Delikatnie się uśmiechnąłem. Odwzajemniłem jego uściski, jednocześnie odpowiadając:
- Zwą mnie Aaron James Micheal Marcus Romeo Alvaro Garay, ale mów mi Aaron lub Al.
Usta
mężczyzny uniosły się na coś na znak uśmiechu. Ja znowu usiadłem na
murze i chciałem rzec, gdy Taiga się zjawiła. Spojrzałem się na nią,
jednocześnie zastanawiając się czy czegoś nie przeskrobałem... Jednak
jakbym mógł coś nabroić skoro cały czas jestem tutaj? Czyżby o coś
innego się rozchodziło? Dowódczyni poprosiła, że tak delikatnie to ujmę
do siebie za około 2 godzin. Musiało być grubo.. Po odejściu Taigi
pojawił się gościu, którego spotkałem na pierwszym dniu dołączenia do
Santarii... Co on wtedy robił? Próbował oswoić zarażonego psa, więc
musiałem poinformować o tym Taigę i zabić psa. Z jego bełkotu wynikało,
że nie wiedział, chociaż wygląd psa powoli pokazywał co innego! Nadal
jednak mnie zastanawia jak on przemycił tego psa? W sumie miał broń, ale
czy środki usypiające działają na zmutowane psy? Podszedł do mnie i
zaczął mi grozić, że pożałuję tego, co zrobiłem. W duchu westchnąłem i
nic z jego gróźb nie brałem na poważnie. Chłopak był najwyraźniej chory
psychicznie. Julek akurat nie mógł przyjść w tym czasie, kiedy nas
dowódczyni prosiła, ale ja się zjawiłem. Poinformowała, że ma dla nas
zadanie i jutro da mi znać, czy Julek się zgodził....
~Następnego dnia~
~Co
to znaczy dzielić się uczuciami takimi jak smutek, radość z innymi? Od
pewnego czasu — ze względu na słowa starego przyjaciela: Ignorowanie...
Myślisz, że to coś da? Tak, to też sposób, żeby sobie jakoś z tym
radzić. Jednak myślisz, że dadzą ci już spokój, jeśli zobaczą, że cię to
nie rusza? Może i tak, ale niektórzy zaczną cię wyzywać jeszcze
bardziej. Bo jeśli cię to nie rusza, to przecież można, walić ile
wlezie, prawda? A może, zamiast się poddawać, pokaż im, kim tak naprawdę
jesteś? Nie potworem, a wartościową osobą. Spraw, żeby zaczęli cię
doceniać. Nie pozwól im pokazać, że mają co do twojej osoby rację.
Przemyśl to, co ci powiedziałem. Zrób, jak uważasz. Zastanów się też,
czy wolisz się już kompletnie poddać, czy pokazać, ile jesteś wart.
Racja, nie znam cię, ale czuję, że na wiele cię stać. To właśnie one mi
dały coś domyślenie, czy moje postępowanie w stosunku do innych jest
właściwe. Nigdy nie byłem osobą dość towarzyską ani zbyt rozmowną.
Jednak warto, było, mieć kogoś z kim mógłbym porozmawiać czy nawet się
pokłócić. Życie i śmierć. Co jest dla nas sensem życia? "Sens życia
nikomu nie zostaje ofiarowany. Każdy musi go zdobywać i tworzyć.” to
słowa mężczyzny, który mnie uratował kiedyś. Każdego dnia każdy z nas
chociaż raz dziennie zadaje sobie pytanie: "Po co żyję?". Z założenia
taka myśl przychodzi nam pod wpływem melancholii. Pragniemy odkryć, co
jest naszym sensem i celem życia. Niestety sens życia trzeba odkryć
samemu, a dla każdego z nas jest on inny. Dla jednej osoby sensem życia
może być rodzina, dla drugiego praca, a dla jeszcze innej zabawa, bo
„żyje się tylko raz”, ale czy to wszystko? Dzień powszedni, jak każdy
inny składa się z wielu obowiązków, zajęć, planów, ale i również z
naszych myśli, a myśli polegają na rozważaniu, a według mnie rozważanie
to właśnie podstawa filozofii…... Czy nie ”filozofujemy”, kiedy
wyobrażamy, sobie jakby np. mogło wyglądać nasze życie?, czy nie oznacza
to, iż sens życia jest po prostu w nas? To właśnie my kreujemy własny
wizerunek siebie, wiedząc, kim jesteśmy, mamy możliwość racjonalnego i
wolnego wyboru celu w naszym życiu, zaczynamy wtedy działać w sposób
świadomy i wolny. Kreujemy swój własny świat i swoje własne szczęście.
Bardzo często nie zastanawiamy się nad tym, co tak naprawdę jest ważne, a
wręcz skupiamy się na sprawach powszednich, codziennych, monotonnych,
takich, które powodują, że zatracamy w pewnym momencie swój pierwotny
cel życia, nad którym tyle kiedyś rozważaliśmy, snuliśmy plany,
marzenia..( To marzenia właśnie są motorem do osiągnięcia czegoś, dają
siłę do rozwoju). Ten moment pozwala na „myśli”- myśli, które pozwalają
zastanowić się nad sensem naszego istnienia związanego z wybranym
ideałem człowieczeństwa czy magii, którą, na co się posługujemy. Czy
możliwy jest wspólny sens życia dla każdego człowieka? Niektórzy sądzą,
że istnieje. Każdy by odpowiedział, co innego np. zbawienie — to by
zapewne odpowiedziałaby osoba głęboko wierząca, jednak czy tak naprawdę o
tym myślimy i do tego dążymy? Moim zdaniem to tak naprawdę każdy dąży
do osiągnięcia szczęścia, a jest to główny cel, jednak bardzo
ogólnikowy… Każdy ma inną definicję szczęścia, dla każdego dążenie do
niego jest czymś innym, jest dążeniem do czegoś konkretnego dla nas,
czegoś, co nas potrafi uszczęśliwić, sprawi, że będzie nam się chciało
żyć i da poczucie sensu życia. „Sens istnienia polega na dostrzeganiu
pięknych błahostek w życiu- sens życia także”. Pewien mag dał mi kiedyś
mądrą wskazówkę jak żyć: ”Kochaj i czyń, co chcesz”. Dla mnie
umiejętność kochania jest podstawą naszej egzystencji, bo w naturze
każdego człowieka jest kochać i pragnąć miłości, jeśli nauczymy się
kochać, będziemy wiedzieli, jak i po co żyć. Problemy i zawiłości losu
spotykają każdego człowieka, jednak każdy z nas ma swój własny sposób na
ukojenie jego skutków. Co mnie upaja? Dla mnie lekarstwem jest
wsłuchiwanie się w szum lasu, w którym jest zaklęta historia, promienie
słońca, które zadziorne ogrzewają moją twarz w poranny blasku czy na
pożegnaniu, kiedy to słońce wita księżyc, ale również te kilka chwil
spędzonych w towarzystwie innych. Cały ten mój odwrócony romantyzm,
który sprawia, że mam chęć do życia i na mej twarzy pojawia się uśmiech.
Radość przeżywania tego wszystkiego to moja euforia w spokoju- to mój
duchowy azyl, moja filozofia, sens mojego życia. Jednakże i ja miałem
takie dni, kiedy nie chciało mi się nic — nawet z łóżka zwlec się czy
żyć. Mam, wrażenie jakby ogarniała mnie pustka i ciemność, nad którymi
nie mam kontroli, a myśli przeplatają się przez głowę tak chaotycznie,
że nie wiem, dlaczego i po co mam się ubrać albo żyć. Te myśli układają
się w pewną całość, w pytania, na które pragnę poznać, odpowiedzieć. Są
moja energia do wstania z łóżka i chęcią na znalezienie odpowiedzi na
nie. Czemu pada śnieg? Dlaczego uwielbiam muzykę? Co ona mi daje?
Mnóstwo tych pytania sprawia, że chce żyć i szukać odpowiedzi na nie.
Każdy dzień może być wyjątkowy, ponieważ każdego dnia mogę, znaleźć
odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Każdy ma swoja filozofie życia-
życie z zasadami lub bez nich to również filozofia, własną drogą życia,
własne rozmyślania, przekonania i cele. Własny szum fal, muśnięcie
wiatru. Czy mogę uważać, że nic nie ma sensu? Co mam robić? Zostawić
wszystko? Nie! Bo to właśnie nie miałoby sensu. Wszystko, co robimy
każdego dnia, powinniśmy robić tak, żeby czuć się dobrze, komfortowo,
aby czerpać z tego jak największą przyjemność, ponieważ nawet to, co
uważamy za bezsensowne i mało warte może być świetne. Wiec, jeśli
dostaliśmy dar życia, to korzystajmy z niego, najpiękniej i najwięcej
jak umiemy, bo ten dar nie jest bezsensowny, to tylko od nas zależy, jak
go wykorzystamy. Czy będziemy bezwolnym pyłkiem, którym kieruje, wiatr
tam, gdzie ma ochotę, czy wyrwiemy się z objęć wiatru, podążając, tam,
gdzie mamy ochotę? ..... Większość ludzkich pyłków uwalnia się spod
nakazów i monotonii i odnajduje swoją ścieżkę życia. Ja już znalazłem ją
i jest nią próba zdobycia przyjaciół oraz nauczyć się samokontroli nad
własnymi emocjami.~~Siedziałem już od kilku dni w domu
lub na murach od mojej rozmowy z Taigą. Takie zachowanie było niepodobne
do mnie! Hades— mój pupil — zawsze był przy mnie, kiedy byłem w domu.
Całw mieszkanie nawet wysprzątałem od wielu lat, gdzie nie tylko ja
mieszkam. W tej chwili byłem w tawernie i cieszyłem się chwilowym
spokojem. Mieszkańcy już mnie tak często nie zaczepiali, a czasem witali
się ze mną. Na razie nie mogłem znaleźć żadnej książki, która zachęciła
mnie bym ją przeczytał. Po chwili do biblioteki weszła Taiga, która
miała dla mnie i Julka jakieś zlecenie czy coś w tym stylu, i to bardzo
poważną. Julek ma większe doświadczenie i ze względu na to, postanowiła
Taiga go również przydzielić do mnie. Zaskoczyło mnie to, co powiedziała
Taiga. Zgadłem, że chodziło o to bym zdobył więcej doświadczenia, ale
po jej wyrazie twarzy uznałem, że chodzi o coś jeszcze, a ataki zombii
są przykrywką, która miała na celu odwrócić od kogoś lub czegoś uwagę.
Wziąłem od niej papier i zacząłem czytać treść zlecenia, a brzmiało ono
tak: "Podczas jednej z ekspedycji poza mury Santarii zaginął mój syn.
Chciałbym aby grupka śmiałków sprowadziło go z powrotem lub przynajmniej
jego pierścień, bym miał pamiątkę po nim, gdyby nie żył.". Za istne
zlecenie mnie zaintrygowało, a pierwsza walka z zombie zachęcała mnie i o
ile to nie jest sen, to będzie prawdziwe wyzwanie! Spojrzałem się w
oczy Taigi, która się do mnie uśmiechała, jakby wiedziała, , żem się
ucieszył na to zlecenie. Dała mi również znać, że Julek został
poinformowany o tym. Spokojnie wyszedłem z tawerny, by móc się
przygotować. Nie mogłem tak bez przygotowania na tę misję wyruszyć, gdyż
to byłoby szalone! Spakowałem do plecaka bandaże, maści i mapę w razie
czego. Co tu mogę jeszcze wziąć? Chyba wszystko wziąłem. A! Spakowałem
również książkę o różnych typach zombii, by móc, rozpoznać w razie czego
z czym nam przyjdzie się zmierzyć. Po sprawdzeniu i upewnieniu się, że
wszystko mam, byłem gotowy do drogi. Taiga czekała przed mym
mieszkaniem. Odprowadziła do bramy, gdzie był już Julek i życzyła nam
powodzenia oraz prosiła, byśmy na siebie uważali. Obiecaliśmy jej to i
swe zacne kroki skierowaliśmy do głównego wyjścia. Nie spodziewałem się
jakiś trudności w pierwszym etapie podróży, ale znalezienie
jakiegokolwiek przewodnika czy śladu na pewno będzie trudno, ale tuż
przed wyjściem napotkaliśmy się na jakiegoś wojownika czy zwiadowce.
-
Ej, nowy. - usłyszałem za sobą głos mężczyzny, więc się odwróciłem —
Jeśli chcesz wybierasz się zza mury i chcesz pomocy to musisz coś dla
mnie zrobić.
Opowiedział mi, co chciał, bym zrobił. W jaskini
nieopodal Santarii zalęgła się Stonoga, a on zostawił tam ważną paczkę.
Mężczyzna poprosił, mnie bym mu tą paczkę przyniósł. Przystałem na to,
gdyż była to chyba jedyna osoba, która za takie coś zgodzi się nam
pomóc. W sumie potrafiłem bezszelestnie się poruszać, więc powinno się
udać. Jednakże wiedziałem, że może być i tak trudno. Spokojnym krokiem
ruszyliśmy na północny-wschód od Santarii, a po dwóch godzinach
solidnego marszu byliśmy na miejscu. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem
na mego towarzysza. Julian wydawał się spokojny, poprosiłem by został
na zewnątrz, a sam wszedłem do środka leża Stonogi. Starałem się jak
najciszej się poruszać, ale po chwili zirytowało mnie wolne tempo,
chociaż wiedziałem, że nie było innego wyjścia. Miałem cichą nadzieję,
że uda mi się to bez walki wykonać, gdyż wyglądało na to, że stonoga
spała. Wyciągnąłem za pasa nóż i delikatnie, to może złe określenia...
Powiedzmy, ostrożnie zacząłem ucinać kawałek nogi Stonogi. Kiedy zwierzę
się poruszyło, zamarłem, ale na szczęście się nie obudziła. Zdobyłem
nogę, teraz wystarczy postarać się obejść Stonogę i zabrać paczkę.
Szukałem jak najdogodniejszej drogi, która umożliwiłaby mi obejście jej,
ale nic. W sumie mogłem nad nią przejść i tak też zrobiłem.... Musiałem
odgarnąć kilka rzeczy, jakie leżały na paczce, co wywołało hałas i
Stonoga się poruszyła. Spojrzałem na nią, która nadal była bezruchu— no
miałem taką nadzieję. Słyszałem, że pewna Stonoga, która odpoczywała
jak ta "nasza" udawała! Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem jeden krok nad
ciałem śpiącej wywerny. Po cichym odetchnięciu zrobiłem drugi krok i
byłem już po drugiej stronie ciała zwierzęcia. Bardzo powoli wziąłem
paczkę, a po podniesieniu jej byłem zaskoczony. Była lekka jak
piórko... Ciekawe, co było w środku. Jak wszedłem, tak samo wyszedłem.
Muszę powiedzieć, że miałem ogromne szczęście. Szybko oddaliłem się od
leża Stonogi. Odnalazłem tajemniczego mężczyznę i wręczyłem mu paczkę.
Najbardziej się ucieszył na na jej zawartość, a była to fotografia. Na
moje pytanie, kto na na niej jest, mruknął tylko, unikając odpowiedzi.
Jego usługi były zaskakujące dziwne...Lepszy rydz niż nic, prawda? On i
jego dwaj kompani powitała nas okrzykiem "arr!", przez co chciało mi się
śmiać, gdyż miny, jakie przy tym robili, były komiczne jak to udawanie
ich piratów. "Kapitan"rozkazał swym "majtkom" rozłożyć żagle i obrać
kurs na wiatr, w sensie szliśmy na północ. Po godzinie zarządził
przerwy, usiadł przy mnie i zaproponował mi rumu. Przyjąłem jego
propozycję..
- Przypominasz mi kogoś — rzekł, po piątej butelce rumu. Był kompletnie pijany.Jego
słowa mnie zaskoczyły. Ktoś był do mnie podobny? Nie znałem swej
przeszłości... Może miałem rodzeństwo, które żyło... Spytałem, jednego z
towarzyszy naszego przewodnika jak wygląda ich życie tutaj. Jego
odpowiedź brzmiała tak: "Piekielna to pustynia, gdzie burze przemykają
po jej krajobrazie, biczując wszystkich, którzy odważą się stąpać! Nawet
tutaj, za murem, słychać jego grzmiący ryk, nazywają ją Pustynią burz,
ale ona bardziej przypomina mi Pustynię strachu, jeśli chodzi o mnie. To
miejsce, w którym człowiek nie jest mile widziany, jeśli tam pójdziesz,
niech bogowie zmiłują się, bo ta pustynia z pewnością nie zrobi tego".
Jego słowa mnie zaskoczyły, ale po chwili dołączył się inny towarzysz :
"Mimo burz jakie tę pustynię otaczają, to za nią porasta bujny zielony
las, który jest czymś w rodzaju labiryntu. Wielu badaczy uznało, że
czuję się w tym lesie niekomfortowo. To dowód na to, że natura żyje, a
wszystko chroni ją. Wed... " Nie dokończył, gdyż pierwszy marynarz —
bosman — go uderzył za wtrącenie się do rozmowy. Podszedłem bliżej
wyjścia namiatu i spoglądałem na nocne niebo. Jeśli wierzyć słowom
kapitana przy dobrych wiatrach za dwa dni powinniśmy być przekroczyć
pustynię.
~dwa dni później~
O dziwo
przejście pustyni obyło się bez burz. No, przynajmniej na nasze
szczęście. Pożegnałem naszych przewodników, którzy obiecali na nas
poczekać i wyruszyłem w stronę lasu by porozmawiać z kimś, kto może coś
widział o ile ktoś tutaj może być. Las nie zdawał mi się jakoś
straszny, może dlatego, iż przewodnik, który był znajomym tamtego, który
na nas czekał, prowadził nas. W czasie podróży mijaliśmy wiele dziwnych
roślin , które po raz pierwszy widziałem na oczy. Po około godzinie
spaceru dotarliśmy na miejsce. Przewodnik od razu zaprowadził mnie do
ruin, gdzie mieszkał przywódca tych ludzi, którzy mieszkali za murami
Santari. Siedziałem na ziemi i czekałem. Po chwili zjawił się on, który
mi podziękował za odwiedziny sanatariańczyków. Zaskoczyła mnie jego
uprzejmość. Przywódca wydawał się dosyć skrytą osobą, która coś
ukrywała przed nami, a to mogłoby nam pomóc w misji, ale nie będę
naciskał. Pożegnaliśmy go i ruszyliśmy dalej do małej, improwizowanej
osady, gdyż może osadnicy coś więcej wiedzą na temat poszukiwanego
żołnierza. Żaden mieszkaniec nie chciał ze mną rozmawiać na ten temat,
mógłbym stwierdzić, że mnie unikają! Ja chciałem tylko odnaleźć kogoś...
Jak ich przekonać, że nie mam złych zamiarów? Jednak po chwili
zrozumiałem, o co chodzi, a to za sprawą dziecka! Oni nie ufali nam..
Zaśmiałem się cicho, po czym poprosiłem towarzyszy by się lekko
wyluzowali. Po kilku krępujących rozmowach, lekko nam zaufali. Ze
strachem opowiadali mi o tych wydarzeniach jakie przytrafiły się
poprzedniej grupie, którą poszukiwaliśmy. Jeden z nich wskazał nam
miejsce na północ od ruin zamku. Musieliśmy od wioski iść cały czas
prosto i skręcić na lewo, i trafimy na ruiny. Podziękowałem za pomoc i
od razu ruszyliśmy w tamtym kierunku. Po opuszczeniu wioski u mego boku
zjawił się Julek, z którym zacząłem rozmowę. Po pół godzinnym spacerze
znalazłem się przy ruinach. Obszedłem je w celu zbadania ich, gdyż mogły
nas na coś naprowadzić. No cóż, nic nie znalazłem, ale nie miałem
zamiaru odpuszczać tak łatwo. Niby tutaj było niedawne miejsce
obozowania naszych towarzyszy, więc jeśli zostali zaatakowani to coś
musiało zostawić jakikolwiek ślad po sobie!
Szukając jakichkolwiek
śladów, jeden z naszych towarzyszy natrafił na coś. Ktoś czaił się zza
krzakami i nas obserwował. Oliver chciał go już zajść od tyłu i nawet
przedstawił po cichu plan, lecz ja go powstrzymałem,tłumacząc
towarzyszom, że on może coś wiedzieć albo nas zaprowadzić. Musieliśmy
tylko odpowiednio go przechytrzyć, by myślał, że nie zorientowaliśmy się
o jego nieobecność, ale jednocześnie dostać to, czego chcemy. Na
początku musieliśmy udawać, że nie wiemy, iż nas śledzi, a następnym
krokiem było zrobienie tak by nie zorientował się, że brakuje Oliviera,
który miał go śledzić. Śmiesznie to brzmi: Szpieg zostaje śledzony, mimo
iż sam śledzi. Ironia, prawda? Wróciliśmy do swych obowiązków
poszukiwawczych, ale bałem się, że Oliver wszystko zdradzi. Był to
chłopak w gorącej wodzie kąpany. Najpierw robił, potem dopiero myślał
nad konsekwencjami swych decyzji. W myślach jednak doceniałem jego
determinację i wolę. Po złapaniu kontaktu wzrokowego z Oliverem, dałem
mu znam by się odłączył od nas. Chłopak niby rzucił, że musi się
załatwić i znikł za drzewem. Nie minęło nawet półgodziny, kiedy
usłyszeliśmy hałas i wypadającego z koron drzew Oliviera oraz
uciekającego szpiega. Ruszyliśmy za nim biegiem, ale był szybszy od nas,
więc go zgubiliśmy. Jednak przez to znaleźliśmy się w innym miejscu niż
mieliśmy zamiar. Julek zgodził się ze mną, że wypadałoby się tu
rozejrzeć. Każdy z nas miał przydzielony obszar. Po godzinie Olivier
przybiegł do nas podekscytowany, że znalazł jezioro. Nie chciał nam nic
więcej powiedzieć, ale nalegał byśmy poszli za nim. Na początku
pomyślałem, że to nic wielkiego, ale kiedy nalegał byśmy poszli z nim,
byłem wielce zaskoczony jego widokiem. Zresztą nie tylko ja.. Spojrzałem
na Julka. Nie miał lepszej miny od mojej. Wokół jeziora nie
widzieliśmy żadnych ciał czy możliwość by były zakopane, ponieważ teren
jasno mówił za siebie. Jednakże Julek poprosił nas byśmy zachowali
ostrożność. Obeszliśmy jezioro z każdej możliwej strony i żadnych trupów
nie spotkaliśmy. W wodzie też ich nie było, a po stwierdzeniu Julka, że
była w 100% czysta zaskoczyła mnie. Jak to możliwe?! Trudno mi było
uwierzyć w zapewnienia Julka, który po raz trzeci robił badania nad
jeziorem i wychodziło mu zawsze to samo, że jezioro jest czyste i zdatne
do użytku. Olivier poprosił mnie i Julka byśmy zrobili sobie tu małą
przerwę. Spojrzałem się na Juliana, który nie miał nic przeciwko. Było
dwa do jednego, więc zostałem przegłosowany. Rozsiedliśmy się wygodnie
na ziemi i obserwowaliśmy oraz cieszyliśmy się ciszą i spokojem. Zabrało
mi się na rozmyślenia.
~Czy dobrze zrobiłem dołączając do Santarii?
Czy ogólnie dobrze zrobiłem? Czy uda mi się utożsamić się z tą nową
społecznością i jej członkami, czy pozostanę odludkiem do końca
życia?Może powinienem uznać iż w pełni dobrze rozwinięta tożsamość
społecznie nie potrafi rozwiązać problemów dla jednostki. Może, gdzieś w
głębi serca miałem nadzieję, że mogę przysłużyć się miastu czy nawet
postarać się i ułatwić oraz zrobić tak by moje relacje z nim czy z
otoczeniem było o wiele bardziej satysfakcjonujące, albo podnieść własną
samoocenę bądź postarać się z łatwością poruszać i mieć orientację w
życiu społecznym. Moje pytanie, które brzmi: " Jednostka, która nie jest
przystosowana jak ja to na jaką grupę powinna liczyć?" Zazwyczaj na
pierwszym kroku mogą liczyć na pozytywną identyfikację z grupą innych
jednostek takich jak oni. Ale jeśli jednostka natrafi na negatywną
identyfikację to może to przyśpieszyć jej -jednostce- marginalizację.
Każdy z nas powinien zwrócić uwagę, że identyfikacja z grupą to ważny
aspekt w rozwoju naszej osobistej tożsamości. Jednakowoż czy ja
potrafiłbym nawiązać taki stosunek ze społeczeństwem, a zwłaszcza z całą
gildią? W obecnych świecie istnieją modele, które wpływają na procesy
wychowawcze, a są to same ambicje jednostki, która posiada w swej
świadomości silne JA, które składa się z osobistej tożsamości. Czasem
uważam, że należę właśnie do takich jednostek. Według mnie
ukształtowanie, już takiej dojrzałem tożsamości prywatnej, w sensie
osobistej następuje pod koniec młodości. Zawsze uważałem, że silne Ja to
osoba, która jest świadoma własnych osądów przez siebie wydanych przez
nią samą... Na co nakładać musi się świadomość swego potencjału
rozwojowego, swych talentów - umiejętności, dość wysokie i stabilne
poczucie swej wartości, pozytywna samoocena, poczucie wsparcia ze strony
osób, z którymi dana osoba się identyfikuje, i które postrzega jako
swoich bliskich. Chociaż uważam, że warunkiem skutecznego rozwoju
własnej tożsamości jest wyodrębnienie się z otoczenia, które potrafi
trwale potrafi przekonać, że jest się osobą niepowtarzalną, niezależnie
od odgrywanych ról i relacji z otoczeniem, chciałem taką osobą być. Może
byłem,ale nie zdawałem sobie z tego sprawy lub nie przywiązywałem
wagi.O ile dana jednostka posiada własne talenty, a otoczenie ją doceni
za to, to kształtowanie własnej tożsamości nastąpi prawie
automatycznie. Chyba, że nie posiada jakiś własnych talentów, a jej
wychowanie odbywało się bez wrogości, ale z przyjaźnie to taka jednostka
umie otrzymać informacje na własny temat, a te pokazują iż jest
wartościową osobą, która nie jest taka sama jak inny. Jeśli w swym
kształtowaniu tożsamości jednostka miała mniej problemów to nie
potrzebuje szukać informacji na temat kim jest i co jest warta taka
jednostka. Jednostki, u których zostały dostrzeżone talenty są skupione
na osobistej tożsamości i lubią podkreślać różnice między sobą, a
innymi, aniżeli afiszują się przynależnością do jakiejkolwiek grupy...
Ja natomiast starałem się silne Ja ukształtować, co mi się udało, ale
nie uzyskałem odpowiedzi na pytania: kim jestem i ile warty jestem.
Pozostawało pytanie: Co ja wniosę do tego miasta,by mogło się rozwijać
nawet jeśli nie znam siebie? ~
Nawet nie wiem ile czasu rozmyślałem,
ale to Julek wyrwał mnie z tego stanu. Spojrzałem się na niego
zaskoczony i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że się ściemnia. Nie
mogłem dać wiary, że aż kilka godzin tu siedzieliśmy! Julian spojrzał
się na mnie i usiadł w milczeniu.. Pewnie nie rozpocznie rozmowy, co
nie? Nie myliłem się. Czekał, więc ja zacząłem.
~Następnego dnia, z samego rana~ W
lesie panował całkowity półmrok, gdy szukaliśmy śladów, co utrudniało
nasz cel. Chwila! Światło! Poprosiłem Oliviera, by zniszczył kilka
gałęzi, dzięki czemu umożliwił, dostanie się światła na dno lasu. Nagle
powietrze wokół mnie świsnął sztylet. Szybko zrozumiałem, że to pułapka!
Ruszyłem za tym kimś, który uciekał w stronę ruin. Następnie wszedłem
do środka ruin, które dokładnie przebadałem. Pod zrujnowaną ławką
znalazłem kawałek krwi i sierści. Na pewno to nie należało do żadnego
zwierzęcia, a więc jedyna opcja to człowiek albo zombie. Postanowiłem to
zbadać w wiosce. Udałem się do biblioteki, gdzie od razu szukałem w
różnych księgach o możliwych zombie występujących tutaj, który by umiał
coś takiego rzucać kolcami i kawałek tej sierści pasowałby. Po 20
książce znalazłem idealnego zombie, który pasował do opisu! Nosił nazwę
Szczurowilka... Pokazany wygląd nie zachęcał do szukania go z własnej
woli. Opis tego zmutowanego potwora wyglądał tak: " Szczurowilk powstał z
mutacji genów wilka i szczura, którzy po katastrofie mieli zmutowane
geny. Szczurowilki nie są naturalnym tworem, ale stworzył je szalony
naukowiec, który zwiał z psychiatryka ponad 3 lata temu" No nieźle...
Czegoś takiego się nie spodziewałem, a zwłaszcza spotkania takiego zombie w tych okolicach. Szczerze to obawiałem się tej walki...W sumie
nie musiałbym z nim walczyć, gdyby zastawić dość dobrą pułapkę, która
odebrałaby mu siły, a ja byśmy potem wbili mu w serce kilka mieczy lub
truciznę. Tylko jak tego dokonać? Sam nie wiedziałem... Jeszcze raz
zajrzałem do książki, ale ona nic nie mówiła, o tym jak można go pokonać
oprócz tego, że najlepiej go oślepić i unikać ataków. Chyba że to była
odpowiedź na zostawienie na jego pułapkę. Nie tylko słońcem można kogoś
oślepić. Na niego powinno również zadziałać sztuczne światło! Tylko
kwestia jak go unieruchomić... Spojrzałem na Juliana, który w
niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się obok mnie.. Nie, on nie da
rady. Mieszkańcy dzikich terenów, jak ja na nich mówię trudnią się w
polowaniach, ale nie pomogą nam.... Jakby wykorzystać ich sieć,
oczywiście odpowiednio ją zmodyfikować. Może się udać.. Podszedłem do
jakiegoś z nich i poprosiłem go użyczenie sieci.. Niechętnie, ale się
zgodził. Usiadłem na ziemi i zacząłem odpowiednio ją modyfikować. Do
sieci przypiąłem przewód elektryczny. Miałem niebywałego farta, że przed
otrzymaniem tej misji kupiłem odpowiedni sprzęt, który potrafił długo
przewodzić prąd na inne przedmioty, ale nie wiedziałem, jak go
przymocować, ale w tym już pomógł mi Julek. Miałem okazję to sprawdzić.
Olivier przynosił nam odpowiednie narzędzia. Po skończonej robocie
musieliśmy tylko znaleźć przynętę i miejsce. Wróciłem do wioski i
wszedłem do baru, który leżał w ruinach jakiegoś domu. Nie zdradzając,
nic a nic wzrokiem szukałem szaleńca, który nam pomoże. Jeden mężczyzna
zwrócił moją uwagę. Był to rosły mąż, który przewyższał innych o dwa
metry jak nie więcej. Posiadał średniej długości, czarne włosy. Jego
ubiór był obdarty i poniszczony. Twarz znaczyły liczne blizny, jak i
zmarszczki, musiał być w podeszłym wieku. Musiał chyba wyczuć, że mu się
przyglądam i podszedł do mnie. Bez owijania w bawełnę, powiedziałem, mu
czego chcę od niego, a on się zgodził. Zamurowało mnie. Bez
jakiegokolwiek sprzeciwu zgodził nam się pomóc. Wyjaśnił mi, że nie ma
nic do stracenia, a życie już go nuży i jeśli jest, okazja to woli
umrzeć w walce niż uciekać z podkulonym ogonem od problemu. Przekazałem
mu, gdzie się spotkamy. Sam musiałem się ogarnąć, gdyż wszystko może
szlag trafić albo gorzej. Julian zawsze był gotowy, czym mnie
zaskakiwał. Po około godzinie byłem na miejscu, ale naszego "pomocnika"
nie było jeszcze. Zacząłem się martwić, iż zrezygnował, ale się pojawił.
Z uśmiechem spytał, gdzie ma stać. Pokazałem mu miejsce, ale dodałem,
iż mamy jeszcze sporo czasu do zmierzchu. Około północy Hurde — tak
miał, na imię mój towarzyszył — ustawił się w wyznaczonym miejscu i
czekał. Minuty nie miłosiernie nam się dłużyły. Jednak po godzinie
pojawił się Szczurowilk i ruszył w stronę Hurde, ale ten, zamiast
wykonać unik, zaczął, uciekać i sam wpadł w pułapkę i został porażony
prądem. Szczurowilk, widząc, to szybko poderwał się, by złapać Hurde.
Stanąłem naprzeciwko jego, jednocześnie zasłaniając Hurde i każąc mu
uciec, ale ten uparł się, iż się schowa. Ruszyłem pierwszy do ataku, co
chyba było moim najgłupszym pomysłem, iż dałem się tak łatwo podnieść
emocjom. Szczurowilkowi udało się mnie ugryźć aż do kości, przez co
poczułem piekący ból, ale Julek nadszedł z odsieczą. Swoim kijem
zdzieliłem go po łbie, a ja spowodowany bólem szybko przeszedłem do
defensywy. Po pewnym czasie zranił mnie po raz drugi, gdyż udało mu się
złamać moją obronę. Usłyszałem jego piskliwy jak na szczura odgłos.
Wystarczyło go pokonać i go potem zabić. A jeśli się nie uda? Nie wiem.
Spoglądałem na przeciwnika i myślałem, czy nie zaryzykować własnych
życiem, by go powstrzymać... Przypomniały mi się słowa Taigi, która
prosiła nas byśmy uważali na siebie, ponieważ nieujarzmiony mój gniew
brał górę nad rozsądkiem niebezpieczna. Druga opcja jest słabsza od tej
pierwszej, ale bezpieczna, gdyż polegała na ucieczce. Zamknąłem oczy,
ale moją chwilę nieuwagi wykorzystał mój przeciwnik, by zadać śmiertelną
ranę, przez co stękną i syknąłem z bólu... Czy w ogóle może
jednocześnie syknąć i stęknąć? Psiakrew! Muszę się skupić, bo będzie
kiepsko ze mną jak i z moimi towarzyszami! Zganiłem, się w myślach ciężko
wstając. Tym razem użyłem sztyletów, a nie ciężkiego miecza. Miałem
nadzieję, że da mi to przewagę, chociaż również mogłem się mylić, ale
wolałem się upewnić przed użyciem granatu z trucizną. Nie myliłem się,
no przynajmniej podejrzewałem to. Miałem rację, atak sztyletami nic nie
wskórał, ponieważ sam potrafił się szybciej ode mnie poruszać i dzięki
temu uniknął ciosu. Prychnąłem cicho i zastanawiałem się, co zrobić. Jak
odkryć, wykorzystać podczas walki jego słabość. Chciałem zaatakować,
ale upadłem przez ranę, która mocno krwawiła. No cóż ... Jednak nie
miałem wyboru i postanowiłem lekkomyślnie się narazić, by móc zadać
śmiertelną ranę. Zamknąłem oczy i czekałem za długo. Gdy otworzyłem oczy
zobaczyłem jak Julian walczy z całych sił wraz z Olivierem ze
Szczurowilkiem. Domyślili się, co chciałem zrobić i nie dali mi tej
głupiej szansy. Ryknąłem głośno i przeraźliwe. Zaraz po tym ruszyłem do
ataku na mego wroga. Nie kontrolowałem swego gniewu i nienawiści, po
prostu dałem się ponieść emocjom, a to nie był nigdy dobry doradca.
Zamknąłem go w prowizorycznej klatce jaką przygotował na szybkiego
Olivier, a nasz wróg ustawił się pod nią, a potem każdy z nas rzucał w
niego sztyletami czy strzelał. Nasza walka wbrew pozorom była prawie
wyrównana, gdyż trójka przeciwko jednemu, silnemu przeciwnikowi. Prawie,
ponieważ ja byłem ranny wśród moich towarzyszy, a on nie zatem miał on
przewagę nade nami. Rzucił, mną aż na chwilę straciłem przytomność...
Kiedy się ocknąłem, przede mną stał Julek z kijem besbolowym w ręku. Ja
natomiast nadal leżałem i chciało mi się trochę śmiać, gdyż to komicznie
wyglądało. Mój towarzysz spojrzał na mnie, ale jego wzrok wyrażał
lekkie zaskoczenie moją reakcją... Chyba dobrze odczytałem jego wyraz
twarzy, jeśli nie to przepraszam. Podniosłem się z trudem, ale byłem
gotowy na dalszą część walki. Chciałem mu coś powiedzieć, ale po chwili
znów nas zaatakował, więc musieliśmy wykonać szybki unik. Mimo iż mój
przeciwnik był silniejszy ode mnie. Przerzucił mnie za siebie, aż
wpadłem z impetem na drzewo przez co wyplułem krew z ust, a sam rzucił
się, by przegryźć szyję Julianowi.
Chłopak był w pułapce, gdyż
po moim upadku na tamto drzewo, ono się zawaliło i zagrodziło drogę
ucieczki. Część mojej świadomości kazała mi wstać i walczyć, lecz ja,
byłem lekko oszołomiony, ale chciałem pomóc Julianowi. Udało mi się,
chociaż na chwilę uzyskać kontrolę nad ciałem i osłoniłem mężczyznę,
przyjmując na siebie siłę ataku i obrażenia. Spojrzałem na chłopaka,
który również na mnie patrzył, Julian był zaskoczony, że go osłoniłem
swym ciałem, a ja mu kazałem się skupić. Coś tam rzekł o współpracy i
miał rację, ale muszę, wrócić do rzeczywistości i ujarzmić ból, by to
się udało. Jednak nasz wróg mnie zaatakował swymi pazurami, ale
natrafiły na kij Juliana i tylko nieliczne nas zraniły. Moje oczy lekko
krwawiły— co zauważył Julek i się zaniepokoił — zaatakowałem go szybkim
ciosem, ale jednocześnie odpychając Julka do tyłu. Możliwe, iż bym
szalał jeszcze, ale byłem wycieńczony i osłabiony po walce. Jednak
wiedziałem, że musimy złapać tego zmutowanego szczura .Szczurowilk
przypatrywał nam się, po czym zniknąłby z ukrycia nas zaatakować. Zmysł
wzroku na nic się tu nie przyda, ale zmysł słuchu jak najbardziej.
Cisza. Słyszałem ciszę, czyżby uciekł? Nie... Szczurowilk nigdy nie
uciekają bez ofiar... On się z nami bawi, chce byśmy czuli strach. Czyli
ma skłonności do torturowania psychicznego swej ofiary? Interesujące.
Jednak nie teraz mi się nad tym zastanawiać, ale skupić się na walce.
Julian wykorzystał ten czas na obandażowanie mych ran. Potwór nie kazał
długo na siebie czekać, zaatakował nas od tyłu. Jednakże dzięki
szybkiemu refleksowi oślepiłem go i wyprowadziliśmy kilka dość silnych
ciosów, a gdy uznałem, iż szurowilk jest, wystarczająco słaby to
podszedłem do niego z zamiarem przebicia mu serca. Ze zwykłej ciekawości
chciałem sprawdzić czy on żyje, gdyż może udało nam się go zabić, ale
musiałem być skończonym kretynem tak sądząc, gdyż wbił mi pazury w ciało.
Byłem skończonym idiotom. Julek wziął mój miecz i odciął łapę stworowi
oraz przebił go na wylot.Julek podbiegł do mnie i pomógł mi zdjąć tą
łapę ze mnie. Szybko też wykonał znowu prowizoryczny opatrunek. Każdy z
nas domyślał się, co się stało z poprzednią grupą badawczą. Zginęła
przez tego Szczurowilka.
Teraz znaleźć tego naukowca, który stoi za
tym incydentem. Po pokonaniu potwora ruszyliśmy dalej, chociaż Julek
nakłaniał byśmy wracali. Tylko, gdzie on mógł się ukryć? Może w pobliżu
jest jakaś jaskinia lub opuszczony zamek. Moim kompanom trudno było
odpowiedzieć na moje pytanie, ale gratulowaliśmy sobie pokonania
potwora i radziłem, mu bym powiadomił przywódcę, że w tym lesie czają
się potwory, ale to nie była do końca prawda. Musieliśmy jeszcze znaleźć
tego naukowca. Jednak teraz jak mieliśmy chwilę spokoju to postanowiłem
się nacieszyć cudną naturą otoczenia w sensie pospacerowania sobie.
Było już ciemno, kiedy udałem się na klif. Moją uwagę przykuło pewne
zjawisko, które jak słyszałem, można spotkać raz na 1000 lat. Wzięło
mnie na filozofowanie i prozę. Bardzo powoli i na krótką chwilę biorą
się skądeś noce. Przejrzyste, lekkie, mało do nocy podobne, ale
bezsprzecznie – one. Świat umie znowu zbłękitnieć wieczorem, zatoczyć
się w mrok i parę godzin poleżeć w tej ciemności. Gwiazdom znów warto
wysypać się na niebo. Mokną rozmrugane w bezdnie stropu nad tundrą, w
błękicie dalekim jeszcze od szafiru, dość mrocznym jednak, aby im
stworzyć twarzowe tło. Ural jest w nocy biało lodowaty, zamglony i
jeszcze martwy niż we dnie. Znalazłem wreszcie kompana moich
chorobliwych nad nim zachwytów. Moja siostra kochała się w nim tak samo
beznadziejnie, jak ja i jeden drugiego wyciągał czasem z kretowiny, aby
się wspólnie cieszyć zmienną, nieporównaną pięknością nieznajomego,
dzisiaj jednakże było inaczej — mym zachwytom przysłuchiwał się Julek,
chociaż z jego obecności nie miałem pojęcia. Swoją samotność i
wspomnienia zabrałem tej niezapomnianej nocy, kiedy zobaczyłem pierwszy
raz polarną zorzę. Jeśli na opowiedzenie Uralu – czegoś o tyle bardziej
konkretnego – nie mogłem nigdy znaleźć słów, jakże mi ich szukać teraz
dla tego zwiewnego, nierealnego cudu, jakim jest tamto?Zaczęło się od
morelowego leja idącego skosem od horyzontu przez całe niebo. Wąskim
końcem oparty o jeden kraniec świata, szerokim wspierał się o drugi. Lej
ten, choć trwał w miejscu – płynął, falował, karbował się jakoś od
środka, tak właśnie, jak się umie karbować dym nieruchomo w ręce
trzymanego papierosa. Leżało to chwilę na niebie jak puszyste, rozwiewne
strusie pióro. I znikło. Po prostu przestało być. Zostało tylko puste
niebo skropione zielonymi gwiazdami. Może to po nagłym zniknięciu tamtej
świetlistej różowości wydały mi się takie? Przysięgam jednak, że były
zielone! Stałam przed kretowiną, z zadartą głową, na rozmiękłych z
wrażenia kolanach, nie mając jeszcze pojęcia, co to było, wiedząc tylko,
że było cudowne! Kiedy miałem już dawać nurka w "naszą" jamę – coś
niebu stało się znowu.
Zaczęło
oddychać. Tylko tak mogę to określić. Oddychać kolorami. Po pustym
bezmiarze przyszedł oddech mający kształt sfałdowanej, jedwabnej
zasłony, a raczej dolnego jej brzegu tylko. Miękkie, bezszelestne,
różowo-złociste fale przeszły po powietrzu i znikły. Ale trąciły widać
inne… Tym razem oddech pustki był długi i zielonkawy. Szedł przez całe
niebo powolnym, giętkim dreszczem, a za nim, po tych samych fałdach,
drugi, trzeci, czwarty. I wtedy zrozumiałam, że to zorza! Młoda,
jesienna, nie tak kolorowa, jak te, którymi faluje pono niebo w
nieruchomy, polarny mróz, ale niemniej ona – znana mi tylko z opisów, a
której sobie nigdy nie mogłem wyobrazić. Ale bo też jest to coś, czego
sobie naprawdę wyobrazić niepodobna! To trzeba zobaczyć. I uwierzyć, że
się widzi. I nie stracić głowy. I nie zacząć krzyczeć czy płakać, czy
śmiać się – czy sam już nie wiem co! Cofnąłem się, by móc lepiej widzieć
to cudne zjawisko! Niebo tymczasem rozkołysało się całe, od jednego
brzegu po drugi. Szły po nim oddechy faliste, niknące, rzekłbyś, od
dotyku spojrzenia. Jakieś zjawy, jakieś błony, biorące się nagle i nie
wiadomo skąd, a wlokące na sobie zwiewne, przyśnione kolory: biały jak
lód, bananowy, cytrynowy, błękitnawy. Barwy te są równie nieuchwytne,
jak to, na czym się zjawiają. Niepodobna bowiem opisać konsystencji
polarnej zorzy. To nie jest ani mgła, ani obłok, ani para. Wydaje się,
że sam ruch jest jej istotą. Tak. Płynny dreszcz kolorowego ruchu,
dyszący faliście w pustce między ziemią a gwiazdami – oto przepiękna
zorza polarna! Stałem tak aż do zniknięcia tego cudnego zjawiska. Czegoś
takiego nigdy nie przeżyje się drugi raz. Na twarzy miałem uśmiech, a
na moich nogach leżała książka. Jutro zajmiemy się tym naukowcem....
pomyślałem i usnąłem. Wstałem... znaczy, się obudziłem się z pierwszym
promieniem słońca. Włożyłem książkę do torby, a następnie udaliśmy się
do wioski, by kupić sobie coś do jedzenia. Ludzie nam gratulowali,
domyśliłem się, iż Hurde wszystko już opowiedział innym. Niestety na
niebie pojawiły się czarne chmury, które nieuchronnie zwiastowały
nadchodzącą burzę. Uznałem, że lepiej teraz wyruszyć niż cały dzień
przesiedzieć w barze, czekając jak minie burza. Zaczęliśmy poszukiwania
od ruin zamku, ale od tych ruin ruszyliśmy w kierunku północnym. Miałem
nadzieję, że coś tam odnajdziemy. Podczas wędrówki miałem wrażenie, że
kręcimy się w kółko. Jednakże znalazłem jakąś ścieżkę, która
zaprowadziła nas do jakieś świątyni. Bez zastanowienia weszliśmy do
środka i odkryliśmy, że ktoś tu musi być, gdyż świecę same się nie
zapalają, a one paliły się kilka minut. Poruszaliśmy się ostrożnie i
mieliśmy baczenie na każdy stawiany krok. Na razie nie natrafiliśmy na
żadną pułapkę ani nic w tym stylu. Przy ołtarzu znaleźliśmy tego
naukowca. Odwrócił się w naszą stronę i wpatrywał się we mnie. Staliśmy,
tak naprzeciwko siebie z kilka minut za nim się on odezwał. Nazywał się
Lurean i był głównym naukowcem tamtej grupki, który leczył i wspomagał
mieszkańców zza murów przed burzami i głodem. Jednakże zjawił się obecny
przywódca i mieszkańcy zaczęli z niego drwić. Jednak to nie było
najgorsze. Jego córkę zabił osobiście on . Zszokowała nas ta informacje,
więc to przede nami ukrywał? Postanowił porywać ludzi za pomocą
Szczurowilka, którego stworzył po raz setny, by ich potem zmieniać w zombie, które wypuszczał. To było okrutne! Spytał się mnie, co zamierzam
zrobić z tą prawdą. Przez żal i gniew postąpił tak, ale czy to go
usprawiedliwia? Nie, nic nie usprawiedliwia zabijania niewinnych ludzi.
Rozumiem, gdyby próbował się tylko zemścić na przywódcy, ale inni nic
złego prócz szydzenia mu nie zrobili. Byłem gotowy do walki, lecz ten
rzucił czymś w nas. Trudno było nam przez to walczyć, gdyż ten dym dusił
i drażnił. Następnie poczułem jak coś mnie rani. Był to pies! Jednak
obecnie i nie tylko obecnie był naszym wrogiem, ale stał nam na drodze,
więc zaczęliśmy z nim walczyć. Muszę przyznać, że było ich za wiele, ale
to była część naszej misji, więc nie miałem zamiaru tak łatwo
odpuszczać. Kilkakrotnie używałem na przemian miecza i sztyletów, a
Julian wyśmienicie sobie radził. Stanęliśmy tyłem do siebie i
walczyliśmy mimo ran. Nasz wróg uśmiechał się spokojnie jakby, był
pewien wygranej. Byłem dość zmęczony rany dawały o sobie znać, ale nie
na tyle, by nie mieć siły, aby dać mu w kość. Zaatakowałem go, szybkim i
precyzyjnym atakiem. Uniknął go i wyprowadził atak w mym kierunku.
Zablokowałem go. Siłowaliśmy tak się z kilka minut, lecz ten mnie
zaatakował z półobrotu, czym mnie zranił. Prychnąłem i nie przejąłem się
raną, ale ruszyłem, na niego przyjmując nową taktykę. Mój wróg był
zaskoczony tym widokiem. Jednak ja nie odpuściłem mu mimo zaskoczenia,
wręcz z większą zajadłością go atakowałem by zabić. Naukowiec musiał się
wycofać i kolejną pułapką zwalił sufit na mnie, ale uniknąłem ataku.
Aczkolwiek on postanowił ten moment wykorzystać na ucieczkę. Co za
tchórz z niego. Nie przypadła, mi jego postawa do gustu aż mnie
zniesmaczyła. Po chwili ruszyłem w pogoń za nim. Muszę, mu przyznać drań
był szybki i bardzo przebiegły. Wykorzystywał wszystko, by mnie
spowolnić, co mu wychodziło całkiem dobrze. Jednakże mnie tak łatwo nie
da się zniechęcić. Po kilku minutach bieganiny wybiegliśmy na zewnątrz.
Zatrzymaliśmy się i ciężko dyszeliśmy. Patrzyliśmy sobie w oczy, po czym
ruszyłem do ataku. Lurean ledwo uniknął mego ciosu, a sam mnie
zaatakował w plecy. Widać było, że nie miał zamiaru walczyć uczciwie. Po
chwili u mego boku zjawił się Julian! Wbrew pozorom stanowiliśmy dobry
duet. Za moje przecenienie sił, mogłem przypłacić życiem, gdyby nie to,
że Julek się zjawił. Po pokonaniu go, ale drań miał chyba plan ja każdą
sytuację, bo użył bomby dymnej! No dobra, skupmy się na odnalezieniu go,
bo zniknął gdzieś. Wątpię, by wrócił do świątyni. Musi być gdzieś tutaj
ukryty. Szukając, go zachowałem odpowiednie środki ostrożności, no
miałem nadzieję, że nie wpadnę w żadną pułapkę. W pewnym momencie
usłyszałem coś i dobrze, że postanowiłem się odwrócić . Dzięki temu
miałem możliwość uniknięcia ataku, który mógłby mnie dość poważnie
zranić. Byliśmy już dość zirytowani tą walką, ponieważ była to zabawa w
kotka i myszkę. Po odnalezieniu go po raz enty nie daliśmy mu możliwości
ucieczki. Podczas naszej walki usłyszeliśmy grzmot. Burza nadeszła.
Nam to nie przeszkadzało, ale jemu chyba tak... Użyłem tym razem dwóch
sztyletów do walki, a Julek kija. Jednakże Lurean znowu się użył gazu
łzawiącego i mógł nas atakować ze wszystkich stron. Jeden z jego ataków
powalił mnie na ziemię, co spowodowało otwarcie rany. Julek pomógł mi
wstać, ale ciężko dyszałem ze zmęczenia. Muszę, mu to przyznać jest
silny i cholernie przebiegły. Potrafi wykorzystać każdą nieuwagę, jak i
otoczenie na swoją korzyść. Jednak my też potrafiliśmy myśleć
strategicznie i tak łatwo nie dawaliśmy mu się sprowokować. Użyłem
sztyletów, które w niego rzuciłem dla odwrócenia uwagi, by Julek odlewej
strony wyprowadził atak, który go zranił. Następnien wróciłem do miecza
i wyprowadziłem kilka dobrych kombinacji, które prawie przeważyły szalę
zwycięstwa na naszą korzyść, ale ten postanowił wykorzystać jeszcze
parę sztuczek. Musieliśmy przejść do obrony, lecz kiedy mieliśmy ,
okazję to atakowaliśmy. Po krótkiej walce z jakiego pułapkami,
zaatakowaliśmy Lureana, który dość poważnie oberwał od nas. Zaczął,
czołgać się myśląc, że uda mu się tak uciec.
- Napawaj się tym widokiem... W końcu jesteś panem śmierci i życie w tym momencie — zadrwił, kiedy przy nim staneliśmy.
Miał
rację. W obecnej chwili, a zwłaszcza dla niego to ja lub Julek
moglibyśmy być katem, jak i wybawicielem. Czy zasłużył na śmierć? Według
mnie tak, ale jeśli go zabiję, nie będę taki sam jak on? Powinienem go
puścić wolno? Też nie, bo zacznie od nowa mordować niewinnych ludzi.
Zabrać go do Santarii i skazać? Czy mam dowody? Słowo przeciw słowu.
Wiedziałem, że relacje międzyludzkie oparte są na przebaczeniu. Jeżeli
zabraknie, przebaczenia wspólnota nie ma racji bytu. Nie jesteśmy
aniołami i nigdy nie stworzymy idealnej wspólnoty (małżeńskiej,
rodzinnej, zakonnej, przyjaciół...). W każdej wspólnocie będą wcześniej
czy później konflikty, napięcia czy różnice zdań. O magach krąży
anegdotka: gdzie dwóch magów, tam trzy różne punkty widzenia. A mądrość
ludowa głosi, że więcej mamy w życiu, niż nam się wydaje: wrogów, wad,
lat i win. Jednakże konflikty czy napięcie są naturalną koleją rzeczy,
żeby nie rzecz — koniecznością, ponieważ są bodźcem rozwojowym
wspólnoty, jak i poszczególnych członków. Aczkolwiek potrzebna jest
umiejętność przebaczania i pojednania. Nie ważne, jaka by to była
wspólnota, ale w każdej tu podkreślam, w KAŻDEJ jest przede wszystkim
miejscem przebaczenia i pojednania. Wiem, iż przebaczyć nie jest łatwo.
Lueran jest wyśmienitym przykładem tego, że sami oczekujemy od innych
przebaczenia, a jednak wyrządzona krzywda bardzo boli i nie pozwala
szybko i szczerze przebaczyć. Niektórzy są wręcz zżerani nienawiścią,
rujnują siebie i swoje życie, a także życie innych, lecz nie potrafią
zdobyć się latami na przebaczenie. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie
to, że gdy spotkamy osobę, która nas skrzywdziła, usłyszymy podobną
historię lub zobaczymy podobną scenę, wszystko w nas na nowo w sposób
natarczywy odżywa. Przerwałem swe rozmyślania i spojrzałem na Luerana.
Postanowiłem postąpić zgodnie z mym sumieniem. Niech spotka się z
burmistrzem i sobie niech wszystko wyjaśnią. To był najlepszy sposób.
Niech każdy uzyska przebaczenia od drugiego, ale czy jemu można było
wybaczyć tak okrutne zbrodnie? Związałem, Luerana by nie zwiał, a
następnie udaliśmy się do przywódcy. Przywódca .... Powiedziałem, wam
jak on się nazywa? Burmistrz zwał się Higo. Nie zaliczał się do osób
młodych, ale też nie wpadał pod starszych. Był pomiędzy nimi. Powitał
nas z radością w głosie. Chwilę radości przerwał Olivier, który
przeprosił nas za ucieczkę. Znalazł rzec należącą do osoby, której
szukaliśmy. Oznajmiliśmy Higo, że poznaliśmy prawdę i go zabraliśmy do
Luerana. Po dotarciu na miejsce odwiązałem naukowca i kazałem im dojść
do porozumienia. Jak na siebie wrzeszczeli, nawet pięści poszły w ruch.
Postanowiliśmy na chwilę obecną tylko się temu przyglądać. Po kilku
minutach szarpani obaj panowie upadli na ziemie, oddychając szybko.
Skończyli tę dziecinadę? Zadałem sobie w myślach pytanie. Kątem oka
spostrzegłem, że siadają i rozmawiają. Delikatnie się uśmiechnąłem i
pogłaskałem Guardiana. Po dwóch godzinach skończyli rozmawiać i podeszli
do mnie.
- Chcieliśmy wam podziękować. Pomogliście nam dojść do porozumienia.
Wszyscy
wróciliśmy do wioski. Nie wszyscy mieszkańcy zza murów powitali
radośnie Luerana.Higo zaprosił nas wszystkich na wspólną biesiadę. Przyjęliśmy zaproszenie i pomogliśmy w przygotowaniach. Pod wieczór
rozpalono ognisko i wszyscy zasiedli wokół niego. Ktoś zaczął śpiewać, a
inni zaczęli mu wtórować, a jeszcze inni tańczyć. Ja odmawiałem
wszystkim paniom, które prosiły mnie do tańca. Wszyscy wokół się śmiali i
byli radośni. Zorganizowali nawet zabawę pod tytułem " Przejdź jak
najniżej" czy jakoś tak. Wziąłem w niej udział, chociaż Julek nadal był
zaniepokojony tą raną i udało mi się ją wygrać. Zabawa trwała całą noc.
Nad ranem pożegnaliśmy się ze wszystkimi, a zwłaszcza z Laurenem. Higo
prosił nas byśmy mówili, że go zabiliśmy. Spokojnym krokiem udaliśmy się
na pustynię, gdzie miał na mnie czekać ten przewodnik, który nas tu
zaprowadził. Droga na pustynię była nużąca, ale spokojna, co mnie
niezmiernie ucieszyło. Dlaczego? Ponieważ lubiłem ciszę i nikt nie
zakłócał mojego spokoju, oprócz paru, przyjemnych rozmów z Julkiem. Po
dotarciu na miejsce na horyzoncie na razie było widać piaskowej burzy.
Postanowiliśmy tu poczekać, gdyż zapewne się spóźni. Nie myliłem się.
Przewodnik zatrzymał się tuż przed przed nami biegnąc, a kapitan wesoło
macham do mnie kapeluszem. Mimo że to zwiadowca i dość irytujący, to
polubiłem go. Powolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną.. Julek kazał
mi pokazać ranę, która się nie goiła, ale babrała się, co mu się nie
podobało. Podczas drogi powrotnej panował niemiłosierny upał. Wreszcie
po tygodniu maszerowania na horyzoncie zarysowała się linia Santarii.
Zgodnie ze wskazaniami zwiadowcy pozostało jeszcze około pięciu godzin
do miasta. Nasza podróż szybko przecina żółtą taflę piasku, gnany
zachodnim wiatrem. Wreszcie jakaś zmiana po okresie bezwietrznym, co na
pustyni jest rzeczą rzadko spotykaną . Prawdziwi poszukiwacze wiedzą
jednak, że tak nagła zmiana nie wróży nic dobrego. Na zachodzie
pojawiają się małe chmurki, ciśnienie nagle zaczyna się podnosić. Cała
nasza drużyna z niepokojem wpatruje się w niebo. Strefowy wiatr coraz
bardziej się wzmaga. Mijają długie minuty, które wydawały się godzinami. Pojedyncze drzewa wyginają się, spycha nas z kursu na wschód .
Zaczynamy iść niebezpieczną parabolą. Robi się coraz ciemniej. W
sercach naszych pojawia się przeczucie, że coś nadchodzi. Nasz
przewodnik, do tej pory spokojny, wydaje się coraz bardziej
zdenerwowany. Wydawane przez niego komendy stają się nerwowe i
nieskładne. Mija godzina. Na zachodzie całkowicie się ściemniło. W
oddali z potężnych już grzyw fal piaskowych wynurza się jakby potwór,
niesamowity żywioł, łącząc piasek z chmurami ogromnym wirem, jakby
gromowładny Zeus zamierzał właśnie stoczyć walkę Gają. Nasze serca
ścisnęła trwoga. Uczucie, które odczuwa każdy santariańczyć od wieków,
kiedy obcuje z potęgą natury. To wyzwanie jest jednakowe od lat,
jednakowo przeraża, jednakowo fascynuje. W końcu to burza piaskowa,
który wydawał się nieposłuszny wiatru ani grzmotom. Ciśnieniomierz
wskazuję 1080 hektopaskali.Nasza wytrzymałość i nerwy napięte do granic
wytrzymałości. Padają komendy tłumione rykiem burzy i szumem zbliżającej
się burzy piaskowej. Zbaczamy coraz bardziej z kursu. Wszystkie nasze
wysiłki są zdwajane. Piasek przesuwa się nam spod nóg. Staramy się
zachować kurs, ale bez skutku. Robi się ciemno jak w nocy. Niebo
przecinają błyskawice, rozświetlając nasze twarze bladym blaskiem,
potęgując jeszcze w nas zawziętość i pompując nasze mięśnie adrenaliną.
10 w skali Beauforta. Nasze wysiłki są jak marionetki w rękach Boga.
Burza piaskowa. Wreszcie nadchodzi. Czuję to po potwornym ryku, jaki z
siebie wydał. Ostatnim wysiłkiem zbliżam się bliżej do Juliana. W
podświadomości zapamiętuje jeszcze krzyki zwiadowcy. Później czuję, jak
wszystko świszczy. Jeszcze chwila a zostaniemy wciągnięci jak orzech do
zmielenia- pomyślałem. To były ostatnie sekundy. Nagle wszystko ucicha.
Jeszcze jeden błysk rozświetla pustynię, a na jej środku kilkunastu
śmiałków walczących o życie z niezwyciężonym żywiołem. Widzę jak kilku
wypada z burzy i ginie, czuję, jakbym unosił się do góry. To było,
ostatnie co czułem. Jakieś białe, olśniewające światło zabłysło mi
wewnątrz mózgu. Gorzało coraz promienniej. Rozległ się długi przeciągły
grzmot, jakbym spadał z wielkich, niekończących się schodów. Gdzieś u
ich dna runąłem w mrok. Tyle jeszcze pamiętam. W tym momencie straciłem
przytomność. Poczułem jak, ktoś mnie szturcha, a był to Julian. Pomógł
mi wstać, ja natomiast szybko się rozejrzałem za naszymi pozostałymi
towarzyszami. Poczułem ulgę, gdy zobaczyłem ich żywych. Zwiadowca rzekł,
że nie wiadomo, ile zajmie dni na powrót, dodał również iż na chwilę
obecną możemy liczyć na cud. Po kilku dniach, cud ten się zdarzył.
Kapitan odparł, że na wschód od tego miejsca widzieli dym. Ktoś tutaj
musiał być. Ja i Julek postanowiliśmy się podkraść w stronę ognia. Jak
się okazało, byli to inni ludzie, którzy postradali rozum. Julek
wiedział, że nie ma szans by oni mogli coś mieć, co by nas uratowano.
Pokazałem mu flarę, przy ciele jednego z santariaczyka. Jednakże nie
miałem zamiaru rezygnować. Ustaliliśmy, że w nocy ukradniemy ją,
jednocześnie związując tych, którzy się zbudzą. Ustaliliśmy, iż nasz
plan zrealizujemy w nocy, gdy oni zasnął. Julek ostrzegał mnie, że
możliwe jest to, iż przyjdzie nam walczyć z wartownikami. Jego pytanie
brzmiało, czy nadal jestem pewny tego zamiaru. Byłem pewny jak mało
kiedy, a potem wróciliśmy do pozostałych towarzyszy. Julek przekazał
pozostałym nasz pomysł. Wszystkim się on spodobał. Zostało, tylko czekać
jak zasną. Każdy na zmianę chodził ich obserwować. Około pierwszej w
nocy dostaliśmy sygnał, iż zasnęli. Po cichu podkradliśmy się do ich
obozu, gdzie jeszcze trochę odczekaliśmy. Następnie każdy ruszył na nich
z innej strony. Zdziwiłem się, że tak łatwo nam to poszło. Nasi jeńcy
próbowali coś wybełkotać mimo związanych ust. Julek zadecydował, że nad
klifem wypuścimy flarę. Po dotarciu na miejsce, Julian wypuścił flarę.
Musieliśmy czekać. Była kolej na moją wartę, na którą udałem się
chętnie, ponieważ mogłem, przynajmniej tam będę mógł pobyć sam i
wszystko poukładać.
~Zawsze mnie intrygowała różnica między
samotnością a osamotnieniem. Potocznie osamotnienie to stan opuszczenia
człowieka przez wszystkich innych ludzi, gdzie „nie można na nikogo
liczyć", „nie ma się nikogo". Samotność natomiast ma być niejako stanem
dobrowolnego wycofania się ze społeczeństwa, kontaktów międzyludzkich,
czy głównego nurtu w kulturze. Według mnie człowiek, który czuje w sobie
wyjątkowość (czyli niemal każdy lub każdy) nie chce brać udziału w
jarmarcznych targach, mieleniu słów i idei i wycofuje się z głównego
nurtu myśli ogółu. „Szuka własnej drogi". Pcha go do tego próżność (gdy
chce czuć się wywyższonym kosztem zaniżania wartości tego, od czego
ucieka) — i staje się osamotnionym, lub skłania go do tego duma (gdy
pragnie czuć się wywyższonym kosztem siebie teraźniejszego) — w ten
sposób staje się samotnikiem. Dalej jest coraz gorzej — pomału odrzuca
wszystko to, w co wierzył na spółkę z „hołotą" (on już się nie czuje jej
częścią). Coraz bardziej się oddala od społeczeństwa — nie ma z nim
wspólnego języka, nie wyznaje tych samych mitów. Jak pewien młody
mieszkaniec „pstrej krowy" nagle odczuwa już tylko swe osamotnienie, to,
iż „nikt mu już nie dowierza". I tu znajduje się na rozdrożu. Tu się
okazuje, co pchnęło go do „garnięcia się ku wyżynom". Dla mnie wolność
ta, „z siebie tocząca się kołem", ta samotność, radująca się jeszcze ze
swych trudów, wiąże się bezpośrednio z kulturą i twórczością. Ostatnim
krokiem ku wolności (samotności) winno być wypracowanie własnych
„przenośni", aby móc odczuwać Ogrom, siłę życia, aby być „tańczącym
bogiem", a jednocześnie przetrwać, nie zaniknąć (zaniknąć miał człowiek
wyższy, który miał się niejako „utopić" w Ogromie, twórca prawdziwy miał
mieć dość sił, aby przetrwać o swoich siłach po spotkaniu z tą enigmą
świata). Jednakże mimo wszystko jednak człowiek pogodzony ze swoją
samotnością, człowiek zapuszczający się w niebezpieczne krainy poznania,
wreszcie — człowiek, który jest sam dla siebie motorem działania — jest
również narażony na niebezpieczeństwa.I w tym momencie drogi samotności
i osamotnienia mogą zejść się ponownie. Ponieważ człowiek samotny,
„dusza dostojna" niemogąca znieść wiedzy nabytej o człowieku, niemogąca
znieść tej samotnej walki, która wzbogaca ją o kolejne „smutne" prawdy,
człowiek przerażony i porażony swą samotnością i całą swoją głębią
odkrytą — pragnie zapomnieć o tym wszystkim, tak jakby chciał uspokoić
sumienie, które nieustannie woła w rozpaczy, że jeszcze nie jest za
późno, że jeszcze może powrócić do „normalności". I tak oto człowiek
samotny z wyboru, ten, który wybrał, swą drogę wzgardzając pstrokacizną i
krzykliwością jarmarcznych „much", wraca do nich i upaja się
towarzystwem ludzi „gminnych", przeciętnych. Widząc, fałsz wszystkich
mitów i wierzeń ogółu sam pragnie w nie uwierzyć ponownie, otacza się
ludźmi wesołymi, prostymi, „szczerymi", krótko: takimi, którzy z
powrotem wciągnęliby go w krainę ułudy, błogiego stanu niewiedzy. I
wcale ten wielbiciel samotności i głębokości ducha szukać nie będzie
prawdziwie szczerych kontaktów. Zbyt dobrze jeszcze pamięta zasadę
subiektywizmu (egzystencjalistów), aby liczyć, iż ktoś go zrozumie w
takiej pełni, jak przyzwyczaił się rozumieć sam siebie w samotności.
Nie, on będzie szukał tylko zbiorów fraz, wyuczonych zachowań,
„porządności" i „dobroduszności", zadowoli się prostymi grzecznościami,
byle tylko być z ludźmi, ciągle być z ludźmi, nawet na chwilę nie
przestawać.I podobnie tak jest z człowiekiem zaledwie osamotnionym —
próbuje on „zaklepać", zagłuszyć w sobie poczucie odosobnienia poprzez
powierzchowne kontakty z innymi ludźmi. Próbuje zabić w sobie świadomość
tego, iż „nie ma nikogo". Czuje taka osoba, iż nic nie łączy jej ze
światem, jeśli nie ma ona kogoś, dla kogo warto żyć. Ten ktoś, taka
wybranka, czy wybranek, byłby wówczas swoistym zahaczeniem całego
jestestwa osamotnionego o świat, poczułby on, iż ma prawo do życia i
uczestniczenia w świecie. Aczkolwiek, gdy tej osoby nie ma,
nieszczęśliwy osamotniony szuka środków zastępczych — nieszczerych więzi
z ludźmi, obojętnie jakimi, aby w ten sposób choć przez chwilę mieć
złudzenie, iż życie jego ma sens.Tak oto, zarówno samotnik, jak i osoba
osamotniona, która j za słaba jest, na swoją samotność spotykają się po
latach w tym samym miejscu. Tyle że osamotniony będzie ciągle uciekał, a
samotnik w końcu znów wzgardzi sobą i „pierzchnie" nie „ku bliźniemu",
lecz „do siebie". Ponieważ duma samotnika pchnie go jeszcze raz wzwyż.
Jego wrażliwość jednak zmusi go, aby zszedł na rynek. Tam znów nie
będzie chciał pić ze źródeł hołoty… Całe życie spędzi na przemierzaniu
tych samych wzniesień. Ale tak być nie musi. Nietzsche stworzył przecież
mit, który utrzymywałby samotnika cały czas z dala od „płytkich
zatok"... ~~
Zastanawiałem się, co powiemy Taidze, iż tak długo nas
nie było... Jak zareaguje na naszą przygodę? Zaśmiałem się, wyobrażając
sobie minę Taigi. Świt zastał mnie z uśmiechem. Kapitan z pierwszym
śpiewem ptaka kazał obserwować horyzont, bo w każdej chwili może nadejść
pomoc. Stałem przy Julku, który bacznie obserwował wszystko. Po około
dwóch dniach znaleźli nas. Podziękowaliśmy naszego zwiadowcy za pomoc. Z
Julkiem u boku szliśmy do Taigi, by zdać raport. Długo nas nie było. Po
dotarciu na miejsce Taiga podbiegła do nas i nas uściskała ze
szczęściem. Opowiedzieliśmy jej wszystko po kolei i ze szczegółami. Co
wyniosłem z tej misji? Jedno wiedziałem, nie wszyscy mają dar
przebaczania oraz nie zawsze diabeł straszny jak go malują. Jednak
najważniejsze był fakt iż zyskałem nowe doświadczenie. Po odejściu Taigi
i opuszczeniu lokalu zakręciło mi się w głowie. Prawie bym upadł, ale
Julek mnie złapał. Podniósł moją rękę i spojrzał na ugryzienie...
Ściemniąło mi przed oczami, a widząc to Julek zabrał mnie do siebie....
<Julek, co się działo z Aaronem?? Wybacz, że tak długo>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz