Został o tym powiadomiony bladym świtem. Ludzie walili pięściami w drzwi
jego mieszkania, wykrzykiwali głośno "Doktorze! Doktorze!" Otworzył
oczy i leżał tak przez dłuższą chwilę. Co mogło być tak ważne? Udało mu
się rozróżnić przynajmniej cztery głosy.
Poczuł ciężar na klatce piersiowej, a gdy uniósł wzrok zobaczył swojego nowego towarzysza. Kociak wlepiał w niego jasne ślepia, przechylając delikatnie małą główkę.
-Cześć, mały - uśmiechnął się i pogłaskał go.
Podniósł się do siadu i przetarł oczy, ludzie nadal krzyczeli pod drzwiami i uderzali w nie. Nie mogli zobaczyć zwierzaków, jeszcze dowiedzą się o nich inni, a strach pomyśleć, co by się wtedy wydarzyło.
Spojrzał na klatkę z chomikami, stojącą na parapecie. Pomyśleć, że te maluchy miały posłużyć jako obiad dla jakiegoś szaleńca. Od tamtej pory Jojen opróżniał wszystkie sklepy zoologiczne z niechcianych stworzonek.
Wstał i powoli skierował się w stronę drzwi, uchylił je ostrożnie. Jego oczom ukazała się grupa ludzi w różnym wieku, od dzieci do starców. Wyszedł tak, by nie byli w stanie zauważyć znajdującego się w środku zoo.
-O co chodzi? - zapytał. -O co tyle hałasu?
-Zaciągnęły dziewczynkę poza miasto! - lamentowała jedna ze staruszek.
Jojen zmarszczył brwi.
-Kto ją zaciągnął? - zapytał nieco zdezorientowany.
-Te potwory! - zawołała jakaś kobieta. - Zabrały ją, widziałam na własne oczy!
-Ona potrzebuje pana pomocy! - usłyszał męski głos.
Chłopak przez chwilę patrzył na ludzi, nadal zdezorientowany. Dlaczego on? W mieście było wielu innych ludzi, bardziej się do tego nadających. Poza tym, jeśli to faktycznie te stwory ją zabrały, dziewczynka mogła od dawna nie żyć.
-Dobrze - powiedział w końcu. - Zrobię co w mojej mocy, by sprowadzić ją z powrotem. Ale niczego nie obiecuję - zaznaczył.
Wolał nie dzielić się z nimi sowimi obawami. Wrócił do mieszkania i przygotował się do podróży. Do małej torby spakował kilka butelek wody, paczkę suchych ciastek, bandaże, butelkę wody utlenionej i długą linę. Za pas wetknął swój sztylet, przypiął łańcuchy, na końcu których znajdowały się dwa pistolety. Na plecy założył kuszę.
Zostawił zwierzakom więcej karmy, na wypadek, gdyby nie wrócił zbyt szybko.
Na wypadek, gdyby w ogóle nie wrócił.
Zamknął mieszkanie i udał się do wyjścia z budynku. Miasto było puste, ludzie zapewne jeszcze spali. Było cicho, jak dla Jojena za cicho. Poczuł niepokój, zaczęła go boleć głowa. Bał się, że nagle dostanie ataku i zacznie krzyczeć na całe miasto. Ta myśl sprawiła, że zaczął iść jeszcze szybciej.
W końcu udało mu się wyjść z miasta. Przez chwilę zastanawiał się, czy to dobry pomysł, iść samemu na taką wyprawę, jednak doszedł do wniosku, że to jego poproszono o pomoc i nie będzie nikogo narażał.
Kiedy zobaczył ogromną pustynię jego ciało zatrzęsło się z obawy, że nie da rady. Gdyby chociaż wiedział, w którym kierunku ją zabrano...
-Idź przed siebie - usłyszał, a gdy odwrócił głowę zobaczył swojego "towarzysza".
-Co tu robisz? - zapytał. -Odejdź, nie chcę cię widzieć - powiedział, lecz ruszył przed siebie.
-Wciąż nie jesteś w stanie zaakceptować daru, który posiadasz? - zapytał chłopak, zerkając na niego kątem oka.
-Jakiego znowu daru? To choroba - warknął Jojen.
-Skąd wiesz, że nie jestem teraz prze tobie ciałem? - usta miał zasłonięte maską chirurgiczną, jednak chłopak zauważył, że towarzysz się uśmiecha. - Spójrz za siebie.
Jojen odwrócił się i ujrzał tę samą osobę kilkanaście metrów dalej. Cofnął się kilka kroków, niechciany towarzysz chwycił go za ramię.
-Widziałem, jak ją zabierają - szepnął. - Idź przed siebie.
Jojen wyszarpnął się, po czym za radą czarnowłosego chłopca ruszył przed siebie.
Wędrówka była długa, a słońce nie miało zamiaru dać Jojenowi odpocząć. Promienie lały się z nieba, tak jak pot z czoła chłopaka. Założył kaptur na głowę, jednak niewiele to dało. Po dłuższym czasie znalazł pojedyncze drzewo. Było wyschnięte, jednak gałęzie rosły tak gęsto, że dawały odrobinę cienia. Usiadł tam ze Smiley'em i oparł się o gruby pień, oddychał głęboko.
Poczuł ciężar na klatce piersiowej, a gdy uniósł wzrok zobaczył swojego nowego towarzysza. Kociak wlepiał w niego jasne ślepia, przechylając delikatnie małą główkę.
-Cześć, mały - uśmiechnął się i pogłaskał go.
Podniósł się do siadu i przetarł oczy, ludzie nadal krzyczeli pod drzwiami i uderzali w nie. Nie mogli zobaczyć zwierzaków, jeszcze dowiedzą się o nich inni, a strach pomyśleć, co by się wtedy wydarzyło.
Spojrzał na klatkę z chomikami, stojącą na parapecie. Pomyśleć, że te maluchy miały posłużyć jako obiad dla jakiegoś szaleńca. Od tamtej pory Jojen opróżniał wszystkie sklepy zoologiczne z niechcianych stworzonek.
Wstał i powoli skierował się w stronę drzwi, uchylił je ostrożnie. Jego oczom ukazała się grupa ludzi w różnym wieku, od dzieci do starców. Wyszedł tak, by nie byli w stanie zauważyć znajdującego się w środku zoo.
-O co chodzi? - zapytał. -O co tyle hałasu?
-Zaciągnęły dziewczynkę poza miasto! - lamentowała jedna ze staruszek.
Jojen zmarszczył brwi.
-Kto ją zaciągnął? - zapytał nieco zdezorientowany.
-Te potwory! - zawołała jakaś kobieta. - Zabrały ją, widziałam na własne oczy!
-Ona potrzebuje pana pomocy! - usłyszał męski głos.
Chłopak przez chwilę patrzył na ludzi, nadal zdezorientowany. Dlaczego on? W mieście było wielu innych ludzi, bardziej się do tego nadających. Poza tym, jeśli to faktycznie te stwory ją zabrały, dziewczynka mogła od dawna nie żyć.
-Dobrze - powiedział w końcu. - Zrobię co w mojej mocy, by sprowadzić ją z powrotem. Ale niczego nie obiecuję - zaznaczył.
Wolał nie dzielić się z nimi sowimi obawami. Wrócił do mieszkania i przygotował się do podróży. Do małej torby spakował kilka butelek wody, paczkę suchych ciastek, bandaże, butelkę wody utlenionej i długą linę. Za pas wetknął swój sztylet, przypiął łańcuchy, na końcu których znajdowały się dwa pistolety. Na plecy założył kuszę.
Zostawił zwierzakom więcej karmy, na wypadek, gdyby nie wrócił zbyt szybko.
Na wypadek, gdyby w ogóle nie wrócił.
Zamknął mieszkanie i udał się do wyjścia z budynku. Miasto było puste, ludzie zapewne jeszcze spali. Było cicho, jak dla Jojena za cicho. Poczuł niepokój, zaczęła go boleć głowa. Bał się, że nagle dostanie ataku i zacznie krzyczeć na całe miasto. Ta myśl sprawiła, że zaczął iść jeszcze szybciej.
W końcu udało mu się wyjść z miasta. Przez chwilę zastanawiał się, czy to dobry pomysł, iść samemu na taką wyprawę, jednak doszedł do wniosku, że to jego poproszono o pomoc i nie będzie nikogo narażał.
Kiedy zobaczył ogromną pustynię jego ciało zatrzęsło się z obawy, że nie da rady. Gdyby chociaż wiedział, w którym kierunku ją zabrano...
-Idź przed siebie - usłyszał, a gdy odwrócił głowę zobaczył swojego "towarzysza".
-Co tu robisz? - zapytał. -Odejdź, nie chcę cię widzieć - powiedział, lecz ruszył przed siebie.
-Wciąż nie jesteś w stanie zaakceptować daru, który posiadasz? - zapytał chłopak, zerkając na niego kątem oka.
-Jakiego znowu daru? To choroba - warknął Jojen.
-Skąd wiesz, że nie jestem teraz prze tobie ciałem? - usta miał zasłonięte maską chirurgiczną, jednak chłopak zauważył, że towarzysz się uśmiecha. - Spójrz za siebie.
Jojen odwrócił się i ujrzał tę samą osobę kilkanaście metrów dalej. Cofnął się kilka kroków, niechciany towarzysz chwycił go za ramię.
-Widziałem, jak ją zabierają - szepnął. - Idź przed siebie.
Jojen wyszarpnął się, po czym za radą czarnowłosego chłopca ruszył przed siebie.
Wędrówka była długa, a słońce nie miało zamiaru dać Jojenowi odpocząć. Promienie lały się z nieba, tak jak pot z czoła chłopaka. Założył kaptur na głowę, jednak niewiele to dało. Po dłuższym czasie znalazł pojedyncze drzewo. Było wyschnięte, jednak gałęzie rosły tak gęsto, że dawały odrobinę cienia. Usiadł tam ze Smiley'em i oparł się o gruby pień, oddychał głęboko.
-Spójrz tam - powiedział, wskazując jakiś punkt w oddali.
Jojen zmrużył oczy i dojrzał zarys budynków.
-Miasto?
-Martwe - odpowiedział towarzysz. - Mieszkają tam już tylko szaleńcy i potwory. Z naszym miastem również się to stanie, to tylko kwestia czasu.
-Ale...
-Nie, Jojen. Może to wydarzy się za tysiąc lat, za sto, za dziesięć, a może jutro. Nieważne, to i tak się stanie.
Chłopak zamilkł, wziął łyk wody i wylał jej trochę na swoją głowę. Przez chwilę było mu lepiej.
-Ruszmy się, może dziewczynka jeszcze żyje - wstał.
Smiley zrobił to samo, by po chwili ruszyli razem w drogę.
Zaczynało się robić ciemno, gdy dotarli do czegoś, co przypominało domek z kamienia.
-Powinniśmy stąd iść - powiedział Smiley. - Teraz.
-A jeśli dziewczynka jest w środku?
-Jojen, nie rozumiesz...
Usłyszeli coś, co przypominało warczenie. Z domku wytoczyło się coś wielkiego, coś, co wyglądało jak człowiek. Trzymało w dłoni klatkę, w której znajdowała się...
Dziewczynka.
-To ona!
-Ćśś! - Smiley uciszył go.
Głowa stwora zwróciła się w ich stronę. Naciągnął szyję, by lepiej widzieć, jednak po chwili wrócił do swoich zajęć. Rozpalał ognisko.
-On chce ją pożreć... musimy coś zrobić - Jojen wyrwał się do przodu, jednak towarzysz złapał go za nadgarstek. - Co ty robisz?!
-Przymknij się! Nie widzisz, co to jest? To nie pierwszy lepszy zombiak, idioto! Nie damy mu rady. Dziewczynka przepadła, pogódź się z tym!
Jojen wyszarpnął się i zdjął kuszę z pleców, skierował się w stronę potwora.
-Idiota...
Potwór usłyszał jego kroki, odwrócił się w stronę Jojena. Warknął cicho, a zaskoczony chłopak zauważył ślady inteligencji w oczach stwora.
-Chcę tylko dziewczynkę. Oddaj ją, a nic ci nie zrobię - powiedział.
Stwór zaśmiał się, podszedł do Jojena.
-Prędzej zjem was oboje - uśmiechnął się szeroko.
-To tylko dziecko...
-Właśnie, to tylko dziecko, więc jej strata, to właściwie nie strata - stwór fuknął Jojenowi w twarz i wrócił do ogniska.
Chłopak był przerażony. Potwór był trzy razy większy od niego. Musiał zmutować dawno temu. Jojenowi wydawało się dziwne, że jeszcze żyje. Przy takiej mutacji choroba powinna go zabić już dawno temu.
-W takim razie pozwól mi dołączyć do posiłku - powiedział po chwili, założył kuszę na plecy.
Potwór popatrzył na niego zdziwiony, jednak nie przestał dokładać drewien do ogniska.
-Jesteś szalony? - zapytał.
-Można tak powiedzieć - usiadł pod jednym z kamieni, zachowując dystans między nim a stworem.
Był przerażony, jednak nie dawał tego po sobie poznać, a tak mu się przynajmniej wydawało.
-Czuję twój strach - powiedział w końcu stwór. - Nie obawiaj się, nie pożeram innych mutujących, pod warunkiem, że oni nie chcą ukraść mi posiłku.
-Nie mam zamiaru. Dołączę, jeśli pozwolisz.
-Patrząc na ciebie mogę powiedzieć, że tobie wystarczy przedramię.
Dziewczynka patrzyła na Jojena, a on zaniepokojony zauważył zmiany na jej skórze.
-Co jej jest? - zapytał. - Wygląda, jakby zaczęła mutować.
-Bo zaczęła. Pogryzły ją, a lekarza znikąd. Zabrałem ją, jak jeszcze się nadawała do jedzenia. Teraz będę musiał wybierać zepsute kawałki... Jak masz na imię? - zapytał ni stąd, ni zowąd.
-Jojen. A ty?
-Już dawno zapomniałem, jak mam na imię... Ale inni nazywają mnie Gryyt.
Czas mijał, a dziewczynka zachowywała się coraz dziwniej. Stwór otworzył klatkę i wyjął dziecko, a ono ugryzło go w nadgarstek. Wściekły potwór uderzył nią o kamień, Jojen wystraszył się, że ją zmiażdżył, jednak ona nadal się szarpała i krzyczała. Stwór wziął do ręki coś, co przypominało ogromną siekierę i uniósł ją, a wtedy chłopak szybko sięgnął po pistolet. Strzelił, trafił stwora w rękę. Gryyt wrzasnął, zwrócił się w stronę Jojena, który wystrzelił po raz kolejny, tym razem trafiając w pierś. To tylko bardziej go rozwścieczyło, puścił dziewczynkę i rzucił się na chłopaka z siekierą.
Nagle Gryyt zatoczył się do tyłu. Chłopak zobaczył, że to jego towarzysz wskoczył mu na plecy.
-Bierz dzieciaka! - zawołał.
Jojen wykonał jego polecenie i zaczął biec w stronę miasta najszybciej, jak umiał.
Zatrzymał się pod drzewem, pod którym tego samego dnia mieli postój. Był pewien, że Gryyt nie oddali się tak bardzo od swojej kryjówki.
-Już nic ci nie grozi - powiedział do dziewczynki. -Pokaż swoje rany, opatrzę je, pomogę ci wyzdrowieć - wziął jej rękę w swoją, a ona uderzyła go.
Dziewczynka rzuciła się na niego i zacisnęła dłonie na jego szyi. Jojen nie spodziewał się, że w tak małym ciele drzemie tak wielka siła.
Coś kopnęło dziewczynkę. Tym czymś był Smiley. Wyszarpnął pistolet z pasa Jojena i wycelował w dziewczynkę.
-Co ty robisz?! - wyrwał mu pistolet z ręki, a wtedy dziewczynka znów się na nich rzuciła.
Smiley uderzył ją pięścią w głowę, dziecko odbiło się od drzewa i przez chwilę leżało na ziemi oszołomione.
-Jej już nic nie pomoże - powiedział. -Jedyne, co możemy zrobić, to skrócić jej cierpienia.
Jojen przez chwilę patrzył na swojego towarzysza, po czym spojrzał na dziewczynkę, która zaczęła kaszleć, a z jej ust wyciekło coś, co wyglądało jak smoła.
Pokiwał głową, po czym wręczył Smiley'owi pistolet. Odwrócił się, a później usłyszał huk wystrzału, a następnie odgłos ciała opadającego na ziemię.
-Już po wszystkim - usłyszał.
W drodze powrotnej Jojen cały czas myślał o dziewczynce. Co powie ludziom, którzy prosili go o pomoc?
-Nie myśl o tym - powiedział jego towarzysz. - Była dzieckiem, u niej poszło to szybciej. Zbyt długo przebywała poza murami miasta. Powiesz im, że stało się z nią to, co z innymi zarażonymi. Tak będzie najlepiej.
Jojen skinął głową.
-Mogę cię o coś zapytać?
-O co?
-Po co ci była lina?
-Miałem nadzieję kogoś spotkać - powiedział cicho Jojen, patrząc przed siebie, na dużą, psią sylwetkę. -Na pewno nie da im się pomóc? W żaden sposób?
-Przykro mi.
-Wracajmy...
I razem wrócili do miasta.
Jojen zmrużył oczy i dojrzał zarys budynków.
-Miasto?
-Martwe - odpowiedział towarzysz. - Mieszkają tam już tylko szaleńcy i potwory. Z naszym miastem również się to stanie, to tylko kwestia czasu.
-Ale...
-Nie, Jojen. Może to wydarzy się za tysiąc lat, za sto, za dziesięć, a może jutro. Nieważne, to i tak się stanie.
Chłopak zamilkł, wziął łyk wody i wylał jej trochę na swoją głowę. Przez chwilę było mu lepiej.
-Ruszmy się, może dziewczynka jeszcze żyje - wstał.
Smiley zrobił to samo, by po chwili ruszyli razem w drogę.
Zaczynało się robić ciemno, gdy dotarli do czegoś, co przypominało domek z kamienia.
-Powinniśmy stąd iść - powiedział Smiley. - Teraz.
-A jeśli dziewczynka jest w środku?
-Jojen, nie rozumiesz...
Usłyszeli coś, co przypominało warczenie. Z domku wytoczyło się coś wielkiego, coś, co wyglądało jak człowiek. Trzymało w dłoni klatkę, w której znajdowała się...
Dziewczynka.
-To ona!
-Ćśś! - Smiley uciszył go.
Głowa stwora zwróciła się w ich stronę. Naciągnął szyję, by lepiej widzieć, jednak po chwili wrócił do swoich zajęć. Rozpalał ognisko.
-On chce ją pożreć... musimy coś zrobić - Jojen wyrwał się do przodu, jednak towarzysz złapał go za nadgarstek. - Co ty robisz?!
-Przymknij się! Nie widzisz, co to jest? To nie pierwszy lepszy zombiak, idioto! Nie damy mu rady. Dziewczynka przepadła, pogódź się z tym!
Jojen wyszarpnął się i zdjął kuszę z pleców, skierował się w stronę potwora.
-Idiota...
Potwór usłyszał jego kroki, odwrócił się w stronę Jojena. Warknął cicho, a zaskoczony chłopak zauważył ślady inteligencji w oczach stwora.
-Chcę tylko dziewczynkę. Oddaj ją, a nic ci nie zrobię - powiedział.
Stwór zaśmiał się, podszedł do Jojena.
-Prędzej zjem was oboje - uśmiechnął się szeroko.
-To tylko dziecko...
-Właśnie, to tylko dziecko, więc jej strata, to właściwie nie strata - stwór fuknął Jojenowi w twarz i wrócił do ogniska.
Chłopak był przerażony. Potwór był trzy razy większy od niego. Musiał zmutować dawno temu. Jojenowi wydawało się dziwne, że jeszcze żyje. Przy takiej mutacji choroba powinna go zabić już dawno temu.
-W takim razie pozwól mi dołączyć do posiłku - powiedział po chwili, założył kuszę na plecy.
Potwór popatrzył na niego zdziwiony, jednak nie przestał dokładać drewien do ogniska.
-Jesteś szalony? - zapytał.
-Można tak powiedzieć - usiadł pod jednym z kamieni, zachowując dystans między nim a stworem.
Był przerażony, jednak nie dawał tego po sobie poznać, a tak mu się przynajmniej wydawało.
-Czuję twój strach - powiedział w końcu stwór. - Nie obawiaj się, nie pożeram innych mutujących, pod warunkiem, że oni nie chcą ukraść mi posiłku.
-Nie mam zamiaru. Dołączę, jeśli pozwolisz.
-Patrząc na ciebie mogę powiedzieć, że tobie wystarczy przedramię.
Dziewczynka patrzyła na Jojena, a on zaniepokojony zauważył zmiany na jej skórze.
-Co jej jest? - zapytał. - Wygląda, jakby zaczęła mutować.
-Bo zaczęła. Pogryzły ją, a lekarza znikąd. Zabrałem ją, jak jeszcze się nadawała do jedzenia. Teraz będę musiał wybierać zepsute kawałki... Jak masz na imię? - zapytał ni stąd, ni zowąd.
-Jojen. A ty?
-Już dawno zapomniałem, jak mam na imię... Ale inni nazywają mnie Gryyt.
Czas mijał, a dziewczynka zachowywała się coraz dziwniej. Stwór otworzył klatkę i wyjął dziecko, a ono ugryzło go w nadgarstek. Wściekły potwór uderzył nią o kamień, Jojen wystraszył się, że ją zmiażdżył, jednak ona nadal się szarpała i krzyczała. Stwór wziął do ręki coś, co przypominało ogromną siekierę i uniósł ją, a wtedy chłopak szybko sięgnął po pistolet. Strzelił, trafił stwora w rękę. Gryyt wrzasnął, zwrócił się w stronę Jojena, który wystrzelił po raz kolejny, tym razem trafiając w pierś. To tylko bardziej go rozwścieczyło, puścił dziewczynkę i rzucił się na chłopaka z siekierą.
Nagle Gryyt zatoczył się do tyłu. Chłopak zobaczył, że to jego towarzysz wskoczył mu na plecy.
-Bierz dzieciaka! - zawołał.
Jojen wykonał jego polecenie i zaczął biec w stronę miasta najszybciej, jak umiał.
Zatrzymał się pod drzewem, pod którym tego samego dnia mieli postój. Był pewien, że Gryyt nie oddali się tak bardzo od swojej kryjówki.
-Już nic ci nie grozi - powiedział do dziewczynki. -Pokaż swoje rany, opatrzę je, pomogę ci wyzdrowieć - wziął jej rękę w swoją, a ona uderzyła go.
Dziewczynka rzuciła się na niego i zacisnęła dłonie na jego szyi. Jojen nie spodziewał się, że w tak małym ciele drzemie tak wielka siła.
Coś kopnęło dziewczynkę. Tym czymś był Smiley. Wyszarpnął pistolet z pasa Jojena i wycelował w dziewczynkę.
-Co ty robisz?! - wyrwał mu pistolet z ręki, a wtedy dziewczynka znów się na nich rzuciła.
Smiley uderzył ją pięścią w głowę, dziecko odbiło się od drzewa i przez chwilę leżało na ziemi oszołomione.
-Jej już nic nie pomoże - powiedział. -Jedyne, co możemy zrobić, to skrócić jej cierpienia.
Jojen przez chwilę patrzył na swojego towarzysza, po czym spojrzał na dziewczynkę, która zaczęła kaszleć, a z jej ust wyciekło coś, co wyglądało jak smoła.
Pokiwał głową, po czym wręczył Smiley'owi pistolet. Odwrócił się, a później usłyszał huk wystrzału, a następnie odgłos ciała opadającego na ziemię.
-Już po wszystkim - usłyszał.
W drodze powrotnej Jojen cały czas myślał o dziewczynce. Co powie ludziom, którzy prosili go o pomoc?
-Nie myśl o tym - powiedział jego towarzysz. - Była dzieckiem, u niej poszło to szybciej. Zbyt długo przebywała poza murami miasta. Powiesz im, że stało się z nią to, co z innymi zarażonymi. Tak będzie najlepiej.
Jojen skinął głową.
-Mogę cię o coś zapytać?
-O co?
-Po co ci była lina?
-Miałem nadzieję kogoś spotkać - powiedział cicho Jojen, patrząc przed siebie, na dużą, psią sylwetkę. -Na pewno nie da im się pomóc? W żaden sposób?
-Przykro mi.
-Wracajmy...
I razem wrócili do miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz