Odkąd Taiga wyjechała na samobójczą wyprawę, atmosfera w całym Santari
się zmieniła. W powietrzu wisiała niepewność, strach oraz brak nadziei.
Plotka o mnie i Mobiusie rozeszła się aż za szybko. Wiele osób się o tym
dowiedziało i uwierzyli w to. Większość znała Mobiusa i w
przeciwieństwie do mnie był popularny. Jednak jakimś cudem wiele osób
mnie rozpoznawało na ulicy. Nie witali mnie miłym wzrokiem a nawet
rzucali w moją stronę różne wyzwiska. Jedyny plus tej całej sytuacji to
80% ludności miała to po prostu głęboko w poważaniu. Co ciekawe, minął
zaledwie jeden dzień od całej afery a już połowa miasta wie o tym, że
się „przespałam” z chłopakiem dowódczyni. Kilka moich przyjaciół
podchodziło do mnie, gdy widzieli mnie na ulicy. Pytali się czy to
prawda. Zawsze odpowiadałam, że do niczego między nami nie doszło.
Cieszę się, że chociaż kilka osób jest po mojej stronie. Wiadomo, że
Taiga ma większe wsparcie a jej znajomi nie będą do mnie najlepiej
nastawieni. Pod koniec pierwszego dnia moja przyjaciółka przyszła do
mnie z piwem. Musiałam niestety odmówić. Nie miałam ochoty pić ani na
pogaduszki. Okazało się, że nie przyszła do mnie o godzinie 22 by
pogadać tylko by przekazać mi informację, że jutro rano będę jechała na
jakąś misję w drużynę Anthares’a Blanchard’a. Słyszałam już gdzieś jego
imię. Miałam wrażenie, że to ten przydupas Taigi. Obok dowódczyni był
albo Mobius albo on. Muszę przyznać, że kobieta była bardzo popularna
wśród mężczyzn. Szczerze? Nie dziwię się. To bardzo rzadkie widywać
kobietę na stanowisku dowódcy.
-Mówisz poważnie? Wiesz, nie chcę być po raz kolejny wciągnięta w nielegalne misje - powiedziałam niepewnym głosem.
- Pan Anthares przewidział twoje zwątpienie więc dał mi karteczkę z
potwierdzeniem. Powiedział, że jutro o 7 wszyscy mają być w stajni -
odpowiedziała i klepnęła mnie w ramię. Całe moje ciało drgnęło, gdy
poczułam na sobie jej dotyk. Wypiła piwo i pożegnała się ze mną. Nie
byłam zbyt szczęśliwa tą nową informacją. Skoro on, przyjaciel
dowódczyni ma być liderem, to pewnie reszta drużyny też ma jakieś
powiązania z Taigą. Coś czułam, że nie będę mile widziana. Ale co mogłam
zrobić poza zaciśnięciem zębów i pójściem na misję? Całą noc nie
spałam. Bałam się spotkania z drużyną, do której zostałam wcielona.
Przeczucie mi mówiło, że to nie będą osoby, które głaszczą mnie po
główce i będą mi mówić same pozytywne opinie. Natomiast oni będą bardzo
wymagającymi kompanami, którzy oczekują ode mnie coś więcej niż zwykłą
współpracę. W końcu zasnęłam o trzeciej nad ranem, ale był to bardzo
płytki sen.
~ Następnego ranka ~
Obudził mnie alarm budziku, którego dźwięk rozbiegał się po całym domu.
Nie podobało mi się to, ale co ja mam do gadania? Musiałam wstać, by móc
dojść do stajni na czas, a nawet przed czasem. Ku mojemu zaskoczeniu
cała piątka, łącznie ze mną, szykowała się do wyjazdu. Była zaledwie
6:20… Co oni tak wcześnie tutaj robią? Niestety byłam ostatnia… Nie
zaczęłam najlepiej współpracę z drużyną. Przywitałam się z nimi
kiwnięciem głowy i weszłam do stajni. Na przywitanie Ashley wysunął swój
czarny łeb z boksu. Na mojej twarzy od razu się pojawił uśmiech.
Mogłabym spędzać z tym koniem dni w samotności. Nagle poczułam jak ktoś
mnie celowo potrącił.
-Ojej przepraszam - powiedziała ironicznie, posyłając w moją stronę
wredny uśmieszek - Jesteś Olivia Triss Merigold? - zapytała się udając
zaciekawioną.
- Tak - odpowiedziałam podejrzliwie.
- To dobrze - spojrzała mi prosto w oczy - Jestem Misza. Słuchaj… -
przybliżyła się do mnie. Przez moje ciało przeszedł dreszcz przerażenia -
Jak będziesz się nam plątała między nogami, to zostawimy ciebie w tyle i
powiemy dowództwu, że zginęłaś podczas misji. Masz jechać na samym
tyle, rozumiemy się? - w jej głosie słyszałam nienawiść i niechęć do
mnie. Czyli jednak wszyscy nadal uważają, że między mną a Mobiusem coś
było.
- Rozumiem - rzuciłam obojętnie i odwróciłam się plecami do rozmówczyni.
Ash był poddenerwowany, co mogłam wywnioskować po jego uszach, które
położył a jego oddech stał się cięższy. Wyszczotkowałam go a potem
osiodłałam ogiera. Wyprowadziłam go z boksu i wyszłam na dwór by
zaczekać za resztą drużyny. Koń był niespokojny i cały czas przebierał
kończynami. Chwilę później obok mnie pojawił się wysoki mężczyzna o
kruczoczarnych włosach, który w prawej dłoni trzymał trzymał wodze
konia. Podszedł do mnie i przyjrzał mi się dokładnie, nieco
przerażającym wzrokiem.
- Gotowa? Zaraz wyjeżdżamy - oznajmił milszym tonem niż Misza, która przywitała mnie chłodno.
- Tak - odpowiedziałam pewnie, chociaż w głębi serca czułam, że nie
jestem gotowa na wyprawę z takimi ludźmi, którzy są o wiele silniejsi
ode mnie. Dlaczego w ogóle mnie wybrali? Mieli przecież tyle osób do
wyboru i to bardzo dobrych wojowników. Jedyną rzeczą, którą się
wyróżniam to umiejętność strzelania z łuku. Precyzja połączona z
szybkością moich strzałów jest niemal nieosiągalna dla większości
łuczników. Jednak taka walka nie może trwać długo, ponieważ bardzo łatwo
się przy tym męczę. Kątem oka zauważyłam jak wszyscy wsiadali na swoje
wierzchowce. Postąpiłam tak samo. Gdy tylko Ashley poczuł dodatkowy
ciężar na grzbiecie, zastrzygł uszami i cicho parsknął. Poklepałam go po
szyi i czekałam aż wszyscy pojadą przede mną. Miałam jechać ostatnia,
więc musiałam pilnować by Ash się nie wyrywał. Jest typem konia, który
uwielbia rywalizować oraz nienawidzi galopować na samym końcu grupy.
Wszyscy ruszyli szybkim kłusem w stronę bram miasta, które otworzono w
momencie gdy nas zauważyli.
- Powodzenia! - krzyknął jeden z strażników, machając do Anthares’a, na
co odpowiedział kiwnięciem głowy. Od razu po przekroczeniu wrót miasta,
ściągnęliśmy łydkami nasze wierzchowce, które przeszli w galop. Mój
karosz rwał się do przodu, ale musiałam go trzymać na bardzo krótkich
wodzach. Musiałam mieć nad nim jak największą kontrolę i dawać mu znać,
żeby nieco zwalniał. Nie chciałam plątać się między nogami tych
doświadczonych wojowników. Gdy na niebie pojawiło się słońce, nałożyłam
na głowę swój kaptur. Nagle Ashley zaczął zwalniać, aż stanął w pewnym
momencie. Misza się odwróciła w moją stronę. Nie była zbyt szczęśliwa z
zachowania mojego wierzchowca.
- Masz aż tak miękkie serce, że nie umiesz ruszyć takie wielkie bydle z
miejsca? - zakpiła, ale nie słuchałam jej. Przyglądałam się ogierowi z
uwagą. Zachowuje się tak jedynie w momencie, gdy w pobliżu znajduje się
zagrożenie. - Ares, wiesz co? Zrobiliśmy najgorszy błąd biorąc taką
dziewczynę co nawet nie umie jeździć konno. Ciekawa jestem czy ona umie w
ogóle walczyć. Bo na pewno umie podrywać zajętych facetów - dodała
sarkastycznym tonem. Słuchałam ją jednym uchem, bo aż mnie
zainteresowało to co o mnie mówiła. Jednak coś przykuło mój wzrok. Coś
się poruszało w krzakach a Ash zarżał cicho i uniósł swoje przednie
kończyny. W mgnieniu oka sięgnęłam po łuk wraz z strzałą. Nałożyłam
strzałę na cięciwę, wycelowałam i puściłam. Usłyszałam skomlenie a
chwilę później zza krzaków wygramolił się pies, który został zarażony
wirusem.
- A jednak nie jest taka zła - powiedział jakiś mężczyzna. Nagle za mną
wyskoczył zombie, albo raczej kilku zombie. Nie zdążyłam nic zrobić.
Byłam przerażona... Nawet ich nie zauważyłam. Były większe i silniejsze
od tych wcześniejszych co wcześniej się zabijałam. Spanikowany Ash
ruszył z miejsca galopem zaledwie kilka metrów a potem się zatrzymał w
odległości kilku metrów od zombie. Po raz kolejny nałożyłam strzałę na
cięciwę a potem ją wypuściłam. Trafiłam w jednego z nich, ale tamta
dwójka rzuciła się w moją stronę. Tuż za nimi zauważyłam delikatny ruch w
krzakach, który z każdą sekundą się zwiększał. Byłam całkowicie
sparaliżowana, nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji a co więcej,
nigdy nie walczyłam przeciwko takim zombie. Najwidoczniej jest na
świecie wiele rzeczy, które mnie w jakiś sposób zaskoczą.
Anthares?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz