To był kolejny męczący dzień dla Jojena. Miał kilkunastu pacjentów, do
tego połowa z nich to staruszkowie, którzy upierają się, że są poważnie
chorzy, a tak naprawdę, no cóż - starość nie radość.
Nowy zwierzak nie sprawiał problemów, jednak Jojena niepokoił fakt, że
bardzo chciał się zaprzyjaźnić z jego największym wężem, a kociak
rozmiarem niemal dorównywał śwince morskiej.
Jakby tego było mało, Jojen miał kolejny atak.
Czując, że dzieje się z nim coś złego, zamknął się w osobnym pokoju i
zamknął go na klucz. Nie trwało to długo, po chwili Jojen zobaczył
postać stojącą w rogu pokoju, która zbliżała się do niego z mrocznym
uśmiechem na twarzy. Chłopak cofnął się do przeciwległego rogu i patrzył
na postać, która była coraz bliżej.
-Zostaw mnie! Nawet nie istniejesz! - krzyknął na niego Jojen.
-Skoro nie istnieję, to dlaczego się mnie boisz? - zapytała postać
pochylając się nad Jojenem. - Jesteś na mnie skazany, Jojen. Będę z tobą
zawsze, będę cię nękał, kiedy mi się spodoba, będę cię męczył, dręczył,
aż nie zmiękniesz, a coś mi mówi, że nie zrobisz tego zbyt szybko...
Znam cię, chłopcze, jesteś zbyt silny, ale jednocześnie zbyt słaby, by
poprosić kogoś o pomoc.
-Odejdź! - wrzasnął Jojen. -Odejdź! - chwycił się za włosy i szarpnął, uderzył głową w ścianę, by wyrzucić halucynację z głowy.
-Oj, Jojen... - mruknęła postać. -Nie rób sobie krzywdy - położył dłoń
na jego głowie. -Nie chcesz chyba, żeby to się tak szybko skończyło.
-Pozbędę się ciebie!
-Zastanów się nad tym. Pamiętaj, że dzięki mnie wciąż żyjesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz