Ostatni raz spojrzałam w miejsce, gdzie przed kilkoma minutami stał brązowowłosy chłopak, a także jeden z jego wiernych towarzyszy. Uniosłam twarz ku niebu. Gęste chmury przykrywały cały błękit, zwiastując burzę. Powinnam, jak najszybciej znaleźć schronienie, inaczej nie zabiją mnie zombie, a zwykłe zapalenie płuc. Wyrzuciłam ze swoich myśli twarz Aresa, który o dziwo wydawał się przejęty decyzją, jaka zapadła. Niestety, w tej chwili nie można było już nic z tym zrobić. Potrzebowałam chwili spokoju, oderwania się od tego wszystkiego. Chciałam zapomnieć o tym, co mnie spotkało, jednak czy jest możliwe, żeby zapomnieć o miłości? Nie... O zawodzie miłosnym. Wyciągnęłam jedną katanę ruszając do przodu. Teraz miałam tylko jeden cel, zabić jak największą ilość zombie. Przed zapadnięciem zmroku, znalazłam dla siebie ustronne miejsce. Mała chatka, najprawdopodobniej jedna z leśniczówek, okazała się idealnym schronieniem. W środku oprócz wypchanych zwierząt, ujrzałam również kominek. Z kilku gałązek pozbieranych na zewnątrz, udało mi się rozpalić niewielki ogień. Miło było poczuć ciepło na swoich dłoniach, a zaraz później i na twarzy. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, siedząc blisko kominka. Noce zaczynały się robić coraz zimniejsze, ciężko przetrwać jedną z zimniejszych nocy na zewnątrz, bez ani jednej iskry. Przymknęłam oczy, zapadając w płytki sen, pamiętając, że znajduje się sama w pośrodku niczego.
~*~
Następne dni mijały w miarę normalnie. Wybijałam wszystko co znajdowało się w okolicy, a na noce wracałam do mojego schronu. Ze zmęczenia nawet nie miałam siły, żeby myśleć czy w mieście panuje spokój. Po kolejnej nocy na skórze jakiegoś zwierzaka, musiałam wybrać się dalej. Zarówno świeża woda, jak i pożywienie zaczynało mi się kończyć. Myślałam, żeby zatrzymać się w mieście, do którego często były wysyłane oddziały naszych ludzi. Jednak zarówno ciekawość, jak i wiedza na temat nikłych zasobów, postanowiłam iść w zupełnie innym kierunku. Wyprawa w te regiony miała się odbyć za kilka miesięcy z większą ilością członków, z powodu dużego natężenia zombie i innych ciekawych stworzeń. Większość starałam się omijać, niektóre cicho zabijałam. Nie miałam ochoty na śmierć, przynajmniej jeszcze nie teraz. Jeśli zaatakowałabym całą grupkę, szansę na przeżycie byłyby nikłe. Dotarłam do budynku, który już na pierwszy rzut oka wydawał się być opuszczony i zniszczony. Drzwi były wyrwane, a okna powybijane. W okolicy było cicho i spokojnie, pomimo zaschniętej krwi na żółtawej trawie. Przełknęłam ślinę i przygryzłam dolną wargę. Zaciskając dłonie na katanach, weszłam do środka, trzymając się blisko ściany. Im dalej szłam korytarzem, tym mniej słońca wpadało do środka, ciemność ogarniała całe moje ciało, a oczy potrzebowały kilku minut, aby przyzwyczaić się do tych warunków. W jednym pomieszczeniu usłyszałam hałas. Charakterystyczny brzdęk metalu rozniósł się echem. Miałam dwie opcje, albo za drzwiami znajdowała się grupka ludzi, którzy mieli jedzenie i wodę, albo było tam coś, czego nie chciałam teraz zobaczyć. Wzięłam głęboki oddech i ostrzem odepchnęłam od siebie drzwi. Stwór stał do mnie tyłem, przypominając z tej strony przerośniętego kraba. Wystarczył jeden krok w jego stronę, aby podniósł łeb, najprawdopodobniej zaciągając się powietrzem. Odwróciwszy się w moją stronę, ujrzałam coś na wzór twarzy, która otworzyła się w nienaturalny sposób. Przyjęłam pozycję bojową, szybko analizując swoją sytuację, a także otoczenie. Za monstrum, które mierzyło dobre 3 metry, znajdowała się półka z puszkami. W większej grupce, pokonanie go nie byłoby aż tak wielkim problemem.
Nie chciałam czekać, aż pierwszy zada cios, który mógłby okazać się dla mnie zabójczy. Zaczęłam od ataku na odnóża, jednak oprócz małych zadrapań nie mogłam uzyskać lepszego efektu.Unikając ciosów przeciwnika zdecydowałam się tradycyjnie odciąć mu głowę, nie sądziłam jednak, że trafiłam na kogoś tak silnego. Wystarczyła jedna nieuwaga, żeby uderzył mnie z niewyobrażalną siłą.
Odbiłam się od ściany niczym piłka, padając na podłogę. Spojrzałam na brudny sufit, delikatnie otwierając usta, sama nie wiem czy chciałam zaczerpnąć ostatni raz powietrza, czy wybuchnąć śmiechem. Szepnęłam jedynie bezgłośnie jedno krótkie zdanie
- A więc tak umrę- Chciałam zamknąć oczy i szybko zakończyć ten żywot. Może każdy z nas właśnie tak zakończy swoje marne życie? Zabity przez jakąś kreaturę, robiąc przy okazji za jej posiłek. W sumie lepsze to niż zostać jedną z nich. Byłam gotowa na śmierć, ból nie przerażał mnie tak bardzo, jak fakt, że nie zobaczę już nikogo z miasta, nigdy więcej się nie uśmiechnę, nie zjem ani jednej truskawki. Starając sobie przypomnieć ten słodki smak, usłyszałam strzał, a zaraz po tym do moich nozdrzy dotarł zapach prochu. Ktoś mnie podniósł i zaczął ciągnąć. Podniosłam powieki, ale nie mogłam zauważyć twarzy drugiej osoby. Ares, Mobius... Któryś z nich mnie śledził? A może obaj się zgadali i ruszyli na poszukiwania?
Czy to możliwe, że mogę być dla nich aż tak ważna. Wszystko dookoła wyglądało tak samo, chciałam po prostu zamknąć oczy i zasnąć. W końcu poczułam zimną ciecz przy ustach i otaczające mnie ciepło. Nerwowo odsunęłam się pod samą ścianę, przypatrując się młodemu mężczyźnie.Patrzył na mnie błękitnymi oczami z uśmiechem, trzymając butelkę z wodą. Obie dłonie miał zabandażowane.Wyglądał bardzo przyjaźnie, w życiu bym nie powiedziała, że ktoś takiej postury i z taką mimiką może przeżyć tyle czasu w samotności, broniąc się przed wszelakim zagrożeniem, co najważniejsze zaryzykował swoje życie, żeby mnie uratować, pomimo iż jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi.
- Nie pamiętasz mnie? - Zapytał, jakby ze smutkiem. Zaskoczył mnie. Starałam się przypomnieć sobie czy znam tą twarz, ale w głowie miałam jedną wielką pustkę.
- Nie... - Mruknęłam w końcu, przerywając ciszę.
- Jak zawsze nie masz pamięci do twarzy - Zaśmiał się, siadając naprzeciwko mnie i podając zupę w metalowej puszce. Chwyciłam ją i wtedy poczułam, że jest ona rozgrzana. Położyłam ją na ziemi dmuchając w swoje palce. Wciąż jednak nie rozumiałam skąd ten młody może mnie znać. Spotkaliśmy się na jakieś wyprawie?
- Wybacz, ale zupełnie Cię nie kojarzę - Dodałam ostrożnie, mając na uwadze fakt, że to on teraz rozdawał karty. Miał broń, zarówno swoją, jak i moją.
- Mieszkaliśmy obok siebie. To ja Nagisa, zawsze się śmiałaś, że Twoje nazwisko można mylić z moim imieniem - Przechylił głowę w bok, a ja nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. Ten mały szczeniak, który zawsze się obok mnie kręcił, dawał prezenty na walentynki i za wszelką cenę próbował się zbliżyć, siedział teraz naprzeciwko mnie z tym samym uśmiechem.
- Nagisa... Zmieniłeś się, nie poznałam Cię - Przyznałam, wkładając łyżeczkę z zupą do ust. - Jak udało Ci się przeżyć? - Zadałam chyba jedno z najbardziej oczywistych pytań.
- Nie było łatwo. Najpierw zebraliśmy się wszyscy z osiedla, ale Ciebie nie było, chciałem Cię odnaleźć... Zaczepiłem jakiś ludzi z którymi chodziliśmy z miejsca na miejsce, nawet nie wiesz, jak oni wspaniale walczyli! - Jego zachwyt, był w tym momencie nie do opisania. - Niestety zabiła ich brawura, zresztą Ciebie też, gdybym Cię nie zauważył - Dodał z małym uśmiechem.
- Powinnam Ci podziękować - Ułożyłam dłoń na karku.
- Chodzisz sama?
- Teraz tak, ale kilkadziesiąt kilometrów dalej jest miasto, otoczone murami, gdzie zombie nie mają jak wejść. Jest to jedna z najbardziej bezpiecznych miejsc. Mamy pola uprawne, a na zewnątrz wychodzą tylko Ci, którzy są wysyłani na ekspedycję - Wyjaśniłam w skrócie - Dam Ci namiary gdzie iść, powiesz, że jesteś ode mnie
- Ty nie wracasz? - Podniósł jedną brew.
- Mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia - Mruknęłam - Przeżyłeś tyle czasu w samotności droga, też nie będzie dla Ciebie aż tak trudna.
- Nie zostawię Cię, przecież wiesz - Ze śmiechem podał mi koc i wodę, a sam zaczął rozpalać w kominku, nie miałam siły na kłótnie z nim.
Przez kilka dni Nagisa nie dał nic sobie powiedzieć, uparł się, że chce iść ze mną, zresztą nawet największe groźby nie dałyby żadnego skutku. Od zawsze należał do tych najbardziej upartych. Ja robiłam swoje, on miał się trzymać na uboczu i ewentualnie strzelić, gdy coś będzie za blisko niego. Sama nie wiem, kiedy doszło do tego, że usłyszałam jego krzyk. Odwróciłam się i ujrzałam, jak jeden z zombie wgryza się w jego porcelanową skórę na ramieniu. Zmarszczyłam brwi i jak najszybciej utorowałam sobie drogę do niego, wpychając metal w głowę umarłego. Złapałam chłopaka w pasie i jak najszybciej oddaliłam się od miejsca boju. Upewniając się, że jesteśmy bezpieczni, spojrzałam na jego ramię. Krew z ropą, ale także i z żółtym sokiem wydobywał się z rany, która zaczynała już gnić. Proces przemiany już się zaczął. Miałam minimalną nadzieję, na to, że zdążę odciąć mu ramię, dzięki czemu uda mu się przeżyć. Łatwiej zatamować krwawienie i dotrzeć do miasta, niż powstrzymać przemianę.
- Taiga, za późno... I tak by do tego doszło - Uśmiechnął się do mnie słabo. - Możesz.... Mnie zabić? - Podniósł jedną brew.
- Nagisa... Nie mogę tak po prostu Cię zabić - Widziałam, jak przez chwilą krzywi się z bólu łapiąc się za ramię.
- Czuje, jakby coś zgniatało mi wszystkie wnętrzności... Nie chce Cię zaatakować, a za chwile, nie będę na siebie panować. Ja nie chce być tacy jak oni, proszę! - Zacisnęłam zęby, wiedziałam doskonale, że to co mówi to czysta prawda. Dodatkowo jest tak blisko, że z łatwością mógłby mnie zabić.
- Wybacz mi Nagisa - Powiedziałam cicho, biorąc jeden szybki zamach, nie chciałam żeby cierpiał. Jeszcze ciepła krew prysnęła na moje dłonie, a ciało bezwładnie opadło na ziemię. Rzuciłam tylko na niego okiem, odwracając od razu wzrok. Robiłam to już nie raz, ale nikogo nie znałam tak dobrze, jak jego. Zabrałam wszystkie rzeczy i uciekłam.
Mijał już 3 tydzień od kiedy nie było mnie w mieście. Jeszcze kilka dni i poleci 4. Siedziałam na drzewie i przyglądałam się murom, które piętrzyły, chcąc złapać samo niebo. Miałam wiele wątpliwości, czy powinnam tam wracać, ale brakowało mi ich wszystkich, a może byłam egoistką i tęskniłam za ciepłym posiłkiem, wodą i bezpieczeństwem? Zeskoczyłam na zimną, a także morką glebę wychodząc na otwarte pole, kierując się w stronę wielkich metalowych drzwi. Na murze widziałam ludzi, zauważając mnie zaczęli nawoływać innych. Cóż, ciężko było mi powstrzymać uśmiech. Cała we krwi, a także i brudzie podniosłam katanę w ich stronę. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Powitali mnie zarówno z zaskoczonymi, jak i zadowolonymi minami.
- Nie patrzcie na mnie, jak na ducha - Mruknęłam, odkładając torbę i rutynowo pozwalając się obejrzeć. Od razu dostałam butelkę ze świeżą wodą, która wypiłam duszkiem. Dopiero teraz zauważyłam Aresa.
- Żyjesz - Uśmiechnął się delikatnie.
- Nie tak łatwo mnie zabić. Opowiesz mi o zmianach w drodze do lekarza? - Zapytałam, na co się zgodził. Dowiedziałam się, że większość osób zgodnie oznajmiła iż nie żyje, chcieli wybrać Mobiusa jako nowego dowódce, ale się nie zgodził.
- Ostatnio nie jest zbyt... Aktywny - Wzruszył ramionami - Dobrze, że wróciłaś - Podniósł kącik ust. Odwzajemniłam jego gest.
- Trochę mi tego wszystkiego brakowało - Przyznałam, stając przed wejściem do lekarza - Mam prośbę.
- Tak?
- Mogłabym Cię prosić żebyś mi podrzucił trochę jedzenia do mieszkania? Nie chce odpowiadać na miliony pytań, a wiem, że na stołówce wszyscy mogą się rzucić w moją stronę. Nie mówiąc już o tym, że chce się trochę umyć - Spojrzałam na swoje ciało, gdzie nawet skrawek nie pozostawał bez brudu.
Anthares?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz