Ares zaatakował potwora z również wielką precyzją. Doskonale walczył.
Bez dwóch zdań mogłam powiedzieć, że przed sobą miałam jednego z
najlepszych szermierzy z Santari. Miałam cichą nadzieję, że Misza
przyłączy się do walki, w końcu nie bez powodu skończyła w takiej
drużynie. Jednak się myliłam. Kobieta była jedynie silna w słowach, a w
walce była na poziomie dziecka. Jej ciało drżało ze strachu… Jej oczy
nie mogły się skupić na jednej rzeczy, tylko latały po wszystkich
możliwych stronach. Żałosne. Widać, że nie przeżyła swoje i była
traktowana jak księżniczka przez całe swoje dzieciństwo. Nigdy nie
stanęła w walce na śmierć i życie. Nigdy nie spojrzała śmierci w oczy.
Nigdy nie poczuła jak żniwiarz obejmował jej marne ludzkie ciało swoimi
chłodnymi dłońmi. W takich momentach takie osoby, jak ona ginęły
pierwsze. Powinna mi i Aresowi dziękować za naszą obecność w tej
sytuacji. Dzięki nam miała szanse aby przeżyć. Doskonale wiedzieliśmy,
jak silne potrafią być te przebiegłe bestie. Były piekielnie szybkie i
często nie dało się ich wytropić przy pomocy psów. Walka z nimi liczyła
się z wielką precyzją oraz szybką reakcją. Każda milisekunda mogła dać
nam wielką przewagę nad potworem. Ares sobie super radził z potworem,
ale nie dałby radę sam na sam. Był paradoksalnie za wolny aby zadać
śmiertelne ciosy pannie młodej. Musiałam ją rozproszyć, aby on mógł ją
poważnie zranić. W momencie, gdy mężczyzna odskoczył od długich pazurów
potwora, zaatakowałam ponownie. Jednak nie unikałam jej ataków. Chciałam
aby skupiła się na mnie, zamiast na szermierzu. Udało mi się. Nie
unikałam, ale blokowałam i to bardzo skutecznie ataki tej poczwary.
Zaczęłam ją poważnie irytować, ponieważ podczas swojej defensywy, często
ją delikatnie raniłam. Stała się nieco słabsza niż wcześniej. Jej ruchy
stały się bardziej przewidywalne, a co ważniejsze wolne. Podobnie jak
człowiek, który się złościł, popełniała zbyt wiele błędów. Na mojej
twarzy pojawił się jedynie uśmiech radości. Byłam prze-szczęśliwa tym
faktem, że udało mi się zdenerwować tego potwora. Dzięki temu walka z
nim była o wiele łatwiejsza. Nie musiałam się martwić tym, że zaraz
wykona atak, który będzie na tyle nie do przewidzenia, żeby mnie zabił. W
przeciągu następnych kilku minut bestia się zmęczyła. Wraz z Aresem
zadawaliśmy jedynie proste ataki. Stwierdziliśmy, że walcząc z takimi
przeciwnikami jak panna młoda, to tylko możemy walczyć takim sposobem.
Jakbyśmy mieli ją zabić od razu, to nie tylko poznalibyśmy gorzki smak
porażki, ale też zostalibyśmy poważnie ranni.
-Ares! Zabij ją! - krzyknęłam do mężczyzny, który miał więcej sił ode
mnie. Ja byłam już wycieńczona ciągłymi atakami i blokowaniem ataków
panny młodej. Mój nowy kolega wykonał mój rozkaz bez chwili wahania.
Cóż, żadne z nas nie miało już ochoty się męczyć z tym potworem. Po
zabiciu jej, na mojej twarzy zagościł na chwilę uśmiech ulgi. Jednak coś
mnie zaczęło irytować… A czyżby zachowanie Miszy, która nam ani trochę
nie pomogła? Po krótkiej wymianie zdań z kobietą, doszliśmy do wniosku,
że zawadza mi i Aresowi. On zaś wygonił ją z naszego pokoju, sugerując
jej aby poszukała sobie jakiegoś miejsca do spania. Niestety oddał jej
jeden z koców. Został nam jeden, wspólny. Trochę mnie przerażał fakt, że
będę całkowicie czuć jego dotyk na swojej skórze. Jednak szybko się
uspokoiłam, ponieważ jakoś bardzo on mi nie przeszkadzał. Położyłam się
plecami do niego, mając nadzieję, że się nie przytuli, ale Ares
najwidoczniej miał inne plany. Przysunął się do mnie, przy okazji
obejmując mnie w pasie swoimi silnymi ramionami. Spojrzałam na niego z
pytaniem, wymalowanym na twarzy.
- Teraz mi jest zimno - wymruczał mi do ucha. Czułam, że było mu bardzo
przyjemnie, chyba aż za bardzo. W dodatku był bardzo zmęczony… Za taką
samowolkę, chciałam się jakoś odegrać. W końcu był mężczyzną, więc…
- Rozgrzać cię? - zapytałam, posyłając w jego stronę zadziorny
uśmieszek. Odwróciłam się twarzą do półnagiego mężczyzny. Położyłam
jedną dłoń na jego brzuchu. Pomimo tego, że jemu było zimno, jego ciało
było ciepłe.
- Hm? - uniósł jedną brew, słysząc moje pytanie. Po jego oczach
widziałam, że robił z siebie małe niewiniątko, który nie zauważył
podtekstu w mojej propozycji. Nic nie mówiąc, powolnym ruchem
przejechałam po jego brzuchu, dopóki nie poczułam bokserek. Podroczyć
się z tym biednym mężczyzną, zawsze mogłam. Miałam wrażenie, że był
zakochany w Taidze i to bez wzajemności. Oboje byliśmy w takiej samej
sytuacji. Co prawda czułam się tak, jakbym zdradzała Mobiusa, jednak on
był zakochany po uszy w naszej dowódczyni.
Ares? XDD
środa, 21 marca 2018
niedziela, 18 marca 2018
Od Megumi C.D Gabriela
- Zajmuje się grobami, dbam o nie, pielęgnuje i jeśli czasem ktoś
przychodzi, staram się pocieszyć i opowiedzieć o tych walecznych
osobach. - powiedziałam. - Ładne macie kwiatki na parapecie, rzadko się
spotyka takie piękne okazy. - dodałam..
Chłopak chyba myślał, ale to sama nie wiem. Nic już nie powiedział, ruszyłam do kuchni, aby zrobić sobie herbaty. Wyjęłam z kieszeni zdjęcie, moje i mojej siostry. Gdy czekałam, aż zagotuje się woda, patrzyłam na nie i się delikatnie uśmiechałam. Brakowało mi jej.
Po zagotowaniu się wody, załam do kubków. Odłożyłam czajnik i schowałam zdjęcie. Wzięłam dwa kubki i ruszyłam do salonu. Położyłam na stole przed chłopakiem i usiadłam niedaleko niego. Takie niewinne jest to dziecko. Nie musi walczyć o życie ani się martwić o nic. Ma azyl, który nie jeden by chciał mieć. Jednak teraz to nie jest takie łatwe. Jeśli w ogóle kiedykolwiek było. Nawet nie wiem jak się zająć chłopakiem, przecież ma już jedenaście last to i tak niewiele. Młody, niewinny, niedoświadczony.. Jakbym mówiła o mojej młodszej siostrze. Teraz leży, nieprzytomna, nie wiadomo na jak długo. Zamyślona nawet nie słyszałam, jak Gabryś coś do mnie mówił.
Wzięłam kubek z herbata i trochę się jej napiłam. Słodka. Dopiero po wypiciu paru łyków spojrzałam na chłopca.
- Mówiłeś coś? - spytałam. Gabryś wydał się nieco urażony, tym, że go nie słuchałam.
- Pytałem, czy masz rodzeństwo. - powiedział przez zaciągnięte zęby.
- Mam młodszą siostrę. - powiedziałam.
- Ile ma lat? Jak ma na imię? Gdzie jest? Chcę ją poznać. - zadawał to kolejne pytania, to też zaciekawiło go to może.
- jest o rok starsza od ciebie. Na imię ma Moli. Teraz jest chwilowo niedostępna, odpoczywa bezpiecznie. - powiedziałam. - Może chcesz coś na kolacje, robi się późno. Zjesz się, umyjesz ząbki i lecisz do spania. - dodałam stanowczo.
Wstałam, wzięłam swój kubek i ruszyłam do kuchni robić kolacje.
Gabriel?
Chłopak chyba myślał, ale to sama nie wiem. Nic już nie powiedział, ruszyłam do kuchni, aby zrobić sobie herbaty. Wyjęłam z kieszeni zdjęcie, moje i mojej siostry. Gdy czekałam, aż zagotuje się woda, patrzyłam na nie i się delikatnie uśmiechałam. Brakowało mi jej.
Po zagotowaniu się wody, załam do kubków. Odłożyłam czajnik i schowałam zdjęcie. Wzięłam dwa kubki i ruszyłam do salonu. Położyłam na stole przed chłopakiem i usiadłam niedaleko niego. Takie niewinne jest to dziecko. Nie musi walczyć o życie ani się martwić o nic. Ma azyl, który nie jeden by chciał mieć. Jednak teraz to nie jest takie łatwe. Jeśli w ogóle kiedykolwiek było. Nawet nie wiem jak się zająć chłopakiem, przecież ma już jedenaście last to i tak niewiele. Młody, niewinny, niedoświadczony.. Jakbym mówiła o mojej młodszej siostrze. Teraz leży, nieprzytomna, nie wiadomo na jak długo. Zamyślona nawet nie słyszałam, jak Gabryś coś do mnie mówił.
Wzięłam kubek z herbata i trochę się jej napiłam. Słodka. Dopiero po wypiciu paru łyków spojrzałam na chłopca.
- Mówiłeś coś? - spytałam. Gabryś wydał się nieco urażony, tym, że go nie słuchałam.
- Pytałem, czy masz rodzeństwo. - powiedział przez zaciągnięte zęby.
- Mam młodszą siostrę. - powiedziałam.
- Ile ma lat? Jak ma na imię? Gdzie jest? Chcę ją poznać. - zadawał to kolejne pytania, to też zaciekawiło go to może.
- jest o rok starsza od ciebie. Na imię ma Moli. Teraz jest chwilowo niedostępna, odpoczywa bezpiecznie. - powiedziałam. - Może chcesz coś na kolacje, robi się późno. Zjesz się, umyjesz ząbki i lecisz do spania. - dodałam stanowczo.
Wstałam, wzięłam swój kubek i ruszyłam do kuchni robić kolacje.
Gabriel?
Od Taigi C.D Smiley'a
Patrzyłam na czarny kolor, który, rozlał się na mięśnie, żyły, nie wyglądało to dobrze, jeśli to rzeczywiście jakaś zaraza, należy wszystkich przebadać, nie może się to w żaden sposób rozprzestrzenić. Wirus zmieniający ludzi w zombie zmutował? A może wcześniej jedna z tych ofiar była ugryziona... Ale w takim razie, dlaczego nie zmienili się w zombie, tylko zaczęli sami się zabijać? Ostatnio musiało być więcej samobójstw, ale nikt nie zwracał na to uwagi, tak na prawdę występowały one zawsze, czasami było kilka ofiar w tygodniu, a niekiedy nawet cały miesiąc udało się przetrwać bez samobójców.
- Nie trzeba, ślady ugryzienia? - Zapytałam, patrząc na rozcięte ramię.
- Na żadnym ciele - Pokiwał przecząco głową. - Jednak, nie wiemy co się stało z poprzednimi sprzed dwóch tygodni, zostały już spalone - Dodał po chwili. Tak, jak myślałam. Jeśli jeden był ugryziony, ale jakimś cudem nie zmienił się w zombie, a w jego ciele zwyczajnie ten gen zmutował to mógł zarazić pozostałych przez chociażby krew.
- Ale dlaczego sami popełniają samobójstwo - Westchnęłam, zapominając, że pytanie, które powinno znaleźć się w mojej głowie rozbrzmiało w całym pomieszczeniu.
- Świadomość zmian wywołała stany depresyjno lękowe, co prowadzi do podświadomego odczuwania bólu i zbliżającej się śmierci, która go spotęguje, wszystko przeradza się w strach i w odebranie sobie życia - Wyjaśnił dosyć... Precyzyjnie? Nie miałam pewność, ale po tym co właśnie usłyszałam mogłam przypuszczać, że to co robi jest jego pasją.
- A w skrócie? - Podniosłam jedną brew.
- Ból, depresja, stany lękowe, śmierć - Wymienił, na co westchnęłam. Albo mówi mi książkowe teorie, albo wymienia kilka przyczyn. Odpuściłam dalsze drążenie tematu. Skupiłam się przez chwilę, analizując to wszystko. Trzeba sprawdzić jak trzymają się ich najbliżsi, a także czy jak wyglądają mięśnie u zombie. Tak, jak to pierwsze jest do zrobienia, tak do drugie nie koniecznie. Sama iść nie mogę, nie znam się na tym. Powalić zombie to nie problem, ale chyba brzydziłabym się grzebać w jego pozostałych wnętrznościach, które rozpadałyby się w dłoniach.
- Weź karty wszystkich leżących tutaj, trzeba powiadomić bliskie im osoby i je przebadać. Pobranie krwi coś da? - Spojrzałam na niego pytająco.
- Coś z pewnością - Wzruszył obojętnie ramionami, zakrywając białym materiałem zwłoki. - Nie macie gdzieś zapisków sekcji zombie? - Na to pytanie, parsknęłam śmiechem.
- Myślisz, że ktoś chciałby rozcinać zombie i zaglądać do środka? Poza tym nie pozwoliłabym wnieść tego czegoś do miasta, a na zewnątrz nikt tego nie zrobi. - Pokiwałam rozbawiona głową. - Zbadajcie ich bliskich, ustalcie czy mają jakąkolwiek depresję, pobierzcie krew. Powiem wszystkim, żeby mieli na nich oko w mieście - Ściągnęłam białe rękawiczki wyrzucając je do kosza, obok wyjścia, wchodząc na pierwsze dwa stopnie usłyszałam jego głos.
- Mogę się tego podjąć - Zamrugałam szybko dwa razy i odwróciłam się do niego przodem, podnosząc przy tym brew - Jojen da radę z pobieraniem krwi, weźmie kogoś do pomocy - Powiedział pewnie. Miałam wrażenie, że możliwość pracy w terenie... Nie możliwość zajrzenia do ciała zombie napawała go ciekawością, chęcią, a także pewnym rodzajem podniecenia.
- Umiesz się bronić? - Odwróciłam się w stronę wyjścia.
- Ja każdy.
- W takim razie przekaż wszystko Jojenowi i widzimy się za godzinę przy głównym wyjściu. Nie zgrywaj bohatera na zewnątrz - Dodałam, wspinając się po schodach.
Smiley?
- Nie trzeba, ślady ugryzienia? - Zapytałam, patrząc na rozcięte ramię.
- Na żadnym ciele - Pokiwał przecząco głową. - Jednak, nie wiemy co się stało z poprzednimi sprzed dwóch tygodni, zostały już spalone - Dodał po chwili. Tak, jak myślałam. Jeśli jeden był ugryziony, ale jakimś cudem nie zmienił się w zombie, a w jego ciele zwyczajnie ten gen zmutował to mógł zarazić pozostałych przez chociażby krew.
- Ale dlaczego sami popełniają samobójstwo - Westchnęłam, zapominając, że pytanie, które powinno znaleźć się w mojej głowie rozbrzmiało w całym pomieszczeniu.
- Świadomość zmian wywołała stany depresyjno lękowe, co prowadzi do podświadomego odczuwania bólu i zbliżającej się śmierci, która go spotęguje, wszystko przeradza się w strach i w odebranie sobie życia - Wyjaśnił dosyć... Precyzyjnie? Nie miałam pewność, ale po tym co właśnie usłyszałam mogłam przypuszczać, że to co robi jest jego pasją.
- A w skrócie? - Podniosłam jedną brew.
- Ból, depresja, stany lękowe, śmierć - Wymienił, na co westchnęłam. Albo mówi mi książkowe teorie, albo wymienia kilka przyczyn. Odpuściłam dalsze drążenie tematu. Skupiłam się przez chwilę, analizując to wszystko. Trzeba sprawdzić jak trzymają się ich najbliżsi, a także czy jak wyglądają mięśnie u zombie. Tak, jak to pierwsze jest do zrobienia, tak do drugie nie koniecznie. Sama iść nie mogę, nie znam się na tym. Powalić zombie to nie problem, ale chyba brzydziłabym się grzebać w jego pozostałych wnętrznościach, które rozpadałyby się w dłoniach.
- Weź karty wszystkich leżących tutaj, trzeba powiadomić bliskie im osoby i je przebadać. Pobranie krwi coś da? - Spojrzałam na niego pytająco.
- Coś z pewnością - Wzruszył obojętnie ramionami, zakrywając białym materiałem zwłoki. - Nie macie gdzieś zapisków sekcji zombie? - Na to pytanie, parsknęłam śmiechem.
- Myślisz, że ktoś chciałby rozcinać zombie i zaglądać do środka? Poza tym nie pozwoliłabym wnieść tego czegoś do miasta, a na zewnątrz nikt tego nie zrobi. - Pokiwałam rozbawiona głową. - Zbadajcie ich bliskich, ustalcie czy mają jakąkolwiek depresję, pobierzcie krew. Powiem wszystkim, żeby mieli na nich oko w mieście - Ściągnęłam białe rękawiczki wyrzucając je do kosza, obok wyjścia, wchodząc na pierwsze dwa stopnie usłyszałam jego głos.
- Mogę się tego podjąć - Zamrugałam szybko dwa razy i odwróciłam się do niego przodem, podnosząc przy tym brew - Jojen da radę z pobieraniem krwi, weźmie kogoś do pomocy - Powiedział pewnie. Miałam wrażenie, że możliwość pracy w terenie... Nie możliwość zajrzenia do ciała zombie napawała go ciekawością, chęcią, a także pewnym rodzajem podniecenia.
- Umiesz się bronić? - Odwróciłam się w stronę wyjścia.
- Ja każdy.
- W takim razie przekaż wszystko Jojenowi i widzimy się za godzinę przy głównym wyjściu. Nie zgrywaj bohatera na zewnątrz - Dodałam, wspinając się po schodach.
Smiley?
Od Smiley'a C.D Taigi
Otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia. Podłoga i ściany wyłożone były
białymi kafelkami, na środku stały metalowe stoły, a na części z nich
leżały ciała okryte białymi płachtami. Pod ścianą stało coś, co
wyglądało jak wielka szafa z szufladkami - tam przechowywano zwłoki.
Smiley podszedł do mniejszej szafeczki i otworzył szufladę. Wyjął z niej dwie pary białych rękawiczek, jedne z nich podał Taidze, drugie sam założył. Podszedł do jednego ze stołów i odsłonił część ciała. Chwycił rękę ofiary i pokazał przywódczyni przecięty nadgarstek. W drugiej ręce trzymał żyletkę, na której widoczne były zaschnięte plamki krwi.
-Tak tym szarpała, że rozcięła wszystko jak leci. Żyły, ścięgna, mięśnie. Wszystko. Nawet gdyby wezwano pomoc, wątpię, żeby dało się ją uratować. Zszywanie tego wszystkiego zajęłoby wieki.
Położył rękę ofiary z powrotem na metalowy stół, zakrył ciało białą płachtą.
-Podczas sekcji znalazłem jeszcze coś ciekawego - powiedział, biorąc do ręki skalpel.
Odsunął płachtę z drugiej strony, odwrócił rękę wewnętrzną częścią do siebie. Taiga mogła zauważyć szwy - już wcześniej była rozcięta.
Smiley ciął, nie będąc przy tym zbyt delikatnym. Mimo to wykonał idealnie proste nacięcie. Odłożył skalpel na metalową tackę i chwycił oburącz ranę, po czym rozwarł ją, odsłaniając wszystko, co znajdowało się wewnątrz ręki Lary.
Czarne żyły, wiele czarnych punkcików wokół mięśni.
-Zaraza - powiedział. -Tak samo wyglądał jej mózg - powiedział, patrząc na towarzyszkę.
-Mózg?
-Chciałem sprawdzić wszystko, co się dało - wzruszył ramionami. - U reszty też sprawdziłem. Wszyscy tutaj to samobójcy - wskazał leżące na stołach trupy.
Podchodził kolejno do każdego, rozcinał ich ręce i rozwierał rany. Taiga mogła dostrzec błysk w oczach Smiley'a, gdy to robił.
-Wszyscy mają czarne żyły i pełno ciemnych punktów na mięśniach. Mózgi ich wszystkich wyglądają tak samo. Czarne, zdeformowane, objęte czarnymi pajęczynami.
Taiga przez chwilę patrzyła na niego.
-Uwierzysz mi, czy mam ci pokazać? - zapytał.
Taiga?
Smiley podszedł do mniejszej szafeczki i otworzył szufladę. Wyjął z niej dwie pary białych rękawiczek, jedne z nich podał Taidze, drugie sam założył. Podszedł do jednego ze stołów i odsłonił część ciała. Chwycił rękę ofiary i pokazał przywódczyni przecięty nadgarstek. W drugiej ręce trzymał żyletkę, na której widoczne były zaschnięte plamki krwi.
-Tak tym szarpała, że rozcięła wszystko jak leci. Żyły, ścięgna, mięśnie. Wszystko. Nawet gdyby wezwano pomoc, wątpię, żeby dało się ją uratować. Zszywanie tego wszystkiego zajęłoby wieki.
Położył rękę ofiary z powrotem na metalowy stół, zakrył ciało białą płachtą.
-Podczas sekcji znalazłem jeszcze coś ciekawego - powiedział, biorąc do ręki skalpel.
Odsunął płachtę z drugiej strony, odwrócił rękę wewnętrzną częścią do siebie. Taiga mogła zauważyć szwy - już wcześniej była rozcięta.
Smiley ciął, nie będąc przy tym zbyt delikatnym. Mimo to wykonał idealnie proste nacięcie. Odłożył skalpel na metalową tackę i chwycił oburącz ranę, po czym rozwarł ją, odsłaniając wszystko, co znajdowało się wewnątrz ręki Lary.
Czarne żyły, wiele czarnych punkcików wokół mięśni.
-Zaraza - powiedział. -Tak samo wyglądał jej mózg - powiedział, patrząc na towarzyszkę.
-Mózg?
-Chciałem sprawdzić wszystko, co się dało - wzruszył ramionami. - U reszty też sprawdziłem. Wszyscy tutaj to samobójcy - wskazał leżące na stołach trupy.
Podchodził kolejno do każdego, rozcinał ich ręce i rozwierał rany. Taiga mogła dostrzec błysk w oczach Smiley'a, gdy to robił.
-Wszyscy mają czarne żyły i pełno ciemnych punktów na mięśniach. Mózgi ich wszystkich wyglądają tak samo. Czarne, zdeformowane, objęte czarnymi pajęczynami.
Taiga przez chwilę patrzyła na niego.
-Uwierzysz mi, czy mam ci pokazać? - zapytał.
Taiga?
Od Taigi C.D Smiley'a
Dziewczynko? Dobre sobie, chłopak mógł być maksymalnie o rok starszy, jeśli nie w tym samym wieku, czy też młodszy. Sfrustrowana jego komentarzem odwróciłam się na pięcie, obierając na cel swoje małe mieszkanko. Nawet jeśli byłam zirytowana, to nie miałam zamiaru biegać za lekarzem, który pozjadał wszelkie rozumy. Weszłam zmęczona całym dniem do szarego mieszkania, gdzie po szybkim prysznicu i nałożeniu na siebie piżamy, wskoczyłam pod ciepłą kołdrę, momentalnie zapadając w głęboki sen.
Od rana pełniłam wartę przy głównych drzwiach, pilnując przy tym, wszystkich wartowników. Godziny mijały, ktoś wchodził z oględzin okolicy, ktoś inny wychodził. Taki stan trwał, aż nie przyszedł do mnie mężczyzna. Wyglądał na osobnika w wieku mniej więcej 35 lat, kojarzyłam go jedynie z widzenia, ale nie byłam w stanie powiedzieć o nim czegokolwiek. Usiadł na taborecie pod ścianą i odchrząknął, szukając odpowiednich słów.
- Moja żona... Popełniła wczoraj samobójstwo - Westchnął, przenosząc swój wzrok na podłogę. Odgarnęłam z twarzy kosmyk włosów, patrząc na niego obojętnie.
- To częste w tych czasach, ludzie nie wytrzymują psychicznie, wolą sami odebrać sobie życie niż zginąć za zewnątrz - wzruszyłam ramionami, opierając się o stół, który swą budową bardziej przypominał mimo wszystko biurko.
- To nie tak! Ona była radosna, zawsze miała nadzieje, nie mogła się zabić! - Dopiero teraz na mnie spojrzał, ze łzami w oczach.
- Musiała udawać. Chyba, że chce mi Pan powiedzieć, że ktoś ją zabił - Przewróciłam oczami.
- To z pewnością było morderstwo! Ona by tego nie zrobiła - Pomimo moich ciągłych zapewnień mężczyzna i tak upierał się, że ktoś zabił jego żonę. Wydawało mi się to irracjonalne. Kto mógłby zabić drugą osobę, wiedząc, jakie mamy zapotrzebowanie na żywe istoty, zdolne do jakiejkolwiek pracy. Po kilkunastu minutach miała serdecznie dosyć jego jęków. Czułam, że jestem bliska pęknięcia i uderzenie go.
- Dobrze, pójdę do naszych lekarzy i sprawdzę co i jak, ale przestań mi proszę truć! - Jęknęłam łapiąc się za głowę, która od jego ciągłego badania, zaczynała pulsować. Zapytałam jeszcze o dane personalne kobiety i nie chcąc przedłużać poszłam do niewielkiego budynku, gdzie znajdowało się pomieszczenie dla lekarzy. Jeśli zginęła wczoraj, to jej zwłoki nie powinny być jeszcze spalone. Zapukałam dwa razy w ciężkie drzwi, wchodząc do środka. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Jojen, bandażujący ranę jednej z kucharek. Podniosłam pytająco wzrok.
- Dzień dobry, przecięłam się podczas obierania ziemniaków, nic wielkiego, ale lepiej odkazić ranę- Wyjaśniła z niezgrabnym uśmiechem.
- Dzień dobry - Skinęłam głową, wchodząc w głąb pomieszczenia, gdzie odnalazłam również bladego mężczyznę z wczoraj.
- Coś się stało? Dolegliwości wróciły? - Jojen spojrzał na mnie kątem oka bacznie obserwując. No tak, kilka dni temu dawał mi trochę proszków na bóle i bandażował wszelkie rany.Trzeba przyznać, że wszystkie swoje obowiązki wypełniał z należytą starannością.
- Nie, ze mną w porządku. Muszę sprawdzić ciało jednej kobiety, wczoraj popełniła samobójstwo jednak jej mąż twierdzi inaczej. Lara Sember - Ułożyłam dłonie na talii, czekając na jakiekolwiek informację z ich strony.
- Tak, to prawda. Podcięła sobie żyły scyzorykiem - Smiley, nawet nie wyjrzał znad papierów. Domyślam się, że po jakimś czasie obejmowania tego stanowiska takie informacje stały się dla nich codziennością. Zresztą i dla mnie widok krwi, czy też trupa, nie stanowi już nic innego, jak zwykłego krajobrazu widzianego każdego dnia.
- Mimo wszystko chce się upewnić osobiście.
- Może Pani dowódczyni myśli, że jeden z nas jest mordercą? - Pomimo iż miał na twarzy maskę, mogłabym się założyć, że właśnie teraz na jego twarzy zagościł uśmiech. Westchnęłam z irytacją, unosząc wzrok ku górze, jakbym szukała tam pomocy.
- Nie, aczkolwiek muszę sprawdzać takie zawiadomienia - Powiedziałam, starając się zachować naturalny ton głosu. Dostałam jedną z białych maseczek.
- Lepiej założyć - Rzucił czarnowłosy, otwierając przede mną stalowe drzwi, za którymi kryły się kręte schody. Prosektorium. W sumie byłam tam może raz, ciekawe czy coś zmienili w wystroju.
Smiley?
Od rana pełniłam wartę przy głównych drzwiach, pilnując przy tym, wszystkich wartowników. Godziny mijały, ktoś wchodził z oględzin okolicy, ktoś inny wychodził. Taki stan trwał, aż nie przyszedł do mnie mężczyzna. Wyglądał na osobnika w wieku mniej więcej 35 lat, kojarzyłam go jedynie z widzenia, ale nie byłam w stanie powiedzieć o nim czegokolwiek. Usiadł na taborecie pod ścianą i odchrząknął, szukając odpowiednich słów.
- Moja żona... Popełniła wczoraj samobójstwo - Westchnął, przenosząc swój wzrok na podłogę. Odgarnęłam z twarzy kosmyk włosów, patrząc na niego obojętnie.
- To częste w tych czasach, ludzie nie wytrzymują psychicznie, wolą sami odebrać sobie życie niż zginąć za zewnątrz - wzruszyłam ramionami, opierając się o stół, który swą budową bardziej przypominał mimo wszystko biurko.
- To nie tak! Ona była radosna, zawsze miała nadzieje, nie mogła się zabić! - Dopiero teraz na mnie spojrzał, ze łzami w oczach.
- Musiała udawać. Chyba, że chce mi Pan powiedzieć, że ktoś ją zabił - Przewróciłam oczami.
- To z pewnością było morderstwo! Ona by tego nie zrobiła - Pomimo moich ciągłych zapewnień mężczyzna i tak upierał się, że ktoś zabił jego żonę. Wydawało mi się to irracjonalne. Kto mógłby zabić drugą osobę, wiedząc, jakie mamy zapotrzebowanie na żywe istoty, zdolne do jakiejkolwiek pracy. Po kilkunastu minutach miała serdecznie dosyć jego jęków. Czułam, że jestem bliska pęknięcia i uderzenie go.
- Dobrze, pójdę do naszych lekarzy i sprawdzę co i jak, ale przestań mi proszę truć! - Jęknęłam łapiąc się za głowę, która od jego ciągłego badania, zaczynała pulsować. Zapytałam jeszcze o dane personalne kobiety i nie chcąc przedłużać poszłam do niewielkiego budynku, gdzie znajdowało się pomieszczenie dla lekarzy. Jeśli zginęła wczoraj, to jej zwłoki nie powinny być jeszcze spalone. Zapukałam dwa razy w ciężkie drzwi, wchodząc do środka. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Jojen, bandażujący ranę jednej z kucharek. Podniosłam pytająco wzrok.
- Dzień dobry, przecięłam się podczas obierania ziemniaków, nic wielkiego, ale lepiej odkazić ranę- Wyjaśniła z niezgrabnym uśmiechem.
- Dzień dobry - Skinęłam głową, wchodząc w głąb pomieszczenia, gdzie odnalazłam również bladego mężczyznę z wczoraj.
- Coś się stało? Dolegliwości wróciły? - Jojen spojrzał na mnie kątem oka bacznie obserwując. No tak, kilka dni temu dawał mi trochę proszków na bóle i bandażował wszelkie rany.Trzeba przyznać, że wszystkie swoje obowiązki wypełniał z należytą starannością.
- Nie, ze mną w porządku. Muszę sprawdzić ciało jednej kobiety, wczoraj popełniła samobójstwo jednak jej mąż twierdzi inaczej. Lara Sember - Ułożyłam dłonie na talii, czekając na jakiekolwiek informację z ich strony.
- Tak, to prawda. Podcięła sobie żyły scyzorykiem - Smiley, nawet nie wyjrzał znad papierów. Domyślam się, że po jakimś czasie obejmowania tego stanowiska takie informacje stały się dla nich codziennością. Zresztą i dla mnie widok krwi, czy też trupa, nie stanowi już nic innego, jak zwykłego krajobrazu widzianego każdego dnia.
- Mimo wszystko chce się upewnić osobiście.
- Może Pani dowódczyni myśli, że jeden z nas jest mordercą? - Pomimo iż miał na twarzy maskę, mogłabym się założyć, że właśnie teraz na jego twarzy zagościł uśmiech. Westchnęłam z irytacją, unosząc wzrok ku górze, jakbym szukała tam pomocy.
- Nie, aczkolwiek muszę sprawdzać takie zawiadomienia - Powiedziałam, starając się zachować naturalny ton głosu. Dostałam jedną z białych maseczek.
- Lepiej założyć - Rzucił czarnowłosy, otwierając przede mną stalowe drzwi, za którymi kryły się kręte schody. Prosektorium. W sumie byłam tam może raz, ciekawe czy coś zmienili w wystroju.
Smiley?
Od Gabriela CD Megumi
Był zły, oj bardzo zły. Za kogo ona się uważała i jakie miała zdanie o
biednym Gabrysiu, aby organizować jakąś niańkę? Oburzył się i obraził,
przez resztę poranka nie odezwał się ani słowem do swojej najukochańszej
ciotki. Nie miał dziesięciu lat, żeby zostawać z opiekunką. Miał już aż
jedenaście, to prawie dorosłość! Zmartwienia zmartwieniami, ale czy to
nie jest przesada? Są bezpieczni w Santari, a jeśli napatoczy się ktoś
nieprzyjemny, nie ma szans, żeby nie znalazła się w pobliżu dobra
duszyczka, która ruszyłaby na pomoc zagrożonemu dziecku. Muszą dbać o
tych, którzy będą się nimi zajmować za kilkadziesiąt lat, gdy będą
siedzieć w swych fotelach i wyobrażać sobie, jak młodzi sobie radzą ze
sztywnymi... Siedzenie i buczenie się na rudowłosą towarzyszkę nie miało
sensu, a uczucie złości powoli przemijało.
– Dlaczego mnie zostawiasz? – zapytał z lekkim smutkiem w głosie. Kobieta spojrzała na niego, ale nic nie odpowiedziała. Gabryś ponowił pytanie i wstał ze swojego miejsca. Powoli zbliżał się do niej, a gdy stał już tuż obok, pozwolił ją sobie przytulić. Zarzucił jej ręce na szyję i wskoczył na kolana. – Dlaczego?
– Och, jesteś już taki ciężki. – Zaśmiała się, a następnie poczochrała jego włosy. – Spokojnie Gabrysiu, wrócę.
– Kto przyjdzie?
I tu zaczęły się schodki. Carla zaczęła nerwowo drapać po karku, a jej mina odrobinę się skrzywiła. Nie wiedziała. Nie znała tej osoby, ale powierzała ją jeden ze swych największych skarbów właśnie jej. Ona chce się go pozbyć, czy jak? A co jeśli to jest ta osoba, która poluje na małych chłopców, po czym wywozi gdzieś do lasu, a tam dokonuje mordu? Nie zostawiaj go głupia.
Nadszedł ten czas, kiedy do ich skromnego mieszkanka przywędrowała na pozór zagubiona duszyczka. Kiedy Emilia otwarła drzwi i zaprosiła nieznajomą do środka, Gabryś w tym czasie był zajęty swym zielnikiem. Ostatnio razem z Carlą znalazł całkiem ładny kwiat, który udało się rozmnożyć. Część z nich zaczęła żyć na parapecie, natomiast kilka z nich zostało ususzone... Usłyszał obcy głos, a więc wyszedł rozejrzeć się, co właściwie się dzieje. Niepewnie wyjrzał zza drzwi pokoju, a kiedy uznał, że teren jest bezpieczny, wylazł na korytarz. Nie wiedział, jak dokładnie ma się zachować. Nie był u siebie, a jedynie pomieszkiwał u niejakiej Emilii. To dziwne, że Carlita ma takie znajomości... Zobaczył ją. Nieznajomą, która ot tak pojawiła się w tym domku. Zastanawiał się, czy to jest ta opiekunka, czy może jakaś inna znajoma. Bez zbędnych ogródek zapytał, co tutaj robi. Chwilę się zawahała, a kiedy wypowiedziała pierwsze słowa, została całkowicie olana przez Gabriela. Chłopiec ruszył do kuchni. Nie miał podstaw do tego, by ufać różowowłosej, która mogłaby coś sprytnego wymyślić, a potem poderżnąć mu gardełko, gdy ten będzie sobie tak słodko spał. Żartuję nieśmiesznie. Gabryś po prostu poczuł potrzebę dowiedzenia się tego od kogoś, kogo zna bardzo dobrze.
– Nowa opiekunka.
Nowa? To on miał jakąś starą? Skrzywił się nieznacznie, ale pokiwał głową, że rozumie. Rudowłosa położyła dłoń na jego głowie, a następnie pożegnała z uśmiechem. Nie przekroczyła jeszcze progu, a on już za nią tęsknił. Odczepił się od niej i postanowił przyjrzeć się bliżej Megumi. Przyglądał się jej dokładnie i właściwie... Nic ciekawego nie zauważył, znaczy... Dziewczyna była całkiem urocza i miała parę cech aparycji, które z pewnością wyróżniałyby ją z tłumu, ale Gabrysiowi nie wydały się jakieś szczególne. Emilia razem z Carlą opuściły budynek, zostawiając chłopca pod opieką kobiety, której nie znał... Cudownie.
– Megumi, tak? – zagadnął, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Udało mu się, różowowłosa spojrzała na niego i wyglądało na to, że czeka, aż coś powie.
– Nie jesteś opiekunką ani z wykształcenia, ani ze stanowiska w azylu, prawda? Czym się zajmujesz?
Megumi?
– Dlaczego mnie zostawiasz? – zapytał z lekkim smutkiem w głosie. Kobieta spojrzała na niego, ale nic nie odpowiedziała. Gabryś ponowił pytanie i wstał ze swojego miejsca. Powoli zbliżał się do niej, a gdy stał już tuż obok, pozwolił ją sobie przytulić. Zarzucił jej ręce na szyję i wskoczył na kolana. – Dlaczego?
– Och, jesteś już taki ciężki. – Zaśmiała się, a następnie poczochrała jego włosy. – Spokojnie Gabrysiu, wrócę.
– Kto przyjdzie?
I tu zaczęły się schodki. Carla zaczęła nerwowo drapać po karku, a jej mina odrobinę się skrzywiła. Nie wiedziała. Nie znała tej osoby, ale powierzała ją jeden ze swych największych skarbów właśnie jej. Ona chce się go pozbyć, czy jak? A co jeśli to jest ta osoba, która poluje na małych chłopców, po czym wywozi gdzieś do lasu, a tam dokonuje mordu? Nie zostawiaj go głupia.
Nadszedł ten czas, kiedy do ich skromnego mieszkanka przywędrowała na pozór zagubiona duszyczka. Kiedy Emilia otwarła drzwi i zaprosiła nieznajomą do środka, Gabryś w tym czasie był zajęty swym zielnikiem. Ostatnio razem z Carlą znalazł całkiem ładny kwiat, który udało się rozmnożyć. Część z nich zaczęła żyć na parapecie, natomiast kilka z nich zostało ususzone... Usłyszał obcy głos, a więc wyszedł rozejrzeć się, co właściwie się dzieje. Niepewnie wyjrzał zza drzwi pokoju, a kiedy uznał, że teren jest bezpieczny, wylazł na korytarz. Nie wiedział, jak dokładnie ma się zachować. Nie był u siebie, a jedynie pomieszkiwał u niejakiej Emilii. To dziwne, że Carlita ma takie znajomości... Zobaczył ją. Nieznajomą, która ot tak pojawiła się w tym domku. Zastanawiał się, czy to jest ta opiekunka, czy może jakaś inna znajoma. Bez zbędnych ogródek zapytał, co tutaj robi. Chwilę się zawahała, a kiedy wypowiedziała pierwsze słowa, została całkowicie olana przez Gabriela. Chłopiec ruszył do kuchni. Nie miał podstaw do tego, by ufać różowowłosej, która mogłaby coś sprytnego wymyślić, a potem poderżnąć mu gardełko, gdy ten będzie sobie tak słodko spał. Żartuję nieśmiesznie. Gabryś po prostu poczuł potrzebę dowiedzenia się tego od kogoś, kogo zna bardzo dobrze.
– Nowa opiekunka.
Nowa? To on miał jakąś starą? Skrzywił się nieznacznie, ale pokiwał głową, że rozumie. Rudowłosa położyła dłoń na jego głowie, a następnie pożegnała z uśmiechem. Nie przekroczyła jeszcze progu, a on już za nią tęsknił. Odczepił się od niej i postanowił przyjrzeć się bliżej Megumi. Przyglądał się jej dokładnie i właściwie... Nic ciekawego nie zauważył, znaczy... Dziewczyna była całkiem urocza i miała parę cech aparycji, które z pewnością wyróżniałyby ją z tłumu, ale Gabrysiowi nie wydały się jakieś szczególne. Emilia razem z Carlą opuściły budynek, zostawiając chłopca pod opieką kobiety, której nie znał... Cudownie.
– Megumi, tak? – zagadnął, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Udało mu się, różowowłosa spojrzała na niego i wyglądało na to, że czeka, aż coś powie.
– Nie jesteś opiekunką ani z wykształcenia, ani ze stanowiska w azylu, prawda? Czym się zajmujesz?
Megumi?
piątek, 16 marca 2018
Od Taigi C.D Antharesa
- Wiesz, Tai, mam nadzieję,
że jak przystało dowódcy, weźmiesz odpowiedzialność ze swoje słowa i
znajdziesz dla mnie nieco czasu, gdy tylko odpoczniesz i pozałatwiasz
najpilniejsze sprawy. A przynajmniej byłoby mi miło. - Patrzył na mnie z uśmiechem, a ja cofnęłam się pamiętać do dnia, kiedy postanowiłam wybrać się na samotną podróż. Do momentu, kiedy on sam zdecydował, że sprowadzi mnie z powrotem. Siłą, chciał posadzić mnie na koniu, który należał głównie do niego. Faktycznie obiecałam mu małą wycieczkę po moim powrocie, pomimo, że moja jazda na koniu wymagała dużej poprawy, to wtedy nawet o tym nie myślałam. Westchnęłam cicho. Nawet jeśli miałam obawy, że w czacie jazdy upadnę kilkukrotnie na ziemię, co zakończy się w najlepszym siniakiem, to obietnica pozostaje obietnicą. Założyłam nogę na nogę i włożyłam do ust czerwony soczysty owoc, trzeba przyznać, że farmerzy spisują się na medal.
- Okej, jeśli obiecałam to obietnicy dotrzymam. Tylko nie jutro, jak zauważyłeś będę mieć nieco pracy, ale za dwa dni, czemu nie - Wzruszyłam ramionami.
- To można rzec, że jesteśmy umówieni - Podniósł kącik ust, na co skinęłam głową - W takim razie, nie będę Ci przeszkadzać, dobranoc - Wstał od stołu, kierując się do drzwi. Nie zatrzymywałam go, nie miałam takiej potrzeby.
- Dobranoc - Mruknęłam cicho, patrząc na pozostawione jedzenie. Zjadłam do końca porcję mięsa, ponieważ pozostawiając je na stole do jutra, mogłoby się zepsuć, to samo z kawałkiem sera, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Kładąc nogi na brzegu stołu i gapiąc się w szarą, brudną ścianę, wyobraziłam sobie wielkiego burgera z frytkami. Przełknęłam ślinę, gdy zobaczyłam pięknie wysmażony kawałek wołowiny, świeże warzywa, bułka z sezamem, mnóstwo sosów, a także zarumienione frytki, które chrupią między zębami. Wręcz czując ich smak w ustach, wstałam pospiesznie z krzesła, mając nadzieję, że szybko zapomnę, o tym, co jest teraz i zapewne przez długi jeszcze czas nie będzie możliwe do spełnienia.
Cały następny dzień spędziłam na pracy. Ludzie stali się jakby bardziej rozbrykani, nie stosowali się do wcześniej ustalonego grafiku, który zresztą również potrzebował poprawek. O każdym ma się jakieś informację, dlatego od zawsze wiedziałam, że nie można dawać dwójki nienawidzących się osób do jednej warty. Prędzej siebie pozabijają, niż zauważą hordę zbliżającą się do naszych murów. Dzięki temu, że byłam zajęta, nie widziałam się z nikim "znajomym". Mobius wręcz jakby zapadł się pod ziemię, albo po prostu tak dobrze mnie unika. Wiedziałam jedynie, że jest w mieście, o więcej szczegółów nikogo nie dopytywałam. Siedziałam do późna ustawiając wszystkich i prawie wszystkich do pionu. Ciemnymi uliczkami szłam spokojnie do swojego mieszkania, przy okazji machając kataną i gwiżdżąc wręcz radośnie.
- Nigdy bym ne pomyślał, że po takim dniu, można mieć dobry humor - Usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam głowę, zatrzymując katanę w górze. Ares posłał mi delikatny uśmiech, który odwzajemniłam. Prawda była taka, że nawet jeśli bywa to męczące to tęskniłam za tym.
- Dla jednych obowiązki, dla drugich hobby. - Wyjaśniłam - A Ty co tutaj robisz? Zaraz będzie północ - Zauważyłam, układając obie dłonie wraz z ostrzem na karku.
- Zwykły spacer - Wzruszył ramionami, poprawiając przy tym swoją kamizelkę. Zawsze ciekawił mnie jego ubiór. Miał ciekawy, a zarazem dziwny styl. Ciekawe, czy nie przeszkadza mu to w żaden sposób w walce. Takie ubrania powinny krępować ruchy, czego nienawidziłam. - Nasz jutrzejszy wypad, nadal aktualny? - Podniósł jedną brew, zbliżając się przy tym do mnie.
- Tak, jak mówiłam - Skinęłam zgodnie głową - A teraz wojowniku, jak już jesteś na zewnątrz, to wydłuż sobie spacer i sprawdź wschodnie mury, nie widzę tam nikogo, pewnie mają przerwę, a zawsze lepiej dmuchać na zimne. Pa! - Rzuciłam, odwracając się, aby kontynuować swoją drogę do mieszkania wykonując uprzednie czynności.
~*~
Rano, tak jak ustaliliśmy zajęliśmy dwa konie. Nie było ciężko wyjść poza mury miasta, wystarczyło powiedzieć, że jedziemy zwiedzić okolicę w poszukiwaniu większego lub też mniejszego zagrożenia. Zaopatrzeni w butelkę wody i jakieś pieczywo, na koniach skierowaliśmy się w głąb jednego lasu. Sądziłam, że będzie to zwykła maksymalnie godzinna podróż, aby rozprostować kości zwierząt, a przy tym rzeczywiście sprawdzić, czy żadni ludzie nie plączą się po okolicy, Ci żywi, jak i martwi. Nagle coś zwróciło moją uwagę. Powietrze w okolicy stało się przyjemniejsze, nosząc ze sobą charakterystyczny zapach. Znacząco spojrzałam na chłopaka, który od razu wyczuł o co mi chodzi. Pociągnął za uzdę konia, kierując się w miejsce, które nas w pewien sposób zaniepokoiło. Po 5 minutach jazdy, naszym oczom, ukazało się niewielkie jezioro. Woda w nim była wyjątkowo czysta, ciężko było nawet zauważyć wodorosty czy inne wodne rośliny.
- Jak to możliwe, że nie ma tego na mapie? - Anthares zeskoczył z konia, chcąc podejść bliżej brzegu. Zrobiłam to samo, zatrzymując go przy tym.
- Poczekaj - Zmarszczyłam brwi wpatrując się w taflę wody. Nie zauważyłam żadnego ruchu, jednak wciąż nie wiedziałam, czy możemy się zbliżać. Złapałam za kamień, mieszczący się w całej mej dłoni, rzucając nim jak najdalej, robiąc tak zwane "kaczki". Gdy kamień utonął na dnie, wciąż nie mogłam zauważyć jakiegokolwiek ruchu. - No proszę, czyste jezioro.- Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Powinniśmy to gdzieś zgłosić - Zauważył rozglądając się, jakby wyczekiwał, że zaraz zaatakują nas potwory najróżniejszej maści.
- Powinniśmy, ale ja zamierzam skorzystać - Powiedziałam zadowolona - Nie często znajduje się czyste jezioro, a dawno nie pływałam - Bez skrępowania ściągnęłam ubrania, zostając w samej czarnej bieliźnie. Usiadłam na małej skale, zanurzając nogi w chłodnej wodzie. Pod ręką miałam katanę, gdyby jednak coś, co zdołało wykształcić w sobie zarodki inteligencji pojawiło się tuż obok. Odwróciłam głowę w stronę chłopaka - Nie idziesz? Lepiej się utopić niż zostać zombie.
- Sądziłem, że nie należysz do osób, które podejmują decyzję spontanicznie - Usłyszałam jego kroki, gdy ponownie spojrzałam na spokojny krajobraz.
- W tym świecie pełnym potworów, tylko kilka chwil tak na prawdę mogą przynieść nam ukojenie - Wyszeptałam cicho, po czym zatykając nos wskoczyłam do wody. Miło było poczuć wodę dookoła siebie, to nie to samo co prysznic, czy chociaż kąpiel w wannie.
Antheras?
- Okej, jeśli obiecałam to obietnicy dotrzymam. Tylko nie jutro, jak zauważyłeś będę mieć nieco pracy, ale za dwa dni, czemu nie - Wzruszyłam ramionami.
- To można rzec, że jesteśmy umówieni - Podniósł kącik ust, na co skinęłam głową - W takim razie, nie będę Ci przeszkadzać, dobranoc - Wstał od stołu, kierując się do drzwi. Nie zatrzymywałam go, nie miałam takiej potrzeby.
- Dobranoc - Mruknęłam cicho, patrząc na pozostawione jedzenie. Zjadłam do końca porcję mięsa, ponieważ pozostawiając je na stole do jutra, mogłoby się zepsuć, to samo z kawałkiem sera, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Kładąc nogi na brzegu stołu i gapiąc się w szarą, brudną ścianę, wyobraziłam sobie wielkiego burgera z frytkami. Przełknęłam ślinę, gdy zobaczyłam pięknie wysmażony kawałek wołowiny, świeże warzywa, bułka z sezamem, mnóstwo sosów, a także zarumienione frytki, które chrupią między zębami. Wręcz czując ich smak w ustach, wstałam pospiesznie z krzesła, mając nadzieję, że szybko zapomnę, o tym, co jest teraz i zapewne przez długi jeszcze czas nie będzie możliwe do spełnienia.
Cały następny dzień spędziłam na pracy. Ludzie stali się jakby bardziej rozbrykani, nie stosowali się do wcześniej ustalonego grafiku, który zresztą również potrzebował poprawek. O każdym ma się jakieś informację, dlatego od zawsze wiedziałam, że nie można dawać dwójki nienawidzących się osób do jednej warty. Prędzej siebie pozabijają, niż zauważą hordę zbliżającą się do naszych murów. Dzięki temu, że byłam zajęta, nie widziałam się z nikim "znajomym". Mobius wręcz jakby zapadł się pod ziemię, albo po prostu tak dobrze mnie unika. Wiedziałam jedynie, że jest w mieście, o więcej szczegółów nikogo nie dopytywałam. Siedziałam do późna ustawiając wszystkich i prawie wszystkich do pionu. Ciemnymi uliczkami szłam spokojnie do swojego mieszkania, przy okazji machając kataną i gwiżdżąc wręcz radośnie.
- Nigdy bym ne pomyślał, że po takim dniu, można mieć dobry humor - Usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam głowę, zatrzymując katanę w górze. Ares posłał mi delikatny uśmiech, który odwzajemniłam. Prawda była taka, że nawet jeśli bywa to męczące to tęskniłam za tym.
- Dla jednych obowiązki, dla drugich hobby. - Wyjaśniłam - A Ty co tutaj robisz? Zaraz będzie północ - Zauważyłam, układając obie dłonie wraz z ostrzem na karku.
- Zwykły spacer - Wzruszył ramionami, poprawiając przy tym swoją kamizelkę. Zawsze ciekawił mnie jego ubiór. Miał ciekawy, a zarazem dziwny styl. Ciekawe, czy nie przeszkadza mu to w żaden sposób w walce. Takie ubrania powinny krępować ruchy, czego nienawidziłam. - Nasz jutrzejszy wypad, nadal aktualny? - Podniósł jedną brew, zbliżając się przy tym do mnie.
- Tak, jak mówiłam - Skinęłam zgodnie głową - A teraz wojowniku, jak już jesteś na zewnątrz, to wydłuż sobie spacer i sprawdź wschodnie mury, nie widzę tam nikogo, pewnie mają przerwę, a zawsze lepiej dmuchać na zimne. Pa! - Rzuciłam, odwracając się, aby kontynuować swoją drogę do mieszkania wykonując uprzednie czynności.
~*~
Rano, tak jak ustaliliśmy zajęliśmy dwa konie. Nie było ciężko wyjść poza mury miasta, wystarczyło powiedzieć, że jedziemy zwiedzić okolicę w poszukiwaniu większego lub też mniejszego zagrożenia. Zaopatrzeni w butelkę wody i jakieś pieczywo, na koniach skierowaliśmy się w głąb jednego lasu. Sądziłam, że będzie to zwykła maksymalnie godzinna podróż, aby rozprostować kości zwierząt, a przy tym rzeczywiście sprawdzić, czy żadni ludzie nie plączą się po okolicy, Ci żywi, jak i martwi. Nagle coś zwróciło moją uwagę. Powietrze w okolicy stało się przyjemniejsze, nosząc ze sobą charakterystyczny zapach. Znacząco spojrzałam na chłopaka, który od razu wyczuł o co mi chodzi. Pociągnął za uzdę konia, kierując się w miejsce, które nas w pewien sposób zaniepokoiło. Po 5 minutach jazdy, naszym oczom, ukazało się niewielkie jezioro. Woda w nim była wyjątkowo czysta, ciężko było nawet zauważyć wodorosty czy inne wodne rośliny.
- Jak to możliwe, że nie ma tego na mapie? - Anthares zeskoczył z konia, chcąc podejść bliżej brzegu. Zrobiłam to samo, zatrzymując go przy tym.
- Poczekaj - Zmarszczyłam brwi wpatrując się w taflę wody. Nie zauważyłam żadnego ruchu, jednak wciąż nie wiedziałam, czy możemy się zbliżać. Złapałam za kamień, mieszczący się w całej mej dłoni, rzucając nim jak najdalej, robiąc tak zwane "kaczki". Gdy kamień utonął na dnie, wciąż nie mogłam zauważyć jakiegokolwiek ruchu. - No proszę, czyste jezioro.- Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Powinniśmy to gdzieś zgłosić - Zauważył rozglądając się, jakby wyczekiwał, że zaraz zaatakują nas potwory najróżniejszej maści.
- Powinniśmy, ale ja zamierzam skorzystać - Powiedziałam zadowolona - Nie często znajduje się czyste jezioro, a dawno nie pływałam - Bez skrępowania ściągnęłam ubrania, zostając w samej czarnej bieliźnie. Usiadłam na małej skale, zanurzając nogi w chłodnej wodzie. Pod ręką miałam katanę, gdyby jednak coś, co zdołało wykształcić w sobie zarodki inteligencji pojawiło się tuż obok. Odwróciłam głowę w stronę chłopaka - Nie idziesz? Lepiej się utopić niż zostać zombie.
- Sądziłem, że nie należysz do osób, które podejmują decyzję spontanicznie - Usłyszałam jego kroki, gdy ponownie spojrzałam na spokojny krajobraz.
- W tym świecie pełnym potworów, tylko kilka chwil tak na prawdę mogą przynieść nam ukojenie - Wyszeptałam cicho, po czym zatykając nos wskoczyłam do wody. Miło było poczuć wodę dookoła siebie, to nie to samo co prysznic, czy chociaż kąpiel w wannie.
Antheras?
poniedziałek, 12 marca 2018
Od Megumi DO Gabriela
Wróciłam z zewnątrz i ruszyłam do głównego bloku. Okazało się, że moja
nowa robota będzie opieka nad jakimś dzieckiem. Podobno mam być jego
opiekunka. Nawet nie mówili, czemu. Wiem, tyle iż to farmer, mieszkał
albo mieszka z dziadkiem. Opiekuje się jakaś kobieta, czy coś takiego.
Przeglądałam jakieś papiery i szukałam potrzebnych informacji. Jednak
nic nie znalazłam. Miałam się udać, gdzieś tam i ktoś tam miał mi pomóc.
Ta, tyle niewiadomych, a jednak będę musiała tam ślęczeć, nawet nie
wiem, przez ile. Muszę przychodzić do siostry, jest sama. Choć w sumie
teraz jest w śpiączce, nie wiadomo na jak długo.
Zasnęła, pewnie przez to, że choroba się rozwija. Leki nieco pomagają.
Jakąś dziewczyną mnie zabrała najpierw do mnie do domu. Następnie miałam czas się spakować. Wzięłam kilka rzeczy, spakowałam je do torby i ruszyłam do wyjścia. Szłam za tą dziewczyną dalej. Nie wiem, ile minęło, ale szłam za nią dalej.
Doszłam do jakiegoś domostwa, drzwi otworzyła mi jakąś kobietą. Weszłam do środka, herbata już była gotowa. Obie kobiety zaczęły rozmawiać to pić herbatę. Trzymałam torbę w dłoni i oglądałam dom. Dopiero za sobą usłyszałam zbliżające się kroki.
Odwróciłam się i zobaczyłam młodego chłopca.
- Co tu robisz? - spytał.
- W kuchni... - nie dał mi dokończyć, gdyż już pognał do kuchni. Poszłam za nim, zaciekawiło mnie. Zaciekawiła mnie ich reakcja oraz rozmowa, to też sam chłopiec.
- Gabriel to Megumi, twoja nowa opiekunka. Będzie z nami mieszkać, a ja muszę się wyjechać z tą szanowna Emilia. Niedługo wrócę. - powiedziała do chłopca. W tym samym momencie on się spojrzał na mnie.
Gdy obie kobiety poszły, wybrałam się na górę do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i patrzyłam na pokój. Ktoś wszedł do pokoju, bez żadnego pukania. Patrzyłam, o co mu chodzi. Pewnie, że zajęłam miejsce jej cioci. Przecież to nie jest prawdą. Mały musi zacząć patrzyć na siebie i nie może, nikomu pomagać. Przez to nabierze wprawy. Tylko żeby nikt go nie skrzywdził.
- Chcesz czegoś? - spytałam.
- Kolacja jest gotowa. - powiedział.
Wstałam i ruszyłam za nim do kuchni. Usiadłam przy stole i patrzyłam na niego.
Gabriel?
Zasnęła, pewnie przez to, że choroba się rozwija. Leki nieco pomagają.
Jakąś dziewczyną mnie zabrała najpierw do mnie do domu. Następnie miałam czas się spakować. Wzięłam kilka rzeczy, spakowałam je do torby i ruszyłam do wyjścia. Szłam za tą dziewczyną dalej. Nie wiem, ile minęło, ale szłam za nią dalej.
Doszłam do jakiegoś domostwa, drzwi otworzyła mi jakąś kobietą. Weszłam do środka, herbata już była gotowa. Obie kobiety zaczęły rozmawiać to pić herbatę. Trzymałam torbę w dłoni i oglądałam dom. Dopiero za sobą usłyszałam zbliżające się kroki.
Odwróciłam się i zobaczyłam młodego chłopca.
- Co tu robisz? - spytał.
- W kuchni... - nie dał mi dokończyć, gdyż już pognał do kuchni. Poszłam za nim, zaciekawiło mnie. Zaciekawiła mnie ich reakcja oraz rozmowa, to też sam chłopiec.
- Gabriel to Megumi, twoja nowa opiekunka. Będzie z nami mieszkać, a ja muszę się wyjechać z tą szanowna Emilia. Niedługo wrócę. - powiedziała do chłopca. W tym samym momencie on się spojrzał na mnie.
Gdy obie kobiety poszły, wybrałam się na górę do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i patrzyłam na pokój. Ktoś wszedł do pokoju, bez żadnego pukania. Patrzyłam, o co mu chodzi. Pewnie, że zajęłam miejsce jej cioci. Przecież to nie jest prawdą. Mały musi zacząć patrzyć na siebie i nie może, nikomu pomagać. Przez to nabierze wprawy. Tylko żeby nikt go nie skrzywdził.
- Chcesz czegoś? - spytałam.
- Kolacja jest gotowa. - powiedział.
Wstałam i ruszyłam za nim do kuchni. Usiadłam przy stole i patrzyłam na niego.
Gabriel?
Od Rin DO Aaron
Stałam na hali sportowej i trenowałam. Sama, bez żywej duszy. Byłam
tylko ja, worek, skakanka oraz inne urządzenia do treningu. Cisza oraz
drobne hałasy, które sama je robiłam. Miał ktoś przyjść i mnie trenować,
jednak nikogo nie było. Wzięłam się za skakankę, musiałam zacząć.
Włączyłam muzykę w słuchawkach, broń mam blisko. Nic mi się chyba nie
stanie, a jeśli nawet to mam czym walczyć.
Po sześciu godzinach położyłam się na materacu i wyrównywałam oddech.
Otworzyłam oczy, gdyż ktoś przysłonił mi widok.
- Spóźniłeś się nieco. - powiedziałam.
- Musiałem coś załatwić. - rzekł.
Podniosłam się i ruszyłam się, aby trochę rozmasować mięśnie. - Muszę przełożyć nasz trening. - dodał. Ruszył się do wyjścia. Tyle go widziałam dziś.
Z siłowni wyszłam, później niż chciałam. Wybrałam się do domu oraz pozamykałam za sobą drzwi. Sprawdziłam także tylne drzwi i poszłam wziąć prysznic.
Wychodziłam właśnie z kabiny, kiedy włączył się cichy alarm. Wzięłam pistolet, owinęłam się ręcznikiem i po cichu zeszłam ze schodów. Nasłuchiwałam jakiegoś hałasu. Usłyszałam go w kuchni, tam też poszłam.
- Ręce w górę. Na kolana. - warknęłam.
Chłopak się odwrócił, jednak ja ani drgnęłam.
- Już, już spokojnie. Mamy robotę. Idź się, ubierz. - powiedziałam i zaczął coś jeść.
Ruszyłam się i poszłam na górę. Ubrałam się, to co rusz brałam jakieś noże, sztylety czy też bronię. Zeszłam na dół wiązać włosy. Poszłam do kuchni po coś do jedzenia. Wzięłam i założyłam rękawiczki.
- To rusz się, idziemy. - powiedziałam.
Wyszedł, wzięłam, zarzuciłam na plecy broń i kilka magazynków do kieszeni bluzy. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam za chłopakiem.
Aaron?
Po sześciu godzinach położyłam się na materacu i wyrównywałam oddech.
Otworzyłam oczy, gdyż ktoś przysłonił mi widok.
- Spóźniłeś się nieco. - powiedziałam.
- Musiałem coś załatwić. - rzekł.
Podniosłam się i ruszyłam się, aby trochę rozmasować mięśnie. - Muszę przełożyć nasz trening. - dodał. Ruszył się do wyjścia. Tyle go widziałam dziś.
Z siłowni wyszłam, później niż chciałam. Wybrałam się do domu oraz pozamykałam za sobą drzwi. Sprawdziłam także tylne drzwi i poszłam wziąć prysznic.
Wychodziłam właśnie z kabiny, kiedy włączył się cichy alarm. Wzięłam pistolet, owinęłam się ręcznikiem i po cichu zeszłam ze schodów. Nasłuchiwałam jakiegoś hałasu. Usłyszałam go w kuchni, tam też poszłam.
- Ręce w górę. Na kolana. - warknęłam.
Chłopak się odwrócił, jednak ja ani drgnęłam.
- Już, już spokojnie. Mamy robotę. Idź się, ubierz. - powiedziałam i zaczął coś jeść.
Ruszyłam się i poszłam na górę. Ubrałam się, to co rusz brałam jakieś noże, sztylety czy też bronię. Zeszłam na dół wiązać włosy. Poszłam do kuchni po coś do jedzenia. Wzięłam i założyłam rękawiczki.
- To rusz się, idziemy. - powiedziałam.
Wyszedł, wzięłam, zarzuciłam na plecy broń i kilka magazynków do kieszeni bluzy. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam za chłopakiem.
Aaron?
niedziela, 11 marca 2018
Od Aarona CD. Juliana+quest 9 i 11
Delikatnie się uśmiechnąłem. Odwzajemniłem jego uściski, jednocześnie odpowiadając:
- Zwą mnie Aaron James Micheal Marcus Romeo Alvaro Garay, ale mów mi Aaron lub Al.
Usta mężczyzny uniosły się na coś na znak uśmiechu. Ja znowu usiadłem na murze i chciałem rzec, gdy Taiga się zjawiła. Spojrzałem się na nią, jednocześnie zastanawiając się czy czegoś nie przeskrobałem... Jednak jakbym mógł coś nabroić skoro cały czas jestem tutaj? Czyżby o coś innego się rozchodziło? Dowódczyni poprosiła, że tak delikatnie to ujmę do siebie za około 2 godzin. Musiało być grubo.. Po odejściu Taigi pojawił się gościu, którego spotkałem na pierwszym dniu dołączenia do Santarii... Co on wtedy robił? Próbował oswoić zarażonego psa, więc musiałem poinformować o tym Taigę i zabić psa. Z jego bełkotu wynikało, że nie wiedział, chociaż wygląd psa powoli pokazywał co innego! Nadal jednak mnie zastanawia jak on przemycił tego psa? W sumie miał broń, ale czy środki usypiające działają na zmutowane psy? Podszedł do mnie i zaczął mi grozić, że pożałuję tego, co zrobiłem. W duchu westchnąłem i nic z jego gróźb nie brałem na poważnie. Chłopak był najwyraźniej chory psychicznie. Julek akurat nie mógł przyjść w tym czasie, kiedy nas dowódczyni prosiła, ale ja się zjawiłem. Poinformowała, że ma dla nas zadanie i jutro da mi znać, czy Julek się zgodził....
~Następnego dnia~
~Co to znaczy dzielić się uczuciami takimi jak smutek, radość z innymi? Od pewnego czasu — ze względu na słowa starego przyjaciela: Ignorowanie... Myślisz, że to coś da? Tak, to też sposób, żeby sobie jakoś z tym radzić. Jednak myślisz, że dadzą ci już spokój, jeśli zobaczą, że cię to nie rusza? Może i tak, ale niektórzy zaczną cię wyzywać jeszcze bardziej. Bo jeśli cię to nie rusza, to przecież można, walić ile wlezie, prawda? A może, zamiast się poddawać, pokaż im, kim tak naprawdę jesteś? Nie potworem, a wartościową osobą. Spraw, żeby zaczęli cię doceniać. Nie pozwól im pokazać, że mają co do twojej osoby rację. Przemyśl to, co ci powiedziałem. Zrób, jak uważasz. Zastanów się też, czy wolisz się już kompletnie poddać, czy pokazać, ile jesteś wart. Racja, nie znam cię, ale czuję, że na wiele cię stać. To właśnie one mi dały coś domyślenie, czy moje postępowanie w stosunku do innych jest właściwe. Nigdy nie byłem osobą dość towarzyską ani zbyt rozmowną. Jednak warto, było, mieć kogoś z kim mógłbym porozmawiać czy nawet się pokłócić. Życie i śmierć. Co jest dla nas sensem życia? "Sens życia nikomu nie zostaje ofiarowany. Każdy musi go zdobywać i tworzyć.” to słowa mężczyzny, który mnie uratował kiedyś. Każdego dnia każdy z nas chociaż raz dziennie zadaje sobie pytanie: "Po co żyję?". Z założenia taka myśl przychodzi nam pod wpływem melancholii. Pragniemy odkryć, co jest naszym sensem i celem życia. Niestety sens życia trzeba odkryć samemu, a dla każdego z nas jest on inny. Dla jednej osoby sensem życia może być rodzina, dla drugiego praca, a dla jeszcze innej zabawa, bo „żyje się tylko raz”, ale czy to wszystko? Dzień powszedni, jak każdy inny składa się z wielu obowiązków, zajęć, planów, ale i również z naszych myśli, a myśli polegają na rozważaniu, a według mnie rozważanie to właśnie podstawa filozofii…... Czy nie ”filozofujemy”, kiedy wyobrażamy, sobie jakby np. mogło wyglądać nasze życie?, czy nie oznacza to, iż sens życia jest po prostu w nas? To właśnie my kreujemy własny wizerunek siebie, wiedząc, kim jesteśmy, mamy możliwość racjonalnego i wolnego wyboru celu w naszym życiu, zaczynamy wtedy działać w sposób świadomy i wolny. Kreujemy swój własny świat i swoje własne szczęście. Bardzo często nie zastanawiamy się nad tym, co tak naprawdę jest ważne, a wręcz skupiamy się na sprawach powszednich, codziennych, monotonnych, takich, które powodują, że zatracamy w pewnym momencie swój pierwotny cel życia, nad którym tyle kiedyś rozważaliśmy, snuliśmy plany, marzenia..( To marzenia właśnie są motorem do osiągnięcia czegoś, dają siłę do rozwoju). Ten moment pozwala na „myśli”- myśli, które pozwalają zastanowić się nad sensem naszego istnienia związanego z wybranym ideałem człowieczeństwa czy magii, którą, na co się posługujemy. Czy możliwy jest wspólny sens życia dla każdego człowieka? Niektórzy sądzą, że istnieje. Każdy by odpowiedział, co innego np. zbawienie — to by zapewne odpowiedziałaby osoba głęboko wierząca, jednak czy tak naprawdę o tym myślimy i do tego dążymy? Moim zdaniem to tak naprawdę każdy dąży do osiągnięcia szczęścia, a jest to główny cel, jednak bardzo ogólnikowy… Każdy ma inną definicję szczęścia, dla każdego dążenie do niego jest czymś innym, jest dążeniem do czegoś konkretnego dla nas, czegoś, co nas potrafi uszczęśliwić, sprawi, że będzie nam się chciało żyć i da poczucie sensu życia. „Sens istnienia polega na dostrzeganiu pięknych błahostek w życiu- sens życia także”. Pewien mag dał mi kiedyś mądrą wskazówkę jak żyć: ”Kochaj i czyń, co chcesz”. Dla mnie umiejętność kochania jest podstawą naszej egzystencji, bo w naturze każdego człowieka jest kochać i pragnąć miłości, jeśli nauczymy się kochać, będziemy wiedzieli, jak i po co żyć. Problemy i zawiłości losu spotykają każdego człowieka, jednak każdy z nas ma swój własny sposób na ukojenie jego skutków. Co mnie upaja? Dla mnie lekarstwem jest wsłuchiwanie się w szum lasu, w którym jest zaklęta historia, promienie słońca, które zadziorne ogrzewają moją twarz w poranny blasku czy na pożegnaniu, kiedy to słońce wita księżyc, ale również te kilka chwil spędzonych w towarzystwie innych. Cały ten mój odwrócony romantyzm, który sprawia, że mam chęć do życia i na mej twarzy pojawia się uśmiech. Radość przeżywania tego wszystkiego to moja euforia w spokoju- to mój duchowy azyl, moja filozofia, sens mojego życia. Jednakże i ja miałem takie dni, kiedy nie chciało mi się nic — nawet z łóżka zwlec się czy żyć. Mam, wrażenie jakby ogarniała mnie pustka i ciemność, nad którymi nie mam kontroli, a myśli przeplatają się przez głowę tak chaotycznie, że nie wiem, dlaczego i po co mam się ubrać albo żyć. Te myśli układają się w pewną całość, w pytania, na które pragnę poznać, odpowiedzieć. Są moja energia do wstania z łóżka i chęcią na znalezienie odpowiedzi na nie. Czemu pada śnieg? Dlaczego uwielbiam muzykę? Co ona mi daje? Mnóstwo tych pytania sprawia, że chce żyć i szukać odpowiedzi na nie. Każdy dzień może być wyjątkowy, ponieważ każdego dnia mogę, znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Każdy ma swoja filozofie życia- życie z zasadami lub bez nich to również filozofia, własną drogą życia, własne rozmyślania, przekonania i cele. Własny szum fal, muśnięcie wiatru. Czy mogę uważać, że nic nie ma sensu? Co mam robić? Zostawić wszystko? Nie! Bo to właśnie nie miałoby sensu. Wszystko, co robimy każdego dnia, powinniśmy robić tak, żeby czuć się dobrze, komfortowo, aby czerpać z tego jak największą przyjemność, ponieważ nawet to, co uważamy za bezsensowne i mało warte może być świetne. Wiec, jeśli dostaliśmy dar życia, to korzystajmy z niego, najpiękniej i najwięcej jak umiemy, bo ten dar nie jest bezsensowny, to tylko od nas zależy, jak go wykorzystamy. Czy będziemy bezwolnym pyłkiem, którym kieruje, wiatr tam, gdzie ma ochotę, czy wyrwiemy się z objęć wiatru, podążając, tam, gdzie mamy ochotę? ..... Większość ludzkich pyłków uwalnia się spod nakazów i monotonii i odnajduje swoją ścieżkę życia. Ja już znalazłem ją i jest nią próba zdobycia przyjaciół oraz nauczyć się samokontroli nad własnymi emocjami.~~Siedziałem już od kilku dni w domu lub na murach od mojej rozmowy z Taigą. Takie zachowanie było niepodobne do mnie! Hades— mój pupil — zawsze był przy mnie, kiedy byłem w domu. Całw mieszkanie nawet wysprzątałem od wielu lat, gdzie nie tylko ja mieszkam. W tej chwili byłem w tawernie i cieszyłem się chwilowym spokojem. Mieszkańcy już mnie tak często nie zaczepiali, a czasem witali się ze mną. Na razie nie mogłem znaleźć żadnej książki, która zachęciła mnie bym ją przeczytał. Po chwili do biblioteki weszła Taiga, która miała dla mnie i Julka jakieś zlecenie czy coś w tym stylu, i to bardzo poważną. Julek ma większe doświadczenie i ze względu na to, postanowiła Taiga go również przydzielić do mnie. Zaskoczyło mnie to, co powiedziała Taiga. Zgadłem, że chodziło o to bym zdobył więcej doświadczenia, ale po jej wyrazie twarzy uznałem, że chodzi o coś jeszcze, a ataki zombii są przykrywką, która miała na celu odwrócić od kogoś lub czegoś uwagę. Wziąłem od niej papier i zacząłem czytać treść zlecenia, a brzmiało ono tak: "Podczas jednej z ekspedycji poza mury Santarii zaginął mój syn. Chciałbym aby grupka śmiałków sprowadziło go z powrotem lub przynajmniej jego pierścień, bym miał pamiątkę po nim, gdyby nie żył.". Za istne zlecenie mnie zaintrygowało, a pierwsza walka z zombie zachęcała mnie i o ile to nie jest sen, to będzie prawdziwe wyzwanie! Spojrzałem się w oczy Taigi, która się do mnie uśmiechała, jakby wiedziała, , żem się ucieszył na to zlecenie. Dała mi również znać, że Julek został poinformowany o tym. Spokojnie wyszedłem z tawerny, by móc się przygotować. Nie mogłem tak bez przygotowania na tę misję wyruszyć, gdyż to byłoby szalone! Spakowałem do plecaka bandaże, maści i mapę w razie czego. Co tu mogę jeszcze wziąć? Chyba wszystko wziąłem. A! Spakowałem również książkę o różnych typach zombii, by móc, rozpoznać w razie czego z czym nam przyjdzie się zmierzyć. Po sprawdzeniu i upewnieniu się, że wszystko mam, byłem gotowy do drogi. Taiga czekała przed mym mieszkaniem. Odprowadziła do bramy, gdzie był już Julek i życzyła nam powodzenia oraz prosiła, byśmy na siebie uważali. Obiecaliśmy jej to i swe zacne kroki skierowaliśmy do głównego wyjścia. Nie spodziewałem się jakiś trudności w pierwszym etapie podróży, ale znalezienie jakiegokolwiek przewodnika czy śladu na pewno będzie trudno, ale tuż przed wyjściem napotkaliśmy się na jakiegoś wojownika czy zwiadowce.
- Ej, nowy. - usłyszałem za sobą głos mężczyzny, więc się odwróciłem — Jeśli chcesz wybierasz się zza mury i chcesz pomocy to musisz coś dla mnie zrobić.
Opowiedział mi, co chciał, bym zrobił. W jaskini nieopodal Santarii zalęgła się Stonoga, a on zostawił tam ważną paczkę. Mężczyzna poprosił, mnie bym mu tą paczkę przyniósł. Przystałem na to, gdyż była to chyba jedyna osoba, która za takie coś zgodzi się nam pomóc. W sumie potrafiłem bezszelestnie się poruszać, więc powinno się udać. Jednakże wiedziałem, że może być i tak trudno. Spokojnym krokiem ruszyliśmy na północny-wschód od Santarii, a po dwóch godzinach solidnego marszu byliśmy na miejscu. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na mego towarzysza. Julian wydawał się spokojny, poprosiłem by został na zewnątrz, a sam wszedłem do środka leża Stonogi. Starałem się jak najciszej się poruszać, ale po chwili zirytowało mnie wolne tempo, chociaż wiedziałem, że nie było innego wyjścia. Miałem cichą nadzieję, że uda mi się to bez walki wykonać, gdyż wyglądało na to, że stonoga spała. Wyciągnąłem za pasa nóż i delikatnie, to może złe określenia... Powiedzmy, ostrożnie zacząłem ucinać kawałek nogi Stonogi. Kiedy zwierzę się poruszyło, zamarłem, ale na szczęście się nie obudziła. Zdobyłem nogę, teraz wystarczy postarać się obejść Stonogę i zabrać paczkę. Szukałem jak najdogodniejszej drogi, która umożliwiłaby mi obejście jej, ale nic. W sumie mogłem nad nią przejść i tak też zrobiłem.... Musiałem odgarnąć kilka rzeczy, jakie leżały na paczce, co wywołało hałas i Stonoga się poruszyła. Spojrzałem na nią, która nadal była bezruchu— no miałem taką nadzieję. Słyszałem, że pewna Stonoga, która odpoczywała jak ta "nasza" udawała! Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem jeden krok nad ciałem śpiącej wywerny. Po cichym odetchnięciu zrobiłem drugi krok i byłem już po drugiej stronie ciała zwierzęcia. Bardzo powoli wziąłem paczkę, a po podniesieniu jej byłem zaskoczony. Była lekka jak piórko... Ciekawe, co było w środku. Jak wszedłem, tak samo wyszedłem. Muszę powiedzieć, że miałem ogromne szczęście. Szybko oddaliłem się od leża Stonogi. Odnalazłem tajemniczego mężczyznę i wręczyłem mu paczkę. Najbardziej się ucieszył na na jej zawartość, a była to fotografia. Na moje pytanie, kto na na niej jest, mruknął tylko, unikając odpowiedzi. Jego usługi były zaskakujące dziwne...Lepszy rydz niż nic, prawda? On i jego dwaj kompani powitała nas okrzykiem "arr!", przez co chciało mi się śmiać, gdyż miny, jakie przy tym robili, były komiczne jak to udawanie ich piratów. "Kapitan"rozkazał swym "majtkom" rozłożyć żagle i obrać kurs na wiatr, w sensie szliśmy na północ. Po godzinie zarządził przerwy, usiadł przy mnie i zaproponował mi rumu. Przyjąłem jego propozycję..
- Przypominasz mi kogoś — rzekł, po piątej butelce rumu. Był kompletnie pijany.Jego słowa mnie zaskoczyły. Ktoś był do mnie podobny? Nie znałem swej przeszłości... Może miałem rodzeństwo, które żyło... Spytałem, jednego z towarzyszy naszego przewodnika jak wygląda ich życie tutaj. Jego odpowiedź brzmiała tak: "Piekielna to pustynia, gdzie burze przemykają po jej krajobrazie, biczując wszystkich, którzy odważą się stąpać! Nawet tutaj, za murem, słychać jego grzmiący ryk, nazywają ją Pustynią burz, ale ona bardziej przypomina mi Pustynię strachu, jeśli chodzi o mnie. To miejsce, w którym człowiek nie jest mile widziany, jeśli tam pójdziesz, niech bogowie zmiłują się, bo ta pustynia z pewnością nie zrobi tego". Jego słowa mnie zaskoczyły, ale po chwili dołączył się inny towarzysz : "Mimo burz jakie tę pustynię otaczają, to za nią porasta bujny zielony las, który jest czymś w rodzaju labiryntu. Wielu badaczy uznało, że czuję się w tym lesie niekomfortowo. To dowód na to, że natura żyje, a wszystko chroni ją. Wed... " Nie dokończył, gdyż pierwszy marynarz — bosman — go uderzył za wtrącenie się do rozmowy. Podszedłem bliżej wyjścia namiatu i spoglądałem na nocne niebo. Jeśli wierzyć słowom kapitana przy dobrych wiatrach za dwa dni powinniśmy być przekroczyć pustynię.
~dwa dni później~
O dziwo przejście pustyni obyło się bez burz. No, przynajmniej na nasze szczęście. Pożegnałem naszych przewodników, którzy obiecali na nas poczekać i wyruszyłem w stronę lasu by porozmawiać z kimś, kto może coś widział o ile ktoś tutaj może być. Las nie zdawał mi się jakoś straszny, może dlatego, iż przewodnik, który był znajomym tamtego, który na nas czekał, prowadził nas. W czasie podróży mijaliśmy wiele dziwnych roślin , które po raz pierwszy widziałem na oczy. Po około godzinie spaceru dotarliśmy na miejsce. Przewodnik od razu zaprowadził mnie do ruin, gdzie mieszkał przywódca tych ludzi, którzy mieszkali za murami Santari. Siedziałem na ziemi i czekałem. Po chwili zjawił się on, który mi podziękował za odwiedziny sanatariańczyków. Zaskoczyła mnie jego uprzejmość. Przywódca wydawał się dosyć skrytą osobą, która coś ukrywała przed nami, a to mogłoby nam pomóc w misji, ale nie będę naciskał. Pożegnaliśmy go i ruszyliśmy dalej do małej, improwizowanej osady, gdyż może osadnicy coś więcej wiedzą na temat poszukiwanego żołnierza. Żaden mieszkaniec nie chciał ze mną rozmawiać na ten temat, mógłbym stwierdzić, że mnie unikają! Ja chciałem tylko odnaleźć kogoś... Jak ich przekonać, że nie mam złych zamiarów? Jednak po chwili zrozumiałem, o co chodzi, a to za sprawą dziecka! Oni nie ufali nam.. Zaśmiałem się cicho, po czym poprosiłem towarzyszy by się lekko wyluzowali. Po kilku krępujących rozmowach, lekko nam zaufali. Ze strachem opowiadali mi o tych wydarzeniach jakie przytrafiły się poprzedniej grupie, którą poszukiwaliśmy. Jeden z nich wskazał nam miejsce na północ od ruin zamku. Musieliśmy od wioski iść cały czas prosto i skręcić na lewo, i trafimy na ruiny. Podziękowałem za pomoc i od razu ruszyliśmy w tamtym kierunku. Po opuszczeniu wioski u mego boku zjawił się Julek, z którym zacząłem rozmowę. Po pół godzinnym spacerze znalazłem się przy ruinach. Obszedłem je w celu zbadania ich, gdyż mogły nas na coś naprowadzić. No cóż, nic nie znalazłem, ale nie miałem zamiaru odpuszczać tak łatwo. Niby tutaj było niedawne miejsce obozowania naszych towarzyszy, więc jeśli zostali zaatakowani to coś musiało zostawić jakikolwiek ślad po sobie!
Szukając jakichkolwiek śladów, jeden z naszych towarzyszy natrafił na coś. Ktoś czaił się zza krzakami i nas obserwował. Oliver chciał go już zajść od tyłu i nawet przedstawił po cichu plan, lecz ja go powstrzymałem,tłumacząc towarzyszom, że on może coś wiedzieć albo nas zaprowadzić. Musieliśmy tylko odpowiednio go przechytrzyć, by myślał, że nie zorientowaliśmy się o jego nieobecność, ale jednocześnie dostać to, czego chcemy. Na początku musieliśmy udawać, że nie wiemy, iż nas śledzi, a następnym krokiem było zrobienie tak by nie zorientował się, że brakuje Oliviera, który miał go śledzić. Śmiesznie to brzmi: Szpieg zostaje śledzony, mimo iż sam śledzi. Ironia, prawda? Wróciliśmy do swych obowiązków poszukiwawczych, ale bałem się, że Oliver wszystko zdradzi. Był to chłopak w gorącej wodzie kąpany. Najpierw robił, potem dopiero myślał nad konsekwencjami swych decyzji. W myślach jednak doceniałem jego determinację i wolę. Po złapaniu kontaktu wzrokowego z Oliverem, dałem mu znam by się odłączył od nas. Chłopak niby rzucił, że musi się załatwić i znikł za drzewem. Nie minęło nawet półgodziny, kiedy usłyszeliśmy hałas i wypadającego z koron drzew Oliviera oraz uciekającego szpiega. Ruszyliśmy za nim biegiem, ale był szybszy od nas, więc go zgubiliśmy. Jednak przez to znaleźliśmy się w innym miejscu niż mieliśmy zamiar. Julek zgodził się ze mną, że wypadałoby się tu rozejrzeć. Każdy z nas miał przydzielony obszar. Po godzinie Olivier przybiegł do nas podekscytowany, że znalazł jezioro. Nie chciał nam nic więcej powiedzieć, ale nalegał byśmy poszli za nim. Na początku pomyślałem, że to nic wielkiego, ale kiedy nalegał byśmy poszli z nim, byłem wielce zaskoczony jego widokiem. Zresztą nie tylko ja.. Spojrzałem na Julka. Nie miał lepszej miny od mojej. Wokół jeziora nie widzieliśmy żadnych ciał czy możliwość by były zakopane, ponieważ teren jasno mówił za siebie. Jednakże Julek poprosił nas byśmy zachowali ostrożność. Obeszliśmy jezioro z każdej możliwej strony i żadnych trupów nie spotkaliśmy. W wodzie też ich nie było, a po stwierdzeniu Julka, że była w 100% czysta zaskoczyła mnie. Jak to możliwe?! Trudno mi było uwierzyć w zapewnienia Julka, który po raz trzeci robił badania nad jeziorem i wychodziło mu zawsze to samo, że jezioro jest czyste i zdatne do użytku. Olivier poprosił mnie i Julka byśmy zrobili sobie tu małą przerwę. Spojrzałem się na Juliana, który nie miał nic przeciwko. Było dwa do jednego, więc zostałem przegłosowany. Rozsiedliśmy się wygodnie na ziemi i obserwowaliśmy oraz cieszyliśmy się ciszą i spokojem. Zabrało mi się na rozmyślenia.
~Czy dobrze zrobiłem dołączając do Santarii? Czy ogólnie dobrze zrobiłem? Czy uda mi się utożsamić się z tą nową społecznością i jej członkami, czy pozostanę odludkiem do końca życia?Może powinienem uznać iż w pełni dobrze rozwinięta tożsamość społecznie nie potrafi rozwiązać problemów dla jednostki. Może, gdzieś w głębi serca miałem nadzieję, że mogę przysłużyć się miastu czy nawet postarać się i ułatwić oraz zrobić tak by moje relacje z nim czy z otoczeniem było o wiele bardziej satysfakcjonujące, albo podnieść własną samoocenę bądź postarać się z łatwością poruszać i mieć orientację w życiu społecznym. Moje pytanie, które brzmi: " Jednostka, która nie jest przystosowana jak ja to na jaką grupę powinna liczyć?" Zazwyczaj na pierwszym kroku mogą liczyć na pozytywną identyfikację z grupą innych jednostek takich jak oni. Ale jeśli jednostka natrafi na negatywną identyfikację to może to przyśpieszyć jej -jednostce- marginalizację. Każdy z nas powinien zwrócić uwagę, że identyfikacja z grupą to ważny aspekt w rozwoju naszej osobistej tożsamości. Jednakowoż czy ja potrafiłbym nawiązać taki stosunek ze społeczeństwem, a zwłaszcza z całą gildią? W obecnych świecie istnieją modele, które wpływają na procesy wychowawcze, a są to same ambicje jednostki, która posiada w swej świadomości silne JA, które składa się z osobistej tożsamości. Czasem uważam, że należę właśnie do takich jednostek. Według mnie ukształtowanie, już takiej dojrzałem tożsamości prywatnej, w sensie osobistej następuje pod koniec młodości. Zawsze uważałem, że silne Ja to osoba, która jest świadoma własnych osądów przez siebie wydanych przez nią samą... Na co nakładać musi się świadomość swego potencjału rozwojowego, swych talentów - umiejętności, dość wysokie i stabilne poczucie swej wartości, pozytywna samoocena, poczucie wsparcia ze strony osób, z którymi dana osoba się identyfikuje, i które postrzega jako swoich bliskich. Chociaż uważam, że warunkiem skutecznego rozwoju własnej tożsamości jest wyodrębnienie się z otoczenia, które potrafi trwale potrafi przekonać, że jest się osobą niepowtarzalną, niezależnie od odgrywanych ról i relacji z otoczeniem, chciałem taką osobą być. Może byłem,ale nie zdawałem sobie z tego sprawy lub nie przywiązywałem wagi.O ile dana jednostka posiada własne talenty, a otoczenie ją doceni za to, to kształtowanie własnej tożsamości nastąpi prawie automatycznie. Chyba, że nie posiada jakiś własnych talentów, a jej wychowanie odbywało się bez wrogości, ale z przyjaźnie to taka jednostka umie otrzymać informacje na własny temat, a te pokazują iż jest wartościową osobą, która nie jest taka sama jak inny. Jeśli w swym kształtowaniu tożsamości jednostka miała mniej problemów to nie potrzebuje szukać informacji na temat kim jest i co jest warta taka jednostka. Jednostki, u których zostały dostrzeżone talenty są skupione na osobistej tożsamości i lubią podkreślać różnice między sobą, a innymi, aniżeli afiszują się przynależnością do jakiejkolwiek grupy... Ja natomiast starałem się silne Ja ukształtować, co mi się udało, ale nie uzyskałem odpowiedzi na pytania: kim jestem i ile warty jestem. Pozostawało pytanie: Co ja wniosę do tego miasta,by mogło się rozwijać nawet jeśli nie znam siebie? ~
Nawet nie wiem ile czasu rozmyślałem, ale to Julek wyrwał mnie z tego stanu. Spojrzałem się na niego zaskoczony i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że się ściemnia. Nie mogłem dać wiary, że aż kilka godzin tu siedzieliśmy! Julian spojrzał się na mnie i usiadł w milczeniu.. Pewnie nie rozpocznie rozmowy, co nie? Nie myliłem się. Czekał, więc ja zacząłem.
~Następnego dnia, z samego rana~ W lesie panował całkowity półmrok, gdy szukaliśmy śladów, co utrudniało nasz cel. Chwila! Światło! Poprosiłem Oliviera, by zniszczył kilka gałęzi, dzięki czemu umożliwił, dostanie się światła na dno lasu. Nagle powietrze wokół mnie świsnął sztylet. Szybko zrozumiałem, że to pułapka! Ruszyłem za tym kimś, który uciekał w stronę ruin. Następnie wszedłem do środka ruin, które dokładnie przebadałem. Pod zrujnowaną ławką znalazłem kawałek krwi i sierści. Na pewno to nie należało do żadnego zwierzęcia, a więc jedyna opcja to człowiek albo zombie. Postanowiłem to zbadać w wiosce. Udałem się do biblioteki, gdzie od razu szukałem w różnych księgach o możliwych zombie występujących tutaj, który by umiał coś takiego rzucać kolcami i kawałek tej sierści pasowałby. Po 20 książce znalazłem idealnego zombie, który pasował do opisu! Nosił nazwę Szczurowilka... Pokazany wygląd nie zachęcał do szukania go z własnej woli. Opis tego zmutowanego potwora wyglądał tak: " Szczurowilk powstał z mutacji genów wilka i szczura, którzy po katastrofie mieli zmutowane geny. Szczurowilki nie są naturalnym tworem, ale stworzył je szalony naukowiec, który zwiał z psychiatryka ponad 3 lata temu" No nieźle... Czegoś takiego się nie spodziewałem, a zwłaszcza spotkania takiego zombie w tych okolicach. Szczerze to obawiałem się tej walki...W sumie nie musiałbym z nim walczyć, gdyby zastawić dość dobrą pułapkę, która odebrałaby mu siły, a ja byśmy potem wbili mu w serce kilka mieczy lub truciznę. Tylko jak tego dokonać? Sam nie wiedziałem... Jeszcze raz zajrzałem do książki, ale ona nic nie mówiła, o tym jak można go pokonać oprócz tego, że najlepiej go oślepić i unikać ataków. Chyba że to była odpowiedź na zostawienie na jego pułapkę. Nie tylko słońcem można kogoś oślepić. Na niego powinno również zadziałać sztuczne światło! Tylko kwestia jak go unieruchomić... Spojrzałem na Juliana, który w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się obok mnie.. Nie, on nie da rady. Mieszkańcy dzikich terenów, jak ja na nich mówię trudnią się w polowaniach, ale nie pomogą nam.... Jakby wykorzystać ich sieć, oczywiście odpowiednio ją zmodyfikować. Może się udać.. Podszedłem do jakiegoś z nich i poprosiłem go użyczenie sieci.. Niechętnie, ale się zgodził. Usiadłem na ziemi i zacząłem odpowiednio ją modyfikować. Do sieci przypiąłem przewód elektryczny. Miałem niebywałego farta, że przed otrzymaniem tej misji kupiłem odpowiedni sprzęt, który potrafił długo przewodzić prąd na inne przedmioty, ale nie wiedziałem, jak go przymocować, ale w tym już pomógł mi Julek. Miałem okazję to sprawdzić. Olivier przynosił nam odpowiednie narzędzia. Po skończonej robocie musieliśmy tylko znaleźć przynętę i miejsce. Wróciłem do wioski i wszedłem do baru, który leżał w ruinach jakiegoś domu. Nie zdradzając, nic a nic wzrokiem szukałem szaleńca, który nam pomoże. Jeden mężczyzna zwrócił moją uwagę. Był to rosły mąż, który przewyższał innych o dwa metry jak nie więcej. Posiadał średniej długości, czarne włosy. Jego ubiór był obdarty i poniszczony. Twarz znaczyły liczne blizny, jak i zmarszczki, musiał być w podeszłym wieku. Musiał chyba wyczuć, że mu się przyglądam i podszedł do mnie. Bez owijania w bawełnę, powiedziałem, mu czego chcę od niego, a on się zgodził. Zamurowało mnie. Bez jakiegokolwiek sprzeciwu zgodził nam się pomóc. Wyjaśnił mi, że nie ma nic do stracenia, a życie już go nuży i jeśli jest, okazja to woli umrzeć w walce niż uciekać z podkulonym ogonem od problemu. Przekazałem mu, gdzie się spotkamy. Sam musiałem się ogarnąć, gdyż wszystko może szlag trafić albo gorzej. Julian zawsze był gotowy, czym mnie zaskakiwał. Po około godzinie byłem na miejscu, ale naszego "pomocnika" nie było jeszcze. Zacząłem się martwić, iż zrezygnował, ale się pojawił. Z uśmiechem spytał, gdzie ma stać. Pokazałem mu miejsce, ale dodałem, iż mamy jeszcze sporo czasu do zmierzchu. Około północy Hurde — tak miał, na imię mój towarzyszył — ustawił się w wyznaczonym miejscu i czekał. Minuty nie miłosiernie nam się dłużyły. Jednak po godzinie pojawił się Szczurowilk i ruszył w stronę Hurde, ale ten, zamiast wykonać unik, zaczął, uciekać i sam wpadł w pułapkę i został porażony prądem. Szczurowilk, widząc, to szybko poderwał się, by złapać Hurde. Stanąłem naprzeciwko jego, jednocześnie zasłaniając Hurde i każąc mu uciec, ale ten uparł się, iż się schowa. Ruszyłem pierwszy do ataku, co chyba było moim najgłupszym pomysłem, iż dałem się tak łatwo podnieść emocjom. Szczurowilkowi udało się mnie ugryźć aż do kości, przez co poczułem piekący ból, ale Julek nadszedł z odsieczą. Swoim kijem zdzieliłem go po łbie, a ja spowodowany bólem szybko przeszedłem do defensywy. Po pewnym czasie zranił mnie po raz drugi, gdyż udało mu się złamać moją obronę. Usłyszałem jego piskliwy jak na szczura odgłos. Wystarczyło go pokonać i go potem zabić. A jeśli się nie uda? Nie wiem. Spoglądałem na przeciwnika i myślałem, czy nie zaryzykować własnych życiem, by go powstrzymać... Przypomniały mi się słowa Taigi, która prosiła nas byśmy uważali na siebie, ponieważ nieujarzmiony mój gniew brał górę nad rozsądkiem niebezpieczna. Druga opcja jest słabsza od tej pierwszej, ale bezpieczna, gdyż polegała na ucieczce. Zamknąłem oczy, ale moją chwilę nieuwagi wykorzystał mój przeciwnik, by zadać śmiertelną ranę, przez co stękną i syknąłem z bólu... Czy w ogóle może jednocześnie syknąć i stęknąć? Psiakrew! Muszę się skupić, bo będzie kiepsko ze mną jak i z moimi towarzyszami! Zganiłem, się w myślach ciężko wstając. Tym razem użyłem sztyletów, a nie ciężkiego miecza. Miałem nadzieję, że da mi to przewagę, chociaż również mogłem się mylić, ale wolałem się upewnić przed użyciem granatu z trucizną. Nie myliłem się, no przynajmniej podejrzewałem to. Miałem rację, atak sztyletami nic nie wskórał, ponieważ sam potrafił się szybciej ode mnie poruszać i dzięki temu uniknął ciosu. Prychnąłem cicho i zastanawiałem się, co zrobić. Jak odkryć, wykorzystać podczas walki jego słabość. Chciałem zaatakować, ale upadłem przez ranę, która mocno krwawiła. No cóż ... Jednak nie miałem wyboru i postanowiłem lekkomyślnie się narazić, by móc zadać śmiertelną ranę. Zamknąłem oczy i czekałem za długo. Gdy otworzyłem oczy zobaczyłem jak Julian walczy z całych sił wraz z Olivierem ze Szczurowilkiem. Domyślili się, co chciałem zrobić i nie dali mi tej głupiej szansy. Ryknąłem głośno i przeraźliwe. Zaraz po tym ruszyłem do ataku na mego wroga. Nie kontrolowałem swego gniewu i nienawiści, po prostu dałem się ponieść emocjom, a to nie był nigdy dobry doradca. Zamknąłem go w prowizorycznej klatce jaką przygotował na szybkiego Olivier, a nasz wróg ustawił się pod nią, a potem każdy z nas rzucał w niego sztyletami czy strzelał. Nasza walka wbrew pozorom była prawie wyrównana, gdyż trójka przeciwko jednemu, silnemu przeciwnikowi. Prawie, ponieważ ja byłem ranny wśród moich towarzyszy, a on nie zatem miał on przewagę nade nami. Rzucił, mną aż na chwilę straciłem przytomność... Kiedy się ocknąłem, przede mną stał Julek z kijem besbolowym w ręku. Ja natomiast nadal leżałem i chciało mi się trochę śmiać, gdyż to komicznie wyglądało. Mój towarzysz spojrzał na mnie, ale jego wzrok wyrażał lekkie zaskoczenie moją reakcją... Chyba dobrze odczytałem jego wyraz twarzy, jeśli nie to przepraszam. Podniosłem się z trudem, ale byłem gotowy na dalszą część walki. Chciałem mu coś powiedzieć, ale po chwili znów nas zaatakował, więc musieliśmy wykonać szybki unik. Mimo iż mój przeciwnik był silniejszy ode mnie. Przerzucił mnie za siebie, aż wpadłem z impetem na drzewo przez co wyplułem krew z ust, a sam rzucił się, by przegryźć szyję Julianowi.
Chłopak był w pułapce, gdyż po moim upadku na tamto drzewo, ono się zawaliło i zagrodziło drogę ucieczki. Część mojej świadomości kazała mi wstać i walczyć, lecz ja, byłem lekko oszołomiony, ale chciałem pomóc Julianowi. Udało mi się, chociaż na chwilę uzyskać kontrolę nad ciałem i osłoniłem mężczyznę, przyjmując na siebie siłę ataku i obrażenia. Spojrzałem na chłopaka, który również na mnie patrzył, Julian był zaskoczony, że go osłoniłem swym ciałem, a ja mu kazałem się skupić. Coś tam rzekł o współpracy i miał rację, ale muszę, wrócić do rzeczywistości i ujarzmić ból, by to się udało. Jednak nasz wróg mnie zaatakował swymi pazurami, ale natrafiły na kij Juliana i tylko nieliczne nas zraniły. Moje oczy lekko krwawiły— co zauważył Julek i się zaniepokoił — zaatakowałem go szybkim ciosem, ale jednocześnie odpychając Julka do tyłu. Możliwe, iż bym szalał jeszcze, ale byłem wycieńczony i osłabiony po walce. Jednak wiedziałem, że musimy złapać tego zmutowanego szczura .Szczurowilk przypatrywał nam się, po czym zniknąłby z ukrycia nas zaatakować. Zmysł wzroku na nic się tu nie przyda, ale zmysł słuchu jak najbardziej. Cisza. Słyszałem ciszę, czyżby uciekł? Nie... Szczurowilk nigdy nie uciekają bez ofiar... On się z nami bawi, chce byśmy czuli strach. Czyli ma skłonności do torturowania psychicznego swej ofiary? Interesujące. Jednak nie teraz mi się nad tym zastanawiać, ale skupić się na walce. Julian wykorzystał ten czas na obandażowanie mych ran. Potwór nie kazał długo na siebie czekać, zaatakował nas od tyłu. Jednakże dzięki szybkiemu refleksowi oślepiłem go i wyprowadziliśmy kilka dość silnych ciosów, a gdy uznałem, iż szurowilk jest, wystarczająco słaby to podszedłem do niego z zamiarem przebicia mu serca. Ze zwykłej ciekawości chciałem sprawdzić czy on żyje, gdyż może udało nam się go zabić, ale musiałem być skończonym kretynem tak sądząc, gdyż wbił mi pazury w ciało. Byłem skończonym idiotom. Julek wziął mój miecz i odciął łapę stworowi oraz przebił go na wylot.Julek podbiegł do mnie i pomógł mi zdjąć tą łapę ze mnie. Szybko też wykonał znowu prowizoryczny opatrunek. Każdy z nas domyślał się, co się stało z poprzednią grupą badawczą. Zginęła przez tego Szczurowilka.
Teraz znaleźć tego naukowca, który stoi za tym incydentem. Po pokonaniu potwora ruszyliśmy dalej, chociaż Julek nakłaniał byśmy wracali. Tylko, gdzie on mógł się ukryć? Może w pobliżu jest jakaś jaskinia lub opuszczony zamek. Moim kompanom trudno było odpowiedzieć na moje pytanie, ale gratulowaliśmy sobie pokonania potwora i radziłem, mu bym powiadomił przywódcę, że w tym lesie czają się potwory, ale to nie była do końca prawda. Musieliśmy jeszcze znaleźć tego naukowca. Jednak teraz jak mieliśmy chwilę spokoju to postanowiłem się nacieszyć cudną naturą otoczenia w sensie pospacerowania sobie. Było już ciemno, kiedy udałem się na klif. Moją uwagę przykuło pewne zjawisko, które jak słyszałem, można spotkać raz na 1000 lat. Wzięło mnie na filozofowanie i prozę. Bardzo powoli i na krótką chwilę biorą się skądeś noce. Przejrzyste, lekkie, mało do nocy podobne, ale bezsprzecznie – one. Świat umie znowu zbłękitnieć wieczorem, zatoczyć się w mrok i parę godzin poleżeć w tej ciemności. Gwiazdom znów warto wysypać się na niebo. Mokną rozmrugane w bezdnie stropu nad tundrą, w błękicie dalekim jeszcze od szafiru, dość mrocznym jednak, aby im stworzyć twarzowe tło. Ural jest w nocy biało lodowaty, zamglony i jeszcze martwy niż we dnie. Znalazłem wreszcie kompana moich chorobliwych nad nim zachwytów. Moja siostra kochała się w nim tak samo beznadziejnie, jak ja i jeden drugiego wyciągał czasem z kretowiny, aby się wspólnie cieszyć zmienną, nieporównaną pięknością nieznajomego, dzisiaj jednakże było inaczej — mym zachwytom przysłuchiwał się Julek, chociaż z jego obecności nie miałem pojęcia. Swoją samotność i wspomnienia zabrałem tej niezapomnianej nocy, kiedy zobaczyłem pierwszy raz polarną zorzę. Jeśli na opowiedzenie Uralu – czegoś o tyle bardziej konkretnego – nie mogłem nigdy znaleźć słów, jakże mi ich szukać teraz dla tego zwiewnego, nierealnego cudu, jakim jest tamto?Zaczęło się od morelowego leja idącego skosem od horyzontu przez całe niebo. Wąskim końcem oparty o jeden kraniec świata, szerokim wspierał się o drugi. Lej ten, choć trwał w miejscu – płynął, falował, karbował się jakoś od środka, tak właśnie, jak się umie karbować dym nieruchomo w ręce trzymanego papierosa. Leżało to chwilę na niebie jak puszyste, rozwiewne strusie pióro. I znikło. Po prostu przestało być. Zostało tylko puste niebo skropione zielonymi gwiazdami. Może to po nagłym zniknięciu tamtej świetlistej różowości wydały mi się takie? Przysięgam jednak, że były zielone! Stałam przed kretowiną, z zadartą głową, na rozmiękłych z wrażenia kolanach, nie mając jeszcze pojęcia, co to było, wiedząc tylko, że było cudowne! Kiedy miałem już dawać nurka w "naszą" jamę – coś niebu stało się znowu.
Zaczęło oddychać. Tylko tak mogę to określić. Oddychać kolorami. Po pustym bezmiarze przyszedł oddech mający kształt sfałdowanej, jedwabnej zasłony, a raczej dolnego jej brzegu tylko. Miękkie, bezszelestne, różowo-złociste fale przeszły po powietrzu i znikły. Ale trąciły widać inne… Tym razem oddech pustki był długi i zielonkawy. Szedł przez całe niebo powolnym, giętkim dreszczem, a za nim, po tych samych fałdach, drugi, trzeci, czwarty. I wtedy zrozumiałam, że to zorza! Młoda, jesienna, nie tak kolorowa, jak te, którymi faluje pono niebo w nieruchomy, polarny mróz, ale niemniej ona – znana mi tylko z opisów, a której sobie nigdy nie mogłem wyobrazić. Ale bo też jest to coś, czego sobie naprawdę wyobrazić niepodobna! To trzeba zobaczyć. I uwierzyć, że się widzi. I nie stracić głowy. I nie zacząć krzyczeć czy płakać, czy śmiać się – czy sam już nie wiem co! Cofnąłem się, by móc lepiej widzieć to cudne zjawisko! Niebo tymczasem rozkołysało się całe, od jednego brzegu po drugi. Szły po nim oddechy faliste, niknące, rzekłbyś, od dotyku spojrzenia. Jakieś zjawy, jakieś błony, biorące się nagle i nie wiadomo skąd, a wlokące na sobie zwiewne, przyśnione kolory: biały jak lód, bananowy, cytrynowy, błękitnawy. Barwy te są równie nieuchwytne, jak to, na czym się zjawiają. Niepodobna bowiem opisać konsystencji polarnej zorzy. To nie jest ani mgła, ani obłok, ani para. Wydaje się, że sam ruch jest jej istotą. Tak. Płynny dreszcz kolorowego ruchu, dyszący faliście w pustce między ziemią a gwiazdami – oto przepiękna zorza polarna! Stałem tak aż do zniknięcia tego cudnego zjawiska. Czegoś takiego nigdy nie przeżyje się drugi raz. Na twarzy miałem uśmiech, a na moich nogach leżała książka. Jutro zajmiemy się tym naukowcem.... pomyślałem i usnąłem. Wstałem... znaczy, się obudziłem się z pierwszym promieniem słońca. Włożyłem książkę do torby, a następnie udaliśmy się do wioski, by kupić sobie coś do jedzenia. Ludzie nam gratulowali, domyśliłem się, iż Hurde wszystko już opowiedział innym. Niestety na niebie pojawiły się czarne chmury, które nieuchronnie zwiastowały nadchodzącą burzę. Uznałem, że lepiej teraz wyruszyć niż cały dzień przesiedzieć w barze, czekając jak minie burza. Zaczęliśmy poszukiwania od ruin zamku, ale od tych ruin ruszyliśmy w kierunku północnym. Miałem nadzieję, że coś tam odnajdziemy. Podczas wędrówki miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko. Jednakże znalazłem jakąś ścieżkę, która zaprowadziła nas do jakieś świątyni. Bez zastanowienia weszliśmy do środka i odkryliśmy, że ktoś tu musi być, gdyż świecę same się nie zapalają, a one paliły się kilka minut. Poruszaliśmy się ostrożnie i mieliśmy baczenie na każdy stawiany krok. Na razie nie natrafiliśmy na żadną pułapkę ani nic w tym stylu. Przy ołtarzu znaleźliśmy tego naukowca. Odwrócił się w naszą stronę i wpatrywał się we mnie. Staliśmy, tak naprzeciwko siebie z kilka minut za nim się on odezwał. Nazywał się Lurean i był głównym naukowcem tamtej grupki, który leczył i wspomagał mieszkańców zza murów przed burzami i głodem. Jednakże zjawił się obecny przywódca i mieszkańcy zaczęli z niego drwić. Jednak to nie było najgorsze. Jego córkę zabił osobiście on . Zszokowała nas ta informacje, więc to przede nami ukrywał? Postanowił porywać ludzi za pomocą Szczurowilka, którego stworzył po raz setny, by ich potem zmieniać w zombie, które wypuszczał. To było okrutne! Spytał się mnie, co zamierzam zrobić z tą prawdą. Przez żal i gniew postąpił tak, ale czy to go usprawiedliwia? Nie, nic nie usprawiedliwia zabijania niewinnych ludzi. Rozumiem, gdyby próbował się tylko zemścić na przywódcy, ale inni nic złego prócz szydzenia mu nie zrobili. Byłem gotowy do walki, lecz ten rzucił czymś w nas. Trudno było nam przez to walczyć, gdyż ten dym dusił i drażnił. Następnie poczułem jak coś mnie rani. Był to pies! Jednak obecnie i nie tylko obecnie był naszym wrogiem, ale stał nam na drodze, więc zaczęliśmy z nim walczyć. Muszę przyznać, że było ich za wiele, ale to była część naszej misji, więc nie miałem zamiaru tak łatwo odpuszczać. Kilkakrotnie używałem na przemian miecza i sztyletów, a Julian wyśmienicie sobie radził. Stanęliśmy tyłem do siebie i walczyliśmy mimo ran. Nasz wróg uśmiechał się spokojnie jakby, był pewien wygranej. Byłem dość zmęczony rany dawały o sobie znać, ale nie na tyle, by nie mieć siły, aby dać mu w kość. Zaatakowałem go, szybkim i precyzyjnym atakiem. Uniknął go i wyprowadził atak w mym kierunku. Zablokowałem go. Siłowaliśmy tak się z kilka minut, lecz ten mnie zaatakował z półobrotu, czym mnie zranił. Prychnąłem i nie przejąłem się raną, ale ruszyłem, na niego przyjmując nową taktykę. Mój wróg był zaskoczony tym widokiem. Jednak ja nie odpuściłem mu mimo zaskoczenia, wręcz z większą zajadłością go atakowałem by zabić. Naukowiec musiał się wycofać i kolejną pułapką zwalił sufit na mnie, ale uniknąłem ataku. Aczkolwiek on postanowił ten moment wykorzystać na ucieczkę. Co za tchórz z niego. Nie przypadła, mi jego postawa do gustu aż mnie zniesmaczyła. Po chwili ruszyłem w pogoń za nim. Muszę, mu przyznać drań był szybki i bardzo przebiegły. Wykorzystywał wszystko, by mnie spowolnić, co mu wychodziło całkiem dobrze. Jednakże mnie tak łatwo nie da się zniechęcić. Po kilku minutach bieganiny wybiegliśmy na zewnątrz. Zatrzymaliśmy się i ciężko dyszeliśmy. Patrzyliśmy sobie w oczy, po czym ruszyłem do ataku. Lurean ledwo uniknął mego ciosu, a sam mnie zaatakował w plecy. Widać było, że nie miał zamiaru walczyć uczciwie. Po chwili u mego boku zjawił się Julian! Wbrew pozorom stanowiliśmy dobry duet. Za moje przecenienie sił, mogłem przypłacić życiem, gdyby nie to, że Julek się zjawił. Po pokonaniu go, ale drań miał chyba plan ja każdą sytuację, bo użył bomby dymnej! No dobra, skupmy się na odnalezieniu go, bo zniknął gdzieś. Wątpię, by wrócił do świątyni. Musi być gdzieś tutaj ukryty. Szukając, go zachowałem odpowiednie środki ostrożności, no miałem nadzieję, że nie wpadnę w żadną pułapkę. W pewnym momencie usłyszałem coś i dobrze, że postanowiłem się odwrócić . Dzięki temu miałem możliwość uniknięcia ataku, który mógłby mnie dość poważnie zranić. Byliśmy już dość zirytowani tą walką, ponieważ była to zabawa w kotka i myszkę. Po odnalezieniu go po raz enty nie daliśmy mu możliwości ucieczki. Podczas naszej walki usłyszeliśmy grzmot. Burza nadeszła. Nam to nie przeszkadzało, ale jemu chyba tak... Użyłem tym razem dwóch sztyletów do walki, a Julek kija. Jednakże Lurean znowu się użył gazu łzawiącego i mógł nas atakować ze wszystkich stron. Jeden z jego ataków powalił mnie na ziemię, co spowodowało otwarcie rany. Julek pomógł mi wstać, ale ciężko dyszałem ze zmęczenia. Muszę, mu to przyznać jest silny i cholernie przebiegły. Potrafi wykorzystać każdą nieuwagę, jak i otoczenie na swoją korzyść. Jednak my też potrafiliśmy myśleć strategicznie i tak łatwo nie dawaliśmy mu się sprowokować. Użyłem sztyletów, które w niego rzuciłem dla odwrócenia uwagi, by Julek odlewej strony wyprowadził atak, który go zranił. Następnien wróciłem do miecza i wyprowadziłem kilka dobrych kombinacji, które prawie przeważyły szalę zwycięstwa na naszą korzyść, ale ten postanowił wykorzystać jeszcze parę sztuczek. Musieliśmy przejść do obrony, lecz kiedy mieliśmy , okazję to atakowaliśmy. Po krótkiej walce z jakiego pułapkami, zaatakowaliśmy Lureana, który dość poważnie oberwał od nas. Zaczął, czołgać się myśląc, że uda mu się tak uciec.
- Napawaj się tym widokiem... W końcu jesteś panem śmierci i życie w tym momencie — zadrwił, kiedy przy nim staneliśmy.
Miał rację. W obecnej chwili, a zwłaszcza dla niego to ja lub Julek moglibyśmy być katem, jak i wybawicielem. Czy zasłużył na śmierć? Według mnie tak, ale jeśli go zabiję, nie będę taki sam jak on? Powinienem go puścić wolno? Też nie, bo zacznie od nowa mordować niewinnych ludzi. Zabrać go do Santarii i skazać? Czy mam dowody? Słowo przeciw słowu. Wiedziałem, że relacje międzyludzkie oparte są na przebaczeniu. Jeżeli zabraknie, przebaczenia wspólnota nie ma racji bytu. Nie jesteśmy aniołami i nigdy nie stworzymy idealnej wspólnoty (małżeńskiej, rodzinnej, zakonnej, przyjaciół...). W każdej wspólnocie będą wcześniej czy później konflikty, napięcia czy różnice zdań. O magach krąży anegdotka: gdzie dwóch magów, tam trzy różne punkty widzenia. A mądrość ludowa głosi, że więcej mamy w życiu, niż nam się wydaje: wrogów, wad, lat i win. Jednakże konflikty czy napięcie są naturalną koleją rzeczy, żeby nie rzecz — koniecznością, ponieważ są bodźcem rozwojowym wspólnoty, jak i poszczególnych członków. Aczkolwiek potrzebna jest umiejętność przebaczania i pojednania. Nie ważne, jaka by to była wspólnota, ale w każdej tu podkreślam, w KAŻDEJ jest przede wszystkim miejscem przebaczenia i pojednania. Wiem, iż przebaczyć nie jest łatwo. Lueran jest wyśmienitym przykładem tego, że sami oczekujemy od innych przebaczenia, a jednak wyrządzona krzywda bardzo boli i nie pozwala szybko i szczerze przebaczyć. Niektórzy są wręcz zżerani nienawiścią, rujnują siebie i swoje życie, a także życie innych, lecz nie potrafią zdobyć się latami na przebaczenie. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że gdy spotkamy osobę, która nas skrzywdziła, usłyszymy podobną historię lub zobaczymy podobną scenę, wszystko w nas na nowo w sposób natarczywy odżywa. Przerwałem swe rozmyślania i spojrzałem na Luerana. Postanowiłem postąpić zgodnie z mym sumieniem. Niech spotka się z burmistrzem i sobie niech wszystko wyjaśnią. To był najlepszy sposób. Niech każdy uzyska przebaczenia od drugiego, ale czy jemu można było wybaczyć tak okrutne zbrodnie? Związałem, Luerana by nie zwiał, a następnie udaliśmy się do przywódcy. Przywódca .... Powiedziałem, wam jak on się nazywa? Burmistrz zwał się Higo. Nie zaliczał się do osób młodych, ale też nie wpadał pod starszych. Był pomiędzy nimi. Powitał nas z radością w głosie. Chwilę radości przerwał Olivier, który przeprosił nas za ucieczkę. Znalazł rzec należącą do osoby, której szukaliśmy. Oznajmiliśmy Higo, że poznaliśmy prawdę i go zabraliśmy do Luerana. Po dotarciu na miejsce odwiązałem naukowca i kazałem im dojść do porozumienia. Jak na siebie wrzeszczeli, nawet pięści poszły w ruch. Postanowiliśmy na chwilę obecną tylko się temu przyglądać. Po kilku minutach szarpani obaj panowie upadli na ziemie, oddychając szybko. Skończyli tę dziecinadę? Zadałem sobie w myślach pytanie. Kątem oka spostrzegłem, że siadają i rozmawiają. Delikatnie się uśmiechnąłem i pogłaskałem Guardiana. Po dwóch godzinach skończyli rozmawiać i podeszli do mnie.
- Chcieliśmy wam podziękować. Pomogliście nam dojść do porozumienia.
Wszyscy wróciliśmy do wioski. Nie wszyscy mieszkańcy zza murów powitali radośnie Luerana.Higo zaprosił nas wszystkich na wspólną biesiadę. Przyjęliśmy zaproszenie i pomogliśmy w przygotowaniach. Pod wieczór rozpalono ognisko i wszyscy zasiedli wokół niego. Ktoś zaczął śpiewać, a inni zaczęli mu wtórować, a jeszcze inni tańczyć. Ja odmawiałem wszystkim paniom, które prosiły mnie do tańca. Wszyscy wokół się śmiali i byli radośni. Zorganizowali nawet zabawę pod tytułem " Przejdź jak najniżej" czy jakoś tak. Wziąłem w niej udział, chociaż Julek nadal był zaniepokojony tą raną i udało mi się ją wygrać. Zabawa trwała całą noc. Nad ranem pożegnaliśmy się ze wszystkimi, a zwłaszcza z Laurenem. Higo prosił nas byśmy mówili, że go zabiliśmy. Spokojnym krokiem udaliśmy się na pustynię, gdzie miał na mnie czekać ten przewodnik, który nas tu zaprowadził. Droga na pustynię była nużąca, ale spokojna, co mnie niezmiernie ucieszyło. Dlaczego? Ponieważ lubiłem ciszę i nikt nie zakłócał mojego spokoju, oprócz paru, przyjemnych rozmów z Julkiem. Po dotarciu na miejsce na horyzoncie na razie było widać piaskowej burzy. Postanowiliśmy tu poczekać, gdyż zapewne się spóźni. Nie myliłem się. Przewodnik zatrzymał się tuż przed przed nami biegnąc, a kapitan wesoło macham do mnie kapeluszem. Mimo że to zwiadowca i dość irytujący, to polubiłem go. Powolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną.. Julek kazał mi pokazać ranę, która się nie goiła, ale babrała się, co mu się nie podobało. Podczas drogi powrotnej panował niemiłosierny upał. Wreszcie po tygodniu maszerowania na horyzoncie zarysowała się linia Santarii. Zgodnie ze wskazaniami zwiadowcy pozostało jeszcze około pięciu godzin do miasta. Nasza podróż szybko przecina żółtą taflę piasku, gnany zachodnim wiatrem. Wreszcie jakaś zmiana po okresie bezwietrznym, co na pustyni jest rzeczą rzadko spotykaną . Prawdziwi poszukiwacze wiedzą jednak, że tak nagła zmiana nie wróży nic dobrego. Na zachodzie pojawiają się małe chmurki, ciśnienie nagle zaczyna się podnosić. Cała nasza drużyna z niepokojem wpatruje się w niebo. Strefowy wiatr coraz bardziej się wzmaga. Mijają długie minuty, które wydawały się godzinami. Pojedyncze drzewa wyginają się, spycha nas z kursu na wschód . Zaczynamy iść niebezpieczną parabolą. Robi się coraz ciemniej. W sercach naszych pojawia się przeczucie, że coś nadchodzi. Nasz przewodnik, do tej pory spokojny, wydaje się coraz bardziej zdenerwowany. Wydawane przez niego komendy stają się nerwowe i nieskładne. Mija godzina. Na zachodzie całkowicie się ściemniło. W oddali z potężnych już grzyw fal piaskowych wynurza się jakby potwór, niesamowity żywioł, łącząc piasek z chmurami ogromnym wirem, jakby gromowładny Zeus zamierzał właśnie stoczyć walkę Gają. Nasze serca ścisnęła trwoga. Uczucie, które odczuwa każdy santariańczyć od wieków, kiedy obcuje z potęgą natury. To wyzwanie jest jednakowe od lat, jednakowo przeraża, jednakowo fascynuje. W końcu to burza piaskowa, który wydawał się nieposłuszny wiatru ani grzmotom. Ciśnieniomierz wskazuję 1080 hektopaskali.Nasza wytrzymałość i nerwy napięte do granic wytrzymałości. Padają komendy tłumione rykiem burzy i szumem zbliżającej się burzy piaskowej. Zbaczamy coraz bardziej z kursu. Wszystkie nasze wysiłki są zdwajane. Piasek przesuwa się nam spod nóg. Staramy się zachować kurs, ale bez skutku. Robi się ciemno jak w nocy. Niebo przecinają błyskawice, rozświetlając nasze twarze bladym blaskiem, potęgując jeszcze w nas zawziętość i pompując nasze mięśnie adrenaliną. 10 w skali Beauforta. Nasze wysiłki są jak marionetki w rękach Boga. Burza piaskowa. Wreszcie nadchodzi. Czuję to po potwornym ryku, jaki z siebie wydał. Ostatnim wysiłkiem zbliżam się bliżej do Juliana. W podświadomości zapamiętuje jeszcze krzyki zwiadowcy. Później czuję, jak wszystko świszczy. Jeszcze chwila a zostaniemy wciągnięci jak orzech do zmielenia- pomyślałem. To były ostatnie sekundy. Nagle wszystko ucicha. Jeszcze jeden błysk rozświetla pustynię, a na jej środku kilkunastu śmiałków walczących o życie z niezwyciężonym żywiołem. Widzę jak kilku wypada z burzy i ginie, czuję, jakbym unosił się do góry. To było, ostatnie co czułem. Jakieś białe, olśniewające światło zabłysło mi wewnątrz mózgu. Gorzało coraz promienniej. Rozległ się długi przeciągły grzmot, jakbym spadał z wielkich, niekończących się schodów. Gdzieś u ich dna runąłem w mrok. Tyle jeszcze pamiętam. W tym momencie straciłem przytomność. Poczułem jak, ktoś mnie szturcha, a był to Julian. Pomógł mi wstać, ja natomiast szybko się rozejrzałem za naszymi pozostałymi towarzyszami. Poczułem ulgę, gdy zobaczyłem ich żywych. Zwiadowca rzekł, że nie wiadomo, ile zajmie dni na powrót, dodał również iż na chwilę obecną możemy liczyć na cud. Po kilku dniach, cud ten się zdarzył. Kapitan odparł, że na wschód od tego miejsca widzieli dym. Ktoś tutaj musiał być. Ja i Julek postanowiliśmy się podkraść w stronę ognia. Jak się okazało, byli to inni ludzie, którzy postradali rozum. Julek wiedział, że nie ma szans by oni mogli coś mieć, co by nas uratowano. Pokazałem mu flarę, przy ciele jednego z santariaczyka. Jednakże nie miałem zamiaru rezygnować. Ustaliliśmy, że w nocy ukradniemy ją, jednocześnie związując tych, którzy się zbudzą. Ustaliliśmy, iż nasz plan zrealizujemy w nocy, gdy oni zasnął. Julek ostrzegał mnie, że możliwe jest to, iż przyjdzie nam walczyć z wartownikami. Jego pytanie brzmiało, czy nadal jestem pewny tego zamiaru. Byłem pewny jak mało kiedy, a potem wróciliśmy do pozostałych towarzyszy. Julek przekazał pozostałym nasz pomysł. Wszystkim się on spodobał. Zostało, tylko czekać jak zasną. Każdy na zmianę chodził ich obserwować. Około pierwszej w nocy dostaliśmy sygnał, iż zasnęli. Po cichu podkradliśmy się do ich obozu, gdzie jeszcze trochę odczekaliśmy. Następnie każdy ruszył na nich z innej strony. Zdziwiłem się, że tak łatwo nam to poszło. Nasi jeńcy próbowali coś wybełkotać mimo związanych ust. Julek zadecydował, że nad klifem wypuścimy flarę. Po dotarciu na miejsce, Julian wypuścił flarę. Musieliśmy czekać. Była kolej na moją wartę, na którą udałem się chętnie, ponieważ mogłem, przynajmniej tam będę mógł pobyć sam i wszystko poukładać.
~Zawsze mnie intrygowała różnica między samotnością a osamotnieniem. Potocznie osamotnienie to stan opuszczenia człowieka przez wszystkich innych ludzi, gdzie „nie można na nikogo liczyć", „nie ma się nikogo". Samotność natomiast ma być niejako stanem dobrowolnego wycofania się ze społeczeństwa, kontaktów międzyludzkich, czy głównego nurtu w kulturze. Według mnie człowiek, który czuje w sobie wyjątkowość (czyli niemal każdy lub każdy) nie chce brać udziału w jarmarcznych targach, mieleniu słów i idei i wycofuje się z głównego nurtu myśli ogółu. „Szuka własnej drogi". Pcha go do tego próżność (gdy chce czuć się wywyższonym kosztem zaniżania wartości tego, od czego ucieka) — i staje się osamotnionym, lub skłania go do tego duma (gdy pragnie czuć się wywyższonym kosztem siebie teraźniejszego) — w ten sposób staje się samotnikiem. Dalej jest coraz gorzej — pomału odrzuca wszystko to, w co wierzył na spółkę z „hołotą" (on już się nie czuje jej częścią). Coraz bardziej się oddala od społeczeństwa — nie ma z nim wspólnego języka, nie wyznaje tych samych mitów. Jak pewien młody mieszkaniec „pstrej krowy" nagle odczuwa już tylko swe osamotnienie, to, iż „nikt mu już nie dowierza". I tu znajduje się na rozdrożu. Tu się okazuje, co pchnęło go do „garnięcia się ku wyżynom". Dla mnie wolność ta, „z siebie tocząca się kołem", ta samotność, radująca się jeszcze ze swych trudów, wiąże się bezpośrednio z kulturą i twórczością. Ostatnim krokiem ku wolności (samotności) winno być wypracowanie własnych „przenośni", aby móc odczuwać Ogrom, siłę życia, aby być „tańczącym bogiem", a jednocześnie przetrwać, nie zaniknąć (zaniknąć miał człowiek wyższy, który miał się niejako „utopić" w Ogromie, twórca prawdziwy miał mieć dość sił, aby przetrwać o swoich siłach po spotkaniu z tą enigmą świata). Jednakże mimo wszystko jednak człowiek pogodzony ze swoją samotnością, człowiek zapuszczający się w niebezpieczne krainy poznania, wreszcie — człowiek, który jest sam dla siebie motorem działania — jest również narażony na niebezpieczeństwa.I w tym momencie drogi samotności i osamotnienia mogą zejść się ponownie. Ponieważ człowiek samotny, „dusza dostojna" niemogąca znieść wiedzy nabytej o człowieku, niemogąca znieść tej samotnej walki, która wzbogaca ją o kolejne „smutne" prawdy, człowiek przerażony i porażony swą samotnością i całą swoją głębią odkrytą — pragnie zapomnieć o tym wszystkim, tak jakby chciał uspokoić sumienie, które nieustannie woła w rozpaczy, że jeszcze nie jest za późno, że jeszcze może powrócić do „normalności". I tak oto człowiek samotny z wyboru, ten, który wybrał, swą drogę wzgardzając pstrokacizną i krzykliwością jarmarcznych „much", wraca do nich i upaja się towarzystwem ludzi „gminnych", przeciętnych. Widząc, fałsz wszystkich mitów i wierzeń ogółu sam pragnie w nie uwierzyć ponownie, otacza się ludźmi wesołymi, prostymi, „szczerymi", krótko: takimi, którzy z powrotem wciągnęliby go w krainę ułudy, błogiego stanu niewiedzy. I wcale ten wielbiciel samotności i głębokości ducha szukać nie będzie prawdziwie szczerych kontaktów. Zbyt dobrze jeszcze pamięta zasadę subiektywizmu (egzystencjalistów), aby liczyć, iż ktoś go zrozumie w takiej pełni, jak przyzwyczaił się rozumieć sam siebie w samotności. Nie, on będzie szukał tylko zbiorów fraz, wyuczonych zachowań, „porządności" i „dobroduszności", zadowoli się prostymi grzecznościami, byle tylko być z ludźmi, ciągle być z ludźmi, nawet na chwilę nie przestawać.I podobnie tak jest z człowiekiem zaledwie osamotnionym — próbuje on „zaklepać", zagłuszyć w sobie poczucie odosobnienia poprzez powierzchowne kontakty z innymi ludźmi. Próbuje zabić w sobie świadomość tego, iż „nie ma nikogo". Czuje taka osoba, iż nic nie łączy jej ze światem, jeśli nie ma ona kogoś, dla kogo warto żyć. Ten ktoś, taka wybranka, czy wybranek, byłby wówczas swoistym zahaczeniem całego jestestwa osamotnionego o świat, poczułby on, iż ma prawo do życia i uczestniczenia w świecie. Aczkolwiek, gdy tej osoby nie ma, nieszczęśliwy osamotniony szuka środków zastępczych — nieszczerych więzi z ludźmi, obojętnie jakimi, aby w ten sposób choć przez chwilę mieć złudzenie, iż życie jego ma sens.Tak oto, zarówno samotnik, jak i osoba osamotniona, która j za słaba jest, na swoją samotność spotykają się po latach w tym samym miejscu. Tyle że osamotniony będzie ciągle uciekał, a samotnik w końcu znów wzgardzi sobą i „pierzchnie" nie „ku bliźniemu", lecz „do siebie". Ponieważ duma samotnika pchnie go jeszcze raz wzwyż. Jego wrażliwość jednak zmusi go, aby zszedł na rynek. Tam znów nie będzie chciał pić ze źródeł hołoty… Całe życie spędzi na przemierzaniu tych samych wzniesień. Ale tak być nie musi. Nietzsche stworzył przecież mit, który utrzymywałby samotnika cały czas z dala od „płytkich zatok"... ~~
Zastanawiałem się, co powiemy Taidze, iż tak długo nas nie było... Jak zareaguje na naszą przygodę? Zaśmiałem się, wyobrażając sobie minę Taigi. Świt zastał mnie z uśmiechem. Kapitan z pierwszym śpiewem ptaka kazał obserwować horyzont, bo w każdej chwili może nadejść pomoc. Stałem przy Julku, który bacznie obserwował wszystko. Po około dwóch dniach znaleźli nas. Podziękowaliśmy naszego zwiadowcy za pomoc. Z Julkiem u boku szliśmy do Taigi, by zdać raport. Długo nas nie było. Po dotarciu na miejsce Taiga podbiegła do nas i nas uściskała ze szczęściem. Opowiedzieliśmy jej wszystko po kolei i ze szczegółami. Co wyniosłem z tej misji? Jedno wiedziałem, nie wszyscy mają dar przebaczania oraz nie zawsze diabeł straszny jak go malują. Jednak najważniejsze był fakt iż zyskałem nowe doświadczenie. Po odejściu Taigi i opuszczeniu lokalu zakręciło mi się w głowie. Prawie bym upadł, ale Julek mnie złapał. Podniósł moją rękę i spojrzał na ugryzienie... Ściemniąło mi przed oczami, a widząc to Julek zabrał mnie do siebie....
<Julek, co się działo z Aaronem?? Wybacz, że tak długo>
- Zwą mnie Aaron James Micheal Marcus Romeo Alvaro Garay, ale mów mi Aaron lub Al.
Usta mężczyzny uniosły się na coś na znak uśmiechu. Ja znowu usiadłem na murze i chciałem rzec, gdy Taiga się zjawiła. Spojrzałem się na nią, jednocześnie zastanawiając się czy czegoś nie przeskrobałem... Jednak jakbym mógł coś nabroić skoro cały czas jestem tutaj? Czyżby o coś innego się rozchodziło? Dowódczyni poprosiła, że tak delikatnie to ujmę do siebie za około 2 godzin. Musiało być grubo.. Po odejściu Taigi pojawił się gościu, którego spotkałem na pierwszym dniu dołączenia do Santarii... Co on wtedy robił? Próbował oswoić zarażonego psa, więc musiałem poinformować o tym Taigę i zabić psa. Z jego bełkotu wynikało, że nie wiedział, chociaż wygląd psa powoli pokazywał co innego! Nadal jednak mnie zastanawia jak on przemycił tego psa? W sumie miał broń, ale czy środki usypiające działają na zmutowane psy? Podszedł do mnie i zaczął mi grozić, że pożałuję tego, co zrobiłem. W duchu westchnąłem i nic z jego gróźb nie brałem na poważnie. Chłopak był najwyraźniej chory psychicznie. Julek akurat nie mógł przyjść w tym czasie, kiedy nas dowódczyni prosiła, ale ja się zjawiłem. Poinformowała, że ma dla nas zadanie i jutro da mi znać, czy Julek się zgodził....
~Następnego dnia~
~Co to znaczy dzielić się uczuciami takimi jak smutek, radość z innymi? Od pewnego czasu — ze względu na słowa starego przyjaciela: Ignorowanie... Myślisz, że to coś da? Tak, to też sposób, żeby sobie jakoś z tym radzić. Jednak myślisz, że dadzą ci już spokój, jeśli zobaczą, że cię to nie rusza? Może i tak, ale niektórzy zaczną cię wyzywać jeszcze bardziej. Bo jeśli cię to nie rusza, to przecież można, walić ile wlezie, prawda? A może, zamiast się poddawać, pokaż im, kim tak naprawdę jesteś? Nie potworem, a wartościową osobą. Spraw, żeby zaczęli cię doceniać. Nie pozwól im pokazać, że mają co do twojej osoby rację. Przemyśl to, co ci powiedziałem. Zrób, jak uważasz. Zastanów się też, czy wolisz się już kompletnie poddać, czy pokazać, ile jesteś wart. Racja, nie znam cię, ale czuję, że na wiele cię stać. To właśnie one mi dały coś domyślenie, czy moje postępowanie w stosunku do innych jest właściwe. Nigdy nie byłem osobą dość towarzyską ani zbyt rozmowną. Jednak warto, było, mieć kogoś z kim mógłbym porozmawiać czy nawet się pokłócić. Życie i śmierć. Co jest dla nas sensem życia? "Sens życia nikomu nie zostaje ofiarowany. Każdy musi go zdobywać i tworzyć.” to słowa mężczyzny, który mnie uratował kiedyś. Każdego dnia każdy z nas chociaż raz dziennie zadaje sobie pytanie: "Po co żyję?". Z założenia taka myśl przychodzi nam pod wpływem melancholii. Pragniemy odkryć, co jest naszym sensem i celem życia. Niestety sens życia trzeba odkryć samemu, a dla każdego z nas jest on inny. Dla jednej osoby sensem życia może być rodzina, dla drugiego praca, a dla jeszcze innej zabawa, bo „żyje się tylko raz”, ale czy to wszystko? Dzień powszedni, jak każdy inny składa się z wielu obowiązków, zajęć, planów, ale i również z naszych myśli, a myśli polegają na rozważaniu, a według mnie rozważanie to właśnie podstawa filozofii…... Czy nie ”filozofujemy”, kiedy wyobrażamy, sobie jakby np. mogło wyglądać nasze życie?, czy nie oznacza to, iż sens życia jest po prostu w nas? To właśnie my kreujemy własny wizerunek siebie, wiedząc, kim jesteśmy, mamy możliwość racjonalnego i wolnego wyboru celu w naszym życiu, zaczynamy wtedy działać w sposób świadomy i wolny. Kreujemy swój własny świat i swoje własne szczęście. Bardzo często nie zastanawiamy się nad tym, co tak naprawdę jest ważne, a wręcz skupiamy się na sprawach powszednich, codziennych, monotonnych, takich, które powodują, że zatracamy w pewnym momencie swój pierwotny cel życia, nad którym tyle kiedyś rozważaliśmy, snuliśmy plany, marzenia..( To marzenia właśnie są motorem do osiągnięcia czegoś, dają siłę do rozwoju). Ten moment pozwala na „myśli”- myśli, które pozwalają zastanowić się nad sensem naszego istnienia związanego z wybranym ideałem człowieczeństwa czy magii, którą, na co się posługujemy. Czy możliwy jest wspólny sens życia dla każdego człowieka? Niektórzy sądzą, że istnieje. Każdy by odpowiedział, co innego np. zbawienie — to by zapewne odpowiedziałaby osoba głęboko wierząca, jednak czy tak naprawdę o tym myślimy i do tego dążymy? Moim zdaniem to tak naprawdę każdy dąży do osiągnięcia szczęścia, a jest to główny cel, jednak bardzo ogólnikowy… Każdy ma inną definicję szczęścia, dla każdego dążenie do niego jest czymś innym, jest dążeniem do czegoś konkretnego dla nas, czegoś, co nas potrafi uszczęśliwić, sprawi, że będzie nam się chciało żyć i da poczucie sensu życia. „Sens istnienia polega na dostrzeganiu pięknych błahostek w życiu- sens życia także”. Pewien mag dał mi kiedyś mądrą wskazówkę jak żyć: ”Kochaj i czyń, co chcesz”. Dla mnie umiejętność kochania jest podstawą naszej egzystencji, bo w naturze każdego człowieka jest kochać i pragnąć miłości, jeśli nauczymy się kochać, będziemy wiedzieli, jak i po co żyć. Problemy i zawiłości losu spotykają każdego człowieka, jednak każdy z nas ma swój własny sposób na ukojenie jego skutków. Co mnie upaja? Dla mnie lekarstwem jest wsłuchiwanie się w szum lasu, w którym jest zaklęta historia, promienie słońca, które zadziorne ogrzewają moją twarz w poranny blasku czy na pożegnaniu, kiedy to słońce wita księżyc, ale również te kilka chwil spędzonych w towarzystwie innych. Cały ten mój odwrócony romantyzm, który sprawia, że mam chęć do życia i na mej twarzy pojawia się uśmiech. Radość przeżywania tego wszystkiego to moja euforia w spokoju- to mój duchowy azyl, moja filozofia, sens mojego życia. Jednakże i ja miałem takie dni, kiedy nie chciało mi się nic — nawet z łóżka zwlec się czy żyć. Mam, wrażenie jakby ogarniała mnie pustka i ciemność, nad którymi nie mam kontroli, a myśli przeplatają się przez głowę tak chaotycznie, że nie wiem, dlaczego i po co mam się ubrać albo żyć. Te myśli układają się w pewną całość, w pytania, na które pragnę poznać, odpowiedzieć. Są moja energia do wstania z łóżka i chęcią na znalezienie odpowiedzi na nie. Czemu pada śnieg? Dlaczego uwielbiam muzykę? Co ona mi daje? Mnóstwo tych pytania sprawia, że chce żyć i szukać odpowiedzi na nie. Każdy dzień może być wyjątkowy, ponieważ każdego dnia mogę, znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Każdy ma swoja filozofie życia- życie z zasadami lub bez nich to również filozofia, własną drogą życia, własne rozmyślania, przekonania i cele. Własny szum fal, muśnięcie wiatru. Czy mogę uważać, że nic nie ma sensu? Co mam robić? Zostawić wszystko? Nie! Bo to właśnie nie miałoby sensu. Wszystko, co robimy każdego dnia, powinniśmy robić tak, żeby czuć się dobrze, komfortowo, aby czerpać z tego jak największą przyjemność, ponieważ nawet to, co uważamy za bezsensowne i mało warte może być świetne. Wiec, jeśli dostaliśmy dar życia, to korzystajmy z niego, najpiękniej i najwięcej jak umiemy, bo ten dar nie jest bezsensowny, to tylko od nas zależy, jak go wykorzystamy. Czy będziemy bezwolnym pyłkiem, którym kieruje, wiatr tam, gdzie ma ochotę, czy wyrwiemy się z objęć wiatru, podążając, tam, gdzie mamy ochotę? ..... Większość ludzkich pyłków uwalnia się spod nakazów i monotonii i odnajduje swoją ścieżkę życia. Ja już znalazłem ją i jest nią próba zdobycia przyjaciół oraz nauczyć się samokontroli nad własnymi emocjami.~~Siedziałem już od kilku dni w domu lub na murach od mojej rozmowy z Taigą. Takie zachowanie było niepodobne do mnie! Hades— mój pupil — zawsze był przy mnie, kiedy byłem w domu. Całw mieszkanie nawet wysprzątałem od wielu lat, gdzie nie tylko ja mieszkam. W tej chwili byłem w tawernie i cieszyłem się chwilowym spokojem. Mieszkańcy już mnie tak często nie zaczepiali, a czasem witali się ze mną. Na razie nie mogłem znaleźć żadnej książki, która zachęciła mnie bym ją przeczytał. Po chwili do biblioteki weszła Taiga, która miała dla mnie i Julka jakieś zlecenie czy coś w tym stylu, i to bardzo poważną. Julek ma większe doświadczenie i ze względu na to, postanowiła Taiga go również przydzielić do mnie. Zaskoczyło mnie to, co powiedziała Taiga. Zgadłem, że chodziło o to bym zdobył więcej doświadczenia, ale po jej wyrazie twarzy uznałem, że chodzi o coś jeszcze, a ataki zombii są przykrywką, która miała na celu odwrócić od kogoś lub czegoś uwagę. Wziąłem od niej papier i zacząłem czytać treść zlecenia, a brzmiało ono tak: "Podczas jednej z ekspedycji poza mury Santarii zaginął mój syn. Chciałbym aby grupka śmiałków sprowadziło go z powrotem lub przynajmniej jego pierścień, bym miał pamiątkę po nim, gdyby nie żył.". Za istne zlecenie mnie zaintrygowało, a pierwsza walka z zombie zachęcała mnie i o ile to nie jest sen, to będzie prawdziwe wyzwanie! Spojrzałem się w oczy Taigi, która się do mnie uśmiechała, jakby wiedziała, , żem się ucieszył na to zlecenie. Dała mi również znać, że Julek został poinformowany o tym. Spokojnie wyszedłem z tawerny, by móc się przygotować. Nie mogłem tak bez przygotowania na tę misję wyruszyć, gdyż to byłoby szalone! Spakowałem do plecaka bandaże, maści i mapę w razie czego. Co tu mogę jeszcze wziąć? Chyba wszystko wziąłem. A! Spakowałem również książkę o różnych typach zombii, by móc, rozpoznać w razie czego z czym nam przyjdzie się zmierzyć. Po sprawdzeniu i upewnieniu się, że wszystko mam, byłem gotowy do drogi. Taiga czekała przed mym mieszkaniem. Odprowadziła do bramy, gdzie był już Julek i życzyła nam powodzenia oraz prosiła, byśmy na siebie uważali. Obiecaliśmy jej to i swe zacne kroki skierowaliśmy do głównego wyjścia. Nie spodziewałem się jakiś trudności w pierwszym etapie podróży, ale znalezienie jakiegokolwiek przewodnika czy śladu na pewno będzie trudno, ale tuż przed wyjściem napotkaliśmy się na jakiegoś wojownika czy zwiadowce.
- Ej, nowy. - usłyszałem za sobą głos mężczyzny, więc się odwróciłem — Jeśli chcesz wybierasz się zza mury i chcesz pomocy to musisz coś dla mnie zrobić.
Opowiedział mi, co chciał, bym zrobił. W jaskini nieopodal Santarii zalęgła się Stonoga, a on zostawił tam ważną paczkę. Mężczyzna poprosił, mnie bym mu tą paczkę przyniósł. Przystałem na to, gdyż była to chyba jedyna osoba, która za takie coś zgodzi się nam pomóc. W sumie potrafiłem bezszelestnie się poruszać, więc powinno się udać. Jednakże wiedziałem, że może być i tak trudno. Spokojnym krokiem ruszyliśmy na północny-wschód od Santarii, a po dwóch godzinach solidnego marszu byliśmy na miejscu. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na mego towarzysza. Julian wydawał się spokojny, poprosiłem by został na zewnątrz, a sam wszedłem do środka leża Stonogi. Starałem się jak najciszej się poruszać, ale po chwili zirytowało mnie wolne tempo, chociaż wiedziałem, że nie było innego wyjścia. Miałem cichą nadzieję, że uda mi się to bez walki wykonać, gdyż wyglądało na to, że stonoga spała. Wyciągnąłem za pasa nóż i delikatnie, to może złe określenia... Powiedzmy, ostrożnie zacząłem ucinać kawałek nogi Stonogi. Kiedy zwierzę się poruszyło, zamarłem, ale na szczęście się nie obudziła. Zdobyłem nogę, teraz wystarczy postarać się obejść Stonogę i zabrać paczkę. Szukałem jak najdogodniejszej drogi, która umożliwiłaby mi obejście jej, ale nic. W sumie mogłem nad nią przejść i tak też zrobiłem.... Musiałem odgarnąć kilka rzeczy, jakie leżały na paczce, co wywołało hałas i Stonoga się poruszyła. Spojrzałem na nią, która nadal była bezruchu— no miałem taką nadzieję. Słyszałem, że pewna Stonoga, która odpoczywała jak ta "nasza" udawała! Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem jeden krok nad ciałem śpiącej wywerny. Po cichym odetchnięciu zrobiłem drugi krok i byłem już po drugiej stronie ciała zwierzęcia. Bardzo powoli wziąłem paczkę, a po podniesieniu jej byłem zaskoczony. Była lekka jak piórko... Ciekawe, co było w środku. Jak wszedłem, tak samo wyszedłem. Muszę powiedzieć, że miałem ogromne szczęście. Szybko oddaliłem się od leża Stonogi. Odnalazłem tajemniczego mężczyznę i wręczyłem mu paczkę. Najbardziej się ucieszył na na jej zawartość, a była to fotografia. Na moje pytanie, kto na na niej jest, mruknął tylko, unikając odpowiedzi. Jego usługi były zaskakujące dziwne...Lepszy rydz niż nic, prawda? On i jego dwaj kompani powitała nas okrzykiem "arr!", przez co chciało mi się śmiać, gdyż miny, jakie przy tym robili, były komiczne jak to udawanie ich piratów. "Kapitan"rozkazał swym "majtkom" rozłożyć żagle i obrać kurs na wiatr, w sensie szliśmy na północ. Po godzinie zarządził przerwy, usiadł przy mnie i zaproponował mi rumu. Przyjąłem jego propozycję..
- Przypominasz mi kogoś — rzekł, po piątej butelce rumu. Był kompletnie pijany.Jego słowa mnie zaskoczyły. Ktoś był do mnie podobny? Nie znałem swej przeszłości... Może miałem rodzeństwo, które żyło... Spytałem, jednego z towarzyszy naszego przewodnika jak wygląda ich życie tutaj. Jego odpowiedź brzmiała tak: "Piekielna to pustynia, gdzie burze przemykają po jej krajobrazie, biczując wszystkich, którzy odważą się stąpać! Nawet tutaj, za murem, słychać jego grzmiący ryk, nazywają ją Pustynią burz, ale ona bardziej przypomina mi Pustynię strachu, jeśli chodzi o mnie. To miejsce, w którym człowiek nie jest mile widziany, jeśli tam pójdziesz, niech bogowie zmiłują się, bo ta pustynia z pewnością nie zrobi tego". Jego słowa mnie zaskoczyły, ale po chwili dołączył się inny towarzysz : "Mimo burz jakie tę pustynię otaczają, to za nią porasta bujny zielony las, który jest czymś w rodzaju labiryntu. Wielu badaczy uznało, że czuję się w tym lesie niekomfortowo. To dowód na to, że natura żyje, a wszystko chroni ją. Wed... " Nie dokończył, gdyż pierwszy marynarz — bosman — go uderzył za wtrącenie się do rozmowy. Podszedłem bliżej wyjścia namiatu i spoglądałem na nocne niebo. Jeśli wierzyć słowom kapitana przy dobrych wiatrach za dwa dni powinniśmy być przekroczyć pustynię.
~dwa dni później~
O dziwo przejście pustyni obyło się bez burz. No, przynajmniej na nasze szczęście. Pożegnałem naszych przewodników, którzy obiecali na nas poczekać i wyruszyłem w stronę lasu by porozmawiać z kimś, kto może coś widział o ile ktoś tutaj może być. Las nie zdawał mi się jakoś straszny, może dlatego, iż przewodnik, który był znajomym tamtego, który na nas czekał, prowadził nas. W czasie podróży mijaliśmy wiele dziwnych roślin , które po raz pierwszy widziałem na oczy. Po około godzinie spaceru dotarliśmy na miejsce. Przewodnik od razu zaprowadził mnie do ruin, gdzie mieszkał przywódca tych ludzi, którzy mieszkali za murami Santari. Siedziałem na ziemi i czekałem. Po chwili zjawił się on, który mi podziękował za odwiedziny sanatariańczyków. Zaskoczyła mnie jego uprzejmość. Przywódca wydawał się dosyć skrytą osobą, która coś ukrywała przed nami, a to mogłoby nam pomóc w misji, ale nie będę naciskał. Pożegnaliśmy go i ruszyliśmy dalej do małej, improwizowanej osady, gdyż może osadnicy coś więcej wiedzą na temat poszukiwanego żołnierza. Żaden mieszkaniec nie chciał ze mną rozmawiać na ten temat, mógłbym stwierdzić, że mnie unikają! Ja chciałem tylko odnaleźć kogoś... Jak ich przekonać, że nie mam złych zamiarów? Jednak po chwili zrozumiałem, o co chodzi, a to za sprawą dziecka! Oni nie ufali nam.. Zaśmiałem się cicho, po czym poprosiłem towarzyszy by się lekko wyluzowali. Po kilku krępujących rozmowach, lekko nam zaufali. Ze strachem opowiadali mi o tych wydarzeniach jakie przytrafiły się poprzedniej grupie, którą poszukiwaliśmy. Jeden z nich wskazał nam miejsce na północ od ruin zamku. Musieliśmy od wioski iść cały czas prosto i skręcić na lewo, i trafimy na ruiny. Podziękowałem za pomoc i od razu ruszyliśmy w tamtym kierunku. Po opuszczeniu wioski u mego boku zjawił się Julek, z którym zacząłem rozmowę. Po pół godzinnym spacerze znalazłem się przy ruinach. Obszedłem je w celu zbadania ich, gdyż mogły nas na coś naprowadzić. No cóż, nic nie znalazłem, ale nie miałem zamiaru odpuszczać tak łatwo. Niby tutaj było niedawne miejsce obozowania naszych towarzyszy, więc jeśli zostali zaatakowani to coś musiało zostawić jakikolwiek ślad po sobie!
Szukając jakichkolwiek śladów, jeden z naszych towarzyszy natrafił na coś. Ktoś czaił się zza krzakami i nas obserwował. Oliver chciał go już zajść od tyłu i nawet przedstawił po cichu plan, lecz ja go powstrzymałem,tłumacząc towarzyszom, że on może coś wiedzieć albo nas zaprowadzić. Musieliśmy tylko odpowiednio go przechytrzyć, by myślał, że nie zorientowaliśmy się o jego nieobecność, ale jednocześnie dostać to, czego chcemy. Na początku musieliśmy udawać, że nie wiemy, iż nas śledzi, a następnym krokiem było zrobienie tak by nie zorientował się, że brakuje Oliviera, który miał go śledzić. Śmiesznie to brzmi: Szpieg zostaje śledzony, mimo iż sam śledzi. Ironia, prawda? Wróciliśmy do swych obowiązków poszukiwawczych, ale bałem się, że Oliver wszystko zdradzi. Był to chłopak w gorącej wodzie kąpany. Najpierw robił, potem dopiero myślał nad konsekwencjami swych decyzji. W myślach jednak doceniałem jego determinację i wolę. Po złapaniu kontaktu wzrokowego z Oliverem, dałem mu znam by się odłączył od nas. Chłopak niby rzucił, że musi się załatwić i znikł za drzewem. Nie minęło nawet półgodziny, kiedy usłyszeliśmy hałas i wypadającego z koron drzew Oliviera oraz uciekającego szpiega. Ruszyliśmy za nim biegiem, ale był szybszy od nas, więc go zgubiliśmy. Jednak przez to znaleźliśmy się w innym miejscu niż mieliśmy zamiar. Julek zgodził się ze mną, że wypadałoby się tu rozejrzeć. Każdy z nas miał przydzielony obszar. Po godzinie Olivier przybiegł do nas podekscytowany, że znalazł jezioro. Nie chciał nam nic więcej powiedzieć, ale nalegał byśmy poszli za nim. Na początku pomyślałem, że to nic wielkiego, ale kiedy nalegał byśmy poszli z nim, byłem wielce zaskoczony jego widokiem. Zresztą nie tylko ja.. Spojrzałem na Julka. Nie miał lepszej miny od mojej. Wokół jeziora nie widzieliśmy żadnych ciał czy możliwość by były zakopane, ponieważ teren jasno mówił za siebie. Jednakże Julek poprosił nas byśmy zachowali ostrożność. Obeszliśmy jezioro z każdej możliwej strony i żadnych trupów nie spotkaliśmy. W wodzie też ich nie było, a po stwierdzeniu Julka, że była w 100% czysta zaskoczyła mnie. Jak to możliwe?! Trudno mi było uwierzyć w zapewnienia Julka, który po raz trzeci robił badania nad jeziorem i wychodziło mu zawsze to samo, że jezioro jest czyste i zdatne do użytku. Olivier poprosił mnie i Julka byśmy zrobili sobie tu małą przerwę. Spojrzałem się na Juliana, który nie miał nic przeciwko. Było dwa do jednego, więc zostałem przegłosowany. Rozsiedliśmy się wygodnie na ziemi i obserwowaliśmy oraz cieszyliśmy się ciszą i spokojem. Zabrało mi się na rozmyślenia.
~Czy dobrze zrobiłem dołączając do Santarii? Czy ogólnie dobrze zrobiłem? Czy uda mi się utożsamić się z tą nową społecznością i jej członkami, czy pozostanę odludkiem do końca życia?Może powinienem uznać iż w pełni dobrze rozwinięta tożsamość społecznie nie potrafi rozwiązać problemów dla jednostki. Może, gdzieś w głębi serca miałem nadzieję, że mogę przysłużyć się miastu czy nawet postarać się i ułatwić oraz zrobić tak by moje relacje z nim czy z otoczeniem było o wiele bardziej satysfakcjonujące, albo podnieść własną samoocenę bądź postarać się z łatwością poruszać i mieć orientację w życiu społecznym. Moje pytanie, które brzmi: " Jednostka, która nie jest przystosowana jak ja to na jaką grupę powinna liczyć?" Zazwyczaj na pierwszym kroku mogą liczyć na pozytywną identyfikację z grupą innych jednostek takich jak oni. Ale jeśli jednostka natrafi na negatywną identyfikację to może to przyśpieszyć jej -jednostce- marginalizację. Każdy z nas powinien zwrócić uwagę, że identyfikacja z grupą to ważny aspekt w rozwoju naszej osobistej tożsamości. Jednakowoż czy ja potrafiłbym nawiązać taki stosunek ze społeczeństwem, a zwłaszcza z całą gildią? W obecnych świecie istnieją modele, które wpływają na procesy wychowawcze, a są to same ambicje jednostki, która posiada w swej świadomości silne JA, które składa się z osobistej tożsamości. Czasem uważam, że należę właśnie do takich jednostek. Według mnie ukształtowanie, już takiej dojrzałem tożsamości prywatnej, w sensie osobistej następuje pod koniec młodości. Zawsze uważałem, że silne Ja to osoba, która jest świadoma własnych osądów przez siebie wydanych przez nią samą... Na co nakładać musi się świadomość swego potencjału rozwojowego, swych talentów - umiejętności, dość wysokie i stabilne poczucie swej wartości, pozytywna samoocena, poczucie wsparcia ze strony osób, z którymi dana osoba się identyfikuje, i które postrzega jako swoich bliskich. Chociaż uważam, że warunkiem skutecznego rozwoju własnej tożsamości jest wyodrębnienie się z otoczenia, które potrafi trwale potrafi przekonać, że jest się osobą niepowtarzalną, niezależnie od odgrywanych ról i relacji z otoczeniem, chciałem taką osobą być. Może byłem,ale nie zdawałem sobie z tego sprawy lub nie przywiązywałem wagi.O ile dana jednostka posiada własne talenty, a otoczenie ją doceni za to, to kształtowanie własnej tożsamości nastąpi prawie automatycznie. Chyba, że nie posiada jakiś własnych talentów, a jej wychowanie odbywało się bez wrogości, ale z przyjaźnie to taka jednostka umie otrzymać informacje na własny temat, a te pokazują iż jest wartościową osobą, która nie jest taka sama jak inny. Jeśli w swym kształtowaniu tożsamości jednostka miała mniej problemów to nie potrzebuje szukać informacji na temat kim jest i co jest warta taka jednostka. Jednostki, u których zostały dostrzeżone talenty są skupione na osobistej tożsamości i lubią podkreślać różnice między sobą, a innymi, aniżeli afiszują się przynależnością do jakiejkolwiek grupy... Ja natomiast starałem się silne Ja ukształtować, co mi się udało, ale nie uzyskałem odpowiedzi na pytania: kim jestem i ile warty jestem. Pozostawało pytanie: Co ja wniosę do tego miasta,by mogło się rozwijać nawet jeśli nie znam siebie? ~
Nawet nie wiem ile czasu rozmyślałem, ale to Julek wyrwał mnie z tego stanu. Spojrzałem się na niego zaskoczony i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że się ściemnia. Nie mogłem dać wiary, że aż kilka godzin tu siedzieliśmy! Julian spojrzał się na mnie i usiadł w milczeniu.. Pewnie nie rozpocznie rozmowy, co nie? Nie myliłem się. Czekał, więc ja zacząłem.
~Następnego dnia, z samego rana~ W lesie panował całkowity półmrok, gdy szukaliśmy śladów, co utrudniało nasz cel. Chwila! Światło! Poprosiłem Oliviera, by zniszczył kilka gałęzi, dzięki czemu umożliwił, dostanie się światła na dno lasu. Nagle powietrze wokół mnie świsnął sztylet. Szybko zrozumiałem, że to pułapka! Ruszyłem za tym kimś, który uciekał w stronę ruin. Następnie wszedłem do środka ruin, które dokładnie przebadałem. Pod zrujnowaną ławką znalazłem kawałek krwi i sierści. Na pewno to nie należało do żadnego zwierzęcia, a więc jedyna opcja to człowiek albo zombie. Postanowiłem to zbadać w wiosce. Udałem się do biblioteki, gdzie od razu szukałem w różnych księgach o możliwych zombie występujących tutaj, który by umiał coś takiego rzucać kolcami i kawałek tej sierści pasowałby. Po 20 książce znalazłem idealnego zombie, który pasował do opisu! Nosił nazwę Szczurowilka... Pokazany wygląd nie zachęcał do szukania go z własnej woli. Opis tego zmutowanego potwora wyglądał tak: " Szczurowilk powstał z mutacji genów wilka i szczura, którzy po katastrofie mieli zmutowane geny. Szczurowilki nie są naturalnym tworem, ale stworzył je szalony naukowiec, który zwiał z psychiatryka ponad 3 lata temu" No nieźle... Czegoś takiego się nie spodziewałem, a zwłaszcza spotkania takiego zombie w tych okolicach. Szczerze to obawiałem się tej walki...W sumie nie musiałbym z nim walczyć, gdyby zastawić dość dobrą pułapkę, która odebrałaby mu siły, a ja byśmy potem wbili mu w serce kilka mieczy lub truciznę. Tylko jak tego dokonać? Sam nie wiedziałem... Jeszcze raz zajrzałem do książki, ale ona nic nie mówiła, o tym jak można go pokonać oprócz tego, że najlepiej go oślepić i unikać ataków. Chyba że to była odpowiedź na zostawienie na jego pułapkę. Nie tylko słońcem można kogoś oślepić. Na niego powinno również zadziałać sztuczne światło! Tylko kwestia jak go unieruchomić... Spojrzałem na Juliana, który w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się obok mnie.. Nie, on nie da rady. Mieszkańcy dzikich terenów, jak ja na nich mówię trudnią się w polowaniach, ale nie pomogą nam.... Jakby wykorzystać ich sieć, oczywiście odpowiednio ją zmodyfikować. Może się udać.. Podszedłem do jakiegoś z nich i poprosiłem go użyczenie sieci.. Niechętnie, ale się zgodził. Usiadłem na ziemi i zacząłem odpowiednio ją modyfikować. Do sieci przypiąłem przewód elektryczny. Miałem niebywałego farta, że przed otrzymaniem tej misji kupiłem odpowiedni sprzęt, który potrafił długo przewodzić prąd na inne przedmioty, ale nie wiedziałem, jak go przymocować, ale w tym już pomógł mi Julek. Miałem okazję to sprawdzić. Olivier przynosił nam odpowiednie narzędzia. Po skończonej robocie musieliśmy tylko znaleźć przynętę i miejsce. Wróciłem do wioski i wszedłem do baru, który leżał w ruinach jakiegoś domu. Nie zdradzając, nic a nic wzrokiem szukałem szaleńca, który nam pomoże. Jeden mężczyzna zwrócił moją uwagę. Był to rosły mąż, który przewyższał innych o dwa metry jak nie więcej. Posiadał średniej długości, czarne włosy. Jego ubiór był obdarty i poniszczony. Twarz znaczyły liczne blizny, jak i zmarszczki, musiał być w podeszłym wieku. Musiał chyba wyczuć, że mu się przyglądam i podszedł do mnie. Bez owijania w bawełnę, powiedziałem, mu czego chcę od niego, a on się zgodził. Zamurowało mnie. Bez jakiegokolwiek sprzeciwu zgodził nam się pomóc. Wyjaśnił mi, że nie ma nic do stracenia, a życie już go nuży i jeśli jest, okazja to woli umrzeć w walce niż uciekać z podkulonym ogonem od problemu. Przekazałem mu, gdzie się spotkamy. Sam musiałem się ogarnąć, gdyż wszystko może szlag trafić albo gorzej. Julian zawsze był gotowy, czym mnie zaskakiwał. Po około godzinie byłem na miejscu, ale naszego "pomocnika" nie było jeszcze. Zacząłem się martwić, iż zrezygnował, ale się pojawił. Z uśmiechem spytał, gdzie ma stać. Pokazałem mu miejsce, ale dodałem, iż mamy jeszcze sporo czasu do zmierzchu. Około północy Hurde — tak miał, na imię mój towarzyszył — ustawił się w wyznaczonym miejscu i czekał. Minuty nie miłosiernie nam się dłużyły. Jednak po godzinie pojawił się Szczurowilk i ruszył w stronę Hurde, ale ten, zamiast wykonać unik, zaczął, uciekać i sam wpadł w pułapkę i został porażony prądem. Szczurowilk, widząc, to szybko poderwał się, by złapać Hurde. Stanąłem naprzeciwko jego, jednocześnie zasłaniając Hurde i każąc mu uciec, ale ten uparł się, iż się schowa. Ruszyłem pierwszy do ataku, co chyba było moim najgłupszym pomysłem, iż dałem się tak łatwo podnieść emocjom. Szczurowilkowi udało się mnie ugryźć aż do kości, przez co poczułem piekący ból, ale Julek nadszedł z odsieczą. Swoim kijem zdzieliłem go po łbie, a ja spowodowany bólem szybko przeszedłem do defensywy. Po pewnym czasie zranił mnie po raz drugi, gdyż udało mu się złamać moją obronę. Usłyszałem jego piskliwy jak na szczura odgłos. Wystarczyło go pokonać i go potem zabić. A jeśli się nie uda? Nie wiem. Spoglądałem na przeciwnika i myślałem, czy nie zaryzykować własnych życiem, by go powstrzymać... Przypomniały mi się słowa Taigi, która prosiła nas byśmy uważali na siebie, ponieważ nieujarzmiony mój gniew brał górę nad rozsądkiem niebezpieczna. Druga opcja jest słabsza od tej pierwszej, ale bezpieczna, gdyż polegała na ucieczce. Zamknąłem oczy, ale moją chwilę nieuwagi wykorzystał mój przeciwnik, by zadać śmiertelną ranę, przez co stękną i syknąłem z bólu... Czy w ogóle może jednocześnie syknąć i stęknąć? Psiakrew! Muszę się skupić, bo będzie kiepsko ze mną jak i z moimi towarzyszami! Zganiłem, się w myślach ciężko wstając. Tym razem użyłem sztyletów, a nie ciężkiego miecza. Miałem nadzieję, że da mi to przewagę, chociaż również mogłem się mylić, ale wolałem się upewnić przed użyciem granatu z trucizną. Nie myliłem się, no przynajmniej podejrzewałem to. Miałem rację, atak sztyletami nic nie wskórał, ponieważ sam potrafił się szybciej ode mnie poruszać i dzięki temu uniknął ciosu. Prychnąłem cicho i zastanawiałem się, co zrobić. Jak odkryć, wykorzystać podczas walki jego słabość. Chciałem zaatakować, ale upadłem przez ranę, która mocno krwawiła. No cóż ... Jednak nie miałem wyboru i postanowiłem lekkomyślnie się narazić, by móc zadać śmiertelną ranę. Zamknąłem oczy i czekałem za długo. Gdy otworzyłem oczy zobaczyłem jak Julian walczy z całych sił wraz z Olivierem ze Szczurowilkiem. Domyślili się, co chciałem zrobić i nie dali mi tej głupiej szansy. Ryknąłem głośno i przeraźliwe. Zaraz po tym ruszyłem do ataku na mego wroga. Nie kontrolowałem swego gniewu i nienawiści, po prostu dałem się ponieść emocjom, a to nie był nigdy dobry doradca. Zamknąłem go w prowizorycznej klatce jaką przygotował na szybkiego Olivier, a nasz wróg ustawił się pod nią, a potem każdy z nas rzucał w niego sztyletami czy strzelał. Nasza walka wbrew pozorom była prawie wyrównana, gdyż trójka przeciwko jednemu, silnemu przeciwnikowi. Prawie, ponieważ ja byłem ranny wśród moich towarzyszy, a on nie zatem miał on przewagę nade nami. Rzucił, mną aż na chwilę straciłem przytomność... Kiedy się ocknąłem, przede mną stał Julek z kijem besbolowym w ręku. Ja natomiast nadal leżałem i chciało mi się trochę śmiać, gdyż to komicznie wyglądało. Mój towarzysz spojrzał na mnie, ale jego wzrok wyrażał lekkie zaskoczenie moją reakcją... Chyba dobrze odczytałem jego wyraz twarzy, jeśli nie to przepraszam. Podniosłem się z trudem, ale byłem gotowy na dalszą część walki. Chciałem mu coś powiedzieć, ale po chwili znów nas zaatakował, więc musieliśmy wykonać szybki unik. Mimo iż mój przeciwnik był silniejszy ode mnie. Przerzucił mnie za siebie, aż wpadłem z impetem na drzewo przez co wyplułem krew z ust, a sam rzucił się, by przegryźć szyję Julianowi.
Chłopak był w pułapce, gdyż po moim upadku na tamto drzewo, ono się zawaliło i zagrodziło drogę ucieczki. Część mojej świadomości kazała mi wstać i walczyć, lecz ja, byłem lekko oszołomiony, ale chciałem pomóc Julianowi. Udało mi się, chociaż na chwilę uzyskać kontrolę nad ciałem i osłoniłem mężczyznę, przyjmując na siebie siłę ataku i obrażenia. Spojrzałem na chłopaka, który również na mnie patrzył, Julian był zaskoczony, że go osłoniłem swym ciałem, a ja mu kazałem się skupić. Coś tam rzekł o współpracy i miał rację, ale muszę, wrócić do rzeczywistości i ujarzmić ból, by to się udało. Jednak nasz wróg mnie zaatakował swymi pazurami, ale natrafiły na kij Juliana i tylko nieliczne nas zraniły. Moje oczy lekko krwawiły— co zauważył Julek i się zaniepokoił — zaatakowałem go szybkim ciosem, ale jednocześnie odpychając Julka do tyłu. Możliwe, iż bym szalał jeszcze, ale byłem wycieńczony i osłabiony po walce. Jednak wiedziałem, że musimy złapać tego zmutowanego szczura .Szczurowilk przypatrywał nam się, po czym zniknąłby z ukrycia nas zaatakować. Zmysł wzroku na nic się tu nie przyda, ale zmysł słuchu jak najbardziej. Cisza. Słyszałem ciszę, czyżby uciekł? Nie... Szczurowilk nigdy nie uciekają bez ofiar... On się z nami bawi, chce byśmy czuli strach. Czyli ma skłonności do torturowania psychicznego swej ofiary? Interesujące. Jednak nie teraz mi się nad tym zastanawiać, ale skupić się na walce. Julian wykorzystał ten czas na obandażowanie mych ran. Potwór nie kazał długo na siebie czekać, zaatakował nas od tyłu. Jednakże dzięki szybkiemu refleksowi oślepiłem go i wyprowadziliśmy kilka dość silnych ciosów, a gdy uznałem, iż szurowilk jest, wystarczająco słaby to podszedłem do niego z zamiarem przebicia mu serca. Ze zwykłej ciekawości chciałem sprawdzić czy on żyje, gdyż może udało nam się go zabić, ale musiałem być skończonym kretynem tak sądząc, gdyż wbił mi pazury w ciało. Byłem skończonym idiotom. Julek wziął mój miecz i odciął łapę stworowi oraz przebił go na wylot.Julek podbiegł do mnie i pomógł mi zdjąć tą łapę ze mnie. Szybko też wykonał znowu prowizoryczny opatrunek. Każdy z nas domyślał się, co się stało z poprzednią grupą badawczą. Zginęła przez tego Szczurowilka.
Teraz znaleźć tego naukowca, który stoi za tym incydentem. Po pokonaniu potwora ruszyliśmy dalej, chociaż Julek nakłaniał byśmy wracali. Tylko, gdzie on mógł się ukryć? Może w pobliżu jest jakaś jaskinia lub opuszczony zamek. Moim kompanom trudno było odpowiedzieć na moje pytanie, ale gratulowaliśmy sobie pokonania potwora i radziłem, mu bym powiadomił przywódcę, że w tym lesie czają się potwory, ale to nie była do końca prawda. Musieliśmy jeszcze znaleźć tego naukowca. Jednak teraz jak mieliśmy chwilę spokoju to postanowiłem się nacieszyć cudną naturą otoczenia w sensie pospacerowania sobie. Było już ciemno, kiedy udałem się na klif. Moją uwagę przykuło pewne zjawisko, które jak słyszałem, można spotkać raz na 1000 lat. Wzięło mnie na filozofowanie i prozę. Bardzo powoli i na krótką chwilę biorą się skądeś noce. Przejrzyste, lekkie, mało do nocy podobne, ale bezsprzecznie – one. Świat umie znowu zbłękitnieć wieczorem, zatoczyć się w mrok i parę godzin poleżeć w tej ciemności. Gwiazdom znów warto wysypać się na niebo. Mokną rozmrugane w bezdnie stropu nad tundrą, w błękicie dalekim jeszcze od szafiru, dość mrocznym jednak, aby im stworzyć twarzowe tło. Ural jest w nocy biało lodowaty, zamglony i jeszcze martwy niż we dnie. Znalazłem wreszcie kompana moich chorobliwych nad nim zachwytów. Moja siostra kochała się w nim tak samo beznadziejnie, jak ja i jeden drugiego wyciągał czasem z kretowiny, aby się wspólnie cieszyć zmienną, nieporównaną pięknością nieznajomego, dzisiaj jednakże było inaczej — mym zachwytom przysłuchiwał się Julek, chociaż z jego obecności nie miałem pojęcia. Swoją samotność i wspomnienia zabrałem tej niezapomnianej nocy, kiedy zobaczyłem pierwszy raz polarną zorzę. Jeśli na opowiedzenie Uralu – czegoś o tyle bardziej konkretnego – nie mogłem nigdy znaleźć słów, jakże mi ich szukać teraz dla tego zwiewnego, nierealnego cudu, jakim jest tamto?Zaczęło się od morelowego leja idącego skosem od horyzontu przez całe niebo. Wąskim końcem oparty o jeden kraniec świata, szerokim wspierał się o drugi. Lej ten, choć trwał w miejscu – płynął, falował, karbował się jakoś od środka, tak właśnie, jak się umie karbować dym nieruchomo w ręce trzymanego papierosa. Leżało to chwilę na niebie jak puszyste, rozwiewne strusie pióro. I znikło. Po prostu przestało być. Zostało tylko puste niebo skropione zielonymi gwiazdami. Może to po nagłym zniknięciu tamtej świetlistej różowości wydały mi się takie? Przysięgam jednak, że były zielone! Stałam przed kretowiną, z zadartą głową, na rozmiękłych z wrażenia kolanach, nie mając jeszcze pojęcia, co to było, wiedząc tylko, że było cudowne! Kiedy miałem już dawać nurka w "naszą" jamę – coś niebu stało się znowu.
Zaczęło oddychać. Tylko tak mogę to określić. Oddychać kolorami. Po pustym bezmiarze przyszedł oddech mający kształt sfałdowanej, jedwabnej zasłony, a raczej dolnego jej brzegu tylko. Miękkie, bezszelestne, różowo-złociste fale przeszły po powietrzu i znikły. Ale trąciły widać inne… Tym razem oddech pustki był długi i zielonkawy. Szedł przez całe niebo powolnym, giętkim dreszczem, a za nim, po tych samych fałdach, drugi, trzeci, czwarty. I wtedy zrozumiałam, że to zorza! Młoda, jesienna, nie tak kolorowa, jak te, którymi faluje pono niebo w nieruchomy, polarny mróz, ale niemniej ona – znana mi tylko z opisów, a której sobie nigdy nie mogłem wyobrazić. Ale bo też jest to coś, czego sobie naprawdę wyobrazić niepodobna! To trzeba zobaczyć. I uwierzyć, że się widzi. I nie stracić głowy. I nie zacząć krzyczeć czy płakać, czy śmiać się – czy sam już nie wiem co! Cofnąłem się, by móc lepiej widzieć to cudne zjawisko! Niebo tymczasem rozkołysało się całe, od jednego brzegu po drugi. Szły po nim oddechy faliste, niknące, rzekłbyś, od dotyku spojrzenia. Jakieś zjawy, jakieś błony, biorące się nagle i nie wiadomo skąd, a wlokące na sobie zwiewne, przyśnione kolory: biały jak lód, bananowy, cytrynowy, błękitnawy. Barwy te są równie nieuchwytne, jak to, na czym się zjawiają. Niepodobna bowiem opisać konsystencji polarnej zorzy. To nie jest ani mgła, ani obłok, ani para. Wydaje się, że sam ruch jest jej istotą. Tak. Płynny dreszcz kolorowego ruchu, dyszący faliście w pustce między ziemią a gwiazdami – oto przepiękna zorza polarna! Stałem tak aż do zniknięcia tego cudnego zjawiska. Czegoś takiego nigdy nie przeżyje się drugi raz. Na twarzy miałem uśmiech, a na moich nogach leżała książka. Jutro zajmiemy się tym naukowcem.... pomyślałem i usnąłem. Wstałem... znaczy, się obudziłem się z pierwszym promieniem słońca. Włożyłem książkę do torby, a następnie udaliśmy się do wioski, by kupić sobie coś do jedzenia. Ludzie nam gratulowali, domyśliłem się, iż Hurde wszystko już opowiedział innym. Niestety na niebie pojawiły się czarne chmury, które nieuchronnie zwiastowały nadchodzącą burzę. Uznałem, że lepiej teraz wyruszyć niż cały dzień przesiedzieć w barze, czekając jak minie burza. Zaczęliśmy poszukiwania od ruin zamku, ale od tych ruin ruszyliśmy w kierunku północnym. Miałem nadzieję, że coś tam odnajdziemy. Podczas wędrówki miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko. Jednakże znalazłem jakąś ścieżkę, która zaprowadziła nas do jakieś świątyni. Bez zastanowienia weszliśmy do środka i odkryliśmy, że ktoś tu musi być, gdyż świecę same się nie zapalają, a one paliły się kilka minut. Poruszaliśmy się ostrożnie i mieliśmy baczenie na każdy stawiany krok. Na razie nie natrafiliśmy na żadną pułapkę ani nic w tym stylu. Przy ołtarzu znaleźliśmy tego naukowca. Odwrócił się w naszą stronę i wpatrywał się we mnie. Staliśmy, tak naprzeciwko siebie z kilka minut za nim się on odezwał. Nazywał się Lurean i był głównym naukowcem tamtej grupki, który leczył i wspomagał mieszkańców zza murów przed burzami i głodem. Jednakże zjawił się obecny przywódca i mieszkańcy zaczęli z niego drwić. Jednak to nie było najgorsze. Jego córkę zabił osobiście on . Zszokowała nas ta informacje, więc to przede nami ukrywał? Postanowił porywać ludzi za pomocą Szczurowilka, którego stworzył po raz setny, by ich potem zmieniać w zombie, które wypuszczał. To było okrutne! Spytał się mnie, co zamierzam zrobić z tą prawdą. Przez żal i gniew postąpił tak, ale czy to go usprawiedliwia? Nie, nic nie usprawiedliwia zabijania niewinnych ludzi. Rozumiem, gdyby próbował się tylko zemścić na przywódcy, ale inni nic złego prócz szydzenia mu nie zrobili. Byłem gotowy do walki, lecz ten rzucił czymś w nas. Trudno było nam przez to walczyć, gdyż ten dym dusił i drażnił. Następnie poczułem jak coś mnie rani. Był to pies! Jednak obecnie i nie tylko obecnie był naszym wrogiem, ale stał nam na drodze, więc zaczęliśmy z nim walczyć. Muszę przyznać, że było ich za wiele, ale to była część naszej misji, więc nie miałem zamiaru tak łatwo odpuszczać. Kilkakrotnie używałem na przemian miecza i sztyletów, a Julian wyśmienicie sobie radził. Stanęliśmy tyłem do siebie i walczyliśmy mimo ran. Nasz wróg uśmiechał się spokojnie jakby, był pewien wygranej. Byłem dość zmęczony rany dawały o sobie znać, ale nie na tyle, by nie mieć siły, aby dać mu w kość. Zaatakowałem go, szybkim i precyzyjnym atakiem. Uniknął go i wyprowadził atak w mym kierunku. Zablokowałem go. Siłowaliśmy tak się z kilka minut, lecz ten mnie zaatakował z półobrotu, czym mnie zranił. Prychnąłem i nie przejąłem się raną, ale ruszyłem, na niego przyjmując nową taktykę. Mój wróg był zaskoczony tym widokiem. Jednak ja nie odpuściłem mu mimo zaskoczenia, wręcz z większą zajadłością go atakowałem by zabić. Naukowiec musiał się wycofać i kolejną pułapką zwalił sufit na mnie, ale uniknąłem ataku. Aczkolwiek on postanowił ten moment wykorzystać na ucieczkę. Co za tchórz z niego. Nie przypadła, mi jego postawa do gustu aż mnie zniesmaczyła. Po chwili ruszyłem w pogoń za nim. Muszę, mu przyznać drań był szybki i bardzo przebiegły. Wykorzystywał wszystko, by mnie spowolnić, co mu wychodziło całkiem dobrze. Jednakże mnie tak łatwo nie da się zniechęcić. Po kilku minutach bieganiny wybiegliśmy na zewnątrz. Zatrzymaliśmy się i ciężko dyszeliśmy. Patrzyliśmy sobie w oczy, po czym ruszyłem do ataku. Lurean ledwo uniknął mego ciosu, a sam mnie zaatakował w plecy. Widać było, że nie miał zamiaru walczyć uczciwie. Po chwili u mego boku zjawił się Julian! Wbrew pozorom stanowiliśmy dobry duet. Za moje przecenienie sił, mogłem przypłacić życiem, gdyby nie to, że Julek się zjawił. Po pokonaniu go, ale drań miał chyba plan ja każdą sytuację, bo użył bomby dymnej! No dobra, skupmy się na odnalezieniu go, bo zniknął gdzieś. Wątpię, by wrócił do świątyni. Musi być gdzieś tutaj ukryty. Szukając, go zachowałem odpowiednie środki ostrożności, no miałem nadzieję, że nie wpadnę w żadną pułapkę. W pewnym momencie usłyszałem coś i dobrze, że postanowiłem się odwrócić . Dzięki temu miałem możliwość uniknięcia ataku, który mógłby mnie dość poważnie zranić. Byliśmy już dość zirytowani tą walką, ponieważ była to zabawa w kotka i myszkę. Po odnalezieniu go po raz enty nie daliśmy mu możliwości ucieczki. Podczas naszej walki usłyszeliśmy grzmot. Burza nadeszła. Nam to nie przeszkadzało, ale jemu chyba tak... Użyłem tym razem dwóch sztyletów do walki, a Julek kija. Jednakże Lurean znowu się użył gazu łzawiącego i mógł nas atakować ze wszystkich stron. Jeden z jego ataków powalił mnie na ziemię, co spowodowało otwarcie rany. Julek pomógł mi wstać, ale ciężko dyszałem ze zmęczenia. Muszę, mu to przyznać jest silny i cholernie przebiegły. Potrafi wykorzystać każdą nieuwagę, jak i otoczenie na swoją korzyść. Jednak my też potrafiliśmy myśleć strategicznie i tak łatwo nie dawaliśmy mu się sprowokować. Użyłem sztyletów, które w niego rzuciłem dla odwrócenia uwagi, by Julek odlewej strony wyprowadził atak, który go zranił. Następnien wróciłem do miecza i wyprowadziłem kilka dobrych kombinacji, które prawie przeważyły szalę zwycięstwa na naszą korzyść, ale ten postanowił wykorzystać jeszcze parę sztuczek. Musieliśmy przejść do obrony, lecz kiedy mieliśmy , okazję to atakowaliśmy. Po krótkiej walce z jakiego pułapkami, zaatakowaliśmy Lureana, który dość poważnie oberwał od nas. Zaczął, czołgać się myśląc, że uda mu się tak uciec.
- Napawaj się tym widokiem... W końcu jesteś panem śmierci i życie w tym momencie — zadrwił, kiedy przy nim staneliśmy.
Miał rację. W obecnej chwili, a zwłaszcza dla niego to ja lub Julek moglibyśmy być katem, jak i wybawicielem. Czy zasłużył na śmierć? Według mnie tak, ale jeśli go zabiję, nie będę taki sam jak on? Powinienem go puścić wolno? Też nie, bo zacznie od nowa mordować niewinnych ludzi. Zabrać go do Santarii i skazać? Czy mam dowody? Słowo przeciw słowu. Wiedziałem, że relacje międzyludzkie oparte są na przebaczeniu. Jeżeli zabraknie, przebaczenia wspólnota nie ma racji bytu. Nie jesteśmy aniołami i nigdy nie stworzymy idealnej wspólnoty (małżeńskiej, rodzinnej, zakonnej, przyjaciół...). W każdej wspólnocie będą wcześniej czy później konflikty, napięcia czy różnice zdań. O magach krąży anegdotka: gdzie dwóch magów, tam trzy różne punkty widzenia. A mądrość ludowa głosi, że więcej mamy w życiu, niż nam się wydaje: wrogów, wad, lat i win. Jednakże konflikty czy napięcie są naturalną koleją rzeczy, żeby nie rzecz — koniecznością, ponieważ są bodźcem rozwojowym wspólnoty, jak i poszczególnych członków. Aczkolwiek potrzebna jest umiejętność przebaczania i pojednania. Nie ważne, jaka by to była wspólnota, ale w każdej tu podkreślam, w KAŻDEJ jest przede wszystkim miejscem przebaczenia i pojednania. Wiem, iż przebaczyć nie jest łatwo. Lueran jest wyśmienitym przykładem tego, że sami oczekujemy od innych przebaczenia, a jednak wyrządzona krzywda bardzo boli i nie pozwala szybko i szczerze przebaczyć. Niektórzy są wręcz zżerani nienawiścią, rujnują siebie i swoje życie, a także życie innych, lecz nie potrafią zdobyć się latami na przebaczenie. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że gdy spotkamy osobę, która nas skrzywdziła, usłyszymy podobną historię lub zobaczymy podobną scenę, wszystko w nas na nowo w sposób natarczywy odżywa. Przerwałem swe rozmyślania i spojrzałem na Luerana. Postanowiłem postąpić zgodnie z mym sumieniem. Niech spotka się z burmistrzem i sobie niech wszystko wyjaśnią. To był najlepszy sposób. Niech każdy uzyska przebaczenia od drugiego, ale czy jemu można było wybaczyć tak okrutne zbrodnie? Związałem, Luerana by nie zwiał, a następnie udaliśmy się do przywódcy. Przywódca .... Powiedziałem, wam jak on się nazywa? Burmistrz zwał się Higo. Nie zaliczał się do osób młodych, ale też nie wpadał pod starszych. Był pomiędzy nimi. Powitał nas z radością w głosie. Chwilę radości przerwał Olivier, który przeprosił nas za ucieczkę. Znalazł rzec należącą do osoby, której szukaliśmy. Oznajmiliśmy Higo, że poznaliśmy prawdę i go zabraliśmy do Luerana. Po dotarciu na miejsce odwiązałem naukowca i kazałem im dojść do porozumienia. Jak na siebie wrzeszczeli, nawet pięści poszły w ruch. Postanowiliśmy na chwilę obecną tylko się temu przyglądać. Po kilku minutach szarpani obaj panowie upadli na ziemie, oddychając szybko. Skończyli tę dziecinadę? Zadałem sobie w myślach pytanie. Kątem oka spostrzegłem, że siadają i rozmawiają. Delikatnie się uśmiechnąłem i pogłaskałem Guardiana. Po dwóch godzinach skończyli rozmawiać i podeszli do mnie.
- Chcieliśmy wam podziękować. Pomogliście nam dojść do porozumienia.
Wszyscy wróciliśmy do wioski. Nie wszyscy mieszkańcy zza murów powitali radośnie Luerana.Higo zaprosił nas wszystkich na wspólną biesiadę. Przyjęliśmy zaproszenie i pomogliśmy w przygotowaniach. Pod wieczór rozpalono ognisko i wszyscy zasiedli wokół niego. Ktoś zaczął śpiewać, a inni zaczęli mu wtórować, a jeszcze inni tańczyć. Ja odmawiałem wszystkim paniom, które prosiły mnie do tańca. Wszyscy wokół się śmiali i byli radośni. Zorganizowali nawet zabawę pod tytułem " Przejdź jak najniżej" czy jakoś tak. Wziąłem w niej udział, chociaż Julek nadal był zaniepokojony tą raną i udało mi się ją wygrać. Zabawa trwała całą noc. Nad ranem pożegnaliśmy się ze wszystkimi, a zwłaszcza z Laurenem. Higo prosił nas byśmy mówili, że go zabiliśmy. Spokojnym krokiem udaliśmy się na pustynię, gdzie miał na mnie czekać ten przewodnik, który nas tu zaprowadził. Droga na pustynię była nużąca, ale spokojna, co mnie niezmiernie ucieszyło. Dlaczego? Ponieważ lubiłem ciszę i nikt nie zakłócał mojego spokoju, oprócz paru, przyjemnych rozmów z Julkiem. Po dotarciu na miejsce na horyzoncie na razie było widać piaskowej burzy. Postanowiliśmy tu poczekać, gdyż zapewne się spóźni. Nie myliłem się. Przewodnik zatrzymał się tuż przed przed nami biegnąc, a kapitan wesoło macham do mnie kapeluszem. Mimo że to zwiadowca i dość irytujący, to polubiłem go. Powolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną.. Julek kazał mi pokazać ranę, która się nie goiła, ale babrała się, co mu się nie podobało. Podczas drogi powrotnej panował niemiłosierny upał. Wreszcie po tygodniu maszerowania na horyzoncie zarysowała się linia Santarii. Zgodnie ze wskazaniami zwiadowcy pozostało jeszcze około pięciu godzin do miasta. Nasza podróż szybko przecina żółtą taflę piasku, gnany zachodnim wiatrem. Wreszcie jakaś zmiana po okresie bezwietrznym, co na pustyni jest rzeczą rzadko spotykaną . Prawdziwi poszukiwacze wiedzą jednak, że tak nagła zmiana nie wróży nic dobrego. Na zachodzie pojawiają się małe chmurki, ciśnienie nagle zaczyna się podnosić. Cała nasza drużyna z niepokojem wpatruje się w niebo. Strefowy wiatr coraz bardziej się wzmaga. Mijają długie minuty, które wydawały się godzinami. Pojedyncze drzewa wyginają się, spycha nas z kursu na wschód . Zaczynamy iść niebezpieczną parabolą. Robi się coraz ciemniej. W sercach naszych pojawia się przeczucie, że coś nadchodzi. Nasz przewodnik, do tej pory spokojny, wydaje się coraz bardziej zdenerwowany. Wydawane przez niego komendy stają się nerwowe i nieskładne. Mija godzina. Na zachodzie całkowicie się ściemniło. W oddali z potężnych już grzyw fal piaskowych wynurza się jakby potwór, niesamowity żywioł, łącząc piasek z chmurami ogromnym wirem, jakby gromowładny Zeus zamierzał właśnie stoczyć walkę Gają. Nasze serca ścisnęła trwoga. Uczucie, które odczuwa każdy santariańczyć od wieków, kiedy obcuje z potęgą natury. To wyzwanie jest jednakowe od lat, jednakowo przeraża, jednakowo fascynuje. W końcu to burza piaskowa, który wydawał się nieposłuszny wiatru ani grzmotom. Ciśnieniomierz wskazuję 1080 hektopaskali.Nasza wytrzymałość i nerwy napięte do granic wytrzymałości. Padają komendy tłumione rykiem burzy i szumem zbliżającej się burzy piaskowej. Zbaczamy coraz bardziej z kursu. Wszystkie nasze wysiłki są zdwajane. Piasek przesuwa się nam spod nóg. Staramy się zachować kurs, ale bez skutku. Robi się ciemno jak w nocy. Niebo przecinają błyskawice, rozświetlając nasze twarze bladym blaskiem, potęgując jeszcze w nas zawziętość i pompując nasze mięśnie adrenaliną. 10 w skali Beauforta. Nasze wysiłki są jak marionetki w rękach Boga. Burza piaskowa. Wreszcie nadchodzi. Czuję to po potwornym ryku, jaki z siebie wydał. Ostatnim wysiłkiem zbliżam się bliżej do Juliana. W podświadomości zapamiętuje jeszcze krzyki zwiadowcy. Później czuję, jak wszystko świszczy. Jeszcze chwila a zostaniemy wciągnięci jak orzech do zmielenia- pomyślałem. To były ostatnie sekundy. Nagle wszystko ucicha. Jeszcze jeden błysk rozświetla pustynię, a na jej środku kilkunastu śmiałków walczących o życie z niezwyciężonym żywiołem. Widzę jak kilku wypada z burzy i ginie, czuję, jakbym unosił się do góry. To było, ostatnie co czułem. Jakieś białe, olśniewające światło zabłysło mi wewnątrz mózgu. Gorzało coraz promienniej. Rozległ się długi przeciągły grzmot, jakbym spadał z wielkich, niekończących się schodów. Gdzieś u ich dna runąłem w mrok. Tyle jeszcze pamiętam. W tym momencie straciłem przytomność. Poczułem jak, ktoś mnie szturcha, a był to Julian. Pomógł mi wstać, ja natomiast szybko się rozejrzałem za naszymi pozostałymi towarzyszami. Poczułem ulgę, gdy zobaczyłem ich żywych. Zwiadowca rzekł, że nie wiadomo, ile zajmie dni na powrót, dodał również iż na chwilę obecną możemy liczyć na cud. Po kilku dniach, cud ten się zdarzył. Kapitan odparł, że na wschód od tego miejsca widzieli dym. Ktoś tutaj musiał być. Ja i Julek postanowiliśmy się podkraść w stronę ognia. Jak się okazało, byli to inni ludzie, którzy postradali rozum. Julek wiedział, że nie ma szans by oni mogli coś mieć, co by nas uratowano. Pokazałem mu flarę, przy ciele jednego z santariaczyka. Jednakże nie miałem zamiaru rezygnować. Ustaliliśmy, że w nocy ukradniemy ją, jednocześnie związując tych, którzy się zbudzą. Ustaliliśmy, iż nasz plan zrealizujemy w nocy, gdy oni zasnął. Julek ostrzegał mnie, że możliwe jest to, iż przyjdzie nam walczyć z wartownikami. Jego pytanie brzmiało, czy nadal jestem pewny tego zamiaru. Byłem pewny jak mało kiedy, a potem wróciliśmy do pozostałych towarzyszy. Julek przekazał pozostałym nasz pomysł. Wszystkim się on spodobał. Zostało, tylko czekać jak zasną. Każdy na zmianę chodził ich obserwować. Około pierwszej w nocy dostaliśmy sygnał, iż zasnęli. Po cichu podkradliśmy się do ich obozu, gdzie jeszcze trochę odczekaliśmy. Następnie każdy ruszył na nich z innej strony. Zdziwiłem się, że tak łatwo nam to poszło. Nasi jeńcy próbowali coś wybełkotać mimo związanych ust. Julek zadecydował, że nad klifem wypuścimy flarę. Po dotarciu na miejsce, Julian wypuścił flarę. Musieliśmy czekać. Była kolej na moją wartę, na którą udałem się chętnie, ponieważ mogłem, przynajmniej tam będę mógł pobyć sam i wszystko poukładać.
~Zawsze mnie intrygowała różnica między samotnością a osamotnieniem. Potocznie osamotnienie to stan opuszczenia człowieka przez wszystkich innych ludzi, gdzie „nie można na nikogo liczyć", „nie ma się nikogo". Samotność natomiast ma być niejako stanem dobrowolnego wycofania się ze społeczeństwa, kontaktów międzyludzkich, czy głównego nurtu w kulturze. Według mnie człowiek, który czuje w sobie wyjątkowość (czyli niemal każdy lub każdy) nie chce brać udziału w jarmarcznych targach, mieleniu słów i idei i wycofuje się z głównego nurtu myśli ogółu. „Szuka własnej drogi". Pcha go do tego próżność (gdy chce czuć się wywyższonym kosztem zaniżania wartości tego, od czego ucieka) — i staje się osamotnionym, lub skłania go do tego duma (gdy pragnie czuć się wywyższonym kosztem siebie teraźniejszego) — w ten sposób staje się samotnikiem. Dalej jest coraz gorzej — pomału odrzuca wszystko to, w co wierzył na spółkę z „hołotą" (on już się nie czuje jej częścią). Coraz bardziej się oddala od społeczeństwa — nie ma z nim wspólnego języka, nie wyznaje tych samych mitów. Jak pewien młody mieszkaniec „pstrej krowy" nagle odczuwa już tylko swe osamotnienie, to, iż „nikt mu już nie dowierza". I tu znajduje się na rozdrożu. Tu się okazuje, co pchnęło go do „garnięcia się ku wyżynom". Dla mnie wolność ta, „z siebie tocząca się kołem", ta samotność, radująca się jeszcze ze swych trudów, wiąże się bezpośrednio z kulturą i twórczością. Ostatnim krokiem ku wolności (samotności) winno być wypracowanie własnych „przenośni", aby móc odczuwać Ogrom, siłę życia, aby być „tańczącym bogiem", a jednocześnie przetrwać, nie zaniknąć (zaniknąć miał człowiek wyższy, który miał się niejako „utopić" w Ogromie, twórca prawdziwy miał mieć dość sił, aby przetrwać o swoich siłach po spotkaniu z tą enigmą świata). Jednakże mimo wszystko jednak człowiek pogodzony ze swoją samotnością, człowiek zapuszczający się w niebezpieczne krainy poznania, wreszcie — człowiek, który jest sam dla siebie motorem działania — jest również narażony na niebezpieczeństwa.I w tym momencie drogi samotności i osamotnienia mogą zejść się ponownie. Ponieważ człowiek samotny, „dusza dostojna" niemogąca znieść wiedzy nabytej o człowieku, niemogąca znieść tej samotnej walki, która wzbogaca ją o kolejne „smutne" prawdy, człowiek przerażony i porażony swą samotnością i całą swoją głębią odkrytą — pragnie zapomnieć o tym wszystkim, tak jakby chciał uspokoić sumienie, które nieustannie woła w rozpaczy, że jeszcze nie jest za późno, że jeszcze może powrócić do „normalności". I tak oto człowiek samotny z wyboru, ten, który wybrał, swą drogę wzgardzając pstrokacizną i krzykliwością jarmarcznych „much", wraca do nich i upaja się towarzystwem ludzi „gminnych", przeciętnych. Widząc, fałsz wszystkich mitów i wierzeń ogółu sam pragnie w nie uwierzyć ponownie, otacza się ludźmi wesołymi, prostymi, „szczerymi", krótko: takimi, którzy z powrotem wciągnęliby go w krainę ułudy, błogiego stanu niewiedzy. I wcale ten wielbiciel samotności i głębokości ducha szukać nie będzie prawdziwie szczerych kontaktów. Zbyt dobrze jeszcze pamięta zasadę subiektywizmu (egzystencjalistów), aby liczyć, iż ktoś go zrozumie w takiej pełni, jak przyzwyczaił się rozumieć sam siebie w samotności. Nie, on będzie szukał tylko zbiorów fraz, wyuczonych zachowań, „porządności" i „dobroduszności", zadowoli się prostymi grzecznościami, byle tylko być z ludźmi, ciągle być z ludźmi, nawet na chwilę nie przestawać.I podobnie tak jest z człowiekiem zaledwie osamotnionym — próbuje on „zaklepać", zagłuszyć w sobie poczucie odosobnienia poprzez powierzchowne kontakty z innymi ludźmi. Próbuje zabić w sobie świadomość tego, iż „nie ma nikogo". Czuje taka osoba, iż nic nie łączy jej ze światem, jeśli nie ma ona kogoś, dla kogo warto żyć. Ten ktoś, taka wybranka, czy wybranek, byłby wówczas swoistym zahaczeniem całego jestestwa osamotnionego o świat, poczułby on, iż ma prawo do życia i uczestniczenia w świecie. Aczkolwiek, gdy tej osoby nie ma, nieszczęśliwy osamotniony szuka środków zastępczych — nieszczerych więzi z ludźmi, obojętnie jakimi, aby w ten sposób choć przez chwilę mieć złudzenie, iż życie jego ma sens.Tak oto, zarówno samotnik, jak i osoba osamotniona, która j za słaba jest, na swoją samotność spotykają się po latach w tym samym miejscu. Tyle że osamotniony będzie ciągle uciekał, a samotnik w końcu znów wzgardzi sobą i „pierzchnie" nie „ku bliźniemu", lecz „do siebie". Ponieważ duma samotnika pchnie go jeszcze raz wzwyż. Jego wrażliwość jednak zmusi go, aby zszedł na rynek. Tam znów nie będzie chciał pić ze źródeł hołoty… Całe życie spędzi na przemierzaniu tych samych wzniesień. Ale tak być nie musi. Nietzsche stworzył przecież mit, który utrzymywałby samotnika cały czas z dala od „płytkich zatok"... ~~
Zastanawiałem się, co powiemy Taidze, iż tak długo nas nie było... Jak zareaguje na naszą przygodę? Zaśmiałem się, wyobrażając sobie minę Taigi. Świt zastał mnie z uśmiechem. Kapitan z pierwszym śpiewem ptaka kazał obserwować horyzont, bo w każdej chwili może nadejść pomoc. Stałem przy Julku, który bacznie obserwował wszystko. Po około dwóch dniach znaleźli nas. Podziękowaliśmy naszego zwiadowcy za pomoc. Z Julkiem u boku szliśmy do Taigi, by zdać raport. Długo nas nie było. Po dotarciu na miejsce Taiga podbiegła do nas i nas uściskała ze szczęściem. Opowiedzieliśmy jej wszystko po kolei i ze szczegółami. Co wyniosłem z tej misji? Jedno wiedziałem, nie wszyscy mają dar przebaczania oraz nie zawsze diabeł straszny jak go malują. Jednak najważniejsze był fakt iż zyskałem nowe doświadczenie. Po odejściu Taigi i opuszczeniu lokalu zakręciło mi się w głowie. Prawie bym upadł, ale Julek mnie złapał. Podniósł moją rękę i spojrzał na ugryzienie... Ściemniąło mi przed oczami, a widząc to Julek zabrał mnie do siebie....
<Julek, co się działo z Aaronem?? Wybacz, że tak długo>
Od Shinaru CD Usyuo
Chciałem jak najszybciej załatwić tą sprawę u przywódczyni, by móc w
miarę moich możliwości zająć się Usuyo. Chłopak wydawał się być niewinny
i bezbronny, co wywoływało u mnie lekki odruch opiekuńczy. Nie
wiedziałem, czemu tak miałem, ale zawsze mnie ciągnęło do
„interesujących” osób. Widocznie on był jednym z nich nawet jeżeli nie
wiedziałem dlaczego. U Taigi chodziło tylko o to, by sprawdzić, czy nie
posiadam jakiś skażeń- w końcu nie wiadomo było co to była za dziwna
maź, lecz na szczęście nic mi nie było. Zdałem szybki raport nie
przejmując się formalnościami, gdyż takich rzeczy nie brałem na
poważnie…. Tai już o tym wiedziała, więc nieco rozśmieszały mnie jej
miny i wzrok „Skończ już pajacować i idź”. Uśmiechnąłem się niewinnie
opuszczając jej sale …. Misja dobić Tai została wykonana, więc mogłem
udać się pod podany przez białowłosego adres. Ówcześnie jeszcze
zahaczyłem o mój dom by się przebrać , bo w końcu nie pójdę do niego w
tych samych ciuchach w których byłem poza murami. Nie wypadałoby
przynajmniej. Zabrałem ze sobą jeszcze katanę tak na wszelki wypadek.
Ostatnio się przekonałem, że mogą mnie wezwać w każdej chwili, a
tracenie czasy przez pójście po broń nie jest czymś odpowiednim…. Nawet
jeżeli dopiero co wróciłem musiałem być gotów na wszystko.
Kojarzyłem miejsce w którym mieszkał, więc miałem lekko ułatwioną robotę z odszukaniem go. Prosty budyneczek do którego mogłem się łatwo dostać i … przeżyć lekki szok. Drzwi były otwarte co nieco mnie lekko zaspokoiło – przecież nawet tu powinno się dbać o bezpieczeństwo swoich rzeczy w szczególności, że niektórzy mieszkańcy chcą mieć więcej niż powinni. Zmarszczyłem nieco brwi i najciszej jak potrafiłem podszedłem , by zbadać sytuacje. Paru obcych mężczyzn i Usuyo przygnieciony do ziemi wystarczyło mi, by zdać sobie sprawę, że przyszedłem w dobrym momencie.
- Ty kupo gówna! – Wrzasnął jeden widocznie rozwścieczony. Co on im zawinił? Przecież nie wyglądał na takiego, który specjalnie wpakowywał się w jakieś kłopoty.
- Panowie co się tu dzieje – Zdradziłem swoją obecność krzyżując ręce na piersi. Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie z widocznym zaskoczeniem. Usuyo za to wyszeptał jakby z łzami w oczach moje imię, co zdecydowanie lekko mnie wkurzyło. Nikt nie będzie dręczył moich znajomy nawet jeżeli znam ich mniej niż dzień.
- Znikaj stąd lalusiu jeżeli nie chcesz by twoja buźka ucierpiała – Odezwał się jeden z nich… prawdopodobnie szef całej bandy. Prychnąłem mało zadowolony pod nosem.
- Żadne lalusiu. Shinaru Nakara , członek zwiadowców pod dowództwem Taigi. Polecam się rozejść, jeżeli nie chcecie mieć problemów – Zapewne ludzie , którzy znali mnie na co dzień w tej chwili by niedowierzali, że potrafię mówić coś w 100% poważnie, bez uśmiechu na ustach. Musiałem dać pozory swojej pewności siebie, a przede wszystkim wyższości nad jakąś marną mafią, która dręczy słabszych. Mężczyźnie widocznie nie spodobała się moja postawa , gdyż podszedł do mnie. Górował nade mną pod względem wzrostu, jak i postury ciała, dlatego musiałem zadrzeć głowę do góry by spojrzeć w jego pełne mordu oczy. Aż ciarki przeszły mnie po karku.
- Stawiasz się? – Burknął łapiąc mnie za kołnierzyk zmuszając mnie do stania na palcach.
- Jak widać… i nie gnieć mi ubrań bo stracisz rękę, a może i coś więcej – Ku mojemu zdziwieniu mówiłem spokojnie nie okazując głębszych uczuć. – A teraz wyprzedzając twoje pytanie… tak… to jest groźba.
W oczach bruneta dostrzegłem iskrę zainteresowania lub irytacji. Ciężko mi to było rozpoznać gdyż na okrągło wyglądał ,jakby chciał kogoś poćwiartować i spalić, by nie pozostawić żadnych dowodów zbrodni. Nadymałem policzek i otrąciłem dłoń faceta nie cofając się nawet o krok. Sięgnąłem za to dłonią do rękojeści katany, a następnie wyjąłem ostrze z przyjemnym dla uszu dźwiękiem metalu.
- Myślisz, że zrobisz mi coś tą wykałaczką? – Zaśmiał się gardłowo, a ja pierwszy raz od nie wiadomo jakiego czasu poczułem, jak drga mi żyłka na czole. Naprawdę on nie rozumiał, że próbuje zrobić wszystko, by nie doszło do rannych? Jeżeli on zaatakuje, będę miał pretekst, że zrobiłem wszystko samoobronie i nie będę ponosił konsekwencji.
- A chcesz się przekonać? – Uniosłem jedną brew – Jesteś tchórzem skoro atakujesz słabszych od ciebie tylko dlatego, by zadowolić swoje potrzeby. – Użyłem ostatniej prowokacji, jaka przyszła mi do głowy..na szczęście odniosła sukces, gdyż facet zamachnął się uderzając mnie centralnie w brzuch. Ślad cielesny jest jako dowód, więc teraz będę mógł działać swobodnie.
Zgiąłem się lekko pół czując, jak płuca nie chcąc zaczerpnąć potrzebnego mi powietrza. Mogłem się spodziewać tej siły, ale czego się nie robi dla innych.
- Nie róbcie mu krzywdy… on jest niewinny- Głos Usuyo nieco mnie zaskoczył w tej chwili. Zwrócił na siebie uwagę faceta, który znów na niego nawrzeszczał, ale dało mi to szanse na wbicie ostrza katany w jego udo. Nie mogłem ryzykować w trafienie w ważne organy, lub tętnice, dlatego uderzyłem tak, by przeszło to na wylot bardziej po boku nogi niż przez sam środek. Mężczyzna wrzasnął z bólu i zaatakował, lecz tym razem uniknąłem szybko cisu wyciągając broń zadając przy tym dodatkowy ból. Inni również spróbowali mnie zaatakować , lecz skończyło się to jedynie wzajemnym pobiciem. Małe rozmiary jednak się przydają do ucieczki, jak i uników przed umięśnionymi bandytami.
- Ktoś jeszcze chce sprawdzić, jak ta „wykałaczka” przebija na wylot wasze ciała? A może wolą oko w oko spotkać się z przywódczynią? – Strzepnąłem z katany krew, która się na niej osadziła. Szef całej bandy zaszczycił mnie niczym innym jak wnerwionym spojrzenie, po czym z bólem zarządził odwrót. Zrzędził też coś o zemście, lecz jakoś wleciało to do mnie jednym uchem, a drugim szybko wyleciało. Zemsta… nic ciekawego.
Schowałem miecz na miejsce i podałem rękę do leżącego chłopaka.
-Nic ci nie zrobili? Nie licząc tego całego bałaganu… - Rozejrzałem się kątem oka po pomieszczeniu. Wszędzie leżały porozwalane rzeczy, szuflady i nie wiadomo co jeszcze. Współczułem mu , bo w końcu nikt nie zasługiwał na prześladowanie przez jakiś mięśniaków.
<Usuyo?>
Kojarzyłem miejsce w którym mieszkał, więc miałem lekko ułatwioną robotę z odszukaniem go. Prosty budyneczek do którego mogłem się łatwo dostać i … przeżyć lekki szok. Drzwi były otwarte co nieco mnie lekko zaspokoiło – przecież nawet tu powinno się dbać o bezpieczeństwo swoich rzeczy w szczególności, że niektórzy mieszkańcy chcą mieć więcej niż powinni. Zmarszczyłem nieco brwi i najciszej jak potrafiłem podszedłem , by zbadać sytuacje. Paru obcych mężczyzn i Usuyo przygnieciony do ziemi wystarczyło mi, by zdać sobie sprawę, że przyszedłem w dobrym momencie.
- Ty kupo gówna! – Wrzasnął jeden widocznie rozwścieczony. Co on im zawinił? Przecież nie wyglądał na takiego, który specjalnie wpakowywał się w jakieś kłopoty.
- Panowie co się tu dzieje – Zdradziłem swoją obecność krzyżując ręce na piersi. Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie z widocznym zaskoczeniem. Usuyo za to wyszeptał jakby z łzami w oczach moje imię, co zdecydowanie lekko mnie wkurzyło. Nikt nie będzie dręczył moich znajomy nawet jeżeli znam ich mniej niż dzień.
- Znikaj stąd lalusiu jeżeli nie chcesz by twoja buźka ucierpiała – Odezwał się jeden z nich… prawdopodobnie szef całej bandy. Prychnąłem mało zadowolony pod nosem.
- Żadne lalusiu. Shinaru Nakara , członek zwiadowców pod dowództwem Taigi. Polecam się rozejść, jeżeli nie chcecie mieć problemów – Zapewne ludzie , którzy znali mnie na co dzień w tej chwili by niedowierzali, że potrafię mówić coś w 100% poważnie, bez uśmiechu na ustach. Musiałem dać pozory swojej pewności siebie, a przede wszystkim wyższości nad jakąś marną mafią, która dręczy słabszych. Mężczyźnie widocznie nie spodobała się moja postawa , gdyż podszedł do mnie. Górował nade mną pod względem wzrostu, jak i postury ciała, dlatego musiałem zadrzeć głowę do góry by spojrzeć w jego pełne mordu oczy. Aż ciarki przeszły mnie po karku.
- Stawiasz się? – Burknął łapiąc mnie za kołnierzyk zmuszając mnie do stania na palcach.
- Jak widać… i nie gnieć mi ubrań bo stracisz rękę, a może i coś więcej – Ku mojemu zdziwieniu mówiłem spokojnie nie okazując głębszych uczuć. – A teraz wyprzedzając twoje pytanie… tak… to jest groźba.
W oczach bruneta dostrzegłem iskrę zainteresowania lub irytacji. Ciężko mi to było rozpoznać gdyż na okrągło wyglądał ,jakby chciał kogoś poćwiartować i spalić, by nie pozostawić żadnych dowodów zbrodni. Nadymałem policzek i otrąciłem dłoń faceta nie cofając się nawet o krok. Sięgnąłem za to dłonią do rękojeści katany, a następnie wyjąłem ostrze z przyjemnym dla uszu dźwiękiem metalu.
- Myślisz, że zrobisz mi coś tą wykałaczką? – Zaśmiał się gardłowo, a ja pierwszy raz od nie wiadomo jakiego czasu poczułem, jak drga mi żyłka na czole. Naprawdę on nie rozumiał, że próbuje zrobić wszystko, by nie doszło do rannych? Jeżeli on zaatakuje, będę miał pretekst, że zrobiłem wszystko samoobronie i nie będę ponosił konsekwencji.
- A chcesz się przekonać? – Uniosłem jedną brew – Jesteś tchórzem skoro atakujesz słabszych od ciebie tylko dlatego, by zadowolić swoje potrzeby. – Użyłem ostatniej prowokacji, jaka przyszła mi do głowy..na szczęście odniosła sukces, gdyż facet zamachnął się uderzając mnie centralnie w brzuch. Ślad cielesny jest jako dowód, więc teraz będę mógł działać swobodnie.
Zgiąłem się lekko pół czując, jak płuca nie chcąc zaczerpnąć potrzebnego mi powietrza. Mogłem się spodziewać tej siły, ale czego się nie robi dla innych.
- Nie róbcie mu krzywdy… on jest niewinny- Głos Usuyo nieco mnie zaskoczył w tej chwili. Zwrócił na siebie uwagę faceta, który znów na niego nawrzeszczał, ale dało mi to szanse na wbicie ostrza katany w jego udo. Nie mogłem ryzykować w trafienie w ważne organy, lub tętnice, dlatego uderzyłem tak, by przeszło to na wylot bardziej po boku nogi niż przez sam środek. Mężczyzna wrzasnął z bólu i zaatakował, lecz tym razem uniknąłem szybko cisu wyciągając broń zadając przy tym dodatkowy ból. Inni również spróbowali mnie zaatakować , lecz skończyło się to jedynie wzajemnym pobiciem. Małe rozmiary jednak się przydają do ucieczki, jak i uników przed umięśnionymi bandytami.
- Ktoś jeszcze chce sprawdzić, jak ta „wykałaczka” przebija na wylot wasze ciała? A może wolą oko w oko spotkać się z przywódczynią? – Strzepnąłem z katany krew, która się na niej osadziła. Szef całej bandy zaszczycił mnie niczym innym jak wnerwionym spojrzenie, po czym z bólem zarządził odwrót. Zrzędził też coś o zemście, lecz jakoś wleciało to do mnie jednym uchem, a drugim szybko wyleciało. Zemsta… nic ciekawego.
Schowałem miecz na miejsce i podałem rękę do leżącego chłopaka.
-Nic ci nie zrobili? Nie licząc tego całego bałaganu… - Rozejrzałem się kątem oka po pomieszczeniu. Wszędzie leżały porozwalane rzeczy, szuflady i nie wiadomo co jeszcze. Współczułem mu , bo w końcu nikt nie zasługiwał na prześladowanie przez jakiś mięśniaków.
<Usuyo?>
Od Smiley'a CD Taigi
Zmierzył ją wzrokiem. Całkiem wysoka, zwykle osobniki płci pięknej,
które spotykał mierzyły nie więcej niż metr pięćdziesiąt. Może wtedy
jakimś magicznym sposobem znalazł się w krainie Hobbitów? Tak się kończy
testowanie na sobie leków własnej roboty.
-Jakiej wyprawie? - zapytał tonem mówiącym, że tak właściwie to niezbyt go to interesuje.
-Nie twoja sprawa - odpowiedziała z pełnymi ustami.
-To nie - wzruszył ramionami, odwracając wzrok.
Dziewczyna na moment przestała żuć, spojrzała na niego. Przełknęła szybko to, co miała w ustach.
-Nie będziesz dopytywał? - zapytała wyraźnie zaskoczona.
-Po co? Nie wtykam nosa w nieswoje sprawy. Właściwie to zapytałem tylko z grzeczności - mówił, chowając dolną część twarzy za zapiętym płaszczem. Nie chciał, żeby zobaczyła jego nienaturalnie szpiczaste zęby.
Co prawda było ciemno i mało co było widoczne, jednak przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie?
Dziewczyna wróciła do jedzenia, widocznie nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. Smiley uśmiechnął się delikatnie, zadowolony z tego, jakie wrażenie na niej wywarł.
Zakręcił kluczami na palcu lewej dłoni.
-Pospiesz się - chwycił je i schował do kieszeni. -Nie mam całej nocy. Pomyśleć, że miły spacer może się zmienić w coś takiego...
-Już, już - wcisnęła pozostałości posiłku do ust i ruszyła w kierunku wyjścia.
Smiley zamknął za nią drzwi i schował klucze do jednej z kieszeni swojego płaszcza.
-Ty pomogłeś wtedy Jojenowi z tą dziewczynką? - zapytała nagle.
-Masz na myśli tą, którą porwały zombie? Owszem. To ja ją zastrzeliłem - powiedział bez nutki poczucia winy.
-Mówisz o tym tak, jakby cię to nie obchodziło.
-Jej nie dało się już pomóc - powiedział, wzdychając. -W sumie dało się - wyprostował się, po czym spojrzał na Taigę. -I to zrobiłem. W jedyny możliwy sposób.
-Co na to Jojen?
-Jojen twierdzi, że był sposób, aby wyzdrowiała. Ja uważam, że nie ma leku na to świństwo. Wybacz na chwilę - powiedział nagle i zniknął między budynkami.
Wszedł po schodkach najciszej jak potrafił. Otworzył drzwi swojego mieszkania i wszedł do środka, od razu kierując się w stronę półki, na której zostawił maskę.
Założył ją i spojrzał w lustro. Upewnił się, że jest dobrze umocowana i wyszedł z mieszkania, po czym zamknął drzwi i wrócił do Taigi.
-Teraz możemy rozmawiać - powiedział.-Na czym ja to... ach, tak, nie ma leku na to świństwo. W końcu wszyscy zginiemy, bam - klasnął w dłonie, patrząc na towarzyszkę swoimi dużymi, czerwonymi oczami.-Jojen to dobry chłopak, ale musi się jeszcze wiele nauczyć.
-Tak...- mruknęła. Chyba uważała, że jest dziwny.
Jak każdy. Kogokolwiek nie spotykał, wszyscy patrzyli na niego tak samo - jak na dziwaka. No bo jak można patrzeć na kogoś, kto mówi o zabijaniu małych dziewczynek z takim spokojem i o końcu świata z taką fascynacją?
-Po co ci ta maska? - zapytała.
-Po coś. Mam swoje powody, dziewczynko.
-Dziew... co?
Zaśmiał się, po czym po prostu ruszył przed siebie, zostawiając Taigę w tyle. Zastanawiał się, czy zdecyduje się za nim pójść.
Taiga? Zdecydujesz się, czy uciekniesz od świra? :v
-Jakiej wyprawie? - zapytał tonem mówiącym, że tak właściwie to niezbyt go to interesuje.
-Nie twoja sprawa - odpowiedziała z pełnymi ustami.
-To nie - wzruszył ramionami, odwracając wzrok.
Dziewczyna na moment przestała żuć, spojrzała na niego. Przełknęła szybko to, co miała w ustach.
-Nie będziesz dopytywał? - zapytała wyraźnie zaskoczona.
-Po co? Nie wtykam nosa w nieswoje sprawy. Właściwie to zapytałem tylko z grzeczności - mówił, chowając dolną część twarzy za zapiętym płaszczem. Nie chciał, żeby zobaczyła jego nienaturalnie szpiczaste zęby.
Co prawda było ciemno i mało co było widoczne, jednak przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie?
Dziewczyna wróciła do jedzenia, widocznie nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. Smiley uśmiechnął się delikatnie, zadowolony z tego, jakie wrażenie na niej wywarł.
Zakręcił kluczami na palcu lewej dłoni.
-Pospiesz się - chwycił je i schował do kieszeni. -Nie mam całej nocy. Pomyśleć, że miły spacer może się zmienić w coś takiego...
-Już, już - wcisnęła pozostałości posiłku do ust i ruszyła w kierunku wyjścia.
Smiley zamknął za nią drzwi i schował klucze do jednej z kieszeni swojego płaszcza.
-Ty pomogłeś wtedy Jojenowi z tą dziewczynką? - zapytała nagle.
-Masz na myśli tą, którą porwały zombie? Owszem. To ja ją zastrzeliłem - powiedział bez nutki poczucia winy.
-Mówisz o tym tak, jakby cię to nie obchodziło.
-Jej nie dało się już pomóc - powiedział, wzdychając. -W sumie dało się - wyprostował się, po czym spojrzał na Taigę. -I to zrobiłem. W jedyny możliwy sposób.
-Co na to Jojen?
-Jojen twierdzi, że był sposób, aby wyzdrowiała. Ja uważam, że nie ma leku na to świństwo. Wybacz na chwilę - powiedział nagle i zniknął między budynkami.
Wszedł po schodkach najciszej jak potrafił. Otworzył drzwi swojego mieszkania i wszedł do środka, od razu kierując się w stronę półki, na której zostawił maskę.
Założył ją i spojrzał w lustro. Upewnił się, że jest dobrze umocowana i wyszedł z mieszkania, po czym zamknął drzwi i wrócił do Taigi.
-Teraz możemy rozmawiać - powiedział.-Na czym ja to... ach, tak, nie ma leku na to świństwo. W końcu wszyscy zginiemy, bam - klasnął w dłonie, patrząc na towarzyszkę swoimi dużymi, czerwonymi oczami.-Jojen to dobry chłopak, ale musi się jeszcze wiele nauczyć.
-Tak...- mruknęła. Chyba uważała, że jest dziwny.
Jak każdy. Kogokolwiek nie spotykał, wszyscy patrzyli na niego tak samo - jak na dziwaka. No bo jak można patrzeć na kogoś, kto mówi o zabijaniu małych dziewczynek z takim spokojem i o końcu świata z taką fascynacją?
-Po co ci ta maska? - zapytała.
-Po coś. Mam swoje powody, dziewczynko.
-Dziew... co?
Zaśmiał się, po czym po prostu ruszył przed siebie, zostawiając Taigę w tyle. Zastanawiał się, czy zdecyduje się za nim pójść.
Taiga? Zdecydujesz się, czy uciekniesz od świra? :v
Subskrybuj:
Posty (Atom)