Spojrzałem na złotowłosą z zadufanym uśmiechem.
- Och, zawsze mówię prawdę.
Nie czekając na odpowiedź, sprężystym korkiem ruszyłem w stronę murów,
poprawiając katanę przy pasie. Lucy po chwili zrównała się ze mną. Mimo
że właściwa ocena poszczególnych osób nie zajmowała mi zwykle wiele
czasu, nie byłem w stanie wyczuć jej na podstawie tych kilku godzin,
które, chcąc nie chcąc, musieliśmy ze sobą spędzić. Twarz miała
całkowicie pozbawioną emocji, niewiele się odzywała, a ja, cóż, nie
byłem na tyle ciekawy by pytać. Miałem nadzieję, że mimo pewnych obaw,
pozornie wyglądałem równie nieugięcie. W tamtej chwili nie potrafiłem
jednoznacznie stwierdzić, czy samowolna rekrutacja nowego członka o
niewiadomym pochodzeniu skończy się dla mnie przyganą, czy wręcz
przeciwnie. Bez względu na to, całą sytuację zdecydowałem się przyjąć z
chłodną obojętnością. Wiedziałem doskonale, że zbyt impulsywnie podjąłem
decyzję o sproszeniu jej do miasta. Nie byłbym jednak zdolny do
pozostawienia dziewczyny samej sobie, bez żadnej szansy na przeżycie.
Faktycznie, może i zaczynałem robić się zbyt sentymentalny, lecz nie
mogłem poradzić nic na to, że było mi jej zwyczajnie żal.
Do bramy udało nam się dotrzeć bez nowych niespodzianek, kiedy dzień chylił się już ku końcowi.
***
Nie interesowałem się losem dziewczyny przez kolejne dni. Cóż tu wiele
mówić, uważałem sprawę za rozwiązaną. Zgodnie z danym słowem
przyprowadziłem ją do miasta i w tamtym momencie moja rola dobiegła
końca. Nie czułem się odpowiedzialny za resztę, przypuszczałem zresztą,
że moje towarzystwo i tak byłoby dla niej niezręczne, skoro czekał ją
istny maraton przesłuchań, wstępna ocena predyspozycji, przydzielenie
stanowiska i pokoju, oraz więcej spraw, w których nie byłem obeznany i
jakoś niespecjalnie tego żałowałem. Pochłaniały mnie raczej własne
sprawy - bieżące wydarzenia w Santarii nie pozwalały mi na zbyt długie
usiedzenie w jednym miejscu. Wierzyłem więc, że moja tymczasowa
nieobecność była usprawiedliwiona i nie zostanie bardzo źle odebrana
przez Lucy.
Zdecydowałem się za nią rozejrzeć, dopiero kiedy koleje rzeczy miały
szansę się ustabilizować, a ona sama przebywała w miejsce na tyle długo,
by dostatecznie się z nim oswoić. Przyznam, że ciekawiło mnie jak sobie
radzi. Nie mogło być tragicznie, biorąc pod uwagę zaradność, która
pozwoliła jej na przeżycie w rzeczywistości obleganej przez potwory.
Mimo to wydawała się jednak nieco wycofana i zamknięta w sobie, przez co
obawiałem się, że nieprędko znajdzie w mieście bratnią duszę.
Moje wątpliwości rozwiały się, kiedy zmierzając w kierunku wschodniej
flanki przypadkiem dostrzegłem ją całkowicie pochłoniętą rozmową z
rudowłosą orędowniczką, pobieżnie znaną mi z widzenia. Nie namyślając
się długo, ruszyłem w ich kierunku. Zajęte były sobą na tyle, że
spostrzegły moje towarzystwo, dopiero gdy znalazłem się tuż przy nich.
Orędowniczka popatrzyła na mnie nie kryjąc zaskoczenia, po czym
przeprosiła nas i zajęła się pełnieniem zaniedbywanych obowiązków. Nie
poświęciłem większej uwagi zachowaniu rudowłosej. Podskórnie czułem
jednak, że była ona spowodowana moim okazyjnym pokazywaniem się z
dowództwem.
- Dzień dobry, Lucy - z obojętnym wyrazem twarzy skinąłem jej głową na
powitanie. Wyglądała znacznie lepiej niż podczas naszego pierwszego
spotkania. Pobyt w Santari wyraźnie wyszedł jej na zdrowie. Wbrew
pozorom, miasto dbało o swoich ludzi. A przynajmniej ja nigdy się nie
skarżyłem. - Widzę, że dobrze odnajdujesz się już wewnątrz murów.
- Staram się - odparła z lekkim ociąganiem, również nie kryjąc
zdumienia. Jak już miałem okazję zauważyć, nie należała do zbyt
wylewnych osób. Jej postawa wyrażała spokój i coś na kształt zwyczajnej
obojętności.
- Cieszy mnie to. Dobrze, że nawiązałaś już pierwsze znajomości -
łypnąłem na rudowłosą dziewczynę, dyskretnie przyglądającą się nam kątem
oka - To niezwykle istotne.
- Wiem o tym - odparła hardo, skrupulatnie przyglądając się bliżej
nieokreślonemu punktowi obok mnie - Przy okazji, dziękuję za tamto. -
jej ton był do tego stopnia wyprany z emocji, że miałem problem z
ocenieniem, czy powiedziała to szczerze, czy tylko aby uczynić zadość
formom grzecznościowym. W każdym razie, jeśli faktycznie się na mnie
dąsała, zamierzałem wyjaśnić jej wszystko na stołówce jeszcze tego
samego dnia. To miejsce niewiadomym sposobem stało się głównym ośrodkiem
życia towarzyskiego przeważającej części członków miasta. Dobrze się
składało, ponieważ nie dysponowałem dostateczną ilością czasu, aby
zrobić to w tamtym momencie.
- Cóż - nonszalancko wzruszyłem ramionami, zdobywając się na półuśmiech -
Sądzę, że każdy tutaj postąpiłby podobnie. Jeśli kiedyś będziesz czegoś
potrzebować, możesz liczyć na moją pomoc. Łatwo mnie znaleźć jeśli się
tylko wie, gdzie szukać - wskazałem podbródkiem stajnie, których
ostatnio byłem dość częstym gościem. Osobiście dopilnowywałem
obchodzenia się z moimi końmi i to nie bez powodu. Każda moja wizyta w
tamtych stronach kończyła się zwykle solidną reprymendą dla chłopców
stajennych którzy, jak wynikało z moich obserwacji, nie potrafili nawet
poprawnie używać zgrzebła. Dodam tylko, że do tamtej pory nie sądziłem,
żeby to w ogóle było wykonalne. - Do zobaczenia, Lucy. Widzimy się na
obiedzie.
<Lucy? Przepraszam za czas>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz