piątek, 2 marca 2018

Od Aarona DO Juliana


Poprzedniego wieczoru jak zwykle siedziałem do późna, najpierw nad słowami  do muzyki, ale szło mi to kiepsko, a potem nad książkami. Pisałem nową książkę - próbowałem, ponieważ chciałem się nauczyć czegoś nowego by urozmaicić swoje wolne chwile, a kiedy nachodziła mnie wena, chciałem spróbować ją przelać na papier niż starać się wymyślić jakiś owy atak. Czy nie tak najlepiej się uczyć pisania?  Niezależnie od pory dnia, czy nocy, proza była dla mnie jedną z jeśli nie najważniejszą rzeczą. Proza pozwalała wyrazić co się czuje, przekazać to światu we własny sposób. W pisaniu jest bezkresna. Ograniczyć cię może tylko wyobraźnia i niechęć wyrażania uczuć. Lub zamknięcie przed nimi swojego serca. Ale, być może jest pewien paradoks - najczęściej właśnie do serc takich ludzi najłatwiej można dotrzeć pięknymi dźwiękami i słowami płynącymi z głębi nas. I właśnie za to, tak bardzo ją kocham. Niestety, na moje nieszczęście pisarska jak i muzyczna wena nachodzi mnie niemal zawsze późną porą i na moje kochane szczęście w domu! A kiedy przyjdzie, chcę ją jak najlepiej wykorzystać. Co wiąże się bezpośrednio ze spędzeniem wielu godzin nad papierem i zatraceniem poczucia czasu. Co z kolei skutkowało niedoborem snu... który jest chyba moim najgorszym wrogiem. Następnego poranka obudziłem się z pierwszym promieniem słońca jaki zawitał w pokoju, a ja sam nie zdobyłem się na wydostanie spod ciepłej ostoi kołdry i zmierzenia się z całym światem. Po kolejnych mijających minutach, z wymiaru marzeń sennych, w niezwykle brutalny i niegodziwy sposób wyrwał mnie mój przyjaciel...Hades domagał się swoich porannych pieszczot z mojej strony, szturchał mnie swoim nosem.- No, już, już... - mruknąłem, kiedy w końcu udało mi się pozbyć napastnika, który teraz z miną triumfatora siedział na ziemi i wpatrywał się we mnie w niecierpliwością. Mój wzrok zaś padł na, leżącą na ziemi książkę. W pierwszej chwili niespecjalnie mnie to przejęło... w następnej jednak wstałem gwałtownie z łóżka i pobiegłem do łazienki .... Zaraz.. Westchnąłem cicho, jednocześnie śmiejąc się z siebie... Zapomniałem, że nie w pokojach nie ma łazienek! Szybko przyszykowałem ciuchy i pobiegłem do łaźni, po drodze dwukrotnie potykając się o ogon Hadesa. Niczym błyskawica wróciłem  ubrany, a  swoje niesforne włosy doprowadziłem do jako takiego stanu w pokoju ... Nie mając czasu na śniadanie, zacząłem ogarniać pokój, po czym krótko okazałem Hadesowi czułości.  Natomiast ja pobiegłem na swoją wartę, akurat w takiej chwili, kiedy miałem swój pierwszy dzień obserwować czy nic nie atakuje murów miałem się spóźnić. Jeśli będę mieć szczęście może zdążę na czas... Czemu ja zawsze muszę zaspać? Czego bym nie zrobił, jak bardzo bym nie chciał się pozbyć tego przeklętego wręcz nawyku... nic to nie daje. Pogrążony w zamyśleniu, biegnąc przed siebie, nie zauważyłem stojącej postaci.. Oczywiście w związku z powyższym, doszło do dość dynamicznego spotkania... z impetem wpadłem na ową osobę, odbijając się od niej, niczym piłka, ale udało mi się zachować równowagę. Dość szybko zareagowałem by druga osoba nie wylądowała na ziemi z mojego powodu, ale nic takiego jednak się nie stało. Zamiast tego zdecydowanie, ale i ostrożnie trzymałem kogoś za ramiona i pomogłem mu zachować równowagę.
 - Najmocniej przepraszam... nie zauważyłem... - zacząłem się szybko tłumaczyć, unosząc równocześnie głowę i patrząc na tego kogo wpadłem. Był to mężczyzna... a właściwie chyba chłopak, bo musiał być ode mnie nieco młodszy... miał jasną cerę i  czarne włosy, niemal jak kruk, ale to chyba mi się zdawało. Patrzył na mnie... o dziwo nie ze złością, czy frustracją, a po prostu zaskoczeniem. Po chwili puściłem jego ramiona i wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, jednak ja, jak zwykle potrafiący, w niektórych sytuacjach "doskonale" reagować  pochyliłem głowę i powiedziałam.
- Nie zauważyłem cię. Bardzo, bardzo mi przykro i najmocniej przepraszam. - powtórzyłem, następnie wyminąłem go, nie mogąc pozwolić sobie na luksus rozmowy z nieznajomym. Czekała mnie bowiem konfrontacja z dowódczynią, która na moje nieszczęście nie tolerowała zbytnio spóźnień.  Po dotarciu na miejsce dostałem niezły ochrzan od Taigi, która mnie potem poinstruowała co i jak. Od kilku godzin siedzę na murach i obserwuję wychodzących jak i wchodzących ludzi oraz krzyki Konsjerżów, którzy wołali ludzi, by ich sprawdzić. W swym ręku trzymałem książkę, której poświęciłem resztę swego czasu.  Jako, iż jestem nowy dowódczyni Taiga wyjaśniła mi moje obowiązki, ale jeśli chodzi poznanie miasta i oswojenie się z sytuacją to wolę sam się za to zabrać niż by ktoś miałby mi w tym pomóc.  Moją uwagę przykuł na chwilę jakiś młodzian. Miał bladą cerę jakby nigdy nie widziała promieni słonecznych Wywnioskowałem, że jest Konsjerżem chyba tak to się odmienia, prawda? Zresztą nieważne,  ponieważ wracał z tamtego tłoku i trzymał listę to na pewno nim był.. Był to wysoki czarnowłosy chłopak.  Jednak najbardziej to jego zaczerwienione oczy rzuciły się mi się w oczy. Chwila! To był ten chłopak na, którego wpadłem! Chyba się nie gniewa? No cóż, dopóki nie przeszkadza to niech tu stoi. Miałem dziwne wrażenie, że chłopak czasem mi się przygląda, ale na obecną chwilę nic z tym nie robiłem, gdyż byłem zbyt zajęty lekturą. Po chwili znowu poszedł sprawdzić kolejną grupkę osób. Co za uciążliwa robota...  Po paru minutach wrócił..
- Ręce pełne roboty, prawda? - rzuciłem od niechcenie lekko zainteresowany jego robotą jak i jednocześnie trochę zagaić, gdyż wpadłem przecież na niego...
Chłopak milczał, ale czy mi to jakoś przeszkadzało? Oczywiście, że nie. Spytałem, gdyż tak było stosownie się zachować, ale nie ukrywam, że byłem i jestem z decka zainteresowany jego stanowiskiem, ale nie pokażę mu tego ani nie będę się narzucać. Miałem zamiar odejść, lecz chłopak się odezwał:
-...   

Julian?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy