czwartek, 30 listopada 2017

Od Yosuke CD Norishiko

Kolejna kartka z kalendarza apokalipsy została spopielona. Kolejny dzień listopada został przywitany przez ocalałych, chociaż doskonale wiedzieli, że jeszcze nie przyszedł czas na zmiany. Jedyne przemiany, jakie można było zauważyć, to te związane z porą roku. Drzewa, będące przyszłym opałem, powoli zaczęły tracić swój ubiór, noce nadchodziły szybciej, trwały dłużej i stawały się chłodniejsze, zaś ludzie popadali w jesienny marazm. W obecnej sytuacji niewiele pogarszał ich stan.
Od paru dni, na obrzeżach miasta, nieustannie występowała nadzwyczaj gęsta mgła, utrudniając jakikolwiek zwiad, a nawet obserwację prowadzoną z murów Santarii. Dlatego właśnie cała straż została postawiona na baczność, kiedy dziwne dźwięki zaczęły przebijać się przez szarą ścianę. Niezidentyfikowany, chaotyczny stukot towarzyszył stłumionemu charczeniu sprawiając, że niektórzy poczuli wzrastający niepokój, idący na równi ze zbliżającym się zagrożeniem. W chwili, gdy z mgły wyskoczył gniady koń z na ciemno ubranym jeźdźcem, straże stały gotowe do wystrzału, lecz zostali powstrzymani przez obecnego, wyżej postawionego, zwierzchnika.
Nieważne, jak źle było, kierowali się wyznaczonymi zasadami, więc skoro owym zagrożeniem, wydającym początkowo przeraźliwe dźwięki, był zwyczajny koń, nie mogli tak po prostu odstrzelić żywej istoty na nim siedzącej. Bronie zostały opuszczone, aczkolwiek pozostali nadzwyczaj czujni, co nie było czymś dziwnym.
Koń został zatrzymany tuż przed samą bramą, jednak niespokojnie przybierał nogami. Nawet ściągnięte wodze nie mogły go uspokoić. Mężczyzna zsunął kaptur z głowy, unosząc wzrok ku strażnikom. Jego lewa ręka podejrzanie zwisała wzdłuż tułowia, ale tajemnica została szybko odkryta, gdy koń zrobił pełen obrót. Trzymał w niej coś na wzór wideł. Nim którykolwiek ze strażników zdążył wykrztusić słowo, gość sam postanowił rozpocząć rozmowę.
- Nazywam się Yosuke Tsuginori, jestem kapitanem oddziału ABM. - Niski głos rozniósł się wśród pobliskich pustostanów, tym samym mogąc sprowadzić na niego niemałe niebezpieczeństwo. - Od samego początku naszym zadaniem było niesienie pomocy ludziom, którzy przetrwali i owej pomocy potrzebowali.
- Gdzie zgubiłeś resztę swojego oddziału? - Przeniósł wzrok na szatyna, od którego wyszło pytanie.
- Nie żyją. - Odpowiedział zwięźle i na temat, nie mając zamiaru bardziej się nad nim rozczulać. Zsiadł z konia, mogąc w końcu zatrzymać go w jednym miejscu. - Nie szukam azylu na całe życie. Wystarczy mi jedna noc.
W chwili, gdy jedno z ciężkich, metalowych skrzydeł bramy uchyliło się na zewnątrz, zrzucił z siebie poszarpaną pelerynę, którą założył tylko na czas jazdy. Dwóch młodych mężczyzn podeszło do niego, na twarzach mając wymalowany strach.
- Ze względu na twój stan na jakiś czas musimy odebrać ci broń i uniemożliwić kontakt z innymi osadnikami. - Ostrożnie odebrał z jego dłoni widły, odpiął widoczny nóż i wyjął z kabury pistolet, pozostawiając jednak amunicję, a to ze względu na przytłaczające spojrzenie mężczyzny.
Yosuke podsumował to wszystko ciężkim westchnięciem, ale nie miał się co dziwić. Z powodu otwartej rany na czole krew spłynęła na znaczną część twarzy, niegdyś błękitna koszula zmieniła się w paletę najobrzydliwszych barw, z drugiej strony nie przypominając już nawet koszuli, bo brakło jednego rękawa i większej części kołnierza. Na prawym udzie posiadał prowizoryczny opatrunek związany z prawdopodobnie znalezionej szmaty.
Dlatego jedynym godnym zaufania stworzeniem w tej parze był koń. Jako pierwszy został wprowadzony zwierzak i to nie ze względu na priorytety panujące w mieście. Po prostu Yosuke musiał w większej mierze unikać stawania na prawą nogę ze względu na ranę postrzałową, skutkiem czego nie poruszał się nadzwyczaj prędko. Kiedy brama została zamknięta tuż za jego plecami a huk rozniósł się w głąb miasta, zauważył tylko jedną, znaczącą różnicę. Na zewnątrz murów niemożliwym było spotkać tak wiele osób. Cóż miał się dziwić, skoro to było po części miasto, a to, co do tej pory spotykał, to tylko prowizoryczne obozy z wykorzystaniem wolnych budynków.
Niewiele z owego miasta mógł zobaczyć, gdyż od razu został skierowany do pierwszego, dwupiętrowego budynku, który stykał się z murem. Frontowa ściana parteru prawie nie istniała. Ostała się tylko część, nie większa niż jedna czwarta całości. Już z daleka dało się ujrzeć cele, zachowane w nadzwyczaj dobrym stanie. Niegdyś komisariat, teraz izolatka, tak?
- To nie są rany po walce ze szwendaczami. - Zatrzymał się przed samym budynkiem, nie mając najmniejszej ochoty tam wchodzić i dać się zamknąć. Nie miał czasu na takie rzeczy. Nie mógł zbyt długo pozostać w jednym miejscu. Kątem oka zerknął tylko, jak przywiązują konia do kawałka metalowego słupka. - Nie możecie przeprowadzić mnie do następnej bramy? Od razu wyjdę.
- Skoro od samego początku nie chciałeś spędzać tutaj nocy, trzeba było objechać. - Usłyszawszy młody, męski głos, Yosuke odwrócił się, napotkawszy obojętne spojrzenie zmęczonych oczu. - Źle podjęte decyzje mają swoje skutki, więc nie rób problemu i tam wejdź. Za parę godzin zostaniesz wypuszczony. Problem stworzył, nie mając zamiaru się ruszyć, dlatego został zaprowadzony siłą i usadzony na jedynym krześle w celi. Dopiero w chwili, gdy tamci użyli wobec niego ofensywy zrozumiał, jak bardzo jest wycieńczony. Nawet drewniane krzesło stało się najwygodniejszą rzeczą dotąd przezeń spotkaną. Powieki same mu opadły, chociaż starał się nie zasnąć. Nie w takim momencie.
- Czyżby bunt drużyny tak bardzo cię przetrącił, panie kapitanie? - Puknięcie w metalowy pręt i wyniosły ton co prawda sprawiły, iż otworzył powieki, lecz nie zmusiły go do odpowiedzi.
Okazyjnie zorientował się, że pozostał tylko jeden strażnik z muru oraz chłopak, którego poznał przed paroma minutami. W pomieszczeniu, pomimo braku ściany, było ciepło, a to dzięki stojącemu w rogu koksownikowi. Przedzimie wszędzie dało się we znaki w ciągu ostatnich kilku dni. Najszczególniej Yosuke, który teraz miał na sobie szmatę, a nie ubranie, bo reszta rzeczy pozostała na koniu.
- Długo jeszcze mamy czekać? Mam o wiele ciekawsze zajęcia, niż stanie tutaj i patrzenie na półżywego typa. To nawet nie należy do moich obowiązków. - Mężczyzna, widocznie mierzący sobie ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, biorąc pod uwagę wysokość sufitu, oparł się bokiem o pozostałość ściany, przy której stał również obdarty z lakieru, drewniany stół. Na blacie leżało to, co skonfiskowali Yosuke przed wejściem. Niespodziewanie nóż znalazł się w szczupłej dłoni. - Równie dobrze sami możemy wszystko sprawdzić, ty przekażesz to dalej, a ja pójdę na miasto. Nie ma co tracić czasu. Szlag wie, kiedy zginiemy.
Odłożył nóż z powrotem na blat i ledwo ruszył się z miejsca, gdy zatrzymał o głos ubezwłasnowolnionego.
- Zechciej przynieść mi płaszcz, bo zaraz zamarznę, a raczej nie chcesz mieć niewinnego człowieka na sumieniu. - Wymuszony uśmiech odbił się od ściany przepełnionej obojętnością, aczkolwiek przekaz dotarł, co zakomunikował mu przygładzenie dłonią już i tak przylizanych włosów.
Wyminął stojącego przy wejściu bladego mężczyznę o kruczoczarnych włosach, a po paru sekundach rżenie konia utwierdziło Yosuke w przekonaniu, że nadal tam stoi z jego rzeczami. Nieobecność człowieka obojętnego dziwnie się przedłużała albo to był po prostu głupi żart ze strony mózgu, który specjalnie wydłużył czas. Aż powrócił, z płaszczem oraz torbami zdjętymi z siodła, i rzucił je niedbale na stół, kurtkę pozostawiając przewieszoną na ramieniu. W momencie, gdy podszedł do krat, Yosuke z cichym stęknięciem podniósł się z krzesła, również zbliżając się ku wyjściu z celi, które tak czy owak, musiało zostać otwarte, ponieważ pręty były zbyt ciasno ustawione, uniemożliwiając podanie ubioru.
Przekręcił klucz w zamku, uchylił kraty na tyle, by zmieściło się jego ramię i w ten sposób podał płaszcz Yosuke. Na taką okazje Tsuginori czekał. Złapał obojętniaka za przedramię, pociągnął wystarczająco szybko, by ten nie zdążył zbytnio się obronić. Jego czoło spotkało się z chłodnym metalem, lecz uderzenie nie unieszkodliwiło przeciwnika. Obaj w tym samym czasie złapali się za koszule, chwilowo odpuszczając dalszą walkę.
- Kto ci pozwolił ruszać moje rzeczy? - Zapytał niezbyt przyjaznym tonem, odsuwając się od wejścia do celi.
- Sam sobie pozwoliłem, a ty, tym atakiem tylko dorobiłeś problemów. - Od niego nastąpiło gwałtowniejsze szarpnięcie, które spotkało się z o wiele słabszą odpowiedzią. - Zabiję cię przy najbliższej okazji.
- Wystarczy, obaj się uspokójcie. - Osoba trzecia, obecna od samego początku, postanowiła zainterweniować.
Bierny na tyle, że niespiesznie do nich podszedł i rozdzielił, zostając między nimi, co by uniemożliwić dalszą ofensywę ze strony któregokolwiek, chociaż to Yosuke zaczął odpuszczać jako pierwszy, widocznie mając już problemy z utrzymaniem się na nogach. Przestąpił parę kroków i oparł się dłońmi o blat stołu, gdy niespodziewanie otrzymał kopniaka prosto w ranę po postrzale. Stłumił w sobie okrzyk bólu, jednak to w niczym nie pomogło. Padł na kolana, kurczowo trzymając się krawędzi blat, posyłając nowemu wrogowi nieprzychylne spojrzenie.
- Przestań! - Ten, który przed chwilą ich rozdzielił, odsunął od Yosuke agresora, stawiając tuż przed wyjściem. - Idź po Juliana. Im szybciej się tutaj znajdzie, tym prędzej wrócisz do swoich zajęć.
Chłopak uniósł wpierw brodę, widocznie biorąc głębszy wdech, a wyszedł na zewnątrz po głośnym wydechu. Nie było go z parę sekund, podczas których Yosuke zdążył się podnieść ze swoim płaszczem w dłoniach, i powrócił z kolejnym człowiekiem. Do męskiego grona dołączyło dziewczę, niewysokie, niższe nawet od niego, różowowłose, ubrane w strój wzorowany na mundurku. Zastanawiający był też beret na jej głowie. Czyżby w tym mieście istniała jakaś jednostka stworzona przez tutejsze władze? Może w wolnej chwili się dopyta, o ile nie zapomni.
- Julian nie przybędzie. - Oznajmiła, podpierając jedną z dłoni na zgrabnym biodrze, jednocześnie patrząc na nowego przybyłego dość ofensywnie. - Jest zajęty... Kimś, a że robicie tyle zamieszania, dotarło to aż do mnie, na drugi koniec miasta. Sama zajmę się oceną przedmiotów, które wniósł. To nie jest takie trudne.
Nie czekając na uwagi ze strony obecnych podeszła do stolik i, nim osłabiony Yosuke zdążył zareagować, zawartość jednej z toreb bezczelnie została wywalona na blat.
- Ares - Zwróciła się do mężczyzny, częściowo dbającego o ład w ciasnym pomieszczeniu, wręczając mu znalezioną rogatywkę. - Batony, cukierki, są nawet leki przeciwbólowe, w tym morfina do dożylnego podania, lecz strzykawki brak...
- Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że nie kłamał na temat swojego stopnia. - Ów wspomniany Ares oddał Yosuke jego własność, nie ukrywając zainteresowania resztą rzeczy. Odznaczenie na czapce oraz płaszczu mówi samo przez się.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, sięgając już po drugą torbę, która w mgnieniu oka znalazła się w dłoni właściciela.
- Wolałbym, aby pozostała nieotwarta. - Wysilił się na lekki uśmiech, nie będący nawet w części przyjazny, jednak zawsze jakiś progres. - Chciałbym też zobaczyć się z waszym przełożonym, bo od pierwszych sekund mojego pobytu tutaj zasad nie poznałem, a robicie, co chcecie.
- Mam nadzieję, że po części nam wybaczysz, bo sam przyznam, padła nieco organizacja ze względu na wyjazd dowódcy oraz nieuchronnie zbliżającej się hordzie. - Ares, w niczym nie przypominający boga wojny, zdecydowanie chciał go udobruchać.
Dziewczę w tym czasie domagało się oddania drugiej torby.
- Słyszałeś. Daj mi ją, obejrzymy jej zawartość i oddamy, dlatego nie zachowuj się jak dziecko. - Spojrzała nań dość wyniośle, co tylko zirytowało Yosuke.
- Nie podskakuj młoda, bo nie masz takiej władzy ani siły, żeby mnie do tego zmusić. - Każde słowo wypowiedział powoli i nadzwyczaj wyraźnie, aby wszystko do niej dotarło.
Różowowłosa sięgnęła ręką za ramię i ściągnęła z niego karabin FN FAL, na co Yosuke prychnął, powstrzymując śmiech.
- To niezła broń dla takiej dziewczynki wybrali. - Wyśmiał ją prosto w twarz, gdy lufa karabinu wbiła się w jego brzuch. Bez najmniejszego zawahania odsunął broń od siebie. - Uważaj, bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę.
- No jak ja go zaraz... - Wypowiedź została niedokończona, gdyż do środka wkroczył kolejny, wysoki mężczyzna. Szara grzywa nieco przysłoniła twarz, lecz dało się bez problemu zauważyć zirytowane spojrzenie.
- Pół miasta zebrało się w jednym miejscu, bo nie potraficie ogarnąć jednej prostej rzeczy. - Westchnął ciężko, gdy pozostała dwójka męskich rodzajów opuściła budynek, widocznie chcąc uniknąć zbędnej dyskusji. - Nawet nie pytam, gdzie Julian. Nori, masz się nim zająć, zachowując przy tym człowieczeństwo. Zabierz go do lekarza i przypilnuj przez noc. Rano zdecydujemy, co dalej.
Dziewczyna, o imieniu Nori, ledwo zdążyła otworzyć usta, widocznie chcąc zaprotestować.
- Jeśli będzie sprawiał więcej problemów, zezwalam na odstrzał. - Rzucił na odchodne, znikając za rogiem.
- Ale Mobius! - Dziewczyna potruchtała za nim, gdy w tym czasie Yosuke zebrał swoje rzeczy, jednak nadal trzymał najważniejszą dla siebie torbę, która zawierała wszystkie najważniejsze pamiątki po drużynie.
Kuśtykając dotarł do wyjścia, lecz jedyne, co ujrzał to oddalający się rumak z nowym właścicielem i plecy dziewczęcia. Ta, niezadowolona z powierzonego zadania, tylko się na obejrzała, rzuciła opryskliwe „idziemy” i nawet nie szła powoli, a wręcz przeciwnie. Tuptała niczym łania.
Listopad to był zdradliwy miesiąc. Jeszcze nie nadeszła astronomiczna zima, a ciemno było już w połowie dnia. Niewiele latarni oświetlało ich drogę, jednak dla stałych mieszkańców to pewnie nie stanowiło problemu.
Sam lekarz na szczęście nie zadawał zbyt wielu pytań, aczkolwiek dziwacznie fascynował się jego oczami, co z każdą kolejną minutą spędzoną w prowizorycznym gabinecie, czuł coraz większy dyskomfort. Z drugiej strony nie mógł mu zarzucić braku obycia w fachu. Rany zostały dokładnie oczyszczone i zabezpieczone przed dalszymi urazami. Nawet wyjmowanie resztek kuli z uda nie było nadzwyczaj bolesne. Odmówił także przyjęcia leków przeciwbólowych. Ktoś będzie potrzebował ich bardziej, a on nie takie cierpienia już przeszedł.
Wycieńczony do granic możliwości opuścił szpitalny gabinet, człapiąc wolniej, aniżeli wcześniej. Różowowłosa dziewczyna czekała na niego na ławce na końcu korytarza. Z daleka zauważył, iż trzyma w dłoniach to, czego nie powinna ruszać, a on sam popełnił wielki błąd, zostawiając torbę. Gdy po długim, ciężkim marszu doszedł do niej, od razu wyrywając ze smukłych dłoni pęk nieśmiertelników.
- Nie powinnaś była tego ruszać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy