Co za niedorzeczność. Jak to możliwe, że akurat w tej chwili zabrakło
gazu? W chwili, w której atakuje nas monstrum, którego nie możemy zabić,
a wszyscy wojownicy nagle się gdzieś ulotnili. To jednocześnie
zagadkowe jak i irytujące. Spojrzałam na worek związany grubym sznurek,
który stał obok Juliana. Czy zrzucenie takiego jednego egzemplarza
wystarczy? A jeśli nie zdążą przyjść na ratunek? Kto pogrzebie grabarza?
Słyszałam, ze w Santari pojawił się kolejny takowy pracownik, ale nie
zamierzam oddać swojej posady poprzez walkower. Słuchałam chłopaka, jak
tłumaczył o wtoczeniu ciężaru do okna znajdującego się nad wejściem i
zrzucenie go, gdy tylko na dole pojawi się nasza ofiara.
- Sądzisz, że to wystarczy? - zapytałam nie będąc tego taka pewna. -
Nawet, jeśli przygniecie i zatrzyma to go na jakiś czas, jaką mamy
pewność, że twój pies zdąży zanieść informacje? Jeśli oczywiście trafi.
- Uwierz mi, on wie, co robić – powiedział pewnym głosem. Nie miałam innego wyboru, jak mu uwierzyć.
- A jeśli to oni nie zdążą? Jeśli zabraknie nam parę sekund? - zadałam
kolejne pytania. Julian chwilę milczał patrząc na swoją broń, w postaci
wora wypełnionymi przypadkowymi rzeczami. Po chwili stwierdził, że i tak
większego wyboru nie mamy.
- Masz jakiś inny pomysł, na zatrzymanie go? - pokręciłam przecząco głową.
- Dobrze myślisz z zrzuceniem tego na jego głowę, ale to za mało. Gdy
tylko zacznie się podnosić, będzie trzeba go jeszcze czymś dobić –
mówiłam spokojnie i chodziłam po pomieszczeniu. Nie było tu niczego
naprawdę ciężkiego, prócz pojedynczych przedmiotów.
- Pamiętaj, że mamy jeszcze granaty – zatrzymałam się i spojrzałam na niego. Miał rację.
- Cóż… oby to tylko podziałało – westchnęłam i pomogłam Julianowi
wrzucić do wora jeszcze parę rzeczy, po czym mocno go związaliśmy.
Zataszczyliśmy go w odpowiednie miejsce nad wejściem do magazynu i
czekaliśmy na potwora w oknie. Siedziałam na parapecie i znowu zapaliłam
papierosa. Nagle do głowy przyszła myśl, o zrzuceniu na stwora jakiegoś
pianina czy kowadła, jak to bywało w kreskówkach. Nie zowąd nagle z
nieba na jakąś postać spadały ciężkie przedmioty (nawet statki i
samoloty!), a on tylko się spłaszczał i szedł dalej. Wypuściłam dym
nosem i zapaliłam zapalniczkę. Obserwowałam ogień. Zapalałam go i
gasiłam. Raz przytrzymałam palec nad płomieniem, ale zaraz go zabrałam.
Te żólto-pomarańczowe płomyki są takie piękne...
- Idzie – usłyszałam Juliana, który siedział obok mnie. Skierowałam
wzrok w stronę budynków i zobaczyłam te gnijące i porwane ciało, które
kroczyło w naszą stronę. Wstaliśmy i schowaliśmy nieco, by nie mógł nas
ujrzeć na pierwszy rzut oka. Mimo tego czuł nasz zapach i szedł w naszym
kierunku; zgodnie z planem. Nim jednak przeszliśmy do zrzucenia worka,
wpierw atakowaliśmy go granatami, które zatrzymywały go na parę minut.
Odlatywał gdzieś w bok i leżał przez chwilę na ziemi. Kolejne chwile
zajęło mu wstanie, a po chwili znowu leżał. Niestety granaty się
kończyły. Złapaliśmy worek i go nieco wychyliliśmy. Był coraz bliżej.
Był prawie w idealnym punkcie…
- Teraz! - zrzuciliśmy na jego łeb wór z ciężarem. Tak jak planował
Julian, wór przygniótł stwora do ziemi i zatrzymał go. Obserwowaliśmy
wijące się kończyny, które powoli zdejmowały ciężar. Był silniejszy od
zwykłego człowieka, ale mimo tego ciężar zatrzymał go na dobre dziesięć
minut. Przez ten czas wypatrywaliśmy pomocy. W końcu usłyszeliśmy
szczekanie psa.
- Szekspir! - krzyknął chłopak w kierunku swojego psa, który wybiegł zza
budynku. Zaczął ujadać jak szalony. W momencie, gdy stwór wypełznął
spod ciężaru, za psem pojawili się ludzie. Mogliśmy odetchnąć. Zombie
zaatakowało wojowników, byliśmy bezpieczni.
Kontynuowałam palenie swojego papierosa, opierając się o ścianę i oglądając przez okno cała scenę walki.
- Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała zagrzebywać kolejnej osoby –
powiedziałam widząc, jak odcinają mu rękę, a on w złości wymachuje na
ślepo bronią. Ponownie zapaliłam zapalniczkę i przytrzymałam palec w
ogniu. Parzy… ale taki piękny...
<Julian? Szczerze, to zapomniałam, o czym pisaliśmy, więc nie złość się za pomyłki, jeśli takowe będą>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz