niedziela, 30 lipca 2017

Od Taigi CD Siegrain'a

- Jesteś pewna, że chcesz tam wejść sama? Dobrze wiesz, jak bywa w takich budynkach - Mobius oparł się o ścianę przyglądając się wejściu, które ku naszemu zdziwieniu było dosyć dobrze zachowane. Zazwyczaj są one wyłamane z zawiasów, lub bardzo uszkodzone. Te wyglądały na takie, których ktoś broni. Miałam pewne przeczucia odnośnie takiego miejsca, ale nie chciałam mówić głośno swych myśli
- Znasz zasady, idziesz tam - Wskazałam na niewielki zaułek kataną - I nie zadajesz pytań - Westchnęłam, rozwalając nogą główne wejście do kilku piętrowego bloku. Powiew zimnego wiatru i zapach węgla. Jeden z niewielu budynków, gdzie nie wyczuwałam żadnej stęchlizny. Wypuściłam z ust powietrze i pewnie weszłam do środka, zostawiając swych towarzyszy za sobą. Obeszłam wszystkie piętra, na których zastałam zastygłą krew i rozszarpane ciała. Wchodziłam do każdego możliwego pomieszczenia, aż w końcu natknęłam się na coś interesującego. Na niewielkim stoliku widniały puste opakowania po jedzeniu, a także butelki z wodą. Pod ścianą było skonstruowane prowizoryczne łóżko. Zmarszczyłam brwi, starając się wysilić swój wzrok do zauważenia, wszystkich nawet najmniejszych szczególików. Dostrzegając niewielką latarkę, na mych ustach zagościł uśmiech, to zdecydowanie ułatwi całą pracę.
Nie zdążyłam sprawdzić wszystkich zakamarków, gdy spotkałam się z właścicielem tej oto kryjówki. Brązowowłosy chłopak, posługujący się taką samą bronią ruszył do obrony.
Walka, a raczej mała potyczka z osłabionym człowiekiem, nawet nie była emocjonująca. Widać było, że rana której się nabawił osłabiła go do reszty. Mogłabym go zabić, ażeby się nie męczył, zabierając jego rzeczy, a reszta nawet nie dowiedziałaby się, że dopuściłam się takiego czynu. Z drugiej jednak strony, to kompletnie nie w moim stylu, nie wygląda na szaleńca, ale rana może być poważna, nie wiadomo, czy nie jest po ugryzieniu. Z początku każdy wydaje się normalny, zainfekowanie najważniejszych organów nadchodzi nagle, a wtedy jest już za późno.
Wciąż mierzyłam w jego kierunku kataną, w razie nagłego przypływu energii
- Ironia, nie jest twą mocną stroną - Burknęłam - Nie masz na to dowodów, poza tym zapytam po raz drugi i ostatni co masz w torbie? - Zmarszczyłam poważnie brwi, przybliżając się, aby móc lepiej ujrzeć jego twarz
- Wszystko co mi zostało, zadowolona? - Mruknął przez zaciśnięte zęby kierując swoje spojrzenie dokładnie w moje oczy.
- Oczywiście -Prychnęłam sarkastycznie, wciąż bacznie przyglądając się jego twarzy. Wydawał się być nieobecny, jakby to co właśnie się dzieje było poza nim. Możliwe, że taki był styl jego bycia, pogodził się z tym, że może zginąć każdego dnia i nie przejmuje się już stalą przy swoim gardle, ale może być też wycieńczony fizycznie i psychicznie. Podejrzewam, że wystarczyłby krótki odpoczynek i porządny posiłek, aby wrócił do sił. Widziałam już podobne przemiany. Po kilku dniach odpoczynku, bez martwienia się o śmieć, czy też jedzenie, ludzie odżywali, zachowywali się, jakby dostali nowe życie, niestety poniekąd jest to prawdą. Każdego kogo znam Santari dało drugie życie, pozwoliło wierzyć, że przyszłość przyniesie jeszcze coś dobrego. Sama pamiętam swe początki, jak nie mogłam się nadziwić organizacji tego miejsca, oraz faktowi, że nikt nawet nie próbuje się zbuntować. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam relację i atmosferę, jaka tam panuję. Pomimo otaczającej śmierci i zagrożenia, jakie niesie ze sobą każdy następny dzień, ludzie starają się cieszyć z małych rzeczy. Są życzliwy, niektórzy uśmiechnięci od ucha do ucha. Zadowoleni, że żyją. Wahałam się, jaki powinien być mój następny ruch. Szanse, że chłopak zaraz wstanie i rzuci się na mnie z pustym spojrzeniem i celem zabicia, czy zjedzenia mnie była całkiem spora. Nikt o zdrowych zmysłach, nie przyzna się, że został ugryziony przez zombie.Ceniłam swoje życie, oraz tych którzy czekali na mnie tam na dole. Z zaciśniętymi zębami wzięłam zamach, niestety nim moje ostrze spotkało się z celem, poczułam, jak ktoś zaczyna je ciągnąć. Spojrzałam w bok, przewidując czyją twarz tam ujrzę. Łańcuch oplątany dookoła mej katany prowadził wprost do wyższego o głowę chłopaka. Westchnęłam ciężko.
- Co Ty odpierdalasz? Chcesz ją ostrzyć cały wieczór? - Podniosłam jedną brew pytająco
- Sama ogłosiłaś zasadę, że nie zabijamy jeśli człowiek nie okazuje agresji, a ten tutaj... siedzi ledwo żywy - Spojrzał na chłopaka, który patrzył na nas niezrozumiale
- I sama mogę ją złamać, miałeś czekać na dole!
- Bla, bla, bla - Zaczął mnie przedrzeźniać. Nie wiem jak to możliwe, że tylko on zachowuje się przy mnie tak swobodnie. Do wszystkich staram się pokazywać raczej tak zwaną twarz "zimnej suki". Większość odzywa się do mnie tylko jak musi, a pozostali uważają na słowa, tylko nie on. Jest jak wrzód na tyłku.
- Zamknij się - Opuściłam broń, nie chcąc się wdawać w kolejną słowną dyskusję
- Mobius, a ta narwana to Taiga. Jesteśmy z Santari, mogę? - Wskazał na jego rękę. Ten niepewnie, ale podniósł rękaw, rzeczywiście wyglądało to jak rana po wybiciu szyby, ale to mógł być kamuflaż. Wyzwoliłam swoją broń z łańcuchów, dokładnie ją oglądając. Ja narwana, a sam porobił mi rysy, na mym maleństwie.
- Siegrain... Santari? - Usłyszałam w końcu pytanie, na które trzeba będzie mu odpowiedzieć
- Miasto, w którym jest bezpiecznie - Mruknęłam - Całe otacza spory mur, który chroni nas przed zombie...
- Możesz iść z nami, będzie Ci tam lepiej aniżeli tutaj - Skrzyżował swe ręce na piersi. Oboje spojrzeliśmy na nowo poznanego mężczyznę, który najwyraźniej analizował wypowiedź Mobiusa. Nie wydobył z siebie ani jednego dźwięku, jedyne co zrobił to skinął głową, podnosząc się chwiejnie oparty na swym ostrzu. Nie ma to, jak podejmować decyzję bez konsultacji z dowódcą, kiedyś zabije go szybciej, aniżeli te wszystkie zombie.
- Idziesz przed nami, do póki nie zbada Cię lekarz, nie wejdziesz do środka, wciąż nie mamy pewności czy nie jesteś zainfekowany... Ach i jeszcze jedno - Pstryknęłam palcami przypominając sobie jego wcześniejsze słowa - Zaprowadzisz nas do apteki, w której rozbiłeś szybę
- Tam już nic nie ma - Mruknął łapiąc się za ramię - Wszystko co zostało wziąłem ze sobą, a i tego jest mało - Wyjaśnił, na co zmarszczyłam brwi
- Mimo wszystko nas tam zaprowadzisz - Cofnęłam się o dwa kroki, wskazując kataną na wyjście - No dalej, jak zajdzie słońce zrobi się niebezpiecznie, nie mamy wiele czasu - Dodałam sfrustrowana. Miałam nadzieję, na krótki obchód terenów, a wychodzi, na to, że teraz musimy uważać nie tylko na to, co do nas idzie, ale również na tych co idą razem z nami.

Sieg? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy