- Proszę, następnym razem nich pan uważa, rozumiem, że tereny, na
których żyjemy nie są zbyt bezpieczne z powodu osuwających się budynków i
różnych zawaleń, ale jednak nie zaszkodzi czasami rozejrzeć się dookoła
- uśmiechnąłem się do mężczyzny.
Podałem mu potrzebne papiery i kiedy w końcu opuścił budynek, mogłem chwilę odetchnąć.
Żyjemy w latach, gdzie schowani za murem sprawiamy sobie więcej
problemów na zdrowiu, jakbyśmy żyli bez niego. To tylko kwestia czasu
zanim jakiś budynek, nie używany od lat, niespodziewanie zacznie się
walić, albo przez czystą nieuwagę możemy wpaść do pierwszej lepszej
podziemnej stacji metra, bo ziemia pod nogami nagle zacznie się osuwać.
Westchnąłem pod nosem, siadając na krześle i chowając twarz w dłoniach.
Może i nie miałem aż tak dużo roboty, bo przypadki nie były ciężkie i
wystarczyło tylko obejrzeć i opatrzyć ranę, lecz ilość osób, która
przychodził tutaj, czasami nawet kilka razy na dzień, zwyczajnie
przytłaczała. Do tego jeszcze ten młody chłopak, którego niedawno do
mnie przyniesiono. Takie przypadki coraz częściej zmuszały to
przystopowania na chwilę i zastanowienia się, ile takich osób jeszcze
żyje w zewnętrznym świecie, a my nie mamy o nich pojęcia? Z drugiej
strony siedem miliardów osób nie mogło tak po prostu zniknąć z
powierzchni Ziemi, prawda?
Zarzuciłem leniwie nogę na nogę, spoglądając za okno, przyglądając się
równie zapracowanym osobą na zewnątrz. Każdy z nas miał tutaj swoją
własną rolę, która znaczyła dla wszystkich równie wiele.
Kolejne westchnięcie.
Usłyszałem lekki szmer w pomieszczeniu obok, które obecnie służyło jako
chwilowy pokój nastolatka, dlatego powoli zerwałem się z krzesła i
udałem w tamtą stronę. Gdy tylko zdążyłem przejść przez framugę drzwi,
malinowe oczy wwierciły we mnie swoje spojrzenie. Uśmiechnąłem się do
niego pokrzepiająco i zatrzymałem przed łóżkiem.
- Jak się czujesz? - zapytałem, przyglądając się jego reakcją. Był
widocznie zdezorientowany całą sytuacją. - Spokojnie, znaleziono się
rannego dosłownie przy granicy muru i przyprowadzono do mnie. Cokolwiek
ci się tam stało - a spekulować nad tym nie będę - teraz jesteś w
dobrych rękach i już ci nic nie grozi. Jeśli odczuwasz lekkie zawroty
głowy, albo chęć wymiotów - to coś zupełnie normalnego. Jak zapewne
dobrze wiesz byłeś odwodniony i nie jadłeś niczego od paru dni, do tego
upadek... No cóż, wydaje mi się, że rozumiesz - kolejny ciepły uśmiech.
Doskonale rozumiałem jak może się czuć, przecież nie często zdarza ci
się obudzić w zupełnie innym miejscu przy kolesiu, który pyta cię o
samopoczucie, w t samym momencie kiedy ból głowy może cię zabijać.
Jednak nic nie poradzę na rutynowe pytania, od których może zależeć
dalszy los chłopaka. - Ah, byłbym zapomniał. Niedługo ktoś powinien
przyjść z przydzieloną tobie racją żywieniową, więc nie będziesz już
dłużej głodował. Wszyscy w okolicy mamy nadzieję, że szybko wrócisz do
zdrowia.
Chłopak skinął tylko głową na znak, że rozumie i przełknął ślinę.
- Trochę kręci mi się w głowie - mruknął, poprawiając się w miejscu, po
czym znowu wbijając we mnie spojrzenie swoich oczu. Swoją drogą miały
one niezwykle nienaturalną barwę.
- W takim razem leż sobie tutaj spokojnie, przyniosę ci wodę i za jakiś
czas powinno ci przejść - jak powiedziałem, tak zrobiłem. Kilka minut
później siedziałem na brzegu łóżka obserwując jak jego jabłko Adama
porusza się za każdym razem gdy weźmie łyk. Teraz chociaż mogłem być
spokojny, że nie zemdleje mi w najbardziej niespodziewanym momencie.
Zabrałem od niego pustą butelkę, kładąc dłoń na jego czole, sprawdzając temperaturę.
- Jak długo tutaj leżę? - zapytał, głosem zdecydowanie bardziej wyraźnym.
- Tydzień, ale nie martw się, znajdujesz się pod dobrą opieką, no chyba,
że sam stwierdzisz inaczej - zaśmiałem się cicho. No właśnie, cicho. Bo
przestałem, kiedy spotkałem się z kompletną ciszą z jego strony. No
tak, przecież musi to sobie wszystko poukładać, oswoić z nowym
otoczeniem i przywyknąć do osób wokół niego. Ale on po prostu wpatrywał
się we mnie w ciszy, jakby z przekazem, że wolałby zostać sam ze swoimi
myślami, dlatego uniosłem się z miejsca i posyłając mu ciepły uśmiech,
najzwyczajniej w świecie po prostu się usunąłem.
Na tym głównie zleciał mi dzień, na szanowaniu prywatności nastolatka i
zajmowania się własną robotą. Właściwie byłem tak zajęty dziadkiem,
który opowiadał mi historię swojego życia, gdy nastawiałem jego kość, że
nawet nie zauważyłem osoby, która zgłosiła się na ochotnika do
rozdawania pożywienia pacjentom. Dopiero kiedy zaczepiła mnie już po
rozdaniu, żeby o tym powiadomić, skapnąłem się, że jest już wieczór.
Westchnąłem pod nosem, odprowadzając ostatnią osobę wzrokiem do drzwi.
Sam złapałem za podarowaną mi do zjedzenia kanapkę i zacząłem ją w
spokoju spożywać. Wypadało by też sprawdzić co u chłopaka. Dlatego od
razu po pożywieniu się udałem się do niego, sprawdzić czy wszystko w
porządku.
Znowu zostałem obdarowany wlepieniem się we mnie pary malinowych oczu.
- Przyszedłem tylko zapytać, czy nie czujesz się gorzej niż wcześniej i
życzyć dobrej nocy - powiedziałem już w progu, na co nastolatek skinął
głową i powiedział, że wszystko w porządku. Powtórzyłem jego gest
oznajmiając, że rozumiem i kiedy już miałem wychodzić, postanowiłem że
zapoznanie go trochę z otoczeniem pomoże mu się rozluźnić. - Jeśli nagle
poczułbyś się gorzej, albo po prostu poczujesz, że chcesz z kimś
pogadać, to wołaj Aspena. Właściwie to i tak jestem tutaj sam -
powiedziałem i wyszedłem z pomieszczenia cicho zamykając drzwi.
<Krótko, bo jest 3 a mi się chcę spać, następne postaram się napisać dłuższe>
poniedziałek, 31 lipca 2017
niedziela, 30 lipca 2017
Od Taigi CD Siegrain'a
- Jesteś pewna, że chcesz tam wejść sama? Dobrze wiesz, jak bywa w takich budynkach - Mobius oparł się o ścianę przyglądając się wejściu, które ku naszemu zdziwieniu było dosyć dobrze zachowane. Zazwyczaj są one wyłamane z zawiasów, lub bardzo uszkodzone. Te wyglądały na takie, których ktoś broni. Miałam pewne przeczucia odnośnie takiego miejsca, ale nie chciałam mówić głośno swych myśli
- Znasz zasady, idziesz tam - Wskazałam na niewielki zaułek kataną - I nie zadajesz pytań - Westchnęłam, rozwalając nogą główne wejście do kilku piętrowego bloku. Powiew zimnego wiatru i zapach węgla. Jeden z niewielu budynków, gdzie nie wyczuwałam żadnej stęchlizny. Wypuściłam z ust powietrze i pewnie weszłam do środka, zostawiając swych towarzyszy za sobą. Obeszłam wszystkie piętra, na których zastałam zastygłą krew i rozszarpane ciała. Wchodziłam do każdego możliwego pomieszczenia, aż w końcu natknęłam się na coś interesującego. Na niewielkim stoliku widniały puste opakowania po jedzeniu, a także butelki z wodą. Pod ścianą było skonstruowane prowizoryczne łóżko. Zmarszczyłam brwi, starając się wysilić swój wzrok do zauważenia, wszystkich nawet najmniejszych szczególików. Dostrzegając niewielką latarkę, na mych ustach zagościł uśmiech, to zdecydowanie ułatwi całą pracę.
Nie zdążyłam sprawdzić wszystkich zakamarków, gdy spotkałam się z właścicielem tej oto kryjówki. Brązowowłosy chłopak, posługujący się taką samą bronią ruszył do obrony.
Walka, a raczej mała potyczka z osłabionym człowiekiem, nawet nie była emocjonująca. Widać było, że rana której się nabawił osłabiła go do reszty. Mogłabym go zabić, ażeby się nie męczył, zabierając jego rzeczy, a reszta nawet nie dowiedziałaby się, że dopuściłam się takiego czynu. Z drugiej jednak strony, to kompletnie nie w moim stylu, nie wygląda na szaleńca, ale rana może być poważna, nie wiadomo, czy nie jest po ugryzieniu. Z początku każdy wydaje się normalny, zainfekowanie najważniejszych organów nadchodzi nagle, a wtedy jest już za późno.
Wciąż mierzyłam w jego kierunku kataną, w razie nagłego przypływu energii
- Ironia, nie jest twą mocną stroną - Burknęłam - Nie masz na to dowodów, poza tym zapytam po raz drugi i ostatni co masz w torbie? - Zmarszczyłam poważnie brwi, przybliżając się, aby móc lepiej ujrzeć jego twarz
- Wszystko co mi zostało, zadowolona? - Mruknął przez zaciśnięte zęby kierując swoje spojrzenie dokładnie w moje oczy.
- Oczywiście -Prychnęłam sarkastycznie, wciąż bacznie przyglądając się jego twarzy. Wydawał się być nieobecny, jakby to co właśnie się dzieje było poza nim. Możliwe, że taki był styl jego bycia, pogodził się z tym, że może zginąć każdego dnia i nie przejmuje się już stalą przy swoim gardle, ale może być też wycieńczony fizycznie i psychicznie. Podejrzewam, że wystarczyłby krótki odpoczynek i porządny posiłek, aby wrócił do sił. Widziałam już podobne przemiany. Po kilku dniach odpoczynku, bez martwienia się o śmieć, czy też jedzenie, ludzie odżywali, zachowywali się, jakby dostali nowe życie, niestety poniekąd jest to prawdą. Każdego kogo znam Santari dało drugie życie, pozwoliło wierzyć, że przyszłość przyniesie jeszcze coś dobrego. Sama pamiętam swe początki, jak nie mogłam się nadziwić organizacji tego miejsca, oraz faktowi, że nikt nawet nie próbuje się zbuntować. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam relację i atmosferę, jaka tam panuję. Pomimo otaczającej śmierci i zagrożenia, jakie niesie ze sobą każdy następny dzień, ludzie starają się cieszyć z małych rzeczy. Są życzliwy, niektórzy uśmiechnięci od ucha do ucha. Zadowoleni, że żyją. Wahałam się, jaki powinien być mój następny ruch. Szanse, że chłopak zaraz wstanie i rzuci się na mnie z pustym spojrzeniem i celem zabicia, czy zjedzenia mnie była całkiem spora. Nikt o zdrowych zmysłach, nie przyzna się, że został ugryziony przez zombie.Ceniłam swoje życie, oraz tych którzy czekali na mnie tam na dole. Z zaciśniętymi zębami wzięłam zamach, niestety nim moje ostrze spotkało się z celem, poczułam, jak ktoś zaczyna je ciągnąć. Spojrzałam w bok, przewidując czyją twarz tam ujrzę. Łańcuch oplątany dookoła mej katany prowadził wprost do wyższego o głowę chłopaka. Westchnęłam ciężko.
- Co Ty odpierdalasz? Chcesz ją ostrzyć cały wieczór? - Podniosłam jedną brew pytająco
- Sama ogłosiłaś zasadę, że nie zabijamy jeśli człowiek nie okazuje agresji, a ten tutaj... siedzi ledwo żywy - Spojrzał na chłopaka, który patrzył na nas niezrozumiale
- I sama mogę ją złamać, miałeś czekać na dole!
- Bla, bla, bla - Zaczął mnie przedrzeźniać. Nie wiem jak to możliwe, że tylko on zachowuje się przy mnie tak swobodnie. Do wszystkich staram się pokazywać raczej tak zwaną twarz "zimnej suki". Większość odzywa się do mnie tylko jak musi, a pozostali uważają na słowa, tylko nie on. Jest jak wrzód na tyłku.
- Zamknij się - Opuściłam broń, nie chcąc się wdawać w kolejną słowną dyskusję
- Mobius, a ta narwana to Taiga. Jesteśmy z Santari, mogę? - Wskazał na jego rękę. Ten niepewnie, ale podniósł rękaw, rzeczywiście wyglądało to jak rana po wybiciu szyby, ale to mógł być kamuflaż. Wyzwoliłam swoją broń z łańcuchów, dokładnie ją oglądając. Ja narwana, a sam porobił mi rysy, na mym maleństwie.
- Siegrain... Santari? - Usłyszałam w końcu pytanie, na które trzeba będzie mu odpowiedzieć
- Miasto, w którym jest bezpiecznie - Mruknęłam - Całe otacza spory mur, który chroni nas przed zombie...
- Możesz iść z nami, będzie Ci tam lepiej aniżeli tutaj - Skrzyżował swe ręce na piersi. Oboje spojrzeliśmy na nowo poznanego mężczyznę, który najwyraźniej analizował wypowiedź Mobiusa. Nie wydobył z siebie ani jednego dźwięku, jedyne co zrobił to skinął głową, podnosząc się chwiejnie oparty na swym ostrzu. Nie ma to, jak podejmować decyzję bez konsultacji z dowódcą, kiedyś zabije go szybciej, aniżeli te wszystkie zombie.
- Idziesz przed nami, do póki nie zbada Cię lekarz, nie wejdziesz do środka, wciąż nie mamy pewności czy nie jesteś zainfekowany... Ach i jeszcze jedno - Pstryknęłam palcami przypominając sobie jego wcześniejsze słowa - Zaprowadzisz nas do apteki, w której rozbiłeś szybę
- Tam już nic nie ma - Mruknął łapiąc się za ramię - Wszystko co zostało wziąłem ze sobą, a i tego jest mało - Wyjaśnił, na co zmarszczyłam brwi
- Mimo wszystko nas tam zaprowadzisz - Cofnęłam się o dwa kroki, wskazując kataną na wyjście - No dalej, jak zajdzie słońce zrobi się niebezpiecznie, nie mamy wiele czasu - Dodałam sfrustrowana. Miałam nadzieję, na krótki obchód terenów, a wychodzi, na to, że teraz musimy uważać nie tylko na to, co do nas idzie, ale również na tych co idą razem z nami.
Sieg?
- Znasz zasady, idziesz tam - Wskazałam na niewielki zaułek kataną - I nie zadajesz pytań - Westchnęłam, rozwalając nogą główne wejście do kilku piętrowego bloku. Powiew zimnego wiatru i zapach węgla. Jeden z niewielu budynków, gdzie nie wyczuwałam żadnej stęchlizny. Wypuściłam z ust powietrze i pewnie weszłam do środka, zostawiając swych towarzyszy za sobą. Obeszłam wszystkie piętra, na których zastałam zastygłą krew i rozszarpane ciała. Wchodziłam do każdego możliwego pomieszczenia, aż w końcu natknęłam się na coś interesującego. Na niewielkim stoliku widniały puste opakowania po jedzeniu, a także butelki z wodą. Pod ścianą było skonstruowane prowizoryczne łóżko. Zmarszczyłam brwi, starając się wysilić swój wzrok do zauważenia, wszystkich nawet najmniejszych szczególików. Dostrzegając niewielką latarkę, na mych ustach zagościł uśmiech, to zdecydowanie ułatwi całą pracę.
Nie zdążyłam sprawdzić wszystkich zakamarków, gdy spotkałam się z właścicielem tej oto kryjówki. Brązowowłosy chłopak, posługujący się taką samą bronią ruszył do obrony.
Walka, a raczej mała potyczka z osłabionym człowiekiem, nawet nie była emocjonująca. Widać było, że rana której się nabawił osłabiła go do reszty. Mogłabym go zabić, ażeby się nie męczył, zabierając jego rzeczy, a reszta nawet nie dowiedziałaby się, że dopuściłam się takiego czynu. Z drugiej jednak strony, to kompletnie nie w moim stylu, nie wygląda na szaleńca, ale rana może być poważna, nie wiadomo, czy nie jest po ugryzieniu. Z początku każdy wydaje się normalny, zainfekowanie najważniejszych organów nadchodzi nagle, a wtedy jest już za późno.
Wciąż mierzyłam w jego kierunku kataną, w razie nagłego przypływu energii
- Ironia, nie jest twą mocną stroną - Burknęłam - Nie masz na to dowodów, poza tym zapytam po raz drugi i ostatni co masz w torbie? - Zmarszczyłam poważnie brwi, przybliżając się, aby móc lepiej ujrzeć jego twarz
- Wszystko co mi zostało, zadowolona? - Mruknął przez zaciśnięte zęby kierując swoje spojrzenie dokładnie w moje oczy.
- Oczywiście -Prychnęłam sarkastycznie, wciąż bacznie przyglądając się jego twarzy. Wydawał się być nieobecny, jakby to co właśnie się dzieje było poza nim. Możliwe, że taki był styl jego bycia, pogodził się z tym, że może zginąć każdego dnia i nie przejmuje się już stalą przy swoim gardle, ale może być też wycieńczony fizycznie i psychicznie. Podejrzewam, że wystarczyłby krótki odpoczynek i porządny posiłek, aby wrócił do sił. Widziałam już podobne przemiany. Po kilku dniach odpoczynku, bez martwienia się o śmieć, czy też jedzenie, ludzie odżywali, zachowywali się, jakby dostali nowe życie, niestety poniekąd jest to prawdą. Każdego kogo znam Santari dało drugie życie, pozwoliło wierzyć, że przyszłość przyniesie jeszcze coś dobrego. Sama pamiętam swe początki, jak nie mogłam się nadziwić organizacji tego miejsca, oraz faktowi, że nikt nawet nie próbuje się zbuntować. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam relację i atmosferę, jaka tam panuję. Pomimo otaczającej śmierci i zagrożenia, jakie niesie ze sobą każdy następny dzień, ludzie starają się cieszyć z małych rzeczy. Są życzliwy, niektórzy uśmiechnięci od ucha do ucha. Zadowoleni, że żyją. Wahałam się, jaki powinien być mój następny ruch. Szanse, że chłopak zaraz wstanie i rzuci się na mnie z pustym spojrzeniem i celem zabicia, czy zjedzenia mnie była całkiem spora. Nikt o zdrowych zmysłach, nie przyzna się, że został ugryziony przez zombie.Ceniłam swoje życie, oraz tych którzy czekali na mnie tam na dole. Z zaciśniętymi zębami wzięłam zamach, niestety nim moje ostrze spotkało się z celem, poczułam, jak ktoś zaczyna je ciągnąć. Spojrzałam w bok, przewidując czyją twarz tam ujrzę. Łańcuch oplątany dookoła mej katany prowadził wprost do wyższego o głowę chłopaka. Westchnęłam ciężko.
- Co Ty odpierdalasz? Chcesz ją ostrzyć cały wieczór? - Podniosłam jedną brew pytająco
- Sama ogłosiłaś zasadę, że nie zabijamy jeśli człowiek nie okazuje agresji, a ten tutaj... siedzi ledwo żywy - Spojrzał na chłopaka, który patrzył na nas niezrozumiale
- I sama mogę ją złamać, miałeś czekać na dole!
- Bla, bla, bla - Zaczął mnie przedrzeźniać. Nie wiem jak to możliwe, że tylko on zachowuje się przy mnie tak swobodnie. Do wszystkich staram się pokazywać raczej tak zwaną twarz "zimnej suki". Większość odzywa się do mnie tylko jak musi, a pozostali uważają na słowa, tylko nie on. Jest jak wrzód na tyłku.
- Zamknij się - Opuściłam broń, nie chcąc się wdawać w kolejną słowną dyskusję
- Mobius, a ta narwana to Taiga. Jesteśmy z Santari, mogę? - Wskazał na jego rękę. Ten niepewnie, ale podniósł rękaw, rzeczywiście wyglądało to jak rana po wybiciu szyby, ale to mógł być kamuflaż. Wyzwoliłam swoją broń z łańcuchów, dokładnie ją oglądając. Ja narwana, a sam porobił mi rysy, na mym maleństwie.
- Siegrain... Santari? - Usłyszałam w końcu pytanie, na które trzeba będzie mu odpowiedzieć
- Miasto, w którym jest bezpiecznie - Mruknęłam - Całe otacza spory mur, który chroni nas przed zombie...
- Możesz iść z nami, będzie Ci tam lepiej aniżeli tutaj - Skrzyżował swe ręce na piersi. Oboje spojrzeliśmy na nowo poznanego mężczyznę, który najwyraźniej analizował wypowiedź Mobiusa. Nie wydobył z siebie ani jednego dźwięku, jedyne co zrobił to skinął głową, podnosząc się chwiejnie oparty na swym ostrzu. Nie ma to, jak podejmować decyzję bez konsultacji z dowódcą, kiedyś zabije go szybciej, aniżeli te wszystkie zombie.
- Idziesz przed nami, do póki nie zbada Cię lekarz, nie wejdziesz do środka, wciąż nie mamy pewności czy nie jesteś zainfekowany... Ach i jeszcze jedno - Pstryknęłam palcami przypominając sobie jego wcześniejsze słowa - Zaprowadzisz nas do apteki, w której rozbiłeś szybę
- Tam już nic nie ma - Mruknął łapiąc się za ramię - Wszystko co zostało wziąłem ze sobą, a i tego jest mało - Wyjaśnił, na co zmarszczyłam brwi
- Mimo wszystko nas tam zaprowadzisz - Cofnęłam się o dwa kroki, wskazując kataną na wyjście - No dalej, jak zajdzie słońce zrobi się niebezpiecznie, nie mamy wiele czasu - Dodałam sfrustrowana. Miałam nadzieję, na krótki obchód terenów, a wychodzi, na to, że teraz musimy uważać nie tylko na to, co do nas idzie, ale również na tych co idą razem z nami.
Sieg?
Milan Buchanan-Strażnik
"Prawdziwy świat jest tam, gdzie są potwory. Dopiero tam przekonujesz się, ile jesteś wart."Imię&Nazwisko: Rodzice nadali mu bułgarskie imię Milan, jednak posiada on nazwisko Buchanan, które wskazuje na szkockie pochodzenie, a jako że chłopak nie pamięta swojej rodziny istnieje duże prawdopodobieństwo, że ma i szkockie i bułgarskie korzenie.
Wiek: Chłopak
jakoś specjalnie nie obchodzi swoich urodzin, pewnie nie wyciągniesz od
niego ich daty, jednak pewnie powie Ci kiedy mniej więcej się urodził, a
jest to końcówka jesieni. Aktualnie ma dwadzieścia dwa lata.
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Chłopak zawsze będzie mówił, że pociągają go kobiety, nawet sprzed apokalipsy chodził z kilkoma, jednak od czasu do czasu oglądnie się za facetem, czy zarumieni się na widok półnagiego ciała. Trochę się tego wstydzi, ale nic z tym nie zrobi, bo jest on po prostu biseksualny.
Stanowisko: Długo się nad tym zastanawiał i myślał, z jednej strony podobało mu się wzięcie czegoś, gdzie nie będzie mu się nudzić, jednak po długich przemyśleniach wolał wziąć jakieś spokojniejsze stanowisko i dlatego został strażnikiem.
Broń: Milan uwielbia posługiwać się broniami, nieważne jakimi, byleby były jakieś. Do każdej potrafi się dostosować, jednakże jego faworytem zdecydowanie są bronie dalekiego zasięgu, dlatego do gustu przypadnie mu każda snajperka, ewentualnie jakiś łuk, czy noże rzutki. Nie przepada za tymi z fizycznym kontaktem przeciwnika, woli wszystko robić z dystansu, ukrycia, żeby móc wymyślić jakiś plan, pokombinować, jak wygrać, czy coś. Po prostu nie lubi być w centrum wydarzeń. Może to wydawać się trochę tchórzowskie, lecz tak mu się po prostu lepiej działa.
Poziom: Rekrut 3 800 punktów
Sympatia: Sprzed apokalipsy miał kilka dziewczyn, jednak nie było to nic więcej niż zwykłe chodzenie ze sobą. Milan nawet nie jest pewien, czy cokolwiek więcej do nich czuł. Aktualnie nie ma swojej drugiej połówki, nawet nie stara się jej szukać, bo wierzy, że sama do niego przyjdzie.
Relacje: W Santari Milan nie ma żadnej rodziny, czy też bliższych przyjaciół, jednak stara się zachowywać do wszystkich przyjaźnie, stara też nie wchodzić w żadne konflikty, co nie zawsze mu wychodzi. Ma tutaj paru dobrych kolegów i znajomych, często ich odwiedza i spędza z nimi trochę czasu na pogawędkach, czy treningach.
Aparycja:
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Chłopak zawsze będzie mówił, że pociągają go kobiety, nawet sprzed apokalipsy chodził z kilkoma, jednak od czasu do czasu oglądnie się za facetem, czy zarumieni się na widok półnagiego ciała. Trochę się tego wstydzi, ale nic z tym nie zrobi, bo jest on po prostu biseksualny.
Stanowisko: Długo się nad tym zastanawiał i myślał, z jednej strony podobało mu się wzięcie czegoś, gdzie nie będzie mu się nudzić, jednak po długich przemyśleniach wolał wziąć jakieś spokojniejsze stanowisko i dlatego został strażnikiem.
Broń: Milan uwielbia posługiwać się broniami, nieważne jakimi, byleby były jakieś. Do każdej potrafi się dostosować, jednakże jego faworytem zdecydowanie są bronie dalekiego zasięgu, dlatego do gustu przypadnie mu każda snajperka, ewentualnie jakiś łuk, czy noże rzutki. Nie przepada za tymi z fizycznym kontaktem przeciwnika, woli wszystko robić z dystansu, ukrycia, żeby móc wymyślić jakiś plan, pokombinować, jak wygrać, czy coś. Po prostu nie lubi być w centrum wydarzeń. Może to wydawać się trochę tchórzowskie, lecz tak mu się po prostu lepiej działa.
Poziom: Rekrut 3 800 punktów
Sympatia: Sprzed apokalipsy miał kilka dziewczyn, jednak nie było to nic więcej niż zwykłe chodzenie ze sobą. Milan nawet nie jest pewien, czy cokolwiek więcej do nich czuł. Aktualnie nie ma swojej drugiej połówki, nawet nie stara się jej szukać, bo wierzy, że sama do niego przyjdzie.
Relacje: W Santari Milan nie ma żadnej rodziny, czy też bliższych przyjaciół, jednak stara się zachowywać do wszystkich przyjaźnie, stara też nie wchodzić w żadne konflikty, co nie zawsze mu wychodzi. Ma tutaj paru dobrych kolegów i znajomych, często ich odwiedza i spędza z nimi trochę czasu na pogawędkach, czy treningach.
Aparycja:
- Włosy: W przeszłości wiele razy farbował włosy na czarny kolor, czy na bruneta. Zawsze uważał, że z takimi wygląda o wiele przystojniej, jednak teraz nie ma dostępu do żadnych farb i pozostały mu tylko ciemno karmelowe włosy, trochę zniszczone po wielu farbowaniach. Kiedyś miał miękkie i puszyste, tak, że wiele osób mu zazdrościło, jednak teraz nie ma aż takich cudownych, jak kiedyś. Stały się bardziej matowe i szorstkie.
- Twarz:Duże, ciemnoniebieskie i błyszczące oczy o małych tęczówkach. Posiada wąskie brwi, podobnie jak szczupły i długi nos, jego usta są raczej wąskie. Zęby nie ma idealnie białych, można zauważyć ich żółtawy odcień. Kości policzkowe ma usadowione dość wysoko, a podbródek ma długi i szpiczasty, chociaż jednak jest troszku zaokrąglony na końcu. Nigdy nie miał cery trądzikowej, więc jest raczej sucha. Na twarzy nie posiada żadnych piegów.
- Ciało: To sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu dobrze zbudowanych mięśni, chociaż nie można nazwać go ,,dużym". Jego mięśnie nie są jakieś ogromne, lecz nawet ładnie wyrzeźbione, a dwa lata apokalipsy jedynie polepszyły ich wygląd. Jest dość szczupły z długimi rękami i nogami o dużych stopach. Na plecach, barkach oraz ramionach ma mnóstwo przeróżnych piegów różnej wielkości, w których, jak ma się dobre oko, można znaleźć liczne konstelacje gwiazd. Od Małej Niedźwiedzicy, po gwiazdozbiór Strzelca. Jego skóra jest gładka i ma barwę słodkiego karmelu.
- Znaki szczególne: Na prawej kostce u nogi ma wytatuowaną zamkniętą koronę, co oznacza jego wolność oraz suwerenność. Posiada też wiele blizn na ciele, które są pamiątką jeszcze sprzed apokalipsy oraz te już po.
Po
trzech depresyjnych latach spędzonych w sierocińcu, dla chłopca
znalazła się rodzina zastępcza. Wszyscy byli wtedy tak tym uradowani,
nawet Milan ucieszył się trochę na samą wieść o tym. Wszystkim wydawało
się, że ta nowa ,,rodzina" była dla niego wręcz idealna, taka kochająca i
dbająca o siebie nawzajem. Nic bardziej mylnego, a to były tylko
pozory... Chłopczyk nie musiał długo czekać, by ujrzeć prawdziwą twarz
tej rodziny. Szybko przekonał się, jaka była naprawdę. I tak rozpoczął
się drugi najokropniejszy czas w jego życiu...
Rodzice
zastępczy często traktowali go po prostu okrutnie. Może i nie stosowali
żadnych kar cielesnych, ani go nie bili, to jednak ranili go na wszelkie
sposoby w sposób psychiczny. Osoba, która od czasu do czasu sprawdzała,
jak się Milan miewał, nie zauważyła niczego groźnego dla niego, bo
widział tylko to, co chciała ujrzeć: szczęśliwą rodzinę ze szczęśliwym i
uśmiechniętym dzieckiem. Chłopczyk był wtedy zastraszany, dlatego nic
nie powiedział tamtej osobie, a jego ciche i introwertycznie zachowanie
do końca ich opieki nad nim, tłumaczyli traumą z przeszłości i trudnym
zachowaniem. Gdy chłopak stał się już nastoletnim gówniarzem często
uciekał z domu i wdawał się w przeróżne bójki z rówieśnikami. Często by
nie zaznać gniewu ,,rodziców" nie wracał na noc do domu.
Mimo
iż chłopak był wtedy, jaki był, jego zachowanie oraz trudne życie w domu
nie zmieniły jego podejścia do nauki. Jako, że Milen miał i nadal ma
wspaniałą pamięć do zapamiętywania różnych rzeczy, dobrze się uczył, a
nauka nie przychodziła mu z trudnością. Równie dobrze rozumiał zajęcia
ścisłe, jak i humanistyczne. Łatwo zapamiętywał różne formułki oraz
równania. Podobnie jest teraz, tylko zamiast takich typowo lekcyjnych
rzeczy, zapamiętuje to, co mu się akurat przyda.
Gdy Milan
osiągnął pełnoletność szybko stał się samodzielny, nie potrzebował
nikogo do pomocy. Sam szybko znalazł mieszkanie, jak i pracę. Łatwo
zarabiał pieniądze, które w głównej mierze wydawał na swoje pasje, jak i
na imprezy, na które często chodził. Urwał kontakt z przyszywaną
rodziną i rozpoczął życie samotnego wilka.
Gdy nastała
apokalipsa Milan był tym wszystkim bardzo wstrząśnięty, długo nie mógł
się otrząsnąć po tym, co się stało. Często błąkał się sam, czy z innymi
grupami z miejsca do innego miejsca szukając własnego kąta oraz
bezpiecznego schronu. Wiele osób wtedy zginęło na jego oczach, przez co
stał się w jakiś sposób nieczuły na śmierć innych, dzięki czemu potrafi
on poświęcić każdą jakąś mniejszą jednostkę do wyższych celów. W tym
samym czasie nauczył korzystać się z wielu rodzai broni, od krótko do
daleko dystansowych. Nauczył się też dopasowywać do otoczenia. Sytuacja
ta sprawiła też, że stał się mniej niecierpliwy i bardziej
odpowiedzialny za swoje czyny. Stał się odważny, chociaż czasami jego
tak zwana ,,odwaga", to zwykła głupota, którą inne osoby komentują
jedynie pacnięciem się w czoło. Wyrobił sobie instynkt, który
wielokrotnie uratował mu życie. Jego inteligencja, spryt oraz niezawodna
pamięć też nie poszły na marne, ba! nawet się przydały. Jednak ten czas
to nie jest tylko mroczny czas, który na każdym progu oraz kroku
oznaczał śmierć, nędze i strach, co to, to nie! Milan stał się bardziej
otwarty, na swój własny sposób, zaczął się wygłupiać oraz stroić ze
wszystkiego żarty. Nauczył się wspierać na duchu inne osoby, które były
podłamane, czy bały się straszliwie. Często takie osoby karmił niezłymi
kłamstwami, byleby poprawił się ich humor. Bardziej potrafi teraz chować
swoje prawdziwe uczucia, które kiedyś można było przeczytać z niego,
jak z otwartej księgi, dzięki czemu nawet w obliczu ogromnego
niebezpieczeństwa życia potrafi rzucić, jakimś słabym żartem, czy
tekstem.
Jednym słowem chłopak wydoroślał, na... swój sposób.
To już nie to przestraszone dziecko, którym kiedyś był. To już nie
zlękniony i uciekający z domu nastolatek szukający pomocy. Tylko
dorosły, odpowiedzialny, wierzący we własny idee, zabawny, jak i
inteligentny mężczyzna, który co prawda ma swoje plusy, jednak jak każdy
inny ma i swoje minusy.
Zainteresowania: Milan nigdy nie miał jakiś specjalnych zainteresowań. Po prostu nie miał
do nich chęci ani pasji. Jednak od paru lat zaczął interesować się
taktykami walki oraz bronią. Jeśli zapytasz się go w tej dziedzinie o
cokolwiek, prawdopodobnie Ci odpowie na każde zadane pytanie.- Mocne strony:Zdecydowanie to jego inteligencja i spryt, które nagminnie używa. Pamiętaj! Milan zawsze ma jakiś interes w tym, co robi, nigdy nie działa pochopnie, ani bezinteresownie. Zawsze wszystko musi dokładnie przemyśleć kilka razy, nawet jeśli miałoby zająć to całe wieki. Chłopak jest też wspaniałym pocieszycielem, zawsze potrafi ofiarować komuś cały swój optymizm, który często gęsto okazuje się być kłamstwem, ale cóż począć? Czasem i tak trzeba kogoś pocieszyć. Jego mocną stroną w dziale fizycznym jest jego celność, potrafi z ogromną dokładnością i precyzją strzelić do wszystkiego z każdej pozycji. Jest to prawdziwy i autentyczny strzelec wyborowy! A gdy się nudzi mierzy i strzela dla zabawy. Dla polepszenia jego humoru możesz nawet nazwać go takim strzelcem wyborowym, dzięki czemu doprowadzisz go do lekkiego zakłopotanie, ale za to może on nawet pocałować Cię w policzek, mimo iż nie przepada jakoś szczególnie za czułościami.
- Słabe strony:Jest on bardzo niecierpliwy, doprawdy niecierpliwy. Co prawda przed
apokalipsą był jeszcze bardziej, jednak teraz ta niecierpliwość wcale
nie jest taka mała. Milan jest też doskonałym kłamcą, potrafi kłamać
ciągle. Zawsze potrafi się uśmiechnąć i powiedzieć to, co dana osoba
chciałaby usłyszeć. Jednak w poważnych sytuacjach, zagrażających życiu
nie kłamie, w tym by nie mógł. Chłopak też nie za bardzo można zaufać,
jeśli chodzi o wyższy cel, potrafi poświęcić każdego, nawet samego
siebie, ale innych też. Natomiast jeśli chodzi o jego słabą stronę w
sensie fizycznym, to jest on mało wytrzymały. Nie potrafi biegać nie
wiadomo, jak długo, prędzej czy później się zmęczy i po prostu padnie na
ziemię. Nie jest też jakoś superaśnie silny, w końcu to nie jest żadna
kupa mięśni podnosząca wszystko i wszystkich, przecież jego atuty to
inteligencja i spryt, a nie siła.
Inne:
- Milan uwielbia koty, mógłby on przygarnąć chyba każdego;
-
kiedy nazwiesz go Karmelek, bądź strzelcem wyborowym możesz podwyższyć
jego ego, przez co może też pocałować Cię w policzek, ale tylko u kobiet
to działa, u facetów nie... raczej nie;
- nie lubi swojego imienia;
- ma ładny głos, ale nie przepada za śpiewaniem;
- mimo że jest bi, nigdy nie pocałował żadnego mężczyzny ani z żadnym nie chodził;
- lubi pić alkohol, jednak z umiarem, w końcu nigdy się jeszcze nie upił;
- swego czasu palił papierosy, ale rzucił je - do dziś zdarza mu się kaszleć przez to;
- uwielbia się opalać;
- czasem porysuje coś, ale nie wychodzi mu to cudownie;
- jest strasznym bałaganiarzem, a jego mieszkanie to istne pobojowisko;
- zdarza mu się przysnąć na swojej warcie;
- nie ma żadnych alergii;
- czasem rozmyśla o swojej przyszywanej rodzinie i zastanawia się, czy nadal żyją.
Właściciel:
Chat - Viola
Howrse - BlackRose68
Gmail - gabrielajakastam68@gmail.com
Chat - Viola
Howrse - BlackRose68
Gmail - gabrielajakastam68@gmail.com
sobota, 29 lipca 2017
Alexander Satterlee-Strażnik
"Nie ma sensu ciężko pracować, jeśli nie wierzysz w siebie."
Imię&Nazwisko: Alexander Satterlee
Wiek: 20 lat
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualny
Stanowisko: Strażnik
Broń: Często można zobaczyć u niego przewieszony przez ramię karabin, a przy pasie ma zawsze dwa pistolety i maczetę. Może to i lekka przesada, ale według niego “dobre uzbrojenie to podstawa”. Dobrze radzi sobie z bronią palną, jednak jakby się uparł, bronią białą też dałby radę.
Poziom: Nowy 0 punktów
Sympatia: W tych czasach ciężko zadbać o samego siebie, a co dopiero jeszcze o drugą osobę, ale kto wie. Wszystko może się jeszcze zmienić.
Relacje:
Aparycja:
- Włosy: Wygolone, ciemne boki i długa blond grzywka. Inni często zastanawiają się, który kolor jest jego naturalnym, a on sam nie zdradza prawdy i daje powód do przemyśleń.
- Twarz: Pierwsze, co przykuwa uwagę, to złote, przenikliwe oczy Alex’a, które przewiercą cię na wylot. Dobra, aż tak to nie, ale jednak jest w nich “coś”, co sprawia, że rozmówca chłopaka może czuć się trochę niekomfortowo. Ma wąskie usta, które nie odróżniają się za bardzo od innych, męskich ust. Cera chłopaka jest zaś oliwkowa, lekko opalona.
- Ciało: Alex zalicza się do tego grona osób, które słyną swoją wysokością. Chłopak może pochwalić się swoimi stu osiemdziesięciu ośmioma centymetrami. Czasami jednak jego wzrost sprawia mu większy problem, niż jest z niego użytek. Dobrze zbudowane i umięśnione ciało nie raz uratowało mu tyłek, kiedy to musiał uciekać bądź gdzieś się wspinać. Zazwyczaj chodzi w dresowych joggerach, sportowej koszulce, która należała do jego brata, wygodnych butach do biegania no i czarnej bluzie bez kaptura. Dodatkiem jest biały zegarek na prawym nadgarstku, który o dziwo jeszcze działa. Alex nie raz żartuje, że będzie żył, dopóki zegarek się nie zatrzyma.
- Znaki szczególne: Oprócz kolczyków w uszach, jego znakiem szczególnym jest kolczyk w języku. Tak, w języku. Wiele razy spotkał się z pytaniami, czy bolało, czy nie przeszkadza mu podczas jedzenia itp.
Zainteresowania: Alex, jako młody fan motoryzacji, znał się dobrze na motocyklach i samochodach. Równie dobrze radził sobie z naprawianiem i majstrowanem przy nich. Chłopak uwielbiał czuć wiatr we włosach podczas jazdy. Na drugim miejscu jest siatkówka. Ten sport kochał już od dziecka, gdy za młodu wraz ze starszym bratem i ojcem spędzali godziny przed telewizorem, oglądając mecze. Ostatnią rzeczą jest rysowanie. Bazgranie czegoś chociażby na małym skrawku papieru nie tyle co sprawia radość chłopakowi, co go odpręża. Często coś rysuje, dlatego zawsze nosi przy sobie kilka pomiętych kartek papieru i długopis bądź końcówkę ołówka.
- Mocne strony:
- Dobrze się wspina, co już nie raz uratowało mu skórę przed potworami.
- Posiada tzw. “zmysł przestrzenny” dzięki wybujałej wyobraźni.
- Jak nikt zna się na mechanice, a naprawa auta lub czegokolwiek innego nie jest mu straszna.
- Ma dobrą orientację w terenie, co już nie raz mu się przydało.
- Szybko biega, a wszelkie przeszkody podczas biegu nie sprawiają mu trudności.
- Słabe strony:
- Kompletnie nie umie pływać, dlatego też stara się unikać wody.
- Jest totalnym beztalenciem jeśli chodzi o gotowanie.
- Kiedy długo jest sam, miewa ataki paniki.
Inne:
- Pali lub miętoli w ręce kawałek koszulki gdy się denerwuje
- Dużo czyta, zwłaszcza wieczorami.
- Lubi chodzić na spacery, najlepiej w towarzystwie.
- Unika alkoholu, miewa odruchy wymiotne gdy upije chociażby łyk.
- Czasami gada coś przez sen.
- Kiedy pada często chce mu się spać.
- Uwielbia słodycze i kakao.
- Ma swoje ulubione skarpetki w ananasy, w których chodzi tylko po domu.
- Umie grać na gitarze klasycznej.
- Lubi obserwować gwiazdy nocą.
- Wszędzie nosi ze sobą małe, pogniecione rodzinne zdjęcie, którego nie pozwala nikomu dotykać.
Właściciel: Misza213
piątek, 28 lipca 2017
Od Nikodema
Krew. Ciepła jucha spływająca po twarzy. Delikatnej, kobiecej twarzy,
skażonej jedynie kilkoma zmarszczkami. Rozlewająca się, bordowa maź,
która śmierdziała jak mało co. Wróć. Nie pachniała wcale, jedynie
wyobraźnia chłopaka zaczęła dopowiadać sobie scenariusz, który nigdy nie
miał miejsca.
Rozlewające się po chłodnej, brudnej glebie trzewia. Krew i żółć, resztki posiłków z dnia poprzedniego. Czternastolatek poczuł, jak kończyny zaczynają mu drętwieć, organizm drgać. Do pięknych, dużych oczu napłynęły łzy, a zawsze uśmiechnięte usta, wygięte były teraz w grymasie rozpaczy i przerażenia. Nie przypominał siebie. Wyglądał jak zjawa i tak się czuł. Jakby wyssano z niego całe życie. Jakby skończył swój żywot razem z dwójką ludzi, na których przyszło mu teraz patrzeć. Nie chciał dowierzać w to, co właśnie się działo. Pragnął jedynie, by to wszystko okazało się koszmarem. By jego rodzice obudzili go w ciepłym łóżku, matka czule przytuliła, ojciec pokrzepiająco poklepał po roztrzęsionych, spoconych plecach. Jednak nie był to koszmar, a szara, smutna, a do tego bezlitosna rzeczywistość, która postawiła go przed faktem dokonanym.
Świadomość uderzyła go z niesamowitą mocą, wgniotła go, przycisnęła kolana do ziemi, wydusiła z piersi niemy krzyk i zatarła widok. Jedyne na co było go stać, to złapanie kurczowo podkoszulka, tuż przy piersi i roniąc gorzkie łzy, błaganie o wyrwanie się z tego piekła. Piekła, gdzie został sierotą, bez kogokolwiek bliskiego. Skazanego na samego siebie i łaskę losu.
Nie wiedzieć czemu wcisnął rozdygotaną dłoń w ciepłą jeszcze farbę połączoną z błotem, a następnie przetarł twarz, zostawiając na niej długą i równie szeroką plamę. Jucha wymieszała się ze łzami, tworząc na delikatnej buźce abstrakcyjne malunki pełne żalu i nienawiści.
Coś pękło.
~*~
Obudziło mnie to nieprzyjemne wyrwanie oddechu z piersi. Głośne sapnięcie, lekkie poderwanie się z kory drzewa, na którym przyszło mi spędzić noc. Zimny pot oblał moje ciało, zmoczył doszczętnie koszulkę. Czułem walenie serca, które bardziej przypominało tętent kopyt rozwścieczonego stada ogierów, a nie zwykłą pracę mięśnia osadzonego głęboko w klatce piersiowej. Przetarłem ze zmęczeniem rozpalone czoło. Miałem chole.rną gorączkę, w najgorszym możliwym momencie. Koszmary dręczyły moją osobę od kilku dni, gdyby nie fakt, że przeczepiłem się do rośliny pasem, pewno skończyłbym już dawno ze złamanym kręgosłupem, pożarty przez pierwszego lepszego mutanta, który natrafiłby na moje zwłoki.
Zrezygnowany spojrzałem na lewy bok, na którym od pewnego czasu trwała rana. Ściągnąłem brwi, widząc, że pamiątka po ucieczce przed psami zaczyna ropieć. Miałem nadzieję, że zaleczy się, sama z siebie, jak większość ran, tymczasem przyszło mi męczyć się z nią od przeszło tygodnia i nie zapowiadało się na to, by szybko zniknęła. Istniało również duże prawdopodobieństwo, że to właśnie ona była przyczyną mojej choroby, która z dnia na dzień coraz bardziej mnie sponiewierała. Kto by pomyślał, że zginę od rany wyrządzonej przez kamień, a nie przez babę wodną?
Do tego wszystkiego był to już drugi dzień bez wody, piąty bez porządnego posiłku. Zapowiadało się na to, że skończę marnie i albo umrę z wycieńczenia i zatrucia organizmu, albo z powodu odwodnienia. Z tego wszystkiego miałem tylko jedno racjonalne wyjście. Zwlec się z kryjówki w poszukiwaniu ratunku, co tak właściwie wcale nie było takie mądre, bo istniała możliwość, że zginę w trakcie wędrówki. Jednakże trzeba było przyznać, było to lepsze niż siedzenie i nic nie robienie, czekając na dar z nieba. Te dwa lata samotności potrafią nauczyć człowieka, że jedynie coś robiąc jest w stanie przetrwać, a czasem najgłupsze posunięcie potrafi ocalić nasze życie.
Odpięcie pasa było tym posunięciem. Kolejnym doświadczeniem, nauką. Teraz miałem tylko jeden cel. Przetrwać chorobę, która zazwyczaj nieszkodliwa, teraz, bez leków, zagrażała mojemu istnieniu. Zsunięcie się z drzewa bolało. Kora drażniła skórę, rozdzierała dłonie. Przekląłem pod nosem, a gdy stopy dotknęły upragnionej ziemi odetchnąłem z ulgą. Mały krok w tej chwili, wielki krok dla przyszłego życia. Oby.
Kroki moje były wolne, ciągnące się, męczące. Szurałem brudnymi butami po gruncie, uciskałem dłonią ranę przy boku. Sapałem, stękałem, byłem bliski płaczu, gdy czułem jak rozrywający ból ogarnia moje ciało bardziej i bardziej, postępując coraz dalej z każdym ruchem. Mimo wszystko dalej wlokłem się, byle do przodu, byle nie stać w miejscu. Skamlałem, a gdy zrobiłem o krok za daleko, ból sparaliżował mnie, poległem z twarzą w błocie i łzami w oczach.
Tysiące świetlików majaczyło przed moimi oczami. Drgały, falowały, wyginały się w dziwne kształty, symbole, rzeczy. Tańczyły walca, kankana i krakowiaka jednocześnie. Śpiewały, a może wcale tego nie robiły, a to po prostu szum liści porywanych przez wiatr zawładnął moimi uszami. Szeleściły jak jesień pod butem. Świeciły jak słońce w południe. Wyglądały tak delikatnie, zwiewnie, jak halka puszczona na ciepły, letni powiew. Estetyczne i przyjemne dla oka widoki zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Zastąpiły je natomiast widoki drastyczne, okrutne, ohydne. Krew, brud, smród i ubóstwo. Kwas w ustach, ściśnięcie pustego żołądka. Odruch wymiotny, zakończony wylaniem się z sinych ust brei o barwie świeżo rozkwitniętych jaskrów. Żółć, czyli jedyna rzecz, która znajdowała się teraz w moim układzie pokarmowym, nawet ona miała dosyć, uleciała ze mnie jak woda z kranu, jucha z rozciętej tętnicy. Następnie kolejny skowyt, nieludzki, ale należący do mnie. Wyrwał się z mojej piersi, uciekł przez rozdygotane, brudne wargi, by koniec końców zabrać razem z głosem moją świadomość. Głowa opadła z pluskiem w błoto pomieszane z wydzieliną żołądkową. Wszystko śmierdziało. Tak przeobrzydliwie śmierdziało. Ten kwas, te łzy, ropa, która ulewała się z rany, krew i zapach samego ciała, które nie spotkało się z mydłem od ponad miesiąca. Gdyby ktoś na mnie natrafił, pomyślałby pewno, że jestem martwy, a ciało nie nadaje się nawet do zjedzenia. Byle nie pochowano mnie żywcem. Pochowanie żywcem to najgorszy możliwy sposób na zakończenie żywota.
Krzyki. Głosy. Ludzkie głosy. Dźwięki te oderwały mnie od stanu nieobecności, wybudziły ze snu spowodowanego wycieńczeniem organizmu. Nie byłem pewien, czy była to grupka, dwie osoby, czy może jeden osobnik z wyraźnym rozdwojeniem jaźni, ale byłem bardziej niż pewien, że kogoś słyszę. Słowa, słowa, które rozumiem, mimo, że wypowiadane są w innym języku. Od tak dawna nie słyszałem kogokolwiek, że to wydarzenie poderwało mnie na łokcie. Przeciągnąłem rękę na przód. Podobnie zrobiłem z nogą. Ręka. Noga. Ręka. Noga. Na zmianę, powoli, ale z uporem maniaka. Nie docierało do mnie, że może to być zombie. Pchany rozpaczą, goryczą i potrzebą przetrwania, czołgałem się przed siebie jak głupi. Rozmazywałem pod sobą breję, rozcierałem po całym brzuchu, nogach, moczyłem w niej nawet brodę. Sapałem jak pies po długim biegu, dusiłem się flegmą i łzami. Trafiałem każdą możliwą kończyną na szkło, ostre kamienie, grząski teren. Musiałem wyglądać okropnie, odrażająco, ale to nie było ważne. Ważne było tylko to, by mnie zauważyli. Suche, wydrapane gardło bolało, gdy tylko próbowałem cokolwiek powiedzieć. Nie posiadałem śliny. Czułem się, jakbym przełykał gruz, nawet nabieranie potu w spierzchnięte usta nie pomagało.
Dostrzeżono mnie. Podszedł. Powoli, ostrożnie, czuwając i uważając na każdy, nawet najdrobniejszy ruch. Obserwowano mnie. Czułem to, bowiem wzrok wręcz wywiercał dziurę w moim ciele. Oglądnięto mnie od stóp, do głów, o ile cokolwiek dało się zobaczyć przez warstwę brudu, mułu i dziwnej mazi. Słabo uniosłem łeb, który ledwo co trzymał się na chudej, długiej szyi. Miałem wrażenie, że zaraz z plaśnięciem uderzy w dziwne bagno, na którym leżałem. Spojrzałem z nadzieją na osobnika. Rozmazane ciało. Oczy i mózg odmawiały mi posłuszeństwa, widziałem jak przez mgłę. Bardzo gęstą, wręcz mleczną. Kaszlnąłem, chrząknąłem, wyplułem resztki żółci. W moich ustach mieszało się to wszystko, tworząc najgorszy możliwy miks jaki kiedykolwiek przyszło mi spróbować.
- Pomocy - wyszeptałem słabo. To była ostatnia rzecz jaką przyszło mi zapamiętać tego dnia, bowiem obudziłem się za tydzień w bezpiecznym pomieszczeniu, będąc pod stałą opieką i nadzorem.
[ Halo halo, czy ktoś zechce odpisać mojemu Nikodemowi? Rodzynek potrzebuje troski :> ]
Rozlewające się po chłodnej, brudnej glebie trzewia. Krew i żółć, resztki posiłków z dnia poprzedniego. Czternastolatek poczuł, jak kończyny zaczynają mu drętwieć, organizm drgać. Do pięknych, dużych oczu napłynęły łzy, a zawsze uśmiechnięte usta, wygięte były teraz w grymasie rozpaczy i przerażenia. Nie przypominał siebie. Wyglądał jak zjawa i tak się czuł. Jakby wyssano z niego całe życie. Jakby skończył swój żywot razem z dwójką ludzi, na których przyszło mu teraz patrzeć. Nie chciał dowierzać w to, co właśnie się działo. Pragnął jedynie, by to wszystko okazało się koszmarem. By jego rodzice obudzili go w ciepłym łóżku, matka czule przytuliła, ojciec pokrzepiająco poklepał po roztrzęsionych, spoconych plecach. Jednak nie był to koszmar, a szara, smutna, a do tego bezlitosna rzeczywistość, która postawiła go przed faktem dokonanym.
Świadomość uderzyła go z niesamowitą mocą, wgniotła go, przycisnęła kolana do ziemi, wydusiła z piersi niemy krzyk i zatarła widok. Jedyne na co było go stać, to złapanie kurczowo podkoszulka, tuż przy piersi i roniąc gorzkie łzy, błaganie o wyrwanie się z tego piekła. Piekła, gdzie został sierotą, bez kogokolwiek bliskiego. Skazanego na samego siebie i łaskę losu.
Nie wiedzieć czemu wcisnął rozdygotaną dłoń w ciepłą jeszcze farbę połączoną z błotem, a następnie przetarł twarz, zostawiając na niej długą i równie szeroką plamę. Jucha wymieszała się ze łzami, tworząc na delikatnej buźce abstrakcyjne malunki pełne żalu i nienawiści.
Coś pękło.
~*~
Obudziło mnie to nieprzyjemne wyrwanie oddechu z piersi. Głośne sapnięcie, lekkie poderwanie się z kory drzewa, na którym przyszło mi spędzić noc. Zimny pot oblał moje ciało, zmoczył doszczętnie koszulkę. Czułem walenie serca, które bardziej przypominało tętent kopyt rozwścieczonego stada ogierów, a nie zwykłą pracę mięśnia osadzonego głęboko w klatce piersiowej. Przetarłem ze zmęczeniem rozpalone czoło. Miałem chole.rną gorączkę, w najgorszym możliwym momencie. Koszmary dręczyły moją osobę od kilku dni, gdyby nie fakt, że przeczepiłem się do rośliny pasem, pewno skończyłbym już dawno ze złamanym kręgosłupem, pożarty przez pierwszego lepszego mutanta, który natrafiłby na moje zwłoki.
Zrezygnowany spojrzałem na lewy bok, na którym od pewnego czasu trwała rana. Ściągnąłem brwi, widząc, że pamiątka po ucieczce przed psami zaczyna ropieć. Miałem nadzieję, że zaleczy się, sama z siebie, jak większość ran, tymczasem przyszło mi męczyć się z nią od przeszło tygodnia i nie zapowiadało się na to, by szybko zniknęła. Istniało również duże prawdopodobieństwo, że to właśnie ona była przyczyną mojej choroby, która z dnia na dzień coraz bardziej mnie sponiewierała. Kto by pomyślał, że zginę od rany wyrządzonej przez kamień, a nie przez babę wodną?
Do tego wszystkiego był to już drugi dzień bez wody, piąty bez porządnego posiłku. Zapowiadało się na to, że skończę marnie i albo umrę z wycieńczenia i zatrucia organizmu, albo z powodu odwodnienia. Z tego wszystkiego miałem tylko jedno racjonalne wyjście. Zwlec się z kryjówki w poszukiwaniu ratunku, co tak właściwie wcale nie było takie mądre, bo istniała możliwość, że zginę w trakcie wędrówki. Jednakże trzeba było przyznać, było to lepsze niż siedzenie i nic nie robienie, czekając na dar z nieba. Te dwa lata samotności potrafią nauczyć człowieka, że jedynie coś robiąc jest w stanie przetrwać, a czasem najgłupsze posunięcie potrafi ocalić nasze życie.
Odpięcie pasa było tym posunięciem. Kolejnym doświadczeniem, nauką. Teraz miałem tylko jeden cel. Przetrwać chorobę, która zazwyczaj nieszkodliwa, teraz, bez leków, zagrażała mojemu istnieniu. Zsunięcie się z drzewa bolało. Kora drażniła skórę, rozdzierała dłonie. Przekląłem pod nosem, a gdy stopy dotknęły upragnionej ziemi odetchnąłem z ulgą. Mały krok w tej chwili, wielki krok dla przyszłego życia. Oby.
Kroki moje były wolne, ciągnące się, męczące. Szurałem brudnymi butami po gruncie, uciskałem dłonią ranę przy boku. Sapałem, stękałem, byłem bliski płaczu, gdy czułem jak rozrywający ból ogarnia moje ciało bardziej i bardziej, postępując coraz dalej z każdym ruchem. Mimo wszystko dalej wlokłem się, byle do przodu, byle nie stać w miejscu. Skamlałem, a gdy zrobiłem o krok za daleko, ból sparaliżował mnie, poległem z twarzą w błocie i łzami w oczach.
Tysiące świetlików majaczyło przed moimi oczami. Drgały, falowały, wyginały się w dziwne kształty, symbole, rzeczy. Tańczyły walca, kankana i krakowiaka jednocześnie. Śpiewały, a może wcale tego nie robiły, a to po prostu szum liści porywanych przez wiatr zawładnął moimi uszami. Szeleściły jak jesień pod butem. Świeciły jak słońce w południe. Wyglądały tak delikatnie, zwiewnie, jak halka puszczona na ciepły, letni powiew. Estetyczne i przyjemne dla oka widoki zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Zastąpiły je natomiast widoki drastyczne, okrutne, ohydne. Krew, brud, smród i ubóstwo. Kwas w ustach, ściśnięcie pustego żołądka. Odruch wymiotny, zakończony wylaniem się z sinych ust brei o barwie świeżo rozkwitniętych jaskrów. Żółć, czyli jedyna rzecz, która znajdowała się teraz w moim układzie pokarmowym, nawet ona miała dosyć, uleciała ze mnie jak woda z kranu, jucha z rozciętej tętnicy. Następnie kolejny skowyt, nieludzki, ale należący do mnie. Wyrwał się z mojej piersi, uciekł przez rozdygotane, brudne wargi, by koniec końców zabrać razem z głosem moją świadomość. Głowa opadła z pluskiem w błoto pomieszane z wydzieliną żołądkową. Wszystko śmierdziało. Tak przeobrzydliwie śmierdziało. Ten kwas, te łzy, ropa, która ulewała się z rany, krew i zapach samego ciała, które nie spotkało się z mydłem od ponad miesiąca. Gdyby ktoś na mnie natrafił, pomyślałby pewno, że jestem martwy, a ciało nie nadaje się nawet do zjedzenia. Byle nie pochowano mnie żywcem. Pochowanie żywcem to najgorszy możliwy sposób na zakończenie żywota.
Krzyki. Głosy. Ludzkie głosy. Dźwięki te oderwały mnie od stanu nieobecności, wybudziły ze snu spowodowanego wycieńczeniem organizmu. Nie byłem pewien, czy była to grupka, dwie osoby, czy może jeden osobnik z wyraźnym rozdwojeniem jaźni, ale byłem bardziej niż pewien, że kogoś słyszę. Słowa, słowa, które rozumiem, mimo, że wypowiadane są w innym języku. Od tak dawna nie słyszałem kogokolwiek, że to wydarzenie poderwało mnie na łokcie. Przeciągnąłem rękę na przód. Podobnie zrobiłem z nogą. Ręka. Noga. Ręka. Noga. Na zmianę, powoli, ale z uporem maniaka. Nie docierało do mnie, że może to być zombie. Pchany rozpaczą, goryczą i potrzebą przetrwania, czołgałem się przed siebie jak głupi. Rozmazywałem pod sobą breję, rozcierałem po całym brzuchu, nogach, moczyłem w niej nawet brodę. Sapałem jak pies po długim biegu, dusiłem się flegmą i łzami. Trafiałem każdą możliwą kończyną na szkło, ostre kamienie, grząski teren. Musiałem wyglądać okropnie, odrażająco, ale to nie było ważne. Ważne było tylko to, by mnie zauważyli. Suche, wydrapane gardło bolało, gdy tylko próbowałem cokolwiek powiedzieć. Nie posiadałem śliny. Czułem się, jakbym przełykał gruz, nawet nabieranie potu w spierzchnięte usta nie pomagało.
Dostrzeżono mnie. Podszedł. Powoli, ostrożnie, czuwając i uważając na każdy, nawet najdrobniejszy ruch. Obserwowano mnie. Czułem to, bowiem wzrok wręcz wywiercał dziurę w moim ciele. Oglądnięto mnie od stóp, do głów, o ile cokolwiek dało się zobaczyć przez warstwę brudu, mułu i dziwnej mazi. Słabo uniosłem łeb, który ledwo co trzymał się na chudej, długiej szyi. Miałem wrażenie, że zaraz z plaśnięciem uderzy w dziwne bagno, na którym leżałem. Spojrzałem z nadzieją na osobnika. Rozmazane ciało. Oczy i mózg odmawiały mi posłuszeństwa, widziałem jak przez mgłę. Bardzo gęstą, wręcz mleczną. Kaszlnąłem, chrząknąłem, wyplułem resztki żółci. W moich ustach mieszało się to wszystko, tworząc najgorszy możliwy miks jaki kiedykolwiek przyszło mi spróbować.
- Pomocy - wyszeptałem słabo. To była ostatnia rzecz jaką przyszło mi zapamiętać tego dnia, bowiem obudziłem się za tydzień w bezpiecznym pomieszczeniu, będąc pod stałą opieką i nadzorem.
[ Halo halo, czy ktoś zechce odpisać mojemu Nikodemowi? Rodzynek potrzebuje troski :> ]
Od Siegrain'a Do Taigi
Krople deszczu miarowo uderzały o powierzchnię chodnika. Dziś była
naprawdę chłodna noc. Wiał silny wiatr i od kilku godzin nie przestawało
padać. O tej porze powinienem wracać do swojej kryjówki. Tylko tym
razem przeszkodziła mi w tym grupka zombie. Nie byłem samobójcą, wolałem
przeczekać ukryty między murem. Gdy zawiał podmuch wiatru otuliłem się
szczelniej bluzą. Kiedyś pracowałem jako barman w jednym z licznych
klubów nocnych. Ubierałem się zawsze w luźny, wygodny strój, w którego
skład wchodziły jeansy, t-shirt i bluza. Nie przepadałem za koszulami.
Od czasu apokalipsy nie zwracam uwagi na takie błahostki jak ubrania.
Staram się przeżyć każdego dnia. Zawsze uważałem, że coś takiego jak
zombie nie istnieje, że żyją tylko w książkach. Ponad dwa lata temu
doświadczyłem na własnej skórze, że nie jest to fikcja. Byłem zwykłym
człowiekiem, wracałem do domu jak zwykle narzekając na swoją pracę i
dotychczasowe życie. Nie lubię wspominać tego dnia, bo wraz z nim
straciłem swoje życie, cząstkę siebie. Moja rodzina zginęła. Wolę się
tak o nich wyrażać. Tak naprawdę zamienili się tego dnia w te gnijące
potwory, a ja nie miałem odwagi ich zabić. Do dziś męczy mnie
świadomość, że pozwoliłem im zabijać innych i być czymś takim...
Odczekałem chwilę i postanowiłem wyjść z kryjówki. Teraz idąc chodnikiem starałem się nie wpaść w kałuże, których było tu od groma. Musiałem rozglądać się wokoło. Wystarczy tylko chwila nieuwagi i możesz stać się kupą gnijącego mięsa. A zaczyna się to wszystko od małego zadrapania czy też ugryzienia. Mijając ciemną uliczkę coś usłyszałem. Kiedyś zwaliłbym to na bezdomne koty, które grasują po śmietnikach. Teraz za nic w świecie nie chciałbym spotkać takiego kota. Wszystko w tym świecie czyha na twoje życie. Ale ja nie jestem sam. Są też inni, którzy pozostali ludźmi. Tak pewnego razu natrafiłem na Jack'a. Był to młody dzieciak. Miał szesnaście lat i zmuszony był szybko dorosnąć. Siedem dni temu wrócił do naszej kryjówki. Był inny. Wydawał się nieobecny i zacząłem nabierać podejrzeń. Zapewnił mnie, że jest czysty, że nikogo nie spotkał. Dopiero na drugi dzień, kiedy pochylał się nade mną próbując zabić, zrozumiałem. Stawał się zombie. Był pierwszą osobą, moim przyjacielem, którego musiałem zabić. Tak było dla niego najlepiej. Już nie cierpiał. Tylko dlaczego ciągle śni mi się ta scena? Dlaczego budzę się z krzykiem? Czy naprawdę stałem się złym człowiekiem? Możliwe... Nie mnie oceniać. W tym nowym świecie zasady są proste. Zabij lub zostań zabity. Nie ma niczego pośrodku.
Zatrzymałem się i oparłem plecami o mur. Nie myliłem się. Ktoś znajdował się w tym zaułku. Wstrzymałem oddech i nasłuchiwałem. Chciałem zobaczyć z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Zanim się ruszyłem coś, a raczej ktoś wyszedł z zaułka. Był to chłopak. Miał śnieżnobiałe włosy. I to było jedyne co rzuciło mi się w oczy. Było ciemno i nic nie widziałem. Cofnąłem się o krok, a wtedy mnie zauważył. Drgnął i odskoczył w bok. Chwilę później przybrał pewniejszą siebie postawę.
- Czego tu szukasz? - odezwałem się jako pierwszy, trzymając dłoń na katanie w gotowości. - Od kilku dni nie widziałem tu żadnego człowieka, więc gadaj kim jesteś.
- A ja wręcz przeciwnie. - odparł jedynie.
Nic więcej nie powiedział. Po prostu mi się przyglądał. Rozejrzałem się dookoła. Rozmowa, a raczej krótka wymiana zdań z chłopkiem odwróciła moją uwagę od otoczenia. Jeden szwendacz zmierzał w naszą stronę. Pewnie przyciągnęła go nasza pogawędka. Zacisnąłem mocniej palce na katanie. Przeważnie odpuszczałem sobie zabijanie tych stworów. Odgłosy walki mogłyby przyciągnąć ich więcej. Szkoda mi było energii i siły na machanie kataną. Tak to jest jak nie jadło się nic od trzech dni.
- Uważaj na siebie. - wskazałem potwora za białowłosym chłopakiem i zacząłem się oddalać.
Dzisiejszy wypad poza kryjówkę nie był zbyt udany. Zamiast czegoś do jedzenia znalazłem bandaże i kilka opakowań leków. Nie wierzyłem, że środki na przeczyszczenie czy krople do nosa będą w ogóle kiedyś mi potrzebne, ale zabierałem wszystko co było pod ręką. Poprawiłem ramię od plecaka i schowałem się do innej uliczki. To tam znajdowało się wejście do mojej kryjówki. Zostawiłem w niej stary koc i puste butelki po wodzie. Tu miałem przespać ostatnią noc i ruszy dalej w poszukiwania jedzenia. Zanim wszedłem do środka poczułem na sobie czyjeś spojrzenie. Czułem jak ktoś wypala mi dziurę w plecach. Nie dałem tego po sobie poznać. Wszedłem do środka i zauważyłem jakiś ruch. Na pewno nie zostawiłem zapalonej latarki. Nie jestem taki głupi. Ktoś tu był. Na pewno nie zombiaki, skoro latarka świeciła i dawała nikłe światło. Podszedłem bliżej, lecz poczułem zimne ostrze tuż przy gardle.
- Tylko drgnij. - usłyszałem nad swoim uchem.
- Zabawne. - zacząłem się śmiać. - Zawsze myślałem, że zginę pożarty przez zombie, nie zabity przez człowieka.
- Co tu robisz? - odezwał się kobiecy głos.
- Mieszkam? - odparłem drwiąco. - To mój teren i radzę ci się stąd wynosić!
Uskoczyłem w prawo i dobyłem katany w ostatniej chwili krzyżując broń z czerwonowłosą kobietą. Mało brakowało a skończyłbym bez głowy. Głupie posunięcie. Znowu najpierw coś zrobiłem zanim pomyślałem, ale opłacało się.
- Co masz w plecaku? - zapytała wbijając spojrzenie w plecak zawieszony na moim ramieniu.
- Nie twoja sprawa. - mruknąłem. - Nie wiem co tu robi wasza zgraja, ale wracajcie do siebie. Nie ma tu nic ciekawego. Nie ma ani jedzenia, ani picia. Ani nawet żadnego człowieka.
- Dorwały cię? - spojrzała wymownie na moją zakrwawioną rękę. - Jeśli tak, to ten plecak nie będzie ci już dłużej potrzebny...
- Nie jestem skażony. - powiedziałem- Musiałem rozbić szybę by dostać się do aptek... jakiegoś budynku, ale dzięki za troskę. Jak zacznę się zmieniać, to na pewno do ciebie napiszę. - posłałem słaby uśmiech i cofnąłem się o krok do tyłu.
Bolała mnie już rozcięta ręka od trzymania skrzyżowanej broni z kataną dziewczyny. Gdy czerwonowłosa podeszła bliżej, ja zacząłem się cofać. Dotknąłem plecami o ścianę. Jednak zombie jest niczym w porównaniu z ludźmi. One nie wlezą ci do twojej kryjówki na piętrze i nie będą wyczerpywać ostatnich baterii twojej jedynej latarki...
Tai?
Odczekałem chwilę i postanowiłem wyjść z kryjówki. Teraz idąc chodnikiem starałem się nie wpaść w kałuże, których było tu od groma. Musiałem rozglądać się wokoło. Wystarczy tylko chwila nieuwagi i możesz stać się kupą gnijącego mięsa. A zaczyna się to wszystko od małego zadrapania czy też ugryzienia. Mijając ciemną uliczkę coś usłyszałem. Kiedyś zwaliłbym to na bezdomne koty, które grasują po śmietnikach. Teraz za nic w świecie nie chciałbym spotkać takiego kota. Wszystko w tym świecie czyha na twoje życie. Ale ja nie jestem sam. Są też inni, którzy pozostali ludźmi. Tak pewnego razu natrafiłem na Jack'a. Był to młody dzieciak. Miał szesnaście lat i zmuszony był szybko dorosnąć. Siedem dni temu wrócił do naszej kryjówki. Był inny. Wydawał się nieobecny i zacząłem nabierać podejrzeń. Zapewnił mnie, że jest czysty, że nikogo nie spotkał. Dopiero na drugi dzień, kiedy pochylał się nade mną próbując zabić, zrozumiałem. Stawał się zombie. Był pierwszą osobą, moim przyjacielem, którego musiałem zabić. Tak było dla niego najlepiej. Już nie cierpiał. Tylko dlaczego ciągle śni mi się ta scena? Dlaczego budzę się z krzykiem? Czy naprawdę stałem się złym człowiekiem? Możliwe... Nie mnie oceniać. W tym nowym świecie zasady są proste. Zabij lub zostań zabity. Nie ma niczego pośrodku.
Zatrzymałem się i oparłem plecami o mur. Nie myliłem się. Ktoś znajdował się w tym zaułku. Wstrzymałem oddech i nasłuchiwałem. Chciałem zobaczyć z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Zanim się ruszyłem coś, a raczej ktoś wyszedł z zaułka. Był to chłopak. Miał śnieżnobiałe włosy. I to było jedyne co rzuciło mi się w oczy. Było ciemno i nic nie widziałem. Cofnąłem się o krok, a wtedy mnie zauważył. Drgnął i odskoczył w bok. Chwilę później przybrał pewniejszą siebie postawę.
- Czego tu szukasz? - odezwałem się jako pierwszy, trzymając dłoń na katanie w gotowości. - Od kilku dni nie widziałem tu żadnego człowieka, więc gadaj kim jesteś.
- A ja wręcz przeciwnie. - odparł jedynie.
Nic więcej nie powiedział. Po prostu mi się przyglądał. Rozejrzałem się dookoła. Rozmowa, a raczej krótka wymiana zdań z chłopkiem odwróciła moją uwagę od otoczenia. Jeden szwendacz zmierzał w naszą stronę. Pewnie przyciągnęła go nasza pogawędka. Zacisnąłem mocniej palce na katanie. Przeważnie odpuszczałem sobie zabijanie tych stworów. Odgłosy walki mogłyby przyciągnąć ich więcej. Szkoda mi było energii i siły na machanie kataną. Tak to jest jak nie jadło się nic od trzech dni.
- Uważaj na siebie. - wskazałem potwora za białowłosym chłopakiem i zacząłem się oddalać.
Dzisiejszy wypad poza kryjówkę nie był zbyt udany. Zamiast czegoś do jedzenia znalazłem bandaże i kilka opakowań leków. Nie wierzyłem, że środki na przeczyszczenie czy krople do nosa będą w ogóle kiedyś mi potrzebne, ale zabierałem wszystko co było pod ręką. Poprawiłem ramię od plecaka i schowałem się do innej uliczki. To tam znajdowało się wejście do mojej kryjówki. Zostawiłem w niej stary koc i puste butelki po wodzie. Tu miałem przespać ostatnią noc i ruszy dalej w poszukiwania jedzenia. Zanim wszedłem do środka poczułem na sobie czyjeś spojrzenie. Czułem jak ktoś wypala mi dziurę w plecach. Nie dałem tego po sobie poznać. Wszedłem do środka i zauważyłem jakiś ruch. Na pewno nie zostawiłem zapalonej latarki. Nie jestem taki głupi. Ktoś tu był. Na pewno nie zombiaki, skoro latarka świeciła i dawała nikłe światło. Podszedłem bliżej, lecz poczułem zimne ostrze tuż przy gardle.
- Tylko drgnij. - usłyszałem nad swoim uchem.
- Zabawne. - zacząłem się śmiać. - Zawsze myślałem, że zginę pożarty przez zombie, nie zabity przez człowieka.
- Co tu robisz? - odezwał się kobiecy głos.
- Mieszkam? - odparłem drwiąco. - To mój teren i radzę ci się stąd wynosić!
Uskoczyłem w prawo i dobyłem katany w ostatniej chwili krzyżując broń z czerwonowłosą kobietą. Mało brakowało a skończyłbym bez głowy. Głupie posunięcie. Znowu najpierw coś zrobiłem zanim pomyślałem, ale opłacało się.
- Co masz w plecaku? - zapytała wbijając spojrzenie w plecak zawieszony na moim ramieniu.
- Nie twoja sprawa. - mruknąłem. - Nie wiem co tu robi wasza zgraja, ale wracajcie do siebie. Nie ma tu nic ciekawego. Nie ma ani jedzenia, ani picia. Ani nawet żadnego człowieka.
- Dorwały cię? - spojrzała wymownie na moją zakrwawioną rękę. - Jeśli tak, to ten plecak nie będzie ci już dłużej potrzebny...
- Nie jestem skażony. - powiedziałem- Musiałem rozbić szybę by dostać się do aptek... jakiegoś budynku, ale dzięki za troskę. Jak zacznę się zmieniać, to na pewno do ciebie napiszę. - posłałem słaby uśmiech i cofnąłem się o krok do tyłu.
Bolała mnie już rozcięta ręka od trzymania skrzyżowanej broni z kataną dziewczyny. Gdy czerwonowłosa podeszła bliżej, ja zacząłem się cofać. Dotknąłem plecami o ścianę. Jednak zombie jest niczym w porównaniu z ludźmi. One nie wlezą ci do twojej kryjówki na piętrze i nie będą wyczerpywać ostatnich baterii twojej jedynej latarki...
Tai?
Aspen Dante Nox-Lekarz
"Bo gdybym w ten dzień miał zginąć, zginę myśląc o tobie, chwaląc dzień, w którym cię poznałem."
Imię&Nazwisko: Aspen Dante Nox
Wiek: Dwadzieścia sześć zim.
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualny
Stanowisko: Lekarz
Broń:
Ta stara ciapa nie potrafi posługiwać się niczym innym jak skalpelem i
innymi przyrządami lekarskimi, które aktualnie ma pod ręką.
Poziom: Nowy, 1500 punktów
Sympatia:
Nie posiada takowej, całe dnie spędza na zajmowaniu się ludźmi rannymi,
zwyczajnie nie ma czasu na jakiekolwiek romanse.
Relacje:
Relacje:
Aparycja:
- Włosy: Ktokolwiek go widział choć przelotnie, zapewne w pamięci pozostały mu dłuższe, ale bez przesady, kruczoczarne włosy, które zawsze na wietrze wpadają mu w oczy, powodując nie małe wkurzenie. Zaczesane zawsze w przerzedzoną palcami grzywkę i ulizane przy głowie kosmyki, które opadają z każdej strony jego głowy.
- Twarz: Zdobiona przez parę wręcz świecących oczu w odcieniu czystego diamentu, blada, jednak nie zbyt jasna, tylko taka, jaką kobiety mają przed opalenizną. Często zdobiona przez rumieńce na policzkach i nosie, spowodowanymi albo za gorącymi lub zimnymi dniami.
- Ciało: Skóra niezwykle delikatna, wrażliwa na każdy dotyk. Jeśli chodzi o odcień, to wszystko napisane jest wyżej. Chłopak liczy sobie sto siedemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, przy wadze która praktycznie zawsze jest inna. Biorąc pod uwagę to, że całe jego ciało jest pokryte niewielkimi mięśniami, które raz są większe, a innym razem w ogóle ich nie widać, pewnego dnia jest wychudzony, a jeszcze innego wystaje mu brzuszek (nie pytajcie jak, to taka jakby bulimia lolz) waga po prostu stale się zmienia. Dla ciekawych - posiada naprawdę małe stopy, które mają rozmiar 39. Jeśli pytać by o ubiór, to większości czasu nosi swój kitel lekarski, ale często można go także spotkać w zwyczajnych, luźnych ciuchach.
- Znaki szczególne: Nie posiada takich, no chyba że liczymy niewielkie zadrapania, czy bliznę pomiędzy oczami, w zgięciu nosa, która powstała w jego młodości (kiedy miał 4 czy 5 lat), gdy wbiegł pod huśtawkę, na której bujała się jego kuzynka.
Charakter: Zraniony,
zdecydowanie zraniony. Kto by pomyślał, że przez samego siebie? Aspen
zawsze był osobą wrażliwą, biorącą szczęście innych zbyt mocno do serca.
Dlatego właśnie za kierunek studiów obrał medycynę - z całego serca
pragnął pomagać innym. Tam właśnie uświadomił sobie parę istotnych
rzeczy. Przede wszystkim to, że jest też przeogromnym pracoholikiem,
który za przeszkodzenie mu w pracy, jest w stanie zemścić się nawet
czyjąś śmiercią. No cóż, przynajmniej sam tak sądzi, bo w gruncie rzeczy
nigdy nic takiego się nie stało.
Uwielbia swoją pracę,
nienawidzi przerywać sobie, nawet jeśli chodzi o zwykłe wypisywanie
papierów, co jest tak rzadkie jak dzień bez czyjejś śmierci. Ona daje mu
wiele radości, czy będzie to kolejny wyleczony pacjent, czy kolejny
noworodek, któremu pomógł wyjść na ten okropny świat.
Odbiegając już od jego zajęć, bo pewnym jest, że większość już ma dosyć.
Jego
życie... ono właściwie mało go obchodzi, stracił zapał do przeżywania
każdej jednej chwili, odkąd stracił osobę, która naprawdę wiele dla
niego znaczyła. Dlatego wszystko bierze na luzie, nie przykłada uwagi do
tego, co się z nim stanie, wierzy, że jego los jest gdzieś zapisany i
zginie w odpowiednim czasie. Jest jednak dobrym kompanem, jeśli chodzi o
pogawędki. Jest z niego totalne gumowe ucho, uwielbia podsłuchiwać
innych, zbierając także informacje dla siebie. Chodzi bardziej o to, że
chłopak naprawdę potrafi wysłuchać, wspomóc słowem, pocieszyć. Wrażliwy
jest jednak na ostre słowa skierowane w jego stronę. Wystarczy, że
powiesz mu coś w stylu "Nie nadajesz się, to nie dla ciebie", a on po
prostu popadnie w histeryczny płacz.
Na co dzień stara się
grać osobę twardą, która potrafi znieść to, co inni o nim mówią. Jednak
wiele osób, które prawdopodobnie wszyscy znamy, może to nawet i my. W
nocy, kiedy nikt już nie widzi, jego emocje po prostu puszczają, nie
jest w stanie już dłużej trzymać ich w sobie. Pozwala dać sobie upust,
przemyśleć swoje życie od nowa, policzyć i uświadomić sobie po raz
kolejny ile przez te dwadzieścia sześć lat zrobił błędów, których nigdy
nie odpokutuje. Boi się dopuszczać do siebie innych, wiedząc, że głupim
żartem są oni w stanie go zranić, zwyczajnie wkurzyć. Wtedy po prostu
strzela focha, stara się tą osobę ignorować, ale i tak po pewnym czasie
jej odpuści, bo nie jest w stanie żyć bez jej obecności w życiu. On sam
siebie rani, brnąc w to więcej i więcej, nie potrafiąc zatrzymać samego
siebie. Nie potrafi po prostu odpuścić sobie czegoś, na czym zbyt mu
zależy. Do czego za szybko się przywiązał.
Na co dzień
przybiera maskę, która pozwala mu w jakiś sposób utrzymać o sobie dobrą
opinię, a kiedy wszystkie światła zwyczajnie znikną z jego osoby, staje
się zupełnie kimś innym. On doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że w
pewnym sensie jest tak bipolarny, że boi się dopuścić do siebie ludzi.
Nie potrafi po prostu dostrzec w sobie tych dobrych stron, wmawia sobie,
że jest zwyczajnym spierdoleniem życiowym, na które nikt nie zasługuje.
Nie, to on nie zasługuje na innych ludzi, bierze ich za wrogów, nie
potrafi zaakceptować tego jacy są inni, bo upiera się przy swoim choćby
nie wiem co.
Było i chyba nadal jest takie powiedzenie, które
większość osób już doskonale zna. W czasach, kiedy przez całe dnie
przesiadywaliśmy przed telefonami i komputerami, chowając się za
ekranami, rozmawiając z innymi przez czat... on sam miał chwile
słabości, w których napisane "XD" wcale nie znaczyło u niego
rozprawienia, a prośbę o pomoc. Pomoc z samym sobą. Można by powiedzieć,
że za motto wcale nie bierze słów, które jego narzeczony wypowiadał
każdego ranka, a niegdyś ułożony przez kogoś wierszyk brzmiący po
prostu:
"Roses are dead
Violets are dying
Outside I'm smiling
Inside I'm crying."
Teraz...
no cóż, można by powiedzieć, że w jakimś sensie próbuje się zwyczajnie
opanować, akceptować świat wokół siebie. Było kilka jego momentów
słabości, szczególnie ten, w którym za wszelką cenę próbował uratować
swojego kochanka od śmierci spowodowanej przez jedną z tych ohydnych
kreatur, ale jednak nie zdążył i mężczyzna poległ na jego rękach.
Doskonale
wiedział, że to wcale nie jego wina, że za wszystko odpowiedzialni są
ludzie, którzy dwa lata temu wzięli się za eksperymenty.
Odpuścił
sobie, nie łatwo, jednak to zrobił. Zwyczajnie postanowił pomagać innym
jak tylko może, by ta sytuacja nie mogła się powtórzyć. Ktoś kiedyś
powiedział Carpe Diem. Tak można by opisać jego teraźniejsze życie. Jest
z niego po prostu totalny pesymista, który uważa że wszystko co robi w
życiu, zrobi po prostu źle. Ktoś pewnie zapytałby się, a co jeśli coś mu
się uda? Sęk w tym, że jemu większość rzeczy się udaje, jeśli zdarzy
się jakieś niepowodzenie, to niezwykle rzadko, bo za bardzo przykłada
uwagę do tego co robi. Wracając do pytania - cóż, zdecydowanie nie
tryska radością, ale uśmiechnie się wyuczonym już dobrze uśmiechem,
czasami naprawdę szczerym. Jest zwyczajnie do tego przyzwyczajony i nie
jest to dla niego nic niezwykłego.
Kiedy ma dobry dzień,
zwyczajnie staje się małym świrusem, który śmieszkuje sobie z mniej
istotnych rzeczy i tryska dobrym humorem na prawo i lewo, czasami
zarażając nim innych.
"Przysiadł na niewielkim
kamieniu, przy niezbyt zadbanym grobie, którego nawet by tak nie nazwał.
Była to po prostu usypana górka piachu, którą już dawno porastało
zielsko, którego nawet nie miał czasu powyrywać. To, co każdego dnia
działo się za murami, co musiał, nie, co chciał ratować za bardzo go
zajmowało. Obiecał sobie, że po jego śmierci zrobi wszystko, żeby
uratować każdą osobę, która potrzebować będzie jego pomocy.
Próbował
powstrzymać zbierające się w oczach łzy, nie chciał okazywać przy nim
swojej słabości, nigdy nie lubił tego robić. Czuł się wtedy jak ten
pierwszy raz, kiedy oboje się poznali. Na studiach, kiedy to Aspen był
zbyt poddenerwowany, żeby dobrze odpowiedzieć na pytania profesora. Po
dziś dzień pamiętał, jak poległy naśmiewał się z niego, bo nigdy za nim
nie przepadał. Mimo swojego wieku, wybiegł wtedy z sali, szlochając
cicho pod nosem.
Sam nie wiedział jak to się stało, że w późniejszym czasie stali się czymś więcej niż przyjaciółmi.
Wytarł kciukiem cieknącą, pojedynczą łzę.
- Musiałeś mnie zostawić, prawda? - zapytał sarkazmem, zaciskając swoje powieki. - "Jeśli miałbym zginąć dzisiaj,
Zginę myśląc o tobie
I
chwaląc dzień, w którym cię poznałem." - teraz to on powtarza te słowa
każdego poranka, pamiętając dobrze człowieka, którego usta wypowiadały
to wcześniej. On na zawsze pozostanie w jego sercu i pamięci.
Zainteresowania:
Właściwie to nie ma co tu za dużo mówić. Jego głównym zainteresowaniem
jest bezinteresowna pomoc ludziom w potrzebie, tym którzy przychodzą do
niego ze złamaną kością, infekcją, czy by po prostu prosić o radę. Kiedy
jeszcze studiował jego pasją były seriale, nad którymi mógł spędzić
godziny i nigdy by się nie znudził.
Na ten moment można by
powiedzieć, że stara się zgłębić jakoś tajemnice świata, na którym
stąpa. Zrozumieć, dlaczego tak naprawdę każdego dnia musi walczyć z
epidemią zombie, którzy chcą rzucić się na niego i unicestwić. Mimo że
ludzkość dobrze jest w tym obeznana, on przez cały czas wierzy, że coś
przeoczyli. Coś co mogłoby zwyczajnie temu wszystkiemu zapobiec.
- Mocne strony: Zdecydowanie pomoc innym. Cztery lata w swoim fachu naprawdę przygotowały go do sytuacji, w której aktualnie się znajduje. Przy pomocy zwykłego skalpela jest w stanie uratować ludzkie życie, które jeszcze nie tak dawno wisiało na włosku. Dobry jest też w układaniu rymowanek, które pomagają mu w ciężkich dniach, ale tak jest tylko ciapowatym doktorkiem.
- Słabe strony: Największą jego słabą stroną jest zdecydowanie jego charakter i sposób bycia, odbierania bodźców ze świata zewnętrznego. Jeżeli poznaje nową osobę mówi prosto z mostu "Mnie się albo nienawidzi, albo kocha za zajebistość". Kolejną jego słabą stroną jest zdecydowanie własna obrona. Jak już pewnie wiele osób wie, jedyne co potrafi trzymać umiejętnie w dłoni to skalpel, który i tak raczej nie przyda mu się do samoobrony.
Inne:
- Niegdyś uzależniony od Marsjanków, lodów cytrynowych i bez... i swojej komórki.
- Ma on siostrę - Deirę Elianę Nox.
- Dla tych, którzy są ciekawi - urodził się dokładnie 24 grudnia.
- Leworęczny.
- Maon lęk wysokości.
Właściciel: ~Ouija [HW]| cri.carrcia.cullen@gamil.com [mail]
Nikodem Gajewski-Zawiadowca
Ludzie modlą się o życie wieczne, a większość z nich nie ma pojęcia jak wykorzystać te parę chwil na ziemi.
Imię&Nazwisko: Rodzice jego nigdy nie ukrywali zamiłowania do nietypowych imion. Nie raz obiło mu się o uszy, że miał nazywać się Mieszko, Oktawian, czy nawet Wolfgang. Koniec końców zdecydowali się na najnormalniejsze imię. O ile można nazwać je normalnym. Tak więc trafiło na Nikodema. Nikodema Gajewskiego. Oczywiście formalnie. Prywatnie możesz wołać na niego jak tylko dusza zapragnie. Nikodem, Nikuś, Nikodymek, Nikozjusz, Nikolele, Niko, Nike [taktafirma]. Jednakże prywatnie oznacza tylko za zezwoleniem, po zawarciu bliższej znajomości. Spróbuj dopiero go poznać i rzucić którymś z tych zdrobnień, a chłopak będzie gotów odciąć ci język.
Wiek: Szesnaście lat
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Panseksualny
Stanowisko: Zawiadowca
Broń: Niezwykle poręczny, a do tego w miarę niebezpieczny nóż motylkowy. Ze względu na fakt, że o wiele lepiej radzi sobie w bezpośrednim starciu, nie posiada broni długodystansowej. O dziwo swoim jednym nożykiem potrafi zdziałać więcej niż niektórzy kataną, czy innym mieczem. Do tego zawsze ma przy sobie gaz pieprzowy, wiąże się to z faktem, że matka zawsze upominała go, by zabierał go ze sobą. W razie "w" zdarzało mu się używać skarpety wypełnionej masłem. Nie pytajcie, działała to działała, koniec.
Poziom: Początkujący 3000 punktów
Sympatia: Aktualnie stara się nie skupiać na takich drobnostkach, aczkolwiek serce jego od dawna pragnie podlania go uczuciem.
Relacje:
Aparycja:
- Włosy: Spływające do połowy długiej szyi, miękkie, burgundowe kosmyki. Fakt, faktem, jest naturalnym brunetem, ale woli wmawiać wszystkim, że jest inaczej, a kolorowe włosy ma od urodzenia.
- Twarz: Los obdarował Nikodema szczupłą buźką o dość gładkich rysach. Zaraz po włosach, najbardziej zauważalną u niego cechą są duże, malinowe oczy, zazwyczaj zmrużone, obdarowujące wszystko naokoło nienawistnym, chłodnym spojrzeniem. Zadarty nosek, wąskie usta, które z wielką chęcią układają się w uśmieszek, który wręcz kipi kpiną. Cóż, dalej wygląda niezwykle dziecinnie, a jego cera pełna jest niedoskonałości jak trądzik, ale ma nadzieję, ze gdy w końcu wyrośnie i dojrzeje, będzie mógł pochwalić się urodą niczym tutejszy taktyk.
- Ciało: Jak na swój wiek jest już dosyć rosły, nie zna swoich dokładnych wymiarów, ale pewien jest, że waha się w okolicach stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów. Szerokie barki i chude jak patyczki nóżki to jego znak rozpoznawczy. Zawsze wołano o nim, że posiada sylwetkę typowego pływaka. Długie kończyny, ramiona na dwa metry, no i niesławne stopy, które zwano i dalej zwą "kajakami", czy "płetwami". Mimo iż szczupły, to dosyć dobrze zbudowany, na tyle, na ile zbudowanym można być w wieku szesnastu lat, jako iż mięśnie wtedy jeszcze się kształtują. Rzadko kiedy zmienia ciuchy, ze względu na to, że po prostu ich nie ma, więc szwenda się po mieście w swoim specjalnie porozdzieranym podkoszulku, grubej, miękkiej, zapinanej bluzie, jeansach [ile by dał za wygodny dres] i stylizowanych na koszykarskie, butach, które lata świetności mają za sobą, a po jaskrawym pomarańczu nie ma śladu, gdyż zastąpiły go brud i błoto. No i nie można zapomnieć o jego mp3 i słuchawkach, z którymi się nie rozstaje.
- Znaki szczególne: Tatuażami, czy piercingiem nie może się pochwalić, bo najzwyczajniej w świecie takowego nie posiada. Burgundowe włosy? A może długie nogi? Żadne z powyższych, bo chyba najbardziej rozpoznawalną cechą tego osobnika są naostrzone zęby. Nikt nie wie dlaczego takowe posiada, bowiem urodził się z tą przypadłością, a jego uzębienie nigdy nie spotkało się z czymś takim jak "pilnik". Oprócz tego, jest również posiadaczem niesamowicie wyżyłowanych rąk, które jednocześnie mogą załapać się na nagrodę za te najbardziej zabliźnione. Bawienie się nożem motylkowym doprowadziło skórę na dłoniach chłopaka do kompletnej ruiny, wszechobecne rozcięcia, plastry, bandaże i blizny to jego chleb powszedni.
Otworzył załzawione oczy. Przeklął samego siebie pod nosem. Nie powinien był ryczeć jak baba, nie w takich momentach. To przecież takie niemęskie.
Gdy już zacznie rozmawiać są to zdawkowe zdania. Krótkie, niezobowiązujące, jakby rzucane były od niechcenia. Nie lubi się otwierać na innych, nie lubi pokazywać siebie, prawdziwą personę, a nie tego milczącego dupka, o arogancji i ego przebijającymi sufit. Jest to swego rodzaju skorupa, pancerz, którego uporczywie się trzyma. Zgrywając niedostępnego samotnika czuje się pewniej, bo miękki środek zdaje się być w stanie pęknąć w każdej chwili. Uważa to za bezpieczniejsze. Już nikt nigdy go nie skrzywdzi. Nie ma takiej opcji.
Przetarł ze zmęczeniem swoje ślepka. Zaszlochał ostatni raz, wydmuchał zatkany nos. Zaciskał uporczywie palce na błękitnym materiale, który chował i chronił tak bardzo jak tylko potrafił. Był w stanie nawet oddać życie, byle nic mu się nie stało. Zwykła szmatka. Nie mogła polecieć na ściery.
A gdy skorupa się otwiera, daje przejście dla wyjątków, dla tych, którzy są tego warci, spotykasz się z najcieplejszym i najcudowniejszym uśmiechem jaki mogłeś kiedykolwiek zobaczyć. Porównywalnym aurą i uczuciem, do tych pierwszych powiewów wiatru w lecie, gdzie przeplatane blaskiem słońca, łagodnie smagają rumiane poliki. Niezwykle poetyckie porównanie, ale jakże trafne, idealnie odnoszące się do emocji, które przy tym towarzyszą. Wtedy nawet ostre jak żylety zęby zdają być nieszkodliwe. Spokojne oczy obdarują cię spojrzeniem pełnym zaufania, a twarz odpręży się, jakby zaznała nareszcie spokoju ducha. Prawdą jest bowiem, że chłopak jest istną oazą spokoju, a zimnej krwi nie traci prawie nigdy. Nie ważne, czy to atak, czy może luźny wieczór w bibliotece. Panika nie jest w stanie go ogarnąć, może przez fakt, że tak naprawdę nie ma już czego się bać, bo to co straszne już go spotkało. Myśl o Zombie za murami miasta nie wzbudza u niego gęsiej skórki. Momentami podchodzi do rzeczy tak beznamiętnie, że robi się to irytujące i nudne. Podobnie jak sama jego osoba, gdy posiedzi się z nim więcej niż dwie godziny. Chrząknął i podwinął rękawy. Zacisnął pięści i na nowo zaczął jak nienormalny naparzać gołymi dłońmi w pień drzewa. Wyżywanie się było rzeczą, której unikał jak ognia. Przemoc nie była niczym dobrym, ale teraz nie mógł inaczej. Potrzebował wyładować całą nienawiść, która w nim zalegała. Potrzebował się wykrzyczeć. Wydrzeć tak głośno, jakby chciał wyrzygać głos razem ze wszystkimi trzewiami. Jakby chciał wypluć kwas zalegający w jego żyłach i żołądku.
Mimo swojego umiłowania do siedzenia na uboczu nienawidzi być samotny. Świadomość braku przy sobie kogokolwiek wzbudza u niego pewnego rodzaju niepokój. Jak każdy człowiek - jest zwierzęciem stadnym i najzwyczajniej w świecie potrzebuje towarzystwa. Może bez konwersacji, ale jednak.
Romantyk jakich mało, jeśli się zakocha to porządnie. Często łapie się na myśleniu o partnerze życiowym, gdy akurat ma patrol, bądź co innego. Lubi wyobrażać sobie pocałunki i przytulanie się, które ostatni raz poczuł na początku plagi. Dosyć to nietypowe patrząc na jego wiek i płeć, ale co poradzić. Od zawsze marzył o wspólnych śniadaniach i drugim ciele, obok siebie podczas zasypiania. O odgarnianiu włosów z twarzy i czułych cmoknięciach w policzki. Jednakże serce jego lekkie i równie dobrze może wzdychać do kilku osób jednocześnie.
Westchnął cicho i ze smutkiem spojrzał na szmatkę. Po deszczu, błocie, burzy, pożarze, błękitny materiał był już ubrudzony i sprany. Kolorem nie przypominał już czystego nieba w południe, ani oczu matki. Pomyśleć, że minęły już dwa lata. Już od dwóch lat przyszło mu żyć jako sierota.
Zainteresowania:
Od zawsze zakochany był w tańcu. Przed epidemią uczęszczał do klubu. W tamtych czasach przyszło mu się spotkać ze wszystkimi stylami. Nowoczesny, towarzyski, balet, ludowy. Dla niego nie było ograniczeń, a ruchom oddawał się z uczuciem i pasją. Nie powinno się również pominąć gotowania. Sam nie wie dlaczego, ale od dzieciaka przesiadywał u babki i oglądał jak robi wszystkie smakołyki, by wkrótce pomóc jej w tym i wykształcić sobie bardzo wymagające kubki smakowe i zacząć tworzyć własne wariacje. Najlepiej wychodzą mu chyba wypieki, słodkość to jego specjalność.
Oczywiście znajdzie się więcej, jak muzyka, koszykówka, czy pływanie, ale te dwie rzeczy wiodą u niego prym.
- Mocne strony:
- Zimna krew to chyba rzecz, która przydaje się w tych okrutnych czasach. Nie daje porwać się emocjom, więc zawsze uda wymyślić mu się coś racjonalnego.
- Mimo swoich "arystokrackich" kubków smakowych, jego żołądek to istna śmieciarka, a o zatrucie pokarmowe u niego trudno.
- Wyczulony węch pozwala mu na stwierdzenie, czy dany przedmiot jest trujący, czy nie. Ileż daje ta gastronomia!
- Taniec i gry były u niego połączeniem idealnym. Refleks typowego maniaka konsolówek i zwinność z tanów, tworzy z niego istną maszynę do robienia uników, do tego chłodny, analityczny umysł i złapanie, czy zranienie chłopaka w bezpośrednim starciu jest wręcz niemożliwe.
- Doskonała pamięć. Przychodzi mu przypominać sobie nawet o najmniejszych pierdółkach.
- Zęby. Trochę głupie, ale przegryzie co trzeba i po problemie.
- Jako maniak gier chciał kiedyś stworzyć własną, ale trochę zboczył z kursu i bum! Tak o to zna tajniki hackowania.
- Słabe strony:
- Jego orientacja w terenie to zakrawa na kpinę. Wychodzi z domu i gubi się za zakrętem. Czemu? Nikt nie wie.
- Śpiewa, a raczej drze się jak zarzynany kot. Nie proś go choćby o zanucenie, utrata słuchu gwarantowana.
- Broń palna. Ucieka od niej jak przed ogniem, a jak już przychodzi mu złapać ją w ręce, to bardziej prawdopodobne jest to, że przestrzeli swoją stopę zamiast przeciwnika.
- Wspominanie o rodzinie. Gdy tylko usłyszy hasło "mama" jest w stanie wybuchnąć głośnym szlochem. Jest to jedyna rzecz, z którą się nie pogodził, a widok rozszarpanych przez psy rodziców i siostry dręczy go za każdym razem.
- Koszmary, które uporczywie się go trzymają. Najczęściej przedstawiają jego rodzicieli, nie pozwalają mu sypiać, przez co traci koncentrację w ciągu dnia.
Inne:
- Kocha kaktusy [jak on to mawia: kuktasy], dawniej posiadał kilka, ale podczas epidemii nie ma na to czasu i możliwości, więc musi odpuścić sobie hodowlę tych jakże mało wymagających roślinek.
- Jego największa miłość - herbata. Najlepiej zielona. Zawsze i wszędzie.
- Uwielbia gryzonie. Dawniej był posiadaczem szczura o dumnym imieniu "Rin"
- W wieku czternastu lat został sierotą. Od tamtego czasu żyje na własną rękę, to znaczy trzyma się z Santari, ale mieszka samotnie.
- Jako iż gotuje, a często ma wolny czas, zdarza mu się przygotować posiłek dla całego miasta. Dużo roboty, ale czego nie robi się dla społeczności.
- Muzyka? Nieodłączny towarzysz jego życia. Żałuje, że nigdy nie nauczył się grać na instrumencie, ale ma nadzieję, że uda im się z tego wyjść i opanuje chociaż głupi flet.
- Nienawidzi sera.
- Za to kocha owoce leśne.
- Nie przepada za czytaniem. Pewnie wszyscy wyzwą go od nieuków, ale cóż, taka prawda. Książka to dla niego przekleństwo.
- Ciemność budzi u niego niepokój.
- Ma łzy w oczach, gdy czuje wanilię. Nie dlatego, że nie lubi, ale dlatego, że tak właśnie pachniała jego matka.
- Gdy siedzi jego noga samoistnie zaczyna drgać. Jest to dosyć irytujące, ale nad tym nie panuje.
- Ulubiony kolor? Błękitny.
- W jego pokoju znaleźć można stertę winyli i gramofon, które walają się tuż przy zniszczonym do granic możliwości materacu.
- Zawsze ma przy sobie kawałek chustki matki. Gdyby go zgubił, prawdopodobnie wpadłby w rozpacz, depresję, a koniec końców skończył na stryczku.
- Mimo swojego wieku pali jak smok, nie zważając na to w jakim stanie są jego płuca, o ile jeszcze tam są, a nie zastąpiła ich czarna breja.
Właściciel:
Howrse - Qjonka
Mail - Rejnbowmarshmallow@gmail.com
Siegrain Rainers-Poszukiwacz
,,Ci, którzy cierpią, mówią najmniej"
Imię&Nazwisko: Siegrain Rainers
Wiek: 24
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Heteroseksualny
Stanowisko: Poszukiwacz
Broń: Katana, krótkie noże
Poziom: Młodszy szeregowy 9 500 punktów
Sympatia: ---
Relacje:
Aparycja:
- Włosy: Krótkie, ciemnobrązowe włosy.
- Twarz: Oczy są koloru złotego, ma lekko opaloną skórę, mały nos i usta.
- Ciało: Jest wysoki, ma 188 wzrostu. Wysportowany i szczupły.
- Znaki szczególne: Posiada tatuaż chińskiego smoka.
Zainteresowania: Uwielbia rysować. Potrafi godzinami siedzieć nad kartką z ołówkiem w ręku. To go uspokaja i wycisza. Świat przestaje dla niego istnieć. Oprócz rysowania czyta dużo książek i prowadzi dziennik.
- Mocne strony:
- Rzucanie nożami opanował do perfekcji.
- Potrafi pływać.
- Szybko biega
- Słabe strony:
- Ma bardzo słabą pamięć, dlatego też zapomina niektóre rzeczy.
- Miewa koszmary noce przez co chodzi niewyspany i wszystko go drażni.
Inne:
- Gra na gitarze
- Uwielbia jeść marchewki
- Nienawidzi rodzynek, nawet najgorszemu wrogowi nie życzy sernika z rodzynkami
- Lubi czytać książki
- W wolnym czasie rysuje
Właściciel: joker27
czwartek, 27 lipca 2017
Od Hayato
Jęknął niemalże niedosłyszalnie. Potarł obolały kark, klnąc cicho pod
nosem. Masował pulsującą skórę z wrażeniem, że zaraz jego kręgosłup
pęknie na pół i umrze na miejscu, ewentualnie będzie się wić w
męczarniach, dopóki ktoś go nie dobije lub sam tego nie zrobi.
- Śpiąca królewna się obudziła? - usłyszał czyiś głos. Napiął wszystkie mięśnie, otworzył szeroko oczy, po czym zmrużył je niczym tygrys w chwili zauważenia innego, większego i groźniejszego. Jego źrenice się zmniejszyły tak bardzo, że przypominały dwie ledwie widoczne gwiazdy na niebie. Z tym wyjątkiem, że barwy zostały odwrócone. Kontrast. Zignorował ścierpnięte nogi, skurcz gdzieś w plecach oraz zawroty głowy i wstał tak nagle, iż musiał dłonią podeprzeć się o budynek. Serce biło mu tak mocno, iż aż wyczuwał, jak boleśnie obija się o żebra. Słyszał jego bicie, czuł się tak, jak gdyby cały świat również. Krew szumiała w uszach, zagłuszając resztę dźwięków. Głos, czyjś głos. Beztroski, niemalże użyty tak, jakby jego właściciel chciał załatwić sprawę jak najszybciej. Ale jaką? I kto? I przede wszystkim, skażony, czy nie? Namierzył wzrokiem nieco niższą postać, oddychając szybko i płytko odsunął się w tył, na krótki moment odwracając i tam głowę. Upewnił się, że nieznajoma osoba jest sama i nie ma nikogo, kto mógłby go zaskoczyć, przynajmniej z ziemi w obrębie dziesięciu metrów. O ile zaraz się tak nie stanie i zimna stal nie przetnie jego skóry, bladej i pokrytej tak wieloma bliznami.
- Kim jesteś? - spytał nieufnie. Nie chciało mu się wierzyć, że napotyka człowieka, ot tak. Co prawda spotkał wielu, jednak każdy był już chociaż po części zmieniony w zombie. A ich unikał jak najlepiej mógł, czyli co najmniej raz na tydzień mógł się z jednym zmierzyć. W filmach zawsze przedstawiało się zdeformowane twarze o zielonej barwie, ciała wykrzywione w nienaturalnym kącie, nogi wolno poruszające się na wzór prowizorycznych kroków, dłonie uniesione przed siebie, jakby to miało dodać im prędkości i pozwolić złapać swoją ofiarę. Te bestie łaknące ludzkiego mózgu teraz są zupełnie inne. Co prawda są pewne podobieństwa, ale wiele razy jeden z ugryzionych skoczył na niego, zaskakując i powalając na ziemię. Zwykle sięgał po nóż w kieszeni, jednak raz sporo zaryzykował i włożył dłoń do ust po części umarłego gościa i pomiędzy jego zęby wsadził niewielką, ale jakże skuteczną i widowiskową bombę własnej roboty. Idiota instynktownie zacisnął szczęki i teraz jedyne, czym zapłacił Hayato, to poparzenie twarzy i o jeden ładunek mniej. Co prawda robił je codziennie, to jednak wykorzystał jeden z tych, których składniki konieczne do zdobycia mieszczą się głównie tam, gdzie najwięcej wrogów.
- Nic ci nie grozi - przez to, że nadal czuł mdłości, miał wrażenie, jakby głowa miała mu eksplodować oraz słyszał różne nieokreślone bliżej dźwięki, nie potrafił rozszyfrować tonu, a nawet modulacji głosu. Wydawało mu się jednak, że usłyszał nieco zniecierpliwienia. Jednak słyszy również coś przypominające ogromne konary drzewa spadające jeden po drugim na nagą ziemię, będące w rzeczywistości biciem jego dziko galopującego serca.
- Jaką mam pewność? - kontynuował. Nie miał zamiaru dać się zwieść, być może jad jeszcze nie rozszedł się dobrze, być może dopiero przemiana się zaczyna. Nie może ryzykować, to zbyt... ryzykowne? Niebezpieczne, szalone, nienormalne, samobójcze. Wiele jest określeń do tego typu zachowania.
- Bo ty też nie stanowisz już zagrożenia - zmarszczył brwi. O co chodzi? Jak to nie, skąd ma pewność, że jakiś wcześniej śpiący na środku ulicy gość jest bezpieczny?
- Jak to? - spytał. Brzmiało to tak, jakby się zdziwił, bo w rzeczywistości dużo potrafi. Ale jeśli ktoś by mu to teraz powiedział, zdzielił by go z pięści. Nie ważne, czy baba, czy chłop - zrobiłby to. Przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę, ból zaczynał ustępować, a sztywne mięśnie rozluźniać. Czuł się już nieco lepiej. Ale nagle zdał sobie z czegoś sprawę. "Już". W wypowiedzi usłyszał "już". Co to może znaczyć?
- Gdy cię znaleźli walczyłeś, ogłuszyli cię. Badania wyszły pozytywnie, moim zadaniem było poczekać, aż się obudzisz i przedstawić sytuację - oniemiał. Jak to znaleźli? Czyli jest ich więcej? Gdzie on jest? Gdzie go zabrali?! I jaką sytuację? I do cholery,jakie badania? O co tutaj chodzi? W co tym razem się wplątał?
- Oczywiście, że walczyłem. Nie przepadam, gdy celuje się we mnie z czegokolwiek, chociażby z procy, ale na pewno nie z karabinu maszynowego - mruknął z lekką złością, jednak nadal był ciekawy wszystkiego. I zdezorientowany i zestresowany, ale starał się tego nie okazywać. - I jeszcze przeprowadziliście na mnie testy - jęknął, jakby to oznaczało dla niego koniec świata. Usłyszał ciche westchnięcie. No tak, za dużo mówi jak na intruza. A przynajmniej się nim czuł.
< Ktoś? >
- Śpiąca królewna się obudziła? - usłyszał czyiś głos. Napiął wszystkie mięśnie, otworzył szeroko oczy, po czym zmrużył je niczym tygrys w chwili zauważenia innego, większego i groźniejszego. Jego źrenice się zmniejszyły tak bardzo, że przypominały dwie ledwie widoczne gwiazdy na niebie. Z tym wyjątkiem, że barwy zostały odwrócone. Kontrast. Zignorował ścierpnięte nogi, skurcz gdzieś w plecach oraz zawroty głowy i wstał tak nagle, iż musiał dłonią podeprzeć się o budynek. Serce biło mu tak mocno, iż aż wyczuwał, jak boleśnie obija się o żebra. Słyszał jego bicie, czuł się tak, jak gdyby cały świat również. Krew szumiała w uszach, zagłuszając resztę dźwięków. Głos, czyjś głos. Beztroski, niemalże użyty tak, jakby jego właściciel chciał załatwić sprawę jak najszybciej. Ale jaką? I kto? I przede wszystkim, skażony, czy nie? Namierzył wzrokiem nieco niższą postać, oddychając szybko i płytko odsunął się w tył, na krótki moment odwracając i tam głowę. Upewnił się, że nieznajoma osoba jest sama i nie ma nikogo, kto mógłby go zaskoczyć, przynajmniej z ziemi w obrębie dziesięciu metrów. O ile zaraz się tak nie stanie i zimna stal nie przetnie jego skóry, bladej i pokrytej tak wieloma bliznami.
- Kim jesteś? - spytał nieufnie. Nie chciało mu się wierzyć, że napotyka człowieka, ot tak. Co prawda spotkał wielu, jednak każdy był już chociaż po części zmieniony w zombie. A ich unikał jak najlepiej mógł, czyli co najmniej raz na tydzień mógł się z jednym zmierzyć. W filmach zawsze przedstawiało się zdeformowane twarze o zielonej barwie, ciała wykrzywione w nienaturalnym kącie, nogi wolno poruszające się na wzór prowizorycznych kroków, dłonie uniesione przed siebie, jakby to miało dodać im prędkości i pozwolić złapać swoją ofiarę. Te bestie łaknące ludzkiego mózgu teraz są zupełnie inne. Co prawda są pewne podobieństwa, ale wiele razy jeden z ugryzionych skoczył na niego, zaskakując i powalając na ziemię. Zwykle sięgał po nóż w kieszeni, jednak raz sporo zaryzykował i włożył dłoń do ust po części umarłego gościa i pomiędzy jego zęby wsadził niewielką, ale jakże skuteczną i widowiskową bombę własnej roboty. Idiota instynktownie zacisnął szczęki i teraz jedyne, czym zapłacił Hayato, to poparzenie twarzy i o jeden ładunek mniej. Co prawda robił je codziennie, to jednak wykorzystał jeden z tych, których składniki konieczne do zdobycia mieszczą się głównie tam, gdzie najwięcej wrogów.
- Nic ci nie grozi - przez to, że nadal czuł mdłości, miał wrażenie, jakby głowa miała mu eksplodować oraz słyszał różne nieokreślone bliżej dźwięki, nie potrafił rozszyfrować tonu, a nawet modulacji głosu. Wydawało mu się jednak, że usłyszał nieco zniecierpliwienia. Jednak słyszy również coś przypominające ogromne konary drzewa spadające jeden po drugim na nagą ziemię, będące w rzeczywistości biciem jego dziko galopującego serca.
- Jaką mam pewność? - kontynuował. Nie miał zamiaru dać się zwieść, być może jad jeszcze nie rozszedł się dobrze, być może dopiero przemiana się zaczyna. Nie może ryzykować, to zbyt... ryzykowne? Niebezpieczne, szalone, nienormalne, samobójcze. Wiele jest określeń do tego typu zachowania.
- Bo ty też nie stanowisz już zagrożenia - zmarszczył brwi. O co chodzi? Jak to nie, skąd ma pewność, że jakiś wcześniej śpiący na środku ulicy gość jest bezpieczny?
- Jak to? - spytał. Brzmiało to tak, jakby się zdziwił, bo w rzeczywistości dużo potrafi. Ale jeśli ktoś by mu to teraz powiedział, zdzielił by go z pięści. Nie ważne, czy baba, czy chłop - zrobiłby to. Przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę, ból zaczynał ustępować, a sztywne mięśnie rozluźniać. Czuł się już nieco lepiej. Ale nagle zdał sobie z czegoś sprawę. "Już". W wypowiedzi usłyszał "już". Co to może znaczyć?
- Gdy cię znaleźli walczyłeś, ogłuszyli cię. Badania wyszły pozytywnie, moim zadaniem było poczekać, aż się obudzisz i przedstawić sytuację - oniemiał. Jak to znaleźli? Czyli jest ich więcej? Gdzie on jest? Gdzie go zabrali?! I jaką sytuację? I do cholery,jakie badania? O co tutaj chodzi? W co tym razem się wplątał?
- Oczywiście, że walczyłem. Nie przepadam, gdy celuje się we mnie z czegokolwiek, chociażby z procy, ale na pewno nie z karabinu maszynowego - mruknął z lekką złością, jednak nadal był ciekawy wszystkiego. I zdezorientowany i zestresowany, ale starał się tego nie okazywać. - I jeszcze przeprowadziliście na mnie testy - jęknął, jakby to oznaczało dla niego koniec świata. Usłyszał ciche westchnięcie. No tak, za dużo mówi jak na intruza. A przynajmniej się nim czuł.
< Ktoś? >
Hayato Igarashi-Zawiadowca
"Oko za oko"
Imię&Nazwisko: Hayato Igarashi
Wiek: 25 lat
Płeć: Mężczyzna, jakieś wątpliwości?
Orientacja: Heteroseksualizm, jeszcze nie spróbował żyć inaczej...
Stanowisko: Zawiadowca
Broń: Bardzo dobrze posługuje się ogniem oraz dymem ( chociażby pomaga mu w tym maska przeciwgazowa, którą nosi w plecaku z paroma innymi rzeczami ). Nigdy nie rozstaje się z paczką zapałek oraz paroma przedmiotami, czasem różnymi i dostrojonymi do potrzeb dnia ( śmiesznie wyszło...). Wszystkie dodatkowe bronie, jak małe bomby, wykonuje samodzielnie. Wie, jak sobie poradzić za pomocą noży, preferuje rzutki - posiada dwie. Ma je zawsze na zwiadach, chodząc po mieście zdarza się, że je zostawia.
Poziom: Starszy szeregowy 20 700 punktów
Sympatia: Zadufany w sobie. Wmów mu, że jest beznadziejny, zwłaszcza w wyglądzie, a dostaniesz w swe posiadanie cały świat.
Relacje:
Aparycja:
- Włosy: Jego włosy przeważnie posiadają szary odcień, jednak zdarza się i biały, rzadziej czarny. Są niejednolite, jednak nie dlatego, że szybko występują u niego objawy starzenia się lub je farbuje. Gdy był młodszy i zaczynał swoją znajomość z ogniem oraz dymem, nawdychał się bardzo dużo szkodliwego dymu. Jako, iż był takim idiotą, iż dopiero gdy jego astma poważnie się nasiliła ( zdarzało się, iż kaszlał krwią ) oraz z niewiadomego dla lekarzy powodu, jednak na pewno związanego z brakiem zabezpieczenia podczas oddychania zanieczyszczonym powietrzem, zaczął... siwieć. Kiedyś jego włosy były czarne niczym noc, teraz pozostało tylko kilka pojedynczych pasemek, reszta to różne odcienie szarości oraz biel. Osobiście uważa, że wygląda to ciekawie.
- Twarz: Bardzo jasne oczy na bardzo bladej cerze. Są żółtego koloru, jednak nie zawsze - wszystko zależy od jego humoru oraz samopoczucia. Przykładowo, gdy jest szczęśliwy, ich kolor staje się intensywniejszy. Gdy jest smutny, ciemniejszy i głębszy, gdy jest chory, niemalże tracą swój kolor i stają się szaro-żółte, matowe i bez wyrazu. Mimo, iż potrafi "kamuflować" się ze swoimi uczuciami, dobrze znająca go osoba natychmiast zauważy prawdę.
- Ciało: Mierzy 191 centymetrów, waży 82 kilogramy. Nie jest umięśniony, raczej chudy, co widać zwłaszcza po jego żebrach, biodrach oraz nadgarstkach. Stawia raczej na własne umiejętności taktykę, niż na siłę, więc nie polega na mięśniach tak bardzo, jak typowi podrywacze.
- Znaki szczególne: Posiada parę blizn na twarzy - jedna biegnie od lewego kącika ust przez parę centymetrów, druga jest po tej samej stronie, tym razem w postaci niewielkiego okręgu na skroniach. Trzecia, najbardziej widoczna blizna (pozostałe są blade, przez co wygląda, jakby nie były spowodowane poparzeniami lub rozcięciami, tylko śladami po ołówku) jest na prawej kości policzkowej. Rozciąga się po prawie całej jej długości, ale też nie jest zbyt widoczna. Jednak gdyby dłużej się przyglądać, stałaby się wyraźna, co chociażby oczy chłopaka. Jego ręce są także pokryte szramami, z tą różnicą, że jest ich znacznie więcej. Wszystkie z nich powstały głownie od eksperymentowania z ogniem oraz mieszankami wybuchowymi. Często nosi bandaże aż po łokcie, gdyż rani się na nowo lub po prostu robi to z przyzwyczajenia.
Życiem tego zdrowo potrzepanego chłopaka przewodzi muzyka, ryzyko oraz w tajemnicy, czytelnictwo. Melodia zawsze mu towarzyszyła - czy też sobie pogwizdywał, czy też przechodził obok zatłoczonej ulicy, na której mieściły się trzy kluby konkurujące ze sobą od lat, a nawet i szum wiatru kojarzył mu się z łagodnym śpiewem Celine Dion w piosence My Heart Will Go On. Ten, kto nie słucha muzyki bądź nią gardzi, jest na celowniku. Znajdzie haka, coś, cokolwiek, co pozwoli mu zmienić albo jego podejście, albo też i datę śmierci z "WCIĄŻ ŻYJĄCY" na "2020 r.". To zależy głównie od osoby, która ma być "ulepszona" według jego niemoralnego systemu. Często szlaja się po mieście w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby się konkretnie zająć. Jakaś bójka? Czemu nie, ale tylko w środy.
Często przesiaduje u siebie i tworzy coraz to nowsze materiały konieczne do wypełnienia jego dziennej normy. Trzeba coś podpalić, coś wysadzić, coś zepsuć. Poparzenia są dla niego jak młodsze rodzeństwo, którym musi się zaopiekować. Do tego służy bandaż, którego nigdy się nie pozbywa. Zawsze mieści się w jego plecaku, wraz z maską przeciwgazową, telefonem i słuchawkami, czasem rzutkami oraz dużą ilością niebezpiecznych dla własnego zdrowia ( w rękach innych, oczywiście ) przedmiotów jego autorstwa.
Mimo wszystko potrafi być bardzo dobrym i oddanym przyjacielem. Po prostu trudno stać się dla niego kimś tak ważnym, jak by się mogło chcieć. Ale nie ukrywajmy, kogo by to było marzenie? Gość zadufany w sobie, mający ochotę skoczyć z mostu bo byłoby fajnie, wiecznie nierobiący sobie z niczego problemu. Nawet w najgorszych sytuacjach stara się jakoś rozluźnić atmosferę, chociaż trzeba przyznać, lubi też krzyknąć bądź zrobić dramę. Tak, dramy w jego wykonaniu są niezwykle głośne i rzucające się w oczy. Bo przecież każdy musi wiedzieć, że mu coś nie pasuje.
Igarashi to chłopak często wpadają y w złe towarzystwo. Zna bardzo wiele osób, z których znaczna część to handlarze nielegalną bronią, narkomanii, ludzie, którzy za igłę w ręce dali by się pociąć. Czasem sam zachowuje się nie lepiej niż oni. Nie chodzi tutaj o jakikolwiek nałóg, chociaż alkohol zdarza się mu wypić, jednak o pomoc. Potrafi to robić bezinteresownie. Przykład? Ktoś płacze na środku ulicy. Podejdzie, spyta o powód, w miarę możliwości pomoże. Jednak czasem sięga po inną metodę - coś za coś. Oko za oko. Zażąda namiarów na kogoś za tygodniowy pobyt u niego. Whisky za odwrócenie uwagi. Jak to mówi, równowaga zostaje zachowana.
Zainteresowania:
Od zawsze interesował się wszelkiego rodzaju eksplozjami, formacjami dymnymi oraz rzeczami ogólnie związanymi z destrukcją, ogniem oraz nauką przetrwania w jego stronach. Zaczęło się od tego, jak utworzyć proszek, który pali się szybko i krótko, a kończąc na tym, jak zbudować bombę dymną przy użyciu scyzoryka, dezodorantu oraz paczki zapałek | Ma niezwykłą tendencję do wpakowywania się w różne kłopoty, można by rzec, że bez tego zanudziłby się na śmierć, dlaczego by więc nie zaliczyć tego do życiowych pasji? | Kocha muzykę. Bez niej nie przeżyje dnia, słuchawki towarzyszą mu wszędzie, tak jak i telefon. | Picie kawy oraz jedzenie jabłek, szczególnie zielonych. Bardzo wspaniałe zainteresowanie, prawda? Kocha kawę, za nią by zginął, a za zielone, soczyste jabłko rzuciłby się poza bezpieczne mury bez niczego, co mogłoby się przydać | Spanie to jego zainteresowanie. Bardzo oryginalne, czyż nie? | To bardzo wstydliwe, ale kocha czytanie książek, wierszy, fraszek,... Nikomu nie wyjawia swojego sekretu, jednak posługuje się cytatami z nich oraz piosenek tak często, iż trudno byłoby się nie połapać, że wie coś więcej, niż typowy Seba z dzielnicy
- Mocne strony: Do uzupełnienia
- Słabe strony: Jego główną dolegliwością jest astma. Nagłe ataki, często niewytłumaczalne są jego ogromną wadą. Czasem potrafi przebiec bez kaszlnięcia dziesięć kilosów sprintem, a czasem dusi się, bo zjadł herbatnika. Do tego dochodzi słaba siła. Może i nie jest tak bardzo cienki, to jednak gdyby miał zrezygnować z ucieczki, wspomaganiu się różnymi przedmiotami, mądremu myśleniu i po prostu tłuc się na śmierć i życie z jakimś gościem, miałby nadzieję, że jego pogrzeb odbyłby się bez wspomnienia na temat jego żenującej śmierci. Kolejną słabą stroną jest jego skrytość. Nie tyle, że do nikogo się nie odzywa. O to się nie martw, jeśli mu się zachce sprawi, że będziesz miał go dość po godzinie. Po prostu trudno mu pokazać swoje prawdziwe "ja". Przykładem jest piwnica w mieszkaniu zapełniona po brzegi książkami oraz innymi formami pisanymi na papierze, do którego nie wpuszcza nikogo. Nie potrafi pokazać, gdy coś na prawdę go tknęło. Wtedy albo zaczyna się śmiać, albo po prostu odchodzi, albo wszczyna kłótnie. Po prostu nie potrafi okazywać swojego cierpienia, gdy jest ono trudne do zniesienia. Posiada lekkie zaburzenia agresji. Po prostu musi pobyć sam, podenerwować się, pokrzyczeć, wyżyć się na ścianie lub czymś innym. Idealnie uspokaja go muzyka oraz książki, jednak to pierwsze znacznie szybciej.
- Jego mieszkanie jest całe zagracone różnymi akcesoriami oraz
składnikami do wykonania odpowiednich materiałów, a także już gotowymi.
Wie dobrze, gdzie co trzyma, jednak jeśli będzie musiał znaleźć coś
innego, nie zaliczonego do kategorii "Zabawki", może być z tym kłopot.
Do tego posiada ogromną ilość roślin, ubóstwia je tak samo jak dziwne, a
do tego najlepiej stare, rzeczy. Nie da się tego inaczej wyrazić, po
prostu kompas wykonany z mahoniowego drewna wskazujący nie północ, a
wschód, posiadający dolepione skrzydła i zawieszkę, dzięki której można
go nosić jak bransoletkę, kręci go.
- Hayato kocha świeczki i kadzidła,
je również spotkasz wszędzie w jego domu
- Nie wie, co stało się z jego
rodziną. Nie ukrywa tego w tajemnicy, jednak nie wyraża zbytnio dużo
związanego z nią
- Twierdzi, że nie ma nic do stracenia
- Jest fanem
między innymi Stephena Kinga oraz Cassandry Clare
- Ptaki to jego
ulubione zwierzęta, a harpia wielka ulubiony gatunek. Potem są psy,
ulubione rasy to border collie, dog niemiecki, siberian husky, akita
oraz owczarek niemiecki długowłosy.
Właściciel: savagery.
Właściciel: savagery.
Subskrybuj:
Posty (Atom)