnych  ciosów, a gdy uznałem, iż szurowilk jest, wystarczająco słaby to podszedłem do niego z zamiarem przebicia mu serca. Ze zwykłej ciekawości chciałem sprawdzić czy on żyje, gdyż może udało nam się go zabić, ale musiałem być skończonym kretynem tak sądząc, gdyż wbił mi pazury w ciało. Byłem skończonym idiotom. Julek wziął mój miecz i odciął łapę stworowi oraz przebił go na wylot.Julek podbiegł do mnie i pomógł mi zdjąć tą łapę ze mnie. Szybko też wykonał znowu prowizoryczny opatrunek. Każdy z nas domyślał się, co się stało z poprzednią grupą badawczą. Zginęła przez tego Szczurowilka.
Teraz znaleźć tego naukowca, który stoi za tym incydentem. Po pokonaniu potwora ruszyliśmy dalej, chociaż Julek nakłaniał byśmy wracali. Tylko, gdzie on mógł się ukryć? Może w pobliżu jest jakaś jaskinia lub opuszczony zamek. Moim kompanom trudno było odpowiedzieć na moje pytanie, ale gratulowaliśmy sobie  pokonania potwora i radziłem, mu bym powiadomił przywódcę, że w tym lesie czają się potwory, ale to nie była do końca prawda. Musieliśmy jeszcze znaleźć tego naukowca. Jednak teraz jak mieliśmy chwilę spokoju to postanowiłem się nacieszyć cudną naturą otoczenia w sensie pospacerowania sobie. Było już ciemno, kiedy udałem się na klif. Moją uwagę przykuło pewne zjawisko, które jak słyszałem, można spotkać raz na 1000 lat. Wzięło mnie na filozofowanie i prozę. Bardzo powoli i na krótką chwilę biorą się skądeś noce. Przejrzyste, lekkie, mało do nocy podobne, ale bezsprzecznie – one. Świat umie znowu zbłękitnieć wieczorem, zatoczyć się w mrok i parę godzin poleżeć w tej ciemności. Gwiazdom znów warto wysypać się na niebo. Mokną rozmrugane w bezdnie stropu nad tundrą, w błękicie dalekim jeszcze od szafiru, dość mrocznym jednak, aby im stworzyć twarzowe tło. Ural jest w nocy biało lodowaty, zamglony i jeszcze martwy niż we dnie. Znalazłem wreszcie kompana moich chorobliwych nad nim zachwytów. Moja siostra kochała się w nim tak samo beznadziejnie, jak ja i jeden drugiego wyciągał czasem z kretowiny, aby się wspólnie cieszyć zmienną, nieporównaną pięknością nieznajomego, dzisiaj jednakże było inaczej — mym zachwytom przysłuchiwał się Julek, chociaż z jego obecności nie miałem pojęcia. Swoją samotność i wspomnienia zabrałem tej niezapomnianej nocy, kiedy zobaczyłem pierwszy raz polarną zorzę. Jeśli na opowiedzenie Uralu – czegoś o tyle bardziej konkretnego – nie mogłem nigdy znaleźć słów, jakże mi ich szukać teraz dla tego zwiewnego, nierealnego cudu, jakim jest tamto?Zaczęło się od morelowego leja idącego skosem od horyzontu przez całe niebo. Wąskim końcem oparty o jeden kraniec świata, szerokim wspierał się o drugi. Lej ten, choć trwał w miejscu – płynął, falował, karbował się jakoś od środka, tak właśnie, jak się umie karbować dym nieruchomo w ręce trzymanego papierosa. Leżało to chwilę na niebie jak puszyste, rozwiewne strusie pióro. I znikło. Po prostu przestało być. Zostało tylko puste niebo skropione zielonymi gwiazdami. Może to po nagłym zniknięciu tamtej świetlistej różowości wydały mi się takie? Przysięgam jednak, że były zielone! Stałam przed kretowiną, z zadartą głową, na rozmiękłych z wrażenia kolanach, nie mając jeszcze pojęcia, co to było, wiedząc tylko, że było cudowne! Kiedy miałem już dawać nurka w "naszą" jamę – coś niebu stało się znowu.
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwuzR5FxSyTrHUzEC2Asm1JxU-eBFCPYg5wV5z_ssFqgutqCGwEOgF_fQWGZAcukj2QCVrtjHQi_NzWO8IhvZHb0Hps3zbBQSXZFzbZulrw72-1P9xNl-b1EvFaVkuJwtZJXv00tp6rbk/s320/zorza3.jpgZaczęło oddychać. Tylko tak mogę to określić. Oddychać kolorami. Po pustym bezmiarze przyszedł oddech mający kształt sfałdowanej, jedwabnej zasłony, a raczej dolnego jej brzegu tylko. Miękkie, bezszelestne, różowo-złociste fale przeszły po powietrzu i znikły. Ale trąciły widać inne… Tym razem oddech pustki był długi i zielonkawy. Szedł przez całe niebo powolnym, giętkim dreszczem, a za nim, po tych samych fałdach, drugi, trzeci, czwarty. I wtedy zrozumiałam, że to zorza! Młoda, jesienna, nie tak kolorowa, jak te, którymi faluje pono niebo w nieruchomy, polarny mróz, ale niemniej ona – znana mi tylko z opisów, a której sobie nigdy nie mogłem wyobrazić. Ale bo też jest to coś, czego sobie naprawdę wyobrazić niepodobna! To trzeba zobaczyć. I uwierzyć, że się widzi. I nie stracić głowy. I nie zacząć krzyczeć czy płakać, czy śmiać się – czy sam już nie wiem co! Cofnąłem się, by móc lepiej widzieć to cudne zjawisko! Niebo tymczasem rozkołysało się całe, od jednego brzegu po drugi. Szły po nim oddechy faliste, niknące, rzekłbyś, od dotyku spojrzenia. Jakieś zjawy, jakieś błony, biorące się nagle i nie wiadomo skąd, a wlokące na sobie zwiewne, przyśnione kolory: biały jak lód, bananowy, cytrynowy, błękitnawy. Barwy te są równie nieuchwytne, jak to, na czym się zjawiają. Niepodobna bowiem opisać konsystencji polarnej zorzy. To nie jest ani mgła, ani obłok, ani para. Wydaje się, że sam ruch jest jej istotą. Tak. Płynny dreszcz kolorowego ruchu, dyszący faliście w pustce między ziemią a gwiazdami – oto przepiękna zorza polarna! Stałem tak aż do zniknięcia tego cudnego zjawiska. Czegoś takiego nigdy nie przeżyje się drugi raz. Na twarzy miałem uśmiech, a na moich nogach leżała książka. Jutro zajmiemy się tym naukowcem.... pomyślałem i usnąłem. Wstałem... znaczy, się obudziłem się z pierwszym promieniem słońca. Włożyłem książkę do torby, a następnie udaliśmy się do wioski, by kupić sobie coś do jedzenia. Ludzie nam gratulowali, domyśliłem się, iż Hurde wszystko już opowiedział innym. Niestety na niebie pojawiły się czarne chmury, które nieuchronnie zwiastowały nadchodzącą burzę. Uznałem, że lepiej teraz wyruszyć niż cały dzień przesiedzieć w barze, czekając jak minie burza. Zaczęliśmy poszukiwania od ruin zamku, ale od tych ruin ruszyliśmy  w kierunku północnym. Miałem nadzieję, że coś tam odnajdziemy. Podczas wędrówki miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko. Jednakże znalazłem jakąś ścieżkę, która zaprowadziła nas do jakieś świątyni. Bez zastanowienia weszliśmy do środka i odkryliśmy, że ktoś tu musi być, gdyż świecę same się nie zapalają, a one paliły się kilka minut. Poruszaliśmy się ostrożnie i mieliśmy baczenie na każdy stawiany krok. Na razie nie natrafiliśmy na żadną pułapkę ani nic w tym stylu. Przy ołtarzu znaleźliśmy tego naukowca. Odwrócił się w naszą stronę i wpatrywał się we mnie. Staliśmy, tak naprzeciwko siebie z kilka minut za nim się on odezwał. Nazywał się Lurean i był głównym naukowcem tamtej grupki, który leczył i wspomagał mieszkańców zza murów przed burzami i głodem. Jednakże zjawił się obecny przywódca  i mieszkańcy zaczęli z niego drwić. Jednak to nie było najgorsze. Jego córkę zabił osobiście on . Zszokowała nas ta informacje, więc to przede nami ukrywał? Postanowił porywać ludzi za pomocą Szczurowilka, którego stworzył po raz setny, by ich potem zmieniać w zombie, które wypuszczał. To było okrutne! Spytał się mnie, co zamierzam zrobić z tą prawdą. Przez żal i gniew postąpił tak, ale czy to go usprawiedliwia? Nie, nic nie usprawiedliwia zabijania niewinnych ludzi. Rozumiem, gdyby próbował się tylko zemścić na przywódcy, ale inni nic złego prócz szydzenia mu nie zrobili. Byłem gotowy do walki, lecz ten rzucił czymś w nas. Trudno było nam przez to walczyć, gdyż ten dym dusił i drażnił. Następnie poczułem jak coś mnie rani. Był to pies! Jednak obecnie i nie tylko obecnie był naszym wrogiem, ale stał nam na drodze, więc zaczęliśmy z nim walczyć. Muszę przyznać, że było ich za wiele, ale to była część naszej misji, więc nie miałem zamiaru tak łatwo odpuszczać. Kilkakrotnie używałem na przemian miecza i sztyletów, a Julian wyśmienicie sobie radził. Stanęliśmy tyłem do siebie i walczyliśmy mimo ran. Nasz wróg uśmiechał się spokojnie jakby, był pewien wygranej. Byłem dość zmęczony rany dawały o sobie znać, ale nie na tyle, by nie mieć siły, aby dać mu w kość. Zaatakowałem go, szybkim i precyzyjnym atakiem. Uniknął go i wyprowadził atak w mym kierunku. Zablokowałem go. Siłowaliśmy tak się z kilka minut, lecz ten mnie zaatakował z półobrotu, czym mnie zranił. Prychnąłem i nie przejąłem się raną, ale ruszyłem, na niego przyjmując nową taktykę. Mój wróg był zaskoczony tym widokiem. Jednak ja nie odpuściłem mu mimo zaskoczenia, wręcz z większą zajadłością go atakowałem by zabić. Naukowiec musiał się wycofać i kolejną pułapką zwalił sufit na mnie, ale uniknąłem ataku. Aczkolwiek on postanowił ten moment wykorzystać na ucieczkę. Co za tchórz z niego. Nie przypadła, mi jego postawa do gustu aż mnie zniesmaczyła. Po chwili ruszyłem w pogoń za nim. Muszę, mu przyznać drań był szybki i bardzo przebiegły. Wykorzystywał wszystko, by mnie spowolnić, co mu wychodziło całkiem dobrze. Jednakże mnie tak łatwo nie da się zniechęcić. Po kilku minutach bieganiny wybiegliśmy na zewnątrz. Zatrzymaliśmy się i ciężko dyszeliśmy. Patrzyliśmy sobie w oczy, po czym ruszyłem do ataku. Lurean ledwo uniknął mego ciosu, a sam mnie zaatakował w plecy. Widać było, że nie miał zamiaru walczyć uczciwie. Po chwili u mego boku zjawił się Julian! Wbrew pozorom stanowiliśmy dobry duet. Za moje przecenienie sił, mogłem przypłacić życiem, gdyby nie to, że Julek się zjawił. Po pokonaniu go, ale drań miał chyba plan ja każdą sytuację, bo użył bomby dymnej! No dobra, skupmy się na odnalezieniu go, bo zniknął gdzieś. Wątpię, by wrócił do świątyni. Musi być gdzieś tutaj ukryty. Szukając, go zachowałem odpowiednie środki ostrożności, no miałem nadzieję, że nie wpadnę w żadną pułapkę. W pewnym momencie usłyszałem coś i dobrze, że postanowiłem się odwrócić . Dzięki temu miałem możliwość uniknięcia ataku, który mógłby mnie dość poważnie zranić. Byliśmy już dość zirytowani tą walką, ponieważ była to zabawa w kotka i myszkę. Po odnalezieniu go po raz enty nie daliśmy mu możliwości ucieczki. Podczas naszej walki usłyszeliśmy grzmot. Burza nadeszła. Nam  to nie przeszkadzało, ale jemu chyba tak... Użyłem tym razem dwóch sztyletów do walki, a Julek kija. Jednakże Lurean znowu się użył gazu łzawiącego i mógł nas atakować ze wszystkich stron. Jeden z jego ataków powalił mnie na ziemię, co spowodowało otwarcie rany. Julek pomógł mi wstać, ale ciężko dyszałem ze zmęczenia. Muszę, mu to przyznać jest silny i cholernie przebiegły. Potrafi wykorzystać każdą nieuwagę, jak i otoczenie na swoją korzyść. Jednak my też potrafiliśmy myśleć strategicznie i tak łatwo nie dawaliśmy mu się sprowokować. Użyłem sztyletów, które w niego rzuciłem dla odwrócenia uwagi, by Julek odlewej strony wyprowadził atak, który go zranił. Następnien wróciłem do miecza i wyprowadziłem kilka dobrych kombinacji, które prawie przeważyły szalę zwycięstwa na naszą korzyść, ale ten postanowił wykorzystać jeszcze parę sztuczek. Musieliśmy przejść do obrony, lecz kiedy mieliśmy , okazję to atakowaliśmy. Po krótkiej walce z jakiego pułapkami,  zaatakowaliśmy Lureana, który dość poważnie oberwał od nas. Zaczął, czołgać się myśląc, że uda mu się tak uciec.
- Napawaj się tym widokiem... W końcu jesteś panem śmierci i życie w tym momencie — zadrwił, kiedy przy nim staneliśmy.
Miał rację. W obecnej chwili, a zwłaszcza dla niego to ja lub Julek moglibyśmy być katem, jak i wybawicielem. Czy zasłużył na śmierć? Według mnie tak, ale jeśli go zabiję, nie będę taki sam jak on? Powinienem go puścić wolno? Też nie, bo zacznie od nowa mordować niewinnych ludzi. Zabrać go do Santarii i skazać? Czy mam dowody? Słowo przeciw słowu. Wiedziałem, że relacje międzyludzkie oparte są na przebaczeniu. Jeżeli zabraknie, przebaczenia wspólnota nie ma racji bytu. Nie jesteśmy aniołami i nigdy nie stworzymy idealnej wspólnoty (małżeńskiej, rodzinnej, zakonnej, przyjaciół...). W każdej wspólnocie będą wcześniej czy później konflikty, napięcia czy różnice zdań. O magach krąży anegdotka: gdzie dwóch magów, tam trzy różne punkty widzenia. A mądrość ludowa głosi, że więcej mamy w życiu, niż nam się wydaje: wrogów, wad, lat i win. Jednakże konflikty czy napięcie są naturalną koleją rzeczy, żeby nie rzecz — koniecznością, ponieważ są bodźcem rozwojowym wspólnoty, jak i poszczególnych członków. Aczkolwiek potrzebna jest umiejętność przebaczania i pojednania. Nie ważne, jaka by to była wspólnota, ale w każdej tu podkreślam, w KAŻDEJ jest przede wszystkim miejscem przebaczenia i pojednania. Wiem, iż przebaczyć nie jest łatwo. Lueran jest wyśmienitym przykładem tego, że sami oczekujemy od innych przebaczenia, a jednak wyrządzona krzywda bardzo boli i nie pozwala szybko i szczerze przebaczyć. Niektórzy są wręcz zżerani nienawiścią, rujnują siebie i swoje życie, a także życie innych, lecz nie potrafią zdobyć się latami na przebaczenie. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że gdy spotkamy osobę, która nas skrzywdziła, usłyszymy podobną historię lub zobaczymy podobną scenę, wszystko w nas na nowo w sposób natarczywy odżywa. Przerwałem swe rozmyślania i spojrzałem na Luerana. Postanowiłem postąpić zgodnie z mym sumieniem. Niech spotka się z burmistrzem i sobie niech wszystko wyjaśnią. To był najlepszy sposób. Niech każdy uzyska przebaczenia od drugiego, ale czy jemu można było wybaczyć tak okrutne zbrodnie?  Związałem, Luerana by nie zwiał, a następnie udaliśmy się do przywódcy. Przywódca .... Powiedziałem, wam jak on się nazywa? Burmistrz zwał się Higo. Nie zaliczał się do osób młodych, ale też nie wpadał pod starszych. Był pomiędzy nimi. Powitał nas z radością w głosie. Chwilę radości przerwał Olivier, który przeprosił nas za ucieczkę. Znalazł rzec należącą do osoby, której szukaliśmy.  Oznajmiliśmy Higo, że poznaliśmy prawdę i go zabraliśmy do Luerana. Po dotarciu na miejsce odwiązałem naukowca i kazałem im dojść do porozumienia. Jak na siebie wrzeszczeli, nawet pięści poszły w ruch. Postanowiliśmy na chwilę obecną tylko się temu przyglądać. Po kilku minutach szarpani obaj panowie upadli na ziemie, oddychając szybko. Skończyli tę dziecinadę? Zadałem sobie w myślach pytanie. Kątem oka spostrzegłem, że siadają i rozmawiają. Delikatnie się uśmiechnąłem i pogłaskałem Guardiana. Po dwóch godzinach skończyli rozmawiać i podeszli do mnie.
- Chcieliśmy wam podziękować. Pomogliście nam dojść do porozumienia.
Wszyscy wróciliśmy do wioski. Nie wszyscy mieszkańcy zza murów powitali radośnie Luerana.Higo zaprosił nas wszystkich na wspólną biesiadę. Przyjęliśmy zaproszenie i pomogliśmy w przygotowaniach. Pod wieczór rozpalono ognisko i wszyscy zasiedli wokół niego. Ktoś zaczął śpiewać, a inni zaczęli mu wtórować, a jeszcze inni tańczyć. Ja odmawiałem wszystkim paniom, które prosiły mnie do tańca. Wszyscy wokół się śmiali i byli radośni. Zorganizowali nawet zabawę pod tytułem " Przejdź jak najniżej" czy jakoś tak. Wziąłem w niej udział, chociaż Julek nadal był zaniepokojony tą raną i udało mi się ją wygrać. Zabawa trwała całą noc. Nad ranem pożegnaliśmy się ze wszystkimi, a zwłaszcza z Laurenem. Higo prosił nas byśmy mówili, że go zabiliśmy. Spokojnym krokiem udaliśmy się na pustynię, gdzie miał na mnie czekać ten przewodnik, który nas tu zaprowadził. Droga na pustynię była nużąca, ale spokojna, co mnie niezmiernie ucieszyło. Dlaczego? Ponieważ lubiłem ciszę i nikt nie zakłócał mojego spokoju, oprócz paru, przyjemnych rozmów z Julkiem. Po dotarciu na miejsce na horyzoncie na razie było widać piaskowej burzy. Postanowiliśmy tu poczekać, gdyż zapewne się spóźni. Nie myliłem się. Przewodnik zatrzymał się tuż przed przed nami biegnąc, a kapitan wesoło macham do mnie kapeluszem. Mimo że to zwiadowca i dość irytujący, to polubiłem go. Powolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną.. Julek kazał mi pokazać ranę, która się nie goiła, ale babrała się, co mu się nie podobało. Podczas drogi powrotnej panował niemiłosierny upał. Wreszcie po tygodniu maszerowania na horyzoncie zarysowała się linia Santarii. Zgodnie ze wskazaniami zwiadowcy pozostało jeszcze około pięciu godzin do miasta. Nasza podróż szybko przecina żółtą taflę piasku, gnany zachodnim wiatrem. Wreszcie jakaś zmiana po okresie bezwietrznym, co na pustyni jest rzeczą rzadko spotykaną . Prawdziwi poszukiwacze wiedzą jednak, że tak nagła zmiana nie wróży nic dobrego. Na zachodzie pojawiają się małe chmurki, ciśnienie nagle zaczyna się podnosić. Cała nasza drużyna z niepokojem wpatruje się w niebo. Strefowy wiatr coraz bardziej się wzmaga. Mijają długie minuty, które wydawały się godzinami. Pojedyncze drzewa wyginają się, spycha nas z kursu na wschód . Zaczynamy iść niebezpieczną  parabolą. Robi się coraz ciemniej. W sercach naszych pojawia się przeczucie, że coś nadchodzi. Nasz przewodnik, do tej pory spokojny, wydaje się coraz bardziej zdenerwowany. Wydawane przez niego komendy stają się nerwowe i nieskładne. Mija godzina. Na zachodzie całkowicie się ściemniło. W oddali z potężnych już grzyw fal piaskowych wynurza się jakby potwór, niesamowity żywioł, łącząc piasek z chmurami ogromnym wirem, jakby gromowładny Zeus zamierzał właśnie stoczyć walkę Gają. Nasze serca ścisnęła trwoga. Uczucie, które odczuwa każdy santariańczyć od wieków, kiedy obcuje z potęgą natury. To wyzwanie jest jednakowe od lat, jednakowo przeraża, jednakowo fascynuje. W końcu to burza piaskowa, który wydawał się nieposłuszny wiatru ani grzmotom. Ciśnieniomierz wskazuję 1080 hektopaskali.Nasza wytrzymałość i nerwy napięte do granic wytrzymałości. Padają komendy tłumione rykiem burzy i szumem zbliżającej się burzy piaskowej. Zbaczamy coraz bardziej z kursu. Wszystkie nasze wysiłki są zdwajane. Piasek przesuwa się nam spod nóg. Staramy się zachować kurs, ale bez skutku. Robi się ciemno jak w nocy. Niebo przecinają błyskawice, rozświetlając nasze twarze bladym blaskiem, potęgując jeszcze w nas zawziętość i pompując nasze mięśnie adrenaliną. 10 w skali Beauforta. Nasze wysiłki są jak marionetki w rękach Boga. Burza piaskowa. Wreszcie nadchodzi. Czuję to po potwornym ryku, jaki z siebie wydał. Ostatnim wysiłkiem zbliżam się bliżej do Juliana. W podświadomości zapamiętuje jeszcze krzyki zwiadowcy. Później czuję, jak wszystko świszczy. Jeszcze chwila a zostaniemy wciągnięci jak orzech do zmielenia- pomyślałem. To były ostatnie sekundy. Nagle wszystko ucicha. Jeszcze jeden błysk rozświetla pustynię,  a na jej środku kilkunastu śmiałków walczących o życie z niezwyciężonym żywiołem. Widzę jak kilku wypada z burzy i ginie, czuję, jakbym unosił się do góry. To było, ostatnie co czułem. Jakieś białe, olśniewające światło zabłysło mi wewnątrz mózgu. Gorzało coraz promienniej. Rozległ się długi przeciągły grzmot, jakbym spadał z wielkich, niekończących się schodów. Gdzieś u ich dna runąłem w mrok. Tyle jeszcze pamiętam. W tym momencie straciłem przytomność. Poczułem jak, ktoś mnie szturcha, a był to Julian. Pomógł mi wstać, ja natomiast szybko się rozejrzałem za naszymi pozostałymi towarzyszami. Poczułem ulgę, gdy zobaczyłem ich żywych. Zwiadowca rzekł, że nie wiadomo, ile zajmie dni na powrót, dodał również iż na chwilę obecną możemy liczyć na cud. Po kilku dniach, cud ten się zdarzył. Kapitan odparł, że na wschód od tego miejsca widzieli dym. Ktoś tutaj musiał być. Ja i Julek postanowiliśmy się podkraść w stronę ognia. Jak się okazało, byli to inni ludzie, którzy postradali rozum. Julek wiedział, że nie ma szans by oni mogli coś mieć, co by nas uratowano. Pokazałem mu flarę, przy ciele jednego z santariaczyka. Jednakże nie miałem zamiaru rezygnować. Ustaliliśmy, że w nocy ukradniemy ją, jednocześnie związując tych, którzy się zbudzą. Ustaliliśmy, iż nasz plan zrealizujemy w nocy, gdy oni zasnął. Julek ostrzegał mnie, że możliwe jest to, iż przyjdzie nam walczyć z wartownikami. Jego pytanie brzmiało, czy nadal jestem pewny tego zamiaru. Byłem pewny jak mało kiedy, a potem wróciliśmy do pozostałych towarzyszy. Julek przekazał pozostałym nasz pomysł. Wszystkim się on spodobał. Zostało, tylko czekać jak zasną. Każdy na zmianę chodził ich obserwować. Około pierwszej w nocy dostaliśmy sygnał, iż zasnęli. Po cichu podkradliśmy się do ich obozu, gdzie jeszcze trochę odczekaliśmy. Następnie każdy ruszył na nich z innej strony. Zdziwiłem się, że tak łatwo nam to poszło. Nasi jeńcy próbowali coś wybełkotać mimo związanych ust. Julek zadecydował, że nad klifem wypuścimy flarę. Po dotarciu na miejsce, Julian wypuścił flarę. Musieliśmy czekać. Była kolej na moją wartę, na którą udałem się chętnie, ponieważ mogłem, przynajmniej tam będę mógł pobyć sam i wszystko poukładać.
~Zawsze mnie intrygowała różnica między samotnością a osamotnieniem. Potocznie osamotnienie to stan opuszczenia człowieka przez wszystkich innych ludzi, gdzie „nie można na nikogo liczyć", „nie ma się nikogo". Samotność natomiast ma być niejako stanem dobrowolnego wycofania się ze społeczeństwa, kontaktów międzyludzkich, czy głównego nurtu w kulturze. Według mnie człowiek, który czuje w sobie wyjątkowość (czyli niemal każdy lub każdy) nie chce brać udziału w jarmarcznych targach, mieleniu słów i idei i wycofuje się z głównego nurtu myśli ogółu. „Szuka własnej drogi". Pcha go do tego próżność (gdy chce czuć się wywyższonym kosztem zaniżania wartości tego, od czego ucieka) — i staje się osamotnionym, lub skłania go do tego duma (gdy pragnie czuć się wywyższonym kosztem siebie teraźniejszego) — w ten sposób staje się samotnikiem. Dalej jest coraz gorzej — pomału odrzuca wszystko to, w co wierzył na spółkę z „hołotą" (on już się nie czuje jej częścią). Coraz bardziej się oddala od społeczeństwa — nie ma z nim wspólnego języka, nie wyznaje tych samych mitów. Jak pewien młody mieszkaniec „pstrej krowy" nagle odczuwa już tylko swe osamotnienie, to, iż „nikt mu już nie dowierza". I tu znajduje się na rozdrożu. Tu się okazuje, co pchnęło go do „garnięcia się ku wyżynom". Dla mnie wolność ta, „z siebie tocząca się kołem", ta samotność, radująca się jeszcze ze swych trudów, wiąże się bezpośrednio z kulturą i twórczością. Ostatnim krokiem ku wolności (samotności) winno być wypracowanie własnych „przenośni", aby móc odczuwać Ogrom, siłę życia, aby być „tańczącym bogiem", a jednocześnie przetrwać, nie zaniknąć (zaniknąć miał człowiek wyższy, który miał się niejako „utopić" w Ogromie, twórca prawdziwy miał mieć dość sił, aby przetrwać o swoich siłach po spotkaniu z tą enigmą świata). Jednakże mimo wszystko jednak człowiek pogodzony ze swoją samotnością, człowiek zapuszczający się w niebezpieczne krainy poznania, wreszcie — człowiek, który jest sam dla siebie motorem działania — jest również narażony na niebezpieczeństwa.I w tym momencie drogi samotności i osamotnienia mogą zejść się ponownie. Ponieważ człowiek samotny, „dusza dostojna" niemogąca znieść wiedzy nabytej o człowieku, niemogąca znieść tej samotnej walki, która wzbogaca ją o kolejne „smutne" prawdy, człowiek przerażony i porażony swą samotnością i całą swoją głębią odkrytą — pragnie zapomnieć o tym wszystkim, tak jakby chciał uspokoić sumienie, które nieustannie woła w rozpaczy, że jeszcze nie jest za późno, że jeszcze może powrócić do „normalności". I tak oto człowiek samotny z wyboru, ten, który wybrał, swą drogę wzgardzając pstrokacizną i krzykliwością jarmarcznych „much", wraca do nich i upaja się towarzystwem ludzi „gminnych", przeciętnych. Widząc, fałsz wszystkich mitów i wierzeń ogółu sam pragnie w nie uwierzyć ponownie, otacza się ludźmi wesołymi, prostymi, „szczerymi", krótko: takimi, którzy z powrotem wciągnęliby go w krainę ułudy, błogiego stanu niewiedzy. I wcale ten wielbiciel samotności i głębokości ducha szukać nie będzie prawdziwie szczerych kontaktów. Zbyt dobrze jeszcze pamięta zasadę subiektywizmu (egzystencjalistów), aby liczyć, iż ktoś go zrozumie w takiej pełni, jak przyzwyczaił się rozumieć sam siebie w samotności. Nie, on będzie szukał tylko zbiorów fraz, wyuczonych zachowań, „porządności" i „dobroduszności", zadowoli się prostymi grzecznościami, byle tylko być z ludźmi, ciągle być z ludźmi, nawet na chwilę nie przestawać.I podobnie tak jest z człowiekiem zaledwie osamotnionym — próbuje on „zaklepać", zagłuszyć w sobie poczucie odosobnienia poprzez powierzchowne kontakty z innymi ludźmi. Próbuje zabić w sobie świadomość tego, iż „nie ma nikogo". Czuje taka osoba, iż nic nie łączy jej ze światem, jeśli nie ma ona kogoś, dla kogo warto żyć. Ten ktoś, taka wybranka, czy wybranek, byłby wówczas swoistym zahaczeniem całego jestestwa osamotnionego o świat, poczułby on, iż ma prawo do życia i uczestniczenia w świecie. Aczkolwiek, gdy tej osoby nie ma, nieszczęśliwy osamotniony szuka środków zastępczych — nieszczerych więzi z ludźmi, obojętnie jakimi, aby w ten sposób choć przez chwilę mieć złudzenie, iż życie jego ma sens.Tak oto, zarówno samotnik, jak i osoba osamotniona, która j za słaba jest, na swoją samotność spotykają się po latach w tym samym miejscu. Tyle że osamotniony będzie ciągle uciekał, a samotnik w końcu znów wzgardzi sobą i „pierzchnie" nie „ku bliźniemu", lecz „do siebie". Ponieważ duma samotnika pchnie go jeszcze raz wzwyż. Jego wrażliwość jednak zmusi go, aby zszedł na rynek. Tam znów nie będzie chciał pić ze źródeł hołoty… Całe życie spędzi na przemierzaniu tych samych wzniesień. Ale tak być nie musi. Nietzsche stworzył przecież mit, który utrzymywałby samotnika cały czas z dala od „płytkich zatok"... ~~
Zastanawiałem się, co powiemy Taidze, iż tak długo nas nie było... Jak zareaguje na naszą przygodę? Zaśmiałem się, wyobrażając sobie minę Taigi. Świt zastał mnie z uśmiechem.  Kapitan z pierwszym śpiewem ptaka kazał obserwować horyzont, bo w każdej chwili może nadejść pomoc. Stałem przy Julku, który bacznie obserwował wszystko. Po około dwóch dniach znaleźli nas. Podziękowaliśmy naszego zwiadowcy za pomoc. Z Julkiem u boku szliśmy do Taigi, by zdać raport. Długo nas nie było. Po dotarciu na miejsce Taiga podbiegła do nas  i nas uściskała ze szczęściem. Opowiedzieliśmy jej wszystko po kolei i ze szczegółami. Co wyniosłem z tej misji? Jedno wiedziałem, nie wszyscy mają dar przebaczania oraz nie zawsze diabeł straszny jak go malują. Jednak najważniejsze był fakt iż zyskałem nowe doświadczenie. Po odejściu Taigi i opuszczeniu lokalu zakręciło mi się w głowie. Prawie bym upadł, ale Julek mnie złapał. Podniósł moją rękę i spojrzał na ugryzienie... Ściemniąło mi przed oczami, a widząc to Julek zabrał mnie do siebie....
<Julek, co się działo z Aaronem?? Wybacz, że tak długo>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy