-No dobra... Wracajmy do środka bo zaraz się kruszyno przeziębisz. - Kruszyno. Z jakiegoś powodu Usuyowi bardzo spodobało się to określenie, przez co szeroko się uśmiechnął. Może przyczyną było to, że chłopak okazał troskliwość wobec albinosa? Albo wyczuł okazję, by w końcu znaleźć kogoś do uprzejmej konwersacji? Jedno było pewne był jedną z nielicznych osób, które mówią do niego pieszczotliwie, jak już nie jedyną. Usuyo ciągle przyglądał się mężczyźnie patrząc, jak ten zakłada ubrania na nagie ciało. Samoistnie jego poliki zrobiły się różowe, gdyż nieznajomy był bardzo przystojny.
-Jestem Shinaru, lecz możesz mi mówić Shin. - Chłopak znalazł się nagle na przeciwko twarzy białowłosego, zaskakując go dumną postawą i wyciągniętą ręką w jego stronę. Shinaru, imię mężczyzny od razu wpadło mu w ucho.
-Usuyo. - Przedstawił się krótko, z uśmiechem na twarzy, niestety nigdy nie wymyślał sobie żadnych zdrobnień, dlatego nie mógł się nimi pochwalić. Nagle do uszu albinosa doszło ciche skieuczenie, mała puchata kulka wyszła spod jego ubrań by też się przedstawić. - No i nie można także zapomnieć o Kuro. - Zaśmiał się chłopak, patrząc jak ochoczo kociak jest nastawiony wobec Shinaru, który pogłaskał go pod pyszczkiem. Dawno nie widział, by jego towarzysz był tak chętny do fizycznej bliskości kogoś innego niż jego samego. Opinia Kuro była dla albinosa bardzo ważna,gdyż wierzył, że gdyby Shin byłby złym człowiekiem, ten dawno by to wyczuł. Usuyo wypełniło przekonanie, że nie musi się niczego obawiać. Ruszył zaraz za blondynem w stronę Santari.
-Jestem przekonany, że już Cię kiedyś widziałem. Czym się zajmujesz w mieście? - Chłopak spojrzał kątem oka na młodzieńca, który z uśmiechem wyjaśnił, że Sprzedawcą. Wytłumaczył także, na czym polegało jego zadanie, gdyż niczym jest ono podobne do jego nazwy i wielu ludzi myli go z jakimś podróżnym, który ma pamiątki, mapy, czy różne ciekawostki na temat tego co jest na drugim końcu świata.
-Ah, rozumiem, ja jestem...
-Zwiadowcą. - Przerwał mu białowłosy, który przeczesał dłonią swoją mleczną czuprynę. - Znam każdego komu wydaję jedzenie, by dopasować chociaż częściowo porcję do jego wymagań i oczekiwań. Najłatwiej byłoby wydawać tę samą porcję wszystkim, lecz wydaje mi się to nierozważne, tym bardziej, że jedni potrzebują więcej, a drudzy mniej. - Albinos mówił z palcem przy kąciku ust, jakby zastanawiając się dokładnie nad swoimi słowami. - Oczywiście jeszcze nigdy nie udało mi się zrobić tak, by każdy był zadowolony. - Rozłożył ręce samoistnie na boki i się cicho zaśmiał.
-To i tak niezwykłe, że chce Ci się to wszystko robić. - Powiedział pokazując szereg białych zębów Shinaru, na co Usuyo zareagował tym samym i delikatną wkradającą się czerwienią na jego twarz. Po chwili z ust albinosa wyszło ciche syknięcie. Dopiero jak minęło kilka sekund zdał on sobie sprawę, że było to kichnięcie. Otarł palcem nos, czując jak jego ciało robi się coraz chłodniejsze. Ku jego zaskoczeniu dłoń blondyna znalazła się na jego czole. Nie miał jednak żadnego odruchu obronnego, zwyczajnie stał zdębiały, nie wiedząc co chłopak właśnie robi. Nie minęło jednak kilka sekund, gdy zrozumiał, że ten mierzył jego temperaturę.
-Jesteś zimny jak lód. - Stwierdził z dobrze słyszalnym zmartwieniem w głosie.
-Pewnie się przeziębiłem. - Zaśmiał się niemrawo albinos, a Shinaru pospieszył go by jak najszybciej znaleźć się już w mieście. Po kilkunastu minutach byli na miejscu, pokazali, że nic im nie jest, po czym zostali wpuszczeni do środka. Blondyn okazywał zainteresowanie stanem zdrowia chłopaka i chciał nawet rozgrzać go kubkiem gorącej czekolady w jego mieszkaniu, jednak został wezwany do przywódczyni. Przekazali sobie jak najszybciej informacje wzajemnego zamieszkania i się rozdzielili. Usuyo nie miał nic przeciwko, więc pożegnał się z nowo poznanym towarzyszem, który jak miał nadzieję, w niedalekiej przyszłości będzie jego przyjacielem i ruszył w stronę swojego mieszkania. Nieprzyjemne dreszcze przechodziły jego ciało na tyle często, że z niemożności zaczął on przytulać się do swego parasola, jakby w nadziei, że to go chociaż trochę rozgrzeje. Przeszedł znajome mu ulice uważając dokładnie na kałuże, jakby nagle zaczął obawiać się wody. Wiedział, że jest ciapą, więc omijał je szerokim łukiem, by mieć pewność, że zaraz ponownie nie znajdzie się po kolana w zimnej cieczy. Im Usuyo znalazł się w mieszkaniu, tym szybko stwierdził, że nie było tam żadnego z jego współlokatorów. Zadowolony z tego przebiegu sytuacji ruszył prędko do szafki, zdejmując wszystkie mokre ubrania i nakładając na siebie suche. Najchętniej wziąłby w tej chwili gorącą kąpiel, jednak prysznice nie były jeszcze dostępne dla mieszkańców Santari, a albinosowi też nie uśmiechało się wychodzenie ponownie na dwór, w takim stanie. Chwycił ręcznik, mocno ocierając go o swoje śnieżne włosy, próbując pozbyć się całej wilgoci. Wraz z upływem czasu chłopak ogrzał swoje ciało i posmarował klatkę piersiową maścią, którą już ponad miesiąc temu dostał od lekarza, gdy miał zatkane zatoki. Miał nadzieję, że to chociaż trochę zahamuje przeziębienie, albo całkowicie je powstrzyma. Usuyo nagle usłyszał donośne pukanie do drzwi. Był zaskoczony gośćmi, w końcu jego współlokatorzy nie mieli tendencji do pukania, a wszyscy ich znajomi dobrze wiedzą, że Ci wrócą dopiero za kilka godzin.
-Wiemy, że tam jesteś szczeniaku, otwieraj! - Młodzieńca od razu przeszły ciarki, dobrze wiedział czyj to głos. Buszującej po mieście mafii, która uważała, że może wszystko. Ostatnio zabrali albinosowi posiłki, które nie należały do nich i zagrozili, że jak coś się wyda, to tego pożałuje. Chyba nadszedł tego czas, gdy Usuyo przełknął ślinę, miał wrażenie jakby połykał igły. Jego ciało samoistnie zaczęło drżeć z przerażenie, jednak nogi skierowały go ku drzwiom, które po chwili otworzył. Dostrzegł wysokiego bruneta, który z szyderczym uśmiechem wpatrywał się w albinosa. Nigdy Usuya nie przerażała jego postura, a oczy, oczy, które pokazywały chęć mordu. Młodzieniec powoli się wycofał wgłąb pokoju, dając tym samym gościom przestrzeń, bo mogli się rozgościć. Kilku średnio rozbudowanych mężczyzn rozproszyło się po mieszkaniu zaczynając rozwalać co tylko popadnie.
-Proszę nie, to są nie moje rzeczy... - Wyszeptał Usuyo patrząc jak przedmioty jego współlokatorów są niszczone i bezczeszczone, co bardzo go przygnębiło, jednak musiał umilknąć, gdyż to nakazał mu wzrok, jednego z członków bandy. Czuł głęboki żal, że częściowo wprowadził w to swoich przyjaciół, którzy dzielili z nim pokój. Kiedy mężczyźni znudzili się demolowaniem mieszkania, zwrócili całą swoją uwagę ku ich głównemu celowi.
-Tak więc, masz nam coś do powiedzenia szczeniaku? - Zapytał chrapliwy głos, który wwiercał się powoli w głowę chłopaka.
-To przecież nie było wasze jedzenie. - Powiedział Usuyo, gdy nagle ktoś uderzył go w tył pleców, przez co przewrócił się na ziemię. Na szczęście uderzenie nie było na tyle mocne, więc albinos próbował się podnieść, jednak czyjaś ręka mu to uniemożliwiła. Całe jego ciało czuło, że wpadł w nie małe kłopoty, jednak się nie bał. Nie trząsł się ze strachu, bo żyło w nim przekonanie, że postąpił słusznie, każdy zasługuje na swój podział, nie ważne jaki jest. Usuyo spojrzał ku górze na szefa całej bandy, który właśnie rzucał w niego wyzwiskami i pogruszkami. Albinos patrzył bez żadnego wyrazu na mężczyznę, jakby nie rozumiał co on mówi, co doprowadzało napastnika do jeszcze większego szału.
-Ty kupo gówna! - Wykrzyknął, gdy zza wszelakiego hałasu przebił się znajomy białowłosemu głos.Chłopak, jak i całe otaczające go towarzystwo spojrzało w stronę drzwi, zaciekawieni kto miał śmiałość przerwać im w znęcaniu się nad ich ofiarą.
- Shinuś.. - Wyszeptał Usuyo z łzami w oczach.
< Shinaru? Przepraszam stokroć za tak późną odpowiedź, mam nadzieję, że jakoś się zrewanżuję. :D>
środa, 28 lutego 2018
wtorek, 27 lutego 2018
Smiley-Lekarz
Imię&nazwisko: Smiley - tak się do niego zwracają, rzadko zdradza komukolwiek swoje prawdziwe nazwisko."Mógłbym zamknąć oczy i udawać, że wszystko jest w porządku, ale nie da się przecież żyć z zamkniętymi oczami."
Wiek: 21
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Homo nie wiadomo
Stanowisko: Lekarz
Broń: Najlepszą bronią Smiley'a są jego własne ręce. Czasami używa krótkich noży lub pistoletu.
Poziom: Nowy 1 000 punktów
Sympatia: Nie posiada, może spotka na swojej drodze kogoś równie dziwnego i szalonego.
Relacje:
Jojen - może to dziwne, ale Jojen jest jego uczniem. Smiley zawsze lubił to, że chłopak łatwo załapuje wiele rzeczy i szybko je zapamiętuje. Byli przyjaciółmi, dopóki chłopiec nie dowiedział się, że Smiley jest "tylko" wynikiem jego choroby. Smiley próbował mu to wytłumaczyć, jednak chłopiec nie chciał go słuchać, a Smiley w ramach zemsty postanowił zrobić z jego życia piekło.
Aparycja:
- Włosy: Smiley'a są czarne, sięgają jego ramion, grzywka zwykle opada na jego prawe oko. Są puszyste i świecą w blasku słońca. Nic dziwnego, chłopak dba o nie, codziennie czesząc i regularnie je myjąc.
- Twarz: Jego skóra kolorem przypomina śnieg, ale na szczęście nie żółty. Smiley jest niezwykle blady, z czym kontrastują jego podkrążone, czerwone oczy. Chłopak nosi na twarzy maskę białą chirurgiczną, na której narysowany jest szeroki uśmiech. Nosi ją, ponieważ gdy się uśmiecha wszyscy mogą zobaczyć jego nienaturalne zęby - wszystkie ostre i szpiczaste, niemal jak u rekina.
- Ciało: Smiley jest dość wysoki, ma 193 centymetry wzrostu, może i nie wygląda, ale pod białą koszulą kryją się dość imponujące mięśnie, jednak nie jest to typowy "noszący arbuzy" maczo. Polega bardziej na sile umysłu, niż sile fizycznej. Zazwyczaj nosi czarne spodnie, białą koszulę i czarny krawat.
- Znaki szczególne: Smiley ma okrągły kolczyk w dolnej wardze, nie posiada za to tatuaży, jeszcze.
Zwykle jest spokojny i niełatwo jest go wytrącić z równowagi, ale wszystko ma swoje granice. Potrafi wpaść w przeogromny szał, a wtedy nikt w promieniu pięciu kilometrów nie jest bezpieczny.
Większość czasu Smiley poświęca na zajmowaniu się swoimi roślinkami, także owadożernymi, oraz na zajmowaniu się swoim również owadożernym kotem, który jest jedynym współlokatorem chłopaka. Lubi czytać i słuchać głośnej muzyki, lubi też spać. Wszyscy lubią spać.
W głębi duszy pragnie odnowić swoje relacje z Jojenem Bloodstickiem, jednak jest to schowane tak głęboko, że nie wiadomo, czy kiedykolwiek wyjdzie na wierzch.
Dla swoich pacjentów jest miły, ale i stanowczy, jak na prawdziwego lekarza przystało.
W sekrecie kolekcjonuje zwłoki w piwnicy zamieszkiwanej przez niego kamienicy i bada je w wolnych chwilach systematycznie pozbywając się tych już niepotrzebnych, robi to z należytym szacunkiem.
Zainteresowania: Biologia, medycyna, literatura, zwierzęta - cztery największe miłości Smiley'a. Czasami dokarmia bezdomne koty w pustych alejkach, wyjątkowo zaprzyjaźnił się z jednym ze szczurów mieszkających w dziurze powstałej w kamienicy (która powstała za pomocą jego buta, gdy był wściekły). Lubi też grać na skrzypcach.
- Mocne strony:
-Wspinaczka. Wejście na drzewo czy większą górkę nie jest dla niego wyzwaniem.
-Doskonale pływa, w wodzie czuje się jak ryba.
-Jazda konna, konie to jedne z jego ulubionych zwierząt.
-Uczciwość i szczerość.
-Świetnie porusza się w ciemnościach. Właściwie to najlepiej czuje się wtedy, gdy jest ciemno.
- Słabe strony:
-Senność - zdarza mu się zasypiać gdzie popadnie, co, niestety, czasami czyni go bezbronnym.
-Nadwrażliwość na dźwięki - zbyt wysoka częstotliwość jakiegoś dźwięku doprowadza go do szału i powoduje ogromny ból głowy.
Inne:
- Rzadko wychodzi z domu za dnia, a jeśli już to robi, ubiera płaszcz z kapturem,
- Nie przepada za mocnym światłem dziennym, woli gdy niebo jest nieco zachmurzone, a jego ulubioną porą jest noc.
- Nie je mięsa, ponieważ sąsiad zjadł kiedyś jego ukochaną kozę. Później Smiley zjadł tego sąsiada, a przynajmniej tak mówi, ale to nieistotne...
Właściciel: Draculaura
Od Taigi C.D Anthares'a
Spojrzałam na stos papierów, które położył na stole, obok jedzenia. Nie miałam ochoty się za to zabierać, nie chciało mi się nawet w nie zaglądać, a co dopiero wszystko naprawiać, czy też zabierać się za obowiązki, które jeszcze tak niedawno były dla mnie codziennością. Westchnęłam ciężko przeczesując dłońmi włosy, wciąż były mokre, a krople zimnej już wody, opadały bezczynnie na drewniany stół i biały ręcznik, owinięty wokół mojego ciała. Skierowałam swój wzrok na chłopaka. Siedział naprzeciwko mnie, a jego mina nie wyrażała zupełnie nic. Ciężko było cokolwiek z tego wyczytać. Dobra postura dla pokerzysty, co zresztą ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Najbliższe dni będą dla mnie wymagające. Miał sporo racji. Muszę zrobić coś, żeby nie widywać zarówno Mobiusa, jak i jego kochanki, a może już dziewczyny, kto wie. Korciło mnie, aby zapytać o to Aresa, żeby podstępem wydobyć od niego wszystkie informację, dzięki którym wiedziałabym na czym stoję. Pomimo najszczerszych chęci, nie potrafiłam. Polubiłam go. Próbował mnie powstrzymać, gdy wyruszyłam na prawie samobójczą misję, teraz zachowuje się, jakby nie było mnie tylko kilka dni, co jest pocieszające, no i nawet teraz mi pomaga, a przynajmniej chce.
- Warto widzieć - Położyłam nogę na nogę, przechylając się na krześle. Spojrzałam na sufit. Ten sam, który widziałam od kilku miesięcy, ten w którym doszukiwałam się wszystkich niedoskonałości, teraz, tak samo jak pierwszej nocy, wydawał się być idealny. "Człowiek docenia coś, dopiero wtedy kiedy to straci", czyżby te słowa tak bardzo zgadzały się z rzeczywistością?
- Pójdę już, pewnie chcesz trochę odpocząć - Wstał od stołu, jednak nie skierował się od razu do wyjścia, dlatego miałam chwilę, aby go zatrzymać. Podniosłam się kilka sekund po nim, łapiąc go za rękę. Wolną dłonią, oparłam się o stół.
- Możesz zostać, ostatnio za dużo czasu spędzałam w samotności... Oczywiście jeśli chcesz - Dodałam nieco milej z podniesionym kącikiem ust. Zapadła między nami cisza, co uznałam za zgodę. Puściłam go i z uśmiechem, wyszłam zza stołu. - Pokaże Ci coś - w moim głosie można było usłyszeć nutkę ekscytacji.
- Nie wiem czy nie powinienem obejść murów - Zauważył, kładąc swoją dłoń na karku. Otworzyłam okno i wychyliłam się, patrząc na mury, gdzie chodzili inni strażnicy. Było ich wystarczająco i każdy był pochłonięty swoją pracą. Miałam wręcz wrażenie, że robią to wszystko na pokaz.
- Jest wystarczająco ludzi, w razie czego dam Ci usprawiedliwienie - Wzruszyłam ramionami, rozkładając mapę, miejsc, które mieliśmy odkryte. Były również zaznaczone na zielono miejsca "bezpieczne", czyli te, gdzie raczej nie powinny się pojawiać hordy, ponieważ systematycznie pojawiają się tam nasi ludzie, a także obszary czerwone, czyli te, gdzie pojawiały się istoty, których nie daliśmy rady zabić lub, gdzie nawet po zabiciu pojawiają się podobne. Usiadłam wygodnie i wskazałam na las, położony na północ, gdzie nikt się raczej nie zapuszczał.
- Omijając najniebezpieczniejsze tereny, znalazłam kilka ciekawych miejsc - Spojrzałam na niego i dopiero teraz, siedząc blisko niego, zauważyłam, że jego twarz wcale nie jest bez wyrazu. Wyczuć można było od niego skrępowanie. Spojrzałam na siebie, zdając sobie sprawę, że cały czas siedzę jedynie w ręczniku. Przez jego długość, oraz fakt, że zakładałam nogę na nogę, z łatwością odkrywałam udo. Nie posądzałam go o specjalne gapienie się i wypatrywanie wszystkich kobiecych atutów, ale nie byłam też głupia. Jest to facet, który może od początku epidemii nie miał kobiety, albo nie miał od dłuższego czasu.
- Można zrobić wyprawy w te rejony? - Zapytał, wpatrując się w mapę.
- Sama nie wiem. Musiałyby być to małe grupki najlepszych, mi samej nie było łatwo się przedrzeć przez te miejsca - Palcem wskazałam na czerwone punkty - Większa grupa z pewnością wzbudziłaby zainteresowanie zombie... Ogólnie zrobiło się chłodno, pójdę się ubrać - Zarzuciłam włosy do tyłu i nie czekając na jego odpowiedź, poszłam do mniejszego pokoju, który stanowił moją sypialnię. Na bieliznę, założyłam czerwone dresy, a także koszulkę z krótkim rękawem, która leżała gdzieś na dnie szafy.
- Co jest tutaj? - Wskazał na oddalony punkt, zaznaczony na czerwono - Nie pamiętam, żebym widział to na innej mapie - Zmarszczył brwi.
- Ach, tutaj - Nachyliłam się za nim, aby lepiej spojrzeć na mapę. - Tutaj prawie zginęłam. Przeceniłam swoje siły, ale każdemu może się zdarzyć - Odparłam obojętnie.
- Prawie zginęłaś? - Podniósł jedną brew patrząc na mnie. Poczułam się dziwnie, gdy jego twarz znalazła się tak blisko mojej.
- No prawie, w końcu tutaj stoję, czyli mnie nie zabił - Zaśmiałam się krótko - Wyglądał trochę jak Hulk, ale był mądrzejszy. Boję się, że im dłużej chodzą po tej ziemi tym bardziej ewoluują - Westchnęłam podnosząc się i siadając na swoje poprzednie miejsce obok niego.
- Jeśli to co mówisz jest prawdą, któregoś dnia możemy się bardzo zdziwić - Skrzyżował ręce na piersi.
- Fakt - Przygryzłam dolną wargę. - Przydałoby się zrobić sekcję wybranym osobnikom, ale nikt nie jest tak szalony - Mruknęłam.
- Aczkolwiek byłoby to dosyć przydatne.
- Może któregoś dnia... Czego by nie było, warto się wybrać tutaj - Wskazałam na miejsce, które znajdowało się kawałek od miasta. - Droga, jest raczej prosta, przynajmniej ja nic nie spotkałam, oczywiście mogło się to zmienić, przez ten czas, ale właśnie w tym miejscu jest coś na wzór magazynu, tylko że... Ktoś tam musi być. Zobaczyłam poruszające się światła i odpuściłam. Jeśli to jakaś grupa, to nie miałam żadnych szans - Wyjaśniłam, wyciągając na stół jedzenie, które mi przyniósł. Odpakowałam trochę mięsa z chyba kurczaka, które włożyłam od razu do ust przygryzając bułką. Uśmiechnęłam się nieśmiało, gdy zauważyłam także kilka truskawek. To był na prawdę miły gest.
Ares? Ja wiem, że to prawie nic nie wnosi, ale moja wena śpi xD
- Warto widzieć - Położyłam nogę na nogę, przechylając się na krześle. Spojrzałam na sufit. Ten sam, który widziałam od kilku miesięcy, ten w którym doszukiwałam się wszystkich niedoskonałości, teraz, tak samo jak pierwszej nocy, wydawał się być idealny. "Człowiek docenia coś, dopiero wtedy kiedy to straci", czyżby te słowa tak bardzo zgadzały się z rzeczywistością?
- Pójdę już, pewnie chcesz trochę odpocząć - Wstał od stołu, jednak nie skierował się od razu do wyjścia, dlatego miałam chwilę, aby go zatrzymać. Podniosłam się kilka sekund po nim, łapiąc go za rękę. Wolną dłonią, oparłam się o stół.
- Możesz zostać, ostatnio za dużo czasu spędzałam w samotności... Oczywiście jeśli chcesz - Dodałam nieco milej z podniesionym kącikiem ust. Zapadła między nami cisza, co uznałam za zgodę. Puściłam go i z uśmiechem, wyszłam zza stołu. - Pokaże Ci coś - w moim głosie można było usłyszeć nutkę ekscytacji.
- Nie wiem czy nie powinienem obejść murów - Zauważył, kładąc swoją dłoń na karku. Otworzyłam okno i wychyliłam się, patrząc na mury, gdzie chodzili inni strażnicy. Było ich wystarczająco i każdy był pochłonięty swoją pracą. Miałam wręcz wrażenie, że robią to wszystko na pokaz.
- Jest wystarczająco ludzi, w razie czego dam Ci usprawiedliwienie - Wzruszyłam ramionami, rozkładając mapę, miejsc, które mieliśmy odkryte. Były również zaznaczone na zielono miejsca "bezpieczne", czyli te, gdzie raczej nie powinny się pojawiać hordy, ponieważ systematycznie pojawiają się tam nasi ludzie, a także obszary czerwone, czyli te, gdzie pojawiały się istoty, których nie daliśmy rady zabić lub, gdzie nawet po zabiciu pojawiają się podobne. Usiadłam wygodnie i wskazałam na las, położony na północ, gdzie nikt się raczej nie zapuszczał.
- Omijając najniebezpieczniejsze tereny, znalazłam kilka ciekawych miejsc - Spojrzałam na niego i dopiero teraz, siedząc blisko niego, zauważyłam, że jego twarz wcale nie jest bez wyrazu. Wyczuć można było od niego skrępowanie. Spojrzałam na siebie, zdając sobie sprawę, że cały czas siedzę jedynie w ręczniku. Przez jego długość, oraz fakt, że zakładałam nogę na nogę, z łatwością odkrywałam udo. Nie posądzałam go o specjalne gapienie się i wypatrywanie wszystkich kobiecych atutów, ale nie byłam też głupia. Jest to facet, który może od początku epidemii nie miał kobiety, albo nie miał od dłuższego czasu.
- Można zrobić wyprawy w te rejony? - Zapytał, wpatrując się w mapę.
- Sama nie wiem. Musiałyby być to małe grupki najlepszych, mi samej nie było łatwo się przedrzeć przez te miejsca - Palcem wskazałam na czerwone punkty - Większa grupa z pewnością wzbudziłaby zainteresowanie zombie... Ogólnie zrobiło się chłodno, pójdę się ubrać - Zarzuciłam włosy do tyłu i nie czekając na jego odpowiedź, poszłam do mniejszego pokoju, który stanowił moją sypialnię. Na bieliznę, założyłam czerwone dresy, a także koszulkę z krótkim rękawem, która leżała gdzieś na dnie szafy.
- Co jest tutaj? - Wskazał na oddalony punkt, zaznaczony na czerwono - Nie pamiętam, żebym widział to na innej mapie - Zmarszczył brwi.
- Ach, tutaj - Nachyliłam się za nim, aby lepiej spojrzeć na mapę. - Tutaj prawie zginęłam. Przeceniłam swoje siły, ale każdemu może się zdarzyć - Odparłam obojętnie.
- Prawie zginęłaś? - Podniósł jedną brew patrząc na mnie. Poczułam się dziwnie, gdy jego twarz znalazła się tak blisko mojej.
- No prawie, w końcu tutaj stoję, czyli mnie nie zabił - Zaśmiałam się krótko - Wyglądał trochę jak Hulk, ale był mądrzejszy. Boję się, że im dłużej chodzą po tej ziemi tym bardziej ewoluują - Westchnęłam podnosząc się i siadając na swoje poprzednie miejsce obok niego.
- Jeśli to co mówisz jest prawdą, któregoś dnia możemy się bardzo zdziwić - Skrzyżował ręce na piersi.
- Fakt - Przygryzłam dolną wargę. - Przydałoby się zrobić sekcję wybranym osobnikom, ale nikt nie jest tak szalony - Mruknęłam.
- Aczkolwiek byłoby to dosyć przydatne.
- Może któregoś dnia... Czego by nie było, warto się wybrać tutaj - Wskazałam na miejsce, które znajdowało się kawałek od miasta. - Droga, jest raczej prosta, przynajmniej ja nic nie spotkałam, oczywiście mogło się to zmienić, przez ten czas, ale właśnie w tym miejscu jest coś na wzór magazynu, tylko że... Ktoś tam musi być. Zobaczyłam poruszające się światła i odpuściłam. Jeśli to jakaś grupa, to nie miałam żadnych szans - Wyjaśniłam, wyciągając na stół jedzenie, które mi przyniósł. Odpakowałam trochę mięsa z chyba kurczaka, które włożyłam od razu do ust przygryzając bułką. Uśmiechnęłam się nieśmiało, gdy zauważyłam także kilka truskawek. To był na prawdę miły gest.
Ares? Ja wiem, że to prawie nic nie wnosi, ale moja wena śpi xD
poniedziałek, 26 lutego 2018
Hope Phoenix-Wojownik
Mamy młode serce, tak długo jak długo umiemy kochać życie, takim jakie ono jest. Życie ze swoimi dobrymi ale także złymi stronami.Imię&Nazwisko: Jedno imię tej zacnej osóbki coś oznacza. Jej rodzice nadali jej to imię ze względu na to, że była dla nich cudem w tym jakże okrutnym świecie. Jej pierwszy imię oznacza Nadzieje. To
Mamy młode serce, tak długo jak długo potrafimy kochać ludzi i życzyć im szczerze tego wszystkiego czego im brakuje, a tak bardzo jest potrzebne.
Kto się starzeje zachowując młode serce, ten wie jak należy przyjmować ze spokojem te liczne małe i większe uciążliwości podeszłego wieku.
Taki człowiek zna sens życia i sens umierania.
Wie jak "krótkie" i jak "małe" jest wszystko na tej ziemi, bo żyje nadzieją na życie wieczne.
dziewczę zwie się Hope
Lea Lilith Michelle Phoenix
Płeć: Oczywiście, że płeć piękna
Orientacja: Heteroseksualna
Stanowisko: Wojownik
Broń: Kosa jaką trzyma w ręku, ale jak nią wywija! Chociaż bardziej woli pokojowe rozwiązania jedynie w stosunkach międzyludzkich
Poziom: Nowa 0 punktów
Sympatia: Szczerze? Kto by taką cichociemną chciał i na dodatek z takim charakterkiem?
Relacje: W sumie ... nic. Chociaż chciała by się zaprzyjaźnić z kilkoma osoba, ale za nic na świecie nie przyzna się do tego!
Aparycja:
- Włosy: Hope jest posiadaczką długich, gęstych, prostych i zielonych włosów, które sięgają jej za cztery litery. Często związuje je wstążką, ale zazwyczaj ma je luźno spuszczone.
- Twarz: Jest posiadaczką dużych, niebieskich oczu, które zależy jak światło pada wyglądają na zielone. Ma jasną cerę, ale nie za bladą. Jej noseczek jest mały i lekko zadarty do góry. Usta "idealne" proporcjonalne do rysów twarzy. Na uszach ma zazwyczaj kolczyki
- Ciało: Nie wie, czemu, ale atuty akcentujące jej ciało, przez mężczyzn, często uzyskują miano idealnych. Sama nie uważa się za taką piękność. Dba o linie, przez to jest szczupła. Nie za wysoka, mierzy zaledwie 169cm, a jej waga to 45 kg. Powyżej tej wagi uważa się za grubą.
- Znaki szczególne: Na uszach ma kolczyki.
Zainteresowania: Uwielbia malować i robić origami! To jej największa pasja - origami. Uwielbia tworzyć z papieru różne wzory i je modyfikować. Czasem też coś tam napisze, ale tym to nie pochwali się nikomu. Może to głupie, ale lubi uczyć się czegoś nowego.
- Mocne strony: Potrafi trafnie ocenić siłę wroga, zna się na ziołach leczniczych, dzięki czemu jest nieoceniona na polu bitwy.
- Słabe strony: Z natury bywa oziębła jak i posiada niską skale cierpliwości. Najgorsze u Hope jest tłumienie w sobie dylematów czy problemów, które w niej narastają.
- Uwielbia wszystko szkicować
- Bywa czasem nachalna, o ile ktoś ją zainteresuje sobą
- Zazwyczaj tylko obserwuje i wyłapuje najmniejszy błąd lub przytyk kogoś.
Właściciel: monika.kaczor98@wp.pl
Aaron Garay-Wojownik
Niech śmierć zawsze będzie z tobą. Kiedy będziesz musiał zrobić coś ważnego, ona da ci siłę i odwagę. Ludzie żyją tak długo, jak długo inni pielęgnują pamięć o nich myśląc i kochając.Nikt nie umiera na ziemi, dopóki żyje w sercach tych, którzy zostają.Każdy człowiek, nawet najskromniejszy, zostawia ślad po sobie, jego życie zahacza o przeszłość i sięga w przyszłość. Śmierć nie jest kresem naszego istnienia. Żyjemy w naszych dzieciach i następnych pokoleniach. Albowiem to dalej my, a nasze ciała to tylko zwiędłe liście na drzewie życia
Wiek: 20 lat
Płeć: Nie ukrywa swej orientacji ani się jej nie wstydzi. Jest biseksualny
Stanowisko: Wojownik
Broń: Preferuje miecz i sztylety
Poziom: Początkujący 2 000 punktów.
Sympatia: Czy w kimś się zakochał? Na razie nikt nie zawrócił mu w głowie na tyle by dostał świra
Relacje: Nie zna ich aż tak dobrze na chwilę obecną by móc coś rzec na ten tak rozległy temat. Zazwyczaj trzyma się na uboczu.
Aparycja:
- Włosy: Ma średniej długości, czarne, a czasem zielone włosy. Sięgają mu aż do ramion, a niektóre zachodzą mu na twarz. Ma bardzo gęste je.
- Twarz: Oczy... Tak oczy.. Ma dość specyficzne, dlaczego? Ponieważ niby to czerwień lub róż, ale jednoznacznie nie da się tego określić. Jest posiadaczem jasnej jak mleczko cery, która jest bez skazy. Jego usta nie są ani za duże ani za małe. Szerokimi ani wąskimi też nie są. Nosek ma zgrabny jak u panienki.
- Ciało: Jest dość dobrze zbudowany. Jest szczupły i wysportowany. Jest dość wysoki... Jeśli chodzi o wagę.. To niektórzy mówią mu, że ma niedowagę.
- Znaki szczególne: Zazwyczaj nic nie nosi. Blizn też na razie nie załapał, ale kto to wie. On wszystko ukrywa przed światem.
Zainteresowania: Czym nasz Aaron się interesuje? Najbardziej uwielbia usiąść sobie gdzieś i poczytać, najlepiej fantastykę czy kryminał. Nie pogardzi romansidłem czy biografią, ale to go nuży. Sztuki walki - oj to najbardziej go nurtuje jak i stara się wymyślić coś nowego, unikatowego. Jednak czasem lubuje się w marzeniach i obserwacji.
- Mocne strony: Jego atutem jest to, że potrafi obserwować i wyciągnąć z tego fakty. Jest doskonałym szermierzem jak i dobrze radzi sobie w walce wręcz. Jednak najbardziej preferuje skradanie się.
- Słabe strony: Nie za dobrze mu idzie praca zespołowa, dlatego jej unika. Nie lubi łuków! Nie umie się nimi posługiwać, chociaż wie, że są lepsze od sztyletów.
- potrafi grać na każdym instrumencie, ale woli gitarę,
- Maluję, szkicuje czy rzeźbi wyśmienicie,
- Posiada jeden skrywany talent, a jest nim jego głos, gdyż potrafi fantastycznie śpiewać, co uważa za hańbę dla mężczyzny, który posiada ładny głos jak to ujął kiedyś jego przyjaciel, który jako jedyny usłyszał iż on umie śpiewać,
- Ukrywa w domu kociaka, dosłownie. Nazywa się Hades.
Właściciel: monika.kaczor98@wp.pl
piątek, 23 lutego 2018
Od Olivii CD Anthares’a
Słowa Anthares’a mnie zaskoczyły, a co więcej, zirytowały mnie trochę.
Przyznaję, że mężczyzna miał bardzo przyjemną sylwetkę i był bardzo
przystojny, jednak przez jego uwagi zaczęłam się czuć trochę
niekomfortowo. To nie był dla mnie problem spać obok mężczyzny, ponieważ
wiedziałam, że nic by mi nie zrobił, jednak do końca nie ufałam temu
człowiekowi. Pomimo tego, że walczyliśmy ze sobą, nie mogłam mu w pełni
zaufać. Pewnie to dlatego, że miał bliskie kontakty z Taigą, która miała
ochotę mnie rozszarpać na strzępy za nic tak naprawdę. Zdjęłam z siebie
pelerynę, po czym położyłam ją na łóżku. Odwróciłam się do mężczyzny
plecami i poszłam w stronę drzwi.
-Pójdę sprawdzić, czy na pewno w nocy nie będą nam towarzyszyć w nocy - oznajmiłam i opuściłam pokój. Skierowałam się w lewo, aby zbadać każdy pokój. Nie chciałam jakiś dodatkowych niespodzianek tego dnia. Stawiałam bardzo cicho każdy mój krok, ponieważ wiedziałam, że zombie reagują na dźwięk. Zauważyłam na końcu korytarza, tuż przed schodami, które prowadziły na strych, zamknięte drzwi. Podeszłam do nich i przyłożyłam ucho do drewnianych oraz starych drzwi. Nic nie usłyszałam. Żadnych kroków ani innych dźwięków. Delikatnie nacisnęłam klamkę, przez co otworzyłam tajemniczy pokój. Nagle tuż przede mną pojawiło kilka dużych pająków. Z racji tego, że panicznie się ich bałam, pisnęłam ze strachu i nie mogłam się ruszyć, ani drgnąć palcem. One nie zwracały na mnie uwagi, jednak ja nie potrafiłam zapanować nad tym strachem. Nagle za mną pojawił się Anthares, który biegł z sypialni aż tutaj.
- Co jest? Dlaczego pisnęłaś? - zapytał się, wbiegając do łazienki. Spojrzałam na niego przerażona i wskazałam palcem na kilka wielkich pająków. Nagle usłyszałam dziwny dźwięk… Jakby coś się zaczęło poruszać i miałoby się zaraz przewrócić. Otrząsnęłam się i zauważyłam, że za drzwiami były jakieś stare rury… I właśnie Anthares, otwierając z całej siły drzwi uderzył w nie.
- Uważaj! - chwyciłam go za ramię i pociągnęłam w swoją stronę. Jednak nie przewidziałam tego, że w tych zardzewiałych rurach będzie jeszcze woda. Co więcej cały ten cho.lerny labirynt zajmował też kawałek sufitu… Niestety popękały w niektórych miejscach, co przyczyniło się do małego deszczu bardzo zanieczyszczonej wody.
- Ku,rwa! - przeklnęłam i wyszłam z pomieszczenia. Anthares postąpił podobnie. W życiu bym się nie spodziewała, że ktoś tak beznadziejne zaprojektuje układ tych rur. Spojrzałam najpierw na mężczyznę, który był przemoknięty do suchej nitki, a potem na siebie. Cieszyłam się, że zdjęłam z siebie pelerynę.
- Przepraszam… - spuściłam wzrok i zadrżałam lekko z zimna.
- Tym piskiem mogłaś zwabić niepotrzebnych gości. - powiedział bardzo surowym tonem. Aż mnie ciarki przeszły.
- Wiem, dlatego przepraszam… - odpowiedziałam niepewnie. Nie chciałam być dla nikogo ciężarem, ale najwyraźniej nie potrafię być przydatna. Zawsze coś spieprzę. Odwróciłam się i zaczęłam biec w stronę schodów, które prowadziły na parter. Chciałam wejść do pomieszczenia, gdzie stały nasze konie i wziąć kocyk, którego zabierałam zawsze na misje. Uważałam, że mógł się przydać, szczególnie, że przeczuwałam taki przebieg wydarzeń. Kiedy weszłam do pustego pokoju, zauważyłam coś wyjątkowego… Ashley, ogier który zazwyczaj nie interesował się innymi końmi, stał obok klaczy mojego dowódcy. Miałam wrażenie, że ze sobą rozmawiali. Muszę przyznać, że uroczo wyglądali. Spojrzałam na swój plecaczek, który był przymocowany do siodła. Odpięłam go i przerzuciłam przez ramię. Weszłam z po schodach, po czym wróciłam do pokoju, gdzie zastałam półnagiego Anthares’a. Gdy odwrócił się w moją stronę, mogłam zobaczyć jego sylwetkę. Nie potrafiłam w tamtym momencie ukryć rumieńce. Był bardzo dobrze zbudowany, a wszystkie jego mięśnie dodawały mu aż za wiele uroku osobistego. Odwróciłam wzrok i zaczęłam szukać z zakłopotaniem kocyku, by mógł się owinąć na noc. Spojrzałam przez okno, gdzie ujrzałam jedynie zachodzące słońce. Trochę się bałam tamtej nocy. Nie wiedziałam co nas czekało.
- Proszę… - podałam mężczyźnie granatowy koc. Ledwo się mieścił w plecaku, ale tym razem warto było go ze sobą zabrać. Odwróciłam się do niego plecami i nic nie mówiąc zaczęłam się rozbierać do bielizny. Gdy wyjęłam jedno ramię z rękawa, poczułam na sobie jego wzrok. Spojrzałam na niego zmieszanym wzrokiem.
- Mam się odwrócić? - zapytał się, unosząc obie ręce. Wzruszyłam ramionami, a potem przewróciłam oczami i zdjęłam z siebie ubranie.
~ Faceci… ~ pomyślałam i kontynuowałam rozbieranie się. Zostawiłam na sobie czerwony stanik oraz czerwone, koronkowe majtki, które odsłaniały prawie całe moje pośladki. Dalej miałam wrażenie, że Anthares na mnie patrzył i analizował każdy milimetr mojego ciała. Aż się zaczęłam czuć niekomfortowo. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę, który przypatrywał mi się ze skupieniem. Wyglądał prawie jak grecki filozof, który rozmyślał na temat życia.
-Hmmm… - zaczął i spojrzał najpierw na moje piersi, a potem jego wzrok przeniósł się na moją dolną część ciała. - Wyglądasz o niebo lepiej niż sobie wyobrażałem. Aż się przestałem dziwić Mobiusowi, że spojrzał na inną kobietę niż Taigę. - dodał z uśmiechem na twarzy. Najwyraźniej był jak większość mężczyzn, którzy patrzyli jedynie na sylwetkę kobiety, a nie jej wnętrze. Z drugiej strony cieszyłam się, że nie dotknął moich pleców. Nie widać już blizn na moich plecach, ale można było je wyczuć za pomocą dotyku. Są to pozostałości po przemocy domowej, którego doznałam jako dziecko.
- Dziękuję za komplement - odpowiedziałam obojętnym głosem. Jakby on był Mobiusem, to bym jeszcze coś zasugerowała, jednak to był Anthares, a nie ten mężczyzna, którego kochałam z całego serca, ale zraniłam go. Przeze mnie jego związek z Taigą się popsuł. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na krajobraz za oknem.
- Piękny zachód słońca… - powiedziałam cicho pod nosem. - Właściwie, Anthares… - zaczęłam, ale mężczyzna mi przerwał.
- Jak chcesz możesz mnie nazywać Ares, a i jak nie będziesz miała nic przeciwko, to mogę ciebie nazywać Liv? - zapytał się, posyłając w mój stronę przyjazny uśmiech.
- Jak chcesz Aresie - odpowiedziałam i owinęłam się ciepłą peleryną. Słońce zaczęło znikać za horyzontem, co oznaczało tylko jedno, czas aby pójść spać. Usiadłam najpierw na łóżku.
- Wiesz, że podobasz się Miszy? - powiedziałam i spojrzałam na niego.
- Nie wiedziałem - rzucił dosyć obojętnie. Czyli najwyraźniej nie był nią zainteresowany. Miałam wrażenie, że jego obiektem westchnień była piękna dowódczyni Taiga. Przez chwilę jeszcze rozmawialiśmy o różnych mało istotnych rzeczach. Dowiedziałam się, że również się interesuje końmi. Trochę po opowiadałam mu o Ashleyu, którego miałam od dosyć niedawna. W końcu poczułam się trochę śpiąca, więc położyłam się na łóżku, odwrócona plecami do Aresa. Owinęłam całą siebie peleryną, jednak odczuwałam okropne i przeszywające zimno. Zamknęłam oczy, by jak najszybciej zasnąć. Chciałam być pełna energii na następny dzień, ale zaczęło mi się aż tak zimno robić, że skuliłam się. Pomimo tego nadal czułam chłód. Odwróciłam delikatnie głowę, by zerknąć na mężczyznę. Spał już, przynajmniej na takiego wyglądał. Delikatnie się do niego przysunęłam, na tyle blisko bym mogła się do niego przytulić. Wyglądał na takiego, co ma wysoką temperaturę ciała. Gdy tylko moje zimne dłonie zetknęły się z jego ciepłymi plecami, przez moje ciało przeszły dreszcze. Od tak dawna nie miałam tak bliskiego kontaktu z mężczyzną. Nagle Ares się odwrócił i spojrzał na mnie, unosząc jedną brew.
- Zimno ci? - zapytał się lekko śpiącym głosem. Pokiwałam jedynie głową. Poczułam się zbyt skrępowana by cokolwiek powiedzieć. On był pierwszym facetem, który widział mnie niemalże nagą od niecałego roku. Mężczyzna położył się na plecach, tak bym mogła położyć się na jego ramieniu albo klatce piersiowej. Widząc idealne zarysy mięśni u Anthares’a, zaczęłam się rumienić i zrobiło mi się gorąco. Przez chwilę poczułam panikę, gdy poczułam jego dotyk na swojej skórze. Dotyk mężczyzny potrafił przywrócić mi niektóre wspomnienia, o których chciałam jak najszybciej zapomnieć. Jednak stał się cud. Ta panika przemieniła się nagle w spokój. Poczułam się komfortowo, a moje serce szybciej zabiło. Byłam nadal zawinięta w swoją pelerynę, a Ares miał na sobie kocyk, którego mu wcześniej pożyczyłam.
- Cieplej ci? - spojrzał na, chowającą się mnie. Nigdy wcześniej się tak nie rumieniłam. Miała wrażenie, że cała moja twarz się paliła, a moje serducho ma zaraz wyskoczyć mi z klatki piersiowej.- T-tak… dziękuję - odpowiedziałam drżącym głosem. Zorientowałam się, że jego dłoń była niebezpiecznie blisko moich pleców. Szybko poprawiłam pelerynę tak, aby nie mógł dotknąć mojej pocharatanej skóry. Tego nawet Mobius nie wiedział. Wiedziałam, że wiele mężczyzn uważało to za wadę w wyglądzie i często wyciągali zbyt pochopne wnioski o dziewczynie. Jedną rękę trzymałam schowaną przy piersi, a drugą położyłam na jego klatce piersiowej. Zrobiło mi się aż za wygodnie… Zamknęłam oczy i powoli odpłynęłam do krainy snów. Wyobraziłam sobie, jak Ares dłonią przejechał po moich biodrach, a potem po wewnętrznej stronie uda… A jego usta pieściły moją szyję… Jego zapach zbyt bardzo pobudzał moją wyobraźnię. Moja dłoń, która leżała na klatce piersiowej mężczyzny, delikatnie i wolno głaskała jego pierś. Już miałam dalej wyobrazić dalszy przebieg akcji, kiedy coś mnie wyrwało z tego pięknego transu. Niestety tą piękną podróż, przerwała jakaś osoba, która wparowała do pokoju z wrzaskiem.
- Ty… ty ku.rwo! - wrzasnęła na cały dom. Automatycznie się podniosłam do pozycji siedzącej. Była to Misza… Kolejna, która będzie miała do mnie sapy o to, że „sypiam” z mężczyzną, którego kocha. Tyle że tym razem bez odwzajemnienia. - Wiedziałam, że taka jesteś! Wiedziałam, że specjalnie pojechałaś za Aresem, byś teraz mogła mieć go dla siebie! - kobieta nie dawała za wygraną. Dalej krzyczała w niebogłosy. Spojrzałam błagalnie na Aresa, który też się podniósł do pozycji siedzącej. Na widok jego umięśnione sylwetki Misza się zarumieniła, ale też się jeszcze bardziej rozwścieczyła.
- Ares! Ona… przecież zraniła Taigę! Jak ty możesz z nią teraz bezkarnie sypiać… - powiedziała załamanym głosem. Już chciałam coś powiedzieć, jednak wyczułam coś niepokojącego w powietrzu. Widząc, jak kobieta otwierała usta, kazałam jej się zamknąć. W powietrzu wisiała śmierć… atmosfera się gwałtownie zmieniła. Wiele negatywnych emocji się pojawiło. Nagle zza rogiem zaświeciło się zielone i nienaturalne światło, a sekundę później długie pazury…
- Ku.rwa mać Misza, musiałaś się tak drzeć? - spojrzał na nią zdenerwowany Ares. Przez hałas jaki zrobiła, obudziła pannę młodą. Mieliśmy przechlapane. Ten potwór był bardzo silny. Była szybka i potrafiła się stać niematerialna. Potrafiła nawet zmieniać swoje położenie w mgnieniu oka, a jej długie pazury służyły do rozrywania swoich ofiar.
- Super… Panna młoda - powiedziałam i spojrzałam na Miszę z wyrzutami. Wyskoczyłam z łóżka i chwyciłam swój długi, półtoraręczny miecz. Wyciągnęłam ostrze z pochwy i skupiłam się na wejściu do sypialni. Przez chwilę zapomniałam o istnieniu Aresa oraz Miszy. Nagle, w mgnieniu oka, tuż przede mną pojawiła się panna młoda. Jej długi język, niemalże dotknął mojej nadal lekko zarumienione twarzy. Szybkim i płynnym ruchem zaatakowałam ją. Odskoczyła ode mnie i wydała z siebie głośny, a co gorsze, piskliwy krzyk, który ogłuszał nas. Po raz kolejny się rzuciła na mnie. Przyjęłam pozycję szermierczą i wyprowadziłam kontratak. Udało mi się ją delikatnie zranić w brzuch, jednak to nie była śmiertelna rana. Po chwili zauważyłam kątem oka, jak Ares wydobył miecza i ruszył na potwora.
Ares? :3
-Pójdę sprawdzić, czy na pewno w nocy nie będą nam towarzyszyć w nocy - oznajmiłam i opuściłam pokój. Skierowałam się w lewo, aby zbadać każdy pokój. Nie chciałam jakiś dodatkowych niespodzianek tego dnia. Stawiałam bardzo cicho każdy mój krok, ponieważ wiedziałam, że zombie reagują na dźwięk. Zauważyłam na końcu korytarza, tuż przed schodami, które prowadziły na strych, zamknięte drzwi. Podeszłam do nich i przyłożyłam ucho do drewnianych oraz starych drzwi. Nic nie usłyszałam. Żadnych kroków ani innych dźwięków. Delikatnie nacisnęłam klamkę, przez co otworzyłam tajemniczy pokój. Nagle tuż przede mną pojawiło kilka dużych pająków. Z racji tego, że panicznie się ich bałam, pisnęłam ze strachu i nie mogłam się ruszyć, ani drgnąć palcem. One nie zwracały na mnie uwagi, jednak ja nie potrafiłam zapanować nad tym strachem. Nagle za mną pojawił się Anthares, który biegł z sypialni aż tutaj.
- Co jest? Dlaczego pisnęłaś? - zapytał się, wbiegając do łazienki. Spojrzałam na niego przerażona i wskazałam palcem na kilka wielkich pająków. Nagle usłyszałam dziwny dźwięk… Jakby coś się zaczęło poruszać i miałoby się zaraz przewrócić. Otrząsnęłam się i zauważyłam, że za drzwiami były jakieś stare rury… I właśnie Anthares, otwierając z całej siły drzwi uderzył w nie.
- Uważaj! - chwyciłam go za ramię i pociągnęłam w swoją stronę. Jednak nie przewidziałam tego, że w tych zardzewiałych rurach będzie jeszcze woda. Co więcej cały ten cho.lerny labirynt zajmował też kawałek sufitu… Niestety popękały w niektórych miejscach, co przyczyniło się do małego deszczu bardzo zanieczyszczonej wody.
- Ku,rwa! - przeklnęłam i wyszłam z pomieszczenia. Anthares postąpił podobnie. W życiu bym się nie spodziewała, że ktoś tak beznadziejne zaprojektuje układ tych rur. Spojrzałam najpierw na mężczyznę, który był przemoknięty do suchej nitki, a potem na siebie. Cieszyłam się, że zdjęłam z siebie pelerynę.
- Przepraszam… - spuściłam wzrok i zadrżałam lekko z zimna.
- Tym piskiem mogłaś zwabić niepotrzebnych gości. - powiedział bardzo surowym tonem. Aż mnie ciarki przeszły.
- Wiem, dlatego przepraszam… - odpowiedziałam niepewnie. Nie chciałam być dla nikogo ciężarem, ale najwyraźniej nie potrafię być przydatna. Zawsze coś spieprzę. Odwróciłam się i zaczęłam biec w stronę schodów, które prowadziły na parter. Chciałam wejść do pomieszczenia, gdzie stały nasze konie i wziąć kocyk, którego zabierałam zawsze na misje. Uważałam, że mógł się przydać, szczególnie, że przeczuwałam taki przebieg wydarzeń. Kiedy weszłam do pustego pokoju, zauważyłam coś wyjątkowego… Ashley, ogier który zazwyczaj nie interesował się innymi końmi, stał obok klaczy mojego dowódcy. Miałam wrażenie, że ze sobą rozmawiali. Muszę przyznać, że uroczo wyglądali. Spojrzałam na swój plecaczek, który był przymocowany do siodła. Odpięłam go i przerzuciłam przez ramię. Weszłam z po schodach, po czym wróciłam do pokoju, gdzie zastałam półnagiego Anthares’a. Gdy odwrócił się w moją stronę, mogłam zobaczyć jego sylwetkę. Nie potrafiłam w tamtym momencie ukryć rumieńce. Był bardzo dobrze zbudowany, a wszystkie jego mięśnie dodawały mu aż za wiele uroku osobistego. Odwróciłam wzrok i zaczęłam szukać z zakłopotaniem kocyku, by mógł się owinąć na noc. Spojrzałam przez okno, gdzie ujrzałam jedynie zachodzące słońce. Trochę się bałam tamtej nocy. Nie wiedziałam co nas czekało.
- Proszę… - podałam mężczyźnie granatowy koc. Ledwo się mieścił w plecaku, ale tym razem warto było go ze sobą zabrać. Odwróciłam się do niego plecami i nic nie mówiąc zaczęłam się rozbierać do bielizny. Gdy wyjęłam jedno ramię z rękawa, poczułam na sobie jego wzrok. Spojrzałam na niego zmieszanym wzrokiem.
- Mam się odwrócić? - zapytał się, unosząc obie ręce. Wzruszyłam ramionami, a potem przewróciłam oczami i zdjęłam z siebie ubranie.
~ Faceci… ~ pomyślałam i kontynuowałam rozbieranie się. Zostawiłam na sobie czerwony stanik oraz czerwone, koronkowe majtki, które odsłaniały prawie całe moje pośladki. Dalej miałam wrażenie, że Anthares na mnie patrzył i analizował każdy milimetr mojego ciała. Aż się zaczęłam czuć niekomfortowo. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę, który przypatrywał mi się ze skupieniem. Wyglądał prawie jak grecki filozof, który rozmyślał na temat życia.
-Hmmm… - zaczął i spojrzał najpierw na moje piersi, a potem jego wzrok przeniósł się na moją dolną część ciała. - Wyglądasz o niebo lepiej niż sobie wyobrażałem. Aż się przestałem dziwić Mobiusowi, że spojrzał na inną kobietę niż Taigę. - dodał z uśmiechem na twarzy. Najwyraźniej był jak większość mężczyzn, którzy patrzyli jedynie na sylwetkę kobiety, a nie jej wnętrze. Z drugiej strony cieszyłam się, że nie dotknął moich pleców. Nie widać już blizn na moich plecach, ale można było je wyczuć za pomocą dotyku. Są to pozostałości po przemocy domowej, którego doznałam jako dziecko.
- Dziękuję za komplement - odpowiedziałam obojętnym głosem. Jakby on był Mobiusem, to bym jeszcze coś zasugerowała, jednak to był Anthares, a nie ten mężczyzna, którego kochałam z całego serca, ale zraniłam go. Przeze mnie jego związek z Taigą się popsuł. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na krajobraz za oknem.
- Piękny zachód słońca… - powiedziałam cicho pod nosem. - Właściwie, Anthares… - zaczęłam, ale mężczyzna mi przerwał.
- Jak chcesz możesz mnie nazywać Ares, a i jak nie będziesz miała nic przeciwko, to mogę ciebie nazywać Liv? - zapytał się, posyłając w mój stronę przyjazny uśmiech.
- Jak chcesz Aresie - odpowiedziałam i owinęłam się ciepłą peleryną. Słońce zaczęło znikać za horyzontem, co oznaczało tylko jedno, czas aby pójść spać. Usiadłam najpierw na łóżku.
- Wiesz, że podobasz się Miszy? - powiedziałam i spojrzałam na niego.
- Nie wiedziałem - rzucił dosyć obojętnie. Czyli najwyraźniej nie był nią zainteresowany. Miałam wrażenie, że jego obiektem westchnień była piękna dowódczyni Taiga. Przez chwilę jeszcze rozmawialiśmy o różnych mało istotnych rzeczach. Dowiedziałam się, że również się interesuje końmi. Trochę po opowiadałam mu o Ashleyu, którego miałam od dosyć niedawna. W końcu poczułam się trochę śpiąca, więc położyłam się na łóżku, odwrócona plecami do Aresa. Owinęłam całą siebie peleryną, jednak odczuwałam okropne i przeszywające zimno. Zamknęłam oczy, by jak najszybciej zasnąć. Chciałam być pełna energii na następny dzień, ale zaczęło mi się aż tak zimno robić, że skuliłam się. Pomimo tego nadal czułam chłód. Odwróciłam delikatnie głowę, by zerknąć na mężczyznę. Spał już, przynajmniej na takiego wyglądał. Delikatnie się do niego przysunęłam, na tyle blisko bym mogła się do niego przytulić. Wyglądał na takiego, co ma wysoką temperaturę ciała. Gdy tylko moje zimne dłonie zetknęły się z jego ciepłymi plecami, przez moje ciało przeszły dreszcze. Od tak dawna nie miałam tak bliskiego kontaktu z mężczyzną. Nagle Ares się odwrócił i spojrzał na mnie, unosząc jedną brew.
- Zimno ci? - zapytał się lekko śpiącym głosem. Pokiwałam jedynie głową. Poczułam się zbyt skrępowana by cokolwiek powiedzieć. On był pierwszym facetem, który widział mnie niemalże nagą od niecałego roku. Mężczyzna położył się na plecach, tak bym mogła położyć się na jego ramieniu albo klatce piersiowej. Widząc idealne zarysy mięśni u Anthares’a, zaczęłam się rumienić i zrobiło mi się gorąco. Przez chwilę poczułam panikę, gdy poczułam jego dotyk na swojej skórze. Dotyk mężczyzny potrafił przywrócić mi niektóre wspomnienia, o których chciałam jak najszybciej zapomnieć. Jednak stał się cud. Ta panika przemieniła się nagle w spokój. Poczułam się komfortowo, a moje serce szybciej zabiło. Byłam nadal zawinięta w swoją pelerynę, a Ares miał na sobie kocyk, którego mu wcześniej pożyczyłam.
- Cieplej ci? - spojrzał na, chowającą się mnie. Nigdy wcześniej się tak nie rumieniłam. Miała wrażenie, że cała moja twarz się paliła, a moje serducho ma zaraz wyskoczyć mi z klatki piersiowej.- T-tak… dziękuję - odpowiedziałam drżącym głosem. Zorientowałam się, że jego dłoń była niebezpiecznie blisko moich pleców. Szybko poprawiłam pelerynę tak, aby nie mógł dotknąć mojej pocharatanej skóry. Tego nawet Mobius nie wiedział. Wiedziałam, że wiele mężczyzn uważało to za wadę w wyglądzie i często wyciągali zbyt pochopne wnioski o dziewczynie. Jedną rękę trzymałam schowaną przy piersi, a drugą położyłam na jego klatce piersiowej. Zrobiło mi się aż za wygodnie… Zamknęłam oczy i powoli odpłynęłam do krainy snów. Wyobraziłam sobie, jak Ares dłonią przejechał po moich biodrach, a potem po wewnętrznej stronie uda… A jego usta pieściły moją szyję… Jego zapach zbyt bardzo pobudzał moją wyobraźnię. Moja dłoń, która leżała na klatce piersiowej mężczyzny, delikatnie i wolno głaskała jego pierś. Już miałam dalej wyobrazić dalszy przebieg akcji, kiedy coś mnie wyrwało z tego pięknego transu. Niestety tą piękną podróż, przerwała jakaś osoba, która wparowała do pokoju z wrzaskiem.
- Ty… ty ku.rwo! - wrzasnęła na cały dom. Automatycznie się podniosłam do pozycji siedzącej. Była to Misza… Kolejna, która będzie miała do mnie sapy o to, że „sypiam” z mężczyzną, którego kocha. Tyle że tym razem bez odwzajemnienia. - Wiedziałam, że taka jesteś! Wiedziałam, że specjalnie pojechałaś za Aresem, byś teraz mogła mieć go dla siebie! - kobieta nie dawała za wygraną. Dalej krzyczała w niebogłosy. Spojrzałam błagalnie na Aresa, który też się podniósł do pozycji siedzącej. Na widok jego umięśnione sylwetki Misza się zarumieniła, ale też się jeszcze bardziej rozwścieczyła.
- Ares! Ona… przecież zraniła Taigę! Jak ty możesz z nią teraz bezkarnie sypiać… - powiedziała załamanym głosem. Już chciałam coś powiedzieć, jednak wyczułam coś niepokojącego w powietrzu. Widząc, jak kobieta otwierała usta, kazałam jej się zamknąć. W powietrzu wisiała śmierć… atmosfera się gwałtownie zmieniła. Wiele negatywnych emocji się pojawiło. Nagle zza rogiem zaświeciło się zielone i nienaturalne światło, a sekundę później długie pazury…
- Ku.rwa mać Misza, musiałaś się tak drzeć? - spojrzał na nią zdenerwowany Ares. Przez hałas jaki zrobiła, obudziła pannę młodą. Mieliśmy przechlapane. Ten potwór był bardzo silny. Była szybka i potrafiła się stać niematerialna. Potrafiła nawet zmieniać swoje położenie w mgnieniu oka, a jej długie pazury służyły do rozrywania swoich ofiar.
- Super… Panna młoda - powiedziałam i spojrzałam na Miszę z wyrzutami. Wyskoczyłam z łóżka i chwyciłam swój długi, półtoraręczny miecz. Wyciągnęłam ostrze z pochwy i skupiłam się na wejściu do sypialni. Przez chwilę zapomniałam o istnieniu Aresa oraz Miszy. Nagle, w mgnieniu oka, tuż przede mną pojawiła się panna młoda. Jej długi język, niemalże dotknął mojej nadal lekko zarumienione twarzy. Szybkim i płynnym ruchem zaatakowałam ją. Odskoczyła ode mnie i wydała z siebie głośny, a co gorsze, piskliwy krzyk, który ogłuszał nas. Po raz kolejny się rzuciła na mnie. Przyjęłam pozycję szermierczą i wyprowadziłam kontratak. Udało mi się ją delikatnie zranić w brzuch, jednak to nie była śmiertelna rana. Po chwili zauważyłam kątem oka, jak Ares wydobył miecza i ruszył na potwora.
Ares? :3
środa, 7 lutego 2018
Od Jojena+Quest3
Został o tym powiadomiony bladym świtem. Ludzie walili pięściami w drzwi
jego mieszkania, wykrzykiwali głośno "Doktorze! Doktorze!" Otworzył
oczy i leżał tak przez dłuższą chwilę. Co mogło być tak ważne? Udało mu
się rozróżnić przynajmniej cztery głosy.
Poczuł ciężar na klatce piersiowej, a gdy uniósł wzrok zobaczył swojego nowego towarzysza. Kociak wlepiał w niego jasne ślepia, przechylając delikatnie małą główkę.
-Cześć, mały - uśmiechnął się i pogłaskał go.
Podniósł się do siadu i przetarł oczy, ludzie nadal krzyczeli pod drzwiami i uderzali w nie. Nie mogli zobaczyć zwierzaków, jeszcze dowiedzą się o nich inni, a strach pomyśleć, co by się wtedy wydarzyło.
Spojrzał na klatkę z chomikami, stojącą na parapecie. Pomyśleć, że te maluchy miały posłużyć jako obiad dla jakiegoś szaleńca. Od tamtej pory Jojen opróżniał wszystkie sklepy zoologiczne z niechcianych stworzonek.
Wstał i powoli skierował się w stronę drzwi, uchylił je ostrożnie. Jego oczom ukazała się grupa ludzi w różnym wieku, od dzieci do starców. Wyszedł tak, by nie byli w stanie zauważyć znajdującego się w środku zoo.
-O co chodzi? - zapytał. -O co tyle hałasu?
-Zaciągnęły dziewczynkę poza miasto! - lamentowała jedna ze staruszek.
Jojen zmarszczył brwi.
-Kto ją zaciągnął? - zapytał nieco zdezorientowany.
-Te potwory! - zawołała jakaś kobieta. - Zabrały ją, widziałam na własne oczy!
-Ona potrzebuje pana pomocy! - usłyszał męski głos.
Chłopak przez chwilę patrzył na ludzi, nadal zdezorientowany. Dlaczego on? W mieście było wielu innych ludzi, bardziej się do tego nadających. Poza tym, jeśli to faktycznie te stwory ją zabrały, dziewczynka mogła od dawna nie żyć.
-Dobrze - powiedział w końcu. - Zrobię co w mojej mocy, by sprowadzić ją z powrotem. Ale niczego nie obiecuję - zaznaczył.
Wolał nie dzielić się z nimi sowimi obawami. Wrócił do mieszkania i przygotował się do podróży. Do małej torby spakował kilka butelek wody, paczkę suchych ciastek, bandaże, butelkę wody utlenionej i długą linę. Za pas wetknął swój sztylet, przypiął łańcuchy, na końcu których znajdowały się dwa pistolety. Na plecy założył kuszę.
Zostawił zwierzakom więcej karmy, na wypadek, gdyby nie wrócił zbyt szybko.
Na wypadek, gdyby w ogóle nie wrócił.
Zamknął mieszkanie i udał się do wyjścia z budynku. Miasto było puste, ludzie zapewne jeszcze spali. Było cicho, jak dla Jojena za cicho. Poczuł niepokój, zaczęła go boleć głowa. Bał się, że nagle dostanie ataku i zacznie krzyczeć na całe miasto. Ta myśl sprawiła, że zaczął iść jeszcze szybciej.
W końcu udało mu się wyjść z miasta. Przez chwilę zastanawiał się, czy to dobry pomysł, iść samemu na taką wyprawę, jednak doszedł do wniosku, że to jego poproszono o pomoc i nie będzie nikogo narażał.
Kiedy zobaczył ogromną pustynię jego ciało zatrzęsło się z obawy, że nie da rady. Gdyby chociaż wiedział, w którym kierunku ją zabrano...
-Idź przed siebie - usłyszał, a gdy odwrócił głowę zobaczył swojego "towarzysza".
-Co tu robisz? - zapytał. -Odejdź, nie chcę cię widzieć - powiedział, lecz ruszył przed siebie.
-Wciąż nie jesteś w stanie zaakceptować daru, który posiadasz? - zapytał chłopak, zerkając na niego kątem oka.
-Jakiego znowu daru? To choroba - warknął Jojen.
-Skąd wiesz, że nie jestem teraz prze tobie ciałem? - usta miał zasłonięte maską chirurgiczną, jednak chłopak zauważył, że towarzysz się uśmiecha. - Spójrz za siebie.
Jojen odwrócił się i ujrzał tę samą osobę kilkanaście metrów dalej. Cofnął się kilka kroków, niechciany towarzysz chwycił go za ramię.
-Widziałem, jak ją zabierają - szepnął. - Idź przed siebie.
Jojen wyszarpnął się, po czym za radą czarnowłosego chłopca ruszył przed siebie.
Wędrówka była długa, a słońce nie miało zamiaru dać Jojenowi odpocząć. Promienie lały się z nieba, tak jak pot z czoła chłopaka. Założył kaptur na głowę, jednak niewiele to dało. Po dłuższym czasie znalazł pojedyncze drzewo. Było wyschnięte, jednak gałęzie rosły tak gęsto, że dawały odrobinę cienia. Usiadł tam ze Smiley'em i oparł się o gruby pień, oddychał głęboko.
Poczuł ciężar na klatce piersiowej, a gdy uniósł wzrok zobaczył swojego nowego towarzysza. Kociak wlepiał w niego jasne ślepia, przechylając delikatnie małą główkę.
-Cześć, mały - uśmiechnął się i pogłaskał go.
Podniósł się do siadu i przetarł oczy, ludzie nadal krzyczeli pod drzwiami i uderzali w nie. Nie mogli zobaczyć zwierzaków, jeszcze dowiedzą się o nich inni, a strach pomyśleć, co by się wtedy wydarzyło.
Spojrzał na klatkę z chomikami, stojącą na parapecie. Pomyśleć, że te maluchy miały posłużyć jako obiad dla jakiegoś szaleńca. Od tamtej pory Jojen opróżniał wszystkie sklepy zoologiczne z niechcianych stworzonek.
Wstał i powoli skierował się w stronę drzwi, uchylił je ostrożnie. Jego oczom ukazała się grupa ludzi w różnym wieku, od dzieci do starców. Wyszedł tak, by nie byli w stanie zauważyć znajdującego się w środku zoo.
-O co chodzi? - zapytał. -O co tyle hałasu?
-Zaciągnęły dziewczynkę poza miasto! - lamentowała jedna ze staruszek.
Jojen zmarszczył brwi.
-Kto ją zaciągnął? - zapytał nieco zdezorientowany.
-Te potwory! - zawołała jakaś kobieta. - Zabrały ją, widziałam na własne oczy!
-Ona potrzebuje pana pomocy! - usłyszał męski głos.
Chłopak przez chwilę patrzył na ludzi, nadal zdezorientowany. Dlaczego on? W mieście było wielu innych ludzi, bardziej się do tego nadających. Poza tym, jeśli to faktycznie te stwory ją zabrały, dziewczynka mogła od dawna nie żyć.
-Dobrze - powiedział w końcu. - Zrobię co w mojej mocy, by sprowadzić ją z powrotem. Ale niczego nie obiecuję - zaznaczył.
Wolał nie dzielić się z nimi sowimi obawami. Wrócił do mieszkania i przygotował się do podróży. Do małej torby spakował kilka butelek wody, paczkę suchych ciastek, bandaże, butelkę wody utlenionej i długą linę. Za pas wetknął swój sztylet, przypiął łańcuchy, na końcu których znajdowały się dwa pistolety. Na plecy założył kuszę.
Zostawił zwierzakom więcej karmy, na wypadek, gdyby nie wrócił zbyt szybko.
Na wypadek, gdyby w ogóle nie wrócił.
Zamknął mieszkanie i udał się do wyjścia z budynku. Miasto było puste, ludzie zapewne jeszcze spali. Było cicho, jak dla Jojena za cicho. Poczuł niepokój, zaczęła go boleć głowa. Bał się, że nagle dostanie ataku i zacznie krzyczeć na całe miasto. Ta myśl sprawiła, że zaczął iść jeszcze szybciej.
W końcu udało mu się wyjść z miasta. Przez chwilę zastanawiał się, czy to dobry pomysł, iść samemu na taką wyprawę, jednak doszedł do wniosku, że to jego poproszono o pomoc i nie będzie nikogo narażał.
Kiedy zobaczył ogromną pustynię jego ciało zatrzęsło się z obawy, że nie da rady. Gdyby chociaż wiedział, w którym kierunku ją zabrano...
-Idź przed siebie - usłyszał, a gdy odwrócił głowę zobaczył swojego "towarzysza".
-Co tu robisz? - zapytał. -Odejdź, nie chcę cię widzieć - powiedział, lecz ruszył przed siebie.
-Wciąż nie jesteś w stanie zaakceptować daru, który posiadasz? - zapytał chłopak, zerkając na niego kątem oka.
-Jakiego znowu daru? To choroba - warknął Jojen.
-Skąd wiesz, że nie jestem teraz prze tobie ciałem? - usta miał zasłonięte maską chirurgiczną, jednak chłopak zauważył, że towarzysz się uśmiecha. - Spójrz za siebie.
Jojen odwrócił się i ujrzał tę samą osobę kilkanaście metrów dalej. Cofnął się kilka kroków, niechciany towarzysz chwycił go za ramię.
-Widziałem, jak ją zabierają - szepnął. - Idź przed siebie.
Jojen wyszarpnął się, po czym za radą czarnowłosego chłopca ruszył przed siebie.
Wędrówka była długa, a słońce nie miało zamiaru dać Jojenowi odpocząć. Promienie lały się z nieba, tak jak pot z czoła chłopaka. Założył kaptur na głowę, jednak niewiele to dało. Po dłuższym czasie znalazł pojedyncze drzewo. Było wyschnięte, jednak gałęzie rosły tak gęsto, że dawały odrobinę cienia. Usiadł tam ze Smiley'em i oparł się o gruby pień, oddychał głęboko.
-Spójrz tam - powiedział, wskazując jakiś punkt w oddali.
Jojen zmrużył oczy i dojrzał zarys budynków.
-Miasto?
-Martwe - odpowiedział towarzysz. - Mieszkają tam już tylko szaleńcy i potwory. Z naszym miastem również się to stanie, to tylko kwestia czasu.
-Ale...
-Nie, Jojen. Może to wydarzy się za tysiąc lat, za sto, za dziesięć, a może jutro. Nieważne, to i tak się stanie.
Chłopak zamilkł, wziął łyk wody i wylał jej trochę na swoją głowę. Przez chwilę było mu lepiej.
-Ruszmy się, może dziewczynka jeszcze żyje - wstał.
Smiley zrobił to samo, by po chwili ruszyli razem w drogę.
Zaczynało się robić ciemno, gdy dotarli do czegoś, co przypominało domek z kamienia.
-Powinniśmy stąd iść - powiedział Smiley. - Teraz.
-A jeśli dziewczynka jest w środku?
-Jojen, nie rozumiesz...
Usłyszeli coś, co przypominało warczenie. Z domku wytoczyło się coś wielkiego, coś, co wyglądało jak człowiek. Trzymało w dłoni klatkę, w której znajdowała się...
Dziewczynka.
-To ona!
-Ćśś! - Smiley uciszył go.
Głowa stwora zwróciła się w ich stronę. Naciągnął szyję, by lepiej widzieć, jednak po chwili wrócił do swoich zajęć. Rozpalał ognisko.
-On chce ją pożreć... musimy coś zrobić - Jojen wyrwał się do przodu, jednak towarzysz złapał go za nadgarstek. - Co ty robisz?!
-Przymknij się! Nie widzisz, co to jest? To nie pierwszy lepszy zombiak, idioto! Nie damy mu rady. Dziewczynka przepadła, pogódź się z tym!
Jojen wyszarpnął się i zdjął kuszę z pleców, skierował się w stronę potwora.
-Idiota...
Potwór usłyszał jego kroki, odwrócił się w stronę Jojena. Warknął cicho, a zaskoczony chłopak zauważył ślady inteligencji w oczach stwora.
-Chcę tylko dziewczynkę. Oddaj ją, a nic ci nie zrobię - powiedział.
Stwór zaśmiał się, podszedł do Jojena.
-Prędzej zjem was oboje - uśmiechnął się szeroko.
-To tylko dziecko...
-Właśnie, to tylko dziecko, więc jej strata, to właściwie nie strata - stwór fuknął Jojenowi w twarz i wrócił do ogniska.
Chłopak był przerażony. Potwór był trzy razy większy od niego. Musiał zmutować dawno temu. Jojenowi wydawało się dziwne, że jeszcze żyje. Przy takiej mutacji choroba powinna go zabić już dawno temu.
-W takim razie pozwól mi dołączyć do posiłku - powiedział po chwili, założył kuszę na plecy.
Potwór popatrzył na niego zdziwiony, jednak nie przestał dokładać drewien do ogniska.
-Jesteś szalony? - zapytał.
-Można tak powiedzieć - usiadł pod jednym z kamieni, zachowując dystans między nim a stworem.
Był przerażony, jednak nie dawał tego po sobie poznać, a tak mu się przynajmniej wydawało.
-Czuję twój strach - powiedział w końcu stwór. - Nie obawiaj się, nie pożeram innych mutujących, pod warunkiem, że oni nie chcą ukraść mi posiłku.
-Nie mam zamiaru. Dołączę, jeśli pozwolisz.
-Patrząc na ciebie mogę powiedzieć, że tobie wystarczy przedramię.
Dziewczynka patrzyła na Jojena, a on zaniepokojony zauważył zmiany na jej skórze.
-Co jej jest? - zapytał. - Wygląda, jakby zaczęła mutować.
-Bo zaczęła. Pogryzły ją, a lekarza znikąd. Zabrałem ją, jak jeszcze się nadawała do jedzenia. Teraz będę musiał wybierać zepsute kawałki... Jak masz na imię? - zapytał ni stąd, ni zowąd.
-Jojen. A ty?
-Już dawno zapomniałem, jak mam na imię... Ale inni nazywają mnie Gryyt.
Czas mijał, a dziewczynka zachowywała się coraz dziwniej. Stwór otworzył klatkę i wyjął dziecko, a ono ugryzło go w nadgarstek. Wściekły potwór uderzył nią o kamień, Jojen wystraszył się, że ją zmiażdżył, jednak ona nadal się szarpała i krzyczała. Stwór wziął do ręki coś, co przypominało ogromną siekierę i uniósł ją, a wtedy chłopak szybko sięgnął po pistolet. Strzelił, trafił stwora w rękę. Gryyt wrzasnął, zwrócił się w stronę Jojena, który wystrzelił po raz kolejny, tym razem trafiając w pierś. To tylko bardziej go rozwścieczyło, puścił dziewczynkę i rzucił się na chłopaka z siekierą.
Nagle Gryyt zatoczył się do tyłu. Chłopak zobaczył, że to jego towarzysz wskoczył mu na plecy.
-Bierz dzieciaka! - zawołał.
Jojen wykonał jego polecenie i zaczął biec w stronę miasta najszybciej, jak umiał.
Zatrzymał się pod drzewem, pod którym tego samego dnia mieli postój. Był pewien, że Gryyt nie oddali się tak bardzo od swojej kryjówki.
-Już nic ci nie grozi - powiedział do dziewczynki. -Pokaż swoje rany, opatrzę je, pomogę ci wyzdrowieć - wziął jej rękę w swoją, a ona uderzyła go.
Dziewczynka rzuciła się na niego i zacisnęła dłonie na jego szyi. Jojen nie spodziewał się, że w tak małym ciele drzemie tak wielka siła.
Coś kopnęło dziewczynkę. Tym czymś był Smiley. Wyszarpnął pistolet z pasa Jojena i wycelował w dziewczynkę.
-Co ty robisz?! - wyrwał mu pistolet z ręki, a wtedy dziewczynka znów się na nich rzuciła.
Smiley uderzył ją pięścią w głowę, dziecko odbiło się od drzewa i przez chwilę leżało na ziemi oszołomione.
-Jej już nic nie pomoże - powiedział. -Jedyne, co możemy zrobić, to skrócić jej cierpienia.
Jojen przez chwilę patrzył na swojego towarzysza, po czym spojrzał na dziewczynkę, która zaczęła kaszleć, a z jej ust wyciekło coś, co wyglądało jak smoła.
Pokiwał głową, po czym wręczył Smiley'owi pistolet. Odwrócił się, a później usłyszał huk wystrzału, a następnie odgłos ciała opadającego na ziemię.
-Już po wszystkim - usłyszał.
W drodze powrotnej Jojen cały czas myślał o dziewczynce. Co powie ludziom, którzy prosili go o pomoc?
-Nie myśl o tym - powiedział jego towarzysz. - Była dzieckiem, u niej poszło to szybciej. Zbyt długo przebywała poza murami miasta. Powiesz im, że stało się z nią to, co z innymi zarażonymi. Tak będzie najlepiej.
Jojen skinął głową.
-Mogę cię o coś zapytać?
-O co?
-Po co ci była lina?
-Miałem nadzieję kogoś spotkać - powiedział cicho Jojen, patrząc przed siebie, na dużą, psią sylwetkę. -Na pewno nie da im się pomóc? W żaden sposób?
-Przykro mi.
-Wracajmy...
I razem wrócili do miasta.
Jojen zmrużył oczy i dojrzał zarys budynków.
-Miasto?
-Martwe - odpowiedział towarzysz. - Mieszkają tam już tylko szaleńcy i potwory. Z naszym miastem również się to stanie, to tylko kwestia czasu.
-Ale...
-Nie, Jojen. Może to wydarzy się za tysiąc lat, za sto, za dziesięć, a może jutro. Nieważne, to i tak się stanie.
Chłopak zamilkł, wziął łyk wody i wylał jej trochę na swoją głowę. Przez chwilę było mu lepiej.
-Ruszmy się, może dziewczynka jeszcze żyje - wstał.
Smiley zrobił to samo, by po chwili ruszyli razem w drogę.
Zaczynało się robić ciemno, gdy dotarli do czegoś, co przypominało domek z kamienia.
-Powinniśmy stąd iść - powiedział Smiley. - Teraz.
-A jeśli dziewczynka jest w środku?
-Jojen, nie rozumiesz...
Usłyszeli coś, co przypominało warczenie. Z domku wytoczyło się coś wielkiego, coś, co wyglądało jak człowiek. Trzymało w dłoni klatkę, w której znajdowała się...
Dziewczynka.
-To ona!
-Ćśś! - Smiley uciszył go.
Głowa stwora zwróciła się w ich stronę. Naciągnął szyję, by lepiej widzieć, jednak po chwili wrócił do swoich zajęć. Rozpalał ognisko.
-On chce ją pożreć... musimy coś zrobić - Jojen wyrwał się do przodu, jednak towarzysz złapał go za nadgarstek. - Co ty robisz?!
-Przymknij się! Nie widzisz, co to jest? To nie pierwszy lepszy zombiak, idioto! Nie damy mu rady. Dziewczynka przepadła, pogódź się z tym!
Jojen wyszarpnął się i zdjął kuszę z pleców, skierował się w stronę potwora.
-Idiota...
Potwór usłyszał jego kroki, odwrócił się w stronę Jojena. Warknął cicho, a zaskoczony chłopak zauważył ślady inteligencji w oczach stwora.
-Chcę tylko dziewczynkę. Oddaj ją, a nic ci nie zrobię - powiedział.
Stwór zaśmiał się, podszedł do Jojena.
-Prędzej zjem was oboje - uśmiechnął się szeroko.
-To tylko dziecko...
-Właśnie, to tylko dziecko, więc jej strata, to właściwie nie strata - stwór fuknął Jojenowi w twarz i wrócił do ogniska.
Chłopak był przerażony. Potwór był trzy razy większy od niego. Musiał zmutować dawno temu. Jojenowi wydawało się dziwne, że jeszcze żyje. Przy takiej mutacji choroba powinna go zabić już dawno temu.
-W takim razie pozwól mi dołączyć do posiłku - powiedział po chwili, założył kuszę na plecy.
Potwór popatrzył na niego zdziwiony, jednak nie przestał dokładać drewien do ogniska.
-Jesteś szalony? - zapytał.
-Można tak powiedzieć - usiadł pod jednym z kamieni, zachowując dystans między nim a stworem.
Był przerażony, jednak nie dawał tego po sobie poznać, a tak mu się przynajmniej wydawało.
-Czuję twój strach - powiedział w końcu stwór. - Nie obawiaj się, nie pożeram innych mutujących, pod warunkiem, że oni nie chcą ukraść mi posiłku.
-Nie mam zamiaru. Dołączę, jeśli pozwolisz.
-Patrząc na ciebie mogę powiedzieć, że tobie wystarczy przedramię.
Dziewczynka patrzyła na Jojena, a on zaniepokojony zauważył zmiany na jej skórze.
-Co jej jest? - zapytał. - Wygląda, jakby zaczęła mutować.
-Bo zaczęła. Pogryzły ją, a lekarza znikąd. Zabrałem ją, jak jeszcze się nadawała do jedzenia. Teraz będę musiał wybierać zepsute kawałki... Jak masz na imię? - zapytał ni stąd, ni zowąd.
-Jojen. A ty?
-Już dawno zapomniałem, jak mam na imię... Ale inni nazywają mnie Gryyt.
Czas mijał, a dziewczynka zachowywała się coraz dziwniej. Stwór otworzył klatkę i wyjął dziecko, a ono ugryzło go w nadgarstek. Wściekły potwór uderzył nią o kamień, Jojen wystraszył się, że ją zmiażdżył, jednak ona nadal się szarpała i krzyczała. Stwór wziął do ręki coś, co przypominało ogromną siekierę i uniósł ją, a wtedy chłopak szybko sięgnął po pistolet. Strzelił, trafił stwora w rękę. Gryyt wrzasnął, zwrócił się w stronę Jojena, który wystrzelił po raz kolejny, tym razem trafiając w pierś. To tylko bardziej go rozwścieczyło, puścił dziewczynkę i rzucił się na chłopaka z siekierą.
Nagle Gryyt zatoczył się do tyłu. Chłopak zobaczył, że to jego towarzysz wskoczył mu na plecy.
-Bierz dzieciaka! - zawołał.
Jojen wykonał jego polecenie i zaczął biec w stronę miasta najszybciej, jak umiał.
Zatrzymał się pod drzewem, pod którym tego samego dnia mieli postój. Był pewien, że Gryyt nie oddali się tak bardzo od swojej kryjówki.
-Już nic ci nie grozi - powiedział do dziewczynki. -Pokaż swoje rany, opatrzę je, pomogę ci wyzdrowieć - wziął jej rękę w swoją, a ona uderzyła go.
Dziewczynka rzuciła się na niego i zacisnęła dłonie na jego szyi. Jojen nie spodziewał się, że w tak małym ciele drzemie tak wielka siła.
Coś kopnęło dziewczynkę. Tym czymś był Smiley. Wyszarpnął pistolet z pasa Jojena i wycelował w dziewczynkę.
-Co ty robisz?! - wyrwał mu pistolet z ręki, a wtedy dziewczynka znów się na nich rzuciła.
Smiley uderzył ją pięścią w głowę, dziecko odbiło się od drzewa i przez chwilę leżało na ziemi oszołomione.
-Jej już nic nie pomoże - powiedział. -Jedyne, co możemy zrobić, to skrócić jej cierpienia.
Jojen przez chwilę patrzył na swojego towarzysza, po czym spojrzał na dziewczynkę, która zaczęła kaszleć, a z jej ust wyciekło coś, co wyglądało jak smoła.
Pokiwał głową, po czym wręczył Smiley'owi pistolet. Odwrócił się, a później usłyszał huk wystrzału, a następnie odgłos ciała opadającego na ziemię.
-Już po wszystkim - usłyszał.
W drodze powrotnej Jojen cały czas myślał o dziewczynce. Co powie ludziom, którzy prosili go o pomoc?
-Nie myśl o tym - powiedział jego towarzysz. - Była dzieckiem, u niej poszło to szybciej. Zbyt długo przebywała poza murami miasta. Powiesz im, że stało się z nią to, co z innymi zarażonymi. Tak będzie najlepiej.
Jojen skinął głową.
-Mogę cię o coś zapytać?
-O co?
-Po co ci była lina?
-Miałem nadzieję kogoś spotkać - powiedział cicho Jojen, patrząc przed siebie, na dużą, psią sylwetkę. -Na pewno nie da im się pomóc? W żaden sposób?
-Przykro mi.
-Wracajmy...
I razem wrócili do miasta.
wtorek, 6 lutego 2018
Od Taigi C.D Fragonii
Siedziałam u lekarza, który sprawnie opatrzył moje niewielkie rany, a także ocenił ogólny stan mojego zdrowia. Diagnoza nie była, aż taka straszna, niewielkie odwodnienie, spadek wagi i zapewne brak podstawowych witamin. Dostałam kilka tabletek, które połknęłam od razu popijając je sporą ilością chłodnej wody, która smakowała wyjątkowo dobrze. Nie planowałam spędzać u niego za dużo czasu, w końcu byłam umówiona z Aresem, a także musiałam zmyć z siebie brud i zaschniętą krew. Na mym ciele nie było nawet skrawka czystej, jasnej skóry. Podziękowałam za udzieloną mi pomoc i już trzymałam w dłoni starą klamkę, gdy usłyszałam za sobą zachrypnięty głos.
- W nocy może wystąpić gorączka. Podałem kilka leków i organizm musi się oczyścić, także to zupełnie normalne, jeśli nie będziesz mogła mnie znaleźć to blisko Ciebie mieszka Fragonia, farmaceutka - Wyjaśnił, uśmiechając się do mnie delikatnie.
- Mała, czarnowłosa dziewczyna? - Podniosłam jedną brew, jakby odnajdując w myślach jej wygląd i stanowisko jakie zajmuje. Młody mężczyzna skinął głową.
Wróciłam do swojego mieszkania, gdzie wzięłam dosyć długi prysznic, a po posiłku, który przyniósł mi przyjaciel, mogłam spokojnie położyć się do łóżka, z myślą, że w końcu mogę spać spokojnie, a możliwość tego, że coś mnie zabije podczas snu, było bardzo mało prawdopodobne. W nocy sny nie dawały mi spokojnie spać. Przed oczami cały czas miałam Nagise, który błagał mnie o śmierć, błękitne oczy wpatrzone we mnie, ze smutkiem, ale także i chęcią ulgi. Moment, kiedy go zabijałam wybudził mnie z tego koszmaru. Cała poduszka, jak i połowa kołdry były mokre, przez krople potu, spływające po całym moim ciele. Dotknęłam swego czoła, a później i całej twarzy. Czułam, że jestem rozpalona, a więc gorączka, zaczęła dawać się we znaki. Nie posiadałam żadnych leków, żeby spróbować zbić to samodzielnie. Przypomniałam sobie o małej dziewczynie, która mogłaby mi teraz pomóc. Przebrałam się w suche ubrania. Czarne dresy i bluza, ubrania, które leżały na dnie mojej szafy, teraz wydawały się być odpowiednie. Zamknęłam drzwi i chwiejnym krokiem wyszłam z budynku. Rzeczywiście nie czułam się najlepiej. Chciałam ponownie położyć się do łóżka, ale w takim stanie, nawet nie mogłabym zasnąć. Spojrzałam w górę, na budynek, w którym owa dziewczyna powinna mieszkać. Przeszło mi przez myśl, że jest za późno na takie wizyty, ale wtedy właśnie zobaczyłam przygaszone światło. Był to dla mnie znak, aby się nie zatrzymywać. Szłam po schodach, aż znalazłam się przed jednym z mieszkań. Zapukałam cicho i weszłam do środka. Weszłam do dwóch sypialni, aż w końcu zastałam stojącą na środku pokoju dziewczynę z długimi czarnymi włosami, które opadały jej na twarz.Chrząknęłam. Zauważając mnie, podskoczyła i spojrzała zdezorientowana.
- Taiga Nagiko, mam gorączkę, podobno masz dostęp do leków, to jestem - Mruknęłam, siadając na jej łóżku.
- Em... Tak - Mruknęła cicho, szukając czegoś po szafkach. Termometr, który mi podała od razu kazała włożyć pod rękę, trzymając co najmniej 3 minuty.
- Młodo wyglądasz - Odezwałam się, przerywając niezręczną ciszę, która panowała między nami. - Ile masz lat?
- 14 - Jej odpowiedzi były krótkie, ale jasne i sensowne. Cieszyłam się, że nie owijała w bawełnę. Oddałam jej termometr - Wysoka gorączka. Tutaj są leki, musisz pić dużo wody i najlepiej zrobić sobie chłodny okład - Nakazała podając mi w szklance wodę, którą nalała wcześniej z większej butelki. Bez zbędnych słów wzięłam do ust gorzkie leki połykając je, wypijając przy tym całą podaną mi wodę.
- Fragonia prawda? - Zapytałam, trochę niemrawo, skinęła głową, na co ziewnęłam - Zmęczona jestem, podałaś mi coś na sen? - Mruknęłam, kładąc się na jej łóżku. Mówiła coś do mnie, ale nie słyszałam za dobrze co. Powieki były nieziemsko ciężkie, a sen przyszedł w zaledwie dwie minuty.
Fragonia? Odpisałam nieco później, ale jest :>
- W nocy może wystąpić gorączka. Podałem kilka leków i organizm musi się oczyścić, także to zupełnie normalne, jeśli nie będziesz mogła mnie znaleźć to blisko Ciebie mieszka Fragonia, farmaceutka - Wyjaśnił, uśmiechając się do mnie delikatnie.
- Mała, czarnowłosa dziewczyna? - Podniosłam jedną brew, jakby odnajdując w myślach jej wygląd i stanowisko jakie zajmuje. Młody mężczyzna skinął głową.
Wróciłam do swojego mieszkania, gdzie wzięłam dosyć długi prysznic, a po posiłku, który przyniósł mi przyjaciel, mogłam spokojnie położyć się do łóżka, z myślą, że w końcu mogę spać spokojnie, a możliwość tego, że coś mnie zabije podczas snu, było bardzo mało prawdopodobne. W nocy sny nie dawały mi spokojnie spać. Przed oczami cały czas miałam Nagise, który błagał mnie o śmierć, błękitne oczy wpatrzone we mnie, ze smutkiem, ale także i chęcią ulgi. Moment, kiedy go zabijałam wybudził mnie z tego koszmaru. Cała poduszka, jak i połowa kołdry były mokre, przez krople potu, spływające po całym moim ciele. Dotknęłam swego czoła, a później i całej twarzy. Czułam, że jestem rozpalona, a więc gorączka, zaczęła dawać się we znaki. Nie posiadałam żadnych leków, żeby spróbować zbić to samodzielnie. Przypomniałam sobie o małej dziewczynie, która mogłaby mi teraz pomóc. Przebrałam się w suche ubrania. Czarne dresy i bluza, ubrania, które leżały na dnie mojej szafy, teraz wydawały się być odpowiednie. Zamknęłam drzwi i chwiejnym krokiem wyszłam z budynku. Rzeczywiście nie czułam się najlepiej. Chciałam ponownie położyć się do łóżka, ale w takim stanie, nawet nie mogłabym zasnąć. Spojrzałam w górę, na budynek, w którym owa dziewczyna powinna mieszkać. Przeszło mi przez myśl, że jest za późno na takie wizyty, ale wtedy właśnie zobaczyłam przygaszone światło. Był to dla mnie znak, aby się nie zatrzymywać. Szłam po schodach, aż znalazłam się przed jednym z mieszkań. Zapukałam cicho i weszłam do środka. Weszłam do dwóch sypialni, aż w końcu zastałam stojącą na środku pokoju dziewczynę z długimi czarnymi włosami, które opadały jej na twarz.Chrząknęłam. Zauważając mnie, podskoczyła i spojrzała zdezorientowana.
- Taiga Nagiko, mam gorączkę, podobno masz dostęp do leków, to jestem - Mruknęłam, siadając na jej łóżku.
- Em... Tak - Mruknęła cicho, szukając czegoś po szafkach. Termometr, który mi podała od razu kazała włożyć pod rękę, trzymając co najmniej 3 minuty.
- Młodo wyglądasz - Odezwałam się, przerywając niezręczną ciszę, która panowała między nami. - Ile masz lat?
- 14 - Jej odpowiedzi były krótkie, ale jasne i sensowne. Cieszyłam się, że nie owijała w bawełnę. Oddałam jej termometr - Wysoka gorączka. Tutaj są leki, musisz pić dużo wody i najlepiej zrobić sobie chłodny okład - Nakazała podając mi w szklance wodę, którą nalała wcześniej z większej butelki. Bez zbędnych słów wzięłam do ust gorzkie leki połykając je, wypijając przy tym całą podaną mi wodę.
- Fragonia prawda? - Zapytałam, trochę niemrawo, skinęła głową, na co ziewnęłam - Zmęczona jestem, podałaś mi coś na sen? - Mruknęłam, kładąc się na jej łóżku. Mówiła coś do mnie, ale nie słyszałam za dobrze co. Powieki były nieziemsko ciężkie, a sen przyszedł w zaledwie dwie minuty.
Fragonia? Odpisałam nieco później, ale jest :>
poniedziałek, 5 lutego 2018
Od Antharesa CD Taigi
Miesiąc. Tyle czasu upłynęło, nim Taiga wróciła do Santari. Zabiedzona,
brudna i zmęczona tak, że aż ja czułem, ale żywa i niezmiennie w jednym
kawałku. Zaskoczyłem samego siebie tym, jak bardzo ucieszyłem się, gdy
ją zobaczyłem. Mieszkańcy miasta już wiele dni wcześniej postawili na
niej krzyżyk, na co tylko uśmiechałem się z zażenowaniem, z każdym
kolejną dobą zaczynałem jednak powoli tracić pewność co do słuszności
swojego stanowiska. Ludzie z miasta ginęli, to był fakt. Taiga nie była
nieśmiertelna, a w las na każdym kroku roił się od niebezpieczeństw,
dlatego ostatecznie zmuszony byłem zaakceptować myśl, że mogła
zwyczajnie zginąć. Aż tu nagle proszę, stanęła sobie obok mnie i jak
gdyby nigdy nic ucięliśmy sobie pogawędkę, w której trakcie dodatkowo
bez skrępowania poprosiła mnie o przysługę. Szczerze mówiąc, nie
radowała mnie myśl choćby przez chwilę pełnienia funkcji chłopca na
posyłki, ale widząc naszą słodką głównodowodzącą w takim, a nie innym
stanie, nie miałem serca jej odmówić.
- W porządku, zrobię to, gdy tylko załatwię jedną naglącą sprawę. Nie powinna zająć mi wiele czasu.
- Trzymam za słowo. - nacisnęła na wyszczerbioną klamkę lekarskiej kwatery i popchnęła ciężkie drzwi. Skinęła mi ręką na odchodne i zniknęła w ciemnawym wnętrzu pokoju.
Stojąc jeszcze przez chwilę w posągowym bezruchu, usłyszałem stłumione głosy, dochodzące przez niewielką szparę w drzwiach. Rozmowa była głośna, lecz jednocześnie na tyle niewyraźna, że nie udało mi się podchwycić z niej ani słowa. Nie spuszczając wzroku z klamki, cofnąłem się o dwa kroki i dopiero potem odwróciłem się tanecznym krokiem, rozpościerając poły długiego płaszcza. Nawet jeśli nie znalazło to odbicia na mojej twarzy, przez całą rozmowę z Taigą czułem swego rodzaju ulgę. Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że ktoś wreszcie postawi do pionu miasto pogrążone w chaosie i zaprowadzi dyscyplinę, której ostatnio z powodu nieobecności dowódcy brakowało bardziej niż czegokolwiek innego.
Kilka rzeczy zatrzymało mnie po drodze na stołówkę dłużej niż byłem w stanie przewidzieć, dlatego też znalazłem się w niej dość późno, zwłaszcza że po drodze wstąpiłem do swojego pokoju po skórzaną torbę. Miałem jednak tyle szczęścia, że z reguły opryskliwa kobieta wydająca posiłki wyjątkowo postanowiła pójść mi na rękę i nie zadawać wielu pytań. Za ukazaniem całego kompletu zębów w zniewalającym uśmiechu, na który niekiedy mogłem sobie pozwolić, udało mi się nawet wyłudzić coś ekstra. Truskawki. Szczerze mówiąc ani przez chwilę nie sądziłem, że równie tandetny numer przejdzie równie gładko, jednak jak widać, jeszcze wiele rzeczy mnie w życiu zaskoczy, a obiło mi się kiedyś o uszy, że Taiga szaleje za tymi owocami. Tak więc dlaczego by nie? Miałem dobry dzień i mogłem przy okazji trochę osłodzić go innym, zwłaszcza że niewiele mnie to kosztowało.
U drzwi kwatery Taigi znalazłem się późnym wieczorem. Wyjątkowo elegancko i kulturalnie zapukałem w ciężkie dębowe drzwi, a kiedy nikt mi nie otworzył, bezceremonialnie wszedłem sam, nie mając zamiaru kwitnąć pod drzwiami i czekać, aż ktoś uprzejmie zdecyduje się mnie wpuścić. Przekraczając próg, niedbale i pobieżnie omiotłem wzorkiem pokój, szybko zdając sobie sprawę, jak bardzo odbiegał standardami od mieszkania przypadającego przeciętnemu mieszkańcowi w miasta. No ale z drugiej strony, czego się spodziewałem, to przecież kwatera dowódcy, czyż nie? Niemniej jednak, wśród mnogości sprzętów nie udało mi się dostrzec ich właścicielki, toteż postanowiłem postawić torbę na stole i wyjść. Nim jednak zdołałem wprowadzić swój misterny plan w życie, z piskiem otworzyły się drzwi prowadzące do innego pomieszczenia. To, co zobaczyłem wmurowało mnie w podłoże i jestem pewien, że moja szczęka opadłaby z hukiem na podłogę, gdybym na czas dyskretnie nie powstrzymał jej dłonią.
Taiga wyszła z łazienki odziana jedynie w ręcznik. Rozpaczliwie krótki.
- Pukałem - usprawiedliwiłem się, błazeńsko kładąc rękę na sercu dla dodania sobie wiarygodności. Drugą ręką zgodnie z wcześniejszymi zamierzeniami położyłem torbę na stole - Ach tak, i wybacz, że zjawiam się dopiero teraz.
Czerwonowłosa machnęła niedbale ręką i przeniosła wzrok na stół.
- Mniejsza. Przeniosłeś to, o co prosiłam? - przeczesała palcami mokre włosy, chwilowo poświęcając im więcej uwagi niż mnie. Nie wyglądała na w żadnym stopniu zażenowaną całą sytuacją, ba, odniosłem wrażenie, że zupełnie nie dbała o moje skromne towarzystwo.
- Nawet więcej - z donośnym szurnięciem odsunąłem sobie drewniane, rzeźbione krzesło, po czym usiadłem na nim, nonszalancko zakładając nogę na nogę i śmiało patrząc Taidze prosto w oczy, jednocześnie starając się aby tak pozostało. Naprawdę robiłem co mogłem. - Sam nie wiem, jak udało mi się to wszytko zdobyć.
Dziewczyna przetrząsnęła zawartość torby i przeniosła na mnie wzrok. Dostrzegłem zagadkowy błysk w jej oku. Aż przeszły mnie ciarki.
- Trochę za dużo tego, ale dzięki za fatygę. - płynnym ruchem odniosła butelkę wody do ust.
Nie byłem przekonany, czy usłyszałem właśnie swego rodzaju pochwałę, czy wręcz przeciwnie, mimo to uśmiechnęłam się pod nosem, krytycznym wzrokiem spoglądając na paznokcie.
- Przyniosłem przy okazji kilka bardziej interesujących raportów z ekspedycji, spisów zapasów i kilka podobnych papierów. Zapewne Cię to zainteresuje.
- Zerknę później.
- W porządku - odparłem tonem, który sam w sobie zwracał uwagę. - Jeśli kiedykolwiek potrzebowałabyś pomocy, powinnaś wiedzieć, że jestem do Twojej dyspozycji. Miasto nieco podupadło w ostatnim czasie i najbliższe dni zapewne będą dla Ciebie bardzo wymagające.
<Tai?>
- W porządku, zrobię to, gdy tylko załatwię jedną naglącą sprawę. Nie powinna zająć mi wiele czasu.
- Trzymam za słowo. - nacisnęła na wyszczerbioną klamkę lekarskiej kwatery i popchnęła ciężkie drzwi. Skinęła mi ręką na odchodne i zniknęła w ciemnawym wnętrzu pokoju.
Stojąc jeszcze przez chwilę w posągowym bezruchu, usłyszałem stłumione głosy, dochodzące przez niewielką szparę w drzwiach. Rozmowa była głośna, lecz jednocześnie na tyle niewyraźna, że nie udało mi się podchwycić z niej ani słowa. Nie spuszczając wzroku z klamki, cofnąłem się o dwa kroki i dopiero potem odwróciłem się tanecznym krokiem, rozpościerając poły długiego płaszcza. Nawet jeśli nie znalazło to odbicia na mojej twarzy, przez całą rozmowę z Taigą czułem swego rodzaju ulgę. Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że ktoś wreszcie postawi do pionu miasto pogrążone w chaosie i zaprowadzi dyscyplinę, której ostatnio z powodu nieobecności dowódcy brakowało bardziej niż czegokolwiek innego.
Kilka rzeczy zatrzymało mnie po drodze na stołówkę dłużej niż byłem w stanie przewidzieć, dlatego też znalazłem się w niej dość późno, zwłaszcza że po drodze wstąpiłem do swojego pokoju po skórzaną torbę. Miałem jednak tyle szczęścia, że z reguły opryskliwa kobieta wydająca posiłki wyjątkowo postanowiła pójść mi na rękę i nie zadawać wielu pytań. Za ukazaniem całego kompletu zębów w zniewalającym uśmiechu, na który niekiedy mogłem sobie pozwolić, udało mi się nawet wyłudzić coś ekstra. Truskawki. Szczerze mówiąc ani przez chwilę nie sądziłem, że równie tandetny numer przejdzie równie gładko, jednak jak widać, jeszcze wiele rzeczy mnie w życiu zaskoczy, a obiło mi się kiedyś o uszy, że Taiga szaleje za tymi owocami. Tak więc dlaczego by nie? Miałem dobry dzień i mogłem przy okazji trochę osłodzić go innym, zwłaszcza że niewiele mnie to kosztowało.
U drzwi kwatery Taigi znalazłem się późnym wieczorem. Wyjątkowo elegancko i kulturalnie zapukałem w ciężkie dębowe drzwi, a kiedy nikt mi nie otworzył, bezceremonialnie wszedłem sam, nie mając zamiaru kwitnąć pod drzwiami i czekać, aż ktoś uprzejmie zdecyduje się mnie wpuścić. Przekraczając próg, niedbale i pobieżnie omiotłem wzorkiem pokój, szybko zdając sobie sprawę, jak bardzo odbiegał standardami od mieszkania przypadającego przeciętnemu mieszkańcowi w miasta. No ale z drugiej strony, czego się spodziewałem, to przecież kwatera dowódcy, czyż nie? Niemniej jednak, wśród mnogości sprzętów nie udało mi się dostrzec ich właścicielki, toteż postanowiłem postawić torbę na stole i wyjść. Nim jednak zdołałem wprowadzić swój misterny plan w życie, z piskiem otworzyły się drzwi prowadzące do innego pomieszczenia. To, co zobaczyłem wmurowało mnie w podłoże i jestem pewien, że moja szczęka opadłaby z hukiem na podłogę, gdybym na czas dyskretnie nie powstrzymał jej dłonią.
Taiga wyszła z łazienki odziana jedynie w ręcznik. Rozpaczliwie krótki.
- Pukałem - usprawiedliwiłem się, błazeńsko kładąc rękę na sercu dla dodania sobie wiarygodności. Drugą ręką zgodnie z wcześniejszymi zamierzeniami położyłem torbę na stole - Ach tak, i wybacz, że zjawiam się dopiero teraz.
Czerwonowłosa machnęła niedbale ręką i przeniosła wzrok na stół.
- Mniejsza. Przeniosłeś to, o co prosiłam? - przeczesała palcami mokre włosy, chwilowo poświęcając im więcej uwagi niż mnie. Nie wyglądała na w żadnym stopniu zażenowaną całą sytuacją, ba, odniosłem wrażenie, że zupełnie nie dbała o moje skromne towarzystwo.
- Nawet więcej - z donośnym szurnięciem odsunąłem sobie drewniane, rzeźbione krzesło, po czym usiadłem na nim, nonszalancko zakładając nogę na nogę i śmiało patrząc Taidze prosto w oczy, jednocześnie starając się aby tak pozostało. Naprawdę robiłem co mogłem. - Sam nie wiem, jak udało mi się to wszytko zdobyć.
Dziewczyna przetrząsnęła zawartość torby i przeniosła na mnie wzrok. Dostrzegłem zagadkowy błysk w jej oku. Aż przeszły mnie ciarki.
- Trochę za dużo tego, ale dzięki za fatygę. - płynnym ruchem odniosła butelkę wody do ust.
Nie byłem przekonany, czy usłyszałem właśnie swego rodzaju pochwałę, czy wręcz przeciwnie, mimo to uśmiechnęłam się pod nosem, krytycznym wzrokiem spoglądając na paznokcie.
- Przyniosłem przy okazji kilka bardziej interesujących raportów z ekspedycji, spisów zapasów i kilka podobnych papierów. Zapewne Cię to zainteresuje.
- Zerknę później.
- W porządku - odparłem tonem, który sam w sobie zwracał uwagę. - Jeśli kiedykolwiek potrzebowałabyś pomocy, powinnaś wiedzieć, że jestem do Twojej dyspozycji. Miasto nieco podupadło w ostatnim czasie i najbliższe dni zapewne będą dla Ciebie bardzo wymagające.
<Tai?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)